poniedziałek, 30 listopada 2020

Od Vaeril'a do Sorena

Masło jest. Jajka są. Przypadkowe przyprawy, których Vaeril nawet nie potrafił nazwać, ale były na przecenie i kiedyś mogły się przydać, też. Elf stwierdził więc, że najwyższy czas, aby wracać do domu. Zdał sobie sprawę, że zeszło mu znacznie dłużej niż oczekiwał. Planował tylko na chwilę odwiedzić targ, ale kolorowy asortyment, który oferowano, sprawił, że całkowicie stracił rachubę. Nie mógł oderwać wzroku od podsuwanych mu pod nos podobno wartościowych staroci. Między innymi przeglądał stare księgi, których okładki zostały bogato ozdobione, a strony ręcznie ilustrowane. Vaeril zwracał też uwagę na egzotyczne kwiaty czy nieznane sobie zwierzęta, które smutno wyglądały zza prętów klatek. Elf szczerze im współczuł i miał nadzieję, że w przyszłości znajdą kochający dom.
Słońce znajdowało się już wysoko na niebie, kiedy brunet dotarł pod znajomy budynek. Z trudem zeskoczył z konia. Niezgrabnie wylądował na ziemi, uważając, aby zakupy nie wpadły w błoto. Odłożył rzeczy na schodach, a rumaka odprowadził do stajni. Oporządził go i wrócił przed dom. Wchodząc do środka, myślał o tym, czy Soren zdążył już wstać.
Vaeril szybko się o tym przekonał - ledwo przestąpił próg, kiedy zobaczył siedzącego przy stole białowłosego. Rogaty młodzieniec wpatrywał się w leżącą na blacie puchatą kulkę, ale wraz z pojawieniem się elfa, podniósł wzrok i natychmiast wstał z miejsca.
- Mogę to wyjaśnić! 
Brunet z zaskoczeniem spoglądał na przyjaciela i śpiące na stole znalezisko. Soren od razu przystąpił do towarzysza, pomagając mu rozpakować przyniesione przez niego zakupy. W międzyczasie opowiedział o wszystkim, co go spotkało. Nie szczędził szczegółów, dodając informację o tym, że martwił się o Vaeril'a, kiedy ten zniknął bez wcześniejszego uprzedzenia. Elf obiecał sobie, że następnym razem da przyjacielowi znać, jeśli kolejny raz wybierze się na dłuższą wycieczkę do miasta. Nie chciał, aby Soren znów zamartwiał się niepotrzebnie. Brunet, choć nigdy by się do tego nie przyznał, uważał troskę przyjaciela za niezwykle miłą. A nawet uroczą! 
- Więc...możemy go na razie zatrzymać? - Białowłosy przerwał chwilową ciszę, która zapanowała pomiędzy domownikami.- Macie nawet takie same oczy - dodał Soren, spoglądając na zwiniętego w kulkę kociaka. Vaeril przysunął się do przyjaciela, również przyglądając się znajdzie. Kot spał smacznie, najwyraźniej wyczerpany wszystkim, co go dotychczas spotkało. Biedaczysko.
- Żartujesz, prawda? - Brunet uniósł brwi, prostując się. Z twarzy białowłosego znikł uśmiech. Otworzył usta, aby coś powiedzieć, jednak elf uciszył go ruchem ręki. - "Na razie"? Może zostać na zawsze. Nie możemy go przecież zostawić.
Brunet podszedł do kota i przejechał delikatnie dłonią po jego futerku. Pod palcami mógł wyczuć kości wygłodzonego zwierzaka. Pod wpływem niespodziewanego tknięcia, kociak obudził się i spojrzał na Vaeril'a intensywnie zielonymi oczami. Miauknął cicho, a następnie przytulił się do ręki chłopaka, mrucząc.
- Cieszę się, że się zgodziłeś - powiedział Soren, siadając obok elfa. Białowłosy nie odrywał wzroku od burej istotki, która najwyraźniej zmęczona, oddychała ciężko, zapadając ponownie w głęboki sen. 
Vaeril wahał się z odpowiedzą. Jak mógłby się nie zgodzić? Porzucenie bezbronnego zwierzaka nie wychodziło nigdy w grę. Po pierwsze, elf uwielbiał koty. Wcześniej miał nawet cichą nadzieję, że uda mu się namówić przyjaciela na kupno jakiegoś. Po drugie zaś, co było znacznie ważniejsze, brunet doskonale pamiętał dzień, w którym Derek go zostawił. Skazany na łaskę losu Vaeril dorastał w biedzie i samotności, wspominając obietnicę brata. Sam wtedy czuł się jak ten mały, zgubiony kot. Jak nieludzkie byłoby więc teraz porzucenie pragnącego miłości zwierzaka. Dodatkowo, elf dzieli z Sorenem całkiem duże domostwo - miejsca dla ów wychudzonej istotki jest mnóstwo. 
- Musimy nadać mu imię - zdecydował Vaeril po chwili milczenia. Dalej nie odsuwał dłoni od mruczącego kociaka, od którego puchatego futerka biło przyjemne ciepło. 
- Nie może zostać "kot"? - Z ust białowłosego padła niespodziewana propozycja.
- Nie, nie może - fuknął w odpowiedzi elf. Co to za pomysł?! - Jest teraz członkiem rodziny, musimy się do niego jakoś zwracać - posumował, gładząc opuszkami palców główkę zwierzaka. 
Soren uniósł dłonie w geście poddania. Czy mu się to podoba czy nie, kot dostanie imię. Brunet zaczął wpatrywać się w brązowe futro kociaka, starając się wymyślić coś adekwatnego. Nic jednak nie przychodziło mu do głowy. Chciał bowiem zdecydować się na coś wyjątkowego.
- Co powiesz na Soreil? - zaproponował, wybierając najbardziej oryginalną opcję. - Myślę, że będzie mu pasować. 
Elf wytłumaczył również, że wymyślając to słówko, połączył ich imiona. Uznał to za całkiem sensowny zabieg. Kot zyskał więc niebanalną nazwę, ponieważ Soren bez większych obiekcji zaakceptował wybór przyjaciela. 
- Jesteś pewny, że to kocur? - Białowłosy uniósł brwi, przeskakując wzorkiem pomiędzy Vaeril'em a przeciągającym się przez sen zwierzakiem.
- Tak, znam się na tym - potwierdził elf. Po krótkiej rozmowie na temat, jak dalej będzie wyglądała sprawa opieki nad kocięciem, brunet z bólem serca wstał od stołu. Musiał niestety zająć się sprawami związanymi z piekarnią. 
Rozejrzał się, szukając czegoś, w co mógłby włożyć w ręce. Pierwszą myślą było uprzątnięcie domostwa. Z biegiem dni na pewno odłożył się jakiś kurz. Podszedł do szafki i ku swojemu zdziwieniu odkrył, że nie jest brudna, tak jak wcześniej podejrzewał. 
- Sprzątałeś? - zawołał do siedzącego jeszcze w kuchni Sorena. Białowłosy chwilę później pojawił się w drzwiach. Vaeril dostrzegł w jego oczach dumę. 
- Zauważyłeś? - zapytał książę, nie kryjąc entuzjazmu.
- Tak, wspaniała robota! - pochwalił go elf. Odłożył ścierkę z zadowoleniem podziwiając pracę towarzysza. - Dziękuję.
Soren uśmiechnął się szeroko. Brunet odwzajemnił gest. Cieszył się, że jego przyjaciel zaczął odnajdywać się w nowej rzeczywistości. Dobrowolnie wysprzątał cały dom, choć nigdy wcześniej tego nie robił. Vaeril cieszył się, że białowłosy naprawdę zaangażował się w prowadzenie domostwa. 
- Skoro więc nie musimy się męczyć sprzątaniem, chcesz mi pomóc upiec chleb? - zaproponował elf, kierując się w stronę kuchni. Białowłosy przytaknął i ruszył za nim.
Kociak dalej smacznie spał, zwinięty na znajomej brunetowi koszuli. Czyżby Soren poświecił własne ubranie, aby zapewnić Soreil'owi wygodę? 
- Jutro kupimy mu na targu jakiś koszyk - zdecydował Vaeril. Poświęcił też chwilę, aby pogłaskać zwierzaka. W tym czasie jego przyjaciel rozpalił ogień w piecu. Wspólnie przygotowali niezbędne do pieczenia chleba składniki, które ułożyli na wcześniej umytym blacie.
- To od czego zaczynamy? - Soren podwinął rękawy i przysunął się do elfa, który zaczął wyjaśniać tajemnice wypieków. 
***
Na kolację zjedli własnoręcznie zrobiony chleb. Vaeril przygotował kanapki, do czego użył kupionego wcześniej białego sera. Część nabiału otrzymał kociak, który wypoczął i zaczął dokazywać. Soeril okazał się być niezwykle chętny do zabawy. W międzyczasie zrzucił ze stołu dwie miski i wpadł do worka z mąką. Elf nie poznawał w zwierzaku zabiedzonej istotki, którą rano Soren przygarnął pod ich dach. 
Vaeril w jednej z szuflad znalazł niewielką drewnianą kulkę, teraz więc kociak biegał za piłką po całym salonie, podrzucając zabawkę do góry. Z każdą chwilą jednak, brunet widział, jak zwierzak zaczyna się męczyć. Minie jeszcze trochę czasu, nim całkowicie powróci do pełni zdrowia. W końcu wycieńczony zabawą Soeril zwinął się w kulkę na kanapie. Elf wziął go na ręce i przytulił do siebie. 
Później skierował swoje kroki na piętro. Soren właśnie kończył się przebierać.
- Kot będzie z nami spał? - Białowłosy uniósł brwi, spoglądając na dzierżoną przez bruneta burą kulkę futra.
- Tak, Soeril będzie spał z nami - imię kota zostało podkreślone przez Vaeril'a. - Jest w całkowicie obcym sobie miejscu, więc nie możemy zostawić go samego.
Elf odłożył zwierzaka na swojej poduszce. Obserwował przez chwilę, jak kociak zasypia. Wtedy zdał sobie sprawę, że jeśli sam chce się położyć, będzie musiał go obudzić.
- Cholera jasna - jęknął, spoglądając na brązową kulkę.
- Nie kładziesz się? - W głosie Sorena usłyszał zdziwienie. - Coś się stało?
- Nie mogę go przesunąć - wyjaśnił. - Zobacz, jak słodko zasnął!
Białowłosy pokręcił głową. Nie odezwał się już słowem, tylko szczelniej otulił kocem. Vaeril nie miał oczywiście zamiaru ani ruszać kota, ani spać na kanapie. Na tyle ostrożnie, aby nie obudzić zwierzaka, położył się pomiędzy nim a Sorenem. Idealnie. Na prośbę elfa, jego przyjaciel zgasił światło. Brunet również przykrył się kocem. Oczywiście zrobił to na tyle ostrożnie, aby nie dotknąć Soreil'a. 
Noce z biegiem czasu stawały się coraz zimniejsze. Bliskość białowłosego podobała się więc Vaeril'owi. Czuł bijące od niego ciepło. Wtedy też przypomniał sobie wydarzenie z wczoraj. Nie chciał, aby jego przyjaciela ponownie męczyły koszmary. Właściwie wtedy zdał sobie sprawę, że Soren już wcześniej miał problemy ze snem. Ponownie więc złapał za jego dłoń, przysuwając ją bliżej siebie. Elf pragnął, aby białowłosy poczuł się bezpiecznie w domu. Ich domu.
- Dobranoc - powiedział, powstrzymując ziewnięcie. To był dobry dzień. Miał nadzieję, że teraz każdy z nich będzie tak wyglądać - spokojnie spędzony u boku najważniejszej dla niego osoby. 
***
Powstrzymał się od nagłego poderwania z łóżka. Czuł, jak coś uciska go w klatkę piersiową. Początkowa panika ustąpiła miejsca rozczuleniu, kiedy zobaczył śpiącego na nim kociaka. Vaeril pogładził zwierzaka za uchem. Odwrócił głowę, aby spojrzeć, czy Soren już wstał. Puste miejsce obok niego świadczyło o tym, że białowłosy dzisiaj pierwszy zdecydował się opuścić bezpieczny koc. Elf nie miał zamiaru dołączać jeszcze do niego. Poświęcił się całkowicie leżącym na nim kłębku puszystego futerka. Dopiero po upływie kilku minut podniósł się z miejsca. Głównie motywowała go chęć zjedzenia czegoś. Soeril najpewniej też jest głodny. Kierując się do schodów na parter, Vaeril zauważył kałużę wody znajdującej się po drugiej stronie pomieszczenia. Spojrzał na dach. Znowu przeciekał. Będą musieli coś z tym zrobić.  
Zszedł na dół, gdzie zastał przekładającego coś w szafce Sorena. Czyżby tak bardzo wziął sobie porządki do serca? Po krótkim przywitaniu wspólnie zdecydowali się przygotować śniadanie. W drodze do kuchni Soeril biegał młodzieńcom pomiędzy nogami, miaucząc głośno. Uspokoił się dopiero, kiedy elf wziął go na ręce i wziął go do kuchni, gdzie zwierzak dostał ser. Reszta domowników zadowoliła się wczorajszym chlebem przesmarowanym znalezionymi w szafkach przetworami. 
- Dach znowu przecieka - poinformował brunet, przypominając sobie o znajdującej się w sypialni kałuży. Będzie musiał ją zetrzeć... 
- Zajmę się tym zaraz - obiecał Soren, kończąc posiłek. 
- Dołączę do ciebie za chwilę. - Vaeril chciał znaleźć czyste ścierki, bo na pewno się przydadzą. Nie pamiętał tylko, gdzie je ostatnio schował. Zastanawiając się nad tym, odprowadzał wzrokiem odchodzącego białowłosego. Soeril zaś usnął przy jeszcze ciepłym piecu. Elf uśmiechał się, patrząc na niego. Po tej krótkiej przerwie poświęconej na adoracji zwierzaka, wstał z krzesła. Przypomniał sobie, gdzie może znaleźć niezbędne kawałki materiału. Niedawno prosił Sorena, aby schował je do powieszonych na ścianie półkach. Te niżej zostały już całkowicie zajęte przez bruneta, który upychał do nich jedzenie. Robił to, ponieważ nie był na tyle wysoki, aby korzystać z tych najwyższych półek. Vaeril zawahał się, rozważając, czy lepiej zawołać przyjaciela o pomoc, czy samemu spróbować zdobyć ścierki. Odpowiedź była prosta. 
Wziął krzesło, bo w końcu czuł się silnym i niezależnym mężczyzną, który sam poradzi sobie z tak prostym zadaniem, jak zdjęcie z półki kawałka materiału. Mebel nieprzyjemnie zatrzeszczał, kiedy elf na nim stanął. Vaeril wyprostował się i nabrał pewności. Bo przecież, co może pójść nie tak?
Na przykład to, że stare krzesło pod ciężarem balansującego na nim bruneta postanowi się rozpaść. A przynajmniej jedna noga mebla odpadła, skutkując niespodziewanym upadkiem elfa. Vaeril zaliczył bliskie spotkanie z ziemią. Szybko jednak się otrząsnął się z początkowego oszołomienia. Śpiący jeszcze przed chwilą kociak, rozbudzony hałasem, poderwał się z miejsca i podbiegł do właściciela. Elf spróbował wstać z podłogi. Skutecznie jednak uniemożliwił mu to piekący ból w kostce.
- Cholera jasna...
- Wszystko w porządku? - Zmartwiony głos Sorena rozbrzmiał po kuchni. Białowłosy niemal wbiegł do pomieszczenia, najpewniej zwabiony przez niespodziewany huk. Niemal natychmiast znalazł się przy brunecie, pomagając mu wstać. 
- Jest w porządku - odpowiedział cicho Vaeril. Oczywiście nie czuł się wspaniale, nie mógł stanąć na lewej nodze, ale nie chciał martwić swojego przyjaciela. Soren jednak nie wydawał się być przekonany zapewnieniami elfa. Pomógł mu się dostać do salonu, gdzie elf usiadł na kanapie, starając się wyprostować obolałą nogę. Winowajcą była kostka. Próbował nią poruszyć, ale najmniejszy wysiłek powodował okropny ból. 
- Tylko się potłukłem - zapewnił pośpiesznie, udając, że nic się nie stało. Chciał zachowywać się zwyczajnie. - W najgorszym przypadku tylko skręciłem kostkę - wyjaśnił, wzruszając ramionami. - Kilka dni i wszystko wróci do normy.
- Jesteś pewien? - Białowłosy spoglądał na niego zmartwiony. Sam Vaeril poczuł się głupio. Gdyby go zawołał - obeszłoby się bez kontuzji. Ale elf nie chciał obciążać każdym błahym problemem przyjaciela. Soren i tak ma wiele swoich zmartwień. A ja mu ich tylko przysparzam
Z tą myślą brunet podciągnął się do góry. Skrzywił się lekko pod wpływem nieprzyjemnego bólu. Na tyle, na ile pozwalała mu kontuzjowana noga, przysunął się do swojego towarzysza. Będąc już wystarczająco blisko, niespodziewanie złożył czuły pocałunek na czole zaskoczonego białowłosego. 
- Naprawdę wszystko jest dobrze - powiedział cicho, nie odsuwając się od Sorena. - Dziękuję.
 
[Soren? aaa]

sobota, 28 listopada 2020

Od Sorena do Vaeril'a

Dochodzący zza sennej zasłony głos napełniał go przerażeniem, sprawiał, że ciałem wstrząsały spazmy odrazy i nadmiernego wręcz strachu - Soren czuł się, jak w klatce, z której w żaden sposób nie miał jak się wydostać. Przed oczami migały mary nieprzyjemnej przeszłości, wszelkich chwil, w których ocierał się o śmierć, cudem unikając podążającego za nim krok w krok stryczka oraz przebrzydłego uśmiechu ostrzącej na niego zęby kostuchy, a z każdą kolejną wizją pogłębiało się wywołujące dreszcze na plecach uczucie utraty kontaktu z rzeczywistością. O Bogu Komedii Tragicznych, choć na chwilę odwróć swój pełen pogardy wzrok, choć raz pozwól zasmakować błogiego spokoju, którego posmak Soren dawno już zapomniał. Nieważne jednak, jak wiele błagań wykrzykiwał we śnie, jak w desperacji miotał, pragnąc uciec z zasięgu wzroku swych oprawców, w ostateczności okazywał się jedynie nieznaczącym nic, królewskim pomiotem przygniecionym do ziemi ciężarem korupcji i splamionej oszczerstwami korony. I choć przez ostatnie miesiące obrzydliwe mary ustały, dając młodzieńcowi fałszywe poczucie bezpieczeństwa, wraz z incydentem na balu, w którym niemal stracił bliskiego sercu towarzysza i jakże straszliwym otarciem się o śmierć, koszmary powróciły ze zdwojoną siłą, a książę raz jeszcze, opadłszy z sił, pozwolił się im osaczyć. I być może gdyby nie nagły przypływ ciepła, subtelny uścisk wokół jego okrytej szramami dłoni, ohydna zmora zdołałaby pochłonąć go w całości. 
Z początku nie zrozumiał sytuacji, odruchowo chcąc wyrwać się z cielesnych więzów, przygotowując się na najgorsze, lecz rozlegający się w ciemności, przynoszący ukojenie głos skutecznie sprawił, że w jednej chwili rozluźnił napięte dotychczas ze strachu mięśnie, oddychając głęboko. 
-Już dobrze. - Skłamał, a przynajmniej do pewnego stopnia, nie chcąc zrzucać Vaeril'owi na głowę również własnych problemów. Wyjście na jaw prawdy o Dereku było wystarczającym ciosem. 
W rzeczywistości czuł się paskudnie, każdy skrawek ciała pulsował niemożliwym do zdefiniowania bólem, rozsadzającym go od wewnątrz - chciał płakać, być może wrzeszczeć, bądź zwijać w przesadnej agonii, wykrzykując w eter pełne nienawiści i zgorzknienia słowa skierowane ku wszystkim tym, których czyny doprowadziły go do takiego stanu. I być może by to zrobił, obnażając w ten sposób wcześniejsze łganie, gdyby nie ponowna fala ciepła pieszcząca skórę dłoni. Soren ze zdziwieniem spojrzał ku źródłu niespodziewanego blasku, spotykając skryte w ciemnościach, wpatrzone w niego oczy swego towarzysza. Białowłosy zastygł w bezruchu, jakby sparaliżowany nagłą czułością, migoczącymi w elfickich tęczówkach iskrami - i być może związane było to z drastycznym kontrastem pomiędzy odczuwanymi jeszcze chwilę wcześniej emocjami a przepełniającym go obecnie spokojem, lecz w tamtej chwili Soren po raz pierwszy od pewnego czasu poczuł, jak usta samoistnie wyginają się w delikatnym uśmiechu, a jego palce mocniej owijają wokół dłoni Vaeril'a. Gdyby zależało to od niego, nie puściłby jego dłoni już nigdy. 
- Na przyszłość mów, kiedy zrobisz sobie krzywdę. - Głos elfa zdawał się wówczas najpiękniejszą melodią, jaką dane mu było słyszeć.
Acedia nie potrafił odpowiedzieć, odnosząc wrażenie, jakoby pojedyncze słowo miało doprowadzić go do płaczu. Ograniczył się więc do subtelnego skinienia głowy, odprowadzając spojrzeniem kładącego się ponownie Vaeril'a, nie odrywając wzroku aż do chwili, gdy miarowy oddech skutecznie zakomunikował, że ściskający wciąż jego dłoń elf zasnął. I choć Soren przez dłuższą chwilę bił się z myślami, czy sam również powinien podjąć próbę spoczynku, czy w strachu zarwać kolejną noc, odczuwane wciąż dzięki brunetowi poczucie bezpieczeństwa i ciążące powieki skutecznie sprawiły, że wbrew szeptającym mu do ucha wątpliwościom, powitał sen z uśmiechem na ustach. 

***

Obudził się późno, zdecydowanie zbyt późno, zupełnie jakby jego organizm samoistnie zdecydował się dać Sorenowi do zrozumienia, jak wyczerpały go ostatnie wydarzenia. Westchnął więc ciężko, z bólem serca zauważając, że Vaeril zdążył już wstać, po raz pierwszy od kilku godzin puszczając jego dłoń - książę leżał tak jeszcze przez chwilę, bezmyślnie wpatrując się w leżącą bezwładnie rękę, nim w końcu wstał, przygotowując się do kolejnego poświęconego w całości piekarni dnia. 
-Vaeril! Pomóc ci w czymś? - Krzyk rozniósł się echem wśród wiejącego wciąż pustkami wnętrza, lecz odpowiedź nie nadeszła. - Vaeril? - Zawołał więc raz jeszcze, jednak ponownie spotkał się jedynie z wyjątkowo niepokojącą ciszą.
Instynktownie przyspieszył kroku, zaglądając do każdego mijanego po drodze pokoju, starając się za wszelką cenę odgonić napływające do głowy, aż nadto złośliwe wizje zagłady, jakoby elfowi stała się krzywda, gdy nieświadom niczego Soren zwyczajnie spał. Przeklął pod nosem, przez krótką chwilę odczuwając pewne wyrzuty sumienia, że w ostateczności uległ zmęczeniu - czy gdyby pozostał czujny, zdołałby uchronić towarzysza przed nieznanym mu losem? 
Przyspieszył kroku, w jednej chwili pojawiając się w jadalni, będącej ostatnim punktem na jego liście miejsc, które powinien odwiedzić, lecz ku własnemu nieszczęściu tam również nie natrafił na bruneta. I właśnie wtedy, gdy stres sięgał zenitu, kątem oka zdołał spostrzec leżący na środku stołu zwitek papieru, pokryty z lekka koślawym, wyjątkowo charakterystycznym pismem. Soren w jednej chwili utkwił w nim swój wzrok, wzdychając z ulgą. I choć krótki liścik wyraźnie wskazał mu obecne plany i lokalizację Vaeril'a, kojąc tym samym poddenerwowane wciąż zmysły, pewien zalążek negatywnych emocji wciąż kłębił się w jego wnętrzu, nie pozwalając o sobie zapomnieć. Już zbyt wiele razy niemal stracił bliskiego sercu kompana, by nie odczuwać tej jakże wymęczającej dozy strachu za każdym razem, gdy nie mógł osobiście czuwać nad jego bezpieczeństwem. Mimo wszystko wiedział, że natarczywe podążanie za nim krok w krok nie było jakkolwiek zdrowe - brunet zasługiwał przecież na swobodę, własną przestrzeń, a Soren nie chciał, by Vaeril poczuł się jakkolwiek osaczony. Anioł przetarł obolałe skronie, osuwając się na jedno z pobliskich krzeseł, oddychając głęboko. 
- Uspokój się, do cholery. - mruknął pod nosem, nie odrywając wzroku od ściskanego wciąż w dłoni liściku - Nic się nie dzieje.
Siedział tak jeszcze przez dłuższą chwilę, pogrążony w myślach i wątpliwościach - nie rozumiał bowiem, dlaczego wyjście Iversena wywoływało w nim tak drastyczną w skutkach burzę emocji, których za nic w świecie nie potrafił zatrzymać. Zresztą nie tylko one sprawiały, że w Sorenie wrzało wręcz z przeróżnych, niekiedy sprzecznych ze sobą uczuć - samo spojrzenie ku brunetowi, usłyszenie rozemocjonowanego głosu, czy przypadkowy dotyk skutkowały falą ciepła, osobliwego otępienia, którego książę nie potrafił jednoznacznie określić. Nie rozumiał, a może zrozumieć nie potrafił wszystkich tych rzeczy, które wstrząsały nim przez ostatnie tygodnie, może i miesiące, nie dając o sobie zapomnieć. 
- Coś ty mi zrobił? - Westchnął ciężko, wstając od stołu.
Soren nie miał bladego pojęcia, co powinien ze sobą zrobić, by w jakikolwiek sposób zabić trochę czasu, pozornie przyspieszając powrót elfa. Przez długi czas kręcił się więc po domu, poprawiając wszelkie stojące krzywo rupiecie, a nawet wycierając pozostałe wciąż na niektórych półkach kurze, niepewnie naśladując tym samym wyuczone wczoraj przez Vaeril'a ruchy. I choć zadanie zdawało się na pozór nużące i aż nadto męczące, pozwoliło skutecznie zająć myśli, odwodząc je od wszelkich pozostałości po nocnych oraz porannych zmartwieniach. Gdyby wiedział wcześniej, że sprzątanie działa tak terapeutycznie, nigdy nie wykorzystywałby do tej kwestii innych osób. W wyniku nagłego transu, omamienia podjętym zajęciem, Soren nie zorientował się nawet, że posprzątanie jednego pomieszczenia przeistoczyło się w ponowne uprzątnięcie całego domostwa - sam chłopak był zaskoczony, z jaką łatwością mu to przyszło, biorąc pod uwagę, że jeszcze niedawno nie potrafił odróżnić miotły od mopa. Uśmiechnął się więc, z pewną dumą wpatrując w połyskującą wręcz podłogę i poukładane na odpowiednich miejscach przedmioty, których poprzednim razem nie mieli już siły pochować. Vaeril na pewno będzie zadowolony. Myśl pojawiła się niemal automatycznie, skutkując zaskoczonym zmarszczeniem brwi - dlaczego w pierwszej kolejności znów myślał o nim? Potrząsnąwszy głową, jakby próbując siłą wszystko z niej wyrzucić, odłożył wszelkie środki czystości do odpowiednich szafek, po drodze przechwytując piętrzące się w kącie worki ze śmieciami oraz niepotrzebnymi im rupieciami, których przez natłok pracy nie mieli czasu się pozbyć. Soren nie zamierzał dźwigać ich przez całe mieszkanie, w jednej chwili przeskakując na tyły budynku, skąd, jak poinstruował ich poprzedni właściciel, ktoś prędzej czy później je przejmie. Tak więc zrobił, z ulgą pozbywając się aż nadto ciężkich worków - nie spodziewał się, że zrezygnowali z aż tak pokaźnej części wyposażenia. Wzruszył jednak ramionami, nie zamierzając dłużej się nad tym zastanawiać, szykując się do teleportacji z powrotem do środka, nim stłumione szeleszczenie skutecznie wytrąciło go z równowagi. Zastygł więc w bezruchu, wytężając zmysły, próbując zlokalizować źródło niespodziewanych odgłosów. I choć nie brzmiały one jakkolwiek groźnie, białowłosy czuł się w pewien sposób niepewnie, gdy przeszukiwał okolicę bez miecza przy boku. Całość nie zajęła jednak długo, a już po chwili Soren klękał tuż obok niewielkiego, ubrudzonego błotem kota, którego wychudzona postura wyraźnie wskazywała, że błąkał się samotnie już od dłuższego czasu. I choć poczuł pewną ulgę, że hałasy nie okazały się spowodowane kolejnym niebezpieczeństwem, wpatrując się w zabiedzoną przybłędę, przed oczami Sorena w jednej chwili mignęły wszystkie chwile sprzed czterech laty, gdy to on, wygłodzony i rozgoryczony cudem unikniętą egzekucją, znalazł się w podobnej sytuacji, gdy z bolącym sercem błagał, by ktoś się nad nim zlitował. I być może osobliwe porównanie wpłynęło na Sorena znacznie bardziej, niż sam chciałby przyznać, a może to narastająca od dłuższego czasu empatia, która zdołała w końcu się przebudzić, pokierowała jego działaniami, gdy subtelnymi ruchami wziął stworzenie na ręce, nie mając serca, by zostawić je same sobie. 

***

Chłopak nie miał bladego pojęcia, jak powinien poprawnie zająć się kotem - jedynymi zwierzętami, nad jakimi kiedykolwiek sprawował opiekę, były konie, których oporządzanie nijak miało się do odtratowywania kociej przybłędy. Mimo wszystko dołożył wszelkich starań, robiąc co w jego mocy, by doczyścić zlepioną brudem sierść i podsunąć coś do jedzenia, dzięki czemu kot mógłby odzyskać choć odrobinę siły - zmagania zdawały się trwać w nieskończoność, wydzierając z Acedii resztki energii. Chłopak odetchnął dopiero w chwili, gdy umyte i najedzone zwierzę, niby niczym nie przejęte, zasnęło na przygotowanym w pośpiechu z jednej książęcych koszul legowisku, ulokowanym na środku kuchennego stołu. Książę usiadł na pobliskim krześle, kładąc głowę na drewnianym blacie, nie odrywając wzroku od śpiącego w spokoju kota. I choć nadal nie rozumiał, dlaczego z taką łatwością przyszło mu zadecydowanie o zaopiekowaniu się stworzeniem, nawet przez chwilę nie pożałował swej decyzji - pamiętał bowiem doskonale, jak bardzo pożądał niegdyś, by ktoś zajął się nim w ten sam sposób. Pochłonięty obowiązkami i własnymi rozważaniami Soren nawet przez chwilę nie pomyślał, w jaki sposób wytłumaczy Vaeril'owi całe zajście, ba, całkowicie zapomniał, że dalsze losy kociaka są przecież zależne od nich obu, a nie jedynie nagłych zachcianek księcia. I własnie wtedy, gdy Soren doznał nagłego oświecenia, starając się na poczekaniu sklecić w głowie sensowne wyjaśnienia, dlaczego na ich stole śpi odnaleziony na tyłach domu kot, do jego uszu dotarło charakterystyczne skrzypnięcie drzwi i dobrze znany mu głos. Nie musiał długo czekać, nim w kuchni pojawił się obładowany zakupami elf, przeskakujący zdezorientowanym spojrzeniem pomiędzy swym towarzyszem, a nowym, niespodziewanym domownikiem. 
- Mogę to wyjaśnić! - Uniósł ręce w geście poddania, wstając od stołu.
Jak powiedział tak zrobił i pomagając Vaeril'owi rozpakować przyniesione z targu zapasy, opowiedział o wszystkim, co wydarzyło się podczas jego nieobecności, włącznie ze szczegółami na temat chwilowego stresu związanego z jego zniknięciem, choć jego głos zdawał się znacząco przyciszać, gdy o nich wspominał. Gdy skończył, odczekał chwilę, jakby dając towarzyszowi czas na zebranie myśli i zastanowienie się nad własną opinią na temat całej sytuacji.
- Więc...możemy go na razie zatrzymać? - wypowiedział pytanie zdecydowanie szybciej, niż wcześniejszy monolog - Macie nawet takie same oczy. - Uśmiechnął się pod nosem, wymownie przeskakując spojrzeniem pomiędzy elfem, a nowym, zwierzęcym kompanem.

[Vaeril? >.< ]

środa, 28 października 2020

Od Alaratha do Sorena

Chciwość przyćmiła jego umysł. Chcąc zapobiec jakiemukolwiek przekrętowi, uparł się, że będzie osobiście eskortował złapanego księcia. Podczas odprowadzania Sorena do wozu więziennego ktoś go ogłuszył i Alarath stracił przytomność na wystarczająco długo, żeby obudzić się związany w jednej klatce ze swoją niedawną ofiarą. Ocuciło go nagłe zatrzymanie się wozu. Elf otworzył oczy, rozejrzał się i zobaczył tylko siedzącego zakneblowanego anioła. Zapłacą mi za to życiem. W myślach elf dosłownie krzyczał. Nie wiem kto, to zrobił, ale pożałuje tego. Kiedy miał się już podnosić, do celi ktoś wszedł. Był odwrócony plecami do wejścia i ciężko było mu dostrzec przybysza, uznał, więc że lepiej będzie udawać nieprzytomnego i poczekać co się stanie. Wyszeptał inkantacje zaklęcia, ale coś było nie tak. Spojrzał na dłonie. Kajdany blokujące. Tego Alarath się nie spodziewał. To bardzo skomplikowało jego plany ucieczki. Tymczasem przybysz podszedł do Sorena, elf kontem oka dostrzegł, że był to jaszczurzy polimorf. Czyli to nie była sprawka korony. W takim razie kogo? Cała sytuacja nabierała coraz dziwniejszy i bardziej nieprzyjemny obrót dla czarodzieja. Polimorf przykląkł przy byłym księciu, zdjął mu knebel i obarczył serią interesujących pytań dotyczących głównie niejakiej Gildii Zabójców. Czyżby nietypowy fach zmusił go do banicji? A może znaleźli go już wygnanego i przyjęli go do swoich? Możliwości może być wiele. Z zamyślenia elfa wyciągnęła nagły jęk. Zerknął kątem oka i zobaczył, jak Soren wgryzł się w ramię oprawcy. Polimorf padł niemal natychmiast. Zaczyna mi imponować ten anioł. Następne kilka minut to była mała komedia. Niedoszły książę zaczął przybierać różne pozycje i ustawienia ciała, żeby tylko rozciąć więzy na związanych z tyłu dłoniach. Alarath w tym czasie doszedł już w pełni do siebie i usiadł, przyglądając się całej sytuacji. Młodzieniec – dla Alaratha miał może z 20 lat - rozciął więzy i wydobył pęk kluczy zza paska, odwrócił się i błysnął nimi przed oczami elfa.
-Ha! – Wykrzyczał – I co teraz? „Wielki czarodzieju”? – Duma i arogancja przelatywała między jego słowami, ale elf się nie odzywał.
- Nigdy nie lekceważ Acedii. – Anioł wzruszył ramionami – Ale szczerze to zastanawia mnie, jak elf uzyskał taki potężne zdolności? – Nachylił się lekko – Opowiesz mi tę historię?
Nie daj się sprowokować. Alarath wypowiedział w stronę Sorena kilka słów w magicznym języku, ale ten się tylko zaśmiał.
-Niewiele znaczysz bez swojej magii co? – Znowu wzruszył ramionami – Cóż, przynajmniej jesteś przystojny – puścił mu oczko.
Wypowiedziane słowa w rzeczywistości nie były zaklęciem, tylko poleceniem. Mały towarzysz czarodzieja wyturlał się z tyłu szat i schodząc plecami, pobiegł do przodu wozu w celu znalezienia klucza do kajdanek. 
Anioł jeszcze przez dłuższy czas napawał się chwilowym zwycięstwem nad czarodziejem, kiedy w końcu się znudził i schylił się gotowy do wyjścia z celi. W międzyczasie Leliv wrócił z kluczem i w tajemnicy przed Sorenem próbowali zdjąć kajdany. Białowłosy odwrócił się jeszcze na koniec.
- Tak sobie pomyślałem, że możesz mi się nawet…
W tym samym momencie kajdany blokujące spadły z rąk czarodzieja i gwałtowny przypływ energii do jego ciała spowodował nagły wybuch, który rozsadził cele i przerwał wywód księcia. Alarath był przepełniony magią do takiego stopnia, że światło jakie z niego biło, przyćmiło wszystkie pochodnie. Eksplozja odrzuciła Sorena w nieznanym kierunku, a sam elf niczym lewitując, opadł powoli nogami na ziemię. Wściekłość osiągnęła apogeum, przywołał kostur i w następnej chwili zaczął swój taniec śmierci. Fale pocisków leciały jedna po drugiej w zdezorientowanych porywaczy, nie zostawiając nic oprócz spopielonych szat i ubrać. Ostatni żywy ośmielił się zaszarżować na czarodzieja, ten zrobił zamach od dołu kosturem i uderzył przeciwnika prosto w brodę, odrzucając go na kilka metrów. Alarath ogarnięty amokiem stanął nad nim i już był gotowy wysłać morderczy pocisk.
-Stój!
Niczym reakcja odruchowa elf zrobił zamach w stronę krzyczącego Sorena, zatrzymując kostur przy samym podbródku. Anioł powoli uniósł ręce do góry.
- Potrzebuję go żywego – wydyszał
-Wiesz kto to? – Zapytał elf z pełną irytacją w głosie.
-Tak, pozwól mi chwile z nim porozmawiać.
Tak naprawdę elf nie miał powodu, żeby nie pozwolić mu przesłuchać bandyty, odsunął się i niecierpliwie czekał. Soren złapał za frak człowieka o bardzo szczurzych rysach i zaczął go przepytywać w nieznanym Alarathowi języku. Po paru chwilach odrzucił go i odsunął się na krok.
- Skończyłeś już? – zapytał zirytowany czarodziej.
Soren nie zdążył skinąć głową, kiedy twarz człowieka zmieniła się w krwawą miazgę. Książę aż się
wzdrygnął.
- Brutalnie – odparł.
Elf nie zareagował, nie oglądając się za siebie, złapał najbliższego konia, uspokoił go i zmierzał do powrotu w stronę Athry.
- I co? Tak bez żadnego pożegnania sobie odejdziesz? – krzyknął Soren.
Alarath nie zareagował, był zbyt zmęczony i poirytowany całą sytuacją. Pognał konia, który zrobił pierwsze kroki, kiedy usłyszał kolejne wołanie.
-Elfie zaczekaj!

niedziela, 27 września 2020

Od Ayany do Lu

Metaliczna woń unosiła się w powietrzu, napawając Ayanę osobliwym uczuciem spokoju - przywykła do krwi, do wydzielanego przez zwłoki zapachu, na przekór wszystkiemu odnajdując w nim pewien komfort. Dobrze, przynajmniej jeszcze żyła. Po ostatniej zasadzce, przez którą wraz z Lutoborem znalazła się w zaświatach, zaczęła niemal odruchowo poddawać wątpliwości wszystko, co widziała przed sobą - nie ufała zmysłom, momentami nie wierzyła nawet samej sobie. Czy tą, której myśli rozbrzmiewały obecnie w jej głowie faktycznie była Sardothien, którą znała? Którą była, nim na dobre ugrzęzła w szlamie knowań i łaknących jej krwi kapłanów?
- Kurwa mać. - Zdążyła jedynie przekląć, nim kolejne z jaskrawych zaklęć uderzyło w stojący tuż za nią filar.
Kobieta niemal natychmiastowo odskoczyła, wymierzając w oponenta serię czerwonych błyskawic - i choć całość zadziała się tak szybko, że Ayanie ciężko było dokładnie wyłapać wszystkie wykonywane przez drugiego maga ruchy, mogła przysiąc, że choć połowa z jej zaklęć zdołała w porę ugodzić mężczyznę. Z ust spłynęła krew, a oczy błysnęły niezwykłą mieszaniną furii i agonii. Nekromantka odpowiedziała szerokim, jak na siebie uśmiechem, natychmiastowo żałując owej prowokacji - rzucone przez jasnowłosego zaklęcie ugodziło ją prosto w brzuch z siłą tak ogromną, że czarnowłosa z trudem powstrzymywała się przed upadkiem na lodowatą posadzkę i zwymiotowaniem wszystkiego, co tylko mogła. Zatoczywszy się na nogach, wspierając o ów nieszczęsny, zmasakrowany doszczętnie filar, coraz poważniej zdawała sobie sytuację w jak brutalnej sytuacji się znalazła - jedno z nich nie wyjdzie stąd żywe, a Ayana szczerze błagała, by to nie ją konieczne było pogrzebać. 
- Chyba śnisz. - mruknęła pod nosem, wypluwając zbierającą się w ustach krew, nim jej oczy zaszły bielą, a pomieszczenie omiotła iście złowroga aura
Przyzwanie swych trupich sług było jedynym, co mogło drastycznie zmienić jej sytuację. Zużycie ogromnych ilości magicznej mocy mogło skończyć się dla niej jednak tragicznie, jeśli wrogi mag zdoła w jakikolwiek sposób skontrować desperacką walkę o życie - i choć doskonale zdawała sobie sprawę z poważnych konsekwencji, które niesie za sobą tak ogromne ryzyko, nie zawahała się nawet przez chwilę. Musiała wydostać się stąd za wszelką cenę. Wykorzystywała i igrała ze śmiercią całe swe życie, dlaczego więc i tym razem miało się jej nie udać?
Surgite, serve domin... - Nie zdążyła jednak wypowiedzieć swej inkantacji, gdy do pomieszczenia wpadł pokryty posoką towarzysz.
I choć Sardothien podczas długich podróży zdołała poznać już swego kompana, zdając sobie sprawę, jak uprzejmym był stworzeniem, w tamtej chwili poczuła się wręcz przerażona, spoglądając ku wypełnionym dzikością oczom. Odniosła wrażenie, jakby nie wiedziała o nim zupełnie nic. Nie odezwała się nawet słowem, gdy rzucił się ku czarodziejowi, wyrywając z piersi jego bijące wciąż serce. Zapach krwi stał się jeszcze silniejszy, a to, co pozostało z oponenta, ciężko było nazwać zwłokami. Ayana nie miała pojęcia, jak się zachować, nie była bowiem pewna, czy stan Lutobora wynikał z psychicznego wyczerpania ostatnimi wydarzeniami, czy może rzuconej przez resztę zakonu klątwy - oddychając ciężko czekała więc na chwilę prawdy, w duchu godząc się już z własną śmiercią. Była na skraju, a jej magiczna moc nie wystarczyłaby na stawienie mu czoła - polimorf był na zwycięskiej pozycji, nawet po utracie jednej z górnych kończyn. Gdyby tylko zechciał, mógł z łatwością pozbawić ją życia. Gdy finalnie odwrócił się w jej stronę, nekromantka zamarła z przerażenia - po raz pierwszy w życiu zdała sobie bowiem sprawę, jak kruche było jej istnienie, jak nic niewarta okazywała się, spoglądając śmierci w oczy. Cała duma i poczucie wyższości skonały w akompaniamencie dzikiego warkotu, agonalnych wrzasków umierającego mężczyzny. Iluzja bezpieczeństwa została strzaskana, a jej fragmenty przygniotły czarnowłosą na tyle, by odebrać jej oddech. Przymknęła oczy, nie chcąc dłużej patrzeć na scenę kaźni. Nie potrafiła bowiem odeprzeć wrażenia, że gdy Lutobor rozprawi się z czarodziejem, przyjdzie kolej na nią.
Atak jednak nie nadszedł. Zamiast niego dziewczyna usłyszała jednak głuche uderzenie, któremu wkrótce wtórowało kolejne, znacznie głośniejsze. Niepewnie rozwarła oczy, spotykając się z widokiem bijącego coraz wolniej serca u jej stóp oraz leżącego w bezruchu Taghaina - przytłaczające spojrzenie zniknęło, a oddech znacząco się uspokoił. Mimo tego dziewczyna odczekała jeszcze chwilę, nim choćby zbliżyła się ku nieprzytomnemu kompanowi, nie będąc w stanie odgonić czarnych myśli, jakoby nagła zmiana zachowania faktycznie miała coś wspólnego z niezidentyfikowaną klątwą. Z drugiej strony wiedziała jednak, że nie mogła najzwyczajniej go zostawić. Rozważając w głowie wszelkie dostępne możliwości, oczyściła rękawem rozbryzganą na twarzy polimorfa krew. Nie miała wyjścia, musiała teleportować ich do własnej piwnicy - w każdym innym miejscu wzbudziliby zdecydowanie zbyt wiele zainteresowania, które było obecnie ostatnim, czego potrzebowali. Nie przeteleportowała ich jednak od razu, odczuwając dziwnie agresywny impuls, przez który momentalnie dopadła do pobliskiej ściany, ciskając znajdujące się na niej pochodnie ku drewnianym elementom zabudowy i rozwieszonym licznie sztandarom. Niech ten cholerny ogień was oczyści. Dopadła do Lutobora niemal natychmiastowo, z trudem przenosząc ich jak najdalej od gorejącego w płomieniach zamczyska.
***
Kobieta czuła się wyczerpana, nie mając siły wstać z ulokowanego w kącie piwnicy fotela. Teleportacja i pospieszne podawanie polimorfowi niezbędnych środków leczniczych i uspokajających wyczerpało ją znacznie bardziej, niż zakładała. Ayana ledwo trzymała się na nogach, z trudem znosząc zawirowania głowy i tępy ból brzucha nieustannie przypominający jej o przepaści, jaka oddzielała ją od przeciwnika. Chciała kląć, wrzeszczeć przez własną bezużyteczność, lecz i na to brakowało jej sił, a pozostałości dumy wewnętrznie ją blokowały. Wystarczyło jej, że pokazała strach, nie zamierzała dalej się upokarzać - jeśli Lutobor cokolwiek z tego pamięta, nie planowała dobrowolnie się przyznać. 
- Po moim trupie. - warknęła, choć przypominało to bardziej wyjątkowo agresywny szept
Potrzebowała przerwy od desperackiej walki o własne życie. Chciała zwyczajnie zniknąć. Szczerze tęskniła za z lekka monotonnym, nauczycielskim fachem, w którym nie zagrażało jej nic poza wybuchową osobowością Francessci. Jeśli istniał choć cień szansy, by wszystko wróciło do poprzedniego stanu, Ayana była gotowa zrobić wszystko. Z drugiej strony wciąż dokuczała jej własna słabość - nigdy nie powinna była przegrać pojedynku, ba, żadne z zaklęć nigdy nie powinno było jej trafić. Dziewczyna potrzebowała nauczyciela, być może dogłębnych nauk z opasłych, magicznych tomisk - cokolwiek musiałaby zrobić, łaknęła siły, pragnęła poprawić swe zdolności i nigdy więcej nie czuć tego, co wstrząsało nią w chwili, gdy w bezruchu czekała na śmierć. 
Westchnęła ciężko, rzucając pod nosem kolejną wiązankę przekleństw, nim wykorzystała resztki sił, które wciąż trzymały ją w stanie czuwania, by zmienić wszystkie opatrunki Taghaina oraz podać mu kolejną dawkę przygotowanych jakiś czas temu lekarstw. 
- Cholera. - westchnęła, gdy wizja świata z każdą chwilą stawała się coraz mniej wyraźna, a powieki zamykały się bez jej kontroli
Z trudem wspięła się więc na stół sekcyjny, kładąc się nieopodal Lutobora - w duchu ciesząc się, że mebel był na tyle ogromny, by pomieścić ich dwójkę - nim całkowicie opadła z wyczerpania.

Lu? 

czwartek, 27 sierpnia 2020

Od Meyari do Nyx


Elfka wskazała wzniesienie nieopodal miejsca ich spotkania. Rzeczywiście było bardzo dobrym punktem obserwacyjnym, nie było także strome ani pochyłe, więc czarodziejka mogłaby rozłożyć tam swój cały sprzęt, bez obaw, że coś spadnie ze zbocza góry. Meyari skinęła w geście podziękowania, nie spodziewała się, że elfa pozwoli jej pozostać, niebywałe było spotkanie jej osobiście, jednak z pogłosek wiedziała, że są wrogo nastawione do obcych, głównie ze względu na drastyczne zmniejszenie ich populacji. Jako jedna z ministrów, zauważyła także, że nigdzie nie zanotowano depopulacji Gwiezdnych Elfów, więc najzwyczajniej ukrywali się z dala od reszty społeczeństwa. Dziewczyna spotkała się ze śladami ich istnienia ostatni raz, gdy podróżowała z południa wschodniego kontynentu. Przemierzając przez pustynię centralną, natknęła się na kilka ciał czarodziejów i ludzi, odzianych w czerń. Część z nich miała rozszarpane gardła, najprawdopodobniej przez jakąś bestię, inni jednak mieli obrażenia otrzymane przez człekokształtnego. Tego wieczoru, na jednej z wydm zobaczyła postać o skórze niczym niebo, zanim jednak zdołała podejść, postać ze wzniesienia zniknęła. Teraz taka sama istota okazała jej gościnność, mimo że to świątynia byłą najlepszym punktem obserwacyjnym, co było najzwyczajniejszym aspektem wiary gwiezdnych elfów, Meyari nie mogła narzekać, udała się więc we wskazane miejsce i rozpoczęła swoją pracę.
***
Dwie godziny później, czarodziejka niewiele widziała na rozłożonych wokół kartkach. Wszelkie mapy nieba były ze sobą pomieszane, jak gdyby Meyari usiłowała złożyć je w jedną wielką całość. Jej złoty teleskop stał na samym zboczu, a czarodziejka siedziała obok ogniska, przeglądając kolejne pergaminy. Mogłaby rozświetlić sobie wzniesienie magią, jednak powstrzymała się od tego. Miała ku temu dwa powody, pierwszy, iskra zużyłaby jej energię, niewiele, jednak potrzebowała jej, aby nawiązać kontakt z gwiazdami, drugi, światło padające z góry kompletnie zaślepiłoby widok nieba i białowłosa nic by nie zbadała. Właśnie dlatego niewielkie ognisko, a raczej żarząca się kupka popiołu zdawała się idealnym oświetleniem. Oczywiście byłą zbyt zafrasowana nieboskłonem, by zwrócić uwagę na zbliżającą się elfkę, oczywiście słyszała kroki, jednak nie poświęciła im zbytniej uwagi. Chwilę później elfka stanęła przed jej obliczem z miską. Początkowo substancja nie wyglądała kusząco, jednak po krótkim wyjaśnieniu elfki, Meyari uśmiechnęła się serdecznie. Odmówienie posiłku byłoby nieuprzejme, nawet jeśli to miała być trucizna, nie wypada odmówić, a co do trucizn, raczej nie podaje się ich tak bezpośrednio, dziewczyna i tak mogła ją zastrzelić z oddali.
- Dziękuję, to miłe z twojej strony. - Czarodziejka chwyciła miskę i przechyliła ją, biorąc kilka łyków wywaru. Nie mogła zaprzeczyć, był bardzo smaczny, a ciepły posiłek zdecydowanie poprawił jej samopoczucie. - Gdzie moje maniery, usiądź, proszę. - Białowłosa czarodziejka przesunęła się odrobinę na rozłożonym kocu, zwalniając miejsce nieznajomej. - Tak przy okazji, jestem Meyari.
Nyx przykucnęła obok dziewczyny, jednak nie odezwała się ani słowem, jedynie delikatnie się uśmiechając. Czarodziejka zdecydowała nie być natrętną i nie zadawać pytań, miała jednak okazję, aby wyjaśnić swoją obecność w górach.
- Pewnie się zastanawiasz, po co ktoś chciałby obserwować niebo z gór, skoro wszędzie jest takie samo. Może zabrzmi to absurdalnie, ale potrafię nawiązać z nimi kontakt, w sensie z gwiazdami. - Spojrzała w niebo ze spokojem. - Tak naprawdę, gwiazdy to dusze zmarłych, albo chociaż ich wspomnienia. Niebo jest lustrzanym odbiciem naszej przeszłości. Opowiada historię naszego świata, a my nie zdajemy sobie nawet z tego sprawy. - Meyari spojrzała na Nyx i delikatnie zmarszczyła brwi. - Miałam zamiar zwiedzić twoją świątynię, nie sądziłam, że ktoś jej strzeże. Słyszałam, że miejsca, w których je budujecie, są pomostem pomiędzy niebem a ziemią i to prawda. Wyczuwam tę potężną aurę. Nie martw się, nie zamierzam nagle tam wejść. I tak jestem wystarczająco blisko, jeżeli tylko naniosę odpowiednie poprawki na moje obliczenia... - Meyari ponownie chwyciła kartki z mapami nieba i zaczęła coś po nich kreślić. - To może znajdę odpowiedni kąt, a wtedy...
Dziewczyna nie dokończyła swojej wypowiedzi, a jej oczy zalśniły białym blaskiem, gwałtownym ruchem spojrzała w niebo, a jedna z gwiazd świeciła zdecydowanie mocniej niż inne, sprawiała wrażenie, jak gdyby pulsowała, niczym bijące serce. Meyari spoglądała na gwiazdę w milczeniu, nie odrywając od niej wzroku, jednocześnie kreśląc coś na mapie, którą trzymała w dłoni. Po chwili spojrzała na Nyx, a gwiazda na niebie straciła swój blask.
- Jesteś Nyx? Ostatnia Gwiezdna Elfka zachodu. Jesteś strażnikiem gwiazd.- Wtedy oczy Meyari straciły swoją białą poświatę, a dziewczyna wpatrywała się w elfkę, chcąc zadać wiele pytań, jednak nie wiedziała, od czego zacząć. - Wybacz, to było pewnie nieuprzejme. Jestem astromagiem, nie jest nas wielu, tak naprawdę żadnego jeszcze nie spotkałam, chyba ostatnim była moja matka, nie miałam okazji się dowiedzieć, ale sądzę, że możemy mieć ze sobą jakieś powiązanie.
[Nyx?]


Od Nyx do Meyari

Nie sądziłam, że nieznana mi osoba nie będzie miała wobec mnie złych zamiarów. Idealnie wskazała miejsce mojej kryjówki, dlatego nabrałam obaw, że być może specjalnie mnie wyszukała. Jednakże gdy tylko uniosła swoje dłonie i zaczęła przemawiać, zrozumiałam, że źle zrozumiałam całą sytuację. Powoli opuściłam łuk, jednakże strzałę nadal trzymałam na cięciwie, gdybym musiała jednak się bronić.
- Niebo? - spytałam, nie rozumiejąc, dlaczego właśnie je chciała badać w tym miejscu. Wyszłam z krzaków na otwarty teren, patrząc na sprzęt, który wzięła ze sobą.
- Słyszałam, że niebo zawsze w pobliżu waszych świątyń jest nadzwyczajnie piękne - odparła powoli, nadal nie opuszczając rąk. - Chciałam sprawdzić, czy to prawda.
Sowa usiadła na moim ramieniu z wdziękiem zarezerwowanym tylko dla niej, podczas gdy ja przyglądałam się dziewczynie. Nie wyczuwałam w niej złych intencji, co było miłą odmianą od wielu poprzednich przybyszy, których przyciągały tu tylko możliwe bogactwa i łupy. Spojrzałam w górę, widząc, że słońce zaczynało powoli zachodzić. Sama nie wiedziałam, ile tu szła, ile czasu zajęła jej cała droga, jednak chyba mogłam pozwolić jej tutaj zostać. Nie próbowała niczego zniszczyć, a także nie groziła mi w jakiś oczywisty sposób.
Założyłam łuk na plecy, a strzałę włożyłam między włosy, by nie zgubić jej po drodze. Palcem wskazałam jej pagórek znajdujący się niedaleko nas. Był o wiele wyższy niż reszta terenu, jednakże dostanie się tam, nie było aż tak trudne.
- Z tamtego miejsca będzie ci dobrze wszystko widzieć. - odparłam po chwili. - Jak będziesz chciała, możesz spocząć na ławce, która się tam znajduje.
Zmarszczyła brwi, wpatrując się we mnie dłuższą chwilę. Pewnie zastanawiała się, dlaczego tak szybko zmieniłam nastawienie wobec niej. Odwróciłam się i powolnym krokiem zaczęłam wracać do świątyni. Wiedziałam, że ruiny były stąd doskonale widoczne, lecz miałam nadzieję, że nie wpadnie na pomysł odwiedzenia ich.
~*~
Minęły około dwie godziny a ja nadal zastanawiałam się co robi kobieta, którą spotkałam. Widziałam jej sylwetkę, która w mroku odznaczała się dzięki ognisku, które postanowiła rozpalić. Mój wzrok padł na miskę strawy, którą trzymałam w dłoniach. Czy powinnam tak uczynić? 
Chwyciłam drugą miskę, nalewając resztę zupy i przykryłam ją ścierką, by tak szybko nie wystygło. Poprawiłam szybko kołnierz szat i ruszyłam szybkim krokiem przez noc. Spacer do niej nie zajął mi długo, szłam na tyle głośno, by nie przestraszyła się mojej nagłej wizyty. Odwróciła się do mnie, zapewne z zamiarem zapytania się o powód mojego przyjścia, dlatego też szybko wyciągnęłam podarek przed siebie. Moje dłonie wokół naczynia świeciły z powodu spotkania skóry ze światłem księżyca, przez co wyglądało to wręcz na jakiś eliksir, a nie jedzenie. 
- Zupa, dawny elfi przepis, pewnie jesteś głodna.

<Meyari?>

niedziela, 16 sierpnia 2020

Od Nyx do Sorena

Nie czułam się bezpiecznie, gdy stał w pobliżu. Jak do tej pory wszystkich traktowałam jak wrogów, chcąc nie chcąc, bo mój umysł myślał tylko o tym, by chronić świątynie. Ale coś mi mówiło, że nie mam się lękać jego akurat z tego powodu. Coś było nie tak, ale nie mogłam zrozumieć co.
- Nie wiem, czego ode mnie oczekujesz, nieznajomy - mruknęłam.
Usłyszałam ciche prychnięcie. Odwróciłam się do niego tyłem, by pokonać narastającym wewnątrz mnie gniew. Podeszłam do niewielkiej biblioteczki, znajdującej się naprzeciw wyjścia i wyjęłam z niej jedną z zakurzonych ksiąg. Dmuchnęłam delikatnie, kurz uniósł się, by po chwili osiąść na podłodze i moim ubraniu. Potrząsnęłam szatą, by pozbyć się jego pozostałości i podałam przedmiot mężczyźnie. Wpatrywał się w nią, powoli przekręcając stronę za stroną. Jego brwi powędrowały w górę, by po chwili znów opaść w dół. Wzrok zatrzymał na jednym z większych obrazków, na którym znajdował się odręczny rysunek Gwiazdy.
- Co to jest?
Podeszłam bliżej, powoli siadając na oparciu mebla. Nie przejął się zbyt moją bliskością, dlatego pozwoliłam sobie nieco się nachylić w jego stronę.
- To Gwiazda - powiedziałam, swoim głosem - Nasz dar od bogów nieba. To właśnie ona pozwala nam istnieć. Cząstka prawdziwej gwiazdy, która świeci w nawet najbardziej słoneczny dzień.
Nie odpowiedział, tylko przekręcił stronę. Kilka Gwiezdnych Elfów stało w kręgu, a ich dłonie były związane czerwoną nicią. Nić przechodziła przez nadgarstki zgromadzonych, by połączyć się na środku z mieczem wbitym w ziemię. Widziałam na jego twarzy wiele pytań, lecz żadnego z nich nie zadał. Czyżby nie chciał być za bardzo wścibski?
Oglądał głównie rysunki, czytając części, które najbardziej mu się spodobały. O naszych rytuałach, historii. Gdy księga dobiegła końca, na chwilę jego wzrok zawiesił się w przestrzeni.
- Nie ma tam nic ciekawego, o waszej mocy, zdolnościach - mruknął i w końcu na mnie spojrzał.
- To tajemnica, nie spodziewaj się zbyt dużo.
Wstałam z miejsca, zaczynając chodzić po komnacie. Czekałam, aż skończy czytać, nie wiedząc, co ze sobą zrobić.
Z nikim kto tu przychodził, nigdy nie zamieniłam choćby słowa. Trzymałam się na uboczu, udając, że nie istnieje, byleby zostać niezauważoną A on zmienił moją rutynę. Z minuty na minutę czułam, jak moje gardło schnie, nieprzyzwyczajone do rozmów. Przybysz zamknął z głuchym trzaskiem książkę, co wyrwało mnie z przemyśleń. Wokół niego unosiła się przez chwile chmura kurzu, która siadła na ubraniu i meblu. Zaczął go pośpiesznie strzepywać, uważając, by nie zrzucić książki na ziemię. 
- Cóż, dziękuję, że się ze mną tym podzieliłaś - usłyszałam po dość długiej ciszy, gdy oboje wpatrywaliśmy się w posadzkę. 
- Po prostu chyba samotność zaczęła mi doskwierać - zaczęłam bawić się kosmykiem włosów, patrząc mu intensywnie w oczy - Gdyby nie one - wskazałam na dwie sowy siedzące na jednej z pustych półek - Kompletnie bym straciła umiejętność mowy.
- A gdzie reszta?
- Nie Twoja sprawa
Zamilkł na chwilę.
- Zostawili cię tu?
- Nikt mnie nie zostawił! - warknęłam, pokazując kły

<Soren?>

poniedziałek, 10 sierpnia 2020

Od Danny'ego do Lookyo

Puk puk.
Czułem, jak niewidzialna ręka stuka w moją czaszkę od środka, a jej niewidzialne pazury przejeżdżają po skórze. Na moment zaparło mi dech w piersiach, ale to zignorowałem. Wpatrzony w chodnik, zastanawiałem się, czy pójść do tego sklepu. Przydałaby mi się opinia fachowca, dlaczego ten jeden kamień świecił. Może to oznaczało coś złego?
Nie ignoruj mnie.
Znowu zapukał w moją czaszkę, wytwarzając przy tym charakterystyczny odgłos stukania w szybę. Zacisnąłem mocno szczękę, kiedy poczułem ból, podobny do migreny.
Zapomniałeś o mnie?
Wtedy kamień znowu zaczął świecić. Przyłożyłem do niego dłoń, zwalając przy tym chochlika z siebie. Na moment przestałem oddychać, czułem, jak coś ściska moje płuca. Kiedy puściło, przeniosło się na głowę.
- Choler... - mruknąłem niewyraźnie, opierając dłoń o ścianę.
- Ej! Nie mdlej mi tu – odezwał się lekko zdenerwowany chochlik. Nie spojrzałem na niego, skupiłem się na bólu, jaki promieniował w mojej czaszce.
Teraz moja kolej.
Kamień świecił się coraz mocniej. Nagle biały blask mocno błysnął, oślepiając mnie i Lookyo na moment. Odsunąłem się do tyłu, co było niepotrzebne, ponieważ naszyjnik wciąż miałem na szyi, więc w ten sposób nie sprawiłem, że przedmiot był dalej ode mnie. Utrzymałem równowagę, chociaż nogi się pode mną uginały. Było trzeba iść wcześniej do niej. Było trzeba...
Kamień nagle pękł. Rozpadł się na trzy kawałki, które wylądowały na ziemi, odbijając się od chodnika i lądując tuż przy moich stopach. Ból nagle zniknął, a mnie ogarnęło ogromne przerażenie. Przełknąłem gulę w gardle i spojrzałem na chochlika, po raz pierwszy od dawna tracąc na moment swoją obojętną minę. Kucnąłem i zebrałem zepsuty naszyjnik drżącymi rękami. Kiedy wstałem, myślałem, że wywrócę się do tyłu.
- Dobra, chodźmy – zmieniłem kierunek swojej drogi i ruszyłem biegiem do sklepu.
Nie uciekniesz.
Chochlik leciał przez moment za mną, aż w końcu mnie wyprzedził. Pokonaliśmy drogę do sklepu w szybkim tempie, w którym torba z zakupami rytmicznie podskakiwała. Nie zastanawiałem się, czy nie porwę przypadkiem rączek, na moje szczęście torba okazała się na tyle mocna, że wytrzymała tę szarpaninę. W drugiej dłoni trzymałem zepsuty naszyjnik, skupiając się na tym, aby być spokojnym. Już nie raz przechodziłem przez sztuczki tego wrednego demona, który korzystając z dostępu do moich wspomnieć, potrafił mi je na nowo odtwarzać, wprawiając mnie z przygnębiony nastrój, który z czasem przeradzał się w złość, w chęć zemsty... zazwyczaj wtedy mógł nade mną zapanować. Musiałem pozostać obojętnym.
Skręciliśmy w kolejną uliczkę i wtedy zobaczyłem sklep. Z lekką ulgą, że się udało, weszliśmy do środka. Lookyo poleciał za ladę, rozejrzał się i zniknął za jakimiś drzwiami. Ja w tym czasie spokojnie stawiałem kroki, rozglądając się po tych rzeczach. Może i dobrze, że rozwaliła u mnie kawałek ściany? Dzięki temu mam coś "darmowego", a aktualnie bardzo potrzebuje pomocy. Spojrzałem w dół, na swoją dłoń, w której trzymałem kawałki kamienia. Zaczynałem się martwić, że nic go nie powstrzyma. Wtedy usłyszałem czyjeś kroki. Podniosłem głowę i zobaczyłem przed swoim nosem małego chochlika, który zaraz wylądował na mojej głowie. Za ladą stała już wiedźma.
- Dzień dobry Danny, w czym mogę ci pomóc? - zapytała miło, chociaż jej oczy pozostały niemal bez wyrazu. Podszedłem do kasy, po czym położyłem na stół rozwalony naszyjnik. Kobieta spojrzała na kawałki kamienia i wyraźnie się zdziwiła. - Co się stało? - spojrzała na mnie podejrzliwie.
- To, co widać. Od jakiegoś czasu zaczynał się świecić i gasnąć. Dzisiaj się rozpadł – wyglądała co najmniej, jakbym zażądał reklamacji. Patrzyłem na nią spokojnie, mając nadzieję, że wyjaśni mi tę sytuację. Wiedźma jednak nim odpowiedziała, wzięła w dłonie kamienie i uważnie im się przyjrzała.
- Daj mi chwilę – zgarniając do ręki cały naszyjnik, szybko wyszła i zniknęła za drzwiami. Stałem i czekałem, czując, jak coś, co siedziało mi na głowie, nagle się zerwało i poleciało za kobietą. Wziąłem głęboki oddech i ponownie zaparło mi dech w piersiach, kiedy poczułem mocny impuls z tyłu czaszki.
- Nie możesz zaczekać, aż będziemy w domu? - wymamrotałem pod nosem, przymykając oczy.
Ty wiesz, że mógłbym ich znaleźć.
Zerknąłem w bok, na krzesło, które stało pod ścianą. Mając dość stania, usiadłem na nim i oparłem głowę o szafę. Za każdym razem kiedy demon przejmował na tym ciałem władzę, mówił o jednym; o zemście. Problem polegał na tym, że nie miałem pojęcia, o czym on mówił. Jakiej zemście?
Na tych, co wyrwali ci skrzydła.
Zmarszczyłem brwi. Przecież oni zostali zamrożeni, nie żyją, albo są w hibernacji. Nie wiem i nie chciałem się przekonać, jest dobrze, jak jest, ale on chce to zmienić. Nie podoba mu się to.
Usłyszałem kroki. Do pomieszczenia wróciła kobieta, patrzyła na mnie zdziwionym, aczkolwiek zainteresowanym spojrzeniem. Wstałem i czekałem na odpowiedź. Ta położyła na stole inny wisior.
- Twój demon przełamał zaklęcie.

<Lookyo?>

sobota, 8 sierpnia 2020

Od Taiki do Herodoty


Taika nigdy nie uważał się za przeciętnego mężczyznę. Przecież nie ulegał wpływom towarzystwa, nie przeżywał pijackich przygód, a już w szczególności nie biegał po lesie za pierwszą lepszą dziewką. Jednak ostatnie wydarzenia boleśnie uświadomiły Taice, że choć bardzo tego nie chciał, to idealnie wpasowywał się w opis przeciętnego mężczyzny. Co z tobą, pomyślał ocierając pot z mokrego czoła. Gdzie ty masz głowę? Gdzie oczy? Dałeś się zbałamucić pierwszej lepszej babie leśnej, jak zwykły smarkacz. Jak Pollock. Co za wstyd.
By nie musieć patrzeć na skwierczące ciało kobiety-demona Taika przeniósł wzrok na Dotkę, chociaż i tu, widok nie zachwycał. Dziewczyna była blada niczym niezbyt świeży trup, we włosy wplotły się jej chyba wszystkie elementy leśnego poszycia, a oczy miała otwarte tak szeroko, że niewiele brakowało by gałki opuściły czaszkę. Cieknące po okrągłych policzkach łzy wpadały do rozchylonych ust Dotki. Prawie nie oddychała, co w pewnym momencie zaczęło poważnie niepokoić Taikę. Kucnął koło dziewczyny.
— Wszystko dobrze? Nic ci nie jest? — zapytał najdelikatniejszym możliwym tonem, ale dziewczyna i tak drgnęła na dźwięk jego słów.
— Chyba. Nie wiem. To już nie żyje, prawda? — Zamrugała gwałtownie, po czym wzięła kilka głębokich wdechów, co zdecydowanie oczyściło sumienie Taiki. Przeżyje, pomyślał i w końcu sam zaczął normalnie oddychać. 
— Nie miała szans... — Nie zdążył skończyć, bo nagle Dotka chwyciła ramię mężczyzny i z niezwykłą siłą przyciągnęła go do siebie. Coś w nią wstąpiło. Strach? Złość? Nie wiedział. Patrzyli na siebie przez chwilę, Taika zupełnie zdezorientowany, Dotka dziwnie zdeterminowana, aż w końcu rudowłosa przemówiła wyjątkowo ostrym głosem:
— Co. Ją. Zabiło. Gadaj.
Taika gwałtownie pobladł, i przy jego jasnej karnacji, musiał wyglądać zdecydowanie gorzej niż niezbyt świeży trup. W dodatku czuł się niezwykle winny, bo w pierwszej chwili, gdy Dotka ściągnęła go na kolana i niebezpiecznie zbliżyła jego twarz do swojej, pomyślał o pocałunku, a nie o prawie zwerbalizowanej groźbie. Pewnie czary baby leśnej wciąż mąciły mu w głowie.
— Na niewymowne imię bodziszka cuchnącego, Taika! Co ją zabiło?
Oczywiście Taika nie wiedział czym jest bodziszek cuchnący, ani tym bardziej czemu jego imię jest niewymowne, ale czuł, że użycie tego sformułowania jest równoznaczne z wyrokiem śmierci. Czy jednak przyznawanie się przed praktycznie obcą dziewczyną do bycia magiem należało do grona tych dobrych pomysłów? Zresztą co by jej powiedział? "Słuchaj jestem przywoływaczem, tak jak mój wuj i pochodzę ze rodu Ulfsgardów, czyli praktycznie magicznej arystokracji, a teraz razem ze stryjem ścigam moich dwóch braci, którzy zamordowali naszą babcię, bo dzięki ich złapaniu zostanę prawowitym członkiem Klanu Przywoływaczy. Ej, chcesz może zobaczyć numer z wiewiórką?". Nie. Ten pomysł był fatalny, a fragment o numerze z wiewiórką nigdy nie powinien paść z jego ust. W ogóle nie powinien istnieć, natomiast Pollock, który go wykonuje, najlepiej, żeby w końcu zatruł się alkoholem i tym samym oszczędził rodzinie kłopotu. 
— Może to sprawka jakiejś innej leśnej istoty? — ostrożnie zaczął Taika, próbując nie prowokować Dotki. Jeszcze przez chwilę patrzyła na niego przenikliwie, po czym dziwny blask w jej oczach, tak dotąd wyraźny i niepokojący, niespodziewanie przygasł. 
— Niedobrze mi — wychrypiała. 
— Może lepiej wróćmy do wozu. Prześpisz się, napijesz wody. Wszystko będzie dobrze. — Rozumiejąc jak to jest mieć mdłości, Taika najpierw sam podniósł się z ziemi, a później pomógł wstać przerażonej dziewczynie. Dopiero wtedy zwrócił uwagę na stojącego niedaleko Pollocka.
Wuj drapał się po łysej głowie i wciąż mruczał pod nosem:
— Gdzie poszła? Gdzie moja piękna? Mój mały wróbelek. Moja letnia pszczółka. 
Taika musiał go później prawie siłą zaciągnąć z powrotem do wozu, gdzie czekała już mocno zaniepokojona matka Dotki. Starsza kobieta skakała chwilę nad nimi, sprawdzała temperaturę, ściągała z ubrań zeschnięte liście. Wciąż też cmokała i nazywała Pollocka odważnym, bo przecież poszedł walczyć z potworami by ochronić dwie bezbronne damy. Nie można zaprzeczyć, starszemu Ulfsgardowi bardzo pasowała ta wersja wydarzeń i nagle, jak ręką odjął, zapomniał o swojej letniej pszczółce. Pollockowi podobało się to do tego stopnia, że usiał na ławce obok Mary, a widocznie zmęczona Dotka nie miała nawet siły protestować. Taika natomiast od razu wyraził swój sprzeciw, po pierwsze tak nie wypada, po drugie Pollock śmierdzi i jest strasznie głośny, co może przeszkadzać Mary. Jednak starsza kobieta tylko machnęła ręką i już chwilę później Pollock zabawiał ją swoimi pijackimi historiami, a Taika i Dotka musieli jechać razem z belami materiału oraz idealnie poskładanymi szatami. 
Zwerbalizowane przez młodszego Ulfsgarda powody, dla których Pollock powinien siedzieć z tyłu, nie były jednak tymi najważniejszymi. Taika przede wszystkim wolał uniknąć dalszej rozmowy na temat śmierci baby leśnej. Dodatkowo obecność Dotki zaczęła go stresować. O Abhay'u założycielu, co ten demon z nim zrobił?
Jechali już dobrą chwilę, gdy Dotka nagle się odezwała.
— Taika, słyszysz coś? 
I Taika faktycznie coś słyszał. Jakby szept tuż za uchem. Nieokreślony, niewyraźny, ale jak najbardziej rzeczywisty.
Mężczyzna kiwnął nieznacznie głową czując, że rozchwianie uczuciowe może się okazać jednym z mniejszych problemów jakie sprowadziła na niego baba leśna.
***
Kolejne trzy dni podróży można byłoby podsumować jednym słowem: koszmar. Już w kilka godzin od spotkania z leśną babą, ktoś lub coś ukradło im wszystkie zapasy, a każda wyprawa do lasu, po królika bądź kuropatwę, kończyła się dziwnymi zadrapaniami i przeraźliwym bólem głowy. Gdy natomiast rozbijali obóz, z oddali od razu zaczynał dobiegać dziwny chichot i ogłuszające wycie. Jechali więc dalej, przerażeni i zmarznięci, wciąż gubiąc drogę, a od pewnego momentu kierując się po prostu w jedynym pewnym kierunku, czyli na wprost. Szepty, które zdawały się rozbrzmiewać w ich własnych głowach przeszły natomiast z niepozornego brzęczenia do niepowstrzymanego huku. Nie potrafili już logicznie myśleć, a tym bardziej zasnąć.
Wieczorem, trzeciego dnia, zbyt zmęczeni głodem i brakiem snu, po prostu zapadli w dziwnego rodzaju letarg będący bliską kuzynką śmierci.
***
Taikę obudziła muzyka. Upiorna, pozbawiona harmonii i pełna przyprawiających o gęsią skórkę słów.
Matka ziemi. Matka drzew. Pije nocą ludzką krew. Jak ulękniesz powinszuje. Gdy odejdziesz rozczłonkuje. Matka ziemi. Matka drzew.
Śpiew gwałtownie ucichł, a Taika usłyszał najdelikatniejszy głos jaki tylko mógł sobie wyobrazić. Brzmiał znajomo, niepokojąco znajomo, chociaż mężczyzna za nic nie potrafił dopasować go do spotkanej wcześniej osoby. 
— Ulfsgard. Mój kochany Ulfsgard. Chodź. Chcę zobaczyć twoją twarz.
Taika bardzo ostrożnie zszedł z wozu i oto stanął naprzeciwko wysokiej kobiety w niezwykle zwiewnej sukni. Jej długie jasne włosy opadały na perłową skórę rozświetloną blaskiem gwiazd, a ilekroć mrugała, długie rzęsy muskały delikatnie okrągłe policzki. Choć czerwone usta wygięła w uśmiechu, migdałowe oczy zdradzały zgoła inne emocje. Złość, strach, smutek. Wszystko na raz i nic jednocześnie. Taika czuł od niej zapach najsłodszej z możliwych róż.
— Nie jesteś jak reszta — odezwała się po chwili, wciąż uważnie badając mężczyznę wzrokiem. — Nie te włosy, nie ta twarz. Ale oczy. Oczy masz ich. Oczu się nie wyrzekniesz. Krwi też nie. 
— Czego od mnie chcesz? — wydusił w końcu Taika, walcząc z całych sił z niemocą jaka nagle ogarnęła wszystkie jego mięśnie.
— Wygląda na to, że siłę woli też masz po nich. — Zaśmiała się, a jej śmiech przypominał śpiew skowronka. — Ulfsgardzie, powiedz — dotknęła twarzy Taiki — czego ty chcesz ode mnie? Co ja mogę dać tobie w zamian za drobną przysługę.
Przez głowę Taiki przemknęły setki myśli, pragnień, tęsknot, złości. Większości nie potrafił nawet zwerbalizować, ale jedna paliła go tak wyraźnie, że nie mógł się powstrzymać i oznajmił:
— Chcę znaleźć i zabić moich braci, Uziaaha i Ruarka.
Tajemnicza kobieta uśmiechnęła się jeszcze szerzej. 
— W dawnych czasach wypiłam wiele Ulfsgardzkiej krwi. Rozlana wsiąkała w ziemię, karmiła moje korzenie. Teraz was czuję, gdziekolwiek jesteście, cokolwiek czynicie.
Taika zadrżał. Czy to wszystko jest tylko chorą grą? Czy za chwilę, zgodnie z piosenką, zostanie rozczłonkowany? Dotąd nie ufał nieznajomej, ale po tych słowach zaczął się jej zwyczajnie bać.
— Wiem co zrobili twoi bracia, Ulfsgardzie — podjęła swoim miękkim głosem. — Zabili własną babkę. Zarżnęli jak zwierzę. Oh, czułam każdą kroplę jej krwi, każdą jej cząstkę. Wyjątkowo gorąca, wyjątkowo niespokojna. — Nachyliła się do Taiki i odgarnąwszy mu włosy szepnęła do ucha: — Wiem też gdzie są teraz twoi bracia, Ulfsgardzie. Mogę ci ich podać na srebrnej tacy. Mogę ucznia cię pełnoprawnym Przywoływaczem. Czy to nie wspaniałe?
Odsunęła się powoli, a Taika pokiwał gorliwie głową. Coś jednak nie dawało mu spokoju.
— Wspominałaś o wymianie. Przysługa za przysługę...
— To nic wielkiego, Ulfsgardzie. — Zaśmiała się. — Jestem Matką ziemi i drzew, moje oczy sięgają więc wszędzie tam gdzie korzenie i gałęzie, wszędzie tam gdzie grunt pod stopami. Są jednak istoty, które próbują mnie oślepić, umknąć mojej mocy. — Jej twarz spoważniała, a perłowa skóra przybrała nieprzyjemną zielonkawą barwę. — Zabij wiedźmy z Bzdrogów i przynieś mi ich splugawione łby. 
Na te słowa, ziemia zadrgała, gdzieś w oddali dał się natomiast słyszeć trzask pioruna. Czy mając przed sobą tak dziką siłę, mógł sobie w ogóle pozwolić na stanowcze "nie"?
— W takim razie mamy umowę — wydukał.
— Dobrze. Ale pamiętaj, jeśli spróbujesz uciec albo sprzymierzysz się z tymi pomiotami, znajdę cię, Ulfsgardzie. Znajdę i rozerwę na drobne kawałeczki. A później spalę twoje truchło, tak jak ty spaliłeś jedną z moich córek.
Taika poczuł, że zaraz się przewróci. Tamta baba leśna. Tamta cholerna baba leśna była jej dzieckiem. Na wszystkich starszych Klanu, co za koszmar.
— Nie zawiodę cię — odpowiedział, choć szczerze powiedziawszy, po ostatniej groźbie kobiety, najchętniej by zrezygnował i wrócił do szukania braci na własną rękę.
— Nie wątpię, mój Ulfsgardzie.
Nieznajoma zaczęła się powoli oddalać, a tam gdzie stanęła ziemia obradzała kwiatami i żółtymi grzybami. Kiedy jednak znikała w głuszy jej perłowa skóra dziwnie poszarzała, zmarszczyła się i nieprzyjemnie dla oka, rozciągnęła. Włosy natomiast wypadły i już po chwili zamieniły w okropne czarne robaki. Nowo wyrośnięte kwiaty i grzyby gwałtownie zczerniały.
Matka ziemi. Matka drzew. Pije nocą ludzką krew...
***
— Kurwa, dzieciaku, już nie jesteśmy w dupie! No, wstawaj i zapierdalaj z jedzeniem, umieram, kurwa, z głodu. 
Słysząc standardową wiązankę przekleństw Pollocka, Taice zwyczajnie odechciało się otwierać oczy. Zamiast tego tylko bardziej podkurczył nogi i przycisnął do siebie nowy płaszcz. 
— Głuchy jesteś czy coś? — Taika poczuł, że ktoś uderza go w plecy. — Wstawaj, leniu śmierdzący. Wstawaj i do roboty, gówniarzu w rzyć dobrze nie kopnięty. 
Taika gwałtownie usiadł i już, już, miał powiedzieć, że to on zaraz Pollocka kopnie w jego tłusty zadek i żeby sam spierdalał, bo młody Ulfsgard śnił właśnie o wyjątkowo stresujących rzeczach, kiedy nagle spostrzegł, że te wszystkie stresujące rzeczy nie były tak do końca częścią snu. 
Od wozu do lini lasu prowadziły dziwne ślady zwiędniętej roślinności, wszędzie natomiast pełzały czarne robaki, długie niczym włosy wiejskiej dziewki.
Najbardziej makabryczny był jednak widok kręgu martwych kuropatw, zajęcy i jeleni, który ktoś starannie ułożył wokół ich wozu. 
— Zrobisz nam potrawkę? — zapytał Pollock, machając Taice przed nosem królikiem o przetrąconym karku. Taika widząc szkliste oczy zwierzęcia, szybko odczołgał się w głąb wozu próbując powstrzymać wymioty.
— Co... Kto to zrobił? — wydusił, dopiero gdy opanował mdłości. 
— Już tu leżały zanim się obudziliśmy — odpowiedziała Dotka, której najwidoczniej nie przeszkadzał widok uduszonej zwierzyny oraz trzymany przez Pollocka martwy królik. — Myślicie, że to robota jakichś dobrych duchów? W końcu bez jedzenia nie pożylibyśmy za długo, a tu proszę, tyle mięsa.
Taika głośno przełknął ślinę domyślając się tożsamości tych "dobrych duchów" i nie będąc do końca pewnym tej ich dobroci. 
— Co za przeklęta okolica. Najpierw ten dziwny ból głowy, teraz zarżnięte zwierzęta. Powiadam, nie podoba mi się tu. Lepiej pośpieszmy do Bzdrogów. To spokojne miejsce, bezpieczne, ale co najważniejsze, nie ma tam żadnych potworów. Bo złe tylko do złego ciągnie, a gdzie dobrzy ludzie tam jedynie dobre duchy przychodzą pomagać w gospodarstwach. 
Taika pobladł i już wiedział, że mimo ostatnich wydarzeń, mimo pijackich przygód, uleganiu towarzystwu i bieganiu po lesie za pierwszą lepszą dziewką, za nic nie pasuje do opisu przeciętnego mężczyzny. Przecież nikomu przeciętnemu nie przydarzają się takie historie. Zdecydowanie w Taice musiał być coś niezwykłego, pytanie tylko czy z korzyścią dla niego.

wtorek, 4 sierpnia 2020

Od Lookyo do Danny'ego

Spojrzał na białowłosego, skrzywił się, cicho wzdychając. Nie podobało mu się to, co właśnie tamten powiedział. Przeleciał taki kawał, bez pomocy Vince'a, ponieważ kocur poszedł gdzieś coś przynieść Ihranayi, zmęczył się, a Danny odmawiał pójścia do sklepu. Minął cały tydzień, mógł znaleźć chwilę, by przyjść, a nie teraz wymyślać, że nie ma czasu. Naprawdę nie lubił takich sytuacji. Jeśli miał być szczery, to już dałby sobie spokój z tym darmowym przedmiotem – nie chciał, to nie, łaski bez. Ihranaya jednak mówiła, żeby dać mu tak jakby szansę, bo nie chciała być mu dłużna i kazała biednemu chochlikowi polecieć i zaciągnąć Rogacza do sklepu. Ugh, potrzebny mi urlop, i to od zaraz!
– Zakupy mogą poczekać – jęknął, czułki opadły lekko na boki.
Usiadł na ramieniu chłopaka, tamten na to nie zareagował, a za to odparł:
– Nie mogą.
Lookyo ponownie westchnął.
– Na twoim miejscu to już dawno bym poszedł do Ihranayi – wzruszył ramionami. – Nikt cię nie nauczył, że jak się pojawia coś niecodziennego, to trzeba się tym od razu zająć?
– Może to nie jest wcale problem...
– Jest lub nie, ty tego nie wiesz i lepiej to sprawdzić.
Danny milczał. Między dwójką nastała cisza, która z czasem zaczęła się dłużyć. Kyo patrzył na niego wyczekująco, jednak nie doczekał się odpowiedzi z jego strony. Ostatecznie tylko przewrócił oczami, mówiąc:
– Rób, jak chcesz, ale jak coś ci się stanie, to nie miej potem pretensji.
Po pewnym czasie znaleźli się w sklepie. Danny zaczął błądzić między półkami w poszukiwaniu potrzebnych mu rzeczy, zupełnie niezainteresowany obecnością chochlika. Lookyo siedział na jego głowie i bawił się białymi włosami. Ze złośliwości splątał mu kilka, robiąc kołtuna, jednak całkiem szybko się znudził, więc trochę później wybił się w górę i zaczął latać od regału do regału. Przyglądał się niektórym produktom, szukając czegoś, co by go zaciekawiło. Niestety nic szczególnego nie wpadło mu w oko, sklep nie miał niczego wyjątkowego. Ostatecznie chwycił w swe łapki owiniętego w papierek czekoladowego cukierka i wrócił z nim do Danny'ego.
Białowłosy patrzył, jak chochlik siada na jego ramieniu, uniósł nieco brwi.
– A ty nadal tu? – zapytał z ledwo wyczuwalnym zdziwieniem w głosie.
– Też mi się to nie podoba, ale co ja poradzę? – odparł Kyo, wzruszając teatralnie ramionami.
Na te słowa chłopak cicho westchnął, nic jednak nie odpowiedział. Udał się do lady i zapłaciwszy za swoje zakupy, wyszedł ze sklepu. Lookyo przez ten czas chował się w jego torbie, dopiero gdy oddalili się kawałek, powrócił na ramię ze swoją zdobyczą.
– Nie mów, że go ukradłeś – usłyszał.
Spojrzał na twarz Rogacza zdradzającą obojętność, specjalnie zaszeleścił papierkiem.
– To tylko cukierek – odpowiedział w ogóle nieprzejęty sprawą. – To nic w porównaniu z tamtym łańcuszkiem. Zresztą, dla zwykłych osób to tylko drobna przekąska, która praktycznie w ogóle nie zaspokoi głodu. Jeśli ja będę to jadł tylko w małej formie, to mi wystarczy na prawie trzy miesiące.
Uniósł cukierka do góry, wpatrując się w niego z błyskiem w oczach. Już się nie mógł doczekać, aż będzie mógł go zjeść. Szczerze mówiąc, to najlepiej by to zrobił w dużej formie, ale to, co przed chwilą powiedział, miało zadziwiająco tyle sensu, że postanowił naprawdę trzymać tego cukierka z trzy miesiące. Tylko żeby wcześniej się nie zepsuł, bo to by było trochę marnowanie. I musiałby lecieć po nowego.
Siedział w milczeniu na ramieniu białowłosego, na chwilę obecną zapominając, po co on w ogóle przyleciał do niego; czekoladowa słodycz całkowicie go pochłonęła. I byłby tak przesiedział całą drogę gdyby nie nagłe mocne zachwianie ramienia, które prawie strąciło go na ziemię. Zamachał parę razy skrzydełkami, by odzyskać równowagę, trochę też sobie pomógł ogonem. Zmarszczył w lekkim zirytowaniu brwi, spojrzał na demona, który zatrzymał się i podparł ręką czoło. Widząc, że ten chyba nie czuje się najlepiej, wzbił się w górę i zawisnął przed jego twarzą.
– Ej, nic ci nie jest? – rzucił.
Danny przez moment nie odpowiadał, co Kyo od razu uznał za negatywną odpowiedź. Spuścił wzrok na naszyjnik, gdy wtem dostrzegł, jak jeden z kamieni zaczyna się świecić. O nie... Pojawiło się u niego pewny cień zmartwienia, lecz wcale tego nie okazał, wpychając cukierka pod pachę i podpierając ręce na biodrach, mówiąc:
– A mówiłem, że musisz jak najszybciej iść do Ihranayi z tym naszyjnikiem. Pewnie ma on jakiś swój limit, który ty przekroczyłeś. Mam nadzieję, że dojdziesz sam, bo za bardzo nie chce mi się znowu ciebie nieść –dorzucił, cicho wzdychając.

Danny?

czwartek, 30 lipca 2020

Od Tilii do Sillo


Gdy otworzyły się drzwi, Tilia drgnęła wyrwana z zamyślenia, do pokoju wszedł elf, a to oznaczało tylko jedno. Nadszedł czas na jej występ. Sillo wręczył jej obiecane kartki, wyjaśnił, w jaki sposób wskaże jej odpowiednie osoby, a potem wprowadził na salę pełną wysoko postawionych gości. Tilię złapała trema kiedy wszystkie elfy zgromadzone na sali zwróciły wzrok na nią, dodatkowo wrażenie potęgowała wszechobecna cisza. Sytuację uratowało wymowne chrząknięcie dyrygenta. Tilia natychmiast się zreflektowała, podeszła do niego i uzgodniła jaką melodię mieli dla niej zagrać, na szczęście dyrygent znał jedną z jej ulubionych. Mimo że dziewczyna nigdy nie tańczyła przed taką publicznością, sam taniec nigdy nie stanowił dla niej problemu, już wcześniej postanowiła, że dzisiejszej nocy da z siebie wszystko, bez względu na cenę, byleby odzyskać wolność. Pewnym krokiem ruszyła na środek sali, dzięki czemu tańczące wcześniej pary rozsunęły się, dając jej miejsce. Tilia przyjęła pozę w oczekiwaniu na pierwsze takty muzyki. Po krótkiej chwili dało się słyszeć powolną melodię, rusałka delikatnie zaczęła kołysać się na boki w jej rytm, po czym delikatnie zaczęła ruszać rękami, jakby rysowała w powietrzu niewidzialne wzory. W tym tańcu musiała pamiętać, by jak najmniej podnosić lewą rękę - nie mogła pozwolić, żeby opadający rękaw stroju odsłonił kartki, które wręczył jej Sillo. Muzyka nieznacznie przyśpieszyła, więc i Tillia nieznacznie zmieniła ruchy rąk oraz tanecznym krokiem zaczęła przemieszczać się po sali. Uniosła głowę, którą wcześniej miała lekko pochyloną i zaczęła dyskretnie przyglądać się otaczającym ją gościom, ale nigdzie nie dostrzegła czerwonego dymu, o którym mówił elf. Pląsając po parkiecie, co jakiś czas zwalniała krok przy stojących po okręgu elfów, robiąc parę dodatkowych gestów dłońmi, nie chciała, żeby jej zachowanie przy wręczeniu kartek rzucało się w oczy i mocno odstawało od jej tańca. Co jakiś czas przemykała przez środek, prezentując nowe figury i kroki, muzyka znów się zmieniła, tym razem dołączyło się więcej instrumentów, więc Tilia do swojego tańca dodała obroty i w ten sposób dalej przemierzała salę, melodia stawała się żywsza, więc rusałka tańczyła szybciej. Ruchy jej rąk i dłoni stały się bardziej wyraziste a obroty szybsze, dodatkowo dziewczyna co jakiś nieznacznie podskakiwała, unosząc jednocześnie rękę w górę oraz wyrzucając jedną nogę do tyłu. W trakcie tańca jej strój falował i unosił się, ukazując zgrabną sylwetkę, co sprawiło, że większość mężczyzn odeszło od stołów. Jednak Tilia nie zwracała na to uwagi, cieszyła się tańcem jakby znów była na wolności, starając się zdusić uczucie niepokoju, które w niej kiełkowało. Taniec trwał już od jakiegoś czasu, a dalej nie widziała umownego znaku od Sillo, mimo że raz po raz lustrowała otaczający ją tłum gości. Muzycy grali już dłuższy czas, a melodia powoli dobiegała końca. Nagle kątem oka zobaczyła to! Nie mogła mieć wątpliwości, czerwony dym - znak od Sillo. Pierwsza chmurka otaczała wysokiego elfa o bardzo szczupłej sylwetce, długich i prostych blond włosach, które przetrzymywane były srebrnym diademem z motywem kwiatów róży. Tilia w tanecznych podskokach ruszyła w jego kierunku, niepostrzeżenie, jakby było to kolejny taneczny ruch, przełożyła kartkę z ręki do ręki, a gdy była na tyle blisko mężczyzny wyciągnęła prawą rękę i zręcznym ruchem zawiesiła zgiętą kartkę na srebrnym łańcuszku wystającym mu z kieszeni. Kolejna mgiełka dymu otaczała niskiego, pulchnego elfa, który ubrany był w ciemnozielony surdut z przyczepioną do klapy broszką zrobioną z delikatnie poskręcanych złotych drucików z dodatkiem niewielkich szmaragdów. Tilia zrobiła parę obrotów i znalazła się obok rzeczonego elfa. Wiadomość zaczepiła mu o broszkę, która wcześniej zwróciła jej uwagę. Muzyka zwolniła, Tilia z niepokojem rozglądała się po Sali, starając się jednocześnie, żeby wyglądało to naturalnie, tak jakby ruchy głową były elementem tańca. Ale mimo to nigdzie nie dostrzegła adresata ostatniej karteczki. Serce biło jej szybko, nie widziała tylko, czy ze strachu, że nie zdąży doręczyć kartki, czy z powodu dużego wysiłku, jakim był ten taniec. Wtem kątem oka dostrzegła zamieszanie po przeciwnej stronie parkietu, zerknęła w tamtą stronę i ku jej radości, i uldze tam właśnie pojawiła się ostatnia mgiełka czerwonego dymu. Tilia natychmiast chciała tam pobiec, żeby mieć to z głowy, jednak zniszczyłoby to cały taniec i ujawniłoby pomysł Sillo, niestety melodia grana teraz tylko przez flety nie pomagała, jej tempo zwolniło. Rusałka, korzystając ze swych umiejętności improwizacji, powłóczystym krokiem ruszyła w kierunku czerwonego dymu. Nie miała zbyt dużo czasu, wiedziała, że muzyka zaraz się skończy, dlatego błyskawicznie musiała ocenić, w którym miejscu pozostawi karteczkę. Kobieta, którą otoczyła czerwona chmurka, ubrana była w sięgającą ziemi, bardzo elegancką, bordową suknie podkreślającą jej sylwetkę, włosy miała upięte w starannie zaczesany kok, natomiast jej wysmukłą szyję zdobiła efektowna kolia z mnóstwem drobnych kryształków mieniącymi się w różnych kolorach. Strój kobiety, choć tak wyszukany wcale nie ułatwiał zadania, nie miał żadnych falban lub marszczeń, za którymi można byłoby zostawić karteczkę. Tilię ogarnęła panika, muzyka dobiegała już końca, rusałce nie pozostawało nic innego jak tylko zakończenie tańca paroma delikatnymi ruchami rąk i ukłonem. W nagrodę za piękny taniec na sali rozległy się oklaski, a wkrótce potem publiczność zaczęła się rozchodzić. Tilia próbując złapać oddech po tańcu szukała wzrokiem eleganckiej elfki, na szczęście ta nie odeszła zbyt daleko. Tilia postanowiła zaryzykować. W jej głowie już wykiełkował plan. Opanowała swój oddech i starając się nie patrzeć za kobietą w bordowej sukni podążyła za nią. Gdy była na tyle blisko, że kobieta mogła usłyszeć ją w tym gwarze, rusałka udała że się schyla, po czym zawołała za elfką:
- Przepraszam, chyba coś pani zgubiła.
Kobieta obejrzała się lekko zaskoczona, a zdeterminowana Tilia wyciągnęła do niej rękę z ukrytą pomiędzy palcami kartką. Elfka automatycznie wyciągnęła swoją dłoń, a Tilia mogła bez przeszkód pozbyć się ostatniej karteczki. Na odchodne rusałka położyła jeszcze palec na ustach, w wiadomym geście i zniknęła w tłumie, co było łatwe zważywszy na wzrost elfów. Teraz chciała odszukać Sillo, liczyła, że skoro wywiązała się ze swojej części umowy będzie mogła opuścić posiadłość, chociaż nie miała by nic przeciwko by zostać do końca przyjęcia. Potrawy które pojawiały się na stołach wyglądały przepysznie. Dlaczego nie miałaby zjeść tego deseru, który właśnie został podany gościom. Właśnie gdy już sięgała po pucharek z owocowym musem za jej plecami pojawił się Sillo.

<Sillo?>

niedziela, 12 lipca 2020

Od Vaeril'a do Sorena

Z każdą chwilą napełniała go coraz większa wiara, iż nieprzychylny los w końcu zaczął się do nich uśmiechać. Marzenie o rozpoczęciu pozbawionego zmartwień życia, niegdyś tak odległe, stało się na wyciągnięcie ręki. Vaeril miał nadzieję, że nic już nie stanie im na przeszkodzie. Z niemałym zaangażowaniem więc krążył pomiędzy stoiskami na obszernym targu. W przeszukanych domowych szafkach elf nie znalazł nic, co jeszcze nadawałoby się do spożycia. Z tego powodu pragnął uzupełnić wszelakie braki w spiżarni. Sprawnie wybierał co najświeższe produkty, podając je swojemu towarzyszowi, który nie zadając żadnych pytań, podążał za brunetem. Rozmowę nawiązali dopiero w drodze do domu. 
Do piekarni powrócili dopiero, kiedy prażące słońce znajdowało się już wysoko na błękitnym niebie. Obładowani torbami z trudem otworzyli skrzypiące drzwi i pozostawili na kuchennym blacie zrobione zakupy. Vaeril od razu przeszedł do rozpakowywania siatek. Sprawnie upychał po szafkach produkty, starając się zachować jak największy porządek. Na widoku pozostawił jedynie niewielki worek ze świeżo mieloną mąką. Elf miał na dzisiaj prosty plan - chciał upiec pierwszy w historii ich nowej piekarni chleb. Właściwie, nie miał pojęcia, jak się do tego zabrać. Nigdy nie miał przyjemności zajmowania się wypiekami. Liczył, że w jednej ze znajdujących się w kuchni starych ksiąg kucharskich uda mu się odnaleźć prosty przepis. W końcu, zwykłe pieczenie chleba nie może być trudne, prawda?
Nim jednak Vaeril zabrał się za wprowadzanie w życie swojego planu, postanowił choć na chwilę powrócić do porzuconych porządków. Wszechobecny chaos zaczynał powoli działać mu na nerwy. Przygotował wiadro ciepłej wody, a z pobliskiego schowka wyciągnął stary mop. Udało mu się również odnaleźć kilka nawet czystych szmat, którymi postanowił przetrzeć zakurzone okna. Elf obładowany całym ekwipunkiem ruszył w stronę salonu, którego sprzątaniem zajmował się aktualnie Soren. Bez słowa odłożył sprzęt przed towarzyszem. Uśmiech bruneta zniknął z momencie, w którym zauważył skonsternowany wzrok przyjaciela.
- Um, Vaeril...prawdopodobnie wyjdę teraz na idiotę, więc bardzo cię za to przepraszam. Mogę pokonać w walce praktycznie każdego przeciwnika, posługiwać się wieloma różnymi językami, a nawet wyrecytować historię Roanoke od początku do końca, ale...nie mam bladego pojęcia, do czego to COŚ służy.
Pierwszą myślą, jaka pojawiła się w głowie elfa, było to, iż Soren najzwyczajniej w świecie postanowił zażartować. Widząc jednak nietęgą minę przyjaciela, zdał sobie sprawę, iż jest on całkowicie poważny. Początkowo całkowicie zabrakło mu słów, wstrzymał oddech i wbił w niego zaskoczone spojrzenie. Jakim cudem ma wytłumaczyć, jak się myje podłogę? Spojrzał zamyślony na dzierżony w dłoni kij.
- To mop - odparł odzyskując resztki powagi, opierając się nieznacznie na narzędziu. - W jego użyciu nie ma nic skomplikowanego. Chyba. Musisz zamoczyć końcówkę w wodzie, wyżąć i gotowe. - W tym momencie Vaeril wziął głęboki oddech, po którym zaczął demonstrować wspomniane wcześniej kroki. Po krótkim pokazie, podał Sorenowi mop. - Twoja kolej. Jeśli miałbyś z czymkolwiek jeszcze problem, będę w kuchni. 
Białowłosy niepewnie pochwycił kij podsuwany przez uśmiechającego się zachęcająco bruneta. Elf miał nadzieję, iż jego przyjaciel szybko nauczy się podstawowych czynności domowych. Muszą wysprzątać cały budynek, nim piekarnia ruszy na dobre. Doprowadzenie wszystkiego do porządku bez pomocy Sorena było niemal niemożliwe.
Iversen jeszcze przez chwilę obserwował zmagającego się z mopem towarzysza, rzucił kilka uwag i słów zachęty, po czym powrócił do kuchni. Tam starannie przemył wszystkie blaty, poukładał porozrzucane rzeczy czy też wyrzucił przedmioty, które już do niczego się nie nadawały. W czasie przeglądania jednej z szafek Vaeril odnalazł upragniony wcześniej przedmiot. Przez starą, poplamioną książkę kucharską chęć porządków spadła na drugi plan. Przekartkował śmierdzące stęchlizną tomisko, zatrzymując się na pogiętej stronie, na której znajdowała się instrukcja pieczenia chleba. Elf odszukał w szufladach zardzewiałą formę, którą pośpiesznie wyczyścił, aby nadawała się do użytku. Wyciągnął również zakupione rano drożdże, które odłożył przy worku z mąką. Przygotował też trochę letniej wody. Ostatni raz rzucił okiem na nieskomplikowany przepis. Wszystko wydawało się proste.
Z uwagą wykonywał każdy z kroków. Starannie dodawał składniki i wyrabiał ciasto. Po kilku minutach zaczął je przekładać do foremki. Czynność ta została mu jednak niespodziewanie przerwana. Miska wysunęła się Vaeril'owi z rąk, kiedy usłyszał za sobą nagły hałas. Sprawcą ów dźwięku okazał się nie kto inny, jak Soren, który postanowił pojawić się bez ostrzeżenia zaraz za plecami elfa.
- Miałeś tak już nigdy więcej nie robić - przypomniał z wyrzutem brunet, zbierając wyrzuconą na blat zawartość miski. Jego przyjaciel błyskawicznie uniósł dłonie w przepraszającym geście.
- Wybacz. Nie chciałem zadeptać podłogi - wyjaśnił, podchodząc bliżej do elfa. - Co robisz?
- Chleb - odparł dumnie Vaeril, prezentując swoje dzieło, które chwilę później przykrył ścierką i odstawił koło pieca.
- Nie wygląda - stwierdził białowłosy, obserwując z zaciekawieniem każdy ruch Iversena. 
Brunet już otworzył usta, aby odpowiedzieć równie niemiłą uwagą, lecz powstrzymał się w ostatniej chwili. Może Soren naprawdę nigdy nie widział procesu powstawania wszelkiego rodzaju wypieków. Z tego też powodu elf nie wziął sobie do serca słów przyjaciela.
- Będzie - zapewnił, wzruszając ramionami. - Musi trochę odstać i później włożę je do pieca.
Po krótkich wyjaśnieniach na temat powstawania pieczywa oraz małej przekąski składającej się z kilku owoców, Vaeril zaproponował dalsze porządki. Ich piekarnia z każdą chwilą nabierała kształtów. Po czystej podłodze nie walały się już śmieci, a porozrzucane dotychczas przedmioty zostały starannie ułożone. Elf, wspominając wcześniejszy problem Sorena, co chwila pytał, czy mógłby mu jakoś pomóc. Brunet od dziecka zajmował się domem. Najzwyklejsze porządki, tak obce białowłosemu, stanowiły dla niego zwykłą codzienność.
W międzyczasie elf włożył do rozgrzanego uprzednio pieca ciasto. Nie mógł się doczekać, aby spróbować gotowego pieczywa. Aby zająć myśli, rozpoczął mycie okien. Szybami najwyraźniej nikt nie przejmował się od lat. Vaeril zmywał z nich masy lepiącego się brudu. Praca była niezwykle żmudna, jednak widząc efekty elf uśmiechał się nieznacznie. Do wnętrza budynku w końcu wpadało światło. Piekarnia zaczęła wyglądać przytulnie.
Mały problem pojawił się, kiedy Iversen przestał dostawać do co wyższych partii szyb. Nawet, kiedy stanął na palcach był za niski, aby w całości wykonać swoją pracę. Przeklął cicho i rozejrzał się wokoło w poszukiwaniu mebla, na którym bezpiecznie mógłby zwiększyć swój zasięg.
- Może ci pomóc? - zaproponował przechodzący obok Soren. Elf spojrzał na niego. Racja. Białowłosy był znacznie wyższy. Dokończenie mycia okien nie powinno stanowić dla niego żadnego problemu. Vaeril pierwszy raz w życiu pozazdrościł mu wzrostu.
- Jeśli chcesz - odparł brunet, podając mu mokrą ściereczkę. - Nie zrób tylko smug, proszę. Ja zobaczę, co słychać u naszego chleba.
Już z pierwszymi krokami postawionymi w kuchni młodzieńca owiał przyjemny zapach. Pieczywo najwyraźniej już było gotowe. Ostrożnie, wspomagając się znalezionymi grubymi rękawicami, wyciągnął formę. Kolejno, z niemałym trudem, uwolnił z niej chleb. Wypiek wyglądał naprawdę apetycznie. Vaeril nie czekając długo, odnalazł nóż oraz deskę i pokroił pieczywo na kromki, aby upewnić się, czy nadaje się ono do zjedzenia. Ku radości elfa w środku również było upieczone. Brunet wyciągnął z szafki słoik truskawkowego dżemu, którym przesmarował pajdy. Na jeszcze ciepły piec wstawił garnek mleka. Brunet chciał przygotować smaczną kolację, na którą zasłużyli po dniu ciężkiej pracy. Dopiero teraz poczuł, jak bardzo stał się głodny. Przygotowane kanapki wraz z dwoma filiżankami i dzbankiem mleka ustawił na stole, z którego posprzątał wszystkie niepotrzebne graty. Na gotowy posiłek zawołał Sorena, który zjawił się niedługo po wezwaniu. Wspólnie zasiedli do kolacji.
Znajomy smak świeżego chleba z dżemem przypomniał mu spędzone z bratem dzieciństwo. Derek niemal codziennie przygotowywał mu podobne kanapki. Vaeril wprost nie mógł uwierzyć, jak najbliższa mu osoba, która niegdyś była gotowa zrobić dla bruneta wszystko, tak strasznie się zmieniła. Gwardzista wydałby na śmierć własnego brata, byleby tylko podlizać się władzy i zachować wysoką posadę.
- Coś się stało? - Soren najwyraźniej zauważył nagłe przygnębienie elfa. Brunet powoli przegryzł ostatni kęs.
- Nic takiego - odpowiedział, odwracając wzrok. Nie chciał psuć atmosfery wspomnieniami o Dereku. Gwardzista nawet na to nie zasługiwał. - Jak ci smakuje? - zmienił temat, zmuszając się do delikatnego uśmiechu.
- Ciężko uwierzyć, że piekłeś chleb pierwszy raz w życiu. Nigdy nie jadłem lepszego. - Na te słowa Vaeril rozpromienił się, jakby całkowicie zapomniał o wcześniejszych myślach.
- Cieszę się, że ci smakuje. Przyzwyczaj się, będziesz go teraz jeść codziennie - zażartował. Kontynuowali dalszą rozmowę w o wiele lepszych nastrojach. Derek i cała reszta świty Terpheux nie stanowiła już dla nich problemu. Byli wolnymi ludźmi, którzy zaczynali nowe, lepsze życie. Jeśli szczęście zgodziło się im sprzyjać, może uda im się zapomnieć o wszystkich rodzinnych problemach. 
***
Obudził go cichy, przypominający jęk, dźwięk. Otworzył powoli oczy i rozejrzał się po pogrążonym w mroku pokoju. Chwilę zajęło mu odkrycie tego, co przerwało mu sen. Sprawcą okazał się leżący obok Soren, który niespokojnie wiercił się po skrzypiącym łóżku. Vaeril natychmiast przypomniał sobie pierwsze miesiące znajomości z białowłosym. Jego przyjaciel często zarywał noce, jakby celowo unikał snu. Ostatnimi czasy, jak zauważył elf, ów przypadłość minęła. Nie spodobało mu się więc, że coś nie pozwala jego przyjacielowi wypocząć w spokoju. Czyżby Sorenowi naprawdę śnił się koszmar?
Vaeril, niewiele myśląc, złapał Sorena za dłoń i zawołał po imieniu, usiłując zbudzić go z najpewniej niekoniecznie przyjemnego snu. Białowłosy zamarł w bezruchu, nagle odzyskując przytomność. Ruszył głową, rozglądając się nerwowo, jakby szukając zagrożenia, które jednak nie nadeszło. Elf mocniej zacisnął place na dłoni przyjaciela, próbując zwrócić na siebie uwagę. W ciemności nie potrafił niestety dostrzec wyrazu twarzy anioła.
- Zły sen? - wyszeptał Vaeril po ciągnącej się chwili niezręczniej ciszy.
- Już dobrze. - Na odpowiedź elf nie musiał czekać długo. Poczuł ulgę, iż jego przyjaciel poczuł się lepiej. Nie rozluźnił jednak uścisku. Był dzięki temu w stanie wyczuć pokrywające dłoń Sorena niewielkie zadrapania. Brunet zastanawiał się, czy te obrażenia mogły powstać podczas wczorajszej próby naprawy dachu. Właściwie uznał to za całkiem możliwe. Poczuł się więc przygnębiony faktem, iż białowłosy odniósł rany, aby zapewnić mu samemu komfort. Nie myśląc wiele czy czekając na zgodę, użył swojej mocy i przystąpił do leczenia zadrapań. Pokój rozświetliła jasna poświata. To właśnie dzięki niej Vaeril dostrzegł zaskoczony wyraz twarzy swojego kompana.
- Na przyszłość mów, kiedy zrobisz sobie krzywdę - odparł elf. Chwilę później ziewnął zmęczony. Światło przygasło, dając znać, że rany zostały zaleczone. Brunet otulił się wygodniej kocem i życzył Sorenowi dobrej nocy, a w odpowiedzi usłyszał ciche podziękowanie. Miał nadzieję, iż koszmary nie będą więcej męczyć jego przyjaciela. Aby mieć ku temu pewność, postanowił nie puszczać jego dłoni, licząc, że w ten sposób pomoże mu zasnąć. 
***
Widoczna zza okna słońce górowało na niebie, kiedy Iversen ocknął się ze snu. Przeciągnął się nieznacznie i spojrzał na dalej drzemiącego Sorena. Po wydarzeniach z ostatniej nocy nie miał serca mu przerywać. Najciszej jak potrafił, zszedł z łóżka, zabrał czyste ubranie i schodami zszedł do salonu. Przebierając się, układał w głowie plan na cały dzień. Stwierdził, iż dzisiaj powinni się zająć domem z zewnątrz. Przydałoby się również naprawić dziurawy dach. Vaeril poczuł się nagle przytłoczony masą czekającej ich jeszcze pracy. Nie mógł się jednak zająć tym wszystkim sam. Póki jego przyjaciel spał, postanowił wybrać się na targ. Zakupy w końcu mógł wykonać w samotności. Chciał dokupić trochę świeżych warzyw (w tym ziemniaków) na obiad i myślał również nad zainwestowaniem w jakieś kwiaty doniczkowe, które nadałyby pokojom przytulności. 
Piekarni nie opuścił bez zostawienia listu do Sorena. Elf doskonale wiedział, że jego nagłe zniknięcie mogło spowodować, że białowłosy zrówna całe miasto z ziemią w celu odnalezienia go. Takiej sytuacji wolał uniknąć. Odnalazł skrawek papieru i pióro, które umożliwiły mu utworzenie wiadomości. Sam proces pisania zajął mu jednak dłuższą chwilę. Miesiące spędzone w podróży uniemożliwiły mu dalszą naukę pisma. Przypomnienie sobie fikuśnych literek stało się dla Vaeril'a niemałą męczarnią. Naskrobanie na kartce czegokolwiek sprawiło mu wiele trudu. Ostatecznie zwięzła wiadomość obejmowała proste "jestem na targu". Kawałek pergaminu elf pozostawił na stole, licząc, że jeśli Soren się obudzi, szybko odnajdzie liścik. Brunet miał jednak cichą nadzieję, iż uda mu się powrócić do piekarni wcześniej i jego towarzysz nawet nie zauważy zniknięcia. Nie chciał w końcu dawać białowłosemu więcej powodów do zmartwień. Nie było ku temu żadnych powodów. Vaeril zabrał więc leżącą na posadce torbę i skierował się w stronę niewielkiej stajni, z której wyprowadził Vivę. Wsiadł na rumaka i ruszył w głąb miasteczka, recytując w głowie utworzoną przez siebie listę zakupów. 

[Soren? c:]