poniedziałek, 30 grudnia 2019

Od Alaratha do Meyari

Nie wytrzymał. Pozwolił, by gniew go opanował. Wyrzucił z siebie całą złość, jego magiczna aura objawiła w tym momencie swoją przerażającą postać, tworząc wokół niego mglisty obłok, który coraz to szybciej się powiększał. Alarath zorientował się jednak, z kim rozmawia i szybko się opanował. Było jednak za późno. Prawdopodobnie powiedział o jedno słowo za dużo, gdyż Meyari równie gwałtownie zmieniła swój ton. Wykrzykiwane przez nią słowa, zaskoczyły elfa, nie wiedział co zrobić, łzy zaczęły jej spływać po policzku. Dopadły go wyrzuty. Chciał jakoś naprawić sytuację. Zrobił krok do przodu, jednak zrezygnował. Stwierdził, że milczenie będzie obecnie najlepszym wyjściem. Odszedł więc w swoją stronę, zostawiając czarodziejkę samą sobie.
***
Samotność to niedowleczona towarzyszka każdego wędrowca. Alarathowi nigdy ona nie przeszkadzała, jednak teraz czuł pustkę w środku, jakby czegoś brakowało, jakiegoś elementu układanki, jaką jest on sam. Śmierć Sephiry tylko to wszystko pogłębiła, elf czuł, że jest na skraju załamania, przez całą noc próbował zrobić cokolwiek, żeby tylko oderwać się od dręczących go myśli i poczucia winy, że zostawił Meyari samą sobie w tak nieodpowiednim momencie. Czytanie, nauka nowych zaklęć, malowanie, nawet medytacja nie potrafiła mu pomóc.
Ostatecznie wylądował w jedynej gospodzie, która jest otwarta całą dobę. Zamówił sobie kielich wina, niepewny nawet czy cały wypije. Nie było tu nikogo oprócz niego i karczmarza, usiadł w osamotnieniu z zamiarem planowania kolejnej podróży. Na pierwszym miejscu wciąż było Vertfolque, żeby chociaż ostatni raz ujrzeć nie tylko siostrę, ale także dom, w którym się urodził, gdyż prawdopodobnie już nigdy do niego nie wróci. Kolejnym powodem, żeby tam się udać, jest chęć odkrycia, co przydarzyło się Sephirze, kobieta w kwiecie wieku nie mogła tak po prostu z dnia na dzień umrzeć. To najbardziej go dręczyło. W głębi duszy czuł, że coś jest nie tak. Nagle jego myśli zmieniły obrót. Wspominał wydarzenia sprzed kilku godzin. Myślał o Meyari, dzięki której nieświadomie odkryli śmierć jego siostry. Mimo jego zachowania na wzgórzu tak naprawdę był jej za to wdzięczny. Gdyby nie ona, żyłby w nieświadomości prawdopodobnie przez następne kilkanaście lat, nikt nie wie, jak by wtedy zareagował.
Alarath siedział i rozmyślał, wpatrując się w kielich wina, nie zauważył, nawet kiedy do karczmy weszła ona. Długie białe włosy splecione w gruby warkocz i fioletowe oczy, które w blasku nocy świeciły jeszcze jaśniej. Elf niemalże podskoczył na krześle, kiedy Meyari do niego podeszła.
***
-Mam nadzieję, że smakowało. – Westchnął, zastanawiając się przez dłuższą chwilę. Chciał zobaczyć, jak czarodziejka się zachowa w chwili niezręcznej ciszy, ale ona cały czas stała i czekała na jego odpowiedź. Alarath wstał.
- Powiedz mi – Zaczął powoli. – Kto to był?
- Co? - odparła zaskoczona.
Nie jest głupcem, dobrze wiedział, czym wywołane było jej zachowanie, wtedy na wzgórzu.
- Kogo straciłaś? – Kontynuował – Siostrę? Brata? Przyjaciółkę? Kochanka?
Nastała chwilowa cisza, Meyari odwróciła się do niego plecami.
-Rodziców – powiedziała wreszcie. Słyszał, jak jej głos się załamuje.
-Rodziców – powtórzył – Ja zerwałem kontakt ze swoimi rodzicami ponad 2 stulecia temu, nie wiem, nawet kiedy odeszli z tego świata.
- Niczego nie rozumiesz…
- Być może – złapał ją za ramie i powoli obrócił do siebie. Ujrzał pełne łez oczy.
- Jednak jednego jestem pewien... oboje szukamy odpowiedzi.
Elf złapał i objął zapłakaną Czarodziejkę, która wcisnęła twarz w jego ramie. Cisza z powrotem wypełniła pomieszczenie. Elf słyszał, jak rytm ich serc powoli się synchronizuje. W jednym momencie wszystkie dręczące go myśli zostały rozwiane, a uczucie pustki zniknęło na tę krótką chwilę. Między dwójką magów zaczęła wirować magiczna energia. Stróżki białej i purpurowej magii wirowały wokół nich niczym małe duchy ścigające się między sobą. Była to magiczna chwila, która mogła trwać w nieskończoność.
***
Wstał równo ze wschodem słońca, zapakował swój i tak mały bagaż, wziął szybką kąpiel, zahaczając o skromne śniadanie i opuścił ulubioną gospodę. Skierował się do północnej bramy, gotowy do kolejnej podróży. Jednak w połowie drogi się zatrzymał.
- Chyba przydałoby się jakieś ciepłe ubranie – powiedział jakby do siebie.
Elf zawrócił w stronę najbliższego krawca i kupił zimowy płaszcz w kolorach czerni i purpury. Opuścił mury miasta i skierował się traktem na północ. Na szlaku czekała już na niego Meyari.
- Zeszło ci się – Przywitała go uśmiechem.
Elf odwzajemnił uśmiech.
- Byłem na zakupach – wskazał na zarzucony przez ramie płaszcz – No to co? Kierunek: Virvi
Otoczeni leśnym krajobrazem, wolnym tempem szli w stronę północnych krain, a ich towarzyszką była cisza i echo lasu.
- Alarath – W końcu Meyari przerwała ciszę?
- Hmm?
- Kim była dla ciebie twoja siostra?
Elf milczał dłuższą chwilę w zamyśleniu. Kiedy czarodziejka straciła nadzieje, że otrzyma odpowiedź, wtem usłyszała:
- Kimś, kto mnie rozumiał. Nieważne co robiła, zawsze chętnie mnie wysłuchała i wspierała w moich przekonaniach… To ona pomogła mi, kiedy inni mnie odrzucili.
Alarath poczuł, jak po policzku spływa mu łza. Pierwszy raz odkąd opuścił Akademię.
-A twoi rodzice…
- Zwolnij śnieżynko – przerwał jej – jesteś pierwszą osobą od 200 lat, która tyle się o mnie dowiedziała.

[Meyari? ;3]

Taika IX Ulfsgard!

by. LoranDeSore
TOŻSAMOŚĆ:
Taika IX Ulfsgard
WIEK:
25 lat | urodził się 22 czerwca
RASA:
Przywoływacz
ORIENTACJA:
Heteroseksualny
POCHODZENIE:
Pablares, Cytadela Klanu Przywoływaczy
POSADA:
Swoje Ostatnie Zadanie otrzymał dopiero w dwudzieste piąte urodziny. Jeśli wykona je w przeciągu roku zostanie oficjalnie członkiem Klanu Przywoływaczy i zasiądzie w radzie. Kiedy jednak zawiedzie, będzie musiał wyrzec się rodzinnego nazwiska i opuścić Pablares na zawsze. Do momentu zakończenia próby Taika jest po prostu uczniem Klanu Przywoływaczy.
APARYCJA:
W porównaniu do prawie dwumetrowych braci, Taika zawsze wyglądał na niskiego nawet przy swoim metrze osiemdziesiąt pięć. Nigdy też nie dorównał im w tężyźnie fizycznej, pozostając równie chudym co w dzieciństwie. Powodem tych różnic było najprawdopodobniej to, że po ojcu, którego bracia Taiki byli doskonałymi kopiami, odziedziczył jedynie oczy. Ciemne i przenikliwe, tak jakby umiały czytać ludziom w duszach. Czarne niczym smoła włosy, gęste brwi i pociągłą twarz ma natomiast po matce.
CHARAKTER:
Wszyscy zawsze mówili, że Taika był zbyt wychuchanym dzieckiem, że przydałoby mu się zaznać głodu i pragnienia. Nie zaszkodziłoby też trochę śmierci wokół. Może wtedy nie zwymiotowałby kiedy po raz pierwszy zobaczył krew i może byłby teraz bardziej jak jego ojciec — odważny, nieustraszony i godny rodzinnego nazwiska. A tak młody Taika bał się wszystkiego co nieznane i wolał obierać już dobrze wydeptane ścieżki. Matka nigdy go zresztą nie zachęcała do poznawania własnych limitów czy odkrywania nowych rzeczy. Znacznie chętniej trzymała chłopca pod kloszem opatrując nawet najdrobniejszą ranę na palcu. Nic więc dziwnego, że nawet po intensywnym treningu na przywoływacza i osiągnięciu dorosłości wciąż pozostały w nim cechy z przeszłości. Dalej nie może znieść widoku krwi, a zupełnie nowe sytuacje przerażają go do tego stopnia, że potrafi stracić panowanie nad własnym zachowaniem. Zazwyczaj jednak maskuje swoją przewrażliwioną naturę. W końcu jedyne na czym mu obecnie zależy to zdobycie respektu innych, a mówiąc "inni" nie ma tu najmniejszego znaczenia kim są. Będzie się równie starał o uznanie nic nie znaczącej służącej co o uwagę arystokraty. Bo przecież celem jest burza oklasków i wszechobecny podziw.
Taika wychodzi z założenia, że najłatwiej zdobyć przychylność ludzi drobnymi przysługami. Najpierw więc uważnie słucha tego co ktoś do niego mówi, by wyłapać czasem nawet nie wprost sformułowane pragnienie lub potrzebę. Następnie za pomocą swoich środków stara się te sprawy zrealizować, a jeśli zawiedzie to chociaż spróbuje zasygnalizować, że bardzo mu zależało. Wystarczy jeszcze kilka dobrych słów by zwykły człowiek został człowiekiem Taiki. Chociaż większość osób nabiera się na jego niezwykłą uprzejmość i wierzy w piękne słowa, to jednak są i tacy, którzy potrafią dostrzec, że wewnątrz Taiki siedzi mały chłopiec krzyczący o uwagę i oklaski. Może są oni po prostu bardzo inteligentni a może sami również chowają w sobie podobne dziecko. Taika nie pozwala jednak rozprzestrzenić się wiedzy o jego prawdziwej twarzy, w końcu wizerunek człowieka kontrolującego sytuację i uwielbianego przez ludzi wokół jest najważniejszy. Niestety - dla innych oczywiście - Taika bardzo długo trzyma urazę, a chęć zemsty potrafi napędzać go do działania jak nic innego.
HISTORIA:
Taika przyszedł na świat w osławionej rodzinie Ulfsgardów, którzy od wielu wieków tworzą Klan Przywoływaczy. Nikt jednak nie wyczekiwał dnia jego narodzin, nikt też nie wiązał z nim szczególnych nadziei, a wszystko przez to że był już piątym dzieckiem Nilay'a i to dodatkowo z drugiego małżeństwa. Cokolwiek jego ojciec przewidywał dla swoich potomków, realizowali już trzej bracia i siostra. Taika stanowił tylko formalność, dopięcie nowego związku Nilay'a. Początkowo jako dziecko zupełnie nie zwracał na to uwagi, w końcu jedynie matka stawiała mu jakieś wymagania, wyznaczała cele. Luana była jednak przez większość czasu zajęta sprawami Klanu, więc mały Taika robił głównie to co chciał. Zbierał kolorowe kamyki z dziedzińca, budował zamki dla ślimaków bez skorupek i godzinami biegał po Cytadeli sprawdzając jak zmienia się wygląd świata na zewnątrz w zależności od okna, przez które patrzy. Odkrycie witraży w wieży zachodniej sprawiło, że to właśnie tam spędzał większość swojego czasu. Kiedy jednak skończył dziesięć lat, jego babka Veda I, będąca zarazem głową Klanu, stwierdziła, że czas najwyższy by zaczął szkolić się na przywoływacza. Tak właśnie nastał koniec sielanki, a Taika musiał zmierzyć się ze swoim starszym rodzeństwem, które już od dawna szkoliło się w magii. Uziaah, Ruark i Veda II uwielbiali wymyślać przeróżne zadania tylko, żeby udowodnić jak źle idzie ich młodszemu bratu zarówno w rzucaniu zaklęć, jak i fizycznych zajęciach. Taika często wracał więc do swojego pokoju poobijany, a czasem z przemęczenia zdarzało mu się nawet zemdleć w czasie treningów. Chłopak był jednak bardzo utalentowany jeśli chodzi o magię, co zresztą szybko zauważyła jego babka. Niestety nie umiał skupiać uwagi dłużej niż przez chwilę i czary często wymykały się spod jego kontroli. Ostatecznie pomógł mu Mog, najmłodszy brat jego ojca, który dobrze rozumiał, co to znaczy być niedocenianym. On sam bardzo długo zabiegał o uwagę matki i reszty rodziny. Pod czujnym okiem wuja, Taika po kilku latach ciężkich ćwiczeń opanował swoją moc, ale jego relacja z rodzeństwem wciąż nie uległa poprawie. Kiedy miał zaledwie siedemnaście wiosen, pozostali bracia i siostra byli już członkami Klanu i realizowali swoje ambicje, czasem bardzo daleko od Cytadeli. Nilay dumy z osiągnięć swoich dzieci chętnie chwalił się nimi przed innymi Ulfsgardami, nigdy jednak nie wspominał o najmłodszym synu. W wieku osiemnastu lat Taika po raz pierwszy poczuł, że taki stan rzeczy mu przeszkadza. Też chciał, żeby go podziwiano, żeby rodzina doceniała jego moc i możliwości. Zaczął więc wykonywać wszystkie zadania od tych niesamowicie trudnych po absurdalne tylko po to by stać się formalnie częścią Klanu. Wiedział w końcu, że nikt nie posłucha zwykłego ucznia nawet jeśli ten potrafi wezwać wszystkie sześć wilków Abhay'a. Musiał mieć tytuł członka Klanu Przywoływaczy. Stała się to dla niego kwestia życia i śmierci. Wszystko jednak uległo zmianie kiedy bracia Taiki, Uziaah i Ruark wrócili do Cytadeli z dalekiej podróży. Podczas wieczornej wieczerzy, w której uczestniczyli wszyscy obecni w posiadłości Ulfsgardowie, doszło do kłótni między Vedą I a jej dwoma dopiero co przybyłymi wnukami. W pewnym momencie czerwony ze złości Uziaah wyciągnął miecz i zabił liderkę Klanu. Później rozegrała się zażarta walka, w której zginęło w sumie siedmiu członków Klanu. Odpowiedzialni za rzeź Uziaah i Ruark zdołali jednak uciec i chociaż wielu próbowało, to nikt nie był w stanie ich znaleźć. Wydarzenia te wywołały chaos wewnątrz rodu Ulfsgardów, a narady co do wyboru nowego przywódcy trwały dniami i nocami. Chociaż faworytem Vedy I na to stanowisko zawsze był Nilay, to ostatecznie po prawie pół roku dyskusji nowym liderem Klanu został trzeci syn kobiety — Mog. Najprawdopodobniej na decyzji tej zaważył fakt, że Nilay próbował usprawiedliwić działanie swoich dzieci.
Tuż po objęciu władzy, Mog wydał wyrok śmierci na Uziaaha i Ruarka, a jego wykonawcą został Taika w ramach Ostatniego Zadania. Miał znaleźć i zabić swoich braci. Miał dokonać czegoś co przez pół roku nie udało się żadnemu pełnoprawnemu członkowi Klanu. Taika od początku nie wierzył, że wyboru tego dokonano ze względu na jego magiczne umiejętności. To była zemsta Moga na Nilay'u. Zemsta młodszego brata na starszym. Zemsta za bycie niedostrzegalnym. Za bycie nikim. Taika też zamierzał wyrównać swoje rachunki. Słysząc z ust Moga jakie Ostatnie Zadanie mu przypadło, tylko lekko się uśmiechnął.
RODZINA:
  1. Luana Tacwyn — ukochana matka Taiki i druga żona Nilay'a. Nie należy do Klanu Przywoływaczy, ale dzięki swojej magii uzdrawiającej i znajomości zielarstwa jest bardzo poważana w Cytadeli. Jedyną osobą, która nie lubiła Luany była jej własna teściowa Veda I. Starsza kobieta krytykowała synową na każdym kroku i opowiadała wszystkim historie jakoby Luana w młodości zabijała dla zabawy elfy, a następnie zatykała ich głowy na ostrych palach. Matka Taiki stanowczo jednak temu zaprzeczała.
  2. Nilay II Ulfsgard — ojciec, z którym Taika nigdy nie miał dobrego kontaktu. Może brakowało zaangażowania po obu stronach, a może po prostu zbyt się od siebie różnili. Nilay miał w końcu wszystko: obietnicę stanowiska, przychylność rady. Okazało się jednak, że zbrodnia jego synów przyćmiła wrodzony urok mężczyzny i ostatecznie nie objął najważniejszego w Klanie stanowiska.
  3. Akiv I Ulfsgard — najstarszy syn Nilay'a, który wyjechał w dzieciństwie do drugiej siedziby Klanu w Schimoel. Tam otrzymał wykształcenie i został pełnoprawnym przywoływaczem. Obecnie według doniesień szuka jakiś pradawnych ruin, ale nikt w Cytadeli nie zna szczegółów.
  4. Uziaah V Ulfsgard — najbardziej brutalny z braci Taiki. Nigdy nie miał żadnych zahamowań i znęcał się nad wszystkim co tylko się ruszało, począwszy od służby a kończąc na małych zwierzętach. Magia szła mu całkiem dobrze, ale tak naprawdę najbardziej odnajdywał się w walce na miecze. Po powrocie z podróży, o której niewiele tak naprawdę wiadomo, zamordował własną babcię, a następnie zbiegł.
  5. Ruark X Ulfsgard — to właśnie od tego brata Taiki pochodziły wszystkie najbardziej okrutne pomysły. I chociaż był dowódcą każdej operacji to jednak zawsze stał z tyłu obserwując jak Uziaah i Veda II wykonują brudną robotę za niego, co zresztą w późniejszych latach nie uległo zmianie. W rodzinie Ulfsgardów krążą plotki, że to właśnie Ruark namącił bratu w głowie i namówił go do zabicia babci.
  6. Veda II Ulfsgard — pierwsza córka Nilay'a. W młodości znęcała się nad Taiką, szybciej jednak niż Uziaah i Ruark straciła zainteresowanie sadystycznymi praktykami, po czym skierowała swoją uwagę w kierunku polityki. Okazało się, że jej nieprzeciętna uroda i wrodzony spryt świetnie przydają się w wyższych sferach. Kilka lat temu wyszła za bogatego ludzkiego hrabię i rzadko kiedy odwiedza Cytadelę.
  7. Pollock II Ulfsgard — trzeci syn Vedy I, przez większość nazywany pijaczyną Pollem. Nic w życiu nie osiągnął, nigdy też nie miał wielkich ambicji. Dużo osób do tej pory nie dowierza, że w ogóle udało mu się przejść wszystkie próby i zostać pełnoprawnym członkiem Klanu. Przez większość czasu pije przynosząc wstyd rodzinie. Jest też znany ze swojego talentu do znajdywania kłopotów, a także do wychodzenia z nich bez szwanku.
  8. Mog I Ulfsgard — syn Vedy I i najmłodszy brat Nilay'a, z którym to ciągle rywalizował. Nigdy nie znalazł sobie żony, poświęcając się całkowicie sprawom Klanu. W wolnym czasie studiuje dawne teksty i tworzy własne zaklęcia. Taika miał z nim zawsze dobry kontakt, w końcu świetnie rozumieli swoje problemy.
ZDOLNOŚCI:
  1. Przywoływanie wilków Abhay'a — jest to zaklęcie będące w praktyce znakiem rozpoznawczym rodziny Taiki i każdy szanujący swoje dobre imię Ulfsgard powinien umieć je rzucić. Legenda głosi, że założyciel rodu, Abhay I Ulfsgard, wybrawszy się do lasu na łowy znalazł przypadkowo sześć wilczych szczeniąt pokrytych zasychającą krwią. Okazało się, że przez panujący w krainie nieurodzaj, przymierały głodem i ostatecznie zjadły własną matkę. Wstrząśnięty swoim odkryciem Abhay postanowił zabrać młode i pozwolić im odpokutować ten niegodny występek poprzez służbę dla jego rodu. Podrośnięte już wilki wzięły więc udział w wielu bitwach co ostatecznie przyniosło sławę nie tylko im, ale i całej rodzinie Ulfsgarda, przyczyniając się tym samym do powstania Klanu Przywoływaczy. Podobno w czasie jednej z bitew Abhay doznał poważnego urazu głowy i wyzdrowiał tylko dzięki interwencji wyspecjalizowanych w leczeniu magików. Niestety po wybudzeniu ze śpiączki mężczyzna stał się wybuchowy, podejmował irracjonalne decyzje, a pewnego razu podniósł nawet miecz na własnego syna. Nim jednak ostrze dosięgnęło dziecka, wilki rzuciły się na Abhay'a i rozszarpały mężczyznę na kawałki. Za ten czyn bracia zabitego odcięli zwierzętom głowy, a następnie wyrzucili ich ciała na ulicę. Jednak uratowany przez wilki chłopiec, Taika I Ulfsgard (to właśnie po nim Taika IX otrzymał swoje imię) postanowił stworzyć specjalne zaklęcie przywołujące duchy zwierząt, którym zawdzięczał życie. Od tego czasu każdy z krwi Ulfgardów może wezwać wilki by walczyły po jego stronie, ale musi pamiętać, że jeśli podniesie rękę na kogoś niewinnego to jego własne zaklęcie obróci się przeciwko niemu. Zwyczajowo przyjęło się że skuteczność przywołania wilków Abhay'a stanowi o poziomie mocy, dlatego ci którzy potrafią wyczarować tylko jedno widmowe zwierze stoją najniżej w hierarchii. Taika należy do tych szczęściarzy, którym udaje się przyzwać wszystkie sześć wilków. Wystarczy, że wykona dłońmi odpowiedni znak i powie stworzone przez swojego imiennika zaklęcie, a w ciągu kilku sekund z ziemi wyłonią się czarne cienie o białych ślepiach i ślinie kapiącej z dopiero co sformowanych pysków. Czar trwa tak długo jak Taika jest wstanie go utrzymać.
  2. Przywoływanie Złotych Płomieni — to najbardziej podstawowe i jednocześnie najprostsze zaklęć jakim posługują się Ulfsgardowie. Wystarczy jedną ręką dotknąć czoła, a drugą pstryknąć palcami by ogień natychmiastowo pojawił się na ziemi tuż przed przywoływaczem czekając na rozkazy. Oczywiście im silniejszy mag tym żywioł jest potężniejszy i bardziej zabójczy, ale nawet ci najmniej utalentowani świetnie sobie radzą z jego kontrolowaniem.
  3. Przywoływanie Niebylca — czar ten przez wiele lat był umownie zakazany, ale po przejęciu pieczy nad Klanem przez babcię Taiki IX, Vedę I, zaczęto uczyć go nawet dzieci. I choć obecnie po piętnastu latach stał się dość powszechny, starszyzna wciąż patrzy z niechęcią na jego użytkowników. Twórcą czaru przywołania Niebylca był słynny Uziaah III. Po uczestnictwie w przyjęciu gdzie większość gości okazało się iluzją utalentowanego maga, zapragnął posiadać kopię samego siebie, żeby móc wysyłać ją na wyjątkowo nudne spotkania rodzinne. Jednak to co wyszło spod jego zaklęcia w niczym nie przypominało ulotnej iluzji. Twarz istoty należała do Uziaaha III, ale pod czarnym płaszczem istoty nie było ciała, a czarny szlam, z którego wystawały wiecznie patrzące oczy. Okazało się, że przywołane stworzenie wiedziało wszystko o Uziaahu III, znało każdą jego myśl, każdą emocję. Było też przebiegłe, a jedyne co kochało bardziej od mącenia mu w głowie było złoto. Za monetę Niebylec potrafił zrobić wszystko. W dodatku okazał się niewidoczny dla postronnych co czyniło go idealnym szpiegiem, złodziejem, czy nawet zabójcą. Początkowo Uziaah III myślał, że stworzył najgroźniejszy czar w historii swojego rodu, ale szybko okazało się, że Niebylec czerpie pełnymi garściami z osoby, która go przywołała. Im częściej Uziaah III wzywał stworzenie tym więcej zabierało mu sił, a jego głowa wypełniała się nowymi, niebezpiecznymi głosami. Uziaah III zmarł nagle w niewyjaśnionych okolicznościach. Wiele lat później Ulfsgardowie próbowali ukryć sam fakt istnienia zaklęcia przywołującego Niebylca, ale pragnienie władzy i kontroli okazało się silniejsze i tak oto nawet Taika IX używa tego czaru. Na razie wywołał Niebylca tylko raz, jednak zważywszy na charakter jego Ostatniego Zadania, wygląda na to, że będzie musiał jeszcze za drobną opłatą skorzystać z talentów niebezpiecznej istoty.
GŁOS:
KALEO - Way Down We Go
CIEKAWOSTKI:
  1. W skrajnych przypadkach kiedy to przesadzi z użyciem magii, zaczynają męczyć go wielogodzinne halucynacje. Nie może wtedy spać, a świat rzeczywisty wydaje się dla niego nie istnieć. Czasem zdarza się, że wyprowadzony z równowagi rozmawia z kimś kogo w rzeczywistości nie ma, przeważnie jednak stara się przeczekać ten koszmar w jakimś bezpiecznym miejscu, zaciskając powieki najmocniej jak się tylko da.
  2. Zawsze nosi ze sobą torbę z czystymi bandażami i olejkami roślinnymi, które dezynfekują rany. Na wszelki wypadek pakuje również specjalne krople na otrzeźwienie oraz coś pomagającego przy zatruciach. Prawie nigdy nie używa swoich medykamentów, ale jakoś tak lepiej się czuje kiedy ma świadomość, że w razie potrzeby może zawsze po nie sięgnąć.
  3. W specjalnej skrytce w cholewie buta nosi trzy złote monety na wypadek gdyby musiał wezwać Niebylca.
  4. Taika nigdy nie lubił swojej babci. Veda I była bowiem wyniosłą kobietą nienawidzącą sprzeciwu i porażek. Na każdym kroku manifestowała też swoje przekonanie co do wyższości Ulfsgardów nad innymi rodami czy nawet rasami, co być może spowodowało, że wyszła za własnego kuzyna. Czystość krwi była dla niej priorytetem.
  5. Napady złości Taiki są czasem bardzo dziecinne. Krzyczy i kopie sprzęty dopóki zupełnie nie opadnie z sił. Stara się jednak kontrolować negatywne emocje, ponieważ bardzo źle wpływają na jego wizerunek.
  6. Każdy kto przystępuje do Ostatniego Zdania Klanu Przywoływaczy, musi na swoją misję zabrać tak zwanego Egzekutora, czyli osobę która potwierdzi wykonanie próby. Na nieszczęście Taiki jego Egzekutorem został Pollock. Teraz więc według zasad Klanu, Taika musi dbać by wujowi nic nie stało się podczas wyprawy, co przy poziomie alkoholizmu i lekkomyślności starszego mężczyzny może okazać się wyjątkowo trudne.
  7. W ramach szkolenia na przywoływacza Taika uczony był również posługiwania się bronią. Ze względu na swoją słabą budowę fizyczną nigdy w pełni nie opanował walki mieczem. Zbyt szybko się męczył, a także tracił tym zainteresowanie. Jednak na krótko przed otrzymaniem Ostatniego Zadania postanowił trochę podszlifować swoje umiejętności, obecnie więc z kiepskiego szermierza awansował na średniego.
  8. Wciąż ma problem z widokiem krwi i wnętrzności. Przestał już tracić przytomność, ale wciąż zdarza mu się zwymiotować.
  9. Taika rzadko miewa wyrzuty sumienia kiedy w jakiś sposób skrzywdzi drugiego człowieka, zawsze jednak pochylał się nad losem zwierząt, co często skutkowało kłótniami z Uziaahem, rodzinnym sadystą.
  10. Niezależnie od okazji, Taika zawsze nosi bardzo eleganckie ubrania w barwach jego rodu — czerni i złocie.
POSTACIE POWIĄZANE:
Brak
INFORMACJE OD AUTORA:
Jeśli tylko będzie żył to zgadzam się na wszystkie wasze szalone pomysły. Chętnie jednak zaplanuję wątek albo chociaż zarysuję ramy, więc piszcie śmiało. c:
AUTOR
dziwadelkoo@gmail.com | hw: kredens

Od Ayany do Lu

    Nagły ból w przedramieniu wstrząsnął jej ciałem, potęgując rozrywające jej serce uczucie furii. Kobieta miała dość, lawirując na skraju własnej wytrzymałości. Jedyną rzeczą, jakiej pragnęła, był odpoczynek w ciepłym łóżku i dzban czerwonego wina - dybiący na jej życie magowie znajdowali się dopiero na ostatnim miejscu listy. Ayana ciskała więc zdolnościami niemal na oślep, trafiając wszystko na swej drodze. Nie dbała już o cudze dobro, pożądając jedynie wydostania się z definitywnie wypaczonego, lodowatego teleportu. Po trwającym w nieskończoność boju, skutkującym arią agonalnych wrzasków i świstem rzucanych zaklęć, poczuła gwałtowne uderzenie, lądując na szorstkiej, popękanej posadzce. 
    - Co jest, do cholery? - mruknęła, spostrzegając, że znajdowała się w rozgrzanej, wypełnionej parą łaźni
    Ostrożnie podniosła się do pionu, zaskoczona tym, że wciąż znajdowała się w Linceiras, spodziewała się lochów lub kryjówki godnej największych szumowin. Nie opuściła jednak gardy, powoli posuwając się do przodu, coraz bardziej utwierdzając się w przekonaniu, że cała sytuacja zdawała się zbyt prosta. Z przytwierdzonej do uda kabury wyciągnęła jeden z magicznych kryształów, wypowiadając odpowiednią inkantację. I choć wołała imię swej elfiej towarzyszki z całych sił, nikt nie odpowiedział jej wezwaniu. Sardothien wiedziała, że Francesca nie rozstawała się ze swoim megaskopem, niemożliwe było, by zignorowała swą przyjaciółkę. 
    - Gdzieś ty mnie zabrał? - Myślała na głos, pokonując kolejne zakręty, a nawet wpraszając się do okolicznych mieszkań.
    Podczas swych poszukiwań nie odnalazła jednak żadnej żywej duszy. Wszechobecna cisza zaczynała ją przerażać, a panujący w mieście brud i nieporządek wzmagał wszelkie obawy. Jedyną rzeczą, która zdawała się cała po pogromie, który zdewastował całe miasteczko, okazała się skryta w kącie tablica ogłoszeniowa. Nekromantka podeszła do niej zdecydowanie zbyt szybko, potykając się o własne nogi, zrywając z niej pierwszą lepszą informację. Pokryty sadzą papier zwolnił bicie jej serca i tymczasowo odebrał oddech. Magiczne elity zamordowane. Czy to koniec czarodziejskiej dominacji? Im głębiej Ayana wczytywała się w ogłoszenie, tym gorzej się czuła. Akademie upadły, rektorzy zamordowani. Czy to dlatego Francesca nie odpowiedziała? Sardothien była na skraju rozpaczy, niemal wybuchając płaczem, gdy niespodziewany ruch spod sterty gruzu sprowadził ją z powrotem na ziemię. W jednej chwili czerwona materia rozsadziła głowy zmierzających ku niej nekkerów i innych wypaczonych stworzeń gotowych rozerwać jej gardło. Dziewczyna walczyła z całych sił, jednak ilość potworów nie zmniejszała się ani trochę, niezależnie od tego, jak wielu odebrała życie. Przygotowana na ucieczkę, kierując się coraz bliżej głównej bramy miasta, nie spodziewała się, że ujrzy w niej gotowego do pojedynku Lutobora. Rozwarła oczy ze zdziwienia, nie rozumiejąc, dlaczego on również znalazł się w tej dystopijnej rzeczywistości - w głębi duszy cieszyła się jednak, że nie została sama. Wspólnymi siłami uporali się z falą przeciwników, ścieląc miejskie ulice monstrualnymi truchłami. Ayana zaczynała żałować, że jej nekromanckie zdolności nie działały na bestie - z chęcią wykorzystałaby tak osobliwą armię, by zamordować kretyna, który odważył się ją tak poturbować. Chwilowo powstrzymała jednak swe sadystyczne zapędy, bez słowa wciskając znalezioną wcześniej informację w ręce Lutobora. Skrzyżowała ręce na piersiach, a gdy reakcje na twarzy chłopaka poinformowały ją, że dojechał do końca ogłoszenia, bez zastanowienia zasypała go własnymi, czarodziejskimi spostrzeżeniami. Przyszłość, albo inna rzeczywistość. Skrzywienie magiczne. Wypaczony portal. Polimorf zdawał się jednak zagubiony wśród nieznanego mu żargonu, nie do końca rozumiejąc zależności pomiędzy każdą z tych rzeczy. Ayana odetchnęła więc głęboko, zastanawiając się, jak mogłaby wytłumaczyć mu sens swych wypowiedzi.
    - W ogromnym skrócie. Musimy znaleźć powód, dla którego nas tu wysłano. - Zaczęła wyjątkowo spokojnie jak na siebie. - Każda rzeczywistość ma swój rdzeń. To ukryte gdzieś miejsce, które emituje moc tak ogromną, że nawet ty zobaczyłbyś ją gołym okiem. - Nekromantka miała nadzieję, że chłopak nie odbierze tego jako obelgi. - Jeśli go naruszymy, otworzymy portal powrotny. Prawdopodobnie. To potężna magia, igranie z nią nie zawsze kończy się dobrze.

    [Lu?]

    Od Sorena do Vaeril'a

    Pomimo początkowej niechęci, Soren ucieszył się na widok żyjących wciąż dezerterów. Pamiętna kłótnia w jaskini zeszła na drugi, a może i trzeci plan, ustępując miejsca niespodziewanej uldze, że jedyne istoty, które okazały sympatię względem dwójki uciekinierów, nie skończyły jako pokarm dla podwodnych bestii. I choć zarówno wspólny posiłek, jak i kojąca rozmowa zdawały się prawdziwą sielanką, Acedia zdawał sobie sprawę, że nie mógł narażać ich na zbędne niebezpieczeństwo. Wystarczyły mu zirytowane spojrzenia Vaeril'a i świadomość, że z każdym dniem chłopak ufał Sorenowi coraz mniej. Białowłosy, kierowany nieznanym dotąd ciężarem wyrzutów sumienia, obudził więc elfa i po krótkim, zwięzłym pożegnaniu, ruszyli w dalszą drogę. Przeprawa przez wyniszczone, zionące śmiercią pustkowia z całą pewnością nie należała do najprzyjemniejszych, negatywnie wpływając na nastrój wędrowców - nieustannie czujni, wypatrujący ewentualnego zagrożenia, które po tak wielu przebytych razem przygodach nie wydawało się czymś niezwykłym. Zdewastowana do cna, przybrzeżna flora okazała się jednak na tyle niezdatna do życia, że poza kilkoma wężami i bliżej niezidentyfikowanym robactwem nie natrafili oni na nic, co mogłoby zagrozić ich życiu. Jedynym czynnikiem działającym na ich korzyść był fakt, że zniszczone eksperymentami Pablares było znacznie cieplejsze, niż państwa drugiego kontynentu - i choć wysokie ciśnienie z czasem zaczęło im doskwierać, nie musieli brodzić po kostki w śniegu. Z czasem dotarli na wydeptaną, niewątpliwie prowadzącą do cywilizacji ścieżkę, stanowiącą pierwszy punkt orientacyjny, na jaki natrafili w ciągu ostatnich godzin.
    - Jesteś pewien, że to dobry pomysł? - zapytał Vaeril, spoglądając na zadowolonego z odkrycia Sorena - Ostatnim razem prawie oberwałem bełtem w plecy.
    - Pablares to ruina i mało kogo obchodzi tutaj prawo, zwłaszcza w stolicy. - Wskazał palcem w stronę piętrzących się przed nimi gór, skrywających cel ich podróży. - Robienie na złość rodzinie królewskiej to ich narodowa tradycja. - Zaśmiał się na samo wspomnienie swej ostatniej wizyty na dworze Invidiów.
    Po trwającej jeszcze kilka minut rozmowie, przepełnionej silną argumentacją obydwu stron zdecydowali w końcu, że ryzyko opłaci się im bardziej, aniżeli wędrówka po nieprzyjaznych pustkowiach. Ruszyli więc dalej, pokonując strome, górskie ścieżki, pnąc się coraz wyżej, nim dotarli do surowego, wykutego w skale miasta. Triviae Centrux z całą pewnością nie należało do najpiękniejszych miejsc w Roanoke, jednak jego zagospodarowanie i walory praktyczne były godne pochwały. Z dłońmi zaciśniętymi wokół rękojeści swych broni przekroczyli bramy stolicy, stawiając kolejne kroki po twardych drogach i ku niebywałej wręcz uldze zdali sobie sprawę, że nikt nie zwrócił na nich najmniejszej uwagi. Korzystając z chwili względnego spokoju, zdecydowali się przejść ulicami miasta, badając teren i uzupełniając zapasy - liczne stoiska z regionalnymi specjałami oraz znanymi na całym kontynencie przekąskami momentalnie poprawiły humor strudzonym wędrowcom, napełniając ich nadzieją, że w końcu odpoczną od ciągłych kłopotów i walki o własne życia. Gdy słońce zaczęło chylić się ku zachodowi, odnaleźli bezpiecznie wyglądającą karczmę, gdzie zamierzali spędzić najbliższe kilka nocy. Właściciel nie wydawał się szczególnie zachwycony niedokładną liczbą dni, podczas których uciekinierzy zamierzali okupować pokój, jednak rzucony przez Sorena gruby mieszek wystarczył, by zyskać przychylność mężczyzny, a nawet skłonić go do okazania odrobiny sympatii. Lokum okazało się dość przestronne i wyjątkowo minimalistyczne, wyposażone jedynie w dwa łóżka i niewątpliwie starą, drewnianą komodę. W tamtej chwili, po tygodniach spędzonych pod gołym niebem i pirackiej celi, taki układ zdawał się im prawdziwym luksusem. Młodzieńcy niemal natychmiastowo opadli na miękkie materace, rozkoszując się wygodą i przyjemnym ciepłem. Nim zdecydowali się zasnąć, rozpakowali bagaż i doprowadzili do względnego porządku w równie prosto udekorowanej łazience. I choć nie mieli żadnych powodów do zmartwień, rozmawiając swobodnie, a nawet rzucając żartami, Soren czuł się przytłoczony przez ciężar ostatnich wydarzeń. Dopiero w tamtej chwili, gdy zdawali się względnie szczęśliwi, Acedia poczuł, jak niewidzialna pętla zaciska mu się wokół gardła. Chciałby, żeby szczęście już nigdy ich nie opuściło, jednak tak długo, jak trwał u boku Vaeril'a, tak długo oboje skazani byli na porażkę. Zastanawiałeś się może kiedyś, czy któryś z nas przynosi pecha? Pytanie wciąż dźwięczało mu w głowie, głównie dlatego, że doskonale zdawał sobie sprawę z odpowiedzi. Nie odezwał się jednak, w milczeniu leżąc na swym łóżku, omiatając wzrokiem drewniany strop dachu. Im dłużej trwał w bezczynności, tym bardziej bezsilny czuł się wobec losu. Przekręcił się więc na drugi bok, a widząc zamknięte oczy swego towarzysza, zdecydował się wyrzucić z siebie cały ciężar ostatnich tygodni. 
    - To mało znaczące słowo, ale przepraszam, że wywróciłem ci życie do góry nogami i za to, jak wiele przed tobą ukrywam. - Jego głos załamał się w połowie, dziwiąc młodego księcia. - Przysięgam na własny honor, że kiedyś odpowiem na wszystkie twoje pytania, ale sam nie wiem, czy obecnie byłbym gotowy zrzucić na ciebie mój własny ciężar. Wystarczy, że sam ledwo daję sobie z nim radę.
    Westchnął ciężko, wplatając palce we włosy, czując, jak część stresu momentalnie z niego uchodzi. 
    - Zawsze decydujesz się na takie wyznania tuż przed snem? - Głos Vaeril'a sprawił, że Soren aż podskoczył.
    - Do jasnej cholery, myślałem, że śpisz. - Białowłosy poczuł się głupio i mógłby przysiąc, że zrobił się czerwony na twarzy.
    Nie odezwał się już ani słowem, a po chwili, wciąż przepełniony zażenowaniem własną osobą, zasnął.
    ***
    Obudził się późnym rankiem, nie zastając w pokoju nikogo poza samym sobą. Początkowo wystraszył się, że Pablares nie było jednak tak bezpieczne, jak założył, a Vaeril odczuł to na własnej skórze, jednak energiczne wtargnięcie do położonej piętro niżej jadalni utwierdziło go w przekonaniu, że był zwyczajnie przewrażliwiony. Przeciągnął się w akompaniamencie strzykających kości, siadając naprzeciw kończącego śniadanie bruneta. Zakręcił się nerwowo na krześle, czekając na odpowiedni moment, by nawiązać rozmowę.
    - Miałem chwilę słabości i jestem przekonany, że na którymś ze straganów podano mi alkohol. - Skrzyżował ręce na piersi, prychając z pogardą na samą myśl o wczorajszej, krótkiej wymianie zdań. - Nie kłamałem, ale dla dobra mojej reputacji zapomnijmy o tym. - Uśmiechnął się cwaniacko, jednocześnie szukając nowego tematu, na który mógłby skierować dyskusję.
    W ostatniej chwili przypomniał sobie o przewieszonym przez ramę łóżka, zniszczonym płaszczu Vaeril'a. Jako że klimat wschodnich regionów Pablares nie należał do szczególnie surowych, nadarzyła się im idealna okazja, by na chwilę porzucić ciepłe odzienie i dokonać ewentualnych poprawek. Elf nie protestował, wręcz przeciwnie, wydawał się zadowolony z wysuniętej przez Sorena propozycji.
    - Znałem tu kiedyś wyśmienitego krawca, jeśli nie zwinął interesu od mojej ostatniej wizyty, twój płaszcz będzie wyglądał jeszcze lepiej, niż wcześniej. - rzucił radośnie, przypominając sobie stare, dobre czasy
    ***
    Podczas kilkunastominutowego spaceru mężczyźni utwierdzili się w przekonaniu, że miejscowi faktycznie nie przejmują się obowiązującym prawem. Chociaż wystawione za nimi listy gończe dotarły najpewniej aż tutaj, w ich oczy nie rzucił się ani jeden - tablice ogłoszeniowe świeciły pustkami, potęgując wrażenie, jakby ukryte w skałach miasto całkowicie odcięło się od reszty świata. W stosunkowo dobrym humorze przekroczyli więc próg ulokowanego w centrum zakładu, wypełnionego różnokolorowymi tkaninami wszelkiej maści. Właściciel nie kazał długo na siebie czekać i już sekundy później stał tuż przed dwójką klientów, wytrzeszczając oczy w stronę Sorena. Chłopak odpowiedział delikatnym uśmiechem, nie protestując, gdy rosły Atlant zamknął go w niedźwiedzim uścisku. Ciężko powiedzieć, by mężczyźni byli sobie szczególnie bliscy, jednak wsparcie, jakie książę otrzymał od niego po ucieczce z zamku, niewątpliwie uchroniło uciekiniera od śmierci głodowej.
    - Myślałem, że już nie żyjesz, dziecko. - Oparł dłonie na biodrach, z politowaniem kręcąc głową. - No, no, zaczynasz wyglądać jak swój ojciec. 
    Na samo wspomnienie Lionela białowłosy wzdrygnął się z odrazą, dając krawcowi wyraźny sygnał, by więcej o nim nie wspominał. Mężczyzna posłał Sorenowi znaczące spojrzenie, przenosząc swój wzrok na Vaeril'a, przyglądając się zarówno jemu, jak i dzierżonemu w dłoniach, dziurawemu płaszczowi. Chwila osobliwej adoracji trwała dłużej, niż powinna, a towarzysze zdawali się coraz bardziej zdziwieni otępieniem krawca. 
    - Wybacz mi, młody człowieku, ale mógłbym przysiąc, że gdzieś już cię widziałem. - Otrząsnął się nagle, przeszukując szuflady w poszukiwaniu miarki i reszty niezbędnych przyborów. - Dałbym sobie głowę uciąć, że jakiś czas temu kupowałeś u mnie pelerynę. Tak samo wam z oczu patrzy. - Atlant rzucił Vaeril'owi kolejne przydługie spojrzenie. - A może im starszy się robię, tym bardziej szwankuje mi pamięć i wszyscy klienci zaczynają wyglądać tak samo.
    Dwójka mężczyzn momentalnie powędrowała wzrokiem ku sobie, rozumiejąc, co spowodowało pomyłkę. Jeśli podróż nie uczyniła z nich przewrażliwionych na każdym punkcie szaleńców, nieświadomie natrafili na pierwszy trop starszego z Iversenów. Tryskająca wręcz z Vaeril'a nadzieja sprawiła, że w jednej chwili zalał właściciela potokiem pytań, mniej lub bardziej szczegółowych, a tembr jego głosu sprawił, że żadna z obecnych w pomieszczeniu osób nie odważyła się mu przerwać. W końcu zwolnił jednak, zdając sobie sprawę, że nie dał krawcowi dojść do głosu. Atlant machnął ręką, dając elfowi sygnał, że nic takiego się nie stało. Milczał jeszcze przez chwilę, mrucząc cicho pod nosem.
    - Nie zdradził zbyt wiele, ale mówił, że gdzieś się wybiera. Na tym się skończyło, najwidoczniej nie uznał mnie za godnego kompana do rozmowy. - Wzruszył ramionami, rozpoczynając spisywanie niezbędnych do odtworzenia płaszcza wymiarów. - Miecz miał przy pasie, przepiękny artefakt, może wojownik jakiś? - Zmarszczył brwi, wytężając pamięć. - Widzę wasze miny, znacie go, co? Nie wiem, jakie macie relacje, ale możecie spróbować szczęścia na Duellum, a nóż traficie na jakiś ślad.
    Soren westchnął zdziwiony, podchodząc bliżej dwójki mężczyzn.Wystarczyło jedno spojrzenie w stronę Vaeril'a by zrozumieć, że nieszczególnie rozumiał nagłą dezorientację Acedii. 
    - To turniej rycerski, mający wyłonić młode talenty i posłużyć jako prestiżowy bankiet dla istot z wybujałym ego. Legowisko kłamstwa i kapitalizmu. - Przewrócił oczami na samo wspomnienie szkarłatnych namiotów cuchnących szlachecką pychą. - Nie wiedziałem, że władcy Pablares znieśli zakaz.
    Krawiec zaśmiał się donośnie, przerywając na chwilę pokazywanie Vaeril'owi swych rozrysowanych szybko projektów. 
    - Wiele się zmieniło, odkąd przepadłeś cztery lata temu. - Westchnął przeciągle. - Świat nie stał w miejscu, czekając, aż wrócisz. Lud potrzebuje rozrywki, to i turniej wznowiono. Za dwa dni miasto zmieni się w leże nadętych szlachciców i błędnych rycerzy. Z Terrynem Everettem na czele. - Sugestywne spojrzenie zielonych oczu wystarczyło, by spotęgować zaskoczenie Sorena.
    Chłopak poczuł, jak uginają się pod nim kolana, zmuszając tym samym to opadnięcia na jeden ze stojących niedaleko stołków. Uciekając z zamku i zaszywając się na kompletnym odludziu zdawał sobie sprawę, że ogranicza tym samym swą wiedzę polityczno-gospodarczą, jednak zauważane podczas podróży zmiany wciąż brzmiały dla niego jedynie jak wytwór skrzywionej wyobraźni. Skoro jego uwadze umknęły rzeczy tak proste i powszechne, obawiał się, o czym jeszcze przekona się na własnej skórze. Sytuacji nie poprawiło usłyszenie znanego nazwiska, kolejnego mostu, który wciąż łączył Sorena z zamkową przeszłością. I choć wspomniany mężczyzna przywodził na myśl jedynie przyjemne wspomnienia, a białowłosy wiedział, że może uznać go za jednego ze swych nielicznych sojuszników, czuł, jak wnętrzności wywracają się mu do góry nogami. Gotów był odrzucić propozycję, zapominając o Duellum i odbytej w zakładzie rozmowie, jednak widok tryskającego radością Vaeril'a sprawił, że Soren nie potrafił wydusić choćby słowa. Brunet nigdy by mu nie wybaczył, gdyby z własnych pobudek zaprzepaścił szansę na odnalezienie Dereka. Westchnął więc ciężko, siadając wygodniej na drewnianym meblu. Raz kozie śmierć.
    - Nadal w formie, co? - Potrząsnął głową, wyrzucając z niej wszelkie wątpliwości. - Przy odrobinie szczęścia Terryn, mój nauczyciel szermierki i największy plotkarz, jakiego nosiła ta ziemia, wyjaśni nam to i owo. Nie będziemy musieli długo prosić. - Soren oddychał płytko, próbując doprowadzić się do stanu całkowitej obojętności. - Jeśli oczywiście chcesz udać się ze mną na turniej i poudawać, że nie razi cię wszechobecny egoizm. - Spojrzał na przysłuchującego się rozmowie Vaeril'a.

    [Vaeril? Gotowy? :v ]

    niedziela, 29 grudnia 2019

    Od Vaeril'a do Sorena

    Stał nad nieprzytomną kobietą, bacznie ją obserwując. W końcu odrzucił fragment masztu na bok, aby zostać obdarowanym przez Sorena kolejną bronią - sztyletem anielicy. Vaeril przyjrzał się broni i znajdującej się na jej ostrzu runach. Nie potrafił ich odczytać, a właściwie nie miał nawet czasu, by spróbować to zrobić. Wokoło kłębiły się nieustające walki. Cały pokład zalany był krwią, a porozrzucane ciała przysłaniały deski. Elf domyślał się, że ucieczka z tego miejsca zapewne graniczy z niemożliwością. Rozejrzał się, szukając jakiegokolwiek punktu zaczepienia. W końcu jego wzrok spoczął na stojącym naprzeciwko niego Sorenie. Według bruneta, wyglądał dziwnie. Doskonale znał ten wyraz twarzy - białowłosy zaraz rzuci jakąś niedorzeczną i niebezpieczną propozycję.
    - Masz lęk wysokości? - zapytał towarzysz, w którego głosie rozbrzmiała nuta niepewności.
    - O czym ty mówisz? - Vaeril zdziwił się zadanym pytaniem. Są na morzu, na pirackim statku. Czy Soren planuje podbić bocianie gniazdo?
    Nim jednak elf zdążył podzielić się swoimi wątpliwościami, spojrzał na Sorena. A właściwie na to, co zaczęło wyrastać z jego ciała. Brunet nieprzygotowany na taki obrót zdarzeń, cofnął się o krok, dalej nie mogąc oderwać wzroku od przemiany białowłosego. Chwilę później ciemne, pierzaste skrzydła rozpościerały się za towarzyszem.
    - Poznaj kolejny z moich grzeszków. - Elf usłyszał cichy śmiech Sorena, który zaczął gładzić ręką czarne pióra. - Jeśli jesteś w stanie zaufać mi po tym wszystkim, lepiej trzymaj się mocno
    - Co, do cholery? - Vaeril był w stanie wydukać jedynie te słowa. Nigdy nie przypuszczał, że jego towarzysz wywodzi się z rasy aniołów. Właściwie nigdy długo nie myślał o jego pochodzeniu, jednak szok po ujawnieniu prawdy całkowicie zbił z tropu elfa. W życiu nie przypisałby białowłosego do owej rasy.
    Nim brunet zdążył zareagować, że absolutnie się na to nie zgadza, Soren przycisnął się do niego. Vaeril zdając sobie sprawę, że każda minuta spędzona na pirackim statku niesie za sobą zagrożenie, zmusił się do mocnego objęcia białowłosego. Z narastającej obawy zacisnął też oczy. Poczuł pracujące mięśnie anioła i usłyszał, jak szybko bije jego serce. Elf domyślił się, że nie jest jedynym, który tak bardzo teraz panikuje. Mocne szarpnięcie zmusiło go do zaciśnięcia uścisku. Powtarzał sobie ciągle, że musi zaufać towarzyszowi. W kilka sekund, które dłużyły się brunetowi niczym nieskończoność, poczuł pod nogami grunt. Powoli otworzył oczy i odsunął się od Sorena.
    Vaeril rozejrzał się, w pierwszej chwili myśląc, że nie ruszyli się z miejsca. Dopiero później do niego dotarło, że znajdują się na drugim statku. Soren wylądował zaraz obok łodzi ratowniczych. Bez słowa obaj podbiegli, by odwiązać liny. W czasie kiedy elf wrzucił wiosła szalupy, białowłosy przecinał ostatnie zabezpieczenia. Po chwili znaleźli się na dryfującym morzu, zacięcie wiosłując, by oddalić się od pogrążonych w bitwie statków.
    Odetchnęli dopiero, gdy przestali słyszeć jakikolwiek huk armat, a łajby całkowicie zniknęły im z oczu. Nie przestawali jednak machać wiosłami. Ciągłe bicie fal spowalniało łódkę, a elf pragnął jak najdalej oddalić się od porywaczy. Wciąż nie mógł uwierzyć, że udało im się uciec. Byli w tak patowej sytuacji, że powoli przestawał wierzyć w jakąkolwiek możliwość przeżycia. Udało im się dzięki Sorenowi. Wtedy Vaeril przypomniał sobie o jego skrzydłach. Spojrzał na towarzysza, jednak anielskie atrybuty znikły, pozostawiając po sobie jedynie wspomnienia i rany, z których dalej sączyła się krew. Od czasy pobytu na statku pirackim nie rozmawiali ze sobą. Elf westchnął zmarnowany. Poczuł się oszukany przez białowłosego. Nawet nie wiedział, dlaczego tak się zirytował. Powtarzał sobie, że Soren ma prawo do sekretów. Jednak przypomniał sobie słowa białowłosego "jeśli jesteś w stanie mi zaufać". Vaeril zastanawiał się, jak ma mu ufać, skoro anioł nie ufa jemu. Spojrzał w niebo, na którym poczęły pojawiać się pierwsze gwiazdy. Później rzucił przelotne spojrzenie na siedzącego przed nim białowłosego.
    - To nie ostatnia z twoich tajemnic, prawda? - zagaił rozmowę. Widząc reakcje Sorena, szybko poznał odpowiedź na pytanie. Delikatny uśmiech, jakim obdarzył go towarzysz, wyrażał wiele słów. Elf westchnął zmarnowany. Niektórych rzeczy po prostu nie da się już zmienić. Jedną z nich jest charakter białowłosego.
    Wstał z miejsca, z trudem utrzymując równowagę na małej łódce. Poszedł do towarzysza i przyjrzał się jego ranom. Chociaż złość elfa dalej nie minęła, nie mógł po prostu pozwolić Sorenowi wykrwawić się tutaj. Bez słowa rozpoczął leczenie pozostałych po skrzydłach urazów. Kiedy skończył, powrócił na swoje dawne miejsce. Czuł, że całkowicie opada z sił.
    Vaeril wpatrywał się w rozgwieżdżone niebo. Próbował wypatrzeć znajome sobie konstelacje, których nauczył go brat. Wszystkie gwiazdozbiory zlewały mu się jednak w jedną, błyszczącą masę. Był zmęczony, oczy same kleiły mu się do snu.
    - Zdaje się, że płyniemy w dobrym kierunku. - Elf usłyszał głos Sorena. Białowłosy również wpatrywał się w gwiazdy. Najpewniej na ich podstawie odczytał kurs.
    - Jak myślisz, ile nam to zajmie? - zapytał Vaeril, próbując wygodnie ułożyć się na małej łódce. - Nasze zapasy są znikome.
    Mówiąc o "zapasach", miał na myśli jedną butelkę rumu, która przypadkiem znalazła się w ich szalupie. Elf wziął napój do rąk, upijając skąpy łyk.
    - Dłużej niż statkiem kompanii - odparł, zwracając wzrok w stronę Vaerila. - Góra pięć, sześć dni.
    Owa odpowiedź nie zdziwiła bruneta, ale również go nie zachwyciła. Podróż małą łódką, bez prowiantu przez wielki ocean zapowiadała się okropnie. Wtedy też zaczęło padać.
    ***
    Minął kolejny dzień udręki. Vaeril siedział owinięty swoim płaszczem. Zdał sobie sprawę, jak owe odzienie jest już zniszczone. Jeśli uda im się dostać do jakiegokolwiek miasta, sprawi sobie nowy. Albo postara się naprawić ten, w końcu tyle razem przeszli.
    Brunet z nudów zaczął wspominać przeczytane niegdyś elfickie legendy. Przypomniał sobie wszystkich bohaterów, których pragnął kiedyś naśladować. Jednak w obliczu ostatnich przeżytych przygód, legendarne perypetie straciły wagę w jego oczach. Wydawały się mdłe i naciągane. Wtedy przyszedł mu do głowy pomysł zapisania własnych przeżyć. Wszystko, co zdarzyło się do tej pory, przelane na papier, mogło być ciekawą książką. Vaeril nawet zaplanował tytuł, który idealnie odzwierciedlał jego stanowisko do ostatnich wydarzeń - "Kroniki męki i cierpienia". Zaśmiał się cicho na tą myśl, tym samym zwracając na siebie uwagę Sorena. Chłopak spojrzał na niego pytająco.
    - Spokojnie, nie postradałem zmysłów - powiedział szybko, przeciągając się. - Jeszcze.
    Wtedy usłyszał irytujący, aczkolwiek dziwnie znajomy dźwięk. Spojrzał w górę. Mewy. Początkową irytację z ich powodu zastąpił euforią. Tam, gdzie ptaki, tam ląd! Najwyraźniej białowłosy również zdał sobie z tego sprawę, ponieważ odwrócił się i spojrzał w dal przed siebie. Vaeril dołączył do niego. Ujrzał malujący się przed nimi zarys wyspy. Pablares!
    Ignorując zmęczenie i głód, złapał za wiosła. Pragnął jak najszybciej znaleźć się na lądzie. Czuł, że przez dalszy pobyt na morzu mógłby oszaleć. Ewentualnie wcześniej umrzeć z pragnienia lub głodu. Butelka po rumie walała się pusta po drewnianym dnie łódki. 
    Nie mógł uwierzyć szczęściu, jakie ich spotkało, kiedy szalupa zatrzymała się na zimnym piasku. Elf wyszedł koślawo na ląd. Miał wrażenie, że zapomniał jak się chodzi. Po chwili odzyskał równowagę, stawiając kolejne kroki w stronę rosnącego przed nim lasu. Odwrócił się, by spojrzeć na Sorena i upewnić się, czy białowłosy na pewno mu towarzyszy. Łapiąc kontakt wzrokowy, uśmiechnął się delikatnie. 
    - Sądzisz, że znajdziemy tam jakieś jedzenie? - zapytał z nadzieją, kiedy białowłosy podszedł do niego. 
    - Zobaczymy. - Usłyszana odpowiedź nie zachwyciła elfa. Był głodny i przemarznięty, nie miał nawet ochoty koczować na ryby tak jak ostatnim razem. Pod nosem przeklął zimę i ruszył w stronę pozbawionych drzew liści. 
    Suche gałęzie rysowały twarz Vaeril'a, a jego buty grzęzły w śniegu. Z trudem pokonywał kolejne odcinki. Ogólne zmęczenie całkowicie przyćmiewało jego wolę walki z warunkami atmosferycznymi. Uśmiechnął się do siebie drętwo, kiedy zdał sobie sprawę, że gdyby ktoś go teraz zaatakował, nie miałby szans. Pocieszał się jedynie faktem, że jakimś cudem udało im się ujść z życiem ze statku pirackiego. Jeśli z tego wyszli, dadzą radę ze wszystkim. 
    Zaczynało się ściemniać, kiedy Soren wskazał elfowi nikłą, jasną poświatę w oddali. Wymienili się szybkim spojrzeniem. Domyślali się, że w wielkim, ośnieżonym lesie ciężko będzie znaleźć źródło pokarmu. Z drugiej strony, nawiedzenie jakiejś zapewne biesiadującej grupy było pomysłem niedorzecznym. Co jeśli będą to kolejni chętni na ich głowy? Ostatecznie młodzieńcy postanowili przyjrzeć się z daleka obozowi. Może uda im się zyskać strawę bez konfrontacji? 
    Podeszli na tyle blisko, że Vaeril zdołał rozpoznać znajome twarze. Kompania! Chodź grupa dezerterów swego czasu niesamowicie go irytowała, ucieszył się, że wszyscy są bezpieczni. Wyszli z kryjówki, nie starając się ukryć swojej obecności. Początkowo w całym obozowisku zapanowała chwilowa panika, dopiero później rozpoznano starych towarzyszy. Niska blondynka podbiegła do Vaeril'a i Sorena, rzucając im się na szyje:
    - Tak się cieszę, że żyjecie!
    Elf zachwiał się pod jej ciężarem, ale utrzymał równowagę. 
    - Kamień z serca widzieć was całych - odparł, kiedy dziewczyna zwolniła uścisk. - Przykro nam z powodu Katakana.
    W oczach dziewczyny zabłysł smutek na wspomnienia o utraconym przyjacielu. Pokręciła głową i ruchem ręki zaprosiła młodzieńców, by usiedli przy ognisku. 
    - Właściwie, jak udało wam się uciec? - Pytanie, które podejrzliwie skierował młody chłopak, nie zaskoczyło elfa. Chociaż sam zastanawiał się, jakim cudem większość kompanii uszła z życiem z takiego ataku.  
    - Mieliśmy dużo szczęścia. - Odpowiedź Sorena może nie była wyczerpująca, jednak Vaeril nie miał zamiaru niczego do niej dodawać. Domyślał się, że białowłosy najpewniej pragnie ominąć opowieść o sposobie, dzięki któremu udało im się wydostać. Skoro jego rasa ma być tajemnicą, niech nią będzie. To sprawa Sorena. 
    Rozpoczęli zwyczajną rozmowę, a w międzyczasie zostali poczęstowani upieczonym w ognisku mięsem. Elf starał się odepchnąć na bok wyrzuty sumienia. Próbował nie dopuszczać do siebie wiadomości, że w pewnym sensie wykorzystują dobroć kompanii. 
    - Zapomniałabym! - Nagle blondynka zerwała się z miejsca i podbiegła do mulicy. Odpięła kilka pakunków i wręczyła je Vaeril'owi. Rozpoznał swoją torbę i pochwę z mieczem.
    - D-Dziękuję - wyjąkał, spoglądając z niedowierzeniem na przedmioty. - Myślałem, że przepadły na zawsze. 
    Dziewczyna opowiedziała, jak przed samą ucieczką z tonącego statku zabrała własność elfa. Vaeril słuchał jej opowieści, tuląc do siebie torbę. Miecz wcześniej umieścił na swoich plecach - tak, jak robił to zwykle. Tym razem do skórzanej pochwy dołączył również sztylet anielicy. Obiecał sobie, że w przyszłości sprawi mu własną obudowę. Już przyzwyczaił się do owej broni. 
    ***
    Poczuł szturchnięcie w bok. Skulił się i otworzył powoli oczy, a przed sobą ujrzał Sorena. Elf rozejrzał się powoli, zauważając, że członkowie kompanii jeszcze śpią. Dopiero zaczynało świtać. 
    - Coś się stało? - zapytał niemrawo, wstając z prowizorycznego łóżka. 
    - Myślałem, że dalej powinniśmy iść sami - wyjaśnił, spoglądając na śpiących. - Doskonale wiesz, w jakiej sytuacji się znajdujemy. 
    Elf wbił wzrok w ziemię. Soren miał rację - nie było potrzeby, aby kogokolwiek narażać. 
    - Pożegnajmy się chociaż - zarządził Vaeril i nie czekając na reakcję białowłosego, zbudził czarodziejkę. Szybko wytłumaczył, że muszą ruszać w dalszą drogę. Kiedy reszta wstała, wymienili się uprzejmościami, podziękowali za pomoc i kontynuowali przygodę. Elf nie mógł się już doczekać, aby zacząć szukać informacji o swoim bracie. Niekoniecznie wiedział, od czego ma zacząć, jednak wierzył, że przeznaczenie niedługo samo ponownie skrzyżuje ich drogi. 

    [Soren? c:] 

    sobota, 28 grudnia 2019

    Anavia Labhrás!

    Autorka artu: Shamiana | Właścicielka postaci: Pheberoni
    Tożsamość:
    Anavia Labhrás, ale śmiało, można zwracać się do niej Navi.
    Wiek:
    Liczy sobie już 78 lat, jednak najważniejsze jest to, że wygląda na 25 i tak też odpowiada, zapytana o wiek.
    Rasa:
    Elf wysokiego rodu
    Orientacja:
    W głębi duszy pragnie jakiegokolwiek ciepła, niezależnie od płci, które nie będzie tylko przygodą na jedną noc.
    Pochodzenie:
    Ratonlavev, Amides – ostatnio, dużo podróżuje, wykładając w pomniejszych akademiach jak i niosąc pomoc gdzie tylko zdoła.
    Posada:
    Najprościej, można to ująć, mówiąc - medyczka i wykładowczyni. Od czasu do czasu, wykłada o medycynie w Akademii Rycerskiej w Vertfolque. Zdecydowanie częściej pojawia się w pomniejszych, niemagicznych Akademiach, których profile są jasno ukierunkowane odnośnie jej dziedziny. Jako eskulap, służy w szpitalach, leczy chorych w ich domach jak i pomagając chorym z ulicy. Wielokrotnie bywała na polach bitewnych jako medyczka polowa, przez co zdecydowanie, widziała już nie jedno.
    Aparycja:
    Anavia swoją budową ciała, zdecydowanie wyróżnia się na tle pozostałych smukłych, drobnych elfek. Co prawda mocna postura ciała nie sprawia, że nie można rozpoznać w niej kobiety. Szerokie ramiona podkreślają tylko wąską talie, a zaokrąglone biodra budzą pożądanie mężczyzn. Została hojnie obdarowana przez matkę naturę niezwykle powabnym biustem, który jednak ma w zwyczaju mocno zawijać bandażami. Nogi umięśnione, przyzwyczajone do długich wypraw z wojskiem, nadal zachowały swoją smukłość i kobiecość. Co ciekawe, po dłoniach medyczki można poznać, że są one niezwykle spracowane i strudzone. Można odnosić wrażenie, że są szorstkie i zimne, jednak kiedy stajesz się jej pacjentem, zaznajesz płynącą od nich delikatność i ciepło.
    Spojrzenie Navi jest niezwykle trudne do opisania. Z jej oliwkowych oczu, bije powaga i całkowity spokój. Wydają się wiecznie zmęczone, otoczone ciemnymi sińcami. Magnetyczne spojrzenie, niesamowicie zgrywa się z tajemniczym uśmiechem, pełnych ust, niczym stworzonych do całowania. Ta stanowczość i jednoczesna delikatność spojrzenia i uśmiechu, kontrastuje z mocno zarysowaną linią szczęki, która dodaje jej tego wyjątkowego wyrazu. Ciemna karnacja wzmaga się, z każdą odbywaną podróżą. Nie umyka również widoku blizna, na prawym policzku, która kończy się na ustach. To wszystko uzupełniają jej rdzawe, gęste włosy, sięgające do łopatek. Często nosi je rozpuszczone, nazywając to "artystycznym nieładem" kiedy są rozczochrane, aczkolwiek zdarza się jej je związać, z praktycznych powodów.
    Charakter:
    Patrzysz na nią i od razu czujesz respekt. Pewny chód, stanowcze spojrzenie, cała emanuje pewnością siebie. I to trzeba jej przyznać, jest to kobieta, która zdecydowanie wie, czego chce do życia. Pod tym względem różni się od tych wszystkich pozostałych kobiet, które są uległe regułom, by być podporządkowaną. Anavia nienawidzi schylać głowy i ukazywać jakąkolwiek niższość. Nie traktujmy tego jako butne zachowanie, jest to raczej silna świadomość o swojej wartości. W żadnym wypadku nie traktuje innych z wyższością, do każdego z osobna podchodzi z szacunkiem i tak naprawdę, tego samego oczekuje. Może sprawiać wrażenie, obojętnej i lekceważącej, jednak jest to bardzo mylne. Oczywiście, jej oczy są pełne śmiałości, co niektórych mężczyzn potrafi niezwykle irytować. Tak naprawdę wystarczy by się uśmiechnęła. Tym uśmiechem potrafi wykupić każdą znajomość, przepełniony pewnym ciepłem i tajemniczością, tworzy magnetyczną kompozycję z jej spojrzeniem. Kobieta należy do osób nie specjalnie rozmownych, zdecydowanie jest typem aktywnej słuchaczki. Uwielbia poznawać nowe osoby, zadając im pytania, pozwalając by się otwierały i po prostu mówiły. Ona sama zazwyczaj wtedy siedzi rozluźniona, słuchając. W swoich wszelkich działaniach kieruje się logiką, co wydaje się dość niedelikatne i brutalne, zważywszy na jej profesję, ale do tego dojdziemy za chwilę. Kiedy nie zajmuje się pacjentami, jest to logiczna maszyna, analizująca dosłownie wszystko, by znaleźć najlepsze wyjście z problematycznej sytuacji. W takich momentach nie kieruje się emocjami, są dla niej wtedy zwyczajnym utrudnieniem, w każdym razie, są zbędne. Można uznać, ją za zimną sukę, ale wcale tak nie jest. Może i kieruje się głową i nie bierze pod uwagę uczuć w niektórych sprawach, ale tego nie można jej zarzucić. Anavia wydaje się idealną liderką grupy. Naturalna pewność siebie, umiejętność organizacji, jak i szanowanie zdania innych, automatycznie czyni ją liderem. Może oszczędna w słowach i na początku znajomości nie jest specjalnie wylewna, ale za to, zawsze szczera. Co prawda, w momencie, kiedy wymaga tego sytuacja, jest królową kłamstwa i wszelakiej intrygi, co zdecydowanie się przydaje. Wydaje się, autentyczna w swoich kłamstwach i trudno jej nie wierzyć. Widząc pole bitwy, obrażenia konających żołnierzy błagających o śmierć, stała się osobą niezwykle silną psychicznie. Przebywanie w szpitalu, na bitwach i obcowanie ze śmiercią na co dzień, całkowicie ją ukształtowały — jej podejście do świata, do ludzi i do życia. Jej ukryte oblicze można dostrzec, kiedy opiekuje się chorymi lub żołnierzami na polu bitwy. Okazuje się wtedy osobą pełną troskliwości i ciepła. Głaszcząc po głowie, zapewniając, że wszystko będzie dobrze. Szorstkie dłonie z niezwykłą delikatnością i dokładnością opatrują rany, opiekując się wszystkimi, którzy potrzebują pomocy. Każde życie traktuje osobno, starając się je uratować z całych sił. Kiedy widzi brak nadziei dla nieszczęśnika, zapewnia mu komfort psychiczny i to by odszedł ze spokojem ducha. Tak naprawdę dużo zyskuje przy bliższym poznaniu, jak każdy zresztą. Pierwsze wrażenie, faktycznie, trudne, ale kobieta potrafi obdarzyć cię ciepłym uśmiechem i zainteresowaniem, dość szybko. Kiedy spędzisz z nią dłuższą chwilę, jest naprawdę miłym rozmówcą i towarzyszem, wystarczy przełamać pierwszą barierę i się jej nie bać. Szczególnie szanuje osoby, które otwarcie wyrażają swoje zdanie, lub które umieją sypnąć dozą sarkazmu — takie od razu zyskują w jej oczach. Anavia zdecydowanie jest kobietą wartą poznania, stanie się twoim najlepszym sprzymierzeńcem lub najgorszym wrogiem.
    Historia:
    Wychowana w arystokratycznej rodzinie, od małego nauczona odpowiednich manier i całej etykiety. Od dziecka wpajano jej poczucie wyższości nad innymi rasami, jednak ona jako dziecko, posiadała w sobie tyle dziecięcej niewinności i ciepła, że po prostu, wydawało się jej to głupie. Ojciec nie poświęcał jej uwagi, skupiając się głównie na dwójce jej starszych braci. Jej wychowaniem zajęła się matka. Uczyła ją podporządkowania i tego, że zadaniem kobiety jest bycie posłuszną. Im starsza Anavia była, tym silniej, uświadamiano ją, że jej życie jest już zaplanowane. Miała już wybranego męża, oczywiście elfa czystej krwi, jak i całą resztę. Oczywistym faktem jest, iż nie specjalnie się jej to podobało. Elfka od samego początku wykazywała nutę buntu, a jej starsi bracia, tylko ją podsycali. Namawialiby stawiała na swoim, przy czym potajemnie uczyli ją szermierki. Dużą część jej czasu zajmowała nauka, do której chętnie przysiadywała. Niczym gąbka chłonęła wiedzę i ciekawostki o świecie, jednak najbardziej pochłonęła ją dziedzina anatomii, jak i medycyny. W wieku 15 lat, kiedy to, wielkimi krokami, zbliżało się poznanie jej przyszłego męża, podjęła decyzje, która wpłynęła na całe jej życie. Otóż zebrała potrzebne rzeczy i z pomocą jej braci, uciekła ze swojego domu. Była w pełni świadoma ryzyka, ale i drogi, jaką chciała zmierzać. Nie miała zamiaru do końca życia, schylać pokornie głowy, rodzić kolejnych pokoleń i gnić w marmurowych murach. Borykając się z wieloma trudnościami po drodze, dotarła do swego celu — Akademii Sztuk Magicznych w Terpheux. Studiowała na niej przez kolejne sześć lat swojego życia, całkowicie poświęcając się zagadnieniom z dziedzin medycznych i zaklęć uzdrawiających. Co prawda pierwiastek magii w niej był i nadal jest, dość znikomy, pozwalał jednak on, na używanie zaklęć do przywracania zdrowia. Akademię ukończyła ze wzorowymi wynikami. Miała odpowiednią wiedzę, by móc jej używać w praktyce, ale jak i zarówno by jej uczyć. W wieku 21 lat, kończąc Akademie, ruszyła w świat, kierując się swoimi własnymi drogami. Bywała na dworach królewskich i szlacheckich, w szpitalach — lecząc tych, którzy potrzebowali pomocy. Odwiedzała pomniejsze Akademie ucząc innych. Mając 28 lat, po raz pierwszy będąc na królewskim dworze, została wysłana na front, z wojskiem, jako medyczka polowa. To, czego tam zaznała, jak i to, co zobaczyła, całkowicie ją odmieniło. Doświadczyła brutalności życia i śmierci, ale i zaznała również pewnego rodzaju uczucia. W drodze na pole bitwy poznała mężczyznę, który swoim niesamowitym urokiem i ciepłem, skradł kawałek jej serca. Co prawda Anavia starała nie okazywać mężczyźnie, większych emocji, jednak okazało się to silniejsze od niej. W ciągu tych paru dni i nocy, które z nim spędziła, nawiązała się między nimi spontaniczna i intymna relacja. Kobieta pozwoliła kierować się tymi nagłymi uczuciami, jednak nie nazywała tego niczym głębszym. Wiedziała, że był to przelotny romans, a pierścionek na palcu Anver’a, tylko ją w tym upewniał. Miała świadomość, że musiała mu przypominać jego miłość, którą zostawił w domu, a on wybierał się na wojnę, z której nie wiedział, czy wróci żywy. Ich relacja i ta nagła zażyłość, wcale wiec nie dziwiła elfki. Korzystała z niej ile tylko mogła.
    W trakcie bitwy i po widziała wiele trupów, wielu konających, którzy błagali o śmierć. Widok ten zmienił całe jej podejście i światopogląd, ale jednocześnie umocnił charakter. Nigdy nie zapomni tej pierwszej wyprawy, która była pokropiona cząstką namiętności i wielu, osobnych dramatów, które się tam rozgrywały. Po bitwie widziała Anver’a po raz ostatni, opatrywała mu rany i posłała pożegnalne spojrzenie, po czym ruszyła zajmować się pozostałymi.
    Po tych wydarzeniach Anavia, wróciła do swojego rytmu życia. Leczyła w szpitalach, odwiedzała Akademie i w nich wykładała. Została również medyczką połową i wielokrotnie zostawała wysyłana na front. Żyła i żyje w ten sposób, chodząc swoimi ścieżkami
    Rodzina:
    1. Imran Labhrás - Ojciec. Nie specjalnie się nią interesował, całą swoją uwagę poświęcając synom. Nie miała z nim bliższej więzi, był jej zupełnie obojętny.
    2.  Amirta Labhrás - Matka. Zajmowała się wychowaniem Anavii. Więcej troski i współczucia potrafiła dostać od służby, niż od własnej rodzicielki. Jej metody wychowawcze, pozostawiały wiele do życzenia, przez co Navi nie darzy ją sympatią. Tak naprawdę, odkąd tylko pamięta, może śmiało powiedzieć, że zwyczajnie się nie lubią.
    3.  Loan i Thian Labhrád - Starci bracia. Od Małego miała z nimi niesamowicie dobre relacje. Uwielbiała się z nimi bawić, z czego im starsza była, uczyli ją szermierki. Byli wobec niej niezwykle opiekuńczy i bardzo ich za to ceni. Ma ze swoimi braćmi, naprawdę wyjątkowo silną więź. Od czasu do czasu, piszą do siebie listy. Tęskni za nimi i ma nadzieje, że kiedyś staną sobie na drodze, lub też będzie miała okazje ich odwiedzić.
    Zdolności:
    Jak na kogoś kto przez sześć lat uczył się w Akademi Sztuk Magicznych, z magią jest u niej naprawdę krucho. Posiada co prawda tą minimalną iskrę, ale potrafi wykorzystywać ją do leczenia ran lub innych urazów. Przy wyjątkowych sytuacjach, zdarzy się jej kogoś odepchnąć czystą energią - co przydaje się na polach bitwy. Pomijając, te żałosne umiejętności magiczne, skupmy się na jej praktycznych zdolnościach. Anavia jest niezwykle znaną medyczką i uwierzcie, było czym sobie na to zapracować. Swoją wiedzę medyczną i zielarską, wykorzystuje praktycznie, będąc jedną z najlepszych w swoim fachu.
    Głos:
    Ciekawostki:
    1. ·         Anavia, jak zresztą większość elfów, ma smykałkę do sztuki. Mistrzowsko opanowała grę na skrzypcach, lutni i flecie. Od czasu do czasu namaluje obraz, jednak ma tendencje do tego by je niszczyć, gdyż nigdy nie jest zadowolona z efektu.
    2. ·         Mimo bycia medyczką, dobrze posługuje się bronią białą. Ma przy sobie dwa sztylety, a przy jej boku, przewieszony jest koncerz.
    3. ·         Wstyd się jej do tego przyznać, ale odczuwa lęk i swojego rodzaju, dyskomfort, kiedy znajduje się w pobliżu wody. Słabo znosi podróże statkiem, a widok bezkresu mórz przyprawia ją o dreszcze.
    4. ·         Bardzo zwraca uwagę na czystość swoich dłoni. Można, by wręcz powiedzieć, że jest to jej mała obsesja. Pilnuje by paznokcie były równo przycięte, jak i przede wszystkim czyste. Potrafi myć je kilkanaście razy dziennie.
    Postacie powiązane:
    1. Anver Rydal - Przelotna, pierwsza miłość, zwykły kochanek, którego zapoznała na swojej pierwszej wyprawie, jako medyczka polowa.
    2. Lutobor 'Lu' Taghain - Zapoznany w Akademii Rycerskiej z Vertfolque. Od czasu do czasu, mijają się tam i zamienią parę zdań. Ich relacja wydaje się być luźna, ale tak naprawdę można powiedzieć, że to swojego rodzaju przyjaźń.
    Informacje od autora:
    Róbcie co tylko chcecie słońca, jednak ewentualnie mocne uszczerbki na zdrowiu lub zgon, niech będą ze mną przedyskutowane ;p
    Autor:
    beatygryska@gmail.com

    piątek, 27 grudnia 2019

    Od Lu do Ayany


    Powrót zdolności magicznych, szybko wywołał u dziewczyny pewność siebie, a nawet można by powiedzieć pyszałkowatość. Lutoborowi jednak nie przeszkadzało to, wolał to od ciągłych narzekań i wymyślania, nawet lubił to jej dogadywanie. Resztę wieczoru oboje spędzili w łaźni publicznej, na krótką chwilę zapominając o zmartwieniu i relaksując się w gorącej wodzie. Jedyne co w tym momencie nie pasowało polimorfowi, to fakt, że musiał siedzieć sam w męskiej części, gdy zza ściany dobiegały głosy kilkunastu pięknych kobiet. Pokusa podejrzenia choćby trochę przerastała mężczyznę, byłby już skłonny zakraść się, jednak powstrzymała go wysoka postać, stojąca za nim. Niby zwyczajny klient łaźni, jednak instynkt Taghaina podpowiadał mu, że coś jest nie tak. Nieznajomy mężczyzna rozsiadł się w kącie na końcu łaźni, bacznie obserwując polimorfa. Lu nie siedział zbyt długo w towarzystwie podejrzanego osobnika, gdyż zebrał się, by powiadomić o tym towarzyszkę.
    ***
    Towarzysze spotkali się przed łaźnią, Lu jednak od razu chwycił nekromantkę pod ramię i zaprowadził w mniej widoczne miejsce. Zatrzymali się w jednej z pobocznych uliczek, która nie była oświetlona.
    - Chyba mamy plecy, ktoś nas obserwuje. - Polimorf wyszeptał cicho.
    - Widziałeś kogoś podejrzanego? - Ayana spytała krótko.
    - W łaźni, pewien mężczyzna stał za mną, potem się oddalił i obserwował mnie cały czas.
    - Nie przesadzasz? To pewnie ciekawski klient, jeśli zauważyłeś, jesteś jedynym polimorfem w mieście.
    - Być może masz prawdę, ale nie zaszkodzi być bardziej czujnym. - Taghain zmarszczył brwi. - Powinniśmy znaleźć nocleg, ale nie w gospodzie, popytam mieszkańców, na pewno jakiś Vertfolkańczyk tutaj mieszka.
    ***
    Choć Ayanie było w niesmak, że znów musiała się zdać na polimorfa, pomysł z noclegiem u kogoś nierzucającego się w oczy był dobry. Noc spędzili w małym domku, u starszej kobiety. Wczesnego ranka zbudził ich okropny błysk światła. Było zbyt wcześnie na tak mocny brzask. Oboje zerwali się na nogi i porozumiewając się jedynie za pomocą spojrzeń, wybiegli z posiadłości, Lu zostawił za sobą jedynie sakiewkę złota w podzięce. Nieszczęśnie oboje pobiegli do źródła rozbłysku, z myślą, że to kolejny zamach. Zanim zorientowali się, że to zasadzka, było już za późno. W smugach dymu trudno było zauważyć napastnika, który natarczywie atakował i zmusił oboje do ograniczenia swoich ruchów, zawężając je do samoobrony. Gdy widoczność się poprawiła, polimorf podjął się kontrataku, jednak oponentów było zbyt wielu, a Taghain sobie sam nie radził. Ayana też miała niemały problem, gdyż otoczyło ją dziesięciu zamaskowanych mężczyzn, jednak się nie poddawała, aż nie spotkała kogoś niemal równego sobie, innego maga. Srebrnowłosy szczupły mężczyzna podszedł do niej w mgnieniu oka i zanim Lutobor zdążył zareagować, mag dotknął pleców Sardothien otwartą dłonią. Ta spojrzała jedynie w stronę swojego towarzysza i zniknęła, a jedyne co po niej zostało to smuga jasnego światła.
    W mężczyźnie coś pękło i zamarł w miejscu, jeden z przeciwników powalił go, wyprowadzając cios metalowym kijem prosto w brzuch. Lu upadł, a napastnicy zebrali się do odwrotu, dopiero po chwili był w stanie wstać i ruszyć w pogoń. Rozwścieczony nabrał sił, jego oczy przybrały nieco jaśniejszy kolor, a źrenice zwęziły się jak u lisa. Taghain zmarszczył brwi i nos, wytężył wzrok i biegł szybciej niż kiedykolwiek wcześniej. Podążył za oprawcami poza bramy Linceiras wybiegając na pustynię. Chwilę później dogonił konwój, rzucając się na jednego mężczyznę i powalając go z konia. Polimorf wyzwalając w sobie bestię, był bezwzględny, atakował kolejnych mężczyzn, wykręcając im ręce, wyłamując barki, czy też wgryzając się ostrymi zębami w ich szyje. Już zbliżał się do głównego celu, srebrnowłosego maga, nie zdążył zadać ciosu, ponieważ ten odwrócił się i z kamienną twarzą dotknął klatki piersiowej Lutobora.
    - Że też musiałeś się wtrącać... - Powiedział poirytowanym głosem nieznajomy.
    To było ostatnie co usłyszał polimorf. Przed jego oczami rozbłysło takie samo światło, w którym zniknęła Ayana. Nagle upadł na piach, w tym samym miejscu, w którym się znajdował, jednak nie było jego przeciwników. Jedyne co po nich zostało to ślady krwi na dłoniach i ustach mężczyzny. Zdenerwowany rozejrzał się dookoła, jednak ani z jednej, ani z drugiej strony nie było nawet śladów walki. Zdesperowany wydał głośny ryk i uderzył pięścią w piasek.

    [Ayana?]

    Valian Rydal!

    by. Lisa Brenner
    Tożsamość:
    Valian Rydal przynajmniej jeśli wierzyć kobiecie, która podawała się za jej matkę.
    Wiek: 
    76 lat, chociaż przestała się starzeć w wieku 19.
    Rasa: 
    Banshee
    Orientacja: 
    Już nigdy nie pokocha żadnego mężczyzny, to pewne. Żaden nie zastąpi jej tego, którego straciła.
    Pochodzenie:
    Ratonlavev
    Posada: 
    Łowca/Tropiciel
    Aparycja:
    Valian jest drobną młodą dziewczyną o białych włosach i smutnych oczach. Jest niezbyt wysoka i chuda. Jej skóra jest bardzo blada, miejscami zdaje się wręcz przezroczysta. Włosy sięgają pasa, wydają się unoszone przez jakiś ruch powietrza, często, nawet kiedy nie ma żadnego wiatru, zwykle związuje je w warkocz. Valian uchodzi za bardzo ładną, ma smukłą szyję, okrągłą dziewczęcą twarz bez żadnej skazy. Ma zgrabny nos i pełne usta (oczywiście nikt nie musi wiedzieć, że jej podniebienie jest czarne, a zęby są ostre jak u dzikiego kota). Jej oczy zmieniają kolor od ciemnego, prawie czarnego fioletu do przez żółty czerwony aż do bladego różu. Zwykle ten widok sprowadza do bolesnej rzeczywistości rozmówcę, który wcześniej nie zdążył się zorientować, że Val nie jest człowiekiem. A musicie wiedzieć, że w niektóre dni naprawdę wygląda jak przyzwoita ludzka dziewczyna. Ubiera się zwykle w ciemne kolory w spodnie lub niekrępujące jej ruchów spódnice.
    Charakter: 
    Nie jest specjalnie łatwym partnerem do rozmowy szczególnie dlatego, że jeśli się odpowiednio nie skupi, jej głos, powoduje dreszcze. Przy bliższym poznaniu bardzo zyskuje. Jest cierpliwym słuchaczem, ale niezbyt chętnie opowiada o sobie. Val bardzo często czuję się samotna i bardzo chciałaby mieć jakiegoś przyjaciela. Kto wie, może wtedy trochę bardziej by się otworzyła. Zwykle jednak ucina kontakt przy pierwszej możliwej sposobności, nie chcąc ściągać na swojego kompana pecha. Wbrew sobie unika bliższych relacji. Co ciekawe, potrafi być niesamowicie ironiczna i o ile nie wyszła z wprawy, jest jednym z mistrzów ciętej riposty, jeśli tylko trafi na odpowiedniego partnera. Wygląda jednak na to, że nie jest jej to pisane, bo wszyscy jej znajomi mają brzydki zwyczaj UMIERANIA, krótko po tym, jak ją spotkają. No, ale kto wie, jak tam się los potoczy. Valian jest uważną obserwatorką i łatwo jej przychodzi wczuwanie się w uczucia innych. Jest bardzo empatyczna i emocjonalna jak na demona, a do tego całkiem miła. Jest być czuła i opiekuńcza dla tych, którzy pozyskali jej zaufanie. Jednak ma też w sobie coś z łowcy. Jest wyrachowana i precyzyjna. Kiedy ma ustalony cel, jej umysł zmienia się w prawdziwą brzytwę, która przebije wszelkie przeszkody. Może właśnie dzięki wspomnianej empatii doskonale rozumie, jak czuje się ofiara. Potrafi przewidywać zachowania nie tylko królików, na które poluje w lesie, ale i ludzi, z którymi przebywa. Nie warto jej lekceważyć, bo potrafi być równie miła, co bezlitosna. A jej ironia jest przynajmniej tak samo celna, jak jej noże. Na co dzień trudno ją wyprowadzić z równowagi czy nawet zmusić do okazania jakiś większych emocji. Kiedy jednak doprowadzi się ją do szału naprawdę trudno ją uspokoić i przekonać by powstrzymała się od zamordowania prowokatora. Oczywiście po czasie potrafi wybaczyć, bo nie ma w zwyczaju żywić do nikogo nienawiści. Jest całkiem inteligentna, ale kiepsko sobie radzi z rozwiązywaniem własnych problemów. Czasem ujawnia się jej zagubienie i rezygnacja, które sprawiają, że żyje z dnia na dzień bez podjęcia próby jakiejkolwiek zmiany. Nie ma siły zawalczyć o siebie, jest przekonana, że ciąży nad nią jakieś fatum wiecznego nieszczęścia i samotności.
    Rodzina: 
    Wygląda na to, że wszyscy nie żyją.
    Historia: 
    Jej życie, od kiedy pamięta to niezły bałagan. Zacznijmy od tego, że w ogóle nie pamięta z niego zbyt wiele. Pewnego dnia obudziła się na cmentarzu, leżąc skulona przed świeżym grobem jakiegoś mężczyzny, którego nie znała. Jednak patrzenie na jego grób sprawiało, że coś w jej wnętrzu wiło się z bólu. Odeszła więc stamtąd. Ścieżka zaprowadziła ją do wioski. Powitał ją przerażony wrzask jakiejś kobieciny, która na jej widok, upuściła wiadro pełne świeżego mleka i uciekła. Nie minęła chwila, mieszkańcy zaalarmowani krzykiem, wybiegli z chat i otoczyli ją, przyglądając się bojaźliwie. Przez tłum przepchnęła się kobieta i zaczęła wzywać ją po imieniu. Valian. Nic jej to nie mówiło, ale kiedy kobieta rzuciła się na nią i zamknęła w uścisku pulchnych matczynych ramion, nie protestowała.
    Zabrała ją do chaty i zaczęła tłumaczyć, że jest jej matką, a chłopiec, który z nią mieszka, to jej brat. Valian nie protestowała, kiedy kobieta rozebrała ją z podartej sukni i umyła. Kobieta cały czas mówiła do niej na przemian, cieszyła z odzyskania córki i płakała, nad jej obojętnością. Valian była zagubiona. Nie pamiętała nic z tego, o czym mówiła kobieta, podająca się za jej matkę. Za to z każdym słowem nabierała coraz większego przekonania, że córka tej kobiety umarła tego dnia, kiedy miały miejsce jej osobliwe narodziny. Następne tygodnie mijały spokojnie. Kilka razy zjawił się kapłan, który sprawiał jej ból, próbując za pomocą magii przypomnieć coś, czego bardzo nie chciała pamiętać. Poprosiła, więc kobietę by nie wzywała go więcej. Ludzie trochę szeptali, wytykali palcami kobietę, która przyjęła pod dach, bądź co bądź, demona. Ostrzegali, że banshee ściągnie na domowników śmierć a pewnie i nieszczęście na całą wioskę. Wkrótce jednak nie tylko matka i brat, ale i cała społeczność zaakceptowali nową postać dziewczyny, którą oni znali od dziecka, a ona nie pamiętała ich wcale.
    To było całkiem dobre życie. Co prawda sąsiedzi narzekali, że od jej głosu dzieci budzą się w nocy, a krowy dają mniej mleka, przedmioty wypadały jej z rąk, kiedy nagle stawała się mniej materialna, ale nawet pokochała na nowo swoją rodzinę. Chodziła na cmentarz, zostawiać kwiaty na grobie tego który, był jej mężem, choć nie pamiętała go wcale. Myślała, że może tak jest lepiej. Kiedy za bardzo się na tym skupiła, jak przez mgłę pamiętała jak ból po stracie, obdarł ją z człowieczego ciała i przemienił w to, czym jest teraz.
    A potem prosto z koszmaru wśród ognia i ryku, zarzynanych zwierząt zjawili się oni. Dezerterzy, zbójcy uciekinierzy z więzienia, kimkolwiek byli sprawili, że jej świat odbudowany na nowo runął w jednej chwili. Wpadli do domu, a kiedy próbowała powstrzymać jednego z nich przed zamordowaniem tego chłopca, którego przywykła już nazywać bratem, miecz przeszył ją na wylot, jakby była powietrzem i sięgnął celu. Usłyszała jak drobne ciałko, zwaliło się bez życia na ziemię. To ostatnie co pamięta dokładnie. Potem wyła jak nigdy w życiu. Napastnicy wili się na ziemi, krwawiąc z uszu i dławiąc się ze strachu. Kiedy wszystko się skończyło, a płomienie zaczęły przygasać, zaczęła przeszukiwać sterty ciał. Tylko po to, by dowiedzieć się, że kobieta, która nazywała się jej matką, została zabita pchnięciem w plecy.
    Krzyki Valian nie tylko zabił wrogów, uśmiercił też kilku mieszkańców. Pozostali patrzyli na nią ze strachem. Ich słowa się sprawdziły. Przyniosła tu tylko śmierć i musiała odejść.
    Mijały lata, a ona snuła się bez celu, starając się myśleć jak najmniej. Nie jest to trudne, kiedy potrafisz zapaść w sen na całe tygodnie, a budzisz się tylko by coś zjeść raz na parę dni. Gdziekolwiek się pojawiała, tam zawsze towarzyszyła jej śmierć. Wierna jak pies, zawsze zbierała żniwo tam, gdzie Val wtrąciła się do ludzkiego życia.
    Nigdy nie pragnęła szukać odpowiedzi. A jednak natknął się na trop, który może pozwolić jej odnaleźć prawdę na temat mężczyzny, którego kości od 50 lat próchnieją dwa metry pod ziemią.
    Zdolności:
    Kiedy Val tego chce jej głos może wzbudzać strach ból, a nawet powodować śmierć, potrafi zmieniać strukturę swojego ciała tak, że może przenikać przez obiekty i trudno ją zranić, dzięki temu może również unosić się w powietrzu. Oprócz tego jest sprawnym myśliwym - bezbłędnie tropi zwierzynę, a dzięki zdolności przenikania przez przedmioty potrafi skradać się niemal bezgłośnie, oprócz tego jest mistrzynią zakładania wnyków i pułapek. Potrafi celnie strzelać z łuku i kuszy, ale jej ulubioną bronią są noże, którymi nie tylko oprawia zwierzynę, ale też rzuca z zatrważającą precyzją. Jest bardzo silna jak na osobę tak drobnej postury, co się dziwić w końcu jest demonem.
    Głos:  
    1. Jej głos często płoszy konie i większość innych oswojonych zwierząt. Psy panicznie uciekają przed nią gdy tylko się odezwie.
    2. Jest właścicielka niecodziennego rumaka. Jeździ na dość zgrabnym nakrapianym jeleniu, któremu na imię Soter. Jest tak lekka, że nie obciąża zwierzęcia zbytnio i stanowią naprawdę zgraną parę, a jednak widok dziewczyny dosiadającej jelonka często powoduje zdziwienie i śmiechy, ale Val nie przejmuje się tym zbytnio. Sama wie najlepiej, że żaden szlachetny rumak nie jest tak szybki i zwrotny jak jej zwierzaczek.
    3. Potrafi nie spać kilka nocy z rzędu bez wyraźnych oznak zmęczenia. Jeśli odpowiednio się posili, może zapaść w coś na kształt hibernacji. Jej serce prawie nie bije, a jej ciało staje się zimne. Wędrowcy, którzy napotykają wtedy Val w lesie, zapewne uznają ją za martwą.
    4. Jest zupełnie wszystkożerna. Podobno trujące grzyby nie robią na niej wrażenia. W przypadku braku lepszej przekąski może posilić się liśćmi bądź trawą. Mięso też czasem zdarza jej się jeść na surowo.
    5. Ma okropnie słabą głowę. Do upicia się do nieprzytomności potrzebuje może z jedną czwartą tego co zwykły człowiek. Pijana zupełnie traci kontrolę nad swoją zdolnością przenikania przez przedmioty.
    Postacie powiązane:
    1. Avner Rydal - nieżyjący od ponad 50 lat mąż. Być może ktoś o nim słyszał?
    Informacje od autora:
    Daje wam całkowicie wolną rękę, tylko trzymajcie się z grubsza opisów. No i jeżeli będziecie chcieli ją zabić prosiłabym o konsultacje w tej sprawie :p
    Autor:
    Nokta

    czwartek, 26 grudnia 2019

    Od Agnessi do Alaratha

    Otworzyła usta zszokowana, pytaniem elfa. Wybiło ją to z tropu na dobre parę sekund. Zamrugała oczami, nadal nie mogąc uwierzyć w zadane pytanie.
    - Oczywiście, że tak, ty mendo! - Wyrwała Alarathowi kartkę z dłoni i trzepnęła go, nią przez głowę. Prychnęła zbulwersowana, wzięła głęboki i spojrzała na spis listy. Mogła śmiało stwierdzić, że znała trzy zioła z siedmiu tutaj podanych. Zmarszczyła brwi, próbując skojarzyć pozostałe cztery, ale miała wrażenie, że nigdy wcześniej nawet o nich nie słyszała. Złożyła kartkę i ostentacyjnym ruchem, włożyła ją sobie pod koszulkę z wyniosłym uśmiechem na ustach.
    - W takim razie, ty się tutaj kiś nadal, a ja wybiorę się na zakupy. - Skwitowała i nie czekając na odpowiedź mężczyzny, wyszła z saloniku, zostawiając go samego sobie.
    ***
    Nie sądziła, że znalezienie zielarza w tym mieście, będzie aż tak problematyczne. Najtrudniejszą kwestią, z którą się borykała, to to, że nie miała pojęcia gdzie może on być. Nigdy nie bywała i nie potrzebowała się gościć w takim sklepie. Dodając fakt, że tak naprawdę co chwila się czymś rozpraszała. Tutaj jakaś knajpa, tam jakieś płaczące dziecko, które doprowadzało ją do szału. A jeszcze dalej mężczyzna, któremu ostatnio rozharatała pół twarzy. Ciągle coś! Naprawdę zajęło jej dłuższą chwilę to, by dostrzegła na bocznej uliczce malutki szyld, który zwiastował cel jej podróży. Śmiało weszła do sklepiku i od razu, poczuła intensywny zapach wszystkich znajdujących się tu ziół i mieszanek. Zakręciło się jej przez chwilę w głowie, ale szybko doszła do siebie. Zanim doszła do lady, jej uwagę skupiły ususzone kwiaty, zamknięte w szklanych pudełeczkach. Wyglądały zaprawdę pięknie, jakby ktoś poświęcił godziny, by ułożyć je właśnie w taki, a nie inny sposób.
    Z zamyślenia wybił ją przygaszony, starczy głos.
    - Czegoś panienka poszukuje? - Za ladą stał przygarbiony mężczyzna. Wyraźne zmarszczki i siwe włosy mówiły, że swoje lata już przeżył. Agne przewyższała go o dwie głowy. Zastanawiała się, czy to aby na pewno człowiek z tak niskim wzrostem, czy też, niziołek a może i krasnolud. Demonica podeszła do lady a ten przywitał ją z ciepłym uśmiechem na ustach. Sukkub odpowiedział tym samym.
    - Witaj, czy znajdę tutaj te zioła? - Wyjęła spod koszulki karteczkę i podała ją mężczyźnie. Rozłożył ją i przymrużył oczy, prawdopodobnie starając się lepiej dostrzec, zapisane na niej nazwy.
    - Myślę, że większość z podanych będę posiadał, jednak do dwóch ostatnich nie jestem pewien... - Powiedział jakoby sam do siebie, zakładając w tym samym czasie okulary i wychodząc za lady. Trzymając, w dłoni kartkę przechadzał się, po pomieszczeniu i poszukiwał poszczególnych ziół. Mamrotał ich nazwy i jednocześnie rozglądał się po półkach. Zdejmował pudełka, saszetki lub malutkie słoiczki. Przyglądała mu się z wyraźnym zaciekawieniem. Dawno nie wdziała takiego skupienia i w sumie, tak serdecznego uśmiechu, jak właśnie u tego człowieka. W jakiś sposób ją to urzekło i nawet poprawiło ten dzień. Miała tylko nadzieję, że znajdzie tutaj wszystkiego, czego potrzebowała i będzie mogła jak najszybciej mieć to z głowy.
    W tym samym momencie poczuła ogarniające ją zmęczenie. Odetchnęła głębiej, mając świadomość, że dawno nie zaspokajała swojej energii. Co prawda miała parę razy okazje do tego, by wykończyć Alaratha, ale ten zarozumiały elf ani myślał jej ulec. Swoją drogą było to dla niej, nawet całkiem intrygujące, jak i irytujące na swój sposób.
    Starzec odłożył na ladę zioła, jakie trzymał w ramionach. Odliczył je i znowu sam do siebie, mówił ich nazwy.
    - Na szczęście znalazłem wszystkie, które były na liście. - Uśmiechnął się zadowolony z siebie.
    - Bardzo dziękuje. - Powiedziała, kładąc obok ziół, cztery srebrne monety, które zdecydowanie przewyższały cenę towaru. Mężczyzna spojrzał na nie zszokowany i nie zdążył nawet powiedzieć słowa, gdy kobieta zdążyła zabrać to, po co przyszła i wyjść. Tym razem na jej ustach pojawił się uśmiech. Cieszyła się, że mogła zrobić coś dobrego. Ten szlachetny czyn nie zaspokoi, jednak energii. Oddychało się jej coraz ciężej i czuła, że brak lekkości w jej krokach. Westchnęła ciężko i oparła się o najbliższy drewniany słup jakiegoś stoiska. Przetarła oczy, chcąc desperacko poczuć się lepiej. Rozejrzała się i bez problemu, parę metrów dalej, dostrzegła znajomy jej dom publiczny. Chciała od razu do niego pójść, jednak wiedziała, że powinna dostarczyć zioła jak najszybciej. Straciła masę czasu, szukając samego zielarza, a zbliżał się już zmrok.
    - Niech to szlag trafi. - Przeklęła sama do siebie pod nosem i ruszyła w stronę owego burdelu.
    ***
    Obudziła się obok dwóch kobiet i jednego mężczyzny. Wzdrygnęła się z pogardy, dostrzegając jego paskudne oblicze, jednak widząc złote pierścienie na palcach, wiedziała, dlaczego było go stać na dwie kobiety. Ona z kolei dołączyła się do nich iście spontanicznie, weszła do ich pokoju i nie musiała mówić nawet słowa. Zaklęła pod nosem, kiedy dostrzegła błękitne niebo za oknem. Szybko założyła na siebie koszulę, zebrała zioła i ruszyła w stronę dworku.
    ***
    - Możesz mi powiedzieć, dlaczego tak długo to trwało?! - Alarath podniósł głos, kiedy tylko dostrzegł Agne w drzwiach swojego pokoju.
    - Miałam małe... komplikacje po drodze. - Wydukała ledwo i bez słowa odłożyła zioła na biurko. Usiadła na łóżku, pocierając dłonią czoło. Czuła, że nadal nie ma tyle energii, ile powinna mieć, co lekko ją martwiło, ale nie miała zamiaru, by było po niej to widać.
    - Ciesz się, że są to wszystkie, o które prosiłeś. - Westchnęła i już całkowicie się położyła.
    - Jesteś świadoma, jak twoja „mała komplikacja” okroiła nas z cennego czasu? - Nawet na nią nie patrzył. Szperał w ziołach i sprawdzał, czy się zgadzają. Kobieta wyraźnie, jednak wyczuwała poirytowanie w jego głosie. Ich znajomość zaczynała iść w tak dobrą stronę, ale Agne znowu musiała zrobić coś po swojemu. Tak naprawdę było jej głupio, że tak wyszło, ale jakby nie patrzeć nie miała innego wyjścia. Co nie zmienia faktu, że nadal nie czuła się najlepiej i na nic się jej to zdało.
    Przewróciła się na bok, całkowicie zbywając słowa czarodzieja, obserwując, co robi. Starał się być opanowany, jak tylko mógł, ale Agne dostrzegała pewny stopień zdenerwowania w jego ruchach. Zebrał księgi i zioła do torby.
    - Pamiętasz pokój, o którym mówiłem ci wcześniej? - Zapytał. - Zaprowadzisz mnie do niego, teraz. - Odpowiedział stanowczo, nawet nie czekając na reakcje sukkuba. Słysząc jego ton, wstała bez słowa i wyszli z jego sypialni. O dziwko, szli w milczeniu, a Agne nie miała nawet siły zagłuszać tej ciszy. Może nawet i lepiej, mniejsze ryzyko i prawdopodobieństwo, że ktoś ich usłyszy.
    Zeszli krętymi schodami w dół, przy czym Sukkub nagle się zatrzymał. Dotknęła parę wilgotnych cegieł i kiedy w końcu trafiła na odpowiednią, otworzył się malutki tunel. Bez słowa schyliła się i weszła do niego pierwsza. Nie musieli długo iść — dosłownie po paru minutach mogli się już swobodnie wyprostować.
    - I oto i ono, witam pana. - Stanęła przy wejściu i ukłoniła się teatralnie resztkami sił, w momencie, kiedy wchodził Alarath.


    [Alarath?]