środa, 27 maja 2020

Od Miasa do Sillo

Dzisiejszy dzień zapowiadał się wręcz idealnie. Pogoda dopisywała, na niebie nie było ani jednego obłoku. Idealny dzień, aby poszukać ofiar na mieście, które z łatwością będzie można obrabować. Na głównym placu, aż roiło się od takich potencjalnych osób, które były łatwym celem dla kieszonkowca. W takim tłumie nikt nie zwróciłby uwagi na Miasa, który to "przypadkowo" wpadając na kogoś lub "niechcący" zahaczając barkiem o czyjeś ramię, w tym samym momencie na szybko plądrowałby kieszenie przechodnia czy też ściągał biżuterię z szyi, a po chwili jak gdyby nic oddalałby się z łupem, mniej czy też bardziej cennym. Niestety plany szybkiego wzbogacenia się legły w gruzach, gdy przypadkowo wpadł na miejscowych kolegów po fachu, którym nie podobało się, że ktoś obcy urzęduje na ich terenie. Próby wykaraskania się i obrócenia wszystkiego w żarty nie przyniosły skutku. Tak też po zaledwie kilku minutach od feralnego spotkania, nowo przybyły młodzieniec do miasta, jakim było Ekhynos, leżąc na plecach na rozwalonych częściach drewnianej skrzynki w ślepej uliczce, wpatrywał się umęczonym wzrokiem w błękit nieba , starając się sobie przypomnieć, na cholerę zawitał do tego miasta. Zamykając i otwierając na przemian oczy, syknął, napinając mięśnie, chcąc się lekko przekręcić na bok. Mało brakowało, a jeden z gwoździ wbitych do deski zaraz i również wbiłby się w jego ciało, brakowało kilku milimetrów, by szpikulec przebił mu dłoń. O dziwo zważywszy na sytuację, w jakiej się znalazł mężczyzna, na jego twarzy malował się uśmiech, z każdą chwilą szerszy, by po chwili z jego ust wydobył się głośny śmiech.
- Amatorzy - rzucił, dźwignąwszy się pomału do siadu, w tym samym czasie przetarł spływającą z rozwalonej wargi stróżkę krwi - Złodziej okradł złodzieja - parsknął, kiwając głową, nie mogąc wyjść z podziwu, że mimo tego, że dostał wciry, to jednak kolejny raz mu się poszczęściło, chyba naprawdę był w czepku urodzony
Oparłszy głowę o ścianę jednego z budynków, na oślep sięgnął obiema rękoma zarówno do prawej, jak i lewej kieszeni wyciągając to, co udało mu się dotychczas zdobyć. Wyrzucił na bruk cały dobytek, lustrując wzrokiem po łupach, zarówno tych, które sam ukradł jak i tych, które zwinął tamtym mężczyznom. Kilka małych sakiewek z monetami, biżuteria w postaci łańcuszków, broszka i kilka nic niewartych śmieci, które co najwyżej można było sprzedać na przetopienie za marne grosze. Chociaż on nie powinien na to narzekać, pieniądz to pieniądz. Zaciekawiony dokładną zawartością sakiewek, w końcu zdecydował się zajrzeć do środka każdej z nich. Nie zwlekając ani chwili dłużej wysypał wszystkie monety na dłoń, wraz z nimi wypadło jeszcze coś, czego pół-elf nie spodziewałby się znaleźć w takim miejscu. Pierścienie zazwyczaj z dumą noszone były na palcach, a nie chowane po sakiewkach. Zaintrygowany znaleziskiem wziął go w palce, obracając w każdą z możliwych stron, wyglądał na taki, który dawno już nie był noszony przez nikogo, dodatkowo z trudem dało się odczytać wygrawerowany na nim napis, który wyglądał tak, jakby ktoś przejechał po nim gwoździem lub innym ostrym przedmiotem. Za to z odgadnięciem co przedstawiał grawerunek w centralnej części sygnetu, nie miał problemu. Właściwie był zdziwiony tym, że to właśnie wizerunek małego ssaka, jakim była kuna, trzymająca w pysku gałązkę, widniał na oczku. W końcu nie była ona kojarzona z siłą jak i władzą, a przebiegłością. Doskonale znał osobę, która również była kojarzoną z tą cechą i idealnie nadawała się na nowego właściciela sygnetu. Unosząc zadowolony kąciki ust, nałożył na jeden z palców sygnet, z dumą przyglądając się mu. Miał jakieś wewnętrzne przeświadczenie o tym, że to znalezisku przyniesie mu szczęście, którym i tak już mógł się pochwalić. A skoro miało mu przynieść szczęście, nie sprzeda go handlarzom na czarnym rynku, jak resztę rzeczy, no chyba, że dużo zaoferują.
Skończywszy rozeznanie w łupach, ponownie wszystko załadował do kieszeni, podrywając się na równe nogi, przytrzymując się kamiennej ściany, wolnym krokiem lekko kuśtykając, ruszył w stronę głównej uliczki, z której został zagoniony w kozi róg. Tak jak wcześniej, tak i teraz na placu wciąż było pełno ludzi. Rozmasowując obolały kark, czym prędzej wtopił się w tłum, mając nadzieję, że już nie napatoczy się na nikogo, kto mu popsuje dobry humor. Jeszcze tego by brakowało, aby tamtych dwóch zorientowało się, że zostali oskubani. Mimo, że brunet starał się sam przekonać, że tamci idioci na pewno jeszcze łażą po mieście i dopiero zauważą zniknięcie rzeczy, jak już wrócą do siebie, cały czas nerwowo rozglądał się wokół, spoglądając na każdego przechodnia, kto w końcu by chciał kolejny raz oberwać i zostać tym razem z pustymi rękoma. Teraz to na pewno by się upewnili czy wszystko, co należy do nich, mają ze sobą. Tak więc najlepsze co mógł zrobić młodzieniec, było znaleźć ostoję w postaci karczmy, w której będzie mógł spędzić resztę dnia na słuchaniu śpiewu dziewek i gry lutni.
- ... powyrywam! - gdzieś z tłumu usłyszał końcówkę zdania głosem, który wydawał mu się dziwnie znajomy, nie minęła minuta, gdy złapał kontakt wzrokowy z osobą, która wpatrywała się w niego spojrzeniem pełnym chęci mordu, przedzierając się agresywnie pomiędzy ludźmi, tuż za nią niczym jak cień sunęła kolejna z osób, która jak jego poprzednik nie miała dobrych intencji względem mieszańca
Miał szczęście, że dzieliła ich spora odległość, którą i tak wolał powiększyć. Nie zwlekając chwili dłużej po tym, gdy usłyszał wiązankę wyzwisk pod swoim adresem, ile sił w nogach ignorując kontuzję, której się nabawił przy niefortunnym upadku na skrzynkę, zaczął żwawiej przebierać nogami, aż w końcu rozpychając się rękami nie raz, nie dwa uderzając jakiegoś przechodnia, pędził przed siebie. Mimo wszystko noga utrudniała bieg, z każdym kolejnym krokiem ból coraz bardziej dawał sobie we znaki.
- Pieprzony Balido! - rzucił pod nosem, wspominając cholernego maga, który zamiast nauczyć go jakieś zaklęć, które nadałyby się do walki, to musiał go nauczyć pieprzonego uzdrawiania, którego i tak używał od czasu do czasu, woląc, aby rany same się goiły - Kuźwa! - jęknął, czując przeszywający ból w pięcie, który zaczął się rozchodzić po całej długości nogi aż do kolana
Nie mógł dalej biec, nie było szans, by uciekł. Chyba, że...
Czym prędzej korzystając z ostatków sił, wypadł na zewnątrz zbiorowiska ludzi, dopadając do jednych drzwi, trzymając się klamki na ugiętych nogach, pochylił głowę w dół, mając nadzieję, że nie został zauważony. Powoli pchnąwszy drzwi szybkim ruchem, wpadł do środka pomieszczenia, nie rozglądając się po jego wnętrzu, przyległ plecami do drzwi, spoglądając przez okno, które znajdowało się tuż obok nich. Z trudem mógł uspokoić oddech jak i przyspieszone bicie serca. Przez kolejne sekundy stał tak w wejściu, wyczekując momentu, aż nabierze pewności, że jest bezpieczny. Widząc przebiegające postaci mężczyzn, które zaraz zniknęły, pędząc prosto przed siebie, odetchnął z ulgą, wydychając powietrze, które zdołał przez tę chwilę niepewności wstrzymać w płucach. Z całych sił starał się zacząć spokojniej oddychać. W tym samym czasie przeniósł spojrzenie na kilkoro ludzi, którzy lekko zdezorientowani wpatrywali się na nowego klienta sklepu z biżuterią. Sam brunet był równie zdezorientowany co oni, przez chwilę stał jak kołek, nie wiedząc, jak ma odpowiedzieć na ich spojrzenia, jednak po chwili odchrząknąwszy ostrożnie, nie chcąc już i tak nadwyrężać obolałej nogi ruszył w stronę sprzedawcy. Chcąc nie chcąc właściwie dobrze trafił, miał okazję podpytać się, jak i samemu zobaczyć, po ile tu chodzą błyskotki, by móc życzyć sobie więcej monet za łańcuszki, które zdobył. W ciszy przemierzał drogę na około, nie chcąc wchodzić pod nogi jednemu z elfów, który i tak już krzywo się na niego patrzył. Jeszcze tylko brakowało, aby usłyszał względem siebie jakiś prześmiewczy komentarz. Opierając się o blat, zagaił starszego mężczyznę, wypytując go o podobne wisiorki, które zalegały na dnie jego kieszeni. Mina mężczyzny, który wpatrywał się w młodzieńca, wyrażała więcej niż tysiąc słów, mimo że odpowiadał na każde zadane pytanie o towar, jego spojrzenie mówiło, aby nie zawracał gitary i się wynosił, bo na pewno nie będzie go na nic stać.
- No dobra. A za takie cacuszko... ile to jest wartę? - uniósł dłoń kładąc ją na drewnianej ladzie uśmiechając się promieniście ukazując pierścień spoczywający na palcu
Nie minęła nawet minuta, gdy do tej pory spoczywająca ręka Miasa na ladzie w jednej chwili została pochwycona przez czarnowłosego elfa. To chyba była ostatnia rzecz, na którą był przygotowany. Wyzwiska, pobicia to było coś, co miał na początku dziennym, ale takie łapanie za rękę to wprawiło go w chwilowy szok. Gdyby to była piękna pannica, na pewno i również by pochwycił jej dłoń. Ale ze względu, że był trzymany przez mężczyznę, który dodatkowo należał do rasy, którą gardził i wręcz zaciskał palce na jego nadgarstku, stał zbaraniały, nie wiedząc, jak ma zareagować.
- Skąd to masz? - to pytanie sprawiło, że zdał sobie sprawę, w jak nie korzystnej sytuacji dla złodzieja się znalazł, już raz został tak złapany za rękę i omal nie skończyło się jej utratą
- Pamiątka rodzinna... - wyrwał rękę z uścisku, wpatrując się wrogo w nieznajomego, który zdobył się na śmiały gest - Ładna, czyż nie? - uśmiechnął się zawadiacko
Spoglądając na elfa, co jakiś czas przenosił spojrzenie na drzwi, które miał za plecami zastanawiając się, czy będzie miał jeszcze siłę, aby jeszcze ten jeden raz pobiec. Miał gdzieś zaszycie się w karczmie, tam też na pewno na kogoś by wpadł, kto chciałby uprzykrzyć mu życie. Chciał jak najszybciej opuścić to cholerne miasto i kolejne dni spędzić na szlaku.

[Sillo?]

wtorek, 26 maja 2020

Bonifacy Sheratan!

by. Murmurbird
Tożsamość: Bonifacy 'Bonnie' Sheratan
Wiek: Fizycznie zatrzymał się w wieku mniej więcej 24 lat; jako wampir liczy sobie 80
Rasa: Wampir Katakan; jego matka była magiem jednak od czasu zmiany w krwiopijce Bonifacy w większości utracił swoje magiczne dziedzictwo
Orientacja: Biseksualny
Pochodzenie: Urodził się i wychował w Ekhynos, tu spędza również większość swojego czasu. Mimo to, nie jest typem wiecznego domatora - podróże zdarzają mu się raczej częściej niż rzadziej
Posada: Od dobrych kilkunastu lat jest współwłaścicielem jednej z bardziej luksusowych stadnin koni, noszącej miano Wiśniowego Hrabstwa. W przeciwieństwie do swojego współpracownika, Bonifacy zajmuje się głównie ściąganiem pieniędzy z aukcji, licytacjami i bukmacherstwem, a także mniej legalnymi działaniami, takimi jak ustawianie gonitw.
Aparycja: Obserwując wygląd Bonifacego z łatwością można dostrzec jego wyraźne upodobanie do drogich, dobrze dopasowanych ubrań - częściowo może pochwalić się garderobą szytą na miarę. Nosi się zazwyczaj w ciemnych kolorach, chociaż nie robi z tego żelaznej zasady - wyjątkowo lubi jednak paradować w długim czarnym płaszczu i lekkich, przylegających rękawiczkach pod kolor. Mierzy sobie równe 180 cm wzrostów i jest osobą o szczupłej budowie ciała, skłaniającą się nawet ku delikatnej niedowadze. Niepokojąco czerwone oczy, jak i wściekle rude włosy są jego najbardziej rozpoznawalnymi cechami, rzucającymi się w oczy wielu postronnym osobą. Równie wyraźne są jego kły, błyskające co jakiś czas w szelmowskim uśmieszku, chociaż same w sobie nie są najlepszym narzędziem do polowania, nie pozostawiają wątpliwości jakiej rasy jest Bonifacy. Jest osobą bladą, brakuje mu piegów, pieprzyków czy innych charakterystycznych znamion - pod tym względem wyróżniają go jedynie stare blizny, znajdujące się głównie na plecach i brzuchu.
Charakter: Nie często można spotkać bękarta tak obytego w towarzystwie jak Bonifacy - bez znajomości jego pochodzenia, można by pokusić się o stwierdzenie, że stoi się naprzeciw wyjątkowo szelmowskiego paniczyka, który zerwał się z rodzicielskiej smyczy. Nie ma w tym jednak dużo kłamstwa, ponieważ Sheratan z całą pewnością wykorzystuje swoje nowe życie głównie w celach rozrywkowych. Tym sposobem, wyjątkowo łatwo można natknąć się na niego w karczmach, gdzie alkohol leje się obfitym strumieniem, a kelnerki mają do zaoferowania usługi szersze niż zwykłe przynoszenie napitku. Rudzielec już dawno zyskał sobie opinię kobieciarza, chociaż nie brakuje mu przy tym odpowiedniego taktu - gładkimi słówkami i paroma świecidełkami ściągnął z dobrej drogi niejedną porządną pannę. Przepada za lekkimi, niezbyt zobowiązującymi znajomościami i sprawia wrażenie osoby otwartej na nowe znajomości. Pomimo takiego sposobu bycia, trudno uznać jego zachowanie za  przejaw przyjaźni - żaden z jego znajomych od kieliszka nie byłby w stanie powiedzieć o nim wiele więcej niż przypadkowy sąsiad. Bonifacy po prostu jest, a osoby z jego otoczenia najzwyczajniej w świecie nauczyły się, że nie warto wypytywać  go o sprawy osobiste.
Sheratan nie przepada za zbytnim angażowaniem się w sprawy innych, o ile nie uzna ich za wystarczająco ciekawe, czy też opłacalne. Lubi kroczyć swoimi ścieżkami i mniej więcej tego samego oczekuje od innych - nie wpieprzania się tam, gdzie nie trzeba. To osoba uparta i zdeterminowana jeśli już postanowi obrać sobie jakiś konkretny cel - niezależnie od tego jak trudny będzie do zrealizowania.
Jak na bękarta, może pochwalić się wysokim mniemaniem o sobie, chociaż doskonale potrafi wyczuć z kim nie opłaca mu się szukać zwady. Schowanie dumy do kieszeni może nie należy do jego ulubionych czynności, jednak już dawno nauczył się, że bywa korzystne. Nie czuje potrzeby do stawania do honorowej walki, wychodząc z założenia, że cel uświęca środki - podsypanie trutki rywalowi z całą pewnością nie przysparza mu wyrzutów sumienia i ujmy na reputacji. Pomimo tylu lat, nadal cechuje się dosyć gwałtownym usposobieniem - doprowadzony do ostateczności, nie ma wielkich oporów przed upuszczeniu komuś krwi lub stłuczeniem go do nieprzytomności. Nie można zaliczyć go jednak do grona bezrozumnie atakujących bestii, Bonifacy najzwyczajniej w świecie lubi, kiedy ludzie pamiętają o tym, by nie włazić mu w drogę.
Ciężko mówić o jego zasadach moralnych, bo jeśli jakiekolwiek istnieją, stanowią wyjątkowo zdradziecki teren. Z całą pewnością zdążył porzucić już boskie wartości, które i tak miał tendencję wypaczać wedle własnych potrzeb.
Chciałby móc powiedzieć, że już w życiu nic nie jest w stanie go dotknąć - bo rozgoryczenie i żal do świata być może z czasem zelżały, to jednak nadal zdarza im się zatruwać mu myśli. Poczucie słabości i strach, związany z niechcianymi uczuciami, lub co gorsza, ze wspomnieniami, lubi zapijać mocniejszym trunkiem oraz innymi używkami. Trudno powiedzieć by był to idealny środek na problemy, jednak nigdy nie nauczył się żadnej bardziej racjonalnej metody. I, cóż, z całą pewnością nie śpieszy mu się z tą całą przereklamowaną zmianą na lepsze.
Historia: Relacja łącząca Henriettę i Mordechaia nigdy nie robiła złudzeń postronnym, bo wszystko było tak naprawdę jasne - cóż bowiem innego mogło łączyć kobietę zbyt ambitną jak na swoje urodzenie i szlachcica z domniemanie bezpłodną żoną, jak nie obustronne, szeroko pojęte korzyści? Henrietta nigdy nie należała do osób głupich, była więc doskonale świadoma iż po jakąkolwiek władzę przyjdzie jej sięgnąć jedynie za pomocą dziecka. Kwestią czasu był więc fakt pobłogosławienia tej nietypowej pary potomkiem, długo wyczekanym, pierworodnym synem Mordechaia, Bonifacym. Dziecko nie urodziło się jednak pod nazwiskiem Mahoney, chociaż dla jego matki, uznanie syna było jedynie kwestią czasu. Miała przecież wszystko - miejsce na dworze, własne komnaty i wystarczająco dużo tupetu aby obnosić się swoim szlachetnym bękartem przed prawowitą żoną Mordechaia. Szczęście trwało równo trzy lata, podczas których ojciec nigdy nie zatroszczył się o ogłoszenie Bonifacego dziedzicem. Jego żona, Eloise, zatroszczyła się jednak o co innego i po latach starań powiła pierworodnego Desideriusa, a zaledwie rok później Claude'a, przekreślając tym samym wszystkie potencjalne roszczenia jakie mógł mieć syn z nieprawego łoża. Co prawda Mordechai nigdy oficjalnie nie oddalił Henrietty i jej syna ze służby, jednak kobieta wyraźnie odczuła utratę jego sympatii - w tej nowej sytuacji, pan Mahoney nie miał zamiaru dłużej utrzymywać pierwszego dziecka, ani tym bardziej łożyć na jego edukację. Rolę tę w całości przejęła Henrietta, rok po roku wpajając w młodego Bonifacego przekonanie iż to jemu, z woli Boga, należy się prawo dziedziczenia. Pani Sheratan nie można było odmówić uporu i poświęcenia tej sprawie - jej młody syn dorastał pod pieczą najlepszych nauczycieli na jakich mogła sobie pozwolić, trenowany zarówno w szpadzie jak i w piśmie, by finalnie nie odbiegać szczególnie od braci Mahoney. Zadbała również o przyszłe kontakty syna, ciągając go na bankiety i przedstawiając wpływowym jednostkom - a wszystko to pod nosem Mordechaia, zbyt skupionego na kieliszku, by zauważyć proces tworzenia konkurencji dla jego dziedziców. Wyjątkowym wsparciem w działaniach Henrietty okazał się hrabia Balthasar Hall, wyższy wampir, od lat nastawiony na przejęcie większości urodzajnych ziem Mordechaia. Balthasar od wizyty do wizyty szybko stał się największym patronem Bonifacego, obiecując mu świetlaną przyszłość i schronienie w ciężkich czasach.
Bonifacy rósł na młodzieńca gwałtownego i głęboko przekonanego o swoich prawach - jego porywczy charakter szybko znalazł ujście podczas jednej z biesiad, na której do żywego pokłócił się z Desideriusem. Awantura gwałtownie przerodziła się w szarpaninę, a ta eskalowała z kolei do rękoczynów. Pod wpływem emocji, młody Sheratan nie zastanawiał się długo nad swoimi czynami - zabytkowa, metalowa statuetka, gdy tylko wpadła mu w ręce, szybko spotkała się z głową przyrodniego brata i bardzo skutecznie odebrała mu życie. Z piętnem mordercy zmuszony został do ucieczki, jako bratobójca mógł przecież liczyć jedynie na obławę.
Ratunek znalazł dopiero w ramionach Balthasara, ponieważ szybko okazało się, że Henrietta przestraszona konsekwencjami morderstwa wyparła się swojego dziecka. Znajomy wampir przyjął Sheratana na służbę, przez pięć lat wpajając mu pięścią swoje żelazne zasady i żerując na jego ciele. Zbyt przestraszony by odejść, Bonifacy w krótkim czasie awansował na najbardziej posłusznego psa w sforze hrabiego - pod koniec swojej służby chłopak przypominał bardziej rozeźlone zwierzę niźli człowieka, zawsze gotowe by w imię swojego pana rozerwać na strzępy kolejnego nieszczęśnika. Uwięziony w tym piekle, zdawał się żyć jedynie dla łaskawszego spojrzenia Balthasara, porzucając dla niego swoje dawne aspiracje. Posłuszne suki, jak mawiał Hall, powinny przecież znać swoje miejsce przy właścicielu i być za nie wdzięczne.
Żałosną służbę przerwała dopiero choroba - paskudne zakażenie, które wdało się w równie paskudną ranę brzucha, zostawioną zresztą przez samego Balthasara. Jakże ironiczne okazało się, że to właśnie na łożu śmierci, wijąc się na ziemi od trawiącej gorączki, Bonifacy poczuł się prawdziwie wolny. W końcu niezależnie od tego jak grzeszne życie wiódł, miał stanąć przed sądem ostatecznym i bogiem, rzekomo miłosiernym, z nadzieją na litość.
Po drugiej stronie nie było jednak światła; była tylko ziemia, ciężka i niepoświęcona; zgnilizna i czerwie, dręczące samotne ciało. I nowa tortura, zmuszająca go do rozpaczliwego drapania tych pierwotnych grudek, oszukiwania siebie i tych przykrych robaków, łakomych na świeże mięso.
Kiedy wydarł się śmierci z powrotem na ziemię, wydawał się zupełnie zdziczały i oszalały, co być może zostało z nim do dziś, odciśnięte gdzieś głęboko w środku. Napędzany nienawiścią i niepohamowaną odrazą do tego czym się stał i do tego, który go takim uczynił, ukradł konia ze stajni pana i pognał w świat, niosąc ze sobą jedynie nadzieję na śmierć z ręki pierwszego napotkanego przechodnia.
Od tamtej pory minęło 56 lat, a sam Bonifacy może szczerze powiedzieć, że znajduje się w lepszym miejscu i w gruncie rzeczy ceni sobie to nowe życie. A mimo to, z pieniędzmi i szacunkiem, którego tak łaknął, nadal jeszcze zdarza mu się patrzeć na swoje kły i myśleć, że być może świat powinien był pozwolić jego kościom spoczywać w tej brudnej, smutnej ziemi.

Rodzina:
  1. Henrietta Sheratan ♰ - matka, nałożnica szlachcica i swego czasu stosunkowo utalentowana czarownica. Była kobietą mocno religijną i równie ambitną - uparcie usiłowała wepchnąć swojego jedynego syna w polityczne tryby. Pomimo jej toksycznego i manipulującego sposobu bycia, Bonifacy do tej pory wspomina ją jako jedną z nielicznych osób, które przejmowały się jego losem. Henrietta została powieszona w wieku 56 lat za liczne występki i spiski przeciwko lokalnej rodzinie szlacheckiej oraz podburzanie do buntu.
  2. Mordechai Mahoney ♰ - człowiek, średnio zamożny szlachcic oraz biologiczny ojciec Bonifacego. Synowi dał poznać się jako osoba egoistyczna i trzymająca bliskich w garści - przynajmniej póki są mu potrzebni. Jego zainteresowanie bękartem znikło zaraz po doczekaniu się dzieci z prawego łoża - nigdy nie uznał Bonifacego za swojego prawdziwego syna i nie nadał mu prawa do noszenia szlacheckiego nazwiska. Stracił życie podczas polowania w wieku 65 lat.
  3. Desiderius Mahoney ♰ - przyrodni brat Bonifacego, pierwszy legalnie poczęty syn Mordechaia. Dobrze prosperujący dziedzic ze smykałką do polityki, której nigdy nie było dane mu poprowadzić. Desiderius zginął w wieku 16 lat podczas kłótni z Bonifacym, gdy ten w afekcie rozbił mu głowę zabytkową statuetką
  4. Claude Mahoney - przyrodni brat Bonifacego, młodszy od Desideriusa. Obecny dziedzic i pan w dworku Mordechaia. Nigdy nie doczekał się biologicznych dzieci, a ze względu na jego wiek (71 lat) szacuje się, że majątek rodzinny trafi w ręce dalszego kuzynostwa.
  5. Malachi Sheratan - przejawiający oznaki wampiryzmu, 11 letni chłopiec. Jedyne uznane dziecko Bonifacego, głównie dzięki naciskom ze strony jego matki. Sam Bonifacy nie angażuje się w życie dziecka i jak mówi, nie chce mieć z nim nic wspólnego. Malachi wychowuje się jedynie z matką, dosyć daleko od swojego biologicznego ojca - mimo to kobieta nadal wysyła Bonifacemu listy, w których na bieżąco informuje go co dzieje się z ich potomkiem.
Zdolności:
  1. Podobnie jak każdy szanujący się Katakan, Bonifacy potrafi zmienić się w dużego nietoperza. Może przy tym pochwalić się wytrzymałością i zwinnością - pomimo początkowych obiekcji, Sheratan okazał się sprawnym lotnikiem.
  2. Przed przemianą w wampira zapowiadał się na obiecującego maga, przejawiającego zdolności w naginaniu innych do swojej woli. Obecnie Bonifacy w zasadzie w całości utracił dawne umiejętności - na tę chwilę jest w stanie zmusić do posłuszeństwa jedynie zwierzęta i jednostki wybitne słabe, takie jak małe dzieci, starcy lub osoby niedołężne umysłowo. Wszelkie próby sięgnięcia po zdrowych ludzi spełzają na niczym, w tym temacie potrafi jedynie podsycać ich emocje bądź delikatnie je sugerować.
  3. Jako wampir może poszczycić się zwiększoną sprawnością fizyczną i znacznie wyostrzonymi zmysłami. W połączeniu z jego niepozorną sylwetką, daje mu to często element zaskoczenia podczas starcia z przeciwnikiem. Podobnie jak reszta krwiopijców na próżno szukać u niego pulsu, nie rzuca też cienia. Jego organizm dobrze znosi gwałtowne zmiany temperatur.
  4. Doskonale jeździ konno, zarówno jeśli chodzi o rozwijanie prędkości jak i wyuzdane pokazy ujeżdżania. Przez większość swojej młodości trenował również szermierkę, więc nadal sprawnie radzi sobie z bronią białą.
Głos: Human

Ciekawostki:
  1. Oprócz klasycznej jazdy konnej, przez pewien czas hobbystycznie zajmował się również woltyżerką. Nie kontynuuje ćwiczeń, jednak nadal pamięta kilka figur i akrobacji - nie jest to jednak coś czym chwali się na co dzień.
  2. Pomimo widocznych kłów, są one praktycznie bezużyteczne podczas polowania. Podobnie jak u większości Katakanów jego kły nie są wystarczająco ostre by mógł efektownie nimi żerować - być może gdyby wyjątkowo się uparł, zdołałby nieco to dopracować, jednak uważa to za zbytek pracy. Ofiary nacina sztyletem, wedle swoich upodobań posilając się na miejscu bądź upuszczając posokę do wiadra lub innego naczynia. Odpowiednio przygotowaną krew trzyma wtedy na zapas w domu, twierdząc że opijanie się ciągle na mieście to przejaw zezwierzęcenia i złego planowania.
  3. Poluje zaskakująco często; prawdopodobnie mógłby odpuścić sobie większość swoich ataków i nadal nie cierpieć głodu. Prawda jednak jest taka, że Bonifacy lubi czuć przewagę nad ofiarą i robi to często dla sportu. Najczęściej poluje z dala od miejsca zamieszkania - na łowy wypuszcza się w innych częściach dużego miasta. Uważa, że zarzynanie ludzi na progu własnego domu nie jest zbyt eleganckim i rozsądnym pomysłem, a dodatkowo nie czuje potrzeby kuszenia losu i sąsiadów.
  4. Jest dumnym właścicielem 3 letniej, rasowej klaczy Belladonny, potocznie zwanej Donką. Sam zajmował się jej tresurą i układaniem pod jazdę - ceni sobie kopytną towarzyszkę bardziej niż wielu ludzi. Nie wystawia jej jednak na gonitwy i zawody, wiedząc jak męczące są one dla zwierzęcia. W końcu samemu zdarzało mu się szprycować konie używkami byle tylko wygrały wyścig.
  5. Często ma przy sobie robioną na zamówienie laskę - wzorowaną na tej, którą swego czasu dzierżył Balthasar. To wytrzymały, ładnie grawerowany dodatek, w którym staranne ukryto sprężynowe ostrze. Podczas awantur niejednokrotnie częstował nim swoich przeciwników i wychodził ze starć zwycięsko. Dodatkowo nosi przy sobie dwa zdobne (ale całkowicie użyteczne!) sztylety. Rapier pozostaje jedynie na wyjątkowe okazje i dalsze wyprawy.
  6. Jest wyjątkowo uprzedzony do wampirów wyższych, których obecności unika jak ognia - wprawiają go one w wyjątkowo nieprzyjemny niepokój i poczucie zagrożenia. Wiąże się to nierozerwalnie z jego przeszłością, chociaż sam Bonifacy neguje te wpływy i twierdzi, że w całości uporał się ze starymi demonami. Wampiry innych kategorii nie budzą w nim żadnych szczególnych uczuć, o ile nie próbują wciskać się z butami na jego teren.
  7. Został wychowany w wierze w Boga, głównie za sprawą matki. Na chwilę obecną czuje się całkowicie oderwany od wartości i założeń tego wyznania - po przemianie w wampira stwierdził, że po drugiej stronie nie widział nic co mogłoby potwierdzać jego poprzednie wierzenia. Pomimo to, nadal nosi podarowany mu przez matkę łańcuszek, chociaż wynika to jedynie z nostalgii i przyzwyczajenia.
  8. Za młodu pobierał lekcje gry na skrzypcach, jednak dzisiaj prawie w ogóle nie tyka się instrumentu. Nigdy nie wiązał z nim przyszłości, a na wygrywanie melodii pozwala sobie jedynie odświętnie z dodatkowym akompaniamentem w postaci mocniejszego wina. Zupełnie inaczej sprawa ma się z tańcem - Bonifacy ma całkiem dobre poczucie rytmu i przy dobrym humorze zdarza mu się tańczyć na różnorakich biesiadach. Zakładając, naturalnie, że towarzyszący mu tancerz lub tancerka wpadną mu w oko.
Postacie powiązane:
  1. Caroline Renee - była kochanka, i przez chwilę ktoś, kogo Bonifacy darzył uczuciem, chociaż osobiście nigdy się do tego faktu nie przyznał. Matka jego syna, Malachiego, dzięki której dziecko zostało przez Sheratana w ogóle uznane. Ich kontakt urwał się niedługo po porodzie - Bonnie nie miał zamiaru bawić się w ojcostwo. Spotkał swojego syna zaledwie kilka razy, z czego każdy kontakt kończył się wyjątkowo burzliwie. Finalnie Bonifacy stwierdził, że nie chce już więcej oglądać dzieciaka na oczy. Od tamtej pory w całości wycofał się z ich życia, chociaż Caroline nadal co jakiś czas uparcie wysyła mu listy.
  2. Balthasar Hall - wampir wyższy, były pan Bonifacego i osoba odpowiedzialna za jego przemianę. Od czasu swojej ucieczki z posiadłości nie widział Balthasara na oczy, ani nie słyszał żadnych wieści o jego poczynaniach. Nic również nie wskazuje na to, by Hall kiedykolwiek zrobił jakieś kroki w kierunku odnalezienia Bonifacego. Sheratan z całą pewnością nie narzeka jednak na taki obrót sprawy - boi się Balthasara równie mocno co jagnię wilka.
Informacje od autora: Pozwalam na pisanie dialogów i dręczenie wszelakie, jednak z poważniejszymi decyzjami, tudzież trwałym okaleczeniem i zamachem na życie proszę najpierw o konsultację.
Autor:
Discord: Łagodna #2393

sobota, 23 maja 2020

Od Vaeril'a do Sorena

Ubrany w niezwykle eleganckie szaty, podążał za Sorenem wśród labiryntu krętych korytarzy. Białowłosy zachowywał się dość nietypowo. Vaeril, który spędził z nim wyjątkowo wiele czasu, zauważył różnicę w poruszaniu się, czy też w wypowiadanych słowach. Od białowłosego biła pełna podekscytowana aura. Działała ona kojąco na przytłoczonego ogromem zamku elfa, który obserwując swojego towarzysza, uśmiechnął się delikatnie. Dworek, który odwiedzili nie tak dawno, wydawał się teraz niezwykle mały i biedny. Nie stanowił nawet porównania do pałacu, w którym aktualnie się znajdowali. 
Dobry humor Sorena przygasł w holu pełnym obrazów. I choć początkowej niepewności, na jednym z portretów brunet rozpoznał swojego towarzysza. Kilka lat młodszy białowłosy, mimo uderzającego podobieństwa do teraźniejszego, wydawał się całkowicie inną osobą.
Po trwającej kilka sekund przerwie ruszyli przez szeroki korytarz w dalszą drogę. Ze znajdujących się na jego końcu drzwi udało im się dotrzeć do olbrzymiej sali. Jej bogato przyozdobione wnętrze speszyło Vaeril'a. Nigdy wcześniej nie uczestniczył w podobnej uroczystości. Nie mogąc oderwać wzroku od fikuśnie ubranych gości, zastanawiał się, czy to tak właśnie wygląda rzeczywistość ludzi z wyższych sfer? Czy w podobnych warunkach wychowywał się Soren? Szukając odpowiedzi, elf spojrzał w kierunku swojego towarzysza. Zasłaniająca jednak twarz chłopaka maska uniemożliwiała odczytanie z twarzy białowłosego jakichkolwiek emocji.
- Trzymaj się blisko. Nie chcę, żeby coś ci się stało. - W odpowiedzi na usłyszane polecenie, elf cicho prychnął. Potrafi o siebie zadbać sam. Nie kłócąc się jednak, ze wzruszeniem ramion, ruszył za swoim towarzyszem.
Całkowicie zaślepiony wystawnością przyjęcia, jedynie kątem oka dostrzegł wpadającą na Sorena dziewczynę. Ubrana w piękną suknię, odgarnęła z maski kosmyki włosów i zaczęła przepraszać. Białowłosy wpatrywał się w kobietę przez kilka sekund. Vaeril zrozumiał jego zaskoczenie w momencie, w którym jego towarzysz wymówił imię swojej siostry. Zurie na widok młodzieńców zareagowała niezwykłym zdziwieniem. Po szybkiej wymianie zdań na temat powodu, przez które Soren i Vaeril znaleźli się na balu, dziewczyna podzieliła się z nimi informacją na temat Emilio.
Rozmowę przerwało pojawienie się innej kobiety. Elf widział ją pierwszy raz w życiu, jednak otaczająca ją mroczna aura sprawiła, iż chłopak szybko domyślił się tożsamości nieznajomej.
Odziana w ciemną suknię do ziemi, ostentacyjnie rozejrzała się po sali. Jej zimny wzrok zatrzymał się dopiero na ukrytej za maską Zurie.
- A więc tu się ukryłaś, ptaszyno. Myślałam, że jasno wyraziłam się na temat tej ordynarnej maskarady. - Kobieta powolnym krokiem podeszła do siostry Sorena. Zerwała zasłaniający jej twarz przedmiot. - Nie bierz przykładu ze swego parszywego brata, ucieczka na nic ci się zda.
Vaeril spojrzał w stronę swojego towarzysza. Domyślał się, jak wściekły musi być w tym momencie białowłosy. Brunet nie mógł pozwolić, aby tak szybko zostali rozpoznani. Ścisnął więc dłoń swojego przyjaciela, wierząc, że w ten sposób przywróci go do porządku.
W ciszy obserwowali jak mroczna kobieta odciąga Zurie w przeciwległy kąt sali.
- Czy to...?
- Tak - odpowiedział Soren, najwyraźniej domyślając się, jak będzie brzmiało pytanie Iversena. - Dziękuję, że mnie powstrzymałeś. I przepraszam, że jestem idiotą. Znowu.
Nie rozdrapując już sprawy macochy, młodzieńcy rozpoczęli planować następny ruch. Musieli szybko odnaleźć Emilio - jedyną nadzieję w tej patowej sytuacji.
Vaeril czuł się niezwykle nieswojo wśród panujących wszędzie bogactw. Z niemałym jednak zainteresowaniem spoglądał na proponowane przystawki. Oglądał niespotkane wcześniej potrawy, czując ogromną potrzebę spróbowania ich. Wszystko, co widział, wydawało się tak obce i do tej pory nieosiągalne.
- Musimy wmieszać się w tłum. Prędzej czy później ktoś uzna nas za podejrzanych, jeśli przez cały bankiet będziemy tkwili pod ścianą - odparł po chwili milczenia Soren. Białowłosy sięgnął po dwa napełnione kieliszki. - Jeden nam nie zaszkodzi, to słaby alkohol. - Wypił łyk, po czym dodał: - To było ulubione wino mojej matki. Piła go tyle, że jego zapach przebijał się przez jej perfumy.
Vaeril uśmiechnął się serdecznie i kilkoma szybki łykami opróżnił naczynie. Słodkie wino wyjątkowo mu posmakowało. Dawno nie pił czegoś tak dobrego. Miał nawet ochotę na więcej, kiedy przypomniał sobie swoje ostanie alkoholowe eskapady. Odłożył ze wstrętem kieliszek. Nigdy więcej.
Krótką rozmowę przerwała im rozbrzmiewająca muzyka. Elf z zaskoczeniem spojrzał na gromadzące się na parkiecie pary. Rzucił okiem na Sorena, który również przyglądał się innym gościom. Chwilę później jednak białowłosy wbił wzrok w swojego towarzysza. Niespodziewanie ukłonił się wyciągnął przed siebie dłoń. W pierwszym momencie Iversen nie wiedział, co się dzieje.
- Skoro i tak zmuszeni jesteśmy czekać, czy pozwolisz zaprosić się do tańca? - Na dość nieoczekiwaną propozycję Vaeril wstrzymał oddech. - Z chęcią poprowadzę.
I choć elf niemal natychmiastowo drżącą dłonią pochwycił rękę towarzysza, nie miał pewności, czy podoła tak nietypowemu zadaniu.
- Ostrzegam, że nigdy nie tańczyłem. - Głos bruneta zabrzmiał niezwykle cicho. Panujący w jego głowie chaos jak na złość został zastąpiony nagłą pustką. Nie miał pojęcia, jak ma się zachować i co robić. Pozwolił więc, aby Soren zaprowadził go na parkiet. Wtopili się w tłum pochłoniętych w tańcu gości. Elf obserwując ich ruchy, poczuł się jeszcze bardziej przygnębiony. Zmierza ku kompletnemu upokorzeniu się.
- Nie przejmuj się tym tak bardzo - powiedział uspokajająco Soren, stając naprzeciwko bruneta. Vaeril dziękował znajdującej się na jego twarzy masce. Nie chciał, aby ktokolwiek widział pokrywający jego policzki rumieniec. Elf nie potrafił określić dziwnego uczucia, które ogarnęło go od chwili wypowiedzenia niecodziennej propozycji przez przyjaciela.
Brunet wsłuchiwał się w zwięzłe instrukcje Sorena. Choć w teorii kroki taneczne wydawały się niezwykle proste, Vaeril dalej wątpił w swoje umiejętności. Widok kręcących się zwinnie wokoło par całkowicie speszył elfa, a spiął się jeszcze bardziej w momencie, w którym białowłosy objął go delikatnie i przysunął do siebie. Poinstruowany brunet w podobny sposób ułożył dłoń na ramieniu Sorena. Przygotowani, rozpoczęli taniec.
W pierwszej chwili Vaeril nie miał pojęcia, co robić. Nogi niemal co sekundę plątały mu się, skutkując małymi potknięciami. Kilka razy udało mu się nawet wpaść na przypadkowych szlachciców. Mimo pośpiesznych przeprosin, w odpowiedzi słyszał głównie ciche syknięcia. Zdawało się, iż jedyną osobą, która całkowicie nie przejmowała się znikomymi umiejętnościami bruneta, był Soren. Vaeril na samym początku starał się unikać wzroku swojego towarzysza. Nie znał przyczyny chwilowej nieśmiałości - dziwne samopoczucie starał się wyjaśnić jako jeden ze skutków spożytego niedawno eliksirów. Nigdy do tej pory nie czuł się w podobny sposób.
Z każdym kolejnym krokiem elf nabierał pewności i miał wrażenie, że taniec idzie mu lepiej. Zdobył się nawet na podtrzymanie spojrzenia błękitnych oczu swojego przyjaciela. Brunet powoli zaczynał oswajać się z nietypowym uczuciem. Na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Dziwne odprężenie ogarnęło jego ciało. W objęciach Sorena poczuł się wyjątkowo bezpiecznie. Na chwilę nawet zapomniał, że znajdują się w sercu bazy wroga.
Brzmienie muzyki z dość skocznej i energicznej zmieniło się na bardziej stonowane i spokojne. Wirujące pary zwolniły. Elegancko ubrani szlachcice przysunęli do siebie swoje partnerki. Atmosfera w sali zmieniła się drastycznie. Nawet kipiąca ostentacyjność przestała kłuć w oczy. Dźwięki lutni działały niezwykle uspokajająco. Vaeril'owi ów melodia się spodobała. Instynktownie przysunął się o krok bliżej do swojego towarzysza.
W owej pozycji nie pobyli jednak zbyt długo - dosłownie kilka sekund później jeden z tańczących mężczyzn niefortunnie wpadł na elfa, który w wyniku pchnięcia potknął się i wraz z Sorenem upadł na ziemię. Pogrążone dotychczas w tańcu pary przystanęły, by spojrzeć na leżących na parkiecie młodzieńców.
Młody szlachcic, sprawca ów wypadku, dość zażenowany zaczął pośpiesznie przepraszać. Wydawało się, że poczucie winy dotknęło go na tyle, że niemal od razu przystąpił do pomocy. W momencie natrętnego podawania dłoni Sorenowi, ozdobny mankiet zaczepił o maskę białowłosego. Vaeril wstrzymał oddech, kiedy zasłaniający twarz przyjaciela przedmiot z cichym trzaskiem upadł na ziemię. Wtedy też zapanowała dziwna cisza, która przerywana została jedynie niespokojnymi szeptami. Kroki taneczne ucichły, nawet zaskoczeni muzycy przerwali swój występ. Elf miał wrażenie, że wszyscy zgromadzeni na sali goście wbili w Sorena spojrzenie. Napięta atmosfera sięgnęła zenitu, kiedy przez rozsuwający się tłum, stukając głośno obcasami, spokojnym krokiem przedostała się Ursula. Vaeril w jej oczach dostrzegł nie wściekłość, a szczere zdumienie.
- Ty... - Jej chrypliwy głoś rozniósł się po sali. - Straż!
Elf, nim zdążył zareagować, poczuł jak Soren przysuwa go do siebie. Brunet zdążył się już mentalnie przygotować na magiczne przeniesienie w inne miejsce. Nic takiego jednak nie nastąpiło. Iversen zerknął zaskoczony na przyjaciela, który wydawał się również oszołomiony.
- Cholera! Uciekaj! - Nawet słysząc polecenie, Vaeril nie potrafił ruszyć się z miejsca. Czuł, jak jego nogi stają się ociężałe - nie był w stanie podjąć próby odwrotu.
W momencie, kiedy do sali wbiegła zawiadomiona straż, wśród gości zapanowało poruszenie. Wielu z nich ruszyło w stronę drzwi. Zapanował ogromny chaos. Z powodu całego zamieszania elf poczuł, jak jego głowa niemal eksploduje z bólu. Ten atak był boleśniejszy od poprzednich. Chłopak, nim kolejny raz stracił przytomność, złapał za dłoń stojącego obok Sorena.
***
Rozejrzał się po ciemnym lochu. Duszący zapach stęchlizny uderzył w niego natychmiastowo. Odkaszlnął głośno, ledwo powstrzymując mdłości. Wtedy też poczuł, że opiera się o coś ciepłego. Odwrócił głowę i spojrzał na swojego towarzysza. Soren wydawał się być pogrążony we własnych myślach. Nie zauważył najwyraźniej nawet pobudki Vaeril'a. Sam elf poczuł przygnębiające poczucie winy. Gdyby nie on - udałoby im się uciec. Swoją głupotą skazał ich obu. Białowłosy był gotów poświęcić swoje życie dla dobra sprawy. Brunet nie okazał mu żadnej wdzięczności. Wpakowali się w tak okropne kłopoty właśnie z jego winy. Iversen poczuł złość na samego siebie - nigdy nie powinien się zgodzić na powrót do Terpheux.
Teraz, cudem jeszcze żyją. Drażniące się z nimi fatum kolejny raz dało nadzieję, którą wraz z upadkiem maski Sorena, z łatwością stłamsiło. Szanse na wydostanie się z zamku graniczyły z zerem. Białowłosy utracił umiejętność teleportacji, która nieraz uratowała im życie. Vaeril powoli zaczynał wątpić, że i tym razem uda im się uwolnić. Na pomoc mogli liczyć jedynie z zewnątrz.
Elf westchnął zmarnowany, starając się pogodzić z nieuniknionym. Na ów gest, Soren odwrócił głowę i spojrzał na swojego towarzysza.
- Jak się czujesz? - zapytał. Brunet poczuł się źle, słysząc łagodny głos przyjaciela. Nie zasługiwał na niego.
- Cholernie źle - odpowiedział mrukliwie. Odwrócił wzrok i dodał ciche: - Przepraszam. Za wszystko.
Kończąc swoją wypowiedź, wstał z miejsca i przeniósł się na drugi koniec celi, gdzie skulił się na zimnej ziemi. Zobaczył, jak białowłosy otworzył usta, aby odpowiedzieć, kiedy usłyszeli zbliżające się kroki. Vaeril oderwał wzrok od przyjaciela i spojrzał w stronę drzwi do celi. Pojawiła się w nich ostatnia osoba, jaką elf miał ochotę oglądać.
Derek obrzucił dwójkę uwięzionych młodzieńców wrogim spojrzeniem. Brunet poczuł jeszcze większe przygnębienie. Czy to właśnie jego brat został wyznaczony na kata? Czy więzy rodzinne są słabsze od poleconych rozkazów? Młodszy Iversen wbił wzrok w brudną posadzkę. Spotkanie Sorena i Zurie zdawało się bardziej ckliwe. Białowłosy mógł również liczyć na pomoc swojego przyrodniego brata. Vaeril więc nie potrafił pogodzić się z faktem, iż jego jedyny krewny stał się śmiertelnym wrogiem. Nigdy nie będzie mógł mieć w nim oparcia.
Wtedy jak grom z jasnego nieba w głowie elfa sklecił się plan. Niezwykle szalona idea rozbudziła w nim ostatnią iskierkę nadziei, dodając dziwnej motywacji. Nawet, jeśli nie wyjdzie, do stracenia, oprócz własnej godności (na której i tak mu przestało zależeć), nie miał do nic. Wziął głęboki oddech i podszedł w stronę drzwi. Przedstawienie czas zacząć.
- Derek! Tak się cieszę, że cię widzę! - Vaeril pragnął brzmieć jak najbardziej przekonywająco. Na twarzy gwardzisty pojawiło się zdziwienie. Elf nie spojrzał jednak w kierunku Sorena. Bał spojrzeć mu się w oczy. Ów strach wynikał głównie z tego, że w ten sposób zdradzi swoje kłamstwo. Brunet wierzył, że jego przyjaciel szybko wykryje podstęp. Niepewność wynikała również z tego, iż nigdy nie potrafił kłamać.
- Wiem, jak to wygląda - odparł ze śmiertelną powagą, wpatrując się bratu prosto w oczy. - I wiem również, że masz prawo mi nie uwierzyć, ale wszystko, co robiłem, było dla ciebie.
Zmieszany Derek otworzył usta. Spojrzał w głąb celi, najpewniej na znajdującego się w niej Sorena.
- Zdaję sobie sprawę, jak ważne dla ciebie są rozkazy królowej. - Elf  kontynuował swój wywód. - Cóż, sam chciałem udowodnić, na co mnie stać. Nie jestem już dzieckiem, Derek. Jak widzisz, potrafię sobie poradzić. - Na zakończenie wykrzywił usta w tryumfalnym uśmiechu.
Gwardzista najwyraźniej analizował słowa bruneta. W charakterystyczny sposób zmarszczył brwi i spojrzał na szczerzącego się głupio brata.
- Vaeril...? - Cichy głos Sorena rozbrzmiał po celi, przerywając niezręczną ciszę.
 Na elfa czekała najcięższa część zadania. Nie chciał zranić swojego przyjaciela. Musiał jednak udowodnić bratu, że jest po jego stronie. W głębi serca miał nadzieję, że białowłosy ufa mu na tyle, iż szybko zrozumie intencje bruneta.
- Tak? - Obrzucił zirytowanym spojrzeniem towarzysza. Chciał zabrzmieć jak najbardziej wiarygodnie. I nawet choć pragnął dać Sorenowi jakikolwiek znak, obawiał się, że nawet mrugnięcie mogłoby go zdradzić. Postanowił więc grać dalej. Jeśli plan pójdzie po jego myśli, pierwszą czynnością, jaką wykona, będą przeprosiny.
Nim białowłosy zdążył cokolwiek powiedzieć, Vaeril wziął głęboki oddech i zaczął mówić dalej:
- Sądzisz, że kolejny raz zaryzykuję dla ciebie życie? - Słowa z trudem przeszły mu przez gardło. - Mam dosyć. 
Ostatnie zdanie niemal wyszeptał. Nie potrafił spojrzeć w oczy Sorenowi. Odwrócił się więc ponownie do brata. 
- Jesteś dla mnie najważniejszy, zrobiłbym dla ciebie wszystko - powiedział, uśmiechając się delikatnie. - W końcu, mamy tylko siebie. 
Derek zaczął się wahać. Wymienił kilka szybkich słów ze strażnikami. Klucz zagrzechotał w zamku, a drzwi celi otworzyły się. Brunet pośpiesznym krokiem opuścił pomieszczenie. Uwolniony, rzucił się bratu na szyję. Celowo zrobił to niespodziewanie - w innym wypadku mógłby ryzykować utratę pamięci. A tego kolejny raz by nie chciał. Nie może zapomnieć o Sorenie. Nie tym razem. 
Unikając spojrzenia towarzysza, ze spuszczoną głową ruszył za gwardzistą. Nie spojrzy przyjacielowi w oczy, dopóki jego plan się nie powiedzie. Ciążące na ramionach elfa poczucie winy wprawiło go w nietypowe przygnębienie. Świadomość, że mógł urazić Sorena, wprawiała go w nieopisany smutek. Nie miał jednak wyjścia. Jeśli to jedyny sposób na uratowanie białowłosego, pociągnie przedstawienie dalej. 
***
- Nie ruszaj się stąd - polecił Derek, wchodząc do nieznanego elfowi pomieszczenia. Vaeril jednak nie miał zamiaru zostawiać przed drzwiami. Rozejrzał się nerwowo i ruszył przed siebie w przypadkowym kierunku. Wśród ogromu zamku musiał odnaleźć pomoc, co wcale nie zdawało się być proste. 
Błądził wśród plątaniny korytarzy. Wspinał się na piętra i zbiegał ze schodów, szukając punktu zaczepienia. Do najtrudniejszych zadań należało unikanie strażników. Chował się właśnie przed jednym, kiedy usłyszał niespodziewane "Dzień dobry, wasza wysokość". Stojący za rogiem brunet wstrzymał z przerażenia oddech. Brakowało mu jeszcze spotkania z macochą czy ojcem Sorena. Tkwił jednak w bezruchu, nie chcąc zwracać na siebie najmniejszej uwagi. 
Wtedy też z korytarza wyłonił się ciemnowłosy młodzieniec. W dłoniach dzierżył książki i pochłonięty we własnych myślach, nawet nie zauważył Vaeril'a. Elf szybko domyślił się się tożsamości nieznajomego. 
- Emilio? - zapytał szeptem. Nagłe słowa najwyraźniej przestraszyły młodzieńca - upuścił trzymane przedmioty i wbił skonfundowane spojrzenie w Iversena. 
- Wszystko w porządku, książę? - Odgłos kroków zapowiadał pojawienie się strażnika. Zestresowany brunet przyłożył palec do ust, próbując przekonać chłopaka do zachowania w tajemnicy spotkania. 
- Tak! Po prostu się potknąłem - odrzekł ciemnowłosy. Strażnik najwyraźniej zatrzymał się, porzucając potrzebę drążenia tematu. Książę zaś zapytał ciekawskim głosem: - Kim jesteś? 
Vaeril westchnął z ulgi. 
- Opowiem ci wszystko w bezpiecznym miejscu. 
Emilio pokiwał pośpiesznie głową i zaprowadził elfa do pobliskiej komnaty. Tam brunet wytłumaczył powód ich spotkania. Krótkie streszczenie rozpoczął od utraty pamięci, a zakończył na wymyśleniu pośpiesznej intrygi. Wierzył, iż książę będzie w stanie udzielić im pomocy. Soren mu ufał. 
- To wy jeszcze żyjecie? - spytał z niedowierzaniem Emilio. - Ciężko uwierzyć, że wpakowaliście się w takie bagno i dalej jakoś ciągniecie. 
- Musimy się pośpieszyć - odparł nerwowo Vaeril, przeczesując dłonią zmierzwione włosy. - Soren został sam. Muszę mu wszystko wyjaśnić, bo oszaleję. 
- Racja, nie mamy zbyt wiele czasu - przyznał książę, wstając z zajmowanego przez siebie miejsca na zdobionym, drewnianym krześle. - Ale najpierw chciałbym się zająć twoją amnezją. To w końcu był powód waszego pojawienia się w zamku. 
- Są rzeczy ważniejsze od tego. - Elf odsunął się od podchodzącego Emilio i skierował w stronę drzwi. - Muszę pomóc Sorenowi. 
- Możliwe, że później nie będę mieć już czasu, aby naprawić skutki eliksiru - wyjaśnił. 
Vaeril zawahał się. Po to tutaj przybyli. Stanął u celu podróży. Czas jednak nie był aktualnie jego sprzymierzeńcem. Każda sekunda jest na wagę złota. Musi ratować przyjaciela, nawet jeśli oznacza to znoszenie ogromnych bólów głowy do końca życia.  
- Nie zależy mi już na tym - odpowiedział w końcu. - Zurie wie o naszym porwaniu, prawda? 
- Widziała to na własne oczy, a dodatkowo jest pewna, że już nie żyjecie.
- Możesz mnie do niej zaprowadzić? - poprosił elf. Każda dodatkowa para rąk przyda się do pomocy. 
***
- Jesteście niewyobrażalnymi idiotami! - Siostra Sorena krążyła po komnacie. Wieść o tym, że jej brat jednak jeszcze żyje, przyniosła ulgę. W oczach dziewczyny dostrzegł nawet swego rodzaju wzruszenie. Jej dłonie drżały, kiedy nerwowo poprawiała swoje ubranie. - To jaki mamy plan? Bo masz jakiś, prawda? 
Vaeril nie miał żadnego. Próba odbicia przyjaciela wydawała się misją samobójczą. Choć minęło dosłownie kilka minut, elf miał wrażenie, że Derek odkrył jego nieobecność i domyślił się całego podstępu. Musieli się śpieszyć. 
- Zurie, mogłabyś dopilnować, aby nikt nie zbliżył się do lochów? Szczególnie mój brat albo twoja macocha - zaproponował po chwili namysłu. 
Dziewczyna kiwnęła głową i pośpiesznie wyszła z komnaty. Brunet został sam z księciem. 
- Zajmę czymś strażników,  a ty pobiegniesz po klucze i uwolnisz Sorena - zdecydował Emilio po krótkiej wymianie pomysłów. Iversen nie posiadał żadnych obiekcji. Ruszył za sojusznikiem w kierunku lochów. 
Z każdym krokiem czuł rosnący strach. Jego samopoczucia nie polepszał narastający ból głowy. W pewnym momencie nawet pod wpływem nieustającego w umyśle elfa nieporządku, musiał się zatrzymać i odetchnąć. 
- To nie wygląda dobrze. - Vaeril doskonale zdawał sobie sprawę ze swojego beznadziejnego stanu. Diagnoza Emilio nie odkryła niczego nowego. - Myślę, że jeśli wszystko się uda, powinniśmy się spotkać jutro wieczorem w opuszczonym młynie znajdującym się w zachodniej części miasta. Soren na pewno będzie wiedział, gdzie to jest. Tam zajmiemy się twoją przypadłością. Powodzenia. 
- Dziękuję ci za wszystko. - Elf uśmiechnął się delikatnie. - Do zobaczenia!
Dotarli na miejsce. Emilio, zgodnie z planem, wezwał do siebie wszystkich strażników. Nie było to proste - musiał powoływać się na słowo królowej. Książę, ruchem ręki dał Iversenowi znak. Brunet znalazł się w lochach. Zaskakująco szybko odnalazł klucze do celi. Było ich niezwykle wiele, a Vaeril nie miał czasu, aby rozdrabniać się nad tym, który jest prawidłowy. 
W całym pośpiechu minął celę swojego przyjaciela. Kiedy w końcu udało mu się odnaleźć prawidłowe pomieszczenie, zaczął przypadkowo wypróbowywać każdy z kluczy. Był gotowy użyć każdego, żeby tylko uwolnić Sorena. 
- Vaeril? - Chłopak usłyszał oniemiały głos swojego przyjaciela. - Co ty tutaj robisz? 
- A co mogę robić, głupku? Kolejny raz ratuję naszą skórę - mówiąc to, brunet odnalazł odpowiedni klucz. Drzwi do celi otworzyły się, uwalniając więźnia. Elf niewiele myśląc, rzucił się przyjacielowi na szyję. - Jeszcze raz przepraszam. 

[Soren? c:]

piątek, 22 maja 2020

Asheila Seravis!

by. guweiz
TOŻSAMOŚĆ:
Asheila Seravis (jest to imię i nazwisko, które nadała sobie sama, prawdziwej tożsamości nie pamięta)
WIEK:
21
RASA:
Jest owocem związku ludzkiego maga oraz elfa.
ORIENTACJA:
Heteroseksualna
POCHODZENIE:
Terpheux
POSADA:
Asheila podróżuje wraz z grupką osób, które napadają na wioski czy też przejeżdżających nieopodal kupców. Jest po prostu rabusiem.
APARYCJA:
Dziewczyna jest średniego wzrostu, ponieważ mierzy sobie dokładnie 165 centymetrów wzrostu. Jest bardzo drobnej budowy, przez co wydaje się młodszą, niż jest. Jeśli chodzi o jej wygląd zewnętrzny, to wyglądałaby całkiem normalnie gdyby nie lekko spiczaste uszy, które zdradzają jej zmieszane pochodzenie. Stara się to ukrywać, nosząc zawsze swój ogromny kapelusz ponieważ zdaje sobie sprawę z tego, że związek czarodzieja i elfa w ogóle nie powinien mieć racji bytu, a ona właśnie jest owocem tej wypaczonej relacji. Poza uszami ma bardzo przyjemną, delikatną twarz, prosty mały nosek, pełne usta. Oczy dziewczyny są koloru jasnej zieleni, co bardzo ładnie pasuje do jej brązowych, niesfornych włosów sięgających do piersi. Znakiem rozpoznawczym Asheily jest mała kropa pod jej prawym okiem.
CHARAKTER:
Dziewczyna złodziejka? Pomagająca przy napadach? Większość w tym momencie widziałoby okrutną, bezduszną dziewczynę, która spala wioski. Pomimo tego, Asheila jest całkiem miłą i kochaną osóbką, nie ona wybierała to, w jakiej rodzinie się znajdzie. Wiadomo, potrafi być stanowczą, bezwzględną osobą, jednak naprawdę gdy wymaga tego sytuacja. Posiada w sobie dużo dobroci po przybranej matce i chęć niesienia pomocy innym, dlatego podczas napadów rzadko sama atakuje, bardziej skupia się na ochronie swoich ludzi (co nie do końca wychodzi, zważywszy na rodzaj jej mocy... i tak zawsze rozwali komuś chatkę w wiosce). Oczywiście swój miły charakter okazuje jedynie swojemu chłopakowi, na prośbę ojca zgrywa twardzielkę, przed którą drży cały obóz bandytów, to też dla jej bezpieczeństwa, mało jest kobiet w tym zawodzie. Poza napadami Asheila uwielbia wymykać się do lasów i rozmawiać ze zwierzętami, czy też wspinać się po drzewach. Jednak nie zawsze udaje jej się skryć naturę elfa leśnego... Właśnie ze względu na swoje pochodzenie często wymyka się i przeprowadza w lasach dziwne magiczne rytuały. Modły do drzew, tworzenie ochronnych kręgów to u niej codzienność i coś w rodzaju rytuału.
HISTORIA:
Ze swojego dawnego życia nie pamięta praktycznie niczego, jej jedynym wspomnieniem z tamtego okresu czasu jest uśmiechnięta matka elfka, z białym rogatym zajączkiem na rękach. Potem pamięta już tylko życie w ''wędrownej wiosce''. Gdy miała 4 lata, została znaleziona przez bezdzietne małżeństwo należące do grupy rabusiów. Prędko dołączyła do wesołej gromadki i została przybraną córką jednego z największych bandziorów całego Roanoke. Poza nauką, jak kraść i kłamać, dziewczynę szkoliła czarodziejka Mashian, która władała bardzo podobnym rodzajem magii co Asheila, przez co młoda, początkująca adeptka szybko załapała, o co chodzi, stając się naprawdę potężną czarownicą. W jej życiu nigdy nie wydarzyło się poza tym nic przełomowego, może za wyjątkiem tego, że któregoś dnia między nią a jej najlepszym przyjacielem Bernardem zaiskrzyło uczucie. Obecnie są praktycznie nierozłączni jak papużki, a członkowie wioski prześmiewczo wypytują ich o datę ślubu czy też liczbę dzieciaków.
RODZINA:
Swojej prawdziwej rodziny nie pamięta, jednak jako nową ''rodzinę'' traktuje:
  1. Sehanka Flasan - człowiek którego Asheila traktuje jak swojego ojca, Sehanka nauczył ją polować, strzelać z łuku oraz podstaw walki. Ma mocny i surowy charakter, jednak przy dziewczynie zawsze stawał się potulniejszy, nie doczekał się nigdy własnego potomstwa ze względu na chorowitą żonę, która roniła każdą noszoną ciążę. Prawdopodobnie dlatego posiada tak silne uczucia do dziewczyny.
  2. Treicha Flasan - przybrana matka Sheili, jako jedyna z ''wioski bandytów'' nigdy nie uczestniczyła w napadach ze względu na jej stan zdrowia. Zamiast tego troszczy się o innych gdy odniosą rany w walce, bądź zajmuje się gotowaniem. Nauczyła swoją ''córeczkę'' podstaw zielarstwa, sama wolałaby, żeby Asheila nie narażała się podczas wypadów i pomagała jej, jednak jako kobieta nie ma decydującego głosu w grupie.
  3. Mashian Charlena [*] - zanim zginęła w walce ubiegłej jesieni, była magiem grupy, to ona pomagała podczas każdego napadu i trzymała wszystko w ryzach. Dla Asheily była kimś w rodzaju dobrej cioci, z którą mogła porozmawiać o wszystkim. Oprócz tego zdolna rudowłosa czarownica pomogła okiełznać dziewczynie swoje moce i doprowadziła je do niemalże perfekcji, czyniąc z niej swoją godną następczynię.
ZDOLNOŚCI:
Po matce elfce odziedziczyła zdolność rozmawiania ze zwierzętami leśnymi, natomiast po ojcu czarodzieju wyniosła magię destrukcji (skupiającą się na żywiole ognia) potrafi wzniecać ogromne pożary, tworzyć kule ognia, którymi bez problemu może ciskać w dowolny nieprzyjacielski cel, czy też budowlę. Jej ostatnią zdolnością jest deszcz meteorów, który wymaga duże skupienie oraz pewne pokłady energii, po użyciu tego czaru, dziewczyna przez jakiś czas jest zmęczona i potrzebuje regeneracji.
GŁOS: 
  1. Kocha wszystko, co jest ostre, im bardziej jakieś jedzenie wypala jej język, tym lepiej,
  2. Praktycznie codziennie miewa koszmary, przez które nie może sypiać,
  3. Od małego kochała naturę, kiedy tylko znajdzie chwilę dla siebie znika w odmętach lasu,
  4. Jej ulubione kwiaty to fiołki,
  5. Chociaż w jej zawodzie powinna ubierać się ''jak mężczyzna'' nienawidzi spodni, praktycznie zawsze można ją zobaczyć w ładnej sukni bądź długiej sięgającej do kostek spódnicy.
POSTACIE POWIĄZANE:
  1. Bernard - chłopak Asheily, za którego dziewczyna mogłaby oddać z łatwością swoje życie.
INFORMACJE OD AUTORA:
Można pisać dialogi moją postacią, jeśli chodzi o decyzje, prosiłabym o kontakt, tak samo w kwestii skrzywdzenia - no chyba, że chcecie ją lekko zadrapać, wtedy jest okej ;)
AUTOR:
Norka/Demanii, howrse: Horo

Mias Avaneth!

by. fioletovyy
TOŻSAMOŚĆ:
Mias Avaneth
WIEK:
21 lat
RASA:
Pół-elf, a dokładniej to hybryda leśnego elfa i maga
ORIENTACJA:
Biseksualna
POCHODZENIE:
Obrzeża Terpheux
POSADA:
Od czasu do czasu zajmuje się złodziejskim fachem.
APARYCJA:
Mias mierzy sto siedemdziesiąt siedem centymetrów wzrostu, jest szczupłej budowy ciała. Można by powiedzieć o nim sama skóra i kości, ale o dziwo ma lekko zarysowane mięśnie. Mimo, że nie jest czystej krwi przedstawicielem elfiej rasy to przez inne rasy jest na jego nieszczęście zaliczany do ich grona po pierwszym spojrzeniu na jego osobę. Wyjątkiem są oczywiście elfy, one od razu widzą w nim mieszańca. Nawet zakrywanie lekko spiczastych uszu włosami nie przyniosło zamierzonych skutków, mimo to zawsze ma je zakryte nie chcąc się jeszcze bardziej utożsamiać z nielubianą rasą. Ale jego twarz zdradza zbyt dużo informacji na temat jego pochodzenia, ma delikatne rysy przez co dodatkowo kilkukrotnie usłyszał, że ma dziewczęcą urodę. Włosy, którymi zakrywa swoje niechlubne dziedzictwo sięgają mu do ramion, są w kolorze czekolady, końcówki są w jaśniejszym odcieniu rozjaśnione promieniami słońca. Zazwyczaj niesforne kłaki, które mają tendencję do skrętu związuje w małego kucyka, chyba nie ma dnia by paradował po mieście w rozpuszczonych włosach. Oczy, które wypatrują cennych rzeczy spod długich jak na mężczyznę rzęs, ma w kolorze zielonym. Jednak w zależności od światła mogą zmieniać kolor, czasami bardziej przypominając jasną zieleń, a innym razem odcień brudnego żółtego. Jego znakiem charakterystycznym znajdującym się po prawej stronie twarzy pod okiem jest mała kropka, to znamię ma od urodzenia. Innym jego znakiem rozpoznawczym jest to jak się uśmiecha. Chyba nie ma drugiej takiej osoby na świecie która w taki sposób unosi kąciki ust ku górze, jego uśmiech jest po prostu rozbrajający i potrafi złagodzić napiętą atmosferę. W ubrania jakie na siebie zakładka są zazwyczaj w kolorach brązu i bieli.
CHARAKTER:
Ze względu na jego zachowanie i styl bycia jeśli miałoby się go przyrównać do jakiegoś zwierzęcia, byłby to przez niego uwielbiane stworzenie jakim jest kot. Zwykle trzymający się z boku, można by rzecz, że samotnik w zależności od dnia czasami z chęcią zamieni krótką rozmowę z innym przechodniem na którego wpadnie albo po prostu osoba na tyle go zaintryguje, że sam otworzy gębę w celu dowiedzenia się tego co go nurtuje. Zazwyczaj ma w tym interes, gdy już się zdecyduje zamienić parę słów, a jego charyzma potrafi skupić uwagę osoby od której czegoś chce. Jednak, gdy mu przestanie odpowiadać towarzystwo czy po prostu znudzi się rozmówcą odchodzi szukać innych ofiar, które z łatwością będzie mógł okraść. Zawsze na pierwszym miejscu stawia swoje dobro, chociaż nie było tak zawsze, tak też jest stu procentowym egoistą. Jednak stara się tą negatywną cechę maskować, bo egoistów przecież nikt nie lubi. Ma gdzieś to czy jak ukradnie jakiś medalion, który był pamiątką czy też sakiewkę z monetami to ktoś będzie miał przez niego problemy czy też się załamie. Trzeba sobie w końcu radzić jakoś w tym niezbyt kolorowym świecie, a przystosowanie się on akurat opanował do perfekcji. Sam o sobie ma wysokie mniemanie, mimo tego że zazwyczaj bywa mieszany z błotem. Jedynie potulny jak baranek potrafił być w towarzystwie starszego maga, który go nauczał i nie patyczkował się z gówniarzem, gdy trzeba było nie raz, nie dwa dostał przez łeb. Jego infantylne "ja" ukazuje się w towarzystwie słodkich małych puchatych kulek, jakim są koty. Przy nich zachowuje się jak totalny wariat gadając i słodząc zwierzakowi, jakby to było małe dziecko. O dziwo nie ukrywa się z tym co robi, gdy podczas tych czynności ktoś mu się przygląda w odpowiedzi dostaje chłodne spojrzenie jego zielonkawych oczu, które wręcz potrafi zamrozić. Osobą na której mu najbardziej zależało jak i się o nią najbardziej troszczył była jego siostra, odkąd ta zniknęła zamknął się w sobie i nie dopuszcza do siebie innych ludzi, jak i nie pozwala im się bliżej poznać. Te widzimisię spowodowane są tym, że nie chce znów stracić osoby na której zacznie mu zależeć i będzie chciał się o nią troszczyć.
HISTORIA:
Podczas pewnego deszczowego wieczoru w Terpheux, w jednej z przydrożnych karczm doszło do skrzyżowania dróg elfki i maga. Nienawiść obojga do drugiej rasy, którymi przedstawicielami byli jak i bycie w stanie upojenia alkoholem sprawiła, że doszło między nimi do ostrej wymiany zdań i rękoczynów. Urządzili nie małe widowisko dla pozostałych istot znajdujących się w gospodzie, dopóki nie zostali wyrzuceni za drzwi. Ulewa nieco rozluźniła atmosferę, wyzwiska zamieniły się w żarty i jedyne co rozchodziło się po okolicy to był ich śmiech. Alkohol na tyle rozwiązał ich języki, że jedno o drugim po zaledwie kilku minutach wiedziało niemalże wszystko i pomiędzy informacjach o sobie rzucali na przemian komplementy, by niedługo po tym zacząć się obściskiwać. Trudno nazwać to początkiem przyjaźni czy też miłości, najwidoczniej oboje w tamtej chwili jedynego czego potrzebowali to bliskości drugiej osoby, a że akurat nie było nikogo innego pod ręką to też skończyło się tak jak skończyło, że postanowili sobie na wzajem umilić czas. Z tego przelotnego romansu, który nawet nie trwał pełnego dnia jak się miało okazać w niedługim czasie na świat miało przyjść dziecko. Dla kobiety ta informacja to był cios, w końcu po spędzonej wspólnej nocy następnego dnia wytrzeźwiawszy zarówno ona jak i mężczyzna udali się w swoją stronę i tyle się widzieli. Mimo, że znała jego imię i wiedziała jak wygląda to nie starała się go odszukać i uraczyć go informacją, że chcąc nie chcąc zostanie ojcem. Miesiąc za miesiącem mijał, im bliżej było rozwiązania tym było wiadome, że nie przyjdzie jej wychowywanie tylko jednego dziecka. W zimową noc na świat przyszła dwójka dzieci, chłopiec i dziewczynka. Świeżo upieczona matka nie zdążyła się nacieszyć swoimi pociechami, z powodu komplikacji umarła następnego dnia. Osierocone bliźnięta zostały przygarnięte przez kobietę, która sama również niedawno urodziła. Na ich nieszczęście nie zagrzały tam stałego lokum, nikt nie chciał się zajmować nieswoimi dziećmi, tak też Mias i jego siostra wędrowali od domu do domu, będąc przekazywani z rąk do rąk. Dzieci już od małego wiedziały, że różnią się od mieszkańców wioski i czuły tą niechęć względem swojej osoby, tyle że nie wiedziały czemu tak jest. Jako, że nie mieli nikogo kogo bardziej by obchodził ich los większość czasu spędzali we własnym towarzystwie, jak to małe dzieci bawiąc się i dokazując. Właśnie podczas takiej jednej z zabaw na obrzeżach lasu doszło do zaginięcia dziewczynki, do tej pory chłopak nie ma pojęcia co się tamtego dnia stało. Od tamtego czasu stał się tak nieznośnym dzieckiem uprzykrzając życie wszystkim mieszkańców przez kolejne lata, tak że gdy nadarzyła się okazja pozbycia się problemu, dziesięcioletni Mias za namową reszty elfów opuścił rodzinną wioskę udając się wraz z kupcami w trasę. Takie życie bardziej odpowiadało mu niż siedzenie na tyłku. Bywał to tu, to tam dowiadując się przeróżnych informacji o pozostałych królestwach. Podczas dotarcia do jednego z portowych miast, tym razem dwunastoletni chłopak na stałe oddzieliwszy się od swoich kompanów podróży osiedlił się na stałe w miasteczku. Tak też rozpoczął się barwy okres w jego nastoletnim życiu pełen buntu i zatarg z prawem. Mało brakowało, a przez swoje wybryki jakimi były częste kradzieże resztę życia spędziłby w więziennej celi. Na szczęście wstawił się za nim starszy mężczyzna, miejscowy mag, który dostrzegłszy potencjał w dzieciaku i postanowił nauczać go magii, jak i zachowania. To pierwsze się udało, może nie w tak jak to sobie starzec zaplanował, ale dzięki temu jak przestanie dopisywać mieszańcowi szczęście i zrobi sobie krzywdę, ten nie będzie musiał zwlekać i czekać, aż się rana zagoi, po prostu w praktyce użyje tego co zostało mu do łba wpojone. Znudzony mieszkaniem u maga i podporządkowaniem się mu, po nie całych dwóch latach Mias znów ruszył w trasę, tym razem nie zatrzymując się w żadnym mieście na dłużej niż to było konieczne. Przez ten czas aż do teraz bywał chyba niemalże w każdej mieście, wiosce zabitej dechami o których większość istot nie słyszała.Wciąż nie nauczył się by zająć się porządną pracą, tak też do teraz okrada ludzi i wpakowuje się w przeróżne kłopoty. Przynajmniej jest wesołe to jego życie złodziejaszka włóczęgi.
RODZINA:
Ojca nigdy nie poznał, nie wiadomo czy żyje, czy nie. W końcu nawet mężczyzna nie wie o tym, że doczekał się dzieci z elfką. Co do matki, ta zmarła podczas porodu. Od strony obojga rodziców młodzieniec ma dużą ilość krewnych, jednak nie miał okazji ich nigdy poznać osobiście, nie było przecież nikogo dzięki komu mogłoby dojść do spotkania rodzinnego. Tak też jego jedyną rodziną była siostra bliźniaczka do czasu, gdy nie zaginęła.
ZDOLNOŚCI:
  1. Jako, że w jego żyłach płynie krew leśnego elfa, chłopak potrafi porozumiewać się z leśnymi zwierzętami. A właściwie to odgadywać ich zachowania i wpływać na nie, uspokajać je czy wydać im jakieś polecenia. Im mniejsze zwierzę tym jego umiejętność jest bardziej skuteczna.
  2. Mias uważa, że jego jedną ze zdolności jest wpakowywanie się w kłopoty. A dokładniej wpakowywanie się w te kłopoty i wychodzenie z nich bez szwanku. Chyba rzeczywiście musi być na rzeczy skoro już nie raz, nie dwa udało mu się wykaraskać z tarapatów.
  3. Jedną umiejętnością jaką zdołał opanować przez krótki czas pobierania nauki od starego maga jest magia lecznicza. Wprawdzie jego zdolność przydaje się tylko przy drobnych urazach, bólach głowy i tym podobnym.
  1. Ma alergię na sierść kotów. W towarzystwie tych zwierząt kicha. Na szczęście to jedyny objaw alergii chłopaka bez żadnych zaczerwienionych oczu i kaszlu. Jednak jak na złość akurat koty darzy największą sympatią ze wszystkich zwierząt i jak widzi mruczka to nie ma bata, aby obok niego przeszedł obojętnie wcześniej go nie głaszcząc.
  2. Jest leworęczny. A przynajmniej był do czasu, gdy nie stał się oburęczny dzięki swojemu nauczycielowi, którego irytowało to, że ciągle rozmazuje atrament na kartkach jak i brudzi rękę, tak więc został zmuszony nauczyć się pisać prawą.
  3. Wystarczy niewielka ilość alkoholu by się upił, ma naprawdę bardzo słabą głowę.
  4. Mimo, że w połowie jest elfem to nie darzy sympatii do przedstawicieli tej rasy. W końcu nic miłego dotychczas go z ich strony nie spotkało. Inną rasą, którą również młodzieniec nie darzy sympatią są wampiry.
  5. Nie umie strzelać z łuku. Prędzej sam sobie i przy okazji komuś jeszcze zrobi krzywdę. gdy w jego ręce wpadnie ów broń.
  6. Potrafi zwijać język w rurkę
POSTACIE POWIĄZANE:
brak
INFORMACJE OD AUTORA:
Cześć! Róbta co chceta, ale z umiarem. W razie czego można napisać i się dopytać o wszelakie informację. Napisałabym, że nie gryzę, ale ten tekst jest oklepany i przewałkowany, że sobie to daruję x3
AUTOR:
Poplamione prześcieradło#4899 [omg, moge]

czwartek, 21 maja 2020

Od Danny'ego do Vaaseta

Pierwszy raz widziałem morze z tej perspektywy. Na początku wydawało się przerażające, jego głębia mnie dobijała, a ogromne ryby mroziły krew w żyłach. Byłem nawet wdzięczny, że ten tryton mnie nie zostawił, jeśli nie z zimna, zmarłbym na zawał serca. Gdy dopłynęliśmy do jaskini, mój umysł na nowo nawiedziły czarne myśli. Starając się je zignorować, mocniej ścisnąłem dłonie na jego ramionach, kiedy kazał. W momencie, w którym przeszliśmy przez coś na wzór bańki, a potem przez kilka sekund lecieliśmy w powietrzu, mroczne myśli dały o sobie jeszcze bardziej znać, zmuszając mnie do wyobrażenia swojej bliskiej śmierci. Nie nastąpiła ona jednak, nie ważne jak intensywnie o niej myślałem. Kiedy wyłoniliśmy się z wody, mężczyzna postawił mnie na piasku.
- Mówiłem, że nie zrobię ci krzywdy – powiedział spokojnie. Zerknąłem na niego tylko na chwilę, nic nie odpowiedziałem, ponieważ byłem wstrząśnięty nowymi doznaniami oraz tym miejscem. Starając się zachować stoicki spokój, jak na mnie przystało, rozejrzałem się po terenie.
To było inne miejsce, oddzielone od świata zewnętrznego. Domki zbudowane z piasku lub drewna wyglądały, jakby nie wiedziały co to starość i gnicie. Przez moment miałem wrażenie, że nade mną było niebo, ale gdy uważniej się przyjrzałem, zobaczyłem glony i koralowce. Przyglądałem im się dłuższą chwilę, aż Vaaset nie ruszył do przodu, w stronę miasteczka. Nie mając zamiaru stać jak ten słup soli, ruszyłem za nim, w dalszym ciągu się rozglądając. Tutejszą roślinnością był wysokie i ciemne glony, które w gromadzie wyglądały jak przejście do innego świata. Co śmieszniejsze, falowały, jakby były w wodzie. Gdzieniegdzie widziałem też koralowce o różnych kolorach i inne morskie rośliny, których nazw nie znałem. Gdy zbliżyliśmy się do budynków, zobaczyłem przeróżne istoty; elfy, satyrowie, polimorfie, widziałem nawet kilka osób z rogami, innymi skrzydłami, ale byli też zwyczajni ludzie. Większość z nich miała na sobie bandaż, albo pomagała kulejącej osobie. Nie zabrakło jednak zdrowych i silnych istot, które wszystkiego pilnowały. W głowie porównałem tę wieś do dużego ośrodka medycznego.
- Zaczekaj, zaraz wrócę – usłyszałem głos mężczyzny, który zwrócił się w moim kierunku i zaraz zniknął, podchodząc do jakiejś osoby, a ja nawet tego nie zauważyłem, pochłonięty obserwacją nowego miejsca. W pewnym momencie poczułem, jak ktoś szturchał mnie w nogę i ciągnął za skrawek ubrania. Zniżyłem wzrok i zobaczyłem dziecko; zwyczajny, ludzki chłopiec.
- Rączki, rączki! - wyciągnęło dłonie do góry. Popatrzyłem na nie zdziwiony.
- Może lepiej idź do mamy – powiedziałem łagodnie, chcąc go spłoszyć, ale on tylko powtórzył prośbę, a jego mina się nagle skrzywiła. O rany, tylko nie rycz, proszę. Nachyliłem się i podniosłem dziecko, które szeroko się uśmiechnęło.
- Tam – wskazał palcem przed siebie. To było takie żenujące… obcy dzieciak robił ze mną, co chciał. Odwróciłem się do Vaaseta, który dalej rozmawiał. Stwierdziłem, że jeśli zrobię kilka kroków, nic się nie stanie. Ruszyłem więc powolnym krokiem przed siebie, kiedy nagle chłopczyk wstał na moich rękach i złapał się moich rogów. W tej chwili mnie zmroziło, bo nie wiedziałem co robić. Bardzo chciałem go puścić, zrzucić z siebie, by więcej nie położył na nich swoich rąk, z drugiej jednak strony to było dziecko, gdybym to zrobił, rozpłakałby się i wyszedłbym na potwora, nienawidzącego dzieci; może nie tyle, że ich nie lubiłem, ale nie miałem pojęcia jak się nimi zajmować. W obecnej sytuacji strzeliłem tak zwanego poker face’a i czekałem, aż chłopczyk się znudzi.
- Luka, znowu uciekłeś – usłyszałem kobiecy głos, który zaraz pojawił się obok mnie. - Bardzo za niego przepraszam – nagle ktoś zabrał dzieciaka, który puścił moje rogi. Podniosłem głowę i zobaczyłem czarnowłosą kobietę, która także miała rogi; mniejsze od moich, ale bardziej zakręcone. Ponadto pół twarzy miała zabandażowaną, tak samo jedną rękę.
- Tata rogi – powiedziało dziecko, wskazując na mnie swoim małym paluszkiem. Znowu mnie zamurowało, milczałem.
- Wiem kochanie – ucałowała synka w czoło. - Jeszcze raz przepraszam – powiedziała do mnie, po czym się odwróciła i odeszła. Chłopiec przytulił się do matki i jeszcze długo mi się przyglądał. W jego oczach zobaczyłem smutek, prawdopodobnie spowodowany wspomnieniem ojca. Co to było za miejsce?
- Miałeś zaczekać – usłyszałem nagle niski głos za sobą, od którego dostałem dreszczy. Prawie podskoczyłem, nie usłyszałem, kiedy tryton skończył i do mnie podszedł.
- Wybacz – mruknąłem. - Co to za miejsce? I kiedy będę mógł wrócić do siebie? - zadałem dwa, dręczące mnie pytania.

<Vaaset?>

środa, 20 maja 2020

Od Sorena do Vaeril'a

Cisza stawała się monotonna, przytłaczając go z każdej możliwej strony - trzask drzwi wstrząśniętego Vaeril'a wciąż rozbrzmiewał w jego uszach, sprawiając, że książę nie był w stanie doprowadzić się do względnego porządku. Powinien był przewidzieć, że po takim czasie skrywana od lat tajemnica nie spotka się z pozytywną reakcją, na jaką w głębi serca wciąż ślepo liczył białowłosy. Budowane w uporze zaufanie przygniotły gruzy niedopowiedzeń. Soren z głuchym trzaskiem upadł na łóżko, nie potrafiąc znaleźć w sobie wystarczająco siły, by choćby spróbować naprawić opłakane konsekwencje własnych działań. Niczym dziecko we mgle, błędny rycerz, którym powoli się stawał, beznadziejnie wierzył, że Iversen zdoła samemu dojść do odpowiednich wniosków, a w jego sercu znajdzie się choć mikroskopijna cząstka, która wciąż zapała sympatią do królewskiego łgarza. Trapiony myślami, skrępowany łańcuchami autodestrukcyjnych skłonności nie wytrzymał presji - leżenie w całkowitym bezruchu szybko przeistoczyło się w nerwowe wędrówki wzdłuż pokoju, przeplatane z myślami, jakoby powinien natychmiastowo pobiec za Vaeril'em i padając na kolana, błagać o wybaczenie. 
- Wszystko spieprzyłeś. Znowu. - warknął pod nosem, cudem powstrzymując się przed uderzeniem pięścią w stojący najbliżej, drewniany mebel
Agresywny impuls w porę powstrzymało jednak skrzypnięcie drzwi, zwiastujące pojawienie się w pokoju wytęsknionego bruneta. I choć chłopak wciąż wyglądał, jakby planował morderstwo ze swym towarzyszem w roli głównej, Soren nie był w stanie powstrzymać cisnącego się na usta uśmiechu. Dlaczego tak bardzo cieszył się na jego widok? Milczał, nie mając wystarczająco odwagi, by przerwać pełen wysnutych w ciągu ostatnich minut wniosków monolog. Emocje, jakie wyniszczały księcia od środka uniemożliwiły mu również sklecenie rozsądnie brzmiącego wytłumaczenia, a po paśmie nieudanych starań, białowłosy ograniczył się jedynie do pełnego niemej wdzięczności skinienia głową. Jeszcze nie wszystko stracone. Tym razem nie zmarnuje swej szansy.
***
Rżenie koni odbiło się echem wśród miejskich murów, zwracając uwagę kilku błądzących wśród zamglonych uliczek pijaczyn. Młodzieńcy nie mieli jednak wystarczająco czasu, by przejmować się ewentualnymi gapiami. Adrenalina buzowała w jego żyłach, gdy sprawnym, aż nadto precyzyjnym ruchem przecinał krępujące zaprzęg więzy. Konie nie potrzebowały szczególnej zachęty, niemal natychmiastowo puszczając się w szaleńczy bieg, którego tętent jeszcze przez pewien czas rozbrzmiewał w uszach młodego księcia.
- Wątpię, że dotrą na jutrzejszy bal. - Uśmiechnął się szeroko, puszczając oczko do nieprzekonanego ku całej sytuacji bruneta.
Soren nie dziwił mu się ani trochę, sam w głębi serca czuł, że prześladujące ich fatum nie pozwoliłoby na tak prosty przebieg ryzykownego skoku. Buzujące w Acedii emocje sprawiły jednak, że pomimo starań nie potrafił trzeźwo ocenić ich obecnego położenia, a może i oceniać go nie chciał - jedynym, co miało dla niego jakiekolwiek znaczenie, były dzierżone w dłoniach, eleganckie zaproszenia oraz przepełniony dobrodziejstwami kufer. Czym prędzej ukrył obie koperty w wewnętrznej kieszeni płaszcza, próbując uchronić ich jedyną nadzieję przed destrukcyjnym działaniem padającego z zawrotną siłą deszczu.
- Powinniśmy znaleźć jakieś miejsce do spania. Kolejna choroba to ostatnie, czego teraz potrzebujemy. - Powiedział, wymownie spoglądając w stronę przemoczonego do suchej nitki kompana.
Elf nie protestował, samemu doskonale zdając sobie sprawę z powagi sytuacji. Musieli zrobić wszystko, co w ich mocy, by odczynić problematyczne skutki uboczne spożycia nieumiejętnie uwarzonego eliksiru. Mężczyźni unieśli więc wspólnie aż nadto ciężki kufer, a Soren, po wcześniejszym upewnieniu się, że jego towarzysz jest w pełni przygotowany, przeniósł ich obu na próg oddalonej o kilkadziesiąt metrów karczmy. Nie mogli wynająć przecież pokojów w tym samym miejscu, co właściciele skradzionego dobytku. Następne minuty, niby trwająca w nieskończoność, powtarzana nieustannie rutyna, nie stanowiły niczego ekscytującego, do złudzenia przypominając każdy poprzedni nocleg, którego doświadczali. Wędrowcy niepostrzeżenie wnieśli więc cały swój dobytek do ulokowanego na parterze pomieszczenia, czym prędzej zrzucając z siebie ociekającą wciąż deszczem odzież. Gdy oboje doprowadzili się do względnego porządku, Soren przysiadł się do Vaeril'a, podając mu jedno ze zdobytych podstępem zaproszeń. Towarzysze otworzyli przesadnie ozdobne koperty, wspólnie studiując treść obydwu listów. Mieli sporo szczęścia, trafiając na te zaadresowane do dwóch mężczyzn, w dodatku przyrodnich braci. I choć poza fałszywymi nazwiskami, które zmuszeni będą przyjąć, nie dowiedzieli się niczego nowego, Soren czuł się osobliwie spełniony niespodziewanym przebłyskiem fortuny.
- Ailen i Kian Astarac...znasz ich? - Vaeril zmarszczył brwi, spoglądając z nadzieją na białowłosego kompana.
Książę zamilknął na chwilę, wytężając umysł w poszukiwaniu jakiegokolwiek śladu tajemniczych braci, których tożsamość zmuszeni zostali przywdziać. Przed oczami przelatywały liczne spisy ludności, twarze gości, których witano na zamku, gdy jego matka wciąż trzymała w garści całe Terpheux, lecz nic nie przychodziło mu do głowy. Czyżby rodzeństwo było jednym z nabytków Ursuli, którzy w oczach reszty Acediów nie byli nigdy wystarczająco godni wstąpienia w mury zamku? Białowłosy czułby się jednak źle, obdarzając przyjaciela niewartą nic odpowiedzią. Zeskoczył więc z łóżka, przerzucając zawartość masywnego kufra w poszukiwaniu czegokolwiek, co naprowadziłoby go na trop tajemniczych szlachciców. Wymyślne, elegancko skrojone stroje przesiąknięte intensywną wonią perfum nie odkryły jednak skrytych dotychczas wspomnień monarchy. Przeklął pod nosem, odkładając wszystko na swoje miejsce i właśnie wtedy, gdy zmierzał do zamknięcia kufra, wyryty na wewnętrznej ściance symbol przykuł jego uwagę. Jaskrawozielone przybory krawieckie opatrzone znajomymi inicjałami sprawiły, że Acedia mimowolnie się uśmiechnął, ganiąc własną nieuwagę. 
- To krawcy, wyjątkowo dobrzy zresztą. - Spojrzał prosto w oczy swego towarzysza. - Nigdy nie znałem ich imion, ale pamiętam, że tworzyli najlepsze ubrania dla klasy średniej. Najwidoczniej przez ostatnie cztery lata poprawili swój warsztat na tyle, by zdobyć uznanie szlachty. - Ostatnie zdanie wypowiedział z niemałym szacunkiem. 
Soren zawsze podziwiał jednostki, które potrafiły wykorzystać własne talenty w tak znamienity sposób. Zaczynał czuć wręcz lekkie wyrzuty sumienia, odbierając im szanse pojawienia się na zamkowym przyjęciu, gdzie niewątpliwie zyskaliby okazję do rozsławienia własnego rękodzieła. Białowłosy westchnął ciężko, potrząsając głową z zażenowania. Nie mógł rozmyślać teraz o losie innych - jego motywacja była przecież równie ważna, o ile nie ważniejsza, niż pomnożenie krawieckiego kapitału. Odwrócił się w stronę siedzącego wciąż na łóżku Iversena, wznawiając rozmowę o ich planach na najbliższą dobę. Nie mogli pozwolić sobie na żadne niedociągnięcia, całość musiała przebiec bezproblemowo i najszybciej, jak to możliwe. Książę wykorzystał więc całą swą zamkową elokwencję i wiedzę, by choć odrobinę przygotować Vaeril'a na dziwactwa pompatycznej maskarady cuchnącej kapitalizmem oraz widoczną gołym okiem obłudą. I choć doskonale wiedział, że w ciągu kilku godzin nie zdoła zrobić z elfa nieskalanego szlachcica, w głębi serca liczył, że nikła pomoc zdoła uczynić całość choć odrobinę łatwiejszą.
***
Drażniący nerwy harmider towarzyszył im od samego rana, gdy odziani w niespodziewanie wygodne, piękne stroje przekroczyli granice Terpheux. I choć podróżowali bocznymi, rzadziej uczęszczanymi traktami, wieść o balu trafiła nawet do najbardziej oddalonych wiosek, pełnych obecnie kolorowych wstęg oraz stworzonych z bogactw natury dekoracji na cześć Żelaznej Damy. Od twej śmierci minęły cztery lata, lecz wspomnienie twej wyrachowanej osoby nie zginie nigdy. Spoglądając na urokliwe zdobienia i obserwujących ich z zachwytem mieszkańców, Soren nie potrafił powstrzymać cisnącego się na usta uśmiechu. Chłonął więc wiejskie krajobrazy, kłaniając się wychodzącym im naprzeciw prostym ludziom. I choć subtelna, zwierzęca maska skutecznie zakrywała znaczną część jego twarzy, mógłby przysiąc, że błyszczała ona rodzajem szczęścia, który przed laty cisnął w kąt, poprzysięgając, że nie odczuje go już nigdy więcej. Emocje spotęgowały się dodatkowo, gdy mężczyźni przekroczyli miejskie mury, przejeżdżając równie barwnymi ulicami. Rozwieszone wszędzie portrety zmarłej matki oraz związane z jej spuścizną symbole sprawiły, że jego oczy mimowolnie napełniły się łzami - zdobiący książęcą twarz materiał skutecznie wchłonął jednak gorzką ciecz, jakoby wymazując dowody na niespodziewane wzruszenie białowłosego. 
- Za chwilę dotrzemy do zamku. - powiedział nagle, niby odciągając własne myśli - Módl się, żeby fatum stanęło dzisiaj po naszej stronie.
Wypowiedziawszy podszyte strachem błagania, Acedia poczuł, jak jego ciało drętwieje z każdym kolejnym krokiem. Nie wierzył, że po tylu latach ponownie znajdzie się w murach rozłożystej klatki, której więźniem pozostawał przez niemal dwadzieścia lat swego życia. Białe, strzeliste wieże górowały nad miejskim krajobrazem, a wywieszone na masztach herby rodowe przykuwały uwagę - ulokowany na purpurowym tle kruk nie budził jednak w Sorenie żadnej sympatii, choć przed laty gotów był zabijać w imię swej rodziny. Osobliwa mieszanka nienawiści, zobojętnienia i narastającego przerażenia sprawiła, że młodzieniec nie miał w sobie nawet wystarczająco siły, by nawiązać jakikolwiek dialog z równie nieswoim towarzyszem. Od następnych kilku godzin zależało całe ich życie. I choć białowłosy nieszczególnie dbał o własne losy, nie wybaczyłby sobie, gdyby jego decyzje trwale okaleczyły Vaeril'a - nie rozumiał kierujących nim odczuć, jednak spoglądając w stronę towarzysza, czuł niewyobrażalną wręcz potrzebę ochrony go za wszelką cenę. Przemyślenia zniknęły wraz z chwilą, w której mężczyźni dotarli na sam koniec ciągnącej się w nieskończoność, błyszczącej przesadną biżuterią kolejki przed zamkowymi wrotami. Dwójka dobrze znanych Sorenowi strażników w okamgnieniu chwyciło lejce dosiadanych dotychczas koni, zapewniając również dokładne instrukcje, gdzie odnajdą je po skończonej uczcie. Wędrowcy skinęli jedynie głowami, cierpliwie czekając na swoją kolej w tej sunącej ospale do przodu, sztucznej paradzie konsumpcjonizmu. Nie potrafił dokładnie stwierdzić, jak długo trwali w bezruchu, nim pozorną równowagę zachwiały podniesione, dochodzące z początku szeregu głosy. Mężczyźni, jak i znaczna większość stojących nieopodal arystokratów, nadstawili uszu, przypatrując się sprawcom całego zamieszania. Serce gwałotwnie zwolniło, gdy awanturnikami okazali się nieszczęśni krawcy, których karocę zrabowano poprzedniego wieczoru. Musiało szczególnie zależeć im na balu, skoro pomimo braku pojazdu i zaproszeń dotarli na miejsce. Soren spojrzał ukradkiem na Vaeril'a, jednak przez zakrywającą większość twarzy maskę nie potrafił stwierdzić emocji, jakie nim kierowały. Oboje poczuli się jednak zagrożeni, wstrzymując oddechy, jakoby licząc, że uchronią się w ten sposób przed nieszczęściem. Odetchnęli dopiero w chwili, gdy dwójka emanujących furią braci ruszyła wzdłuż szeregu prosto do wyjścia, na głos przeklinając nienazwanych kleptomanów. Acedia przez chwilę ponownie poczuł się winny czyjegoś nieszczęścia i dopiero delikatny uścisk dłoni wymierzony przez Iversena sprawił, że książę zdołał dojść do siebie. 
- Wybacz. Nie jestem dzisiaj sobą. - wyszeptał, uśmiechając się blado. Musiał ociekać wręcz negatywnymi emocjami, skoro elf zdołał dojrzeć nienajlepszy stan przyjaciela. - Niedługo wchodzimy...bracie.
Połyskujące w blasku zachodzącego słońca zbroje zamajaczyły im przed oczami, a polecenie wyraźnie znudzonego strażnika sprawiło, że w jednej chwili dobyli skradzionych zaproszeń, w duchu błagając, by nie było z nimi żadnych problemów. I choć żołnierz zmierzył ich od stóp do głów, rzucając kilka nieprzychylnych uwag na temat odprawionych niedawno "oszustów", towarzysze już chwilę później zawitali na zamkowych błoniach. Oboje odetchnęli z ulgą, a mięśnie natychmiastowo się rozluźniły. Stąpali powoli, ciesząc się z chwili pozornego spokoju, rozkoszując pięknem pełnego egzotycznych roślin, harmonijnie zaprojektowanego ogrodu. Stłumione śmiechy unosiły się w powietrzu wraz z dawno zapomnianą wonią licznie posianych kwiatów, przywodzącą na myśl zapomniane od dawna chwile, gdy w ukryciu przed ojcem bawił się tu wraz z ledwo utrzymującą się w pionie Zurie. Przyciągnięte nostalgią wizje dzieciństwa poskutkowały szczerym śmiechem, a sam młodzieniec wydawał się w znacznie lepszym humorze - strach ustąpił miejsca błogości, nieokiełznanej radości. Beztroska zdominowała każdy skrawek ciała, sprawiając, że skrępowany dotychczas młodzieniec nawiązał nawet niezobowiązującą rozmowę z milczącym dotychczas towarzyszem. W znacznie lepszej atmosferze wkroczyli w końcu do środka, już na starcie spotykając się z rażącą oczy bielą, przełamaną purpurowo-złotymi ornamentami nawiązującymi bezpośrednio do spuścizny rodziny królewskiej. 
- Zupełnie nic się tu nie zmieniło. - Serce zabiło szybciej, a Soren nie zamierzał w żaden sposób go powstrzymywać. - Nie spodziewałem się, że kiedykolwiek tu wrócę. - W głosie zamajaczył smutek. 
Niemal mechanicznie pokonywał kolejne korytarze marmurowego labiryntu, samemu niedowierzając, że pomimo upływu lat i usilnych starań odcięcia się od własnej przeszłości, wciąż pamiętał skomplikowany układ wypełnionej marami młodości fortecy. Prowadził Vaeril'a obwieszonymi portretami holami, czując dotkliwe ukłucie w sercu spoglądając na własną, nieświadomą jeszcze niczego twarz odbitą na płótnie. Spodziewał się, że Ursula wymaże go z rodzinnych pamiątek. Dlaczego więc w zamku wciąż wyraźnie dało się odczuć jego obecność? Z myślą cisnącą się na usta, mężczyźni dotarli w końcu do sali balowej, której wystrój przyćmiewał pozostałą część pałacu - nawet wychowywany w luksusach Soren czuł się przytłoczony bijącą od pomieszczenia przesadą. 
- Trzymaj się blisko. Nie chcę, żeby coś ci się stało. - mruknął w stronę Vaeril'a, rozpoczynając leniwy slalom pomiędzy kręcącymi się wokół szlachcicami
Wodzili wokół już od dłuższego czasu, unikając niezobowiązujących rozmów i wciskanych im na siłe przystawek, pod których liczbą uginały się ulokowane przy ścianach stoły. Wtem, jakby z podziemi, przed dwójką towarzyszy wyrosła odziana w piękny odcień błękitu kobieta, z impetem zderzając się z niespodziewającym się niczego białowłosym. Chłopak w ostatniej chwili złapał wytrąconą z równowagi damę, pomagając jej stanąć o własnych siłach.
- Proszę mi wybaczyć, Panie. Powinnam wykazać się większą ostrożnością. - Melodyjny głos sprawił, że Soren zamarł w bezruchu, kątem oka spoglądając w stronę spiętego z lekka towarzysza.
Serce gwałtownie przyspieszyło, a twarz złagodniała, gdy kierowany nagłym impulsem złapał kobietę za nadgarstek, przyciągając go do własnej piersi.
- Zurie...- Słowa grzęzły w gardle, uniemożliwiając sklecenie bardziej rozbudowanych zdań. - Jesteś cała, dzięki bogom. Cholera.
I choć ptasia maska skutecznie ukrywała oblicze dziewczyny, książę mógł się założyć, że okryła się mieszaniną furii oraz ulgi. Przybliżyła się niebezpiecznie, rozglądając wokół, jakby w obawie, że ktoś mógłby podsłuchać nadchodzącą rozmowę.
- Czy wy do reszty zgłupieliście?! - Dobre maniery ciśnięto w kąt, decydując się na charakterystyczny dla młodej anielicy temperamentny ton głosu. - Lepiej żebyście mieli dobry powód. Inaczej osobiście wezwę strażników i dla waszego dobra wyrzucę stąd jak najdalej. Mało wam problemów? 
Acedia westchnął ciężko. Powinien był się już przyzwyczaić do pouczeń ze strony własnej siostry. 
- Potrzebujemy pomocy Emilio. Pilnie. Inaczej nie ryzykowalibyśmy na taką skalę. - Starał się jak najbardziej ograniczyć ilość zdradzanych szczegółów. - Wiesz gdzie go znajdziemy? 
Jasnowłosa zawahała się, jakby walcząc z natłokiem wątpliwości, nim kładąc dłonie na ramieniach ich obu, zbliżyła się jeszcze bardziej, niemal dotykając ustami ich uszu.
- Jeszcze się nie pojawił, ale jestem pewna, że wkrótce przybędzie. Rodzina królewska nie powinna nosić masek, więc nie macie szans go przegapić. - Gdy skończyła, odsunęła się kilka kroków wstecz, jakoby stała przed dwójką zupełnie obcych sobie osób. - Cokolwiek robicie, błagam, uważajcie na siebie.
Spoglądając na stojącą w zasięgu ręki siostrę, Soren pragnął uścinąć ją z całych sił i nigdy nie puścić. Lecz jego plany pokrzyżowało nagłe nieuzasadnione napięcie - jego ciało, jakby za machnięciem magicznej różdżki, przepełnił niepokój zmieszany z narastającym z każdą chwilą strachem. Uczucie było tak silne, że Soren nieświadomie przysunął się bliżej Vaeril'a, opierając dłoń na jego ramieniu. Nie musieli długo czekać, nim źródło nagłego napięcia stanęło u ich stóp, zagęszczając atmosferę jeszcze bardziej. Czarne sukno zamajaczyło przed oczami, a złota korona oślepiła przesadnym blaskiem. Kobieca sylwetka, niczym cień, przystanęła za Zurie, siłą zdzierając z jej twarzy maskę, obnażając równie zmartwione, co przerażone lico.
- A więc tu się ukryłaś, ptaszyno. Myślałam, że jasno wyraziłam się na temat tej ordynarnej maskarady. - Cisnęła w kąt trzymany przedmiot. - Nie bierz przykładu ze swego parszywego brata, ucieczka na nic ci się zda. - Jej głos napełnił Sorena obrzydzeniem równie silnym, jak wtedy, gdy spotkali się po raz pierwszy.
Anielica zwinęła się w kłębek, nie mając odwagi, by sprzeciwić się odzianej w heban macoszy. Żałość, jaką zapłonęła księżniczka, sprawiła, że gdyby nie myślący trzeźwo Vaeril, Soren najprawdopodobniej rzuciłby się Ursuli do gardła, unicestwiając tym samym ich ostatnie nadzieje na lepsze jutro. Białowłosy wytrzymał więc obecność wiedźmy, która ciągnąc za sobą Zurie oddaliła się bez słowa, całkowicie ignorując resztę otoczenia. 
- Czy to...- Głos elfa docierał do niego jak przez mgłę, z trudem przebijając się przez wytworzoną impulsywnie powłokę agresji.
- Tak. - Soren domyślał się, dokąd zmierzało pytanie Vaeril'a. Urwał więc temat, opierając się plecami o znajdujący się kilka kroków dalej filar. - Dziękuję, że mnie powstrzymałeś. I przepraszam, że jestem idiotą. - powiedział z wyczuwalną skruchą. - Znowu.
Nie wspomnieli już o całej sytuacji, choć książę kipiał wręcz wściekłością na samą myśl o tym, jak parszywie traktowano Zurie. Gdyby tylko mógł, wykradłby ją stąd siłą - nie zasługiwała na stanie się popychadłem fałszywej władczyni. Minuty mijały, a emocje powoli ulatywały z wciąż wspartego o kolumnę młodzieńca. Musiał myśleć trzeźwo. Gdy uspokoił się na tyle, by móc połączyć ze sobą poszczególne fakty, nawiązał rozmowę dotyczącą ich dalszych posunięć. Tymczasowa nieobecność Emilio znacznie skomplikowała ich plany - nie wiedzieli przecież kiedy, a tym bardziej na jak długo chłopak zdecyduje się zaszczycić gości swą obecnością. Musieli pozostawać więc czujni, z uwagą wypatrując odzianej w równie przenikliwą czerń persony, by dotrzeć do niego jeszcze przed tłumem rozemocjonowanej szlachty. Soren westchnął ciężko, analizując wszelkie znane im możliwości, starając się odnaleźć tę, która zapewniłaby im największe szanse powodzenia. 
- Musimy wmieszać się w tłum. Prędzej czy później ktoś uzna nas za podejrzanych, jeśli przez cały bankiet będziemy tkwili pod ścianą. - Wzruszył ramionami, przechwytując od przechodzącego obok służącego dwa kryształowe kielichy. - Jeden nam nie zaszkodzi, to słaby alkohol. - Soren nie spojrzał nawet w stronę pięknie purpurowej cieczy, nim wypił pierwszy łyk, a dobrze znana, słodka woń podrażniła nozdrza. - To było ulubione wino mojej matki. Piła go tyle, że jego zapach przebijał się przez jej perfumy. - Zaśmiał się cicho na wspomnienie oziębłych uścisków Amalthei.
W spokoju dopijali trunek, obserwując kolorowy, sunący powoli tłum. Pochłonięty rozmową z towarzyszem, ogarnięty dziwną emocjonalnością związaną z powrotem do domu poczuł ukłucie w sercu. I choć kilkanaście minut temu niemal wdał się w bójkę, obecnie świat zdawał mu się prosty, a on sam poczuł się szczerze szczęśliwy. Ukradkiem spojrzał ku stojącemu u jego boku elfowi, a twarz raz jeszcze rozjaśnił promienny uśmiech. Wspomnienia uderzyły w niego ze zdwojoną siłą, a ciałem wstrząsnęly przyjemne dreszcze. Nigdy nie spodziewałby się, że nawiązana w stanie nietrzeźwości znajomość okaże się dla niego tak istotna. Nie rozumiał łączącej ich, niekiedy burzliwej relacji, lecz mimo to nie potrafił wyobrazić sobie swego życia bez Vaeril'a. A może wyobrażać nie chciał. Wtem ciszę przerwało coraz głośniejsze brzęczenie lutni, której wkrótce zawtórowały również inne instrumenty. Zgromadzeni w jednej chwili złączyli się w pary, a dotychczasowe miejsce rozmów przeistoczyło w pełen tańczących istot parkiet. Znajome kompozycje pogłębiły osobliwy trans, w jakim znalazł się Soren, sprawiając, że kierowany niezrozumiałymi dla niego uczuciami zwrócił się ku brunetowi i wyciągnąwszy dłoń przed siebie, ukłonił się nisko.
- Skoro i tak zmuszeni jesteśmy czekać, czy pozwolisz zaprosić się do tańca? - zapytał z nadzieją w głosie - Z chęcią poprowadzę. 

[Vaeril? uwu ]