niedziela, 28 czerwca 2020

Od Vaeril'a do Sorena

Zaśnięcie nie okazało się tak proste, jak początkowo myślał. Pomimo ogarniającego jego ciało zmęczenia, nie potrafił zmrużyć oka. Męcząca elfa niepewność przyprawiała go niemal o mdłości. Soren w każdej chwili mógł potrzebować jego pomocy. Vaeril dalej nie dopuszczał do siebie świadomości, iż jego przyjaciel mógłby nie przeżyć katastrofy statku. Przeklął pod nosem. Jeszcze niedawno miał nadzieję, iż dotychczas nieprzychylny los w końcu dał im spokój. Wierzył, że będą mogli odpocząć i nareszcie zacząć nowe, lepsze życie. Lecz złudna nadzieja kolejny raz została rozwiana, pozostawiając po sobie jedynie mgliste widmo dawnych pragnień.
Zapaść w lekką drzemkę udało się Vaeril'owi dopiero nad ranem. Płytki sen szybko został jednak przerwany. Obudziło go nerwowe parskanie konia. Elf bez większego pośpiechu wstał z prowizorycznego posłania i tępo rozejrzał się naokoło po twarzach nieznajomych mu wojowników. Dobre kilka sekund zajęło mu odzyskanie przytomności umysłu. Z niemałym opóźnieniem, głównie spowodowanym wyczerpaniem, zacisnął dłoń na rękojeści swojego miecza. Wrogim spojrzeniem obrzucił również dzierżących broń agresorów. Nieznajomi jednak nie przystąpili do ataku. Wymienili się zaś zaskoczonym spojrzeniem i zamienili kilka zdań w znanym brunetowi języku. Elficki. Vaeril zmarszczył brwi, próbując przypomnieć sobie przypomnieć jakiekolwiek słowa. Do tej pory używał głównie przekleństw.
Po dłużącej się chwili wzajemnego wpatrywania się w siebie, brunet zdołał wydukać z siebie łamanym elfickim prośbę, aby nieznajomi pozostawili go w spokoju. Mówiąc to, rozluźnił uścisk na rękojeści broni. Miał nadzieję, iż uda mu się rozwiązać sprawę bez większej przemocy.
- Chodź - rzucił w końcu jeden z wojowników. Jego słowa na szczęście nie brzmiało wrogo. Vaeril postanowił dalej się nie wykłócać. Miał dość problemów na głowie. 
Elf odwiązał Vivę i bez słowa ruszył za prowadzącą go grupką. Przez całą drogę przez gęsty busz ze spuszczoną głową wpatrywał się w swoje buty. Wzrok uniósł dopiero, kiedy usłyszał coraz głośniejsze rozmowy. Docierali do osady. Vaeril rozejrzał się nerwowo. Poczuł się jak więzień prowadzony na stracenie. Początkowa brawura mijała z każdym krokiem postawionym w obozie. Właściwie - nie miał już siły na większy opór. Podążał więc za uzbrojonym orszakiem, mając nadzieję, że osadnicy są wobec niego przyjaźnie nastawieni.
Elf, zgodnie z poleceniem, zajął miejsce w jednej z niewielkich chatek. Tam wręczono mu miskę z nieznaną substancją i podłużne naczynie z wodą. Nie zastanawiał się długo przed skosztowaniem potrawy, wprawdzie nie jadł już od dłuższego czasu. Nieapetycznie wyglądająca kasza okazała się być jednak całkiem przyjemna w smaku. Vaeril, pod czujnym okiem obserwującego go wojownika, pochłonął danie niezwykle szybko, jednocześnie popijając posiłek zimną wodą. Podziękował za prowiant i spojrzał na swojego strażnika, oczekując jakiejkolwiek reakcji z jego strony. Mężczyzna skrzywił się nieznacznie.
- Ktoś na ciebie czeka - rzucił bez większego entuzjazmu. Vaeril zaś przekrzywił głowę, próbując zrozumieć sens słów elfa. Jego serce zabiło szybciej na myśl, kto mógł oczekiwać jego przybycia. Zerwał się z miejsca i skierował stronę wyjścia, kiedy w drewnianych drzwiach pojawiła się znajoma brunetowi sylwetka. Wstrzymał oddech, kiedy jego przyjaciel, cały i zdrowy, objął go mocno. Vaeril nie zdążył nawet nic powiedzieć, kiedy poczuł na swoim czole pocałunek. W tamtym momencie, łzy napłynęły mu do oczu. Nie próbował ich nawet ocierać - był zbyt szczęśliwy, widząc Sorena żywego. Elf wplótł palce w jego białe włosy, przysuwając się jeszcze bliżej. Chciał, aby ta chwila trwała wiecznie. Nie wyobrażał sobie kolejnej rozłąki.
- Nigdy więcej - wymruczał przez łzy jego przyjaciel. - Przysięgam, jeśli dotrzemy do Behobes w jednym kawałku, odpokutuję za to wszystko. Sprzedam miecz, okradnę mennicę, cokolwiek. Mam przygód po dziurki w nosie.
- Cieszę się, że jesteś cały. - Vaeril uniósł głowę, aby spojrzeć w błękitne oczy przyjaciela. Uśmiechnął się szeroko. - Nawet nie wiesz, jak bardzo pragnę w końcu odpocząć.
Czułą chwilę przerwało poirytowanie chrząknięcie. Młodzieńcy natychmiast odsunęli się od siebie, jakby dopiero przypominając sobie o otaczającej ich rzeczywistości. Elf poczuł jak jego policzki spowił rumieniec. Z tego też powodu, delikatnie zażenowany, odwrócił wzrok w kierunku Sorena, licząc, że chłopak zaraz wyciągnie ich z ów dość niekomfortowej sytuacji.
- Dziękuję - odparł wyjątkowo spokojnie białowłosy. - Zgodnie z obietnicą zaraz opuścimy wasze tereny.
Brunet spojrzał na towarzysza, szukając jakichkolwiek wyjaśnień. Czując jednak, jak między Sorenem a jednym z członków plemienia atmosfera zagęszcza się, postanawiał nie zadawać zbędnych pytań.
- Moi ludzie oprowadzą was do granicy - odparł elf, wskazując na stojących obok niego dwóch wojowników. Ostateczne wódz nie mówiąc nic więcej, odwrócił się plecami do młodzieńców i opuścił chatkę. Soren i Vaeril najwyraźniej nie byli tutaj dłużej mile widziani.
***
Przedzierali się przez busz w milczeniu. Utrzymywanie jakiejkolwiek rozmowy, której czujnie przysłuchiwali się prowadzący ich strażnicy, stanowiło dla Iversena coś niemożliwego. Wahał się, aby odezwać się chociażby słowem do zamyślonego przyjaciela. Niezadowolenie Vaeril'a wynikało również z faktu, iż nie miał wystarczająco czasu, aby nacieszyć się obecnością Sorena. Podążający za nimi wojownicy całkowicie psuli mu chwilę.
Dopiero po niemal godzinie, nieznajomi zaprowadzili ich aż na sam skraj lasu. Tam, po krótkiej wymianie zdań i małej groźbie, co z młodzieńcami się stanie, kiedy ponownie znajdą się na terenach plemienia, wojownicy zatrzymali się i jeszcze do momentu, aż Vaeril i Soren nie zniknęli im z oczu, czatowali na granicy. Brunet i jego przyjaciel, kiedy tylko uwolnili się spod kontroli obcych sobie stworzeń, niemal natychmiast wybuchnęli ponowną falą radości. Z nieprzerwanym entuzjazmem opowiadali, jak znaleźli się na plaży. Co chwila przerywali sobie, czy też mówili w tym samym momencie. Wspólnie bawili się tak świetnie, że zapomnieli o początkowym zmęczeniu. Dzień minął im na żywej rozmowie - nie potrafili jej przerwać, czując, jakby nie widzieli się od wieków.
Zdaniem elfa wieczór nadszedł wyjątkowo szybko. Nie mieli wiele czasu na przygotowanie ambitniej bazy. Zatrzymali się przy skąpych zaroślach w pobliżu wąskiego strumyka. Noc na ich szczęście zapowiadała się być ciepła. Elf położył się na trawie, wcześniej układając pod swoją głową torbę. Spoglądając w ciemne niebo, Vaeril zaczął wspominać wszystkie wydarzenia minionego dnia.
- Nie pozwolę ci okraść mennicy - stwierdził po chwili zastanowienia. - Kiedy dotrzemy do Behobes, poszukajmy małej wioski, gdzie twoja macocha i mój brat nigdy nas nie znajdą, kupimy mały domek z ogródkiem i nigdy więcej problemów z prawem.
Rozmawiali do późnego wieczora. Z ostatnim blaskiem słońca, obaj wycieńczeni ostatnimi wydarzeniami, niemal natychmiast usnęli. O poranku wyruszyli w dalszą podróż. Nie mieli nawet pojęcia, gdzie się znajdują. Kierowali się wzdłuż strumienia. 
****
Miasteczko, do którego dotarli późnym popołudniem, leżało zaraz obok niewielkiej rzeki. Bez większych problemów ze strony strażników przedostali się za mury osady. Vaeril po całej pieszej podróży niemal padał z nóg. Wraz z Sorenem postanowili nie męczyć Vivy dźwiganiem dwojga jeźdźców. Brunet pragnął, aby w końcu położyć się spać w normalnym łóżku. Dość istotnym problemem okazał się być znikomy majątek, jakim dysponowali. Elf posiadał marne oszczędności, lecz nie wystarczyłyby one na wynajęcie pokoju. Niedawne marzenie bruneta o zakupie domu stało się jeszcze bardziej odległe.
- Wizja spędzenia nocy na ulicy też nie brzmi źle - stwierdził Vaeril z delikatnym wzruszeniem ramion. Szukał jakichkolwiek pozytywów, chociaż na widok kłębiących się na niebie ciemnych chmur powoli tracił resztki nadziei.
- Mam pewien pomysł - powiedział Soren, spoglądając w stronę jednej z witryn sklepowych. Za starannie wypolerowaną szybką elf dostrzegł wszelkiego rodzaju zdobione przedmioty, bogato wyglądające zastawy czy skórzane, grube tomiska.
- Nie zamierzasz sprzedać swojej broni, prawda? - Brunet przypomniał sobie niedawne zapewnienia swojego przyjaciela. - Wiem, że planujemy skończyć z problemami z prawem, ale twój puginał niewątpliwie się jeszcze kiedyś przyda.
Białowłosy w odpowiedzi uśmiechnął się delikatnie oraz pogładził rękojeść swojej broni.
- Właściwie myślałem o czymś innym - przyznał, ponownie zerkając na Vaeril'a. Jednocześnie, szybkim gestem, zsunął z palca zdobioną obrączkę. - Sądzę, że będzie trochę warta.
- Jesteś tego pewien? - Elf podszedł sceptycznie do pomysłu kompana. Pierścionek wydawał się dosyć cenny. Na pewno Soren wiąże z nim wiele wspomnień. Brunet nie chciał zmuszać przyjaciela do podjęcia takiej decyzji. Sprzedaż obrączki była dla niego jednoznaczna z całkowitym porzuceniem przez białowłosego dawnego życia.
- Nic już dla mnie nie znaczy - zapewnił książę, zaciskając w dłoni najpewniej cenny przedmiot. Vaeril kiwnął głową na znak zgody. Nie widział już sensu przekonywać Sorena. Chłopak odmówił wejścia do lokalu. To, za ile białowłosy sprzeda pamiątkę, powinno być jego wyborem. Zamiast tego, elf przysiadł na bruku, opierając się plecami o szarą ścianę sklepu. Czuł się źle z faktem, iż jego przyjaciel zdecydował się poświęcić obrączkę, aby tylko ich życie stało się choć trochę lepsze.
Na Sorena nie musiał czekać długo. Młodzieniec szybko opuścił lokal. Za nim podążał brodaty, ubrany w brudny fartuch satyr. Jak domyślał się Vaeril, sprzedawca zrobił sobie małą przerwę na zapalenie cygara. Starzec stanął nieopodal, kopcąc wyjątkowo nieprzyjemnym w zapachu dymem.
Brunet z grymasem na twarzy wyminął mężczyznę i dołączył do swojego przyjaciela. Zamienili kilka zdań, próbując ustalić, co chcą robić dalej. W końcu, kwestia braku środków do życia została rozwiązana.
- Myślisz, że będziemy mogli się tutaj osiedlić? - zapytał elf, oglądając się po pobliskich budynkach. Wprawdzie nie spędzili w miasteczku zbyt wiele czasu, jednak chłopak czuł się tutaj wyjątkowo bezpiecznie. Nikt nawet nie zatrzymał ich na samym wejściu! Vaeril wierzył, że los zdecydował się do nich uśmiechnąć, oferując im miejsce, w którym będą mogli zasłużenie odpocząć.
- Tylko, jeśli znajdziemy twój wymarzony domek z ogródkiem - odpowiedział Soren, uśmiechając się do elfa.
- Mam nadzieję - zaśmiał się Iversen. Lecz ich dobry humor nie trwał długo. Najwyraźniej przysłuchujący się ich rozmowie satyr, podszedł bliżej, chrząkając głośno. Elf zmierzył go wzrokiem od stóp do brodatej głowy.
- Przypadkiem słyszałem, że chcecie kupić posiadłość - zaczął sprzedawca, kłaniając się nisko. Vaeril od razu rozpoznał w nim człowieka, który za grosze byłby gotów sprzedać własną matkę. Westchnął poirytowany. Pozwolili jednak mówić satyrowi dalej. Mężczyzna zaczął opowiadać o znajdującej się na peryferiach miasta starej piekarni, którą "po znajomości" mógłby sprzedać młodzieńcom po okazyjnej cenie. Samotny stary właściciel posiadłości podobno zmarł trzy lata temu i od tamtego czasu nikt nie mieszkał we wspomnianym domu. Elf, wsłuchując się w słowa nieznajomego miał wrażenie, że za budynek najprędzej zapłacą własną duszą. Nic jednak nie stało im na przeszkodzie, aby obejrzeć zachwalaną działkę.
Satyr wrócił się do sklepu po klucze, aby chwile później w towarzystwie Sorena i prowadzącego konia Vaeril'a udać się na wskazane miejsce. Spacer głównymi ulicami miasta trwał dobry kwadrans. W ciszy dotarli do znajdującej się na obrzeżach miasta posiadłości. Na pierwszy rzut oka nie wyglądała zbyt przychylnie. Zaniedbany płot leżał na ziemi, zarośnięty trawnik utrudniał dojście do wyrwanych z zawiasów drzwi, a dach w wielu miejscach posiadał widoczne dziury.
- Chociaż okna ma całe - mruknął elf do swojego przyjaciela na tyle cicho, aby wścibski satyr nie dosłyszał jego słów. - To zawsze coś.
Weszli do równie zabałaganionego środka. Pierwsze pomieszczenie stanowiła przedzielona ladą pokaźna sala. Po jednej z jej stron znajdował się stary, pokryty pajęczynami piec. Vaeril rozpoznał go od razu - właśnie w takim wypiekało się wszelkiego rodzaju chleby czy ciasta! Oczy elfa zalśniły na widok kamiennej budowli. W jego głowie od razu pojawił się plan. W końcu, czy pieczenie może być naprawdę aż tak trudne?
- Czy w mieście jest działająca piekarnia? - zapytał Iversen, przejeżdżając ręką po zakurzonej ladzie.
- Nie, nie - odpowiedział pośpiesznie satyr, gładząc się po splątanej brodzie. - Do miasta przybywają codziennie rano handlarze sprzedający pieczywo. Głównie jeden - dodał po chwili. - Nieprzyjemny typ.
Po tej krótkiej rozmowie kontynuowali zwiedzanie. Kolejnym pokojem, do którego weszli była niewielka, połączona z salonem kuchnia. W pomieszczeniu znajdowało się mało mebli - kilka zarówno stojących, jak i wiszących szafek, trójnogi stół z krzesłami oraz dziurawa kanapa. Po ziemi zaś walały się wszelkiego rodzaju potłuczone naczynia czy inne śmierci. W każdym rogu pomieszczenia Vaeril potrafił dostrzec gęste pajęczyny. 
Ostatni z pokoi na parterze sprawował niegdyś najwyraźniej funkcje toalety. Nie posiadała ona żadnego okna, a jedyne źródło światła stanowiła potłuczona, zwisająca z sufitu lampka. Po obejrzeniu ów małego kantorka, dziurawymi schodami udali się na piętro. Tam znajdowała się niewielka sypialnia składająca się z dużego łóżka, dwóch szafek nocnych i jednej pokaźnej wielkości skrzyni. Elf otworzył drzwi znajdujące się w przeciwległym rogu pokoju. Za nimi zastał ogromny bałagan, kilka przedmiotów nawet wypadło. Kopnięciem, wepchnął je do pomieszczenia ponownie. Graciarnia. 
Zeszli ponownie na parter, gdzie satyr poinformował ich, że oprócz posiadłości na terenie działki znajduje się jeszcze szopa i niewielka stajnia, w której będą mogli zostawić Vivę. Zaproponował również cenę, która według Vaeril'a, była zbyt wygórowana w porównaniu do tragicznych warunków mieszkalnych. Jednocześnie, po krótkim porozumieniu z Sorenem, elf dowiedział się, iż mieli wystarczające oszczędności, aby zakupić domostwo. 
- Porozmawiamy chwilę na osobności, dobrze? - zaproponował białowłosy i nie czekając na odpowiedź satyra, wyszedł z elfem na zewnątrz. - Co o tym myślisz? - zapytał, kiedy zostali sami. 
Vaeril'owi właściwe obskurne warunki nie dawały się tak we znaki. Sam budynek przypominał mu nawet pokój, który wynajmował w Ekhynos. Wzruszył się na wspomnienie miejsca, w którym spędził dzieciństwo, jak i większość swojego życia. Przypomniał sobie kłócących się codziennie rano sąsiadów, szopę pełną kotów i złudną nadzieję na powrót brata. Im dłużej nad tym myślał, tym mniej za tym tęsknił. Właściwie nie miał powodów, by zadręczać się przeszłością, znajdował się o krok od zaczęcia nowego, lepszego życia.
Spojrzał na Sorena. Przez ostatnie miesiące zamieszkiwali w znacznie gorszych warunkach. Nie wyobrażał sobie jednak księcia, osiedlającego się na tle zniszczonego tak budynku. 
- Chciałbym wiedzieć, czy budynek pasuje tobie - przyznał dość zmieszany. - Wyremontowanie go zajmie nam na pewno wiele czasu. Tej chacie do pałacu trochę brakuje. 
- Nieważne, gdzie zamieszkamy, ważne, że będziemy razem. 
Vaeril spojrzał na niego lekko zaskoczony. Widząc jednak łagodny uśmiech Sorena, poczuł, jak wszelkie troski go opuszczają. Jego przyjaciel miał rację. Poradzą sobie wszędzie. 
- Zresztą, ten dom kosztuje dwa razy mniej niż sprzedana przeze mnie obrączka - dodał anioł po chwili namysłu. - Stać nas. 
- Ile ona, do cholery, była warta? 
***
Białowłosy przez chwilę negocjował cenę. Ostatecznie udało im się zejść o kilka setek mniej. Kupili starą piekarnię. Zadowolony satyr zaprosił ich jutro do siebie, gdzie mieli uzupełnić resztę formalności. 
- Umiesz w ogóle piec chleb? - zapytał Soren, kiedy ponownie znaleźli się w budynku. Białowłosy z zaciekawieniem oglądał stary piec. 
- Nigdy nie próbowałem - przyznał elf, wzruszając ramionami. - Ale nie sądzę, że to może być aż tak trudne. Trochę mąki, wody oraz jakiegoś zboża i gotowe. 
Następnie Vaeril niemal od razu zabrał się za sprzątanie. W jego ręce wpadła stara szczotka, którą rozpoczął zamiatanie i psucie pajęczyn. Czuł się zmęczony na samą myśl uporządkowania całego bałaganu. Porządki postanowił zacząć od sypialni. Nadchodził wieczór - musieli mieć miejsce do spania. W starej skrzyni znalazł nawet czystą pościel! Od razu zabrał się za przygotowywanie łóżka. Z wytrzepywanych przez niego poduszek i kołdry unosiły się tumany kurzu. Ktoś naprawę nie mieszkał tutaj od lat. 
W czasie, kiedy Soren zajmował się ogarnianiem parteru, Vaeril skończył zakładać czyste poszewki. Starannie ułożył pościel na pokrytym nowym prześcieradłem łóżku. Na zakończenie zamiótł zabrudzoną podłogę i znalezioną ścierką przetarł okna. Z ciekawości zajrzał nawet do szafek nocnych. Oprócz kilku książek i starych ubrań nie było w nich nic wartościowego. 
Porządki pochłonęły elfa na tyle, iż nie spostrzegł nawet nadejścia nocy. O dość później godzinie poinformował go dopiero wchodzący na piętro Soren. Przyszedł czas na zasłużony sen. 
Zmęczony całym dniem Vaeril, po szybkiej zmianie stroju, zajął swoją połowę łóżka. Przykrył się pachnącą stęchlizną kołdrą. Chwilę później usłyszał skrzypienie starego mebla świadczące o tym, iż jego przyjaciel również się położył. Zaśnięcie zajęło brunetowi niezwykle krótko. Zapadł w ciężki sen, choć nie było mu dane długo pospać. 
Obudziła go woda, która nagle spadła mu prosto na głowę. Nim otworzył oczy, usłyszał dudnienie deszczu. Przez niewielką dziurę w dachu, prosto na Vaeril'a, co chwilę spadały lodowate krople.
- Cholera jasna - mruknął, zasłaniając twarz rękoma. Plan na jutro: naprawić sufit. 
- Co się stało? - Usłyszał cichy głos zaspanego Sorena.
- Pada mi na głowę.

[Soren? <:]

wtorek, 23 czerwca 2020

Od Sorena do Vaeril'a

Nie krył radości, przebywając na pokładzie statku wraz z poznaną przed miesiącami załogą i Vaerilem, który, ku niebywałemu szczęściu i jeszcze większej uldze białowłosego, doszedł do siebie po ostatnich perypetiach związanych z jego pamięcią. Soren po raz pierwszy od niemal roku czuł, że jego życie ma realne szanse wyjścia na prostą, a fatum w końcu przymknie oczy, odwracając się ku niemu plecami. Jedynym, czego wówczas pragnął, było beztroskie życie u boku elfa - nawet jeśli miałby jedynie przyglądać mu się z daleka, nie rozmawiając zbyt wiele, Acedia marzył, by więcej ich nie rozdzielono. W głębi serca czuł jednak, że desperacki prośby i wznoszone ku fałszywemu bogu modły nie miały prawa bytu. Wyrzucony z niebiańskiego królestwa skazany był na porażkę, niezależnie od tego, jak bardzo wolałby jej uniknąć. Mimo wszystko śmiał się i pogrążał w niezobowiązujących rozmowach z towarzyszem, niezmiennie oszukując się, że ich relacja ma prawo bytu. 
Marzenia są jednak kruche - pod naciskiem rzeczywistości rozsypują się w drobny mak, a ich skrawki przeszywają serce, zabijając je raz na zawsze. Książę biegał od burty do burty, starając się użyć wpojonych niegdyś przez ojca manewrów, lecz życie raz jeszcze udowodniło mu, jak marny jest w starciu z naturą, nieprzerwanym osądem krwiożerczego losu. Nim zdążył się choćby obejrzeć, drewniana konstrukcja roztrzaskała się o skały, a wzburzone fale pochłonęły ich wszystkich, ostatecznie tłamsząc marzenia o szczęśliwej przyszłości. Lodowata woda dostała mu się do gardła i gdyby nie pomoc dryfującej wokół wiedźmy, najpewniej spocząłby na dnie, tracąc przytomność - kobieta w ostatniej chwili zdołała wyrwać go jednak ze szponów śmierci, usadzając obok siebie na zniszczonym fragmencie burty. Soren nie miał jednak czasu, by zadbać o swoją skórę - gdy tylko odzyskał kontrolę nad własnym ciałem, a wzrok przyzwyczaił do siekającego wokół deszczu, począł w desperacji rozglądać się za jedyną osobą, na której tak naprawdę mu zależało. I choć zdecydowanie nadwyrężał wciąż pełne słonej cieczy płuca, próbując przekrzyczeć narastającą na sile burzę, nie usłyszał odpowiedzi.
- Polecę. Muszę go znaleźć. Tak, muszę. - mruczał pod nosem, zaciskając palce wokół przemoczonych brzegów koszuli. - Na pewno jest bezpieczny.
Przymknąwszy oczy, poczuł, jak skrzydła powoli przebijają się przez podrażnioną skórę, a do gardła ciśnie się stłumiony okrzyk bólu. Pragnął wzbić się w powietrze, unosząc nad wodą, by wkrótce złapać elfa w objęcia, zanosząc na suchy ląd, lecz siedząca u jego boku wiedźma raz jeszcze przejęła kontrolę nad całą sytuacją. Książę nie miał pojęcia, czy jego ciało najzwyczajniej odmówiło posłuszeństwa pod naciskiem jej dotyku i piorunującego spojrzenia, czy może ponownie użyła magii, lecz rany na plecach zasklepiły się, a skrzydła odmówiły posłuszeństwa.
- Zabijesz się. Ledwo zipiesz. - Choć jej usta ledwo się poruszały, Soren słyszał ją jasno i donośnie. - Najlepszym, co możesz dla niego zrobić, jest przeżycie i rozpoczęcie poszukiwań, kiedy ten kataklizm przygaśnie. 
Białowłosy warknął ze złości, zrzucając z ramienia jej drobną dłoń. Chciał wrzeszczeć ze złości, sprzeciwić się, dopinając swego, lecz w głębi duszy wiedział, że niezależnie od tego, jak długo wzbraniałby się przed dostrzeżeniem prawdy, miała rację. Kurwa mać. Zacisnął więc pięści, mimowolnie oddając swe życie w ręce przeznaczenia.
***
Słońce paliło mu skórę, gdy bezcelowo stawiał kolejne kroki. Miał dość. Odkąd tylko otworzył oczy, zdając sobie sprawę, że fatum pozwoliło dożyć mu kolejnego poranka, wyrzucając wśród odłamków statku na bliżej nieznaną plażę, dokładał wszelkich starań, by odnaleźć Vaeril'a. Zignorował wołającą za nim czarodziejkę, której głos zaczynał poważnie działać mu na nerwy - i choć najprawdopodobniej zabrzmiał jak egoistyczny dupek, wykrzykując jej w twarz, że nie interesuje go nic poza bezpieczeństwem kompana, następnie znikając wśród głuszy, nie żałował ani jednego słowa, które w przypływie emocji opuściło jego usta. Płynęły bowiem prosto z serca. Oboje zaszli za daleko, by teraz odpuścić, dobrowolnie spoczywając w ramionach goryczy. Soren już którąś godzinę stąpał więc wśród pełnej wymyślnych roślin głuszy, raz za razem nawołując imię towarzysza. Nie obchodziło go, że desperackie wołania mogły przyciągnąć niebezpieczeństwo, skazać na los gorszy od śmierci - osobliwe kłucie w sercu sprawiało, że własny dobrobyt nie miał dla niego najmniejszego znaczenia. Acedia czasem przeklinał tak bezmyślne zachowanie ze swojej strony - nie rozumiał, dlaczego na samą myśl o tym, jak paskudny los mógł spotkać Iversena, przeszywały go dreszcze, a żołądek wywracał do góry nogami. Nie rozumiał uśmiechu, który wpełzał na jego twarz, gdy próbował dodać sobie odwagi, wspominając wszystkie te chwile, gdy nie musieli martwić się wizją śmierci. Nie rozumiał uczuć, które dominowały jego ciałem i duszą, gdy wyobrażał go sobie żywego u swego boku, śmiejącego się radośnie, by zaledwie chwilę później obrzucić uwagami na temat nieprzemyślanych działań.
- Ty na pewno znałabyś odpowiedź. - Westchnął ciężko, spoglądając ku niebu. Jej oczy miały tak samo błękitny odcień.
Niejednokrotnie słyszał, że przywiązanie do matki kiedyś go zgubi, że czyni go niemęskim i żałosnym, lecz mimo docinek Soren nawet po jej śmierci nie potrafił pozbyć się tego palącego uczucia, jakoby samo wspomnienie mogło rozwiązać wszelkie gnębiące go problemy, kojąc zmysły.
- Chciałbym, żebyś tu była. - Z niezrozumiałą złością kopnął pobliski kamień, bez sił osuwając się na przemoczoną wciąż od deszczu trawę. - Polubiłabyś Vaeril'a.
Był zrozpaczony, wściekły, a przede wszystkim zawiedziony samym sobą, że choć zobowiązał się chronić towarzysza, choć niejednokrotnie mu to obiecywał, w ostateczności nie kiwnął nawet palcem, powstrzymany czynnikami, które przy odrobinie samozaparcia mógłby wyminąć. Był żałosny. Z każdą chwilą, każdą kolejną myślą czuł, jak łzy napływają mu do oczu, a zaciśnięta pięść w ułamku sekund uderzyła w pień rosnącego nieopodal drzewa. Nie zwrócił uwagi na pieczenie i ściekające wzdłuż nadgarstka strużki krwi - w zestawieniu z niebezpieczeństwem, na jakie narażony został Iversen, nie miały one najmniejszego znaczenia. Co jeśli bez życia osiadł na dnie zbiornika, w ostatnich chwilach myśląc jedynie o tym, że Soren raz jeszcze go porzucił? Co jeśli walczył teraz o życie z łaknącymi krwi bestiami, nie mając wystarczająco siły, by wyprowadzić prawidłowy atak? 
- Cholera jasna, nie masz czasu odpoczywać. - warknął, resztkami sił zmuszając się do stanięcia w pionie. Nie zasługiwał na sen, dopóki nie odnajdzie Vaeril'a.
Podparłszy się o pień uderzonego wcześniej drzewa, odzyskał jakąkolwiek stabilność, stawiając niemrawy krok ku skrytej w mroku głuszy. I choć głodny, odwodniony, a przede wszystkim emocjonalnie wycieńczony ledwo utrzymywał świadomość, czuł, że nie wybaczyłby sobie, gdyby teraz odpuścił.
***
Słońce zdążyło już zajść, nim wzniosło się ponownie, prażąc mężczyznę z każdej możliwej strony. Klął więc jak szewc, mając serdecznie dość upałów i ataków duszności, których doświadczał, im dalej zagłębiał się w rażący licznymi barwami las. Nie pociągnie dłużej, jeśli szybko nie znajdzie źródła wody. Nie miał pojęcia, jak długo wędrował, zataczając koła wśród nieznanych terenów, słabym, ledwo słyszalnym głosem wykrzykując imię kompana. Cisza. Soren miał już szczerze dość ćwierkających ptaków i subtelnej bryzy wprawiającej w ruch tutejszą florę. Rutyna oraz przeraźliwe zmęczenie osłabiły go do tego stopnia, że nie zorientował się nawet, gdy zza drzew wysunęły się nieznane mu, humanoidalne sylwetki, wcelowując w niego wszelkie dzierżone przezeń bronie. W normalnych warunkach nigdy nie pozwoliłby osaczyć się w tak banalny sposób. Z letargu wyrwał go dopiero niski, męski głos i świst przelatującej tuż przy uchu strzały - Acedia momentalnie zamarł w bezruchu, obrzucając się w głowie wszelkimi znanymi bluzgami. Jeszcze tego mu brakowało. Uniósł ręce do góry, wbijając rozkojarzone spojrzenie w wysuwającego się naprzód elfa o niemal oślepiającym, śnieżnobiałym kolorze włosów.
- To nasza część lasu, psie. Tacy jak ty nie są tu mile widziani. - rzucił w języku swej rasy, jakby licząc, że złapana w sidła ofiara nie zdoła go zrozumieć
Soren zawahał się przez chwilę, czy wdawanie się w dyskusje z potencjalnym oprawcą oraz, jak zdążył już zauważyć po ornamentach, jakie zdobiły stroje stojących przed nim jednostek, dowódcą komanda. Resztkami skupienia rozważał wszelkie za i przeciw, czując jednak, że w obecnej sytuacji i tak nie miał żadnej lepszej możliwości. Był zbyt słaby, by ryzykować walką. 
- Płynęliśmy w stronę Behobes, jednak przez sztorm nasz statek rozbił się o skały. - Jego głos był słaby, lecz mimo wszystko słowa w pięknie elfickim języku opuszczały jego usta raz za razem. - Nie znam tutejszych zasad, wybaczcie, jednak muszę odnaleźć towarzysza za wszelką cenę.
Zatoczył się, tracąc panowanie nad własnym ciałem, w ostatniej chwili odzyskując równowagę. Oddychał płytko, błądząc wzrokiem pomiędzy członkami komanda, których twarze przyjęły zaskoczony wyraz - najpewniej nie spodziewali się, że ledwo dychająca przybłęda mogła ich zrozumieć. Nie opuścili jednak broni, wciąż pozostając w gotowości do ataku.
- Skąd znasz nasz język? - Ton dowódcy uległ nieznacznej zmianie, łagodniejąc. - Co zamierzasz, kiedy znajdziesz swojego...towarzysza, kimkolwiek on jest? - Zmierzył go spojrzeniem od stóp do głów.
- Mój...przyjaciel jest elfem. - Soren czuł dziwne ukłucie w sercu za każdym razem, gdy nazywał w ten sposób Vaeril'a, choć nie potrafił zrozumieć, dlaczego tak się działo. - Opuścimy te tereny. Nie jestem nawet pewien, jakie to państwo, straciłem orientację wraz ze statkiem. Chcemy tylko żyć w spokoju, z dala od kłopotów. 
Soren czuł, jak z każdym kolejnym słowem przepełnia go coraz większa desperacja. Gdy stał tutaj, rozmawiając w najlepsze, Iversen mógł konać w samotności. Acedia westchnął więc ciężko, odrzucając swą królewską dumę daleko w las, w jednej chwili padając na kolana, klękając przed stojącym przed nim nieznajomym. 
- Błagam, jeśli moje życie nic dla was nie znaczy, ocalcie chociaż jego. - Nie odważył się unieść głowy. - Wiem, że daleko wam do bandytów, nie jesteście źli. Nigdy nie byliście.
Świat ponownie spowiła cisza, a Soren mógłby przysiąc, że słyszał bicie własnego, zdenerwowanego serca. No dalej, odpowiedzcie. Zaczynał żałować swego upokorzenia, gdy znaczący szmer i brzęczenie metalu uświadomiły go, że komando opuściło broń. Mimo wszystko wciąż trwał w tej samej, okropnej pozycji, z której wyprowadził go dopiero donośny, znacznie pogodniejszy głos białowłosego elfa.
- Wstań. Jesteś szaleńcem lub wykazujesz się ogromną odwagą, prosząc nas o cokolwiek. - Soren zrównał się z nim spojrzeniem. - Znajdziemy go, znamy ten las jak nikt inny, jednak nie chcę was tu więcej widzieć. Drugi raz nie daruję nikomu życia.
Acedia poczuł, jak nogi pod nim miękną, a ciałem wstrząsa zapomniana od kilku dni ulga. Nim zdążył choćby zareagować, obrzucono go pytaniami na temat Vaeril'a, a istoty wszelkich ras i maści dopadły do niego, podsuwając pod nos niewielką rację żywnościową - Soren nie wiedział nawet, co trafiało do jego ust, pochłaniając jedzenie tak łapczywie, że sam czuł się zgorszony własnym zachowaniem. W międzyczasie opowiedział dowódcy i towarzyszącej mu dwójce tropicieli o wyglądzie Iversena, nie szczędząc szczegółów. Już wkrótce cała grupka zniknęła wśród leśnej głuszy, a Acedia został sam wśród spoglądających ku niemu, podejrzliwych członków komanda. Westchnął ciężko, czując, jak powoli odzyskuje siły - gdy tylko usiadł pod rozłożystym drzewem, zasnął jednak, po raz pierwszy od kilku dni pozwalając sobie na jakikolwiek odpoczynek.
***
Obudził go niespodziewany harmider i nagłe poruszenie, związane z, jak zauważył po chwili, powrotem grupy zwiadowczej. Soren poderwał się gwałtownie, z dreszczami wstrząsającymi ciałem rozglądając się za znajomą twarzą, momentalnie zanosząc się łzami, gdy w końcu go ujrzał - równie wymęczony, ściskający lejcę swego rumaka, lecz cały i zdrowy. Chciał pobiec ku niemu, pochwytując w ramiona, lecz w ostatniej chwili powstrzymał się, pozwalając Vaerilowi zjeść i napić się w spokoju - czekała ich przecież długa, najpewniej piesza, droga w nieznane. Musiał zregenerować siły. Acedia krążył więc nerwowo, powoli tracąc cierpliwość, przyciągając ku sobie pobłażliwe spojrzenia nieznanych istot.
- Pieprzyć to. - mruknął w końcu, niemal podbiegając ku odzyskującemu siły kompanowi
Nie powiedział już niczego więcej, owijając ramionami i, co zaskoczyło go najbardziej, sprawiając, że momentalnie poczuł zażenowanie samym sobą, złożył czuły pocałunek na jego czole. Cieszył się, że przetrwał. I choć nie był to pierwszy raz, gdy zostali rozdzieleni, nigdy wcześniej nie musieli radzić sobie na własną rękę przez tak długi czas, nie mając bladego pojęcia o stanie swego towarzysza. 
- Nigdy więcej. - Głos Sorena został stłumiony przez ramię Vaeril'a, którego nie był w stanie zwyczajnie puścić, jakby obawiając się, że ten ponownie zniknie mu z oczu. - Przysięgam, jeśli dotrzemy do Behobes w jednym kawałku, odpokutuję za to wszystko. Sprzedam miecz, okradnę mennicę, cokolwiek. Mam przygód po dziurki w nosie.
I choć słowa ledwo opuszczały książęce usta, mówił jedynie szczerą prawdę - chciał w końcu odpocząć, ciesząc się beztroskim życiem u boku bliskich sobie osób, choć na chwilę zapominając o stąpającym za nimi niebezpieczeństwie. Z drugiej strony czuł jednak wwiercający się w jego plecy wzrok nieusatysfakcjonowanego fatum oraz członków komanda, ponaglający, by teraz to oni spełnili swą część obietnicy.

[Vaeril?]

piątek, 19 czerwca 2020

Od Lookyo do Danny'ego

Zmierzył wzrokiem dziurę, jaką zrobiła w ścianie Ihranaya. Przez moment próbował powstrzymać śmiech, ostatecznie jednak prychnął głośno. No to dałaś popis mocy! Prawdę mówiąc, takiego obrotu spraw się nie spodziewał. No bo po co czarownica miałaby jeszcze na koniec strzelić jakimś pociskiem w uciekającego czarodzieja? A dałaby mu już spokój. Jeśli miał być szczery, to teraz tak trochę (ale tak trochę trochę) współczuł mu. W sumie na początku nie zrobił on nic złego – po prostu miał pecha, ponieważ padł ofiarą chochlikowego polowania. I to nie byle jakiego chochlika, a samego Lookyo. Gdyby to był jakiś inny, to pewnie by sobie z nim bez problemu poradził. Ale Kyo... On po prostu był na niego za dobry, a jakby tego było mało, to jeszcze miał mocne plecy w postaci znanej i dość potężnej czarownicy, która nie bała się podejmować ryzyka i potrafiła sobie podporządkować niejedną istotę.
W tym momencie cała ta sytuacja przybrała dla niego obrót wręcz komiczny. Wybił się ze grzbietu Vince'a i podleciał do chwilę temu powstałej dziury w ścianie. Zatrzymał się idealnie na jej środku, zmierzył ją wzrokiem z góry na dół.
– Wow – rzekł z udawanym podziwem. – Co za dziura! Wielka!
Na te słowa Ihranaya się wyraźnie oburzyła. Skrzyżowała dłonie na piersi i wycedziła przez zęby:
– Jesteś taki mały, więc dlatego wydaje ci się taka duża.
W odpowiedzi Kyo jedynie wzruszył ramionami.
Przeniósł wzrok na stojącego trochę dalej Danny'ego. Demon stał w milczeniu i spoglądał na nim trochę wymownie. Cóż, w końcu to jego mieszkanie oberwało. Chochlik mógł się założyć, że choć na zewnątrz wyglądał na w miarę spokojnego, w środku emocje buzowały i powstrzymywał się przed wybuchnięciem i ewentualnym postraszeniem dwójki nieproszonych gości swoimi mocami. Bo takie demony były. Lookyo gdzieś tam wciąż się dziwił, że potrafił do tego stopnia być opanowanym, że jeszcze im nic nie zrobił. Inny to pewnie zaraz by się na nich rzucił. Dziwny ten demon.
– No, Ihranaya – powiedział, podlatując bliżej do białowłosego – narobiłaś bałaganu. Wypadałoby jakoś to zrekompensować, nieprawdaż?
Choć tego za bardzo nie chciał (a może jednak), ton jego głosu brzmiał, jakby zamierzał się droczyć z czarownicą. I tak kobieta to odebrała, ponieważ posłała mu mordercze spojrzenie, lecz o dziwo milczała. Nie miała jak się bronić. Mimo wszystko chochlik miał rację.
– Napraw to – ciągnął dalej Kyo. – I żeby nie było, może jeszcze coś od siebie dodaj. Nie wiem, oddaj pieniądze za przedmiot, który kupił u ciebie albo zrób mu ofertę, że jak coś jeszcze będzie chciał ze sklepu, to dostanie to za darmo.
Wylądował na czubku głowy Danny'ego, lecz szybko odleciał, gdy tylko ten niemocno potrząsnął nią. Zapewne nie chciał, by teraz mały stworek siedział na nim, po tym, co się stało w jego mieszkaniu.
– Ej, co? – warknęła czarownica. – Próbujesz zrujnować mi biznes?
– Ach, raczej nie upadnie po daniu jednej rzeczy za darmo – jęknął chochlik. – To dobra opcja, głupio by było, jakby się skończyło na załataniu dziury. – Wzruszył ramionami.
– Nie zapominaj, że to ty to wszystko zacząłeś. – Groźnie wskazała go palcem.
Na te słowa cicho westchnął. Przewrócił oczami, po czym podleciał bliżej czarownicy, mówiąc:
– No dobra, dobra, oddam ten łańcuszek, czy co to tam było. Ja posprzątam po sobie, a ty po sobie. – Ruchem głowy wskazał dziurę. – To będzie dobre rozwiązanie. Nawet Vince tak twierdzi, prawda?
Spojrzał na kocura, który przez ten czas zdążył wskoczyć na stół i teraz siedział na jego blacie. Zwierzak zastrzygł uchem, podniósł głowę i popatrzył wpierw na chochlika, potem na Ihranayę. Machnął delikatnie końcówką ogona, miauknął, na co Lookyo klasnął w dłonie.
– No widzisz?
Powrócił wzrokiem na Ihranayę. Czarownica spojrzała na kota, zaklęła pod nosem.
– Nawet ty przeciw mnie? – zapytała kota, na co ten tylko ponownie miauknął, tym razem niższym głosem.
Kobieta westchnęła głośno, przejechała ręką po swych długich, gęstych włosach, wykrzywiając usta w zniesmaczeniu. Jakiś czas stała bez ruchu, próbując zebrać wszystkie myśli do kupy. Przez moment żałowała, że przygarnęła pod swój dach Lookyo. Po co to zrobiła? Co w nią wstąpiło, że tak postąpiła? Mogła po prostu wrzucić go do kotła i przyrządzić miksturę albo chociaż ugotować zupę.
Ale co miała innego zrobić? Jak tak przemyślała to w miarę dokładnie, to doszła do wniosku, że to jej aż tak bardzo nie zaszkodzi. To wcale nie było poniżanie siebie ani jej osoby przez nikogo – najpierw pięknie pokazała, że jednym zaklęciem rozwaliła ścianę, to teraz pokaże, jak drugim zaklęciem ją naprawia.
Jedną ręką potarła oczy, drugą zaś wykonała misterny gest, z powodu którego palce spowiły smużki zielonego światła. Chwilę później gruzy z podłogi skąpane zostały w tej samej poświacie i uniosły się, a następnie zapełniły dziurę w ścianie. Po około dziesięciu sekundach po dziurze nie został żaden ślad.
Otarła grzbietem dłoni kilka drobnych kropelek potu, jakie zebrały się na czole.
– Już – zwróciła się do Danny'ego. – I tak, jeśli czegoś będziesz potrzebował, jakiegoś magicznego przedmiotu, broni czy eliksiru, przyjdź do mnie, dam ci za darmo – ostatnie dwa słowa trochę niechętnie wypowiedziała.


Danny?

wtorek, 16 czerwca 2020

Od Vaeril'a do Sorena

Usiadł pośrodku tajemniczego kręgu. Nie podobało mu się to. Z towarzyszącym nieprzyjemnym dreszczem, elf wyprostował się nieznacznie i spojrzał na zajmującego miejsce nieopodal Sorena. Białowłosy spoglądał na niego pokrzepiająco. Vaeril podniósł delikatnie kąciki ust do góry. Z cichym westchnieniem, odwrócił wzrok w kierunku Emilio. Ciemnowłosy rozpoczął rytuał. Wypowiedział nieznane elfowi słowa. Wtedy też cały młyn rozbłysnął światłem, które zmusiło oślepionego chłopaka do zmrużenia oczu. Przez chwilę zastanawiał się, czy naprawdę chce ciągnąć tę farsę dalej. Widząc jednak otaczający go gęsty, szary dym, postanowił pozostać na miejscu. Po kilku sekundach właściwie przestał widzieć budynek. Został sam pośród duszącego dymu. Docierały do niego jedynie zniekształcone słowa. Nie potrafił ich zrozumieć, jednak z niemałym skupieniem wsłuchiwał się w tajemnicze dźwięki. Działały one na niego niemal hipnotycznie. Chwilowy spokój przerwał nagły ból głowy. Ostre ukłucie w skroniach zmusiło go do nieznacznego skulenia się. Syknął cicho, próbując rozmasować bolące miejsce. W jego głowie zaczęły pojawiać się wspomnienia, tak jak wtedy, kiedy wypił nieszczęsny specyfik Sorena. Było to jednak uczucie zgoła inne. Czuł, jak jego głowa z każdym wypowiedzianym przez Emilio słowem staje się lżejsza. Zmieszane wspomnienia zaczęły układać się w chronologiczną całość. Wszelkie momenty, które były jedyne wykreowaną przed Dereka marą, zanikły, dając elfowi wyczekiwaną ulgę. Ogarnęła go dziwna cisza. Uczucie, którego nie doświadczył od bardzo dawna. Jego powieki z każdą chwilą stawały się cięższe. Wyjątkowo jednak nie bał się stracić przytomności. W końcu dane mu będzie usnąć bez żadnych koszmarów i przeklętych wspomnień, będących jedynie złudzeniem. Kiedy wstanie, powróci do bycia dawnym sobą.
Pierwszą rzeczą, jaką zobaczył, kiedy otworzył oczy, był siedzący w pobliżu Emilio. Vaeril podniósł się z zakurzonego materaca i przywitał z bratem Sorena. Sam białowłosy spał w rogu pokoju. Iversen nie miał serca go budzić.
- Jak samopoczucie? - zapytał ciemnowłosy, podając elfowi naczynie z wodą. Spragniony brunet opróżnił je od razu.
- Nawet nie wiesz, jak dobrze. - Chłopak nie potrafił opisać swojego stanu. Zapomniał już, jak to jest to móc normalnie myśleć, nie narażając się na ciągły ból. - Dziękuję za pomoc.
Rozmawiali o stanie elfa do momentu, w którym Zurie nie wróciła z targu. Dziewczyna przyniosła świeży prowiant. Później zamienili ze sobą kilka przyjacielskich zdań.
- Co masz zamiar teraz zrobić? - zapytał Emilio, wpatrując się ciekawskim spojrzeniem w Vaeril'a. Elf westchnął cicho.
- Nie mam pojęcia. Wiem jedynie, że opuścimy to przeklęte Terpheux - mówiąc to, spojrzał na śpiącego przyjaciela. - Obawiam się, że jeśli pozostaniemy tutaj chwilę dłużej, możemy tego nie przeżyć.
Zurie i Emilio wymienili ze sobą spojrzenie.
- Mamy coś dla was - odparła dziewczyna, podając speszonemu elfowi sakiewkę. - Nie jest to wiele, jednak mamy nadzieję, że pomoże to wam stanąć na nogi...
Vaeril spojrzał na znajdujące się wewnątrz torebki monety. Nigdy nie widział tyle złota naraz w jednym miejscu! Ogarnęło go dziwne uczucie.
- Nie możemy ich przyjąć - powiedział z powagą, odkładając przedmiot na podłogę. - I tak zrobiliście dla nas tak wiele.
- Musicie. - Emilio ponownie podał mu sakwę. - Odejdźcie z Terpheux, jak tylko Soren wstanie.
Rozmawiali jeszcze przez chwilę, kiedy nadszedł czas na pożegnanie. Iversen miał wrażenie, że widzi Emilio i Zurie ostatni raz w życiu. Znał ich tak krótko, ale zdążył zapałać do nich sympatią.
Po paru sekundach pozostał już sam ze śpiącym Sorenem. Ostatni raz spojrzał na leżącą obok sakiewkę. Domyślał się, że za tyle złota będą w stanie przeżyć niezwykle długo.
Początkowo miał ochotę poczekać na swojego przyjaciela, ale narastający głód zachęcił go do skosztowania przyniesionego przez Zurie posiłku. Kończył właśnie swoją porcję, kiedy usłyszał za sobą kroki. Spojrzał na wstającego Sorena. Nim Vaeril zdążył zareagować, białowłosy znalazł się zaraz u jego boku. W oczach przyjaciela dostrzegł niemałą ekscytację.
- Jak się czujesz? Skoro mój brat zniknął, czy to znaczy, że wszystko w porządku?! - Słowa wypowiadał niezwykle szybko. Najwyraźniej zauważył lekkie speszenie elfa i odsunął się kawałek, unosząc do góry dłonie.
- Przepraszam, kim jesteś? - Vaeril wiedział, że jest to nienajlepszy moment na żarty. Nie potrafił się jednak powstrzymać. Zdał sobie sprawę, że przesadził, kiedy napotkał przerażone spojrzenie Sorena. Nim białowłosy zdążył cokolwiek powiedzieć, spanikowany elf postanowił naprawić swój błąd.
- Tylko żartowałem! - odparł pośpiesznie. - Czuję się naprawdę świetnie! Wszystko wróciło do normy. 
Soren odetchnął z ulgą, jednak chwilę później zmarszczył brwi.
- Błagam, nie rób tak nigdy więcej. 
- Mam nadzieję, że nie będę miał już ku temu powodów. - Elf uśmiechnął się delikatnie. - Chyba, że znowu nabierzesz ochotę na zabawę w alchemika. 
Białowłosy zaśmiał się cicho. Vaeril opowiedział wszystko, co stało się, kiedy spał. Przygotował dla niego posiłek i pokazał sakiewkę z monetami. 
- Więc? Co dalej? - zapytał na koniec swojej wypowiedzi elf. Soren przez chwilę milczał, najwyraźniej analizując najlepsze (równocześnie pozostałe im jeszcze) możliwości. 
- Co myślisz o Behobes? Stamtąd dostaniemy się wszędzie, gdzie chcemy - zdecydował, po czym spojrzał na bruneta. 
- Powrót w rodzinne strony? - mruknął elf, na wspomnienie spędzonego w Ekhynos dzieciństwa i młodości. Będzie blisko dawnego domu. - Ale masz rację. To chyba nasza jedyna opcja. 
***
Do portu dotarli bez większych problemów. Przez całą drogę Vaeril wspominał pierwszą podróż ku Terpheux, z którą wiązał tak wiele nadziei. Teraz, kiedy jego złudne marzenia okazały się nieosiągalne, wracał tą samą, znajomą trasą. Tym razem jednak na szczęście nie musieli pokonywać wysokich zasp śnieżnych i doskwierającego im mrozu. Elf właściwie ukrycie tęsknił za przyjemnym chłodem. Wznoszące się nad ich głowami palące słońce całkowicie odbierało resztkę chęci do życia. Bruneta pocieszała jedynie ciągnąca się rozmowa z Sorenem. Czuł, jakby nie rozmawiali od dawna. Dopiero teraz, kiedy jego świadomość powróciła do normalności, potrafił naprawdę cieszyć się z obecności towarzysza. Śmiali się, żartowali, w międzyczasie planując swoje kolejne posunięcia. Kompletnie nie mieli pojęcia, co chcą robić dalej. Pragnęli dobić do brzegów Behobes, skąd udadzą się w dalszą podróż w głąb lądu. Obydwaj mieli nadzieję, że znajdą gdzieś miejsce, w którym będą mogli się bezpiecznie osiedlić. Ciągłe ucieczki i życie w trasie nie było szczytem marzeń elfa.
Stanęli u kresu lądu, obserwując wzburzone morze.
- Jak dostaniemy się do Behobes? - zapytał Vaeril, przysiadając na ciepłym piachu. Słońce zaczynało powoli zachodzić, barwiąc początkowo błękitne niebo na złoty odcień.
- Jakoś damy radę - odparł Soren, siadając obok. - Na pewno znajdziemy jakiś chętnych na łatwy zarobek przemytników - mówiąc to, spojrzał wymownie na leżącą obok sakwę.
- Czy może moglibyśmy pomóc? - Na dźwięk usłyszanych słów, elf wraz ze swoim kompanem momentalnie podnieśli się z miejsc. Vaeril zacisnął dłoń na rękojeści miecza. Równie szybko jednak rozluźnił uścisk, widząc stojącą za nimi grupkę osób. Rozpoznał ich natychmiast, uśmiechając się na widok znajomej kompanii. Cieszył się, że los pozwolił im się znowu spotkać. Elf zerknął na równie zadowolonego Sorena.
Po radosnym powitaniu zaczęły padać wszelkiego rodzaju pytania. Członków kompanii głównie interesowało powodzenie misji polegającej na odnalezieniu brata elfa. Vaeril niechętnie opowiedział streszczenie większości ostatnich wydarzeń. Oczywistym było, że pominął informację o pochodzeniu swojego towarzysza. Soren również nie wydawał się zbyt chętny, by o tym opowiadać. Ciekawska kompania nie musiała wiedzieć o wszystkim.
- Więc kierujecie się w stronę Behobes? - zapytała wesoła blondynka. - Dobrze się składa! Może zabierzecie się z nami? - Jej propozycja spotkała się z aprobatą reszty grupy.
Podobna okazja mogła się nie powtórzyć, więc zarówno Soren, jak i Vaeril pośpiesznie się zgodzili. Szczęście najwyraźniej wyjątkowo im sprzyjało - uciekli z chronionej fortecy, odzyskał pamięć, a teraz zyskali możliwość bezpiecznego przedostania się na drugi brzeg. Czy właśnie nadszedł mistyczny czas, kiedy wszystko zacznie się układać? Ta myśl towarzyszyła elfowi przez cały spędzony z kompanią wieczór. Kiedy słońce zaszło, nadszedł czas na wejście na pokład.
Wśród bladego blasku księżyca Vaeril dostrzegł ukryty w zaroślach statek. Zdawał się on być znacznie mniejszy od okrętu, którym ostatnio uciekli z Behobes. Elf prowadząc swoją klacz, wszedł na drewniany pokład. Z każdym krokiem deski trzeszczały nieprzyjemne. Kompania nie była jednak w żaden sposób przejęta stanem statku. Brunet domyślał się, że najpewniej są już oni do tego przyzwyczajeni.
Kiedy wszyscy zajęli miejsca, łajba odbiła od brzegu i przez fale ruszyła ku otwartemu morzu. Wtedy też miła blondynka wskazała młodzieńcom kajutę, w której mogli w spokoju spędzić cały rejs. Wcześniej jednak odprowadzili swoje konie do specjalnej zagrody, w której znajdowała się już znajoma im mulica. Iversen poklepał ją po grzbiecie. To chyba ze spotkania z nią cieszył się najbardziej. 
W odróżnieniu do wcześniejszej podróży, został im przydzielony tylko jeden pokój. Wynikało to głównie z tego, iż cały statek był mniejszy, a do kompanii dołączyło kilka nowych osób. Vaeril'owi dzielenie kajuty z Sorenem w żaden sposób nie przeszkadzało. Cieszył się nawet, iż nie zostali rozdzieleni. Przyzwyczaił się do obecności przyjaciela na tyle, iż nie wyobrażał sobie dłuższej rozłąki.
Zostawili swoje rzeczy, po czym ponownie udali się na pokład. Panował tam znacznie mniejszy ruch niż wcześniej. Tylko nieliczne osoby opierały się o burtę, spoglądając na pieniące się fale. Ściszone rozmowy rozbrzmiewały naokoło, kiedy Vaeril z Sorenem u boku spacerowali po drewnianym parkiecie. Ostatecznie postanowili przysiąść na najsuchszym jego skrawku. Elf uniósł głowę do góry. Całe ciemne niebo pokrywały lśniące, przebijające mrok gwiazdy. Brunet odchylił się do tyłu, kładąc się na zimnych deskach. Podparł głowę dłońmi, obserwując piękny, nocny widok. Jego oczy błyszczały, jakby widział podobny krajobraz po raz pierwszy. Nigdy przedtem nie zwrócił uwagi, jak niezwykłe może być niebo. Do tej pory nie miał na to czasu. Dopiero teraz, kiedy w końcu udało im się zdobyć chwilę wytchnienia, mógł cieszyć się tak ulotnym momentem. Vaeril ucieszył się nawet, kiedy zauważył przyłączającego się do niego Sorena. Białowłosy również nie odrywał wzroku od rozgwieżdżonego nieba.
Milczeli przez dłuższą chwilę, jakoby sama obecność była wytaczająca. Dopiero po upływie paru spędzonych w ciszy minutach, Vaeril poczuł, jak jego powieki robią się ciężkie. Nie pamiętał, kiedy ostatnio dobrze się wyspał. Odwrócił się więc i położył na boku w stronę swojego przyjaciela, podtrzymując jego spojrzenie. Uśmiechnął się delikatnie, czując dziwne ciepło, które ogarnęło całe jego ciało. Tak bardzo cieszył się, że może spędzać swój czas z białowłosym. 
- Będę wracać do kajuty - odparł po paru sekundach, podnosząc się do siadu. Przeciągnął się nieznacznie i ostatni raz zerknął ku niebu, po czym ponownie popatrzył na Sorena. - Padam z nóg.
Wstał z zimnego pokładu, zamienił kilka ostatnich słów z przyjacielem, a chwilę później skierował się w stronę kajuty. W międzyczasie pożegnał się z napotkanymi członkami kompanii, życząc im miłej nocy.
Będąc już w prywatnym pomieszczeniu, zrzucił z siebie koszulkę, którą później starannie złożył i odstawił na półkę. Zgasił światło, a w panujących już ciemnościach, położył się na niewielkim materacu, gdzie nakrył się nieszczególnie przyjemnie pachnącym kocem. Wtulił się w niego, zamykając oczy. Był niezwykle zmęczony.
Obudził go wchodzący do kajuty Soren. Chociaż białowłosy starał się zachowywać jak najciszej, elf słyszał każdy jego krok. Towarzysz po chwili kręcenia się po pokoju, również położył się na leżącym nieopodal materacu. Ponownie nastała cisza, przerywana jedynie rytmicznymi oddechami młodzieńców oraz szumem otaczającego ich morza.
***
Minęło kilka dni, odkąd wyruszyli w podróż. Po całej dobie, którą Vaeril spędził na głównie na odpoczynku i rozmowach z przyjacielem, położył się spać. Przez ten czas zdążył przyzwyczaić się już nawet do nieprzyjemnego zapachu koca. Pożegnał się z białowłosym i ułożył wygodnie na materacu.
Późną nocą nagle spadł z łóżka i rozejrzał się niemrawo po pochłoniętym w mroku pomieszczeniu. Dosłownie sekundę później znalazł się przy nim Soren. Cała kajuta kolejny raz zatrzęsła się.
- Co się do cholery dzieje? - warknął zaspany Vaeril, ledwo utrzymując się na nogach. Nim jednak wyszedł sprawdzić, co spowodowało ów dziwny wypadek, założył na siebie koszulkę, a na ramię zarzucił swoją torbę. Nie zapomniał również o mieczu. Życie nauczyło go, by nigdy nie zostawiać swoich rzeczy na długo. Nie chciał się z nimi znowu żegnać.
Soren również pochwycił swoje bagaże. Kiedy skończył się pakować, wspierając się na sobie, opuścili kajutę i ruszyli w stronę pokładu. Znajdowała się tam niemal cała kompania. Biegała nerwowo na około, walcząc, jak po chwili zauważył elf, z rozpoczynającym się sztormem. Wiatr mierzwił mokre od padającego deszczu włosy Vaeril'a, które co chwila wpadały mu do oczu. Cały statek kołysał się niepokojąco, wprowadzając w drżenie wszystkie deski. Brunetowi nawet trochę się to nie podobało. Na śliskim pokładzie wśród biegających nerwowo ludzi dookoła ciężko było mu utrzymać równowagę. 
Nigdy przedtem elf nie widział sztormu. Słyszał o nim jedynie w opowiadanych bajkach na jarmarkach. Mimo to wiedział, że nadchodzą kłopoty. Nim poślizgnął się kolejny raz, wsparł się na ramieniu swojego przyjaciela. Soren pomógł mu ponownie stanąć w pionie. 
- Zaraz przejdzie. - Usłyszał uspokajający głos białowłosego. Vaeril chciał w to wierzyć. Póki co, po jego głowie krążyły jedynie pesymistyczne myśli. Dopiero wszystko wróciło do normalności, a znowu ich życie wisi na cienkim włosku! 
Burza nabierała na sile, a wraz z nią rosła panika wszystkich. Statek bujał się we wszystkie strony, czasem skutkując wypadaniem skrzynek z zaopatrzeniem za burtę. Wiatr potrząsał pozbawionym żaglu masztem we wszystkie strony. Największym zagrożeniem był jednak ładunek, którego liny zostały rozdarte przez siekający wiatr. Przemieszczały się one pomiędzy panikującymi ludźmi. Jedna z czarodziejek starała się je zebrać do ładu przy pomocy magii, ale nic nie pomagało.  
Z każdą minutą na statku panował coraz większy chaos. Vaeril przez cały ten czas stał wsparty o Sorena. Elf czuł, jak jego serce szybko bije. Na złość jeszcze dokuczały mu narastające mdłości spowodowane ciągłym bujaniem się łajby. 
Wtedy rozrywającej niebo błyskawicy akompaniował głośny huk. Cały statek się zatrząsł. Większość stojących na pokładzie członków kompani padło na mokre deski. 
- Wpłynęliśmy w coś! - Na te słowa Vaeril wstrzymał oddech. Poczuł, jak Soren mocniej obejmuje go ramieniem. 
Dalsze wydarzenia działy się niezwykle szybko. Ułamek sekundy później wzburzone morze przewróciło statek, który wraz z całą załogą zanurzył się w lodowatej wodzie. Elf zgubił z oczu swojego towarzysza. Kłębiące się fale wpychały go pod powierzchnię. Brunet nie miał siły się im opierać. Zanurzył się w morzu, gdzie ogarnęła go niezwykła cisza. Przerażone krzyki ucichły, zastąpione zostały zaś ściszonym szumem. Vaeril niemal tracił oddech, kiedy resztką sił wypłynął na powierzchnię. Nie potrafił pływać. Zaczerpnął odrobinę powietrza i ponownie pogrążył się w czeluściach morza. Wiedział jednak, że nie może się poddać. Nie teraz. Pod wpływem adrenaliny i narastającego strachu, wykonując niezgrabne ruchy rękoma, wynurzył się i złapał dość dużego kawałka deski. Wbił w niego paznokcie, ignorując spowodowany tym ból. Oparł na niej głowę, łapczywie chwytając oddech. Wyczerpany odwrócił wzrok, próbując odnaleźć swojego Sorena. Niestety, przez deszcz, wpadające do oczu mokre włosy i wysokie grzbiety fal nie widział niczego oprócz ciemnej wody i nocnego nieba. Nie miał siły, by walczyć w prowadzącym go prądem. Wtulił się w kawałek drewna - jego jedyny ratunek. 
***
Złapał go niespodziewany atak kaszlu. Obudził się i głośnymi chrząknięciami starał się pozbyć resztek słonej wody z płuc. Nieprzyjemny posmak jednak pozostał. Rozejrzał się naokoło. Znajdował się na plaży wśród porozrzucanych resztek statku. Chwilę zajęło mu odzyskanie przytomności wyczerpanego umysłu.
- Soren! - Pomimo krzyku, nie otrzymał żadnej odpowiedzi. Był kompletnie sam. Chwiejnie stanął na nogach i ponowił nawoływanie. Bezskutecznie.  
Spojrzał w bok i ujrzał ciągnącą się w nieskończoność plażę. Przed nim zaś rosły gęste zarośla. Nigdzie nie spostrzegł żywej duszy. 
Postawił pierwsze kroki na ciepłym piachu. Jego ubranie ociekało wodą, lepiąc się nieprzyjemnie do ciała. Nieopodal dostrzegł swoją torbę, a kilka metrów dalej miecz. Pozbierał porozrzucane rzeczy i kontynuował drogę. Mimo, iż padał z sił, chciał jak najszybciej odnaleźć kogokolwiek, kto również przeżył katastrofę. Głównie myślał o Sorenie. W głębi duszy wierzył, że jego przyjaciel żyje. Właściwie nie dopuszczał do siebie innego scenariusza. Niedługo się spotkają. Na pewno. Nawet, jeśli to nie będzie proste. W końcu, nie miał nawet pojęcia, gdzie zacząć go szukać. 
Poruszał się niezwykle wolno, robiąc sobie co kilka minut przerwy. Dawno nie czuł się tak zmęczony. Po przejściu, jak sądził, paru kilometrów dojrzał na piachu ślady. Początkowo myślał, że należą one do człowieka. Były to jednak odbicia kopyt. Chwilowy entuzjazm jednak nie opadł. Podążył za tropem. Miał nadzieję, że ów rumak niósł na swoim grzbiecie jeźdźca. 
Elf zawahał się dopiero w momencie, w którym miał wkroczyć do dzikiego buszu. Nie mógł jednak zignorować śladów. Wolnym krokiem zaczął przedzierać się przez gęste zarośla. Dotarł w końcu na polanę, na której spotkał znajomego konia.
- Viva!
Ogier początkowo nerwowo wycofał się z zarośla. Dopiero po upływie paru chwil uspokoił się i pozwolił Vaeril'owi do siebie podejść. Brunet poprawił przesunięte siodło oraz wyciągnął z grzywy konia zielone wodorosty. Później zaczął nawoływać, jednak, tak jak wcześniej, odpowiedziała mu jedynie cisza. Poczuł się przytłoczony dziwną samotnością. "Sorenie, gdzie się podziewasz?" 
Powrócił na plażę, której pasem poruszał się aż do zmroku. W międzyczasie zdążył obrazić wiele razy palące słońce, którego zajście, zapewniło mu wyczekiwaną ulgę. Nie miał ze sobą żadnego prowiantu, a butelkę z wodą, którą znalazł wśród porozrzucanych resztek statku, dawno opróżnił. Nawet pomimo tego, iż poruszał się konno, czuł niewyobrażalne wyczerpanie. Z tego też powodu postanowił zaprzestanie poszukiwań na ten dzień. 
Zatrzymał się wśród niewielkich zarośli. Przygotował sobie prowizoryczne schronienie, a nawet przy pomocy kilku patyków i dwóch kamieni udało mu się rozpalić ognisko. Położył się na zerwanych liściach pobliskiej palmy i oparł głowę o swoją torbę. Pierwszy raz poczuł się tak niezwykle samotny. Przez ostatni czas stanowił z Sorenem nierozłączny duet. Nie sądził, że zostaną rozdzieleni w tak okropnych okolicznościach. Nie miał pojęcia, gdzie jego przyjaciel się podziewa, ani nawet, czy jeszcze żyje! 
Wtulił w twarz w jeszcze wilgotny materiał torby. Pragnął zasnąć, a rano obudzić się u boku Sorena, tak jak dotychczas. Spojrzał ostatni raz w rozgwieżdżone niebo. Oby białowłosy był bezpieczny. 

[Soren? c:]

niedziela, 14 czerwca 2020

Od Sorena do Vaeril'a

Serce stanęło, a oczy rozszerzyły pod wpływem nagłego przypływu emocji. Soren z całych sił pragnął wierzyć, że opuszczające usta Vaeril'a słowa były kłamstwem, ułudą stworzoną, by oszukać stojącego przed nim brata, jednak zarówno ton jego głosu, jak i wykonywane przezeń ruchy sprawiły, że białowłosy poczuł, jak serce pęka na drobne kawałki. 
- Sądzisz, że kolejny raz zaryzykuję dla ciebie życie? Mam dość. 
Acedia zacisnął pięści, próbując powstrzymać napływające do oczu łzy. W duszy doskonale zdawał sobie sprawę, że każde wypowiadane przez Iversena słowo było prawdą - narażał się dla niego zdecydowanie zbyt często, nie otrzymując zupełnie niczego w zamian. Wszystko, co dotychczas robili, sprowadzało na niego jedynie ból i cierpienie - nic dziwnego więc, że w końcu odwrócił się ku księciu plecami, porzucając jak zepsutą zabawkę. I choć Soren czuł, jak jego ciało płonie ogniem goryczy, choć chciał wrzeszczeć, zatrzymując elfa przy sobie, nie poruszył się ani o centymetr. Nie miał prawa, by spojrzeć mu w oczy, nie powinien dłużej się łudzić. Po prostu pozwól mu odejść, ty egoistyczny dupku. Odwrócił głowę, starając się z całych sił zignorować rzucane w stronę Dereka komplementy, sugestywne komentarze dotyczące zdegenerowanego, byłego kompana, jednak bezskutecznie. Gdy głosy w końcu ucichły, a rozbrzmiewające w sąsiednich korytarzach kroki dały mu do zrozumienia, że raz jeszcze został całkowicie sam, dał upust swym emocjom, a słone łzy spłynęły wzdłuż policzków. Nie pamiętał, kiedy ostatni raz pozwolił sobie na chwilę słabości - odkąd uciekł z zamku, uczucia zdawały mu się zbędne. Ostatnie miesiące przepełnione świadomością czyjeś bliskości, tego, że ktoś faktycznie tolerował jego istnienie, pozwoliły mu jednak na opuszczenie gardy, odkrycie dawno zapomnianych skrawków osobowości. I choć wspomnienie Vaeril'a poskutkowało kolejnym potokiem łez, Soren nie potrafił powstrzymać się przed przywołaniem wszystkich wspomnień, gdy śmiali się i rozmawiali, jakby nie był jedynie bezużytecznym wyrzutkiem i przebrzydłym mordercą.
- Kurwa mać. 
Przymknął oczy, wyciągając dłonie przed siebie i przez tę krótką chwilę mógłby przysiąc, że ponownie znalazł się w sali balowej, obejmując z lekka zagubionego przyjaciela. Jego ciepłe dłonie złączone z zabliźnionymi rękami księcia, nerwowy uśmiech skryty pod maską i nieszczęśliwy wypadek, przez który wszystko skończyło się tragicznie. Czy wszystko to również było jedynie ułudą? Od jak dawna Iversen planował opuszczenie jego boku? Czy naprawdę stał się na tyle zaślepiony, by nie dojrzeć bólu swego elfiego towarzysza? Twoja głupota raz jeszcze wszystko zrujnowała. Soren westchnął ciężko, nie mając wystarczająco siły, a może i ochoty, by podjąć się walki. Może faktycznie nie zasługiwał, by plugawić ziemie Roanoke swym istnieniem. Sklejone od łez włosy otuliły zaczerwienioną twarz, gdy zrezygnowany zwinął się w kłębek, opierając głowę o lodowatą posadzkę. 
Jego los został już przesądzony. Sczeźnie samotnie na stryczku, nie raniąc już nikogo więcej. I choć żałował, że nie zdążył powiedzieć swym bliskim wszystkiego, co chciał, w głębi duszy błagał jedynie, by po jego śmierci Zurie, Vaeril, a nawet Emilio żyli w szczęściu, nie martwiąc się już niczym.
***
Ciemność stawała się nużąca, a każda godzina spędzona w zamknięciu sprawiała, że Soren wątpił w samego siebie jeszcze bardziej. Niczym koszmary, przed oczami migotały obrazy z przeszłości, gdy nie zawahawszy się nawet przez chwilę, obdzierał innych z nadziei na lepsze jutro. Czy tak samo wyglądało to z Vaerilem? Czy jemu też odebrał szansę na szczęśliwą przyszłość? Zaśmiał się żałośnie, ukrywając twarz w dłoniach. Pogrążony w przygnębiających wizjach nie zareagował nawet, usłyszawszy szczęknięcie zamka i skrzypnięcie metalowych drzwi celi. Mentalnie szykował się na gwałtowne pociągnięcie, urozmaicone wiązanką przekleństw, mające świadczyć, że jego czas dobiegł końca, jednak bezczynność przeciągała się niebezpiecznie długo. Soren niepewnie zadarł więc głowę ku górze, wzdychając, gdy ujrzał przed sobą ostatnią osobę, jaką spodziewał się obecnie ujrzeć.
- Vaeril? - Jego głos złamał się w połowie, jakby nie dowierzał rzeczywistości. - Co ty tutaj robisz?
Nie potrafił jednoznacznie stwierdzić, jakie emocje zawładnęły nim na sam widok znajomego bruneta. Był przecież przekonany, że ten go nienawidzi. Zasłużył na nienawiść.
- A co mogę robić, głupku? Kolejny raz ratuję naszą skórę. - Nim białowłosy zdążył przetworzyć sens tych słów, poczuł przyjemne ciepło, gdy elf objął go ramieniem, przylegając do sparaliżowanego ze zdziwienia ciała. - Jeszcze raz przepraszam.
Acedia jeszcze przez chwilę nie potrafił się otrząsnąć, tępo przeskakując wzrokiem pomiędzy rozwartymi drzwiami celi a uwieszonym na jego szyi Vaerilem. Nie zorientował się nawet, gdy jego ramiona samoczynnie owinęły się wokół talii chłopaka, przyciskając go mocniej do piersi. Soren chciał się rozpłakać, pragnął wyć wniebogłosy, że nie zasłużył na jeszcze jedną szansę, lecz rozpacz ścisnęła mu gardło, sprawiając, że nie potrafił wypowiedzieć choćby słowa.
- J..ja...- zaczął, dławiąc się własnymi łzami. - Przepraszam, że nie jestem lepszym człowiekiem.
Ciężar ostatnich rozmyślań wciąż unosił się w powietrzu, otulając wytrącone z równowagi nerwy białowłosego. Sprzeczne emocje, jakoby Vaeril dokładał sobie zmartwień, wracając po niego, mieszały się z niebywałą wręcz ulgą, że to jeszcze nie koniec. Że mógł zobaczyć go ponownie. Czas zdawał się stanąć w miejscu, gdy obejmowali się wzajemnie, mrucząc pod nosem zagłuszane przez płacz przeprosiny. Gdy w końcu rozluźnili uścisk, spoglądając sobie w oczy, w głowie Acedii pojawiły się tysiące różnorakich odczuć. Pragnął powiedzieć mu tak wiele, lecz przytłoczony minionymi wydarzeniami nie potrafił skleić ani jednego zdania. Uśmiechnął się więc nieśmiało, nie odrywając wzroku od równie rozemocjonowanego kompana. Milczący przebłysk radości przerwało niespodziewane pojawienie się w korytarzy skąpanej w czerni sylwetki - i choć przez chwilę Soren napiął mięśnie, gotów zaatakować, gdy blask pochodni rozświetlił dobrze znaną mu twarz, odetchnął z ulgą. Mężczyźni wpatrywali się w siebie jeszcze przez jakiś czas, nim bez słowa zamknęli się w niedźwiedzim uścisku, a Acedia raz jeszcze poczuł, jak łzy napływają mu do oczu. Nie powstrzymał ich jednak, nie czując, by świadczyły o jakiejkolwiek słabości. Odsunąwszy się od siebie, pragnąc wypowiedzieć wszystkie słowa, które od lat wisiały pomiędzy nimi w powietrzu, nie otrzymali jednak takiej szansy. Emilio uciszył chłopaka skinieniem głowy, przysuwając się bliżej dwójki intruzów.
- Porozmawiamy później, musicie jak najszybciej zniknąć z zamku. - wyszeptał, co chwilę odwracając się, by sprawdzić, czy nie zaskoczą ich patrolujący korytarz strażnicy. - Zaklęcia teleportujące nie działają wewnątrz murów, więc skorzystajcie z ukrytych przejść. Mam nadzieję, że pamiętasz, gdzie się znajdują. - Wymownie spojrzał w stronę księcia. - Nie przejmuj się końmi, sprowadzimy je z Zurie na następne spotkanie.
Monarcha skinął jedynie głową, wymieniając z Emilio jeszcze kilka uwag, nim pożegnali się w ciszy, wraz z Vaerilem znikając wśród wykutych w skale korytarzy. Nie odzywali się do siebie przez całą drogę, zachowując pełne skupienie - i choć kilka razy natknęli się na nieproszonych zbrojnych, dzięki rozstawionym licznie rzeźbom i wnękom zdołali w porę ukryć swą obecność. Soren poruszał się niemal automatycznie, przechadzając dobrze znanymi ścieżkami, którymi przed laty wymykał się z Zurie do miasta, uciekając przed gromiącym spojrzeniem matki - wspomnienie beztroskich lat przywołało uśmiech na usta księcia, który zniknął jednak równie szybko, gdy przypomniał sobie o pozycji, w jakiej się znalazł - nie miał przecież szans, by kiedykolwiek odzyskać wydarte mu siłą przywileje. Potrząsnął więc głową, by wyrzucić z niej myśli, nim dotarłszy na koniec korytarza, wcisnął oko jednej ze statuetek swych krewnych. W jednej chwili podium, na którym stała, odsunęło się, ukazując mężczyznom rażący ciemnością, podziemny tunel. Spojrzeli na siebie, nie czując się do końca pewni, czy utonięcie w mroku faktycznie stanowiło ich najlepsze rozwiązanie, lecz głośniejsze z każdą chwilą kroki kolejnego patrolu sprawiły, że w jednej chwili znaleźli się w jego głębi, a statua na nowo zajęła swe miejsce, odcinając ich jedyne źródło światła. 
- Złap mnie za rękę. - rzucił bez namysłu, złączając ich dłonie - Mam nadzieję, że pamiętam jeszcze, jak zbudowane jest to cholerstwo. 
Nie czekał długo, nim Vaeril umocnił uścisk, sprawiając mimowolnie, że serce Sorena zabiło szybciej. Uspokój się, mamy inne priorytety. Drugą rękę oparł o chropowatą ścianę, ostrożnie poruszając się do przodu, próbując za wszelką cenę wyczuć charakterystyczne ornamenty, które służyły do oznaczenia trasy. Wędrowali tak przez dłuższy czas, kilkukrotnie lądując w ślepych zaułkach, co spotykało się z serią przekleństw ze strony młodego księcia. Ostatecznie natrafili jednak na strome, wykute w kamieniu schodki, prowadzące wprost do ukrytej na dnie wyschniętej studni zapadni. Gdy finalnie stanęli na powierzchni, chłonąc świeże, z lekka zimne powiewy wiatru, Soren poczuł, jak kamień spada mu z serca. Byli pozornie bezpieczni. Mimo wszystko odwrócił się za siebie, spoglądając ostatni raz w stronę piętrzącej się ku niebu budowli, której zarys powoli tonął wśród chmur i złych wspomnień. Odetchnął głęboko, spoglądając ponownie na Vaeril'a, który cierpliwie czekał, aż jego towarzysz dojdzie do siebie. Acedia uśmiechnął się blado, sygnalizując dłonią, że wszystko z nim w porządku.
- Emilio powiedział, że mamy spotkać się w opuszczonym młynie. Podobno wiesz, gdzie to jest. - Elf przerwał ciążącą im ciszę, przypominając, że wciąż nie rozwiązali wszystkich trapiących ich spraw.
- Wiem. - Skinął głową, w duchu przeklinając swego przyrodniego brata za dobór miejsca. - To tam mnie przeteleportował, ratując od stryczka. Cholerny sentymentalista. 
Mimo wszystko Soren zaśmiał się pod nosem, nie mając wystarczająco siły, by dąsać się o tak nieznaczące szczegóły. W tamtej chwili liczyło się dla niego jedynie to, że uciekli - że Iversen z jakiegoś powodu wciąż chciał z nim przebywać. 
- Coś nie tak? - Nagła zmiana w zachowaniu Acedii najwyraźniej nie umknęła uwadze elfa, który zdawał się z lekka skonsternowany całą sytuacją.
- Wszystko w porządku. - Kąciki ust uniosły się jeszcze wyżej, a w oczach zamigotały osobliwe iskierki. - Cieszę się, że wróciłeś.
Z rozmową wciąż wiszącą w powietrzu, ruszyli w wir przeskoków, by bez zbędnego towarzystwa czym prędzej znaleźć się wśród bezpiecznych czterech ścian.
***
- Nigdy więcej. - Iversen niemal natychmiastowo osunął się na prowizoryczne posłanie, które swego czasu zostawił tu Soren. 
- Wybacz, to mniej ryzykowne, niż spacerowanie ulicami miasta. - Soren usiadł tuż obok, z troską przyglądając się cierpiącemu przez przeskok kompanowi. - Resztę podróży przejedziemy na koniach, słowo.
I choć wypowiadając te słowa, zaśmiał się delikatnie, poczuł wdzierającą się do serca pustkę. Resztę podróży. Czy tak naprawdę mieli gdzie się udać? Przez cały ten czas, ich losem kierowały wspólne cele, lecz teraz, gdy Vaeril odzyska pamięć, a Acedia raz na zawsze przekonał się, że powrót do zamku nie jest możliwy, co zamierzają zrobić? Czy na tym świecie naprawdę znajduje się miejsce, gdzie taki wyrzutek, jak on mógłby się udać, by żyć w szczęściu?
- A może wcale na to szczęście nie zasługuję. - mruknął pod nosem, opierając głowę o wypchaną pierzem poduszkę
- Co mówiłeś? - Elf odwrócił głowę ku niemu, usadawiając się wygodniej na z lekka zakurzonym materacu.
- Nic takiego. Po prostu...zastanawiałem się, co będzie dalej. - westchnął ciężko - Przez cały ten czas miałem jakikolwiek cel w życiu, a teraz...cisza. Nie jestem pewien, czy będę w stanie się odnaleźć. 
Rozmowę ponownie przerwało pojawienie się osób trzecich - Emilio i Zurie pojawili się w młynie znacznie szybciej, niż można się było spodziewać. Nim Soren zdążył choćby zareagować, czarnowłosy wyszeptał pod nosem ciąg zaklęć w znanym tylko sobie języku, które, jak założył książę, miały ochronić ich przed wyśledzeniem oraz ingerencją z zewnątrz. Zurie również nie próżnowała, rzucając się bratu na szyję, wykrzykując w eter niepzychylne komentarze na temat jego bezmyślności i rozkojarzenia. Acedia nie zwracał jednak na nie uwagi, ciesząc się faktem, że mógł raz jeszcze objąć ją ramieniem.
- Dziękuję, że już któryś raz ratujesz go z opresji. - Przeniosła spojrzenie na Iversena, kładąc dłoń na jego ramieniu. - Nie wiem, co ten cymbał by bez ciebie zrobił. 
Następne minuty zeszły im na burzliwą dyskusję i nadrabianie towarzyskich zaległości, które już chwilę później przerodziły się w gorączkowe przygotowania do obiecanego zabiegu - Soren biegał więc w tę i we wtę, spełniając każde opuszczające usta Emilio żądanie. Nie potrafił jednoznacznie stwierdzić, jak wiele czasu spędzili, nim na posadzce błysnął krąg z nieznanych księciu specyfików, a czarodziej zarządził, by byli w gotowości. Vaeril usiadł więc w samym centrum runicznej konstrukcji, a pozostała trójka usadowiła po różnych stronach, choć rola Acediów ograniczała się jedynie do dogłebnej obserwacji i zareagowania w razie niebezpieczeństwa. 
Gdy potwierdzili swą gotowość, Soren rzucił Iversenowi ostatnie, pokrzepiające spojrzenie, nim wypowiedzane przez Emilio zaklęcie sprawiło, że młyn rozbłysnął jaskrawym blaskiem, a sylwetka elfa spowiła w niemal elektryzującej, szarawej mgle. Białowłosy nie miał pojęcia, czego właściwie był świadkiem, jednak lata, które spędził u boku Ayany utwierdziły go w przekonaniu, że im bardziej zjawiskowo wygląda rytuał, tym większe ma szanse powodzenia - magowie uwielbiali popisywać się swymi zdolnościami. Soren nie poruszył się więc, ufając, że Emilio nie zrobiłby niczego, co mogłoby skrzywdzić którąkolwiek z towarzyszących mu osób. 
Całość ciągnęła się w nieskończoność, a widocznie skupiony czarnowłosy raz za razem wypowiadał kolejne bliżej niezidentyfikowane zaklęcia, wzbogacone o gesty, jakoby ostrożnie przewracał strony niewidzialnej księgi - książę dałby odciąć sobie rękę, że była to wizualizacja przeglądu zgromadzonych przez Iversena wspomnień. Gdy światło w końcu zgasło, a ich oczom ukazał się leżący na podłodze, nieprzytomny Vaeril, Soren gotów był rzucić się ku niemu, by na własną rękę przekonać się, czy rytuał przyniósł jakiekolwiek rezultaty. Powstrzymała go jednak Zurie, zaciskając palce wokół jego przedramienia.
- Pozwól Emilio się tym zająć. Ty już zrobiłeś swoje. 
Ewidentna aluzja do nieszczęsnego eliksiru sprawiła, że białowłosy nadął policzki niczym dziecko, siadając w kącie, nie odrywając jednak wzroku od brata, który ostrożnie przeniósł bruneta na prowizoryczne łóżko, szepcząc coś pod nosem. 
- Zostanę tu, dopóki się nie przebudzi. Chcę na własne oczy przekonać się, że wszystko w porządku z jego pamięcią. - Czarnowłosy usiadł w nogach łóżka, twarzą ku śpiącemu w spokoju Vaeril'owi. - Tak swoją drogą, Sorenie, co planujesz?
Pytanie czarodzieja było niczym uderzenie w policzek - Acedia od dłuższego czasu zamartwiał się przyszłością, czując, jak pozorna wiedza i doświadczenia przeciekają mu przez palce. Błądził, niczym dziecko we mgle, nie będąc w stanie odnaleźć dla siebie miejsca w tym pokrętnym świecie - nie było już książęcego życia, Gildii, ani beztroskich podróży od kraju do kraju. Odczuwał wręcz wrażenie, że wraz z chwilą, w której Ursula dowie się o jego ucieczce z więzienia, sytuacja skomplikuje się jeszcze bardziej, a niebezpieczeństwo wzrośnie. Pozostawała jeszcze kwestia poinformowania bruneta o morderczej przeszłości, co wcale nie wydawało się przyjemną opcją. Chłopak westchnął więc ciężko, spuszczając głowę.
- Nie mam pojęcia. To żałosne, wiem, ale ja...naprawdę nie wiem. - Głos drżał z niepewności. - Ale zrobię wszystko, byle nie narażać go więcej na tak ogromne ryzyko. - Wymownie spojrzał w stronę Iversena. - Byłem głupi, a wszystkie zajścia w zamku uzmysłowiły mi, że nie poradziłbym sobie bez niego. Jakkolwiek to nie brzmi. Mógłbym nawet przywdziać fałszywą tożsamość i ponownie żyć w skrajnej biedzie, naprawdę. Zrobiłbym dosłownie wszystko.
Emilio skinął jedynie głową, wymieniając z Zurie sugestywne spojrzenie. Soren nie do końca rozumiał zmianę w ich nastawieniu, lecz radość i pewne zrozumienie, jakie kryło się na ich twarzach sprawiło, że książę poczuł się lżej, jakby ciężar minionych wydarzeń nagle zniknął z jego barków. Rozluźnił więc spięte dotychczas mięśnie, opierając głowę o ramię młodszej siostry.
- A wy? Czy reszta nie domyśli się, że nam pomagacie? - Kwestia ich bezpieczeństwa martwiła białowłosego już od dłuższego czasu. Nie chciał, by skończyli w taki sam sposób, jak on.
- Nie przejmuj się nami, Ursula ma ku nam zbyt wielkie plany, by nas skrzywdzić. - Emilio zdawał się pewny w tym, co mówił. - Poza tym...jeśli szczęście nam sprzyja, niedługo nie będziemy musieli się nią przejmować. 
Słowa uderzyły w Acedię niczym kubeł zimnej wody. W jednej chwili uniósł się do pionu, przeskakując wyraźnie zdenerwowanym wzrokiem pomiędzy dwójką swego rodzeństwa. Cokolwiek planowali, powinni doskonale zdawać sobie sprawę, że zadzieranie z tą przeklętą wiedźmą nie wróżyło niczego dobrego.
- Nie martw się, nie zrobimy niczego lekkomyślnego. Musimy wyczekać na odpowiedni moment i błagać wszystkich znanych nam bogów, by niczego nie zepsuć. - Zurie również nie okazywała najmniejszego cienia zwątpienia. - Wybacz, ale nie zdradzimy ci szczegółów. Jeszcze nie.
- Bądźcie ostrożni. - Soren nie miał wystarczająco siły, by wdawać się w słowne potyczki. - Gdybyście potrzebowali pomocy, możecie na mnie liczyć.
Zapewnienie spotkało się duetem promiennych uśmiechów i dziękczynnych spojrzeń. Monarchowie rozmawiali jeszcze przez chwilę, nim omamiony zmęczeniem białowłosy najzwyczajniej zasnął, śniąć o marach zbliżającej się przyszłości.
***
Gdy w końcu doszedł do siebie, zauważył, że Emilio i Zurie zdążyli już opuścić młyn. Z nadzieją rozejrzał się więc wokół, a gdy natrafił wzrokiem na wyraźnie rozbudzonego Vaeril'a, jedzącego najpewniej pozostawione przez rodzeństwo zapasy, poczuł, jak kąciki ust mimowolnie unoszą się ku górze. W jednej chwili, ignorując wciąż ogarniające go zmęczenie, ruszył w stronę towarzysza, siadając niebezpiecznie blisko. 
- Jak się czujesz? - wyrzucił z nadmierną prędkością - Skoro mój brat zniknął, czy to znaczy, że wszystko w porządku?!
Przesadny wręcz entuzjazm szybko ustąpił jednak miejsca zmieszaniu, a książę uniósł ręce w przepraszającym geście, odsuwając się nieznacznie.

[Vaeril?]