czwartek, 30 kwietnia 2020

Od Sillo do Tilii

Sillo cały ranek spędził w bibliotece, studiując jedną z obszernych starych ksiąg. Siedział w wielkim fotelu obitym aksamitem, swobodnie oparty o oparcie, z założoną nogą na nogę, na której opierał księgę i dodatkowo przytrzymywał ją dłońmi. W pomiędzy kartek wystawał materiałowa zakładka, spoczywająca na kolanie mężczyzny, złote zdobienie kontrastowały z atramentowoczarnymi spodnimi, jednocześnie urozmaicając je. Na kawowym stoliczku obok stała nawet nietknięta filiżanka z prawie całkowicie wystygłą herbatą. Elf został wciągnięty w świat ukryty pomiędzy stronicami, że całkowicie odciął się na otaczający go świat. Nawet nie zauważył, kiedy masywne drewniane drzwi uchyliły się i do środka wślizgnął się mężczyzna o rudych włosach w powtykanymi w nie nićmi siwizny, przy okazałych szpiczastych uszach.
– Panie – zaczął, chcąc zwrócić na siebie uwagę czarnowłosego. – Chciałbym…
Przerwała mu dłoń Sillo unosząca się w górę, która dawał mu znak, aby się nie odzywał, dopóki mu na to nie pozwoli. W czasie gdy straszy mężczyzna, stał w przejściu między drzwiami, a swoim paniczem czekając, aż ten pozwoli mu mówić, młody dziedzic przewrócił kartkę, przez co szelest poniósł się echem po wysokim suficie i wielkich półkach, które uginały się pod ciężarem książek. Dokończywszy zaczęty akapit, złapał w smukłą dłoń spoczywającą na jego nodze zakładkę i zaznaczył nią stronę, na której skończył czytać. Dopiero po wykonaniu tej czynności uniósł wzrok na służącego, dzięki czemu mógł on zobaczyć onyksowe tęczówki, które podkreślała czarna kredka, którą były pociągnięte powieki.
– Teraz możesz mówić – oznajmił bezpłciowym tonem, odkładając księgę na stolik, opadł z powrotem na oparcie fotela, i podparł głowę o otwartą dłoń. Nawet siedząc w tak mało eleganckiej pozycji, budził respekt u służących, jednocześnie zachwycając swoim pięknem.
Nie interesowało go to, co miał do powiedzenia mężczyzna, jednak musiał go wysłuchać, kto wie, czy ojciec nie kazał przekazać mu jakichś wieści i posłaniec będzie stał, wpatrując się w niego, dopóki nie będzie mu dane przekazać powierzonych mu informacji.
Siwiejący elf postąpił kilka kroków, by lepiej było go słychać, zatrzymał się w takiej odległości, że rzucając okiem na obszerne tomiszcze, mógł bez trudu przeczytać jego tytuł.
– Panie, już południe, niedługo zaczną przybywać goście na dzisiejszy bankiet, pański ojciec prosi, aby panicz był wkrótce gotowy do powitania przybyłych.
Sillo westchnął cierpiętniczo i przewrócił oczami, mógł się tego spodziewać po głowie rodu Avengrot, przygotował dla niego najgorsze możliwe zadanie, mimo że tak naprawdę to młody elf był odpowiedzialny za całą organizację wydarzenia. Zamiast odbierać pochwały za przygotowanie pięknego przyjęcia, będzie stał u szczytu schodów i witał gości niczym służący.
– Przyprowadź do mnie dziewczynę – nakazał, przerywając ciszę, jaka między nimi zapadła.
– Tę pojmaną w ogrodzie? – dopytał, chcąc mieć pewność, wolał nie popełnić błędu, skazując się na nie łaskę przyszłej głowy rodu.
Odpowiedziało mu jedynie leniwe kiwnięcie głową, przez które niesforny kosmyk smoliście czarnych włosów wyswobodził się spod delikatnego, złotego diademu przypominającego kształtem owinięty wokół jego głowy bluszcz. Elf pozbył się z czoła niechcianego pukla, przy czym pierścienie na jego palcach zalśniły, odbijając promienie słońca.
– Jak sobie panicz życzy – odparł sługa i zaraz zniknął za drzwiami.
Czarnowłosy znowu został sam w pięknym wnętrzu otoczony z każdej strony wartymi przeczytania książkami, większość z nich została już, chociaż przejrzana przez młodego mężczyznę. Spędził w towarzystwie książek całe swoje dzieciństwo, odizolowany od swojego przyrodniego rodzeństwa, z którym nie wolno mu było nawet rozmawiać. Nie miał przy sobie nikogo bliskiego, dlatego to książki stały się powiernikami jego sekretów.
Czekając na powrót sługi, zainteresował się białą filiżanką z ręcznie malowanymi zdobieniami, stojącą na pasującym do niej spodku. Chwycił za małe uszko, podnosząc naczynie do ust i pociągnął ostrożny łyk. Napar z młodych liści drzewa herbacianego okazał się już zimny, na co dziedzic skrzywił się i z niezadowoleniem odstawił filiżankę na swoje miejsce.
Po dłużej chwile, która upłynęła Avengrotowi na bezsensownym wpatrywaniu się w przestrzeń i dopracowaniem kolejnej części jego planu. W chwili, gdy ponownie mężczyzna pojawił się w bibliotece w towarzystwie młodej blondynki, która po całym dniu i nocy spędzonej w lochu, zdaniem Sillo nie prezentowała już się tak dobrze. Dalej jej twarz posiadała anielskie cechy, jednak ciemne cienie pod oczami, odejmowały jej uroku, chodząc, delikatnie powłóczyła bosymi stopami. Była zmęczona i nikt nie mógł się temu dziwić, pozostała w ciasnym, zimnym lochu i nie dostała przez ten czas nic do picia, ani jedzenia. Co działało na korzyść elfa, dzięki zmęczeniu powinno być łatwiej skłonić ją do planów, jakie dla niej przygotował.
– Zostaw nas samych – rozkazał starszemu mężczyźnie, który od razu wykonał rozkaz i zniknął za ciężkimi drzwiami. – Podejdź bliżej.
Wypowiadając słowa, podniósł dłoń i zwiewnym gestem pokazał, aby podeszła bliżej.
Tilia wahała się przez dłuższą chwilę, było po niej widać, że walczy ze sobą, aby nie spróbować uciec od złowrogiego elfa, który kazał ją uwięzić. Osaczenie musiała zrezygnować z pomysłu, przypominając sobie ilość strażników czających się w każdym kącie posiadłości należącej do rodu Avengrot. Niepewnie postąpiła pierwszy krok do przodu, zaraz ciągnąć za sobą następny. Zatrzymała się w znacznej odległości od młodego szlachcica, widocznie po tym, co wydarzyło się w ogrodzie, nie ufała mu i wszędzie szukała podstępu z jego strony. Czarnowłosy uśmiechnął się, a uśmiech ten był podszyty wyższością i poczucie wyższości nad dziewczyną.
– Tutaj – palcem wskazał miejsce obok kawowego stolika, tam właśnie miała wedle jego woli stanąć blondynka.
Niezrozumienie pokazało się na bladej, delikatnej twarzy, na którą opadały jasne kosmyki, tworząc na niej cienie. Szybko zrozumiała polecenie młodego szlachcica i po kolejnej chwili wewnętrznej walki, w końcu zbliżyła się do wyznaczonego miejsca, jednak by dać upust swojemu niezadowoleniu i sprzeciwu dla traktowania jej w ten sposób, nie stanęła dokładnie tam, gdzie sobie życzył, a zdecydowanie bardziej na prawo. Drobny grymas niezadowolenia przebiegł po twarzy Sillo, widząc to.
– Napij się, pewnie jesteś spragniona – wskazał na stojącą przed nim filiżankę i uprzedzając jej myśli, dodał: – Spokojnie, nie jest zatruta.
Blondynka była cały czas gotowa w razie, gdyby naszła taka potrzeba szybko zacząć uciekać, nie była przekonana co do jego słów, ale pragnienie okazało się silniejsze od niej. Sięgnęła do filiżanki i łapiąc ją w obie dłonie, przechyliła i dwoma dużymi łykami opróżniła zawartość naczynia. Jej wzrok mówił jasno, że to nie zaspokoiło jej potrzeb, ale na razie musiało wystarczyć.
– Dlaczego zostałam zamknięta? – odezwała się Tilia, lekko zachrypniętym głosem, dłuższy czas nie wydawała z siebie żadnych dźwięków i teraz jej gardło subtelnie jej o tym przypomniało. – Przecież nic nie zrobiła.
Młody elf parsknął melodyjnym śmiechem, odchylając przy tym delikatnie głowę za oparcie fotela. Nie minęły dwa uderzenia serca, a uspokoił się i spojrzał na jasnowłosą z nieskrywaną pogardą.
– Włamałaś się na posesję rodu Avengrot, od co zrobiłaś.
Tilia nie wydawała się przekonana do wymiaru swojego przestępstwa, a tym bardziej nie podobało jej się, jak surowo była potraktowana przez swoją niewiedzę. Elf bez trudu przewidział emocje oraz myśli, jakie kłębiły się w jej głowie po usłyszeniu o swojej zbrodni.
– Powinnaś zostać za to stracona, tacy jak ty nie powinni mieć tutaj wstępu – skrzywił się przy wypowiadaniu tych słów i nie umknęło jego uwadze, grymas niezadowolenia na twarzy dziewczyny, w którą uderzyło określenie, jakim ją nazwał. – Ale jest dla ciebie jeszcze nadzieja. Powiedź mi, umiesz tańczyć?
Spojrzała na Sillo zbita z tropu, nie spodziewała się od niego takiego pytania i wydawała się nie wiedzieć, co powinna na to odpowiedzieć.
– Po co ci to wiedzieć? – zapytała podejrzliwie.
– Odpowiedź a się dowiesz – odparł tajemniczo z lekką nutą irytacji w głosie, nie lubił, gdy ktoś zadawał niepotrzebne pytania.
– Tak, potrafię tańczyć – padła odpowiedź.
Od razu na twarzy elfa zaczął błąkać się śmiech, ale postarał się, aby jego rozmówczyni go nie zauważyła. Podniósł się z fotela i stojąc na równych nogach, wyciągnął z kieszeni spodni czającą się tam od samego rana niewielką złożona na pół kartkę w perłowym odcieniu, tylko on wiedział, że była ona pusta, gdyby ją rozłożył, w środku nie znalazłoby się ani jedno słowo. Trzymając ją pomiędzy palcem wskazującym a środkowym, pokazał ją dziewczynie, by mogła się przyjrzeć.
– Wiesz, co to jest? – zapytał, ale zanim dziewczyna zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, mówił dalej, nie zwracając uwagi na szpileczki bólu wbijające się w jego skroń: – Ważna informacja, którą trzeba dostarczyć odpowiedniej osobie.
Zamilkł na dłuższą chwilę, zaczął przechadzać się po pomieszczeniu, a jego obcasy stukały leniwie o marmurową posadzkę. Tilia spokojnie czekała na dalszą część wyjaśnień, które zaraz miały nadejść.
– Dzisiaj odbędzie się tutaj bankiet, na którym zjawi się kilku specjalnych gości, trzeba każdemu z nich dyskretnie przekazać taką właśnie wiadomości – wskazał na karteczkę, którą bawił się, przekładając ją z jednej do drugiej dłoni. – Pewnie zapytasz, jaką miałaby być w tym twoja rola i właśnie teraz ci to wyjaśnię, więc skup się, nie mam zamiaru dwa razy powtarzać. Tak jak już mówiłem, trzeba to zrobić dyskretnie, dlatego właśnie wykorzystasz swoje taneczne zdolności i jako zorganizowana przeze mnie niespodzianka, zaprezentujesz moim gościom wyszukany taniec, który oczaruje ich na tyle, by nikt nie zauważył, kiedy podrzucisz im wiadomości. A ja zadbam o to, abyś po pomyślnym wykonaniu zadania pozostała przy życiu.
Kończąc swoje wyjaśnienia, stanął w miejscu tuż obok blondynki, spojrzał na nią poważnym spojrzeniem. Dał jej chwilę, by mogła spokojnie przetrawić wiadomości, jakie przekazał jej elf. Młody dziedzic miał zamiar zadać jej pytanie, które miało zaważyć na jej przyszłości, czy pozostanie przy życiu, czy jednak nie doczeka jutra.
– Więc jak, będziesz dla mnie pracować?

Tilia?

Od Vaeril'a do Sorena

Chwilowy przebłysk pamięci zaskoczył elfa. Chociaż chwilę później próbował przypomnieć sobie, jak przebiegała cała akcja podpalenia miasta - nic nie przychodziło mu już do głowy. Wspomnienie pojawiło się równie szybko, co zniknęło. Vaeril'a zaskoczyła reakcja Sorena - białowłosy niemal nie mógł posiadać się ze szczęścia. Brunet dostrzegł w jego spojrzeniu szczerą radość. Ów wzrok sprawiał, iż z każdą chwilą elf przestawał wątpić w niewinność brata.
Atlantea była niezwykle piękna. Bogata roślinność nadmorskich terenów stanowiła miłą odmianę od mijanych wcześniej skąpych krajobrazów. Mieszkańcy wydawali się również niezwykle życzliwi. Vaeril pierwszy raz od jakiegoś czasu nie obawiał się o swoje życie. Dodatkowo - karczma, w której młodzieńcy postanowili spędzić noc, stanowiła nieporównanie lepszą noclegownię od wszystkich innych miejsc, gdzie sypiali. Wygodne łóżka (choć elf dalej tęsknie wspominał materac, na którym spał ostatnio w bogatej posiadłości Eladiery), czyste meble i niewysoka cena stanowiła wyjątkową okazję.
Rankiem udali się na poszukiwania potrzebnych roślinek. Iversen nie miał właściwie pojęcia, czego szukać, więc całkowicie zdał się na umiejętności Sorena. Po tym, jak dowiedział się o powodzie jego ucieczki z domu, postanowił choć trochę bardziej mu zaufać. Vaeril miał już wystarczająco dużo czasu, by zrozumieć, iż białowłosy nie ma wobec niego żadnych złych zamiarów.
Mimo, iż elf nigdy nie prosił o żadne wyjątkowe traktowanie, jego towarzysz zadeklarował chęć zdobycia cinfernie w pojedynkę. Brunet nie zgodził się za pierwszym razem - nie chciał ryzykować zdrowia białowłosego. Soren i tak robił wystarczająco wiele.
- Jeśli wejdziesz teraz do wody, jakie są szanse, że też się nie rozchorujesz? - Vaeril przekonywał dalej. - Nie łatwiej byłoby kupić ten składnik u alchemika, tak jak zrobiłeś to wcześniej?
- O tej porze roku ciężko znaleźć autentyczne cinfernie. Handlarze nie mają oporów przed sprzedażą falsyfikatów. - Soren nie wydawał się przekonany. - Nie będę ryzykował, dodając do eliksiru cokolwiek innego. Zresztą nie takie rzeczy się robiło. - Chłopak zaśmiał się cicho. - Psiankę natomiast powinniśmy zdobyć dość łatwo. To raczej pospolita, bagienna roślina.
Elf pokiwał głową. Dalej nie wiedział, czego mają szukać, ale doświadczenie nauczyło go, żeby nie zadawać niepotrzebnych pytań.
- Możesz zamknąć oczy. - Nie wyglądało, aby Soren w jakikolwiek sposób przejmował się nadchodzącą kąpielą w zimnej wodzie. Vaeril nie zdążył odpowiedzieć na zaczepkę - białowłosy zrzucił z siebie koszulę, odsłaniając tors. Nim towarzysz elfa skoczył do wody, brunetowi dane było kolejny raz zobaczyć zabliźnioną już ranę chłopaka. Iversen nie mógł uwierzyć, że to właśnie jemu podobno udało mu się ją uleczyć. Aktualnie, kompletnie nie wiedział jak używać swoich leczniczych zdolności. A zresztą, nie miał jeszcze ku temu okazji. Liczył, że w przyszłości, w razie wypadku, będzie wiedział, co robić.
Choroba nie przeszła jeszcze całkowicie. Vaeril co chwila męczyły go jeszcze nieprzyjemne pieczenie gardła. Zażywane jednak lekarstwa przynosiły ulgę. Dzięki temu każdego dnia Iversen czuł się lepiej.
Soren chwilę później wypłynął na powierzchnię i spojrzał na elfa, który w odpowiedzi postanowił mu odmachać. Białowłosy ponownie zniknął pod wodą, zostawiając Vaeril'a samego. Brunet usiał na brzegu i zaczął wpatrywać się w przybijające do portu statki. Z ciekawością obserwował rozładowywanie barek, zastanawiając się, czy w pudłach może znajdować się potrzebny im składnik.
Po kolejnym bezowocnym wypłynięciu Sorena, elf zaczynał wątpić, że uda się odnaleźć roślinę. Rosło zaś zagrożenie przeziębienia białowłosego. 
- Ej, ty! - Vaeril powoli odwrócił głowę. Jego oczom ukazał się zbliżający w kierunku brzegu gruby mężczyzna. Po małych, postrzępionych uszkach i obciętym w połowie szczurzym ogonie, elf rozpoznał rasę nieznajomego. Polimorf. I to najwyraźniej jakiś po przejściach. Brunet uniósł brwi. Co ów przepity człowiek, od którego na kilometr śmierdzi bimbrem, od niego chce?
- Tak, proszę pana? - Chłopak starał się zabrzmieć uprzejmie.
- Co za spotkanie! - prychnął, stając naprzeciwko elfa. - Kto by pomyślał, że uciekłeś aż na drugi koniec świata!
- Musiał mnie pan z kimś pomylić - odparł spokojnie Vaeril, podnosząc się z siadu. Ta sytuacja z każą chwilą przestawała mu się podobać. Spojrzał więc w stronę wody, licząc, że Soren zaraz wypłynie.
- W życiu nie zapomnę twojej mordy - syknął polimorf. Mężczyzna zacisnął dłoń na rękojeści uwieszonego u swego boku miecza.
Elf zmarszczył brwi. Możliwe, że kiedyś spotkał ów pijaka. Teraz go nie pamiętał, więc nie czuł się w żaden sposób winny.
- Przykro mi, ale naprawdę nie wiem, kim pan jest. - Vaeril zauważył, iż każde kulturalne słowo, które pada z jego ust, niezwykle denerwuje rozmówcę.
- Czyżby? Ja o tobie jakoś zapomnieć nie mogę. - Mówiąc to, polimorf wskazał ręką na obcięty ogon. - Codziennie sobie przypominam.
Elf spojrzał na skróconą w połowie część ciała. Czyżby to naprawdę on był za to odpowiedzialny? Soren wspominał coś o niesnasce z polimorfem, jednak nie dodał nic na temat odciętego ogona. Brunet przełknął ślinę. Miecz nosił tylko do obrony. Nie myślał, że kiedykolwiek naprawdę kogoś skrzywdził.
- Cóż, ja nie - powiedział poważne Iversen. Skoro walczył z mężczyzną, musiał mieć ku temu powód. - Daj mi spokój.
- Skoro raz uciekłeś przed sprawiedliwością, sam ci ją wymierzę, brudny psie - wycedził przez zęby polimorf, wyciągając broń.
Vaeril powoli zaczynał się irytować. Chciał to szybko skończyć. Niestety mężczyzna nie dawał za wygraną. Rzucił się na elfa, który bez trudu odskoczył. Przeciwnik bruneta, choć nie wydawał się być słaby - pod wpływem alkoholu ledwo trzymał się na nogach. Dlaczego w takim stanie postanowił walczyć? Czy odczuwa aż silną żądzę mordu? Iversen sam dobył miecza i rzucił polimorfowi wrogie spojrzenie.
- Spier...
- Znalazłem! - Soren wyskoczył z wody. Z ręki zwisał mu pęczek mokrych roślin. Uśmiech momentalnie zniknął mu z twarzy, kiedy tylko dostrzegł mierzącego w Vaeril'a bronią mężczyznę.
Ułamek sekundy później ociekający wodą białowłosy pojawił się pomiędzy elfem a polimorfem.
- Czego szukasz? - Towarzysz bruneta niemal kipiał ze złości. Gdyby mógł zabijać wzrokiem, najpewniej obcy elfowi mężczyzna już by nie żył.
- A wy dalej razem? - zapytał kpiąco polimorf. - Żeby tak facet z facetem!
Mówiąc to, mężczyzna splunął na ziemię. Vaeril zaś zacisnął dłoń mocniej na rękojeści. Nie może dopuścić, aby Soren w tym stanie próbował walczyć! Czym ma zamiar się bronić? Gałązką przemoczonej roślinki? Dodatkowo - nie ma nawet na sobie ubrania. Przecież to nie może skończyć się dobrze!
- Śmiecie! Zapłacicie mi za to, co mi zrobiliście! - Polimorf wyglądał na jeszcze bardziej rozzłoszczonego. Pojawienie się Sorena najpewniej całkowicie wyprowadziło go z równowagi.
- Znamy go? - Zadane pytanie przez Vaeril'a wcale nie zaskoczyło białowłosego, który potwierdzająco skinął głową.
Obcy mężczyzna zaszarżował po raz kolejny. Elf przecisnął się obok towarzysza i stanął przed nim. Sprawnie odbił ostrze przeciwnika. Był pewien, iż polimorf nie stanowi dla niego żadnego zagrożenia. W końcu - raz podobno udało mu się go pokonać. Tym razem nie może być przecież gorzej.
- Ubierz się - polecił Vaeril, spoglądając w stronę Sorena. Nie chciał, aby chłopakowi cokolwiek się stało.
Gruby mężczyzna próbował skorzystać z okazji chwilowego rozproszenia elfa. Brunet odskoczył niezgrabnie i ledwo utrzymał równowagę. Nie miał jednak czasu, aby długo się zastanawiać. Odwrócił się, w ostatniej chwili krzyżując miecze z przeciwnikiem. Iversen wykorzystał moment i podciął mieczem mężczyźnie nogi. Polimorf z hukiem zwalił się na ziemię. Vaeril uśmiechnął się triumfalnie, kiedy przyłożył broń do szyi wroga.
Wtedy też ze strony targu zaczęła biec grupka mężczyzn. Elf najpewniej zwątpiłby w słuszność dalszej walki, gdyby nie nagłe pojawienie się Sorena. Ubrany już, wbijał wściekłe spojrzenie w przybyłych. Ci z kolei, wyglądali na dość przerażonych.
- Kapitanie! 
Polimorf dalej tkwił w bezruchu. Wtedy też Vaeril wpadł na pomysł, który może im znacznie ułatwić znalezienie ostatniego składnika. 
- Zabiję go - krzyknął w stronę podwładnych. - Chyba, że przyniesiecie nam świeżą psiankę. Daję wam dziesięć minut.
Mężczyźni rozejrzeli się rozkojarzeni. Elfowi nie zależało na niczym innym, jak na zdobyciu rośliny. Oczywiście nie myślał poważnie o żadnym morderstwie. Nie potrafiłby zabić żadnego człowieka z zimną krwią. Soren podszedł do niego, również mierząc w polimorfa bronią. Ten jedynie klął pod nosem, nie odważając się, aby kontynuować walkę. Teraz nie miałby najmniejszych szans.
Mężczyźni powrócili niedługo później. Sprawnie dokonano wymiany. Na szczęście obeszło się również bez dalszej bitwy. 
- Przysięgam, że następnym razem zabiję was obu! - warknął Polimorf, z trudem stawiający kroki. - Jeszcze się spotkamy! 
***
Vaeril wpatrywał się w kupiony na targu kociołek, którego zawartość uważnie mieszał Soren. Brunatna ciecz nie pachniała zbyt przyjemnie. Elf powątpiewał, czy aby na pewno chce się tego napić. Białowłosy wydawał się dość zadowolony ze swojego dzieła. Udało się. Zdobyli wszystkie składniki, a na tę chwilę czekali od dawna. Iversen w końcu dowie się całej prawdy.
Soren nalał do miski odmierzoną ilość wywaru. Podał ją Vaeril'owi. Elf czuł, jak jego dłonie się trzęsą.
- Jesteś pewien, że zadziała? - Brunet wolał upewnić się całkowicie. Ściskało go w gardle na samą myśl, że eliksir może okazać się trujący.
- Żaden ze składników nie powinien ci zaszkodzić - odparł łagodnie białowłosy, opierając dłoń na ramieniu elfa. - A nawet jeśli, nie ma nic, z czym sobie nie poradzimy.
Vaeril uśmiechnął się niepewnie. Zastanawiał się, jak będzie wyglądać jego życie za parę chwil. Czy będzie pamiętać to wszystko, co go spotkało do tego momentu?
- Czuję się, jakbym zaraz miał umrzeć - westchnął brunet. Podniósł wzrok i spojrzał w oczy towarzysza. - Chciałbym ci za wszystko podziękować jeszcze raz, a teraz, za nasze zdrowie!
Duszkiem opróżnił naczynie. Gorzki smak sprawił, iż Iversen skrzywił się nieznacznie.
- I jak? - Soren wydawał się być niezwykle przejęty.
- Nie czuję się inaczej... - Elf wzruszył ramionami.
W tamtym też momencie przeraźliwy ból ogarnął jego ciało. Osunąłby się na ziemię, gdyby nie stojący obok niego białowłosy. Vaeril poczuł palenie w klatce piersiowej. Wtedy też ogromny ból rozpłynął się po jego głowie. Wspomnienia zaczęły napływać w jednej chwili. Z każdą kolejną sekundą pojawiało się ich coraz więcej. Elf miał wrażenie, jakby jego czaszka miała eksplodować pod natłokiem informacji.
Chwila huku, która dłużyła się brunetowi w nieskończoność, w końcu się skończyła. Spróbował więc pozbierać myśli, co okazało się niezwykle trudnym zadaniem. Fakt - pojawiło się wiele nowych wspomnień, jednak Vaeril nie potrafił rozpoznać, które z nich były z nim od zawsze, a które wykreował jego brat. Wszystkie wydarzenia, jakie pamiętał, zlepiały się ze sobą, tworząc jeden wielki zamęt w głowie chłopaka. Wiele sytuacji zaprzeczało sobie nawzajem - Iversen nie wiedział już, co jest prawdą, a co wyłącznie falsyfikatem.
- Pamiętasz? - Głos przestraszył go. Chłopak podniósł wzrok na postać, o którą właśnie się opierał. Soren. Na samą myśl o towarzyszu, w głowie Vaeril'a na nowo pojawiło się mnóstwo przypadkowych wspomnień. Elfowi chwilę zajęło wymyślenie jakiekolwiek sensownej odpowiedzi, zdobywając się na krótkie:
- Wszystko.
Oczy białowłosego zalśniły.
- To wspaniale! Udało się! - Młodzieniec uśmiechnął się szeroko.
- Nie, nie rozumiesz... - Brunet złapał się za głowę. - Wszystko, w sensie, że wszystko.
Kiedy elf znowu zaczął o tym myśleć, spadła na niego kolejna fala wspomnień. Były to rzeczy, których dorosły człowiek pamiętać nawet nie powinien, takie jak wczesne lata dzieciństwa. Nim odpłynął z wyczerpania, ukazał mu się dawno zapomniany widok - twarze rodziców, dawno zatarte oblicza, których elf nie spodziewał się już nigdy w życiu zobaczyć.
***
Zerwał się nagle z ziemi, zrzucając z siebie płaszcz, którym został przykryty. Zaczynało się właśnie ściemniać. Vaeril rozejrzał się rozkojarzony. Rozpalający właśnie ognisko Soren, zauważył przebudzenie swojego towarzysza.
- Jak się czujesz? - Białowłosy podał elfowi wodę do picia. Iversen wypił ją szybko, pozbywając się z ust resztki nieprzyjemnego posmaku.
- Nie wiem - przyznał brunet. Chaos w głowie chwilowo się uspokoił, ale chłopak czuł, że podobny zamęt może powrócić w każdej chwili.
Vaeril wyjaśnił kompanowi swój stan - Derek okazał się być niezwykle przebiegły. Przywrócenie pamięci nie zdjęło więc całej klątwy.
Z każdą chwilą słuchania relacji Iversena, Soren tracił entuzjazm. Milczał, analizując każde słowo towarzysza. Tak naprawdę - znaleźli się ponownie w punkcie wyjścia. Elf doskonale pamiętał, jak białowłosy zareagował rano na ciągnące się za nimi niepowodzenia. Nie chciał, aby towarzysz zaczął się obwiniać. W końcu, to nie była jego wina, a sam Vaeril czuł się winny całemu spotkanemu ich złu.
- Zawsze mogło być gorzej - stwierdził brunet, zmuszając się do delikatnego uśmiechu. - Spójrzmy na to z innej strony, udało nam się. - Po chwili zawahania dodał: - W pewnym sensie.
Choć białowłosy nie wydawał się zbyt pocieszony, uniósł delikatnie kąciku ust ku górze.
- Jeśli będziesz znowu czuć się źle, powiedz mi o tym, dobrze?
Elf pokiwał głową. Określał swoje samopoczucie jako nie najlepsze, jednak nie było porównania z bólem, jaki złapał go w pierwszym momencie.
- Przypomniałem sobie, jak tego feralnego dnia, w którym wszystko zaczęło się walić, byłem na targu i oprócz pieczywa, kupiłem przepiękne kwiaty - powiedział pod wpływem nagłego natchnienia Vaeril. - Nie pamiętam już jakie, ale wiem, że były dla ciebie. Znaczy się, tak myślę. Ciężko być czegoś pewnym, jak w głowie dzieje się tysiąc sprzecznych ze sobą rzeczy w jednym momencie.
Rozmawiali jeszcze przez chwilę. Była to zwykła, pozbawiona większego sensu rozmowa. Choć brunet nie czuł się wyjątkowo dobrze, nie chciał martwić swoim stanem towarzysza. 
- Poszukajmy jakiegoś noclegu - zdecydował Soren, kiedy ognisko przygasało, a noc stawała się coraz zimniejsza.  
Elf zgodził się od razu i podszedł do swojego konia. Przyjrzał się Witce. W tłumie wielu różnych wspomnień, pamiętał ją jak przez mgłę. Białowłosy już dawno siedział na swoim ogierze, kiedy Vaeril dalej stał przy klaczy, niepewnie klepiąc ją po pysku. 
- Soren, ja nie umiem jeździć konno - odparł cicho elf, wbijając spojrzenie w ziemię. - Chyba. 

[Soren? <:]

wtorek, 28 kwietnia 2020

Od Danny'ego do Lookyo

Zaraz po pracy poszedłem do wczorajszego sklepu. Przez całą drogę zastanawiałem się, czy mogę o tym powiedzieć tej kobiecie, gdyby nie było chochlika, w końcu on do niej „należał” - tak mi się wydawało. Jednak czy ona byłaby w stanie coś zrobić? Za opłatą, na pewno, ale czy pomogłaby mi sama z siebie? Wiedziałem, że o to nie spytam. Gdy dotarłem do sklepu i otworzyłem drzwi, a dzwonek nad nimi dwa razy wydał z siebie dźwięk, rozejrzałem się. Sklepik był pusty, dopiero po kilku sekundach zobaczyłem za ladą czarownice. Spojrzała na mnie, jakby coś jej nie pasowało, mimo to zmusiła się na delikatny uśmiech.
- Witaj Danny, co cię tutaj sprowadza? - gdy wypowiedziała moje imię, poczułem ciarki na plecach. Wydawała się, jakby mój widok wcale jej nie zadowolił. Podszedłem do niej i dopiero gdy byłem przy ladzie, a chochlika nigdzie nie zauważyłem, spojrzałem na nią.
- Szukam Lookyo – odparłem. Kobieta zmieniła pozycję i zaciekawiona oparła łokieć o stolik, a na dłoni położyła głowę.
- Na prawdę? A dlaczego, jeśli mogę wiedzieć? - zapytała cieplejszym głosem
- Czyli go tu nie ma? - ponownie się rozejrzałem, na co ona tylko pokręciła głową. Westchnąłem zrezygnowany. - Wczoraj ukradł jakiś naszyjnik i wpadł do mojej torby. Teraz czarownik, któremu to ukradł, obwinia mnie i jeśli Lookyo mu tego nie odda, będę miał kłopoty – odsunąłem się od stolika. Widziałem, jak zaczyna marszczyć czoło, ale zamiast pytać, co ma zamiar zrobić, albo czy pomoże, dodałem:
- Więc gdy wróci, proszę mu to przekazać i niech przyjdzie do mnie wieczorem – odwróciłem się i skierowałem do drzwi. Wyszedłem z niego, tym samym wpuszczając do środka dwójkę dzieci. Przytrzymałem tym maluchom drzwi, po czym skierowałem się w stronę domu.
Po drodze czułem, jakby ktoś mnie obserwował. Prawdopodobnie był to ten czarownik. Byłem trochę załamany, że go nie spotkałem, cóż teraz miałem zrobić? Jeśli życie mi miłe, musiałbym mu pokazać sklep, miejsce, w którym może go dopaść. Tylko się na to zgodzi? Wczoraj oświadczył, że nie będzie się za nim uganiał, bo ma do tego mnie; nieważne czy bym protestował, czy nie. Mężczyzna prawdopodobnie przyjdzie wieczorem, o tej samej porze, co wczoraj, miałem więc jeszcze z dwie godziny, aby coś wymyślić. Uciec? A może mam biec w stronę Chatki, kiedy on mnie będzie gonił? Ze złości kopnąłem kamień leżący na ziemi. Poleciał gdzieś w bok, wpadł w krzaki i jedyne, co usłyszałem, to syk jakiegoś kota. Na chwilę przystanąłem, z krzaków jednak nie wyłonił się żaden czworonóg, dlatego kontynuowałem drogę. Wsadziłem ręce w kieszeni i przeklinałem samego siebie, że mu pomogłem. Gdy byłem blisko domu, na chwilę się zatrzymałem. Położyłem palec na kamieniach, jakie wisiały mi na szyi. A gdyby tak pozwolić, aby demon sam załatwił tę sprawę?
„Z wielką chęcią”, odparł.
Usłyszałem szelest i odwróciłem głowę. Coś się poruszył w żywopłocie i ujrzałem mały, ledwie widoczny, czerwony ogonek. Szybko sięgnąłem po niego ręką i wyciągnąłem na zewnątrz tego wrednego chochlika, który musiał mnie śledzić.
- Ej! Bo oderwiesz mi ogon! - krzyczał swoim cieniutkim głosikiem. Zmarszczyłem brwi, nie mając zamiaru go puszczać. Uniosłem go na wysokość swoich oczu.
- Śledziłeś mnie? - zapytałem ciekawy.
- Od razu, że śledziłem... Wiesz, jakie są chochliki? Latamy w różne miejsca i zbieramy rzeczy, więc to raczej oczywiste, że mogę ci tu gdzieś przemknąć – przewróciłem oczami, zgadzając się na jego wersję.
- Nie ważne, szukałem cię – oświadczyłem i położyłem go sobie na drugiej dłoni, aby nie musiał wisieć do góry nogami. Jednak w dalszym ciągu trzymałem go za ten mały ogonek, aby mi nie zwiał.
- Mnie? Czemu? - przechylił lekko główkę w bok. Wszystko, co małe jest urocze. Dlaczego tylko muszą być te małe istotki takie wredne?
- Przez ciebie mam problem z tym czarodziejem. Stwierdził, że za ciebie odpowiadam – mały zmarszczył brwi.
- Jakim czarodziejem? - wziąłem głęboki oddech, nie miałem zamiaru się z nim kłócić. Nim jednak mu wszystko wytłumaczył, zabrałem go do domu, który był kilka kroków dalej.
- Ten, któremu ukradłeś naszyjnik – wyjaśniłem, kładąc tego stworka na stole. - Chce cię dopaść, ale to ja jakoś mam kłopoty.
- Aaa, ten – powiedział i na chwilę zamilkł. - Ty masz kłopoty? Nie zazdroszczę – zmarszczyłem brwi i wskazałem na niego palcem wskazującym.
- Przez ciebie. Tak właściwie, to on tu zaraz przyjdzie, więc sam to załatwisz – mruknąłem. - I nie szukaj wyjścia, okna i drzwi zamknięte – dodałem, wstając od stołu i zaczynając robić sobie herbatę. „Zaraz to za dużo powiedziane, jeszcze z półtora godziny”, pomyślałem, patrząc na niego.

<Lookyo?>

niedziela, 26 kwietnia 2020

Od Sorena do Vaeril'a

Soren nie czekał bezczynnie, aż oczarowany luksusem towarzysz opuści łazienkę - wręcz przeciwnie, w głębi serca cieszył się, że po licznych kłopotach i nieprzyjemnościach elf wciąż potrafi cieszyć się tak trywialnymi w oczach księcia rzeczami. Zresztą, ciepła kąpiel z całą pewnością dobrze mu zrobi. Chłopak przeczesał palcami włosy i z uśmiechem na ustach opuścił przydzieloną mu komnatę. Nie powinien tracić czujności i bezczynnie czekać na rozwój wydarzeń - zdobycie światełek było ich priorytetem i głównym powodem, dla którego pojawili się na progu nieszczęsnego domostwa. Chłopak wysilił więc pozostałe mu resztki charyzmy, oczarowując przemykających się obok służących. Spędzone na zamku lata i liczne obserwacje sprawiły, że białowłosy ani śnił lekceważyć ogromnej wiedzy i szpiegowskich zapędów pozornie skromnej świty. Soren mógłby wręcz śmiało stwierdzić, że okazywali się niekiedy znacznie bardziej niebezpieczni, niż odziani w złote szaty arystokraci. 
Acedia wykorzystał wręcz wszystkie wrodzone środki, by zaskarbić sobie sympatię kilku służek, które z niemałym entuzjazmem obdarowały go wszystkim, czego potrzebował. Słabe, spragnione atencji umysły uległy pod naciskiem perswazji - niby marionetki w rękach doświadczonego lalkarza. Książę nie zamierzał jednak tak szybko odpuścić, wykorzystując chwilowy przebłysk fortuny do granic możliwości. Rozanielone pokojówki bez słowa zaprowadziły młodzieńca do doskonale zaopatrzonego ambulatorium, napełniając torbę wszelkiej maści medykamentami - nie mogli raz jeszcze popełnić tak ogromnego błędu, narażając własne zdrowie bez odpowiednich środków. Białowłosy skłonił się najniższej, jak tylko potrafił, ucałowując dłonie obu kobiet, nim rozpłynął się w powietrzu, by sekundy później stanąć na środku eleganckiej sypialni. Vaeril dołączył do niego niedługo potem, promieniejąc wręcz ulgą i lepszym samopoczuciem, a Soren poczuł, jak jego serce topnieje na sam widok uradowanego kompana. Ich krótką rozmowę przerwało pojawienie się lokaja, dzierżącego w dłoniach pełne parującego jedzenia tace. Żołądek białowłosego wywrócił się do góry nogami na sam widok kolacji - niemal zdążył już zapomnieć, jak doskonale jadali arystokraci. Gdy półmiski zaświeciły pustką, a brzęk sztućców ucichł, książę opadł plecami na łóżko, nie czując się na siłach, by zrobić cokolwiek innego. 
- Mogę tu zostać? - zapytał niespodziewanie Vaeril
Białowłosy momentalnie podniósł się do siadu, nie do końca wiedząc, jak powinien zareagować. Odpowiadał więc jak pozbawiony rozumu szczeniak, czując się zmieszany i z lekka zawstydzony propozycją towarzysza. Nie chodziło o przebywanie w jednym pokoju, robili to przecież, odkąd tylko wyruszyli w swą pierwszą podróż, jednak świadomość, że przyjdzie im najpewniej spać w jednym łóżku, napełniała Sorena dziwnym rodzajem ekscytacji, przytłaczanym jednak przez cisnący się na twarz rumieniec. Zgodził się więc, zdejmując krępujący dotychczas dublet, by chwilę później spocząć tuż obok Iversena. Acedia nie odezwał się ani słowem, mając wrażenie, że gdyby tylko otworzył usta, wypowiedziałby jedynie komplet zupełnie niepotrzebnych, krępujących obserwacji. Z nikłym uśmiechem na ustach zasnął więc i, ku niebywałej uldze, raz jeszcze uchronił się przed nawiedzającymi go dotychczas koszmarami.
***
Biegł ile sił w nogach, ściskając w ramionach przechwycone z pokojów bagaże, ani myśląc nawet, by odwrócić się za siebie. Powinien się domyślić, wyczytać między wierszami, że Eladiera wróciła do domu - jak mógł w ogóle łudzić się, że przez te wszystkie lata desperacko czekała w Terpheux, aż przeznaczony jej narzeczony powróci? Idiota, cholerny idiota. Czym prędzej pojawił się u boku równie zdezorientowanego Vaeril'a, popędzając konie - musieli jak najszybciej opuścić posiadłość i zaszyć się gdzieś głęboko, nim dane im będzie ponownie odpocząć. Soren nie miał nawet siły, by przejmować się ewentualnym pościgiem, wciąż rozpamiętując własną głupotę, przez którą raz jeszcze wpadli w kłopoty. Gdy w końcu zdecydowali się na postój, chłopak bezwładnie osunął się na ziemię, dając upust kłębiącemu się w nim dotychczas stresowi i zmęczeniu desperacką ucieczką. I choć domyślał się, że wieść o zerwanych zaręczynach Eladieri szybko rozniesie się po królestwie, sprowadzając do jej domostwa masę adoratorów, zdradzając jednocześnie, gdzie wędrowcy udali się po ucieczce z Terpheux, Soren w głębi duszy cieszył się, że ten etap życia ma już za sobą. Nie kochał elfki, nieważne, jak bardzo by się starał, nie byłby w stanie jej pokochać. Zsunął więc z palca srebrną, grawerowaną obrączkę, wsuwając ją do wewnętrznej kieszeni płaszcza. A więc oficjalnie stał się dwudziestoczteroletnim kawalerem. Zaśmiał się pod nosem, szybko przenosząc swą uwagę na rozmowę z równie zmęczonym Vaerilem.
- Ktoś tam na górze musi nas nienawidzić - mruknął Vaeril. Jeżeli Bóg istnieje, musi świetnie się bawić, pisząc scenariusz ich życia. - Czego jeszcze potrzebujemy? 
Acedia jeszcze przez chwilę wpatrywał się w oczy kompana, nim otrząsnął się z dziwnego otępienia, by zajrzeć do środka swego bagażu. Brakowało im jedynie psianki. Mimo wszystko chłopak ułożył przed sobą spisaną elegancko recepturę i zdobyte w pocie czoła składniki, by sekundy później poczuć, jak jego serce gwałtownie się zatrzymuje. Pot spłynął po plecach, a ręce nerwowo przeszukały wszystkie leżące na ziemi pakunki.
- Kurwa mać! - warknął i gdyby nie obecność Iversena, najpewniej nadal kląłby w najlepsze, nie przejmując się królewską etykietą - Zapomniałem. Do cholery, jak mogłem zapomnieć?!
Brunet spojrzał na niego zaskoczony, kładąc dłoń na ramieniu wzburzonego kompana, jakby próbując go uspokoić. I choć Soren na chwilę przygasł, oddychając głęboko, po chwili wściekłość znów wymalowała się na jego twarzy, gdy z rozpaczą w głosie tłumaczył, że najprawdopodobniej zapomniał spakować cinfernii, gdy w pośpiechu uciekali z gildyjnej kryjówki. Powinien być ostrożniejszy, a tymczasem znów wszystko zepsuł. 
- To wszystko moja wina. - Poczuł, jak ugina się pod ciężarem wszystkich minionych wydarzeń, tracąc dotychczasową brawurę. -  Przepraszam cię, gdybym był odpowiedzialniejszy, nigdy nie naraziłbym cię na tyle niebezpieczeństwa. 
Nie rozumiał, dlaczego przejął się tak trywialną rzeczą, która nie powinna mieć przecież na niego najmniejszego wpływu. Przywykł do trzymania swych emocji pod kluczem na tyle, że gdy w końcu zdecydował się je pokazać, całkowicie stracił kontrolę. I gdyby nie siedzący tuż obok Vaeril, który z jakiegoś powodu przejął się nagłą zmianą w postawie towarzysza, Soren najpewniej już dawno wybuchnąłby płaczem. Żałosne.
- Opowiadałeś, że to nie pierwszy raz, kiedy wpadliśmy w podobne kłopoty. Zawsze jakoś udawało nam się wyślizgnąć, prawda? - Głos Vaeril'a z bliżej nieznanych powodów z lekka ukoił zszargane nerwy. - Pamiętasz, jak uciekliśmy z wioski, którą wcześniej podpaliliśmy? Zgubiony składnik to nic w porównaniu z tamtym wydarzeniem.
Głowa Sorena niemal natychmiastowo uniosła się ku górze, wbijając w bruneta zaskoczone, ociekające wręcz nadzieją spojrzenie. Czy się przesłyszał? Nie, na pewno nie. Czy to znaczy, że chłopak jakimś cudem odzyskał pamięć? Nie, to nie mogłoby być tak proste. Mimo wszystko Acedia rozwarł usta ze zdziwienia, a jego serce gwałtownie przyspieszyło. Bez większego namysłu chwycił ramiona Vaeril'a, spoglądając na niego wyjątkowo rozanielonym spojrzeniem.
- Nigdy nie wspomniałem ci o tej wiosce. - Słowa z trudem opuszczały zaciśnięte z nerwów gardło białowłosego. - To twoje własne wspomnienia. Czy to znaczy, że odzyskujesz pamięć? 
Spodziewał się negatywnej odpowiedzi, jednak emocje, jakie kierowały wówczas jego ciałem, sprawiły, że nie potrafił powstrzymać się przed zadaniem rozbrzmiewających w głowie pytań. Iversen zdawał się jednak równie wybity z rytmu przez swój nagły przebłysk świadomości, nie będąc w stanie powiedzieć nic więcej. Mimo wszystko Soren uśmiechnął się szeroko i gdyby nie świadomość, że relacja z obecnym Vaerilem nijak ma się do tej, którą posiadali przed ingerencją Dereka, najprawdopodobniej rzuciłby mu się na szyję. Zaklęcie Ursuli słabnie - związane jest to z brakiem doświadczenia gwardzisty, czy może manipulacja z czasem faktycznie traciła na sile? Niespodziewane odkrycie rzuciło nowe światło na wszystko, co Soren dotychczas wydedukował na temat zdolności swej macochy, napełniając serce nadzieją, że przy odrobinie szczęścia i odpowiednim wyczuciu czasowym zdoła oczyścić swe imię z fałszywych zarzutów i odzyskać nazwisko, a także pozostałych mu członków rodziny. I choć niespodziewana wypowiedź elfa zdołała wyrwać Acedię ze szponów zwątpienia, musieli porzucić temat, obiecując, że jeszcze kiedyś do tego wrócą. Szybko przenieśli uwagę na konieczność zdobycia cinfernii, bez której eliksir nie będzie kompletny. Po pełnej luźnych propozycji i przypuszczeń rozmowie zdecydowali, że z samego rana wyruszą do Atlantei - znajdowali się niemal przy jej granicach, a bogata flora i fauna tego regionu sprawiała, że odnalezienie składników zdawało się tam znacznie bardziej prawdopodobne, niż w wyniszczonym eksperymentami Pablares. Szybko rozbili więc obozowisko, a po upewnieniu się, że wciąż z lekka schorowany Vaeril zażył zdobyte podstępem lekarstwa, oboje zasnęli.
***
Jechali już jakiś czas, a gwałtowna zmiana krajobrazu i podmuchy wilgotnego, nieco cieplejszego wiatru sprawiły, że oboje odetchnęli z ulgą. Bogate w jod powietrze niewątpliwie stanowiło miłą odmianę od burzy piaskowych i wszechobecnej duchoty. Atlantea była niewielka, a przynajmniej jej lądowa część, dlatego dotarcie na wybrzeże zajęło im zaledwie jeden dzień, który minął zaskakująco szybko, skutkując jednak obolałym od siedzenia w siodle ciałem. Gdy w końcu zdecydowali się wykupić nocleg w przyjaźnie wyglądającej karczmie, zdali sobie sprawę, że dobra renoma państwa nie była jedynie pustymi słowami. Mała powierzchnia sprawiła, że królowa mogła rozsądniej rozdysponować finansami, co ewidentnie przełożyło się na panujące w miasteczkach warunki. Choć wykupienie noclegu było znacznie tańsze, niż w jakimkolwiek innym kraju, który odwiedzili, pokoje okazały się sterylne, a przede wszystkim doskonale wyposażone. Podróżnicy uśmiechnęli się na ten widok, decydując się na chwilę odpoczynku, nim ruszą na poszukiwania składników. Położyli się więc na przydzielonych im łóżkach, decydując się nawet na chwilową rozmowę, której brzmienie wyjątkowo ucieszyło Sorena. Tęsknił za chwilami, gdy dyskutowali niemal bez przerwy.
- Dręczy mnie to już od jakiegoś czasu...Dlaczego właściwie uciekłeś z domu? Wyglądało, jakbyś miał wszystko. - Pytanie wisiało w powietrzu, gdy elf powoli odwrócił się w stronę towarzysza, niewątpliwie odnosząc się do bogactwa, jakim opływał folwark Lithminów.
Acedia zmarszczył brwi, nie odpowiadając jeszcze przez chwilę. Mógł się spodziewać, że Vaeril zapomniał również o rozmowie, którą odbyli na rycerskim festiwalu, gdzie po raz pierwszy odkrył przed nim tak wartościową tajemnicę ze swego życia. Spojrzał więc w stronę wyczekującego odpowiedzi elfa, przyjmując wyjątkowo poważną jak na siebię minę. Co mu szkodziło opowiedzenie tej historii raz jeszcze?
- Odpowiedź jest całkiem prosta. - zaczął, podnosząc się do siadu - Nie chciałem, żeby ktoś decydował za mnie o tym, jak potoczy się moje życie. - Miał nadzieję, że brunet zrozumie oczywiste nawiązanie do zaaranżowanych zaręczyn. - Do tego moja macocha skazała mnie na śmierć. Gdybym nie uciekł, nie przeżyłbyś tych wszystkich kłopotów, o których nawet nie pamiętasz. - Wysilił się na blady uśmiech, mając nadzieję, że rozładuje on lekko atmosferę.
Kolejne minuty okazały się dość chaotyczne, kończąc się spontaniczną decyzją, by wyruszyć w końcu na wybrzeżę, choć Vaeril nie wydawał się do końca zorientowany, dlaczego ponownie szukali odpowiedzi u oceanicznych brzegów. Podczas drogi Soren wyjaśnił więc w ogromnym skrócie, że cinfernia jest rośliną podwodną, rosnącą jedynie w wyjątkowo słonych środowiskach. 
- Dlatego właśnie będę musiał po nią zanurkować. - Westchnął ciężko. Kąpiel w lodowatych odmętach, gdy na dworze zima powoli zmierzała ku końcowi nie była czymś, co jakkolwiek go kusiło. - Ty zostaniesz na brzegu. Jesteś chory, nie będę narażać cię jeszcze bardziej.
Spojrzał na towarzysza błagalnym, pełnym troski spojrzeniem. I choć przez lata ukrywał się pod obojętną, kamienną maską, ostatnimi czasy mowa jego ciała zdradzała coraz więcej, a Soren nie potrafił jednoznacznie stwierdzić, czy powinien się z tego cieszyć. 
- Jeśli wejdziesz teraz do wody, jakie są szanse, że też się nie rozchorujesz? - zapytał Vaeril - Nie łatwiej byłoby kupić ten składnik u alchemika, tak jak zrobiłeś to wcześniej?
- O tej porze roku ciężko znaleźć autentyczne cinfernie. Handlarze nie mają oporów przed sprzedażą falsyfikatów. - Soren wzruszył ramionami. - Nie będę ryzykował, dodając do eliksiru cokolwiek innego. Zresztą nie takie rzeczy się robiło. - Zaśmiał się pod nosem. - Psiankę natomiast powinniśmy zdobyć dość łatwo. To raczej pospolita, bagienna roślina.
Niedługo potem dotarli do pomostu nieopodal tętniącego życiem targowiska. Białowłosy westchnął ciężko, a kilku siedzących nieopodal rybaków spojrzało na niego z politowaniem. Najwidoczniej doskonale wiedzieli, co zamierzał zrobić i nie dziwiło ich to ani trochę. Nie miał jednak czasu, by się wycofać.
- Możesz zamknąć oczy. - Wyszczerzył się łobuzersko ku elfowi, nim po chwili zawahania zdjął płaszcz.
Nim Vaeril zdążył choćby odpowiedzieć, Soren pozbył się jedwabnej koszuli i kląc jak szewc wskoczył do lodowatej wody. Poczuł, jak skórzane spodnie jeszcze bardziej przylegają do zaczerwienionej z zimna skóry, gdy zniknął pod powierzchnią, robiąc co w jego mocy, by odnaleźć niepozorną, krwistoczerwoną roślinkę. I choć przez chwilę szczerze zwątpił, czy zostawienie kompana samemu sobie było rozsądnym pomysłem, szybko odrzucił wszelkie obawy - Atlantea była miejscem stosunkowo bezpiecznym, trzeba mieć naprawdę ogromnego pecha, by narobić sobie tutaj wrogów. 
Wynurzył się więc raz jeszcze, by zaczerpnąć powietrza. Posłał Iversenowi rozbawione spojrzenie, nim zanurkował ponownie.

[Vaeril? Don't mind this idiot]

Od Vaeril'a do Sorena

Nie wierzył, że ryzykowny i niezwykle głupi, zdaniem elfa, pomysł Sorena się powiedzie. Szerze wątpił, że kolejny z "genialnych" planów przyniesie oczekiwany skutek. Szybko jednak zmienił zdanie. Bez większych problemów dostali się na tereny niezwykle wielkiej i piękniej posiadłości. Wszystko szło dobrze.
Vaeril w snach nie marzył, że znajdzie się w tak niezwykłym miejscu. Nie mógł oderwać wzroku do najróżniejszych roślin, których nie potrafił nawet nazwać. Rozglądał się na boki, nie będąc w stanie zachować należytej powagi. Chciał nacieszyć oczy wszystkim, co go otaczało. Nie wiadomo w końcu, kiedy ponownie znajdzie się na terenach tak bogatej posiadłości?
Budynek, do którego dotarli zapierał dech w piersi. Vaeril poczuł się przytłoczony wielkością dworku. Przypomniał sobie dom Derek'a, w którym mieszkał przez ostatnie kilka lat. Niebo a ziemia.
Wtedy też na progu pojawiła się elfka. Brunet przyglądał się w milczeniu, jak Soren powitał kobietę. Była ona niezwykle piękna. A sądząc po ubraniach, równie bogata. Vaeril przez całą rozmowę białowłosego i jego niedoszłej teściowej, poprawiał nerwowo niewygodny kaftan. Dalej nie wierzył, że zmusił się do założenia go. Wyglądał co najmniej głupio.
Elf przedstawił się uroczyście. Jego towarzysz zaś szybko wyjaśnił, dlaczego podróżują razem. Vaeril w żadnym wypadku nie przypominał dobrego ochroniarza. Wręcz przeciwnie, wyglądał na kogoś, kogo trzeba co chwilę osłaniać. Oczywiście, nigdy by się do tego nie przyznał, więc przemilczał niestworzone historię Sorena i wszedł za rozmówcami do środka posiadłości.
Wnętrze jeszcze bardziej przytłoczyło bruneta. Za dużo. Wodził oczami po zdobionych ścianach i złoconych akcentach mebli znajdujących się w przedpokoju. Elf uznał, że gdyby mieszkał w takim miejscu, nie dałby rady zmrużyć oka w obawie przed możliwymi włamaniami.
- Jak miewa się Eladiera? Tak rzadko do mnie pisze, odkąd zamieszkała u twego boku. Zupełnie jakby zapomniała o usychającej z tęsknoty matce. - Vaeril spojrzał na gospodynię. Wyglądała na dość przejętą. Eladiera? Czyżby to była narzeczona Sorena?
Dopiero przysłuchując się dalszej rozmowie białowłosego z kobietą, elf uświadomił sobie, jak niesamowicie bogaty musi być jego towarzysz. Musi pochodzić z niezwykle wpływowego rodu, skoro jego żoną miała zostać tak majętna dziewczyna. Dlaczego Soren to wszystko porzucił? Prawdopodobnie mógł mieć wszystko, o czym Vaeril jedynie marzył. Co takiego zaszło w życiu białowłosego, że postanowił podróżować ze zwykłym biedakiem u boku?
Brunet potrząsnął głową, chcąc wyrzucić z niej nurtujące go pytania. Zapyta Sorena o to później. Teraz skupił się na ciążącym nad nimi zadaniem. Zdobycie narządów świetlnych Caligo. Co to właściwie jest? Elf postanowił jednak nie kwestionować użyteczności owego składnika. Skoro nie obejdą się bez niego, musi być niezwykle ważny. Białowłosy w końcu zdecydował się zmierzyć z przeszłością, którą, jak zauważył Vaeril, starał się unikać jak ognia.
- Korzystając z niezapowiedzianej wizyty, wraz z mężem byłabym zaszczycona, gdybyście zostali na ucztę. - Zaproszenie elfki było niezwykle kuszące. Brunet czuł niezwykłą ciekawość. Chciał się dowiedzieć, jakie przysmaki jedzą ludzie z "wyższych sfer". Połowę życia przeżył o ziemniakach, chlebie i okazyjnie serze.
- Podróżowanie nocą jest niebezpieczne, dlatego nasze komnaty stoją dla was otworem. W końcu niedługo będziemy rodziną. - Propozycja pozostania na noc w tak pięknej posiadłości sprawiła, że Vaeril uśmiechnął się mimowolnie. Spojrzał na Sorena, który jedynie kiwnął głową. Elfka odeszła. Jeden z lokajów podszedł do młodzieńców i wskazał korytarz, którym mieli się udać, by dotrzeć do przeznaczonych dla nich pokoi.
- Miej się na baczności. Coś poważnie mi tu nie gra, choć nie potrafię jeszcze stwierdzić, co takiego. Ważne, że jakoś nam się udało. - Słowa, jakie wyszeptał Soren, zaskoczyły elfa. Co takiego wzbudzało jego podejrzliwość? Vaeril mimo wszystko również postanowił zachować czujność. Białowłosy zapewne zna się na rzeczy, a przytłoczony okazałością posiadłości brunet musiał coś przeoczyć.
Lokaj zaprowadził ich do pokoi. Gospodarze okazali się niezwykle łaskawi, przydzielając młodzieńców do osobnych pomieszczeń. Vaeril, zostawiając Sorena w swojej komnacie, z błyskiem w oczach rozejrzał się po swojej sypiali.
Białe meble opierały się o jasne ściany. Gdzieniegdzie wisiały przepiękne obrazy, a podłogę przykrywał puchaty dywan. Na parapecie przy ogromnym kącie ustawione zostały kolorowe kwiaty. Uwagę elfa całkowicie jednak pochłonęło łóżko. Wielkie, nakryte grubą kołdrą łóżko.
Brunet nie myślał wiele. Wyciągnął się na miękkim materacu. Mógł na nim zostać na zawsze. W ciągu całej podróży u boku Sorena zapomniał, czym jest wygoda.
Chwilę później złapał go kilkusekundowy atak kaszlu. Choroba nie przeszła jeszcze całkowicie i dawała o sobie znać. Vaeril nie przejmował się nią jednak. Liczył, że zostaną przez kilka dni w tym domostwie i wtedy dojdzie do siebie.
- Podoba ci się? - Brunet nawet nie słyszał, kiedy Soren wszedł do jego pokoju. Uśmiechał się delikatnie, najwyraźniej domyślając się odpowiedzi na zadane przez siebie pytanie.
- Bardzo - potwierdził Vaeril, podnosząc się. Białowłosy usiadł obok.
- Odpocznij - polecił, wpatrując się w zmęczonego elfa. - Ja poszukam gospodarzy i zobaczę, co uda mi się zdobyć.
Brunet pokiwał zgodnie głową. Marzył tylko o tym, by położyć się spać w tym cudownym łożu. Po krótkiej wymianie zdań, Soren opuścił pokój, zostawiając Iversena samego. Vaeril wtedy też wpadł na cudowny pomysł. W takiej posiadłości na pewno znajdzie się ciepła woda! Pójdzie spać dopiero wtedy, kiedy weźmie gorącą kąpiel.
Znalezienie łazienki nie było trudne. Gorzej z torbą elfa. Brunet nie miał pojęcia, gdzie ona się podziała. Po przeszukaniu swojego pokoju, zajrzał do sypialni białowłosego. Tam też nie odnalazł zguby. Postanowił więc wrócić na korytarz, w którym przywitała ich właścicielka posiadłości.
Początkowo ganek wydawał się Vaeril'owi pusty. Dopiero po chwili dojrzał za jedną z kolumn dziewczynę. W pierwszym momencie myślał, iż natknął się na gospodynię. Później zauważył, iż nieznajoma jest znacznie młodsza. Posiadała równie rude włosy, co poznana wcześniej elfka.
Dziewczyna ze zdziwieniem patrzyła na leżącą na ziemi torbę. Iversen natychmiast ją rozpoznał.
- Jest moja - przemówił, przypadkiem strasząc nieznajomą. Ta drgnęła i wbiła w elfa nerwowe spojrzenie. Kiwnęła głową, uśmiechnęła się niezręcznie i odeszła bez słowa. Choć jej reakcja wydawała się brunetowi dość dziwna, postanowił nie drążyć tematu. Zabrał swoją własność i wrócił do pokoju. Czas na kąpiel życia.
Soren powrócił w międzyczasie i czekał w swoim pokoju, aż jego towarzysz łaskawie opuści łazienkę. Vaeril nie śpieszył się wcale. Kiedy skończył i odwiedził kompana to zauważył, iż białowłosy wydaje się być dość zadowolony. Chwilę później elf dowiedział się, że udało im się zdobyć narząd świetlny Caligo. Byli o krok bliżej do zdobycia wszystkich składników. Soren stwierdził również, że przy odrobinie szczęścia, uzyskają jeszcze kilka niezbędnych produktów. W skarbcu posiadłości znajdowała się większość tego, czego potrzebowali.
Vaeril poczuł jednak niepewność. Prawdopodobnie niedługo stanie twarzą w twarz ze swoimi wspomnieniami. Albo przekona się, że Soren go oszukał. Elf bał się przyszłości. Czy naprawdę tego chce? Zdawał sobie jednak sprawę, że chyba za późno, żeby się wycofać. Musi się z tym zmierzyć. Przecież nie pogorszą nic, prawda?
Młodzieńcy zakończyli wieczór przyniesioną przez lokaja kolacją. Mężczyzna w imieniu gospodarzy uroczyście zaprosił ich na jutrzejsze śniadanie.
- Mogę tu zostać? - zapytał niespodziewanie Vaeril. Elf mimo wszystko poważnie potraktował obawę towarzysza. Z nadejściem nocy poczuł się przytłoczony ogromem posiadłości i jej mieszkańców. Wolał być blisko jedynej osoby, jaką zna. Czułby się znacznie bezpieczniej.
- Tu? - Soren zrzucił mu zdziwione spojrzenie.
- Usnę nawet na podłodze. I tak wydaje się wygodniejsza niż łóżka w gospodach, w których nocowaliśmy do tej pory. - Białowłosy dalej wydawał się zmieszany. Elf postanowił wyjaśnić, skąd jego nagły pomysł. - Sam mówiłeś, że im nie ufasz. Jeśli mają zamordować nas w nocy, nie będą się spodziewać, że jesteśmy w jednym pokoju.
- Nie sądzę, żeby posunęli się do tego. - Rogaty chłopak uśmiechnął się delikatnie. - Ale jeśli chcesz tu spać, to nie widzę problemu. Tyle, że podłoga nie wchodzi w grę.
- Na to liczyłem. - To mówiąc, elf położył się na boku i przykrył puchatą kołdrą. Materac naprawdę był niezwykle wygodny. Brunet stwierdził, że w przyszłości musi oszczędzać, by zakupić podobny.
Chwilę później Soren zgasił światło i zajął miejsce obok.
- Dobranoc, Vaeril.
- Dobranoc - odpowiedział zaspany brunet, a po chwili ciszy dodał: - Wiesz? Mógłbym się do tego przyzwyczaić.
Białowłosy nie odezwał się. Elf uznał, że jego zmęczony dniem towarzysz szybko zasnął. Został więc sam na sam ze swoimi myślami. Ostatnim przebłyskiem świadomości, nim całkowicie usnął, rozbawił go fakt, że Soren spędza noc w domu swojej narzeczonej z obcym chłopakiem w łóżku.
***
Vaeril powoli otworzył oczy. To była dobra noc. Czuł się wyjątkowo wypoczęty. Przeciągnął się, a pierwszą rzeczą jaką zobaczył, był siedzący przy ozdobnym pulpicie Soren.
- Właśnie miałem cię budzić - odparł białowłosy, spoglądając na elfa.
- Śniadanie? - zapytał z nadzieją brunet. Obawy o czyhające na ich życie niebezpieczeństwo minęło z nadejściem dnia. Powróciła zaś chęć spróbowania nowych potraw.
- Zgadłeś - potwierdził Soren, po czym wskazał na zawieszone o ramy łóżka ubranie. - Przebierzesz się i możemy iść.
Entuzjazm elfa przygasł. Nie chciał znowu zakładać niewygodnego odzienia. Skrzywił się na samo patrzenie na nie. Postanowił jednak poświęcić się dla sprawy.
Zeskoczył z łóżka, zabrał przygotowany dublet i wyszedł do łazienki. Wrócił chwilę później, co chwila poprawiając ciasny kaftan. Nie spodziewał się, że kiedykolwiek w życiu będzie zmuszony nosić takie rzeczy.
- Wyglądam i czuję się jak idiota - skomentował, zapinając ostatni guzik.
- Przesadzasz, jest dobrze. - Słowa pocieszenia nie poprawiły humoru Vaeril'a. Sorenowi podobne ubrania pasowały. Wydawało się, że jest od dawna przyzwyczajony. Kolejny raz elf zaciekawił się skrywaną przeszłością towarzysza. Był jednak pewien, że białowłosy na pewno pochodził z jakiegoś bogatego rodu.
Brunet na sam koniec przeczesał włosy oraz ciaśniej zawiązał buty. W końcu, gotowi do wzięcia udziału w uczcie, wyszli z pokoju i ruszyli za czekającym na nich lokajem. Satyr zaprowadził ich do przestronnej sali, w której centrum ustawiony został pokaźniej wielkości stół. Cały jego blat niemal uginał się od różnorodności potraw. Vaeril pierwszy raz w życiu widział tyle jedzenia w jednym miejscu. I to tylko śniadanie!
Elf zajął miejsce zaraz obok Sorena. Chwilę później do sala zaczęła się wypełniać innymi gośćmi. Wtedy też brunet przypomniał sobie o wieczornym spotkaniu tajemniczej dziewczyny. Szybko streścił towarzyszowi ową historię, podkreślając chęć zobaczenia jej ponownie.
- Może się pojawi - odparł od niechcenia białowłosy. Nie podzielał najwyraźniej ciekawości Vaeril'a.
Brunet z utęsknieniem spoglądał na pusty talerz. Zauważył, że dopóki nikt nie rozpocznie uczty, nikt nie sięgnie po jedzenie. Chłopak przeklinał cicho dobre wychowanie i modlił się, by wszyscy szybko zajęli swoje miejsca.
W końcu tylko jedno krzesło zostało wolne. Wtedy też gospodarze zaprosili do wspólnego posiłku. Elf dostrzegł na ich twarzach lekką niepewność. Do tego małżeństwo co chwilę spoglądało w stronę drzwi. Czyżby oczekiwali przybycia jeszcze jednego gościa?
Vaeril jednak szybko zapomniał o swoim podejrzeniu. Kiedy tylko pozwolono mu zacząć jeść, chwycił z leżącego nieopodal półmisku pajdę chleba. Nim jednak zdążył ją włożyć do ust, usłyszał skrzypienie drzwi. 
Brunet skierował wzrok ku wchodzącej osobie. W wejściu do sali stanęła spotkana wczoraj elfka. Dzisiaj ubrana w elegancką, ciemną sukienkę zdawała się dużo piękniejsza. 
- To o niej ci mówiłem. - Chłopak odwrócił się do swojego towarzysza. Blady jak ściana białowłosy, zaraz po tym, jak prawie zakrztusił się pitą wodą, wpatrywał się z dziewczynę dość zaszokowanym wzrokiem. - Soren? 
Vaeril jeszcze raz spojrzał na elfkę. Ta wbijała w siedzącego obok niego młodzieńca miażdżące spojrzenie. Kiedy brunet rozejrzał się, zauważył, iż dosłownie wszyscy zgromadzeni przy stole zaczęli w nich wpatrywać. Poczuł dreszcz na plecach.
Nim zdążył jednak zareagować, Soren objął go ramieniem i sekundę później rozbili się o podłogę w całkowicie pustym korytarzu. Elfowi zrobiło się niedobrze. Nienawidził, gdy jego towarzysz decydował się na nagłe teleportacje. 
- Co to było? - prychnął obolały Vaeril, wstając z ziemi.
- Wyjaśnię ci później. - Białowłosy wydawał się wyjątkowo zdenerwowany. - Przygotuj konie do drogi, ja biegnę po nasze rzeczy. 
Nim zdradził cokolwiek więcej, ponownie rozpłynął się w powietrzu. Elf został sam bez jakiegokolwiek pojęcia, gdzie się znajduje. Skierował się jednak szybkim krokiem do pobliskiego okna. Wyjrzał przez nie. Niewysoko - da radę wyskoczyć. 
Po niezgrabnym lądowaniu pobiegł w stronę stajni. Na szczęście nikt nie pilnował znajdujących się w niej koni. Vaeril nie miałby pojęcia, co robić, gdyby czekała go konfrontacja z jakimś ochroniarzem. 
Odszukał Vivę i Witkę, szybko je osiodłał i wyprowadził z budynku. 
Pozostało mu jedynie czekać na powrót Sorena. Elf zastanawiał się, co strzeliło go głowy jego towarzyszowi. Dlaczego pojawienie się rudowłosej dziewczyny zmusiło go do szybkiego wycofania się? Wtedy też brunet skojarzył podobieństwo gospodarzy i młodej kobiety. Czy to możliwe, żeby elfka była wspomnianą wcześniej narzeczoną? To by wyjaśniało reakcję towarzysza. Pozostała jednak jedna sprawa - jakim cudem Soren zdobył potrzebny składnik, skoro wszyscy od samego początku wiedzieli o przekręcie? Postanowił jednak nie drążyć tego tematu. 
Obładowany torbami Soren pojawił się dosłownie chwilę później. Vaeril odebrał swój bagaż i wsiadł na Witkę.
- Wyjedziemy tylną bramą. - Białowłosy skierował się w głąb ogrodu, kiedy tylko zauważył kłębiących się na dziedzińcu uzbrojonych strażników. Elf bez słowa podążył za nim. 
Zmuszone do galopu konie popędziły przez ubogą tundrę. Brunet co chwila odwracał się w obawie przed możliwym pościgiem. Na szczęście nikt nie podążał ich śladem. 
W końcu z myślą o dobro wierzchowców postanowili zatrzymać się na chwilowy odpoczynek.
- Czy to była Eladiera? Twoja narzeczona? - zapytał Vaeril, siadając na ziemi. Czuł się równie wyczerpany, co konie. 
- Obawiam się, że już była narzeczona - westchnął Soren. - Nie miałem pojęcia, że tam ją spotkamy.
Elf zaśmiał się żałośnie. Czy naprawdę nic nie może pójść po ich myśli? Dlaczego każde przedsięwzięcie tak musi się kończyć?  
- Ktoś tam na górze musi nas nienawidzić - mruknął Vaeril. Jeżeli Bóg istnieje, musi świetnie się bawić, pisząc scenariusz ich życia. - Czego jeszcze potrzebujemy? 

[Soren?]

sobota, 25 kwietnia 2020

Od Lookyo do Danny'ego

– Ihranaya! Ihranaya!
Kyo niczym kot wskoczył na książkę, przysłaniając jej akurat tę część, którą czarownica przepisywała do notatnika. Spojrzał na litery, chwilę czytał, szybko jednak zrezygnował, uznając, że to nic ciekawego, przynajmniej dla niego.
– O co chodzi? – niechętnie zapytała Ihranaya, przestając pisać.
– Co kupił tamten rogaty?
Kyo posłał kobiecie pytające spojrzenie, lecz wtem odskoczył, bowiem ta przegoniła go machnięciem ręki. Odfrunął kawałek dalej, zgrabnie wylądował obok książki.
Oczywiście, że go interesowało, co wziął białowłosy chłopak o imieniu Danny (jak mniemał). Wcześniej, jak pytał jego samego, nie uzyskał odpowiedzi, ale szybko zrezygnował z męczenia go, bowiem dobrze wiedział, że tę informację może wyciągnąć również od Ihranayi. Ciekawiło go, co Rogacz kupił. Jakąś broń? Chyba nie. Jakoś nie widział go jako osobę poszukującą magicznej broni, nawet jeśli wiedział, że nie wolno oceniać książki po okładce. Zresztą, gdyby był naprawdę zły, chochlik szybko by się o tym przekonał – w końcu trochę go zirytował w jego mieszkaniu (do teraz się dziwił, że nie ucierpiał wtedy).
Ale skoro to nie była broń, to co? W sumie Ihranaya miała multum rzeczy, więc niekoniecznie musiała to być broń. Może coś pasywnego? Na przykład zmazywalny atrament albo świecąca kula. Jakaś ozdoba? Lekarstwo na coś? Nie potrafił stwierdzić, co by pasowała do chłopaka. Pozostawało mu więc spytanie o to czarownicy.
Kobieta zmierzyła wzrokiem chochlika, uniosła delikatnie jedną brew.
– Nic szczególnego – odparła, zanurzając pióro w kałamarzu.
Ta odpowiedź nie nasyciła ciekawości chochlika. Ani nawet nie zadowoliła.
– Czyli co? – ciągnął dalej temat, wolno przestępując z nogi na nogę.
Ihranaya spojrzała na pióro, potem na książkę, a na końcu na Lookyo. Chwilę mu się przyglądała, po czym, cicho wzdychając, zostawiła pióro w kałamarzu i oparła się o oparcie krzesła. Chyba trzeba będzie sobie zrobić przerwę od pisania, bo w takich warunkach to się nie dało. Musiała zaspokoić ciekawość malucha, inaczej ten nie da jej spokoju. A ona dobrze wiedziała, co się z tym wiązało.
Czekając na odpowiedź, Kyo przeleciał wzrokiem po gabinecie, w jakim się znajdowali. Spojrzał na stojący w kącie koło wielkiego regału fotel, na którym wywalony leżał Vince. Kocur jakiś czas temu wrócił, krótko po tym, jak się ściemniło. Kyo próbował go wypytać o powód, dla którego wcześniej uciekł i zostawił go na pastwę losu, ale nie uzyskał odpowiedzi. Cóż, czego mógł się spodziewać? Może i kot był nienaturalnie inteligentny, ale dalej nie umiał mówić i czasami nie dało się zrozumieć, o co mu chodziło, z czym borykała się nawet jego właścicielka. Tak kwestia nagłego zniknięcia i pojawienia się jak gdyby nigdy nic pozostała niewyjaśniona. Niestety.
– Taki o naszyjnik z kamieniami – usłyszał wtem.
Nastawił czułki, odwrócił głowę i podniósł wzrok na czarownicę.
– Z kamieniami? – spytał, unosząc brwi.
– Na uspokojenie i wyciszenie jakiegoś demona, który w nim mieszka. Czy jakoś tak – rzuciła ciszej, wzruszając ramionami. – O, i migreny – przypomniała sobie po chwili.
– Uspokojenie i wyciszenie – powtórzył za nią pod nosem. – I migreny.
Zmrużył nieco oczy, zmarszczył brwi. Próbował jakoś połączyć elementy układanki i samemu zgadnąć, co to dokładnie był za naszyjnik. Nie było to jednak łatwe, ponieważ w sklepie całkiem sporo było naszyjników i większość miała dosyć podobne efekty. Mimo to chciał samodzielnie znaleźć odpowiedź.
Nagle jego oczy błysnęły, czułki się wyprostowały, a nad głową pojawiła się malutka wyimaginowana żarówka, która się zapaliła. Pstryknął palcami, dźwięk ten z powodu jego wielkości był na tyle cichy, że czarownica ledwo go usłyszała.
– Chodzi ci o ten z tym czarnym księżycem i tymi ciemnofioletowymi kryształami? – posłał jej pytające spojrzenie.
– To kamień księżycowy, nie czarny księżyc – poprawiła go Ihranaya.
– A to nie znaczy czasem to samo? – zdziwił się.
Kobieta powstrzymała się przed komentarzem, zamiast tego westchnęła ciężko.
– Ale tak, o ten mi chodzi.
Usłyszawszy to, Kyo otworzył szeroko oczy, gdy nagle zaczął bić brawo.
– Wow, gratulacje, w końcu się go pozbyłaś! – Uśmiechnął się. – Już się bałem, że go nie sprzedasz.
Ta, Ihranaya miała pewne problemy ze sprzedaniem tamtego naszyjnika. Podobnie jak wielu innych przedmiotów. Nawet, jeśli miała klientów, to zazwyczaj nie byli oni stali i przychodzili tylko raz po jedną rzecz, rzadko kiedy kilka.
Cicho westchnął. Ihranaya musiała tworzyć pod wpływem chwili – jak miała na coś pomysł, to niemal od razu przechodziła do działania, a później borykała się z kwestią sprzedaży. Jakby nie miała nic innego do roboty. Chociaż... niewiele poza tym robiła. Było to jej głównym zajęciem, do tego poniekąd pasją i sposobem na zarobienie. Być może dlatego nie zastanawiała się długo nad tym, czy to, co chce stworzyć, ktokolwiek kupi.
Słysząc słowa chochlika, kobieta cicho prychnęła. Dyskretnie przewróciła oczami, po czym wzięła do ręki pióro i kontynuowała przepisywanie, mówiąc:
– Mam nadzieję, że nie doczekam się reklamacji. Ostatnio mam mało pieniędzy, więc chciałabym zachować to, co zarobiłam na naszyjniku.
– W razie czego spróbuj mu sprzedać coś innego – rzekł Kyo, wzruszając ramionami. – Wtedy będę go przez pewien czas obserwować i jak okaże się, że drugą rzecz również będzie chciał oddać, to mu ją ukradnę. – Uśmiechnął się złowieszczo, jego oczy błysnęły.
Ihranaya popatrzyła na niego, znów prychnęła.
– Tylko go tu przynieść, żeby komuś innemu sprzedać.
– Oczywiście! Jasne jak słońce!


– Dobra, Vince, mam coś!
Podleciał do kocura, który ukrywał się pod ścianą i skrył się pod nim. Chwilę obydwoje przebywali bez ruchu, po czym zwierzę cichym miauknięciem dało znak, że w okolicy jest czysto. Kyo wleciał na jego grzbiet, gdzie osiadł i złapał mocno za sierść.
Kot kilkoma zgrabnymi susami wspiął się na dach pobliskiego budynku. Przebiegł po nim i przeskoczył na drugi, a później na trzeci, gdzie się zatrzymał. Chochlik puścił sierść i wyjął spod pachy złotą spinkę z kwiatkiem ułożonym z kryształków – nowy przedmiot do jego kolekcji. Szczerze mówiąc, planował z czyjegoś domu zabrać coś innego, jednak w czasie ucieczki to zgubił i w panice chwycił losowy obiekt, jakim okazała się być właśnie ta spinka. Ale szczerze mówiąc, nie był niezadowolony. Przedmiot się błyszczał, więc było dobrze.
Uśmiechnął się do siebie, a dokładniej do swojego odbicia w lśniącej spince, gdy nagle kątem oka dostrzegł coś, co przykuło jego uwagę. Uniósł nieco brwi, spuścił wzrok na przechodniów, jacy snuli się chodnikiem. Wśród nich dostrzegł pewną białą głowę, z której wyrastały okazałej wielkości czarne rogi.
Nie potrzebował dużo czasu, by rozpoznać ją. Był to Danny. I właśnie dokądś zmierzał. Hm, dziwne, mieszka całkiem daleko, więc po co tu przyszedł? Sprawdził dokładnie kierunek, w którym szedł, gdy nagle otworzył szerzej oczy i machnął ogonem.
– Czy on idzie do sklepu Ihranayi? – zapytał.
Wtem Vince cicho miauknął, zastrzygł prawym uchem. Lookyo, widząc to, otworzył usta w zaskoczeniu.
– Tak myślisz? – Pochylił się nieco w stronę kota, po czym znów przyjrzał się rogatemu. – Ej, on idzie oddać tamten naszyjnik? Przecież wczoraj go kupił! Mógł dać mu trochę czasu!
Kot znów miauknął, ruchem głowy wskazał znajdujący się niedaleko budynek, w którym mieścił się sklep Ihranayi. Kyo posłał mu pytające spojrzenie, nie za bardzo wiedząc, o co mu chodzi. Dopiero, gdy zwierzak wskazał budynek łapą i wykonał gest, jakby chciał iść, zrozumiał, co próbował przekazać.
– Proponujesz, żebyśmy poszli do sklepu to sprawdzić? – zapytał.
Vince przytaknął, strzygąc prawym uchem. W tym momencie Kyo popadł w zamyślenie.
– No nie wiem – mruknął. – Może po prostu zaszyjemy się gdzieś w okolicy i jak będzie wracał, to za nim pójdziemy, żeby w razie czego wiedzieć, gdzie mieszka.
Ta, niby był wczoraj u niego w domu, ale jakoś zapomniał drogę, a Vince miał bardzo dobrą pamięć i orientację w terenie, więc szybko zapamięta, gdzie to jest. A ta wiedza przyda mu się, jakby wczorajsze plany chochlika miały się ziścić.
Po krótkim czasie kot zgodził się z pomysłem Lookyo.
– No to ty pilnuj drogi, a ja przy okazji może coś jeszcze upoluję – powiedział chochlik i zostawiwszy u Vince'a spinkę poleciał do najbliższego mieszkania.

Danny?