sobota, 29 lutego 2020

Od Vaeril'a do Sorena

Dłoń Sorena zacisnęła się na ramieniu zaskoczonego elfa. Nim Vaeril zdążył zareagować, wraz z białowłosym znaleźli się w porastającym skraj miasta zagajniku. Brunet rozejrzał się nerwowo, z trudem łapiąc oddech. Nie miał pojęcia, co właśnie się stało.
- Co to, do cholery, było? - Zapytał, wbijając wzrok w stojącego obok Sorena.
- No tak, o tym też zapomniałeś. Potraktuj to jako jeden z moich licznych atutów. Jesteś cały? - Chociaż białowłosy zaśmiał się, Vaeril'owi nie był w nastroju do żartów. Przewrócił oczami, prychając cicho.
Sytuacja, w jakiej się znalazł wcale mu się nie podobała. Czuł się osaczony i przytłoczony. Soren pojawił się znikąd i przewrócił całe jego dotychczasowe życie do góry nogami. Dalej nie miał pewności, czy może mu zaufać. Wszystko działo się zbyt szybko. Vaeril nie zdążył nawet zastanowić się czego naprawdę chce.
- Coś wymyślę, zobaczysz. - Z zamyślenia wyrwał go głos Sorena. Elf, milcząc, spojrzał w jego kierunku. - Ale będę potrzebował twojej pomocy...nie zdziałam niczego, jeśli choć przez chwilę nie uwierzysz, że chcę dla ciebie dobrze.
Brunet nieszczególnie wiedział, co powiedzieć. Nagłe wyznanie chłopaka zaskoczyło go, całkowicie zbijając z tropu. Soren bez przerwy unikał spojrzenia Vaeril'a. Zamiast tego rozpoczął zbieranie porozrzucanych wokoło przedmiotów.
- Teraz niczego nie zdziałamy, przeniosę cię do domu. - Białowłosy odezwał się po chwili ciszy. Nim elf zdążył zareagować, rogaty młodzieniec złapał go za bark. Sekundę później znaleźli się w doskonale znanym Vaeril'owi lesie. Brunet ponownie z trudem złapał oddech. Jego serce biło jak szalone. Zdecydowanie nie polubił umiejętności Sorena. Elf czuł się zmęczony całym dniem. Ostatni raz spojrzał na białowłosego i skierował kroki w stronę swojego domu.
- Nie odpuszczę, dopóki nie odzyskasz pamięci. Nawet nie wiesz, jak cieszę się, że wyciągnąłeś do mnie rękę. Dobranoc. - Vaeril zatrzymał się, kiedy tylko usłyszał kolejne wyznanie Sorena. Przygryzł policzek, ponownie nie odpowiadając. Zdecydował się dopiero po chwili, jednak kiedy tylko odwrócił się do białowłosego, po chłopaku nie pozostał żaden ślad. Rozpłynął się w powietrzu.
Elf westchnął i kontynuował drogę do domu.
Stanął przed budyniem, krzywiąc się nieznacznie. Jego brat nie będzie zadowolony.
Oczywiście Derek czekał wściekły w kuchni. Vaeril kolejny raz poczuł się jak dziecko. Jest dorosły, do cholery! Może wychodzić z kim chce, kiedy chce! Wściekłość brata jednak zaskoczyła go. Nigdy się tak nie zachowywał.
- Możesz mi powiedzieć, gdzie podziewałeś się przez całe popołudnie? - prychnął gwardzista. Świadomość, że nie może powiedzieć bratu całej prawdy, przytłaczała elfa. Pozostało mu więc kolejny raz go okłamać.
- Nie chciałem ci o tym mówić tak szybko... - Brunet całkowicie improwizował, opowiadając wszystko, co ślina przyniosła mu na język. - Mam kogoś i właśnie wróciłem ze spotkania z nią.
Derek otworzył usta ze zdziwienia. Po chwili jednak uśmiechnął się delikatnie. Zgodnie z podejrzeniami Vaeril'a, nie pytał o nic więcej. Młodszy elf podrapał się zakłopotany po karku i wyminął brata. Pragnął jak najszybciej znaleźć się w swoim pokoju i rozłożyć się na ciepłym łóżku. Oczy kleiły mu się ze zmęczenia. Nim jednak położył się spać, wepchnął swoją torbę głęboko pod łóżko.

***

Wstał wcześnie rano. Nie miał planów na cały dzień. Z tego też powodu wałęsał się po całym domu w poszukiwaniu zajęcia. W międzyczasie pomógł żonie swojego brata przygotować posiłek. Zajął się również biegającymi po całym domu dziećmi. Po długotrwałej zabawie powrócił do swojego pokoju. Z nudów postanowił zająć się porządkami. Zaczął od układania książek. Przez kilka ostatnich lat zebrała mu się ich pokaźna kolekcja. Dwie półki zostały już całkowicie wypełnione, a Vaeril myślał nad kupnem kolejnej.
Kończył właśnie odkładać jedno z opasłych tomisk, kiedy usłyszał za sobą dziwny dźwięk. Odwrócił się szybko, mimowolnie upuszczając książkę na ziemię. Soren pojawił się w samym centrum pokoju elfa. Białowłosy rozejrzał się, jakby podobne nagłe odwiedziny były najnormalniejszą rzeczą na całym świecie.
 - Skąd ty... - Vaeril odskoczył do tyłu.
- Potrzebujemy kilku składników alchemicznych, część pewnie musimy zdobyć sami, odkąd ta wiedźma zasiadła na tronie, Terpheux nie jest zbyt dobrze zaopatrzone. - Białowłosy wręczył elfowi tajemniczą listę. - Wchodzisz w to?
Brunet przejechał wzrokiem po kartce. Nie kojarzył żadnej z zapisanej na niej nazw. Spojrzał w końcu na Sorena. Chłopak wydawał się dość podekscytowany. Vaeril zaś czuł, że znalazł się w sytuacji bez wyjścia. Nie zdecydował jeszcze, czego tak naprawdę chce. Nie potrafił jednak odmówić wpatrującemu się w niego białowłosemu. Westchnął cicho i wzruszył ramionami. W końcu, co może się stać?
- No dobrze - Soren uśmiechnął się, słysząc padającą odpowiedź. - Ale z domu wyjdziemy jak ludzie.
Kończąc wypowiedź, zabrał swój płaszcz i miecz, podszedł do okna i otworzył je. Przerzucił jedną nogę przez ramę i spojrzał na białowłosego, który wolnym krokiem ruszył w stronę elfa.
- Jak ludzie przez okno? - zakpił, skacząc zaraz za Vaeril'em na trawę.
Elf rozejrzał się w obawie, ze mogą spotkać resztę domowników. Byliby skończeni, gdyby natknęli się na Dereka. Gwardzista jednak, zgodnie z grafikiem swojej pracy, nie pojawił się na horyzoncie.
Skierowali się w stronę miasta. Oczywiście unikali głównych i popularnych dróg. Brunet co chwila rozglądał się nerwowo. Nagłe spotkanie z bratem nie należało do szczytu jego marzeń.

***

Zatrzymali się na końcu ciemnej uliczki, przed zabitym deskami budynkiem. Gdyby Soren nie powiedział elfowi, że to sklep, sam w życiu by się tego nie domyślił. Początkowo odmówił wejścia do środka. Obskurna rudera nie sprawiała wrażenie zbyt bezpiecznej. Ostatecznie dał się przekonać i wszedł za białowłosym do wnętrza sklepu.
W środku przywitał ich rząd półek oraz przykry, duszący zapach stęchlizny. Vaeril nie potrafił oderwać wzroku od całego kolorowego asortymentu. Soren zniknął w głębi sklepu, a elf, dalej zachwycony ilością niezwykłych przedmiotów, zwolnił kroku. Podziwiał wszelkiego rodzaju ususzone rośliny, tajemnicze figurki i zalane formalinią dziwne stworzenia. W międzyczasie skierował kroki w stronę toczącej się po drugiej stronie budynku rozmowy. Równie podejrzany co cały sklep sprzedawca kładł na ladzie wyczytywane przez Sorena przedmioty. Elf skrzywił się na ich widok. Wyglądały obrzydliwie. Brunet wątpił, że będzie w stanie przełknąć stworzone z tych składników antidotum. Białowłosy skreślił z listy dwa produkty. Więcej z nich sprzedawca niestety nie posiadał.
- Zapisz to na ten rachunek, co zwykle. - Soren wrzucił szczelnie zapakowane przedmioty do torby. - Dzięki!
Vaeril ostatni raz rozejrzał się po sklepie. Pożegnał się ze sprzedawcą i skierował się za białowłosym do wyjścia. Chociaż zakupy zajęły im dosłownie chwilę, na zewnątrz było już kompletnie ciemno. Cholerna zima.
- Czy to wszystko kosztowało dużo? - zapytał elf z niemałym zakłopotaniem. 
- Nie przejmuj się tym. - Soren zaśmiał się. Vaeril kolejny raz poczuł, że białowłosy bardziej przejmuje się jego amnezją, niż on sam. Brunet dalej nie potrafił uwierzyć, że całe jego dotychczasowe życie mogłoby być kłamstwem. Widząc jednak determinację i poświęcenie Sorena, nie potrafił tak po prostu zrezygnować. Odwzajemnił więc uśmiech. 
- Chyba muszę wracać - odparł po chwili elf, wpatrując się w nocne niebo. - Derek nie będzie znowu szczęśliwy. 
- Też się dziwię, że po wczoraj jeszcze żyjesz - zakpił białowłosy, przewracając oczami. 
- Spokojnie. Mam alibi - zapewnił go elf. - Mój brat myśli, że pewnie jestem ze swoją dziewczyną. 
Soren wbił w niego zaskoczone spojrzenie, a po chwili wybuchnął śmiechem. 
- Nie sądziłem, że Derek aż tak namiesza ci w głowie. 
- Nie mam pojęcia, o co chodzi. - Vaeril skrzywił się nieznacznie. Co było dziwnego w tej zmyślonej historii? 
- Mówiąc krótko, nigdy nie interesowałeś się kobietami - wyjaśnił białowłosy, wzruszając lekko ramionami. 
Elf zmarszczył brwi, analizując posłyszane słowa. 
- To żart, prawda?
Vaeril nie poznał odpowiedzi na to pytanie. Sekundę później, poczuł na sobie lodowatą wodę. Spojrzał w górę, mierząc morderczym wzrokiem wyglądającego z okna mężczyznę. Brodacz dzierżył w dłoniach puste już wiadro. Zaśmiał się kpiąco i krzyknął w stronę dwóch młodzieńców:
- Cisza, psy. - Po tych słowach zatrzasnął okno oraz zgasił światło.
Elf otarł z czoła mokre włosy, klnąc pod nosem. Kątem oka dostrzegł, jak Soren sięga po swój puginał. 
- Poradzę sobie sam - prychnął zdenerwowany Vaeril. Wystarczyło, że brat traktował go jak dziecko. 
Brunet rozejrzał się po ciemnej uliczce. Wziął do ręki pierwszą dojrzaną rzecz. Trafiło na butelkę. Elf kolejnych działań i ich konsekwencji nie przemyślał dokładnie. Rzucił butlą w stronę okna. Szyba momentalnie rozbiła się. W pokoju ponownie zapaliło się światło. 
Vaeril wymienił szybkie spojrzenie z Sorenem. Zacisnął dłoń na rękojeści swojego miecza. Nawarzył sobie piwa i planował je wypić. Nie mógł się teraz wycofać. W końcu - mężczyzna z premedytacją oblał go kubłem zimnej wody. Nie daruje mu tego. 
Ku zaskoczeniu elfa, z kamienicy nie wybiegł tylko jeden mężczyzna. Było ich sześciu. Każdy, wściekły, dzierżył broń. Elf do tej pory wierzył, że z pomocą Sorena jakoś sobie poradzi. W tym momencie role się odwróciły. Z każdą kolejną chwilą ogarniał go większy chłód. Mrugnął porozumiewawczo do białowłosego i rzucił się biegiem przez boczną uliczkę. Ta walka nie przyniosłaby niczego dobrego. 
Po szaleńczej ucieczce, zatrzymali się dopiero wtedy, gdy wściekłe głosy pościgu w końcu umilkły. Vaeril z niemałym trudem łapał oddech. Ubranie nieprzyjemnie kleiło mu się do ciała, a mokre włosy wpadały do oczu. Czuł na sobie każdy zimny powiew wiatru. Chwilę później złapał go kaszel. 
- Teraz definitywnie muszę wracać do domu - szepnął, ocierając kolejny raz twarz z lodowatej wody. Głos miał świszczący i cichy. 
- W takim stanie? - W wypowiedzi Sorena dosłyszał zmartwienie. - Absolutnie. Mieszkam niedaleko. Wysuszysz się i dopiero wtedy ci na to pozwolę. 
Elf westchnął zmarnowany. Nie miał już siły się kłócić. Derek i tak pewnie jest wściekły. Kilka minut go nie zbawi. 
Vaeril wolnym krokiem ruszył za Sorenem. Chłopak co chwila oglądał się za swoim towarzyszem. Brunet nie odzywał się, wbijając wzrok we własne buty. Było mu niezwykle zimno. Odmówił jednak propozycji białowłosego polegającej na pożyczeniu płaszcza. Elf, chociaż żałował rzutu butelką, nie chciał przyznać się do błędu. Dodatkowo miał wrażenie, że Soren i tak zrobił dla niego zbyt dużo. Nie chciał go wykorzystywać. 
Stanęli przed kolejną nieprzyjemnie wyglądająca ruderą. Vaeril wyjątkowo powstrzymał się od zbędnych komentarzy. Nie miał na to siły. 

***

Nie miał pojęcia, kiedy właściwie zasnął, jednak przez całą noc męczyły go koszmary. Wszystkie sny wydawały się niezwykle realistyczne. Vaeril stał pośrodku płomieni. Otaczające go miasto stało w ogniu, bijąc w elfa falą gorąca. Dym dusił go, utrudniając próby ucieczki. Chłopak miał wrażenie, że pali się żywcem. Kierował się w stronę znajomego głosu. Ktoś go wołał. Z każdą chwilą nawoływanie stawało się głośniejsze, aż ostanie "Vaeril" całkowicie wyrwało go ze snu. 
Elf rozejrzał się po nieznanym sobie pokoju. Chwilę później ogarnął go kaszel. Gorąc nie minął, wręcz przeciwnie, wydawał się równie palący, co ten ze snu. Dotknął swojego czoła i nie musiał być lekarzem, by stwierdzić, że ma gorączkę. Potwierdzał to również niemijający, świdrujący ból głowy. 
- Jak się czujesz? - Pytanie dziwnie przestraszyło go. Ktoś tu był. Vaeril podniósł powoli oczy, jakby była to najbardziej męcząca rzecz na świecie i spojrzał na zmartwionego Sorena. 
- Cudownie - mruknął brunet. Słowa ledwo przeszły mu przez obolałe gardło. Po chwili ponownie wybuchnął kaszlem. W tamtym momencie po raz kolejny pożałował decyzji o rzuceniu tą cholerną butelką w okno. Dlaczego był tak głupi?


[Soren? c:]

piątek, 28 lutego 2020

Od Alaratha do Sorena

Tego Alarath się nie spodziewał. Szybkość, płynność i gracja w ruchach przeciwnika były czymś nieczęsto spotykanym. Unik. Parada. Cios. Rywale toczyli między sobą krótki, ale niezwykle zacięty bój. Kolejny wystrzelony pocisk i kolejny zamach. Ciężki oddech i krople potu spływające po czole podkreślały tylko zmęczenie obu stron. Kończmy to. Czarodziej zmaterializował ostatnie magazyny energii magicznej i salwa purpury poleciała w stronę banity. Ten w ostatniej chwili uskoczył nad elfem i jednym kopnięciem powalił go na ziemię. Uderzenie nie było silne, mimo tego Alarath poczuł przeszywający ból, który uniemożliwił mu próby wstania. Wściekły przeciwnik, teraz było widoczne – nie był to człowiek ani elf – cechowały go jasna karnacja, białe włosy i… pióra. Był aniołem. Banita złapał gwałtownie czarodzieja za frak i podniósł lekko.
- Czego, do jasnej cholery, chcesz? – Ciężki, powoli spowalniający oddech odbijał się od twarzy czarnowłosego -Po co pytam, to oczywiste. Co obiecała ci moja zakłamana macocha?
Anioł czekał, przeszywając swym jadowitym wzrokiem każdy zakamarek ciała.
Alarath oddychał spokojnie, długie medytacje niewątpliwie pomogły mu panować nad emocjami. Uśmiechnął się w grymasie. To nie był koniec walki.
-Szybki jesteś… – zauważył – Ale ja szybszy.
Błysk fioletowego światła i Alarath znalazł się za plecami rywala. Ten nie zdążył zareagować, kiedy naładowana Arkaną pięść elfa uderzyła anioła w plecy, powalając go na kamienną posadzkę ulicy.
Zwycięzca kucnął nad powalonym.
- Nigdy nie lekceważ czarodzieja. – Wstał i przywołanym kosturem zrobił zamach, uderzając białowłosego prosto w skroń, tym samym pozbawiając go przytomności.
Kilka chwil później zjawił się motłoch i strażnicy.
- Oto wasz książę – krzyknął Alarath w stronę tłumu. – Róbcie z nim, co chcecie. – te słowa wypowiedział już ciszej i zagłuszyły je pomieszane krzyki wiwatu i dezaprobaty.
***
W garnizonie czarodziej ponownie spotkał się z naczelnikiem, mężczyzna wyglądał, jakby pięć minut temu wstał. - pośpiesznie założony mundur, zaspane oczy, i odstające kosmyki włosów.
- Doskonale – zaczął Naczelny – my się już zajmiemy naszym zbiegiem, teraz ruszaj do stolicy po swoją nagrodę.
- O nie. – zaprotestował elf – On należy do mnie, dopóki nie otrzymam należytej wypłaty.
Strażnik zastanowił się przez dłuższą chwilę.
-Hmm… Zgoda. Za godzinę przyjdź na trakt przy południowej bramie i tam dostaniesz zaliczkę, my przygotujemy konwój. Zbrodniarz tej kategorii musi być przetransportowany jak najszybciej do stolicy.
- A to on takiego zrobił? – Zainteresował się Alarath.
- Myślałem, że łowcy nagród nie zadają pytań dotyczących swoich celów. – Naczelnik powoli odprowadzał elfa do wyjścia.
- Nie jestem Łowcą nagród, ale masz racje. Nie interesuje mnie to.
Ostatnie zdanie było kłamstwem. W rzeczywistości intrygowało go to, dlaczego następca tronu może być poszukiwany w całym kraju, a nawet poza jego granicami. Skierował się do lochu, gdzie czekał jego więzień. Odzyskał przytomność, na rękach i nogach miał założone kajdany, a twarz zakrytą kneblem. Elf spojrzał na niego z lekkim wyrazem współczucia.
- I co ty takiego zrobiłeś, że cię tak nienawidzą?
Pytał retorycznie, ale gwałtowne odruchy i warknięcia, jakie wydawał więzień, sprawiały mu lekką satysfakcję.
- Muszę przyznać, zaskoczyłeś mnie. Rzadko komu udaje się uniknąć moich zaklęć, a co dopiero w tak widowiskowym stylu.
Alarath spacerował po pomieszczeniu, w którym znajdowała się cela, ciągle szydząc z banity, była to lekka zemsta za trudności, jakie mu ów anioł przysporzył.
- Anioł… - przedłużył to słowo – Zwykle wyobrażałem was sobie jako nieskazitelnie czyste istoty, których skrzydła onieśmieliłyby nawet gryfa. Czyżby ci je ucięli?
Soren ze złością w oczach, odchylił się lekko do przodu, jego twarz wygięła się z bólu, a zza jego pleców ujawniły lekko poszarpane już skrzydła koloru wyblakłej czerni. Nie były tak obfite w pióra, jak skrzydła przeciętnego anioła, ale dalej robiły wrażenie.
- Doprawdy imponujące – zadrwił czarodziej – w sumie nawet poszukuję nowego pióra do pisania.
Białowłosy schował skrzydła.
Alarath się zaśmiał, po czym skierował się do wyjścia.
- Niedługo wrócę. – rzekł na pożegnanie.
***
Godzinę później, na trakcie czekał już powóz więzienny, a wraz z nim dwunastu konnych rycerzy otaczających wóz. Alarath zaprowadził więźnia na małą platformę prowadzącą do klatki. Gwałtownie wepchnął Sorena do klatki, a ten poleciał prosto na podłogę, związany, zakneblowany i niezdolny do zrobienia czegokolwiek. Elf zdążył tylko parsknąć, kiedy nagle poczuł tępy ból z tyłu głowy. Upadek. Ciemność.
[Soren?]

wtorek, 25 lutego 2020

Od Sorena do Vaeril'a

Wiatr rozwiewał mu włosy, pieszcząc zaczerwienioną z zimna skórę, gdy pokonywał Przeskokiem kolejne skąpane w mroku uliczki. Choć młody książę nigdy nie słynął ze szczególnej emocjonalności, co bez dwóch zdań odziedziczył po swej równie wyrachowanej matce, wówczas gotów był wybuchnąć mieszaniną uczuć, które ostatnimi czasy podążały za nim krok w krok. Nie potrafił stwierdzić, czy nagła zmiana osobowości wiązała się z przerwaną gwałtownie samotnością, czy może równie brutalnym powrotem macoszych knowań - cokolwiek tliło się w sercu białowłosego, sprawiło, że z impetem wpadł do gildyjnej, całkowicie zdewastowanej kryjówki, rzucając w kąt skórzany płaszcz.
- Pieprzony Derek. - warknął, od niechcenia ustawiając z powrotem porozrzucane wokół meble - Piesek na smyczy, kurwa mać.
Z potokiem przekleństw cisnących się na usta, działających jednak kojąco na zszargane nerwy młodego Acedii, rozpoczął przepełnione agresją porządki, by doprowadzić schronienie do stanu jakiejkolwiek użyteczności.  I choć zadanie okazało się znacznie trudniejsze, niż z początku zakładał, poskładane w pospiechu meble zdawały się w końcu na tyle stabilne, by spełnić swą pierwotną rolę. Nie potrafił sprzątać, ciężko powiedzieć, by w ogóle radził sobie z podstawowymi obowiązkami domowymi - w zamku miał od tego odpowiednio przeszkolonych ludzi, a na wygnaniu nie były mu one szczególnie potrzebne. 
- Tak jakbyś w ogóle z czymś sobie radził, kretynie. - westchnął ciężko, osuwając się po ścianie wprost na skrzypiącą podłogę - Nie potrafisz nawet zatrzymać przy sobie ludzi.
Niespodziewana fala przytłaczającej rozpaczy przeszyła go na wskroś, sprawiając, że mimowolnie ukrył twarz w dłoniach. Dlaczego czuł się tak parszywie? Przecież od lat wszystko przestało go obchodzić. Chciał płakać, krzyczeć z bezsilności, całkowicie porzucając swe królewskie maniery. Przez ostatnie miesiące, choć ciężko powiedzieć, by należały one do jakkolwiek łatwych, zdążył przywyknąć do towarzystwa, uwierzyć, że jego życie w końcu obrało odpowiedni tor. I właśnie wtedy, gdy jego szczęście sięgało zenitu, cienie spowiły go raz jeszcze, otulając obrzydliwymi mackami agonii i zwątpienia. Odebrała mu wszystko i nie zamierzała spocząć, dopóki nie zniszczy go całkowicie. Soren zaklął pod nosem na wspomnienie Ursuli, a strumień łez spłynął po wciąż zaczerwienionym policzku. Miał dość, powinien domyślić się już na samym początku, że przywiązanie przyniesie jedynie zawód i kolejne nieprzespane, wypełnione koszmarami noce. Gdzieś w głębi swego spragnionego ciepła serca wierzył jednak, że tym razem zdoła się jej przeciwstawić. Kolejne pióra opadły z lichych skrzydeł, zbezczeszczona korona padła w przepaść niepowodzeń - fatum zatryumfowało raz jeszcze.
***
Przeciągnął się od niechcenia, stawiając kolejne kroki wśród skąpanych w mroku uliczek przeklętej stolicy. Poprzednia noc nie przyniosła mu nic oprócz makabrycznych mar sennych i bolesnych wspomnień, a młodzieniec wątpił, by ta miała zakończyć się inaczej. Cholerne koszmary. Błądził więc wśród dobrze znanych uliczek, szukając czegokolwiek, co wybudziłoby go z transu utraconych marzeń i strzaskanego szczęścia. Poza grupą pijanych szumowin i natarczywych prostytutek nie natrafił jednak na nic wartościowego, co pozwoliłoby mu uciec od bolesnej rzeczywistości. I właśnie wtedy, gdy z przeciągłym westchnięciem szykował się do przeskoku, jego oczom ukazała się dwójka emanujących złością mężczyzn. Wyprostowani, z mieczami w dłoniach, niby dzikie zwierzęta gotowe do ataku, trwali w milczeniu, napełniając Sorena zwątpieniem i przeświadczeniem o nadchodzącej tragedii. Przystanął, z uwagą wpatrując się w sprężyste, rytmiczne reakcje drobniejszego z nich, czując niemałe zdumienie na sam ich widok - mocny skręt nadgarstka, krok w tył, parada. Oczy rozszerzyły się w wyniku nagłego przebłysku świadomości, a kąciki ust uniosły ku górze. Doskonale znał te ruchy, pamiętał sylwetkę, która miesiące temu nie potrafiła poprawnie utrzymać miecza - i choć wspomnienia momentalnie spowiły go smutkiem, zmieniając ekspresję, Soren nie potrafił powstrzymać się od podejścia bliżej owej tragicznej persony. Każdy krok coraz bardziej przybliżał go ku odebranemu siłą szczęściu, a gdy spłoszony nagle satyr sprawił, że spojrzenia obydwu mężczyzn spotkały się raz jeszcze, Acedia zamarł w bezruchu, chłonąc każdy szczegół zdeterminowanej postawy byłego towarzysza. Słowa bruneta, niesione wśród miejskich uliczek niczym pokrzepiająca melodia, sprowadziły białowłosego z powrotem na ziemię. Odkaszlnął znacząco, chowając do pochwy obnażone nieświadomie ostrze, skupiając całą swą uwagę wokół wypowiadanych przez Vaeril'a słów. Szukałem cię. Osobliwe ciepło przeszyło go na wskroś, a błękitne tęczówki zaiskrzyły raz jeszcze, rozświetlając wyraźnie strapioną dotychczas twarz. Czy to możliwe, żeby przypomniał sobie o wszystkim? Żeby przezwyciężył zaklęcie? I choć zdrowy rozsądek podpowiadał młodzieńcowi, że to niemożliwe, zdesperowane serce nie zamierzało porzucać otrzymanych niespodziewanie okruchów nadziei. Rzetelnie odpowiadał więc na wszelkie zadawane przez Iversena pytania, siląc się na zapomnianą od miesięcy szczeniacką manierę, którą odznaczał się podczas ich pierwszego spotkania w Ekhynos. Zamierzał zrobić wszystko, co w jego mocy, by na powrót zalśnić w elfickich wspomnieniach. 
Cisza raz jeszcze spowiła rzeczywistość, zasiewając w sercu Sorena kolejne ziarna niepewności i wyrzutów sumienia. Bez dwóch zdań brzmiał jak natarczywy wariat - przeklinał więc w myślach swój pośpiech i brak zdrowego rozsądku. Bez słowa wpatrywał się w siedzącego ze spuszczoną głową Vaeril'a, rozmyślając nad sposobem, w jaki mógłby odkręcić niezręczną sytuację. 
- Nie mówię, że ci wierzę - zaczął, masując się po skroniach. - Mam czysto hipotetyczne pytanie. Jeżeli to, co opowiadasz, pokrywa się chociaż trochę z rzeczywistością, to czy istnieje sposób, nie wiem, aby mnie naprawić?  
Acedia zamarł w bezruchu, analizując słowa chłopaka. I choć gorzkie, na powrót napełniły go bladą nadzieją.
- Nie sądzę, żeby trzeba cię było naprawiać. Nie jesteś zepsuty. - Wyszczerzył się nieświadomie, czując nagły przepływ determinacji. - Jeśli chodzi o tę nieszczęsną amnezję, uwierz mi, że gdybym wiedział, jak ją odwrócić, już dawno bym to z ciebie ściągnął i wrócił do domu. - Przykucnął pod ścianą naprzeciw bruneta.
Nie odrywał spojrzenia od zmieniających się nieustannie emocji na skrytej w cieniu twarzy swego towarzysza. No tak, wiedział jeszcze mniej, niż przed utratą pamięci. W innych okolicznościach Soren prawdopodobnie ucieszyłby się, że brunet nie pamięta kłamstw i wymówek, którymi z początku karmił go białowłosy, lecz pomimo trudu nie potrafił doszukać się pozytywów w obecnej sytuacji.
- Widzę, że twój brat jednak nie wpoił ci wszystkich swoich przekonań na mój temat. Cudowny człowiek. - Acedia doskonale wiedział, że wymierzone w Dereka docinki mogą kompletnie go pogrążyć, jednak w przypływie emocji nie potrafił nad sobą zapanować. - Nawet by nie mrugnął, rzucając ci pod nogi moją głowę. 
Ciche westchnięcie uzmysłowiło mu, że Vaeril szykował właśnie jedną ze swych popisowych reprymend, którymi przez ostatnie miesiące ustawiał Sorena do pionu, jednak nagły błysk metalu, przebijający się wśród nieprzeniknionego dotychczas mroku przykuł uwagę obydwu mężczyzn. Stukot ciężkich butów i rzucane w lokalnym dialekcie rozkazy w jednej chwili otrzeźwiły książęcy umysł, napełniając furią i pewną dozą rozczarowania. Powinien spodziewać się, że Derek doniesie straży o jego pojawieniu się w stolicy. Powinien spodziewać się, że prędzej czy później trafią na jego trop.
- Cholera jasna! - W ostatniej chwili zablokował puginałem nadlatującą ku niemu strzałę, czym wyraźnie zaskoczył nadciągających strażników.
I choć nie chciał wdawać się w żadne bójki z mieszkańcami Terpheux, którzy niegdyś z radością skandowali jego imię, w głębi serca zdawał sobie sprawę, że jeśli pozwoli sobie na tak żałosny upadek, terror Ursuli nigdy nie ustanie, a Vaeril resztę życia przesiedzi w bańce braterskich łgarstw. Motywowany natłokiem myśli uderzył więc mieczem w klingę przeciwnika, dokładając wszystkich starań, by nie narazić przy tym Iversena. Przebłyski kreatywności sprawiły, że celowo posługiwał się jedynie schematami, których niegdyś nauczał bruneta - liczył, że w ten sposób zburzy kolejny z murów oddzielających go od prawdy. Walka stawała się jednak coraz zacieklejsza, a obawy o niechciane morderstwo z każdą chwilą wzrastały - Soren, z przekleństwami cisnącymi się na usta, chwycił więc ramię swego kompana, przeskakując jak najdalej od wypełnionej strażą uliczki. Gdyby zamordował kogoś na jego oczach, mógłby zapomnieć o jakiejkolwiek relacji z Vaeril'em. 
Wylądowali w jednym z pobliskich zagajników, otoczeni pozbawionymi liści, młodymi drzewami. O mały włos.
- Co to, do cholery, było? - Białowłosy nie potrafił stwierdzić, czy słowa brunety ociekały zdziwieniem, czy złością. 
- No tak, o tym też zapomniałeś. - Soren zaśmiał się żałośnie, próbując rozładować atmosferę. - Potraktuj to jako jeden z moich licznych atutów. Jesteś cały?
Brunet przewrócił oczami, zapewniając towarzysza o swoim fizycznym dobrym samopoczuciu. I choć wyglądał, jakby każdy ruch białowłosego zdawał się mu podejrzany i dwuznaczny, książę cieszył się, że pomimo ostatniej konfrontacji w obecności Dereka, mogli spędzić ze sobą choć chwilę dłużej. Mężczyzna spoważniał jednak równie szybko, powracając myślami do przerwanej im wcześniej rozmowy. Dzięki prowadzonym przez ostatnie lata obserwacjom doskonale zdawał sobie sprawę, że używane przez Ursulę i jej świtę zaklęcie działało na podobnej zasadzie, co dobrze znana mu Perswazja - właśnie z tego powodu udało mu się wyrwać spod jego działania, czym rozwścieczył macochę. Z pozoru kompleksowa wiedza nie pozwoliła mu jednak odnaleźć antidotum na masową manipulację, obalając wszelkie stawiane przez Sorena tezy. Trwał w kropce, nie poruszając się ani o centymetr. Widok wyczekującego solucji Vaeril'a sprawił, że przyparty do ściany Acedia zaczął rozważać wyjątkowo ryzykowny, podszyty desperacją krok, o którego skutkach nie chciał nawet wspominać - przebywający na zamku Emilio, przybrany brat, noszący zdobytą podstępem koronę. Nie wiedzieli się od lat, jednak Soren nigdy nie zapomniał, że odziany w czerń młodzieniec był jedynym powodem, dzięki któremu uniknął publicznej egzekucji. Być może nadal jest mu przychylny. Monarcha potrząsnął głową z roczarowaniem, wyrzucając z głowy niebezpieczne rozważania. Skontaktuje się z mieszkańcami zamku jedynie w ostateczności, na razie może liczyć jedynie na siebie.
- Coś wymyślę, zobaczysz. - rzucił niespodziewanie, jakby próbując pocieszyć samego siebie - Ale będę potrzebował twojej pomocy...nie zdziałam niczego, jeśli choć przez chwilę nie uwierzysz, że chcę dla ciebie dobrze. - Westchnął ciężko, siląc się na uśmiech.
Sprawnie uniknął spojrzenia towarzysza, obawiając się, co mógłby w nim zobaczyć. Zamiast tego pozbierał swoje rzeczy, które w wyniku nieostrożnego przeskoku leżały wokół niego, by następnie, wciąż wpatrując się w eter, podejść ku brunetowi.
- Teraz niczego nie zdziałamy, przeniosę cię do domu. - Wzruszył ramionami, raz jeszcze łapiąc bark Iversena w mocnym uścisku.
Nagłe szarpnięcie i zawirowanie w głowie wystarczyło, by znaleźli się w lesie nieopodal mieszkania znienawidzonego gwardzisty. Światło wciąż tliło się wewnątrz, rzucając ciepłe, jaskrawe promienie na otaczające budynek skrawki ziemii.
- Nie odpuszczę, dopóki nie odzyskasz pamięci. - Głos Sorena zwrócił uwagę oddalającego się powoli elfa. - Nawet nie wiesz, jak cieszę się, że wyciągnąłeś do mnie rękę. Dobranoc.
Nim rzucone przezeń słowa zniknęły wśród szumu drzew, białowłosy rozpłynął się w powietrzu.
***
Przebijające się przez nieliczne szpary w zabitych deskami oknach promienie słońca wybudziły Sorena, skutkując przeciągłym westchnięciem i strzyknięciem kości. Nie pamiętał, kiedy zasnął, a tym bardziej, jak wiele czasu minęło, odkąd po raz ostatni spotkał się z Vaeril'em. Znalezione w gildyjnej bibliotece księgi i zwoje w zapomnianych od lat językach skupiły całą jego uwagę, a ostatecznie wykończyły na tyle, by całkowicie zwalić go z nóg. Pomimo cierpnących kończyn i obolałych od ciągłego siedzenia pleców, Acedia nie żałował ani chwili, którą poświęcił dogłębnej analizie licznych tekstów na temat znanych Roanoke uroków i klątw - jeśli istniał choć cień szans, by ocalić Vaeril'a, książę zamierzał całkowicie go wykorzystać
- Raz monarszy śmierć. - Zaśmiał się pod nosem, wydzierając z dziennika zapisaną całkowicie kartkę papieru. - Nie ma na co czekać.
Raz jeszcze rzucił okiem na spisane elegancką czcionką nazwy alchemicznych składników i skomplikowanych formułek, które ledwo potrafił wymówić. Psianka, Cinfernia, dwugrot, narząd świetlny Caligo. Mruczał pod nosem kolejne składniki i hipotetyczne miejsca, gdzie powinny się znajdować aż do chwili, gdy wszystkie z nazw zaczęły zlewać się w jedno. Zgiął notkę w pół, chowając ją w wewnętrznej kieszeni płaszcza, by w następnej chwili bez słowa rozpocząć ciąg prowadzących pod dom Iversenów przeskoków. Ostrożnie skrył się wśród rosnących gęsto drzew, w których jakiś czas temu pocieszał rozczarowanego Derekiem towarzysza. Bolesne ukłucie w sercu wzmogło zirytowanie postawą starszego z elfów, a widok jego osoby, która nagle pojawiła się na progu sprawił, że Soren cudem powstrzymał się od wybuchu złości. Odetchnął jednak głęboko, nie poruszając się ani o centymetr, gdy gwardzista oddalał się coraz bardziej, wiedziony najpewniej żołnierskim obowiązkiem. Gdy białowłosy upewnił się, że Derek nie zamierza powrócić do domowego zacisza, naprężył wszelkie mięśnie, a chwilę później z gracją zmaterializował się na środku pokoju swego byłego kompana. Chłopak wytrzeszczył oczy ni to z zaskoczenia, ni złości, gotów obrzucić Sorena wiązanką niewątpliwie niepochlebnych oskarżeń.
- Skad ty... - zaczął, odchodząc kilka kroków w tył
- Dużo by opowiadać. Nie sądziłem, że trafię do dobrego pomieszczenia już za pierwszym razem. - Uniósł ręce w geście poddania. - Zanim zaczniesz na mnie krzyczeć, chciałem tylko powiedzieć, że mam pewien plan. - Soren przerwał mu pospiesznie, ostentacyjnie opierając się o najbliższy mu mebel, próbując w ten sposób zamaskować wciąż rozrywającą go od środka niepewność. - Istnieje jakieś sześćdziesiąt procent szans, że faktycznie zadziała, ale uwierz mi, że alternatywa jest jeszcze gorsza. - Wzdrygnął się na samą myśl, że miałby skontaktować się z Emilio. 
Vaeril skrzyżował ramiona na klatce piersiowej, nie odzywając się ani słowem, jakby czekając, aż nieproszony gość zaszczyci go swą błyskotliwością.
- Potrzebujemy kilku składników alchemicznych, część pewnie musimy zdobyć sami, odkąd ta wiedźma zasiadła na tronie, Terpheux nie jest zbyt dobrze zaopatrzone. - Soren podał elfowi przygotowaną wcześniej listę. - Wchodzisz w to? - Uniósł brwi w pytającym geście, a w jego głowie zamajaczyły wspomnienia ich pierwszego spotkania. 

[Vaeril? Powtórka z rozrywki :v ]

Od Lu do Ayany


Taghain zdecydowanie nie podzielał zafascynowania towarzyszki. Rdzeń przypominał czarną pustkę, która zdawała się pochłaniać wszystko wokoło. Ciemność dochodząca ze środka jakby ich oboje wzywała, szepcząc gdzieś w podświadomości. Dziewczyna tylko przestrzegając polimorfa, ruszyła zdeterminowanie w otchłań, zostawiając go z tyłu. Chwila zawahania dręczyła chłopaka, Ayana mogła mieć rację, to zbyt niebezpieczne dla niego, ale skąd pewność, że ona też to wytrwa, myśli i emocje narastały w chłopaku z każdym ułamkiem sekundy, gdy nagle poczuł ciepły dotyk na swoim ramieniu. Spojrzał i zobaczył dłoń swojego ojca, jednak nie przypominała już rozkładającego się truchła, raczej wyglądała, jak gdyby mężczyzna nigdy nie umarł, a czas dla niego by się zatrzymał. Choć starszy Taghain nawet nie ruszył ustami, w uszach jego syna rozbrzmiało jedno słowo "Idź.".
Tyle wystarczyło, by Lutobor zerwał się do biegu i ruszył za czarnowłosą, gdy podszedł wystarczająco by odczuć działanie rdzenia, nie widział prawie nic. Ciemność ogarnęła wszystko wokoło, wciągając go z ogromną siłą do środka. Mimo że mężczyzna krzyczał z bólu i szukał towarzyszki, nic nie było słychać. Nagle zobaczył dwie sylwetki, jedną znajomą, była to jego towarzyszka o porcelanowej skórze, druga sylwetka była wysoka i wygłodzona. Pochylając się nad nekromantką, zdawała się coś do niej mówić, mrok wręcz wypływał spod sukna upiora. Ayana była gotowa na ogromne poświęcenie, jednak nie wiedziała, że jej towarzysz był tuż za nimi. Widział, jak życie uchodzi z dziewczyny, jakby stawała się stałą częścią tego świata. Nie mógł jej tak stracić, nie wybaczyłby sobie.
Wykorzystując całą swoją energię, chłopak naładował swoje mechaniczne ramię, które zaczęło żarzyć mocnym białym światłem. Przecinając ciemność i rozświetlając wszystko wokoło, chłopak zaatakował, odpychając ledwo żywą Ayanę i wymierzając cios prosto w upiorną postać. Jednak jego pięść zatrzymała się zaraz przed sylwetką, a jego ciało przeszył niewyobrażalny ból. Jego ramię powiła ciemność, a po ramieniu kierowała się w stronę jego serca, pochłaniając go całego, czuł, jak zgniatała go z wszystkich sił, wyciskając z niego życie.
– Mrok Cię pochłania, bo od zawsze w tobie żył.– Spokojny głos upiora z przerażeniem dobiegał do uszu polimorfa. – To twój koniec. Nie możesz tego zmienić nędzny śmiertelniku.
Głuchy trzask. Mechaniczne ramię rozbłysnęło, rozrywając ciemność, która pochłaniała Lu, na strzępy.
– Nie ma we mnie mroku, ja jestem światłem! – Taghain krzyknął, odpychając upiora.
***
Młodzieniec ocknął się, leżąc w piachu cały obolały. Podniósł się i stanął na zmęczonych nogach. Mechaniczne ramię polimorfa było całkiem wiotkie, pokrywał je czarny osad, a palce dłoni były wręcz spalone, jednak jakby od środka. Urządzenie nie wytrzymało zetknięcia z taką siłą i jednocześnie zużycia tak wielkiej energii. Szybko zasłonił je swoją zieloną peleryną i ruszył przed siebie wypatrując nekromantki. Nie był gotowy na utratę kolejnej bliskiej osoby.
Po chwili wędrówki chwiejnym krokiem ujrzał czarnowłosą na horyzoncie, która od razu mu pomachała. Od razu do niej podbiegł, upewniając się, że jest cała i obejmując ją jednym ramieniem. Słowa przestrogi od razu go pocieszyły, jest cała i nic się nie zmieniła. Choć od razu zauważył przepaskę na oku dziewczyny, wiedział, że to nie czas by zaprzątać tym jej głowę.
– Dobrze, że żyjesz. Masz rację, mamy ważniejsze problemy. – Taghain spojrzał w oddal i zmrużył oczy, próbując sobie coś przypomnieć. – Zanim to się stało, no wiesz… Goniłem ich na południe.
Mężczyzna w milczeniu oddalił się lekko od towarzyszki, zatrzymując się na lekkim wzniesieniu. Rozejrzał się dokładnie i kiwnął głową do Ayany, dając sygnał, aby podeszła do niego. Po chwili wskazał jej nieprzykryte jeszcze piachem zakrwawione ciała, którymi pożywiały się trzy sępy.
– Wygląda na to, że nie ominęło nas zbyt wiele. Zabiłem ich na chwilę, zanim trafiłem do drugiego wymiaru. Musiały minąć najwięcej dwa dni. Jeśli ruszymy konno za nimi, może zdołamy ich dogonić. – Taghain zamyślił się jeszcze na chwilę, przywołując wspomnienia z walki. – Jeden z nich powinien być ranny. Musieli się gdzieś zatrzymać, aby opatrzyć rany. Jeśli go nie porzucili, nadal będą w jakiejś gospodzie lub chacie.
– W takim razie nie mamy chwili do stracenia. Ruszamy.
***
Trzy dni później zawitali w gospodzie w małej wsi. Wchodząc do środka, zdecydowanie zwrócili na siebie uwagę tutejszej hołoty. Mijając krzywe spojrzenia, podeszli do lady.
– Witajta, czym mogę wam pomóc? – Stara gospodyni spojrzała na przybyszów.
– Szukamy pewnych ludzi. – Ayana bez zawahania się zapytała kobietę.
– Jeden z nich jest wysokim mężczyzną o srebrnych włosach. – Lu dodał zaraz za towarzyszką.
– Ja nikogo nie widziała, ale popytajta ludzi, może coś wiedzą.
Oboje spojrzeli na siebie i tylko skinęli głowami, dając sobie sygnał. Rozdzielili się i kolejno podchodzili do różnych ludzi w gospodzie. Polimorf usiadł obok jednego, stawiając przed nim kufel piwa.
– Szukamy pewnych ludzi…
– Nie potrzebujemy tu więcej dziwolągów, lepiej jakbyście zabrali swoje zadki i wynosili się ze wsi.
– Sàmhach towarzyszu. Służę koronie, jestem tutejszy i potrzebuję pomocy.
Nieznajomy mężczyzna westchnął i pochylił się nad stołem. Rozejrzał się na boki, jakby bał się, że ktoś coś usłyszy.
– Wczoraj wyruszyli na wschód, w głąb pustyni. Więcej nie wiem, nie warto tu ufać nikomu.
***
Polimorf wstał od stołu i skierował się ku wyjściu, po drodze tylko poklepał Ayanę po ramieniu i razem opuścili gospodę. Oboje dosiedli koni i ruszyli dalej.
– Musimy to skończyć, tej nocy. Jeden z nich jest słaby, skierowali się na pustynię.

[Ayana?]

sobota, 22 lutego 2020

Od Sorena do Alaratha

Pieprzona dziura. Dwa słowa dźwięczały echem w książęcej głowie za każdym razem, gdy wbrew własnej woli pojawiał się w granicach znienawidzonej ojczyzny. Wszystko, począwszy od surowych, ceglastych ulic, aż po ociekające fałszywą obłudą tłumy ludzi, przyprawiało go o mdłości. I gdyby nie morderczy fach, który niekiedy pchał go wprost w objęcia Terpheux, Soren najprawdopodobniej nie postawiłby tu stopy już do końca swego życia. Krwawe zbrodnie, choć w ciągu ostatnich czterech lat stały się dla niego jedynie statystyką i dodatkiem do dziennej rutyny, zdawały się przebijać kamienną powłokę, gdy w grę wchodzili niedoszli poddani młodego Acedii. Widok ludzi, którzy niegdyś wiwatowali na jego widok, skandując imię aż do stanu, gdy ich gardła nie mogły wydusić już ani jednego słowa, napełniał jego serca niewyobrażalną goryczą.
- Weź się w garść. - mruknął pod nosem, popychając ciężkie, drewniane drzwi karczmy
Miejsce nie należało do szczególnie atrakcyjnych, w jakich monarchiczna natura Sorena pragnęłaby przebywać, jednak z poczuciem obowiązku wyrytym głęboko w sercu brnął dalej, zajmując miejsce w umówionym z klientem, ukrytym za parawanem kącie. Minuty płynęły raz za razem, a białowłosy odczuwał coraz większe wrażenie, że niedoszły zleceniodawca najzwyczajniej go wystawił. Chłopak przeklął pod nosem, stukając zabliźnionymi palcami o blat stołu, próbując rozeźlonym spojrzeniem odgonić naprzykrzające się mu kelnerki. Z każdą kolejną chwilą, każdym wypowiadanym przez nie słowem i ociekającym perwersją gestem, młodzieniec przestawał myśleć o nich jak o barmankach, dostrzegając jedynie niewyszkolone w swym fachu prostytutki. Był zdenerwowany i gdyby nie nagłe pojawienie się zakapturzonej sylwetki, najprawdopodobniej opuściłby karczmę, o ile nie całe Terpheux. Tajemniczy nieznajomy usiadł po drugiej stronie, rozglądając się nerwowo, jakby pragnąc upewnić się, że nikt nie podsłucha ich rozmowy.
- Są zbyt pijani, żeby pamiętać swoje imię, a co dopiero kogoś, kto nie potrafi dotrzymać swojej części kontraktu. - Soren warknął bezmyślnie, zwracając na siebie uwagę rozmówcy. - Lepiej, żebyś miał dobre wytłumaczenie, Festus nie słynie z cierpliwości. 
Nieznajomy wzdrygnął się na wspomnienie gildyjnego mistrza, porzucając na chwilę swą obdartą z emocji maskę. Widok powiększającego się, pełnego pogardy uśmiechu, malującego się na twarzy Sorena sprawił jednak, że zleceniodawca powrócił do swej maski niemal natychmiastowo. Milczał, świdrując białowłosego spojrzeniem swych szczurzych, posiniałych oczu, jakby licząc, że w ten sposób wydobędzie z niego wszystkie tajemnice, których nie zdołał wydobyć z poprzedniego Zabójcy, którego wynajął. Na samo wspomnienie zaginionego kompana, palce Acedii zacisnęły się mocniej wokół zwisającego na szyi ryngrafu - wiedział, że jeśli nie ujarzmi swej złości, misternie sklecony plan spełznie na niczym.
- Spodziewałem się kogoś starszego, a nie pierwszego lepszego szczeniaka z mlekiem pod nosem. - Mężczyzna nie szczędził szyderstw, obnażając przy tym szereg pożółkłych zębów.
- Możesz się domyślić, jak bardzo mi przykro, że zawiodłem twoje oczekiwania. - Przewrócił oczami. - Mów, czego chcesz, albo daj mi spokój. - Książę odpowiedział tym samym, ociekającym jadem tonem.
Starannie dobierane, przesycone iście królewską etykietą, zmieszane jednak z ulicznym żargonem słowa rozbrzmiewały wokół, przepełniając obu mężczyzn żądzą mordu i wzajemnej nienawiści. Nie byli tu dla przyjemności - oboje kierowali się jedynie własnymi, rażąco odmiennymi pragnieniami. Soren, choć słowne potyczki ze średnio wyedukowanym pospólstwem sprawiały mu niewyobrażalną radość, doskonale rozumiał, że Festus wysłał go do Terpheux w jednym celu - jeśli nie zdoła go wypełnić, zgnije w bezimiennej mogile na krańcu świata. Dowiedz się, gdzie zniknął twój poprzednik. Graj w jego grę, użyj siły jedynie w ostateczności. Polecenia odbijały się echem w jego głowie, gdy zasypywał swego rozmówcę słodko-gorzkimi kłamstwami i powolnym działaniem Perswazji
***
Opuściwszy karczmę, niemal zachłysnął się pozornie świeżym powietrzem. Ciężka, nieprzyjemna woń, którą znosił przez ostatnie godziny, stała się drażniąca, a Soren mógłby przysiąc, że gdyby nieznajomy kontynuował swe opowieści choćby chwilę dłużej, własnoręcznie wyrwałby mu język. Porzuciwszy mordercze fantazje, odwrócił się jednak do swego byłego rozmówcy, przechwytując wspomnianą przezeń sakwę, skrywającą klucz do odkrycia poszczególnych fragmentów układanki. Wystarczyły sekundy, by mężczyzna, niczym wytresowany kundel, spełnił każde wydane przez białowłosego polecenie. I choć chłopak pozostawił pewną rezerwę, pragnąc rozwiązać zagadkę w bardziej sprawiedliwy sposób, nie potrafił odpuścić sobie okazji, by zmanipulować irytującego zleceniodawcę. Kanały na północ od zamku królewskiego, za pomnikiem Żelaznej Damy. Soren uśmiechnął się pod nosem, obracając pomiędzy palcami zdobyty podstępem pęk kluczy. Zobaczymy, jakie tajemnice skrywają nasi przeciwnicy. Choć chwilowy przebłysk fortuny z całą pewnością należał do rzeczy, którymi młodzieniec pragnąłby napawać się na wieki, coś podpowiadało mu, że gdy oszukany mężczyzna wybudzi się z działania manipulacyjnych zdolności Acedii, zrobi wszystko, by zasmakować zemsty za tak parszywe upokorzenie. 
Podążał przed siebie, chłonąc zimne, nocne powiewy wiatru - nie spieszył się w swych działaniach, powstrzymując przed użyciem Przeskoku. Po chwili zatrzymał się jednak, naprężając mięśnie, jakby szykując się do ataku. Jeśli lata ucieczki przed samym sobą i nieprzyjaznym mu światem zdołały go czegoś nauczyć, cała wiedza zdawała się wirować wokół, wzniecając poczucie niepewności. Coś było nie tak. I właśnie wtedy, jakby przywołane ową pojedynczą, niepochlebną myślą, magiczne pociski wywierciły dziurę w ścianie nieopodal książęcej twarzy.
- Kurwa mać. - warknął, odruchowo sięgając po ukryty pod płaszczem puginał
Nie rozumiał, czy przed niewątpliwą krzywdą uchronił go nieświadomie wykonany unik, silniejszy powiew wiatru, czy może luka w celności oponenta, jednak w obecnej sytuacji nie miał zbyt wiele czasu, by się nad tym zastanowić. Wytężył wzrok, z trudem dostrzegając skrytego w cieniu, rosłego mężczyznę. Fioletowe tęczówki błysnęły w ciemności, gdy wystrzelił ku Sorenowi kolejne pociski o zbliżonej barwie. Białowłosy przeklął po raz kolejny, rozpływając się w powietrzu, by chwilę później pojawić się tuż za plecami tajemniczego agresora. Nie czekając ani chwili, uderzył mężczyznę pomiędzy łopatki, odskakując raz jeszcze, mając nadzieję, że w ten sposób skutecznie zdezorientuje swego przeciwnika. I choć pierwsze ciosy zdawały się działać, czyniąc z Sorena jedynie śnieżnobiałą smugę, postawa czarnowłosego wkrótce uległa zmianie, sprawiając, że zdołał zablokować nadchodzący atak młodego księcia. Chłopak syknął pod nosem, nie dając się jednak zastraszyć. Odsunąwszy się na bezpieczną odległość, wbił w nieznajomego prawdziwie kose spojrzenie. Oboje oddychali głęboko, łapczywie wdychając lodowate powietrze. Czyżby niespodziewany nemezis współpracował z mężczyzną, z którym Soren rozmawiał w karczmie? Czy to możliwe, by zdołał otrząsnąć się z działania Perswazji na tyle szybko, by nasłać na niego swych bandziorów? Dogłębna obserwacja nie przyniosła jednak odpowiedzi na żadne z pytań, kończąc się kolejną wymianą nieustannych ataków i równie szybkich ripost. Poza odznaczającymi się spiczastymi uszami i dzierżonym w dłoniach kosturem nic nie wskazywało na przynależność tajemniczego elfa. Być może działał samotnie - wielu skuszonych nagrodą łowców głów próbowało szczęścia, po czterech latach mordęgi zdołał przywyknąć. W nieznajomym było jednak coś, co niewątpliwie wyróżniało go na tle pozostałych najemników - czarnowłosy doskonale wiedział, co robi, a sprawność, z jaką używał swych czarów, sprawiała, że Soren nie był w stanie najzwyczajniej go wykończyć. Od czasów tamtego wyszczekanego sukkuba, nikt nie stawiał mu takiego oporu.
Świst, szczęk, stłumione warknięcie. Aria morderczych odgłosów raz jeszcze naruszyła nocną ciszę stolicy, skutkując widocznymi ranami u obydwu mężczyzn. I choć żaden nie zamierzał się poddać, oboje wiedzieli, że ich potyczka zmierza ku końcowi. Upadek jednego z nich był jedynie kwestią czasu. I właśnie wtedy, gdy przeskok raz jeszcze uchronił białowłosego przed śmiertelnym uderzeniem purpurowej materii, zdołał wymierzyć elfowi ostatnie, pełne desperackiej zawziętości kopnięcie. Oboje upadli na ziemię, lecz to Soren, mruczący pod nosem wyuczoną niedawno formułkę, okazał się szybszy. Ratio zadziałało natychmiastowo, uniemożliwiając nieznajomemu podniesienie się do pionu, skutkując ledwo zauważalnym, rozwścieczonym grymasem.  
- Czego, do jasnej cholery, chcesz? - Białowłosy próbował uspokoić oddech, nie odrywając wzroku od obezwładnionego przeciwnika. - Po co pytam, to oczywiste. Co obiecała ci moja zakłamana macocha? - Ostatnie słowo wypowiedział jak najgorszą z możliwych obelg.

[Alarath?]

sobota, 15 lutego 2020

Od Danny'ego do Vaaseta

Jeszcze przez chwilę stałem w wodzie, patrząc na miejsce, w którym przed sekundą stała istota. W głowie miałem burzę myśli, jedne sprawiały mu komplementy, drugie wręcz przeciwnie. Dopiero Sabram to powstrzymał, kiedy wytłumaczył mi, że jeśli jeszcze raz ulegnę rybie, to skończę jako trup pod wodą. Wizja śmierci nie była dla mnie przerażająca, raczej czułem się poniżony, że umrę w tak prosty sposób, jak omamienie przez syrenę. Wyszedłem z wody i zabierając siatkę z wiadrem ryb, wróciłem na rynek.
O zachodzie słońca poszedłem na plażę. Sabram na nowo rozwodził się nad mocami syren, ale zbyłem go krótkim stwierdzeniem, że za każdym razem, gdy jestem w Behobes, przychodzę na brzeg i oglądam morze. Zawsze uważałem, że słońce w tej wodzie odbija się piękniej, niż gdziekolwiek indziej, przynajmniej w porównaniu do miejsc, w których byłem. Miałem zamiar spędzić ten czas samotnie, zastanawiając się nad różnymi rzeczami, a czasem po prostu się gapiąc i o niczym nie myśląc. To było relaksujące, na chwilę zapominałem o całym świecie – raz się tak zamyśliłem, że zapomniałem, co tu robiłem – i wyobrażając sobie świat jako czystej krwi anioł, albo demon. W tym czasie Sabram się nie odzywał, jakby też czerpał z tego malutką przyjemność i postanowił cieszyć się nią w samotności – albo rozumiał, że to ja potrzebowałem tej długiej chwili milczenia, przerywanej szumem wody i skrzeczeniem mew.
Usłyszałem ciche brzęczenie, stukające o siebie złote koraliki. Nim się odwróciłem, wiedziałem już, że to ten syren. Na chwilę wstrzymałem powietrze i powtórzyłem sobie w myślach, abym nie ulegał urokowi syreny. Starałem się mu nie odpowiadać, mając nadzieje, że zrezygnuje i wróci do oceanu, ale on musiał trafić w sedno. Nie cierpiałem, gdy ktoś pytał o moją rasę, nawet jeśli stało się to dla mnie rutyną powtarzania tego samego kłamstwa. Zerknąłem na niego katem oka, ignorując szaleńczy wir myśli z tyłu głowy.
- A silna wola i świadomość mocy syren się nie liczy? - starałem się nie łapać z nim kontaktu wzrokowego, dlatego przerzucałem wzrok po jego złotych ozdobach.
- Nikomu jeszcze to nie wystarczyło – odparł, a ja znowu poczułem, jak niewidzialna siła na mnie naciska. Odetchnąłem głęboko i znowu spojrzałem na wodę.
- Więc będę pierwszy – mruknąłem bardziej do siebie. - I niczego nie wypatruje. Oglądam zachód słońca – odpowiedziałem na drugie pytanie.
- Zachód można oglądać wszędzie.
- Ale tutaj jest wyjątkowo piękny – w końcu wstałem, z zamiarem odejścia, kiedy usłyszeliśmy głosy. Od strony lasu wyłoniła się grupka ludzi, pięciu dobrze przygotowanych wojowników, z sieciami, bronią i sznurami. Gdy nas zobaczyli, początkowo się zdziwili, na chwilę zamarli, zaraz jednak wszyscy spojrzeli na syrena. Sądząc, że właśnie ich omotał, zrobiłem krok w kierunku miasta, aby nie oglądać, jak wykorzysta ich „miłość”, gdy nagle wszyscy odłożyli sieci i sznury, po czym wyciągnęli broń. Zdezorientowany odsunąłem się do tyłu.
- Tylko pamiętać, potrzebne nam są żywe syreny – odezwał się ten największy o ciemnej karnacji i czarnych jak węgiel włosach. Po chwili cała piątka ruszyła na nas.
Rozdzieliliśmy się. Miałem dylemat, czy uciec, czy pomóc, chociaż tak naprawdę to Sabram mnie zmuszał do ucieczki. Nie przewidział jednak, że oni będą szybsi i dwóch mężczyzn zagrodzi mi drogę. Podejrzewam, że byli bliźniakami, ten sam wzrost, ubranie, rysy twarzy i włosy. Do tego oboje walczyli podwójnymi katanami i wyglądali jak odbicia w lustrze.
- Ten nie jest syreną – odezwał się z lewej.
- Więc możemy go zabić – dokończył drugi z prawej, a ja poczułem, jak serce zaczyna walić mi szybciej. Jak walczyć bez broni, przeciwko dwóch ludziom, którzy mają podwójne miecze? Najrozsądniejszym pomysłem byłoby oddać się demonowi, wiedząc jednak, że za żadne skarby go w tej chwili nie opanuje, co może poskutkować nie tylko zabiciem tych ludzi, ale zniszczeniem kawałka wsi, musiałem sobie radzić jako sam.
Ruszyli w tym samym momencie. Nie mając szans z dwoma przeciwnikami, użyłem telekinezy, aby odrzucić jednego do tyłu. Gdy go puściłem, zrobiłem dwa uniki przed ciosem drugiego bliźniaka, który nie tracił ani chwili i nacierał jak szalony. Nie mając pojęcia, jak go uderzyć, unikałem ostrzy, odsuwając się ciągle do tyłu, aż nie zranił mnie w ramię; w tym samym momencie pod wpływem zaskoczenia, otworzyłem usta i zamiast krzyku, wydobyłem z ust lodowatą parę, którą chuchnąłem mu w twarz, w konsekwencji czego się zatrzymał, starając się rozbić kawał lodu na swoich ustach i nosie. Wtedy naparł na mnie ten pierwszy, który był identycznie szybki i zwinny jak jego brat. Długo nie dałem radę robić uników, dlatego po chwili uderzył mnie w twarz. Wylądowałem na piachu i w ostatniej chwili przewróciłem się na bok, nim ostrze wbiło się w mój brzuch. Wstałem z ziemi i czując przypływ gniewu, użyłem samozapłonu i zacząłem w nim miotać niedużymi kulami ognia. Nie byli jednak amatorami, którzy dadzą się ugodzić czymś tak prostym; raz-dwa wyminęli moje pociski i stanęli obok mnie. Ogień zniknął i tym razem musiałem unikać podwójnych ostrzy – nie udało mi się to. Ja byłem zającem, a oni dwoma lisami, którzy wiedzieli, że nigdzie nie ma nory, aby się skryć. „Daj mi ich zabić” słyszałem w głowie głos demona, kiedy upadłem na ziemie, z kolejną raną. Tak szybko jak upadłem, tak szybko się podniosłem, po czym postanowiłem zaryzykować. Kriokineza nie była moją najmocniejszą stroną, w dalszym ciągu bałem się jej używać, teraz jednak nie mając wyboru, kiedy stanęłam na równe nogi, postanowiłem jej użyć. Miałem tylko dmuchnąć w ich stronę zimnym powietrzem, trochę zamrozić, aby dali mi czas na ucieczkę, niestety w momencie, w którym miałem użyć mocy, jeden z nich trafił mnie w bark. Pod wpływem strachu i impulsu, zimno uderzyło z mojego ciała na wszystko, co było wokół. Gdy otworzyłem oczy, przede mną stały posągi zamrożonych ludzi, jeden z nich trzymał ostrze tuż przy mojej szyi. Wycofałem się i zobaczyłem, że lód usiadł na piasku; cała ta sceneria wyglądała, jakbym znajdował się w mroźnej krainie.

Vaaset?

środa, 12 lutego 2020

Od Vaeril'a do Sorena

Niewzruszony spoglądał na stojącego przed nim rozgoryczonego chłopaka. Nie znał go. Nie miał pojęcia, o czym białowłosy mówił. Nigdy wcześniej się nie spotkali. Stąd też elfa zaskoczyła propozycja jutrzejszej rozmowy. Soren - po tak podobno brzmiało imię obcego młodzieńca - wyglądał, jakby za chwilę miał wybuchnąć płaczem. Jego głos drżał, kiedy wypowiadał swoją prośbę, a kilka sekund później, rozpływając się w powietrzu, całkowicie zniknął.
Vaeril rozejrzał się szybko, próbując odkryć, gdzie Soren właściwie się podział. Wokoło panowała jednak niezmącona niczym cisza. Iversen skrzywił się z niesmakiem. Cała ta sytuacja nie podobała mu się i czuł, że będą z tego problemy. Podszedł do swojej klaczy i pokrzepiająco poklepał ją po szyi. Zrobiło się ciemno. Nadszedł czas, by wrócić do domu.
Derek czekał na niego w kuchni. Vaeril bez słowa odłożył obok pieca patyki i spojrzał pytająco na brata.
- Dlaczego zeszło ci tak długo? - zapytał gwardzista, krzyżując ręce na piersi. Młodszy elf westchnął przeciągle. Nienawidził kłamstw, jednak jeśli powie Derekowi o spotkaniu z nieznajomym, brat nie wypuści go z domu przez najbliższy rok. Tym bardziej jutro na kolejną rozmowę z Sorenem.
- Witka się czegoś przestraszyła i wbiegła w krzaki - odparł Vaeril, zrzucając winę na klacz. - Wierz mi, że niełatwo było ją stamtąd wyciągnąć.
Derek obrzucił brata podejrzliwym spojrzeniem. Wstał od stołu bez zbędnych pytań i rzucił szybkie "dobranoc". Brunetowi spadł kamień z serca, że gwardzista nie dociekał prawy i uwierzył w tę naciąganą historyjkę.
Elf podrzucił ostatni raz do kominka i udał się do łazienki. Zrzucił z siebie brudną koszulę. Po całym dniu pragnął jedynie kąpieli. W międzyczasie zauważył, jak wiele blizn pokrywa jego ciało. Czy w dzieciństwie wpadł w jakieś akacje? Nie przypominał sobie pochodzenia żadnej z tych ran. Najdziwniejsza była ta znajdująca się na lewej ręce. Ledwo zabliźniona wyglądała jakby coś chciało rozszarpać mu przedramię. Automatycznie, niewiele myśląc, przyłożył do rany dłoń, używając swojej mocy. Po chwili zranienie zagoiło się. Elf nie przypomniał sobie, aby ktokolwiek uczył go leczenia ran. Zdawało się, że ów zdolność odkrył dopiero teraz, chociaż całkiem dobrze potrafił korzystać z niej. Vaeril przejechał dłonią po bliźnie. Wyszedł z wody i ostatni raz omiótł wzrokiem wszystkie skazy. Czy tak powinna wyglądać osoba, którą przez całe życie troskliwie opiekował się brat? Elf szybko odrzucił tę bezsensowną myśl. Pochodzenie tych ran nie miało w końcu żadnego znaczenia.

***

- Idę na spacer! - Vaeril zarzucił na siebie ciemny płaszcz i skierował swoje kroki ku drzwiom. Krzątająca się po kuchni żona Dereka pożegnała go szybkim "baw się dobrze" i wróciła do swoich zajęć. Gwardzista wyszedł z domu na patrol jakiś czasu temu, dając swojemu bratu idealne warunki na spotkanie z Sorenem. Nikt nic nie podejrzewa.
Wyprowadził Witkę ze stajni i pognał w stronę umówionego miejsca. Kiedy tylko znalazł się pomiędzy drzewami, zeskoczył z konia i wyciągnął swój miecz. Jego ostrze lśniło w ostatnich promieniach Słońca, kiedy wolnym krokiem ruszył w stronę polany. Białowłosy czekał już na niego, oparty o jedno z drzew.
- Mów - rozkazał elf. Chciał jak najszybciej wysłuchać, co Soren ma do powiedzenia i wrócić do domu.
Białowłosy rozpoczął historię od spotkania w Ekhynos. Elf w milczeniu wsłuchiwał się w relacjonowane opowiadanie. Chociaż białowłosy wyglądał na poważnego, Vaeril nie potrafił uwierzyć w żadne jego słowo. Więzienie? Piraci? Najbardziej ubarwiony wydawał mu się jednak cel podróży - odnalezienie Dereka oraz "tragiczne" zakończenie poszukiwań.
- Kłamiesz. Mieszkam z bratem odkąd pamiętam, dlaczego miałby mnie porzucić. - Elf nie potrafił dłużej słuchać Sorena. Nie ufał mu.
Białowłosy zaczął zarzekać się, że mówi prawdę. Jego głos już nie drżał - brzmiał poważnie, jakby chłopak był przekonany o swojej racji. To tylko bardziej przerażało Vaeril'a.
- Masz zdolności lecznicze, prawda? - Pytanie zaskoczyło bruneta. Skąd Soren o tym wiedział? Tą umiejętność elf odkrył dopiero wczoraj. Nie było możliwości, by białowłosy o tym wiedział. Wtedy też młodzieniec podwinął koszulę, odsłaniając pełen blizn brzuch. Widząc ranę, Vaeril'a przeszedł dreszcz. - Gdyby nie twoja pomoc, zginąłbym już po pierwszej z nich. Zawdzięczam ci życie, Vaelirze Iversenie.
Brunet, bijąc się z myślami, nie odpowiedział. Dalej nie wierzył, że Soren mówił prawdę, chociaż białowłosy zasiał w nim pewne wątpliwości. Między młodzieńcami zapadła nieprzyjemna cisza, którą dopiero po chwili przerwało nawoływanie Derek'a. Vaeril nie zareagował na wezwanie, obserwując reakcję Sorena.
W końcu jego brat wyszedł na polanę. Na jego twarzy wymalowała się wściekłość, kiedy tylko spostrzegł rozmówcę bruneta. Gwardzista wyciągnął miecz, rzucając w stronę Sorena najróżniejszymi zarzutami.
- Nic przecież nie zrobiłem - odparł białowłosy, zaciskając dłoń na rękojeści. - Wiem, że Ursula kazała ci mnie nienawidzić, ale nie mieszaj w to swojego brata. Nie jest niczemu winny.
Młodszy Iversen nie wtrącał się, patrząc na Derek'a. Brat wyglądał na wściekłego.
- Nie będę z tobą walczyć. Nie zrobię tego Vaeril'owi. - Soren ostatni raz przemówił, spoglądając na wspomnianego elfa. Chwilę później zniknął, podobnie jak podczas ich pierwszego spotkania.
Bracia zostali sami na polanie. Brunet przeczuwał, że za chwilę czeka go niemiła rozmowa.
- Co to miało znaczyć?! - prychnął Derek, odwracając się do drugiego elfa.
- To moja sprawa - odparł Vaeril ze wzruszeniem ramion. - Tylko rozmawialiśmy.
Gwardzista zmrużył oczy.
- O czym? - zapytał, nie kryjąc swojej narastającej irytacji. Brunet przełknął głośno ślinę. Nienawidził okłamywać brata. Nigdy wcześniej, przed spotkaniem białowłosego, to mu się nie zdarzało. Teraz, zasiane przez Sorena ziarno niepewności nie pozwoliło mu, aby wyznać Derekowi prawdę. Elf stwierdził, że nim opowie o wszystkim bratu, przemyśli to na spokojnie.
- Same głupoty, nie przejmuj się tym. - Vaeril starał się, by jego głoś zabrzmiał pogodnie. Uśmiechnął się szeroko i podszedł do konia. - Zimno mi. Wracam do domu.
Nie czekał na reakcję brata. Wskoczył na Witkę i kłusem popędził znajomą ścieżką. Zwolnił dopiero na podwórzu, gdzie w stajni zostawił swoją klacz. Trzask, najwyraźniej obudzony hałasem, zaczął ujadać na elfa. Za nic w świecie nie potrafił go uciszyć. Wtedy, jak grom z jasnego nieba spadły na niego słowa brata - "Nie ufa obcym". Vaeril cofnął wyciągniętą dłoń i spojrzał na psa w milczeniu. Pamiętał czasy, kiedy zwierzak był jeszcze szczeniakiem! Dlaczego teraz ten głupi kundel zachowywał się, jakby nie poznał swojego właściciela? Brunet splunął na ziemię. To wszystko stawało się coraz dziwniejsze.
Cicho wszedł do domostwa i skierował się od razu do swojego pokoju. Tam, nawet nie zdejmując płaszcza, rzucił się na łóżko. Elf zakrył twarz dłońmi, wzdychając głośno. Nie potrafił myśleć o niczym innym niż o rozmowie z Sorenem. Chłopak wzbudził w nim przeolbrzymią niepewność. Nie potrafił mu jednak uwierzyć. Kto zaufałby całkiem obcej osobie, która wmawia komuś, że całe jego dotychczasowe życie było kłamstwem? Vaeril pamiętał swoje dzieciństwo, wszystkie miłe i złe chwile z młodości. Całe dwadzieścia jeden wiosen, które przeżył, nic nie znaczyło? Bzdury. Soren opowiada bzdury. Przecież Derek musiałby zrobić pranie mózgu całej swojej rodzinie! Nikt o zdrowych zmysłach nie byłby do tego zdolny.
Elf w końcu poczuł się na siłach, aby zdjąć buty i zrzucić z siebie płaszcz. Nie przebierał się już do snu. Wrócił ponownie na łóżko, gdzie okrył się kocem. Chociaż przykrywający materiał był gruby i puszysty, Vaeril leżał skulony z zimna. Nawracające uczucie pustki nie minęło, a jedynie nasilało się z każdym dniem. Był to kolejny z licznych powodów, przez które nie potrafił usnąć. Poczucie rozbicia, dziwne spotkanie białowłosego i niesnaska z bratem zaprzątały jego głowę, zmuszając do ciągłego kręcenia się po materacu. Myśli elfa wędrowały w przeróżnych kierunkach. Co, jeśli Soren mówił prawdę? Wbrew pozorom, postawa rogatego chłopaka nie wskazywała, żeby kłamał. Wydawał się wręcz zrozpaczony, kiedy Vaeril go nie poznał. Brunet zastanawiał się, gdzie białowłosy jest teraz. W końcu, Derek skutecznie przepłoszył go z sadu. Swoją drogą - wydawało się, że gwardzista dobrze znał Sorena. Dodatkowo brat elfa był niezwykle ciekawy celu spotkania, które przerwał.
- Beznadzieja - powiedział do siebie, przykrywając twarz kocem. Jedynie pragnął poznać całą prawdę.

***

Obudził się późno i przez cały dzień unikał konfrontacji z bratem. Krzątał się po domu w poszukiwaniu kreatywnego zajęcia. Głównie pomagał Searze w kuchni, ewentualnie zajmował się bratankami. Kiedy Derek wyruszył na patrol, a elfka zabrała swoje dzieci do miasta, Vaeril został sam w pustym domu. Od rana nie potrafił znaleźć sobie miejsca. Sięgnął nawet po książkę, którą odłożył równie szybko. Miał dosyć wszelkich motywów podróżniczych. Wtedy też przypomniał sobie o torbie, którą kilka poranków temu wepchnął pod łóżko, kiedy prawie zaliczył przez nią upadek.
Wyjrzał na korytarz, aby upewnić się, czy dalej jest sam w domu. Chwilę później, zamknął drzwi na klucz, czując, jakby robił coś nielegalnego. Z trudem wyciągnął wepchniętą pod łóżko torbę. Otworzył ją i zaciekawieniem zbadał zawartość. Niestety oprócz niechlujnie wrzuconych do niej ubrań, nie znalazł nic szczególnego. Miał już wrzucić ponownie wszystkie ubrania do bagażu, kiedy spomiędzy leżących na jego dnie książek coś zabłysło. Spomiędzy kilku tomisk wyciągnął szczelnie zawinięty w jakiś materiał sztylet. Przejechał palcem po ciemnym, pokrytym runami ostrzu. Nigdy nie widział podobnej broni! Zastanawiał się, skąd ów przedmiot znalazł się w jego torbie. Odłożył go na bok i począł ponowne pakowane ubrań. W kieszeni jednej z koszul dostrzegł zmięty kawałek papieru. Wyciągnął pomięte kartki i niemal czuł, jak grunt osuwa mu się pod nogami, kiedy przeczytał ich zawartość. Na pierwszej widniało jego imię i nazwisko. Szybko domyślił się, że są to więzienne akta. Powód grożącej kary wydał się Vaeril'owi dziwnie znajomy. Soren również opowiadał o nieudanej próbie morderstwa. Elf przejrzał drugą, tym razem aminową kartkę. Doskonale wiedział, kto mógł być drugim współwinnym zbrodni. Brunet zastanawiał się, skąd owe akta znalazły się w jego torbie. Nie wyglądały na podrobione. Wtedy też tchnęło go, by spojrzeć na datę. Serce zaczęło mu bić szybciej, kiedy odczytał, że owe zdarzenie miało miejsce kilka miesięcy temu. W Ekhynos. To nie było możliwe! Od lat mieszka z bratem. Cała ta sytuacja coraz mniej podobała się elfowi. Zapakował torbę, wkładając do niej pomięte karki. Musi poznać prawdę. Nie mógł jednak liczyć na Dereka. Musiał odnaleźć Sorena.
Czekał do wieczora, kiedy wszyscy szykowali się do snu. Wszyscy, oprócz gwardzisty. Ten, przekonany, że białowłosy ponownie może pojawić się w sadzie, wyszedł mu na spotkanie. Vaeril wykorzystał okazję. Założył płaszcz, torbę i cicho opuścił dom przez okno. W obawie, że tętent klaczy wzbudzi podejrzenia, udał się do miasta na piechotę. Swoją drogą - nie miał pojęcia, gdzie odnaleźć Sorena.
Chyba pierwszy raz w życiu samotnie wędrował ciemnymi uliczkami stolicy. Zastanawiał się, czy Derek już zauważył jego nieobecność. Na pewno. Z tego też powodu Vaeril przyśpieszył. Nie miał chwili do stracenia.
Skręcił w najbliższą uliczkę i pech chciał, że wpadł na jakiegoś mężczyznę. Od wściekłego satyra, śmierdziało alkoholem. Zmierzył on niezadowolonym wzrokiem elfa.
- Problemów szukasz? - zaśmiał się. - Spadaj do domu, dzieciaku. Nim zrobię ci krzywdę.
Vaeril skrzywił się nieznacznie, wyciągając miecz. Nikt nie będzie mu mówić, co ma robić.
- Nie byłoby mnie tutaj, gdybym nie szukał problemów - prychnął brunet. Satyr, wyższy niemal o głowę od elfa, wybuchnął śmiechem. Chwilę później jednak zamilkł, wbijając wzrok w przestrzeń za Iversenem. Mężczyzna splunął na ziemię i wycofał się w mrok uliczki. Vaeril odprowadził go wzrokiem i odwrócił się. Sekundę później odskoczył do tyłu ze strachu, zauważając stojącego za nim dzierżącego puginał Sorena.
- Co ty tutaj robisz? - Słowa wypowiedziane przez elfa były nieprzemyślane i wypowiedziane pod wpływem emocji. W tej sytuacji zabrzmiały zapewne niesamowicie głupio.
- Mógłbym zapytać się o to samo.
Vaeril wiedział, że dalsze ciągniecie tego tematu nie ma sensu. Westchnął głośno i spojrzał na białowłosego.
- Szukałem cię - wyjaśnił, zauważając, jak oczy Sorena zalśniły. Rogaty chłopak wyglądał na dziwnie szczęśliwego.
- W takim wypadku, w czym mogę ci pomóc? - zapytał, opierając się o stojący obok budynek. Elf w tym czasie wyciągnął z torby świstki papieru.
- Wytłumacz mi to - zarządzał, podając Sorenowi kartki. Kiedy tylko chłopak wziął je do ręki, Vaeril ponownie wycofał się, zachowując bezpieczny dystans.
- Pierwszy raz widzę je na oczy. - Białowłosy z zaciekawieniem przeglądał akta. - Skąd to wziąłeś?
- Z torby - odpowiedział brunet, sięgając jeszcze po znajdujący się w bagażu sztylet. - Było w niej również to.
Soren obejrzał kolejny przedmiot. Skrzywił się na widok ostrza i szybko oddał broń elfowi.
- Pamiątka ze statku pirackiego. Zostawiłeś gdzieś miecz, więc byłeś zmuszony posługiwać się tym sztyletem. Wcześniej należał do pewnej anielicy, którą własnoręcznie znokautowałeś. - Wyjaśnił białowłosy, a po chwili dodał ze śmiechem: - Masztem.
Vaeril nie potrafił uwierzyć w tę historię. Była całkowicie pozbawiona sensu! Dlaczego Soren dalej to ciągnie? Czy rozwalanie życia innym sprawia mu to przyjemność?
Chociaż cała opowieść wydawała się pozbawiona sensu, za racją białowłosego przemawiały liczne dowody. Elf przeczesał dłonią włosy i usiadł na znajdującym się obok pudle. Od nadmiaru sprzecznych informacji zaczynała boleć go głowa, a w żołądku poczuł nieprzyjemny skurcz. Po chwili ciszy, w której dochodził do siebie, spojrzał na stojącego nieopodal Sorena.
- Nie mówię, że ci wierzę - zaczął, masując się po skroniach. - Mam czysto hipotetyczne pytanie. Jeżeli to, co opowiadasz, pokrywa się chociaż trochę z rzeczywistością, to czy istnieje sposób, nie wiem, aby mnie naprawić?


[Soren? c: ]

poniedziałek, 10 lutego 2020

Lookyo!

art autorski

TOŻSAMOŚĆ:
Lookyo. Choć brzmienie imienia jest dość delikatne, pochodzi od dwóch archaicznych słów starego rodzinnego dialektu i znaczy ,,niewidzialny płomień". Można na niego mówić po prostu Kyo.
WIEK:
Dziewiętnaście wiosen już za nim – tak, wiem, wygląda na młodszego, ale taka jest prawda.
RASA:
Pełnokrwisty chochlik, którego raczej nikt nie pomyli z wróżką... no, chyba że ktoś się nie zna.
ORIENTACJA:
Demiseksualna
POCHODZENIE:
Ekhynos był, jest i raczej będzie jego domem. Chociaż Ihranaya coś raz wspominała o przeprowadzce. Ale to pewnie odległe plany.
POSADA:
Pomaga pewnej czarownicy w prowadzeniu dosyć znanego w Ekhynos (a nawet w innych krajach) sklepu, ,,Chatka Ihranayi", usytuowanego na przedmieściach stolicy. Kojarzy go większość tych, co się parają magią i tym podobne – właścicielka nie marnuje okazji i prosi klientów, by coś napomknęli znajomym o sklepie. Natkniemy się tam na przeróżne magiczne rzeczy, od zaklętych broni, przez mikstury, aż po przedmioty na pozór zwyczajne, jednak przesiąknięte magią. Najszybciej Kyo znajdziemy właśnie tutaj, zwłaszcza, że nie tylko zajmuje się towarem, ale też nierzadko przesiaduje przy ladzie jako sprzedawca. Trochę czasu już tu robi, więc nabył pewnego doświadczenia i się orientuje, co jakie ma właściwości i tak dalej.
APARYCJA:
Bardzo mały (ktoś zmierzył, że ma wysokość ledwie 15 cm), szczuplutki, niewiele umięśniony. Drobne ciałko przeciśnie się przez niemal każdą szczelinę, dziurę czy też otwór. Skrzydełka jego wyróżniają się na tle innych dosyć wyjątkową barwą, bowiem są asymetryczne, co się bardzo rzadko zdarza u chochlików i wróżek. W słońcu wydają się być poniekąd kolorowe. Wyglądają na delikatne, ale można się nieźle zdziwić, ponieważ wcale nie tak łatwo je uszkodzić czy wyrwać. Zgniatane się wyginają i potem powracają do pierwotnej formy. Co prawda, lewe skrzydło jest odrobinę naderwane, ale nie przeszkadza mu to w locie.
Obdarzony młodzieńczą urodą. Gładkie rysy twarzy, zaokrąglona buzia, pełne usta, płaski nosek, duże oczy o ciemnych tęczówkach. Brwi i czoło częściowo zakrywa gęsta ciemnobrązowa czupryna, fryzura trochę specyficzna: dolna część krótko przystrzyżona, górna zaś sięga uszu, a kosmyki z tyłu nawet niżej. Końcówki tej górnej części są jasnofioletowe. Z pomiędzy włosów wystaje para długich czarnych czułek. Ruchami przypominają uszy niektórych zwierząt – ich położenie odzwierciedla towarzyszące chochlikowi emocje.
art autorski
Ogon ma dość długi, wiśnioworóżowy, o końcówce w kształcie pika. Raczej jego ruchy nie są odzwierciedleniem emocji, głównie pomaga w utrzymaniu równowagi. To dosyć wrażliwa część ciała. Ciąganie za niego i ściskanie to niezły ból, a przygniecenie go czy przytrzaśnięcie powoduje łzy w oczach.
Ubiór jego nie jest szczególnie różnorodny. Barwa za bardzo nie gra roli, byle nie było za dużo kolorów. Górna część garderoby zwykle jest przynajmniej trochę luźna, w przeciwieństwie do spodni, które muszą podkreślać kształt ładnych, choć stosunkowo krótkich, nóg. Ciuszki jego często mają w sobie coś z motywu strojów czarownic, głównie dlatego, że to Ihranaya specjalnie dla niego załatwia ubrania. Jeden element jest stały – obróżka w formie czarnej wstęgi ze srebrnym medalionem, na którym wygrawerowane jest: ,,Właściciel: Ihranaya al Terei".
CHARAKTER:
Mały, uroczy – niech nikogo nie zmylą te cechy. Lookyo to istotka złośliwa i pewna siebie. Zadziorny jak mało kto, tak szybko się nie zlęknie na widok kogoś znacznie od niego większego. Choćby miał przed sobą umięśnionego wielkoluda z groźną miną, i tak mu dogada. Wierzy, że Ihranaya go ocali, więc nie boi się podskakiwać innym ani boleśnie krytykować czyjś wygląd czy usposobienie. Z powodu jego głębokiej chęci przeżywania przygód ma tendencję do wściubiania nosa w nieswoje sprawy, w dodatku natura chochlika sprawia, że jak sobie coś upatrzy, to tak łatwo z tego nie zrezygnuje. Jeśli jakaś rzecz szczególnie przykuje jego uwagę, to potrafi nawet godzinami siedzieć i czekać na odpowiedni moment, by to zdobyć, a gdy się nie uda, spróbuje jeszcze raz. Tu się zaznacza jego upartość, przez którą trudno go zmusić do czegoś, czego on nie chce. I nie tylko. Jak przyklei się do kogoś, to koniec. Nauczony, żeby nie całować wrogom stóp, nie zamierza być miły dla kogoś, kto nie jest taki dla niego. Jego zachowanie to w sporej mierze reakcja na zachowanie drugiej osoby. Samoocenę ma wysoką – choć nie chodzi i nie wpaja wszystkim wokół, że jest najlepszy na świecie, nie powie o sobie złego słowa.
Droga do przyjaźni z chochlikiem jest niekoniecznie długa, ale za to bardzo kręta, pełna dziur i innych przeszkód. Wyjątkowo inteligentny i bystry, szybko potrafi rozgryźć czyjeś prawdziwe intencje albo chociaż odkryć, że ktoś coś ukrywa bądź też knuje. Naturalnie złośliwy uwielbia psocić, a nabyta nieufność sprawia, że choć nie robi wrażenia kogoś skrytego, nieodpowiednich ludzi próbuje spławić wrednością, a na osobiste pytania odpowiada opacznie lub wcale. Tak naprawdę wyciągnięcie z niego ważnych informacji to nie lada zadanie, jeżeli się nie zna go dobrze ani chociaż jego rasy, nic się tutaj nie zdziała, nawet niektóre groźby nie pomogą. Cóż, taki mały kąsek, a potrafi stanąć w gardle.
Ale żeby nie było, Kyo to nie taka zła istotka. Jest trochę jak taki przykład stwierdzenia: ,,Jeśli nie akceptujesz mojej gorszej strony, to nie zasługujesz na tą lepszą". Gdy już ktoś się do niego zbliży, to zauważy, że z niego wcale nie taki zły typ i odkryje, że ten cały jego sarkazm, zadziorność i pewność siebie to tylko ochronna tarcza. W końcu gdyby taki nie był, to już w ogóle wszyscy by się nad nim wywyższali, jakby im ich wzrost nie wystarczał. ,,Bo mały i drobny, to pewnie bezbronny, delikatny i można mu robić, co się chce."
HISTORIA:
Od najmłodszych lat była z niego istota niezależna, zawsze chciał wszystko robić sam, a gdy zrozumiał, że rodzina nie potrafi się nim w pełni zająć, uznał, że musi szybko nauczyć się żyć na własną rękę. Ze starszym bratem wiecznie miał spiny, Chaarmon strasznie się rządził, dyrygował Kyo, a gdy ten się sprzeciwiał, zwykle dochodziło do bójki, którą matce ledwo udawało się przerwać. Lookyo jakoś nie potrafił znaleźć wspólnego języka z rodziną, z racji, że już wtedy ujawniła się jego specyficzna inteligencja, zauważał wiele rzeczy, na które rodzeństwo w jego wieku jeszcze nie zwracało uwagi.
Z powodu tych czynników wpadł na dosyć szalony plan. Postanowił opuścić dom na okres paru dni, by zobaczyć, jak to jest żyć samemu i nabyć początkowego doświadczenia, które później wykorzysta. Spakował się, oczywiście nic nikomu nie powiedział i tak oto w wieku dziewięciu lat po raz pierwszy uciekł.
Czy przez ten czas wiodło mu się dobrze? W sumie to on nawet nie zrealizował do końca swojego planu. Co prawda, pierwszy dzień minął mu całkiem nieźle, ale zaraz następnego znaleźli go rodzice, a na domiar złego, tego dnia poznał swego pierwszego poważnego wroga.
To się działo bardzo szybko. Matka przekonywała go, by wrócił, jakby nie mogła po prostu siłą go zaciągnąć do domu, on oczywiście odmawiał, dopóki nie miał już dość. Zabrał się i już miał odlatywać, gdy nagle coś wielkiego się na niego rzuciło. Nim się obejrzał, a porwał go wielki kruk. Strasznie się wtedy bał, panikował okropnie, myślał, że już po nim. Na szczęście ojciec szybko zareagował, a jeszcze szybciej matka, która go pogoniła, by ratował syna. Rodzic rzucił się na ratunek. Udało mu się ocalić Kyo, niestety, sam przypłacił życiem, poważnie raniony wielkimi szponami ptaka. Lookyo nie widział momentu śmierci, matka zasłoniła mu oczy, nic więc nie zobaczył. I może dobrze? Już i tak po tym całym wydarzeniu pozostała mu trauma, przez którą nieswojo się czuje, gdy w pobliżu przebywa większy od niego ptak. Do dzisiaj nikt nie wie, skąd wtedy się wziął w okolicy kruk, aczkolwiek drugi raz się nie pojawił.
Choć ten dzień utknął mu w pamięci na dobre, nie powstrzymał go przed kolejnymi próbami samodzielnego życia. Na zewnątrz spędzał możliwie jak najwięcej czasu, do domu wracał na noc, z każdym rokiem coraz później. W terenie robił różne rzeczy, od szukania pożywienia, przez budowanie szałasów, po walczenie i radzenie sobie ze zwierzętami. Na początku powracał cały poobijany i podrapany, miał jednak na tyle szczęścia, że nic poważnego mu się nie stało. Gdy tylko nabył odpowiedniego doświadczenia, ponownie się spakował i tym razem już całkiem się wyprowadził. Miał wtedy siedemnaście lat.
Prowadził tryb koczowniczy, dopóki nie zatrzymał się na granicy lasu. Zamieszkał w opuszczonej dziupli, błotem pomniejszył otwór, by tylko on się przez niego przecisnął (no, czasami musiał go powiększać, by się zmieściły większe przedmioty). Zajmował się, jak każdy chochlik, zbieractwem. Przynosił do domku przeróżne rzeczy, najwięcej się nazbierało biżuterii, której dotychczas nie widział. Wiódł dosyć spokojne życie... dopóki jedno wydarzenie go całkiem nie odmieniło.
Gdy się dowiedział, że jeśli poleci trochę dalej, to trafi na wielkie miasto, prawie od razu postanowił tam wyruszyć z nadzieją, że znajdzie coś naprawdę ciekawego. I znalazł. Upatrzył sobie pewien przedmiot w jakimś sklepie. Przez witrynę miał wręcz idealny widok na leżącą na półce bransoletę z pięknych, okrągłych, różowych kamieni (wtedy nie wiedział, że są to perły). Długo się nie zastanawiał, czym prędzej przeszedł do działania. Poczekał, aż ktoś wejdzie do środka, przemknął się przez drzwi niczym wiatr. Korzystając, że właścicielka była zajęta obsłużeniem klienta, zakradł się na półkę. Dorwał w swe łapki bransoletę, poszło mu wręcz idealnie. No prawie.
Był już kawałek od sklepu, gdy nagle uderzył w niego strumień wody. Nim się obejrzał, był uziemiony. Chciał jeszcze uciekać, schować się gdzieś, ale nie udało mu się – coś pociągnęło za jego ogon, a po chwili wisiał w powietrzu do góry nogami.
Właścicielka sklepu go dorwała. Jakby tego było mało, okazała się być potężną czarownicą. I jakby to było niewystarczające, nie należała do dobrych duszyczek, które puściłyby mu to płazem. Nie, nawet nie myślała o tym. Jedyne dobre, co zrobiła, to dała mu wybór. Albo zostanie towarzyszem czarownicy i będzie jej posłuszny, albo zostanie ukarany. Dowiedziawszy się, co dokładnie było w drugiej opcji, od razu wybrał tę pierwszą. Tak cierpieć za zabranie jakiejś bransoletki to on nie chciał.
Ile to już czasu minęło? Ponad rok. No, już kawał czasu służy niejakiej Ihranayi. Czy uważa ten okres za zły? Niekoniecznie. ,,Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło" – tutaj to przysłowie pasuje wręcz idealnie. Lookyo wiele się nacierpiał, na początku wykonywanie rozkazów szło mu marnie: nie dość, że nie chciał, to jeszcze jego wielkość stanowiła spory problem. Nieraz jego życie wisiało na włosku, tu go kot chciał zjeść, tam prawie pudło przygniotło, oblał się dziwną miksturą, ktoś go porwał, bo ,,chciał zarobić na tak wyjątkowej istocie". Ale też przydarzyło mu się wiele dobrego. Otrzymał pierścień, dzięki któremu teraz może zaznać ludzkiego życia, dostał dach nad głową, a nawet lepiej, bo Ihranaya załatwiła mu parę mebelków w jego rozmiarze, a także dała możliwość rozwijania się i poszerzania swej wiedzy. Nawet pozwoliła mu raz na jakiś czas odwiedzać rodzinę.
Czy chciałby zmienić swoje życie? Raczej nie. Chyba że nagle wszystko szlag trafi. Ale miejmy nadzieję, że tak nie będzie.
RODZINA:
    1. Lochu – ojciec... ojciec? W zasadzie słaby z niego ojciec, ponieważ jakoś nie przyłożył się do wychowania własnych dzieci. Ciągle był w terenie, wiecznie gdzieś znikał, w domu zjawiał się okazjonalnie. Szukał czegoś, nikt nie wiedział, czego dokładnie, ale cokolwiek to było, już tego nie znajdzie. Przypłacił życiem, ratując Kyo przed rozwścieczonym krukiem. Śmieszna trochę z tego historia, bowiem nie tylko to jedyna dobra rzecz, jaką zrobił dla któregokolwiek dziecka, ale też został do tego poniekąd zmuszony. Gdyby nie matka, nic by nie zrobił i prawdopodobnie Lookyo teraz by tu nie było.
    2. Sarima – prawie kochająca matka, chce dobrze, lecz jak zwykle jej to nie wychodzi. Nigdy nie była dobra w wychowywaniu dzieci, nie potrafi ogarnąć piątki małych chochlików. Przez to ma spore huśtawki nastroju i często popada w stan prawie depresyjny. Chce, by z dzieci wyrośli porządni dorośli, ale jednocześnie woli tak jak Lochu gdzieś latać, zdobywać ciekawe przedmioty. Cóż, jest, jakby to powiedzieć, za mało dojrzała na potomstwo.
    3. Chaarmon – brat, starszy o rok, dominant, któremu udało się zostać przywódcą małej grupy chochlików, w jakiej przyszło mu żyć. To ten typ, który jest wysoki i umięśniony, rzeczywiście nadający się na lidera. Wydaje się towarzyski, ale tak naprawdę jest ostrożny. Nie ufa do końca nikomu, nawet własnej rodzinie. Z Kyo jest w bardziej nieprzyjemnych stosunkach, często mają odmienne zdanie, a odkąd Chaarmon dowiedział się o obecnej sytuacji życiowej brata, nieustannie się z niego naśmiewa. Za co raz zapłacił. Porządnie. Lookyo nadal dumnie wspomina tamten dzień.
    4. Jun – brat, młodszy o dwa lata. Dobry chłopak... aż dziwne. Odmieniec, który uznał, że nie chce być chochlikiem i uciekł z domu zaraz po tym, jak sobie wyrwał czułki i odciął ogon. Ach, jak on to w ogóle zniósł? Kyo nie wyobraża sobie, że sam odcina swój własny ogon. Woah, szacunek dla Juna, naprawdę.
    5. Poelle – siostra, młodsza o trzy lata. Uciekła, gdy tylko poznała pewnego elfiego pana. Mężczyzna był na tyle potężny i samolubny, że podarował jej bardziej ludzki wygląd, dzięki czemu może teraz żyć u jego boku. Gdzieś tam jest w jakiejś wiosce w lesie... a może poza? Nie wiadomo, ostatnio coś nie kontaktuje się z rodziną.
    6. Suunie – siostra, młodsza o osiem lat. O niej to nie ma za bardzo co pisać, jest jeszcze dzieckiem, w przeciwieństwie do reszty rodzeństwa strasznie posłusznym matce. Zawsze się słucha swej rodzicielki, pomaga jej, do tego jest grzeczna. No cud jakiś, że choć jedno dziecko się Sarimie udało.
      ZDOLNOŚCI:
      1. ukrycie przedmiotów – specyficzna zdolność sprawiająca, że wybrane przez niego przedmioty stają się niewidzialne dla wszystkich prócz niego. Przydatne podczas kradzieży czy też nastawiania amatorskich pułapek (lub po prostu robienia komuś na złość). Jeśli przedmiot jest od niego większy, może się za nim schować i również nie będzie widoczny.
      2. zmiana formy – kiedy chce, może zmienić wygląd tak, by łatwiej mu było wykonywać niektóre czynności. Pozwala mu na to pierścień, zaklęty przez Ihranayę. Przede wszystkim staje się większy, wtedy mierzy z jakieś 165 cm. Skrzydła i czułki znikają, żeby nie przeszkadzały, ogon zostaje, bo... tak czarownica zaklęła pierścień. Tłumaczyła się, mówiąc, że czułki i skrzydła wskazują na jego rasę, a reszta już w sumie nie, więc no... Mniejsza. Sporą zaletą zdolności jest to, że zmianie ulegają również ubrania i akcesoria, jakie ma na sobie, więc nie będzie niezręcznych sytuacji. Efekt nie trwa długo, po bliżej nieokreślonym czasie (całkiem często w tzw. ,,najgorszych momentach") powraca do pierwotnej formy. Może też sam zdjąć z siebie zaklęcie, zwykle to robi, by właśnie uniknąć nagłego pomniejszenia się. Pierścień dała mu Ihranaya, głównie żeby mógł jej pomagać w sklepie. W końcu taki chochlik na raz przeniesie tylko jeden większy od siebie przedmiot.
      3. ,,pobłogosławiony" przez Ihranayę otrzymał pewien dar, dzięki któremu potrafi określić, czy dany przedmiot jest przez kogoś zaklęty, czy nie, a u niektórych to nawet, jak dokładnie. Całkiem przydatne, ponieważ ma tendencję do zostawiania na terenie sklepu rzeczy, które wcześniej komuś ukradnie.
      GŁOS:
      Mogłoby się wydawać, że usłyszymy piskliwy głosik, ale w rzeczywistości Kyo ma dosyć normalny głos. Bardziej dorosły niż dziecięcy, może nie jest szczególnie niski, ale niejedna osoba mogłaby przyznać, że całkiem przyjemnie się go słucha. Przy takich emocjach jak irytacja czy złość jest on zniżony, zaś wraz z szybszym mówieniem staje się wyższy.
      CIEKAWOSTKI:
      1. Jak na takiego chochlika jest bardzo szybki i zwinny. Złapanie go, gdy ten jest w locie, to twardy orzech do zgryzienia.
      2. Zaprzyjaźnił się z Vince'em – czarnym kotem Ihranayi. Co prawda, na początku kocur chciał go zjeść, ale jakoś tak wyszło, że po pewnym czasie do niego przywyknął. Obecnie lubi jego towarzystwo, chochlik nierzadko go ujeżdża albo leży zanurzony w jego sierści. Jeśli Kyo gdzieś wychodzi, to Vince zawsze idzie z nim, by go pilnować. Kot posiada taką samą obrożę, co chłopak. Choć wydaje się spokojny i przyjazny, w stosunku do obcych jest nieufny. Lepiej z nim nie zadzierać, bowiem czarownica go zaklęła – poza podejrzanie dużą inteligencją potrafi przemienić się w panterę.
      3. Obróżka, którą nosi, jest zaklęta – dzięki niej Ihranaya zna mniej więcej jego lokalizację. W dodatku nikt nie może jej zdjąć poza czarownicą.
      4. Mogłoby się wydawać, że na nim można oszczędzać żywność, ale prawda jest zupełnie inna. Odkąd zdobył możliwość zmieniania wielkości, nie rezygnuje z żadnego jedzenia, zwłaszcza, jeśli jest to coś, co lubi lub czego jeszcze nigdy nie jadł. A nie jadł wielu rzeczy. Wbrew pozorom może spokojnie spożywać mięso – cóż, on to nawet mrówki i robaki jadł.
      5. Odkąd zamieszkał w mieście, chłonie wszystkie informacje, jakie obiją się o jego uszy, nawet te pozornie nieciekawe, by wiedzieć możliwie jak najwięcej o tym, co się dzieje na świecie. Dodatkowo uważnie słucha tego, co mu opowiada Ihranaya, też zabiera się za książki, odkąd czarownica nauczyła go czytać.
      6. Nie pytamy go, by cokolwiek nam napisał. Z racji, że pisania nauczył się stosunkowo niedawno, a też nie dba o estetyczność w tym temacie, pisze krzywo i wąsko, na tyle, że trudno się rozczytać. Wszyscy teraz podziwiajmy Ihranayę, która płynnie czyta jego ,,zaszyfrowane" teksty.
      7. Latając pozostawia za sobą błyszczący pyłek, aczkolwiek są to śladowe ilości, których raczej nie zobaczymy. No, chyba, że nim tak parę razy porządnie potrząśniemy.
      POSTACIE POWIĄZANE:
      1. Ihranaya al Terei – urodziwa czarownica, typ kobiecego ideału: wysoka, o perfekcyjnego kształtu sylwetce, jasnej cerze, długich kruczoczarnych włosach i szmaragdowych oczach. Jedna z najlepszych zaklinaczek na kontynencie, też dobra z przyrządzania mikstur. Znana jak mało kto, wiele osób, nawet tych z drugiego końca Roanoke, słyszało o niej. A przynajmniej ci ją kojarzą, którzy parają się magią i tego typu sprawami, bowiem kobieta jest właścicielką właśnie sklepu ,,Chatka Ihranayi". Lookyo robi za ,,zwierzątko" czarownicy, musi wykonywać jej rozkazy, aczkolwiek nie jest nie wiadomo jak wykorzystywany. Ihranaya często traktuje go jako swego pomagiera i sługę, aczkolwiek są chwile, kiedy z nim normalnie rozmawia, jak z kimś bliskim. Bywa wredna i momentami okrutna, ale da się z nią dogadać. Przynajmniej Kyo to wychodzi.
      INFORMACJE OD AUTORA:
      Wszystko jest okej, dopóki trzymacie się powyższego opisu. Można pisać, co robi, co mówi, aczkolwiek prosiłabym nie podejmować ważnych decyzji z jego strony. Też nie zabijać ani trwale okaleczać, bowiem trochę czasu na wykreowanie go poświęciłam ㅠ^ㅠ
      AUTOR:
      keiem