czwartek, 27 sierpnia 2020

Od Meyari do Nyx


Elfka wskazała wzniesienie nieopodal miejsca ich spotkania. Rzeczywiście było bardzo dobrym punktem obserwacyjnym, nie było także strome ani pochyłe, więc czarodziejka mogłaby rozłożyć tam swój cały sprzęt, bez obaw, że coś spadnie ze zbocza góry. Meyari skinęła w geście podziękowania, nie spodziewała się, że elfa pozwoli jej pozostać, niebywałe było spotkanie jej osobiście, jednak z pogłosek wiedziała, że są wrogo nastawione do obcych, głównie ze względu na drastyczne zmniejszenie ich populacji. Jako jedna z ministrów, zauważyła także, że nigdzie nie zanotowano depopulacji Gwiezdnych Elfów, więc najzwyczajniej ukrywali się z dala od reszty społeczeństwa. Dziewczyna spotkała się ze śladami ich istnienia ostatni raz, gdy podróżowała z południa wschodniego kontynentu. Przemierzając przez pustynię centralną, natknęła się na kilka ciał czarodziejów i ludzi, odzianych w czerń. Część z nich miała rozszarpane gardła, najprawdopodobniej przez jakąś bestię, inni jednak mieli obrażenia otrzymane przez człekokształtnego. Tego wieczoru, na jednej z wydm zobaczyła postać o skórze niczym niebo, zanim jednak zdołała podejść, postać ze wzniesienia zniknęła. Teraz taka sama istota okazała jej gościnność, mimo że to świątynia byłą najlepszym punktem obserwacyjnym, co było najzwyczajniejszym aspektem wiary gwiezdnych elfów, Meyari nie mogła narzekać, udała się więc we wskazane miejsce i rozpoczęła swoją pracę.
***
Dwie godziny później, czarodziejka niewiele widziała na rozłożonych wokół kartkach. Wszelkie mapy nieba były ze sobą pomieszane, jak gdyby Meyari usiłowała złożyć je w jedną wielką całość. Jej złoty teleskop stał na samym zboczu, a czarodziejka siedziała obok ogniska, przeglądając kolejne pergaminy. Mogłaby rozświetlić sobie wzniesienie magią, jednak powstrzymała się od tego. Miała ku temu dwa powody, pierwszy, iskra zużyłaby jej energię, niewiele, jednak potrzebowała jej, aby nawiązać kontakt z gwiazdami, drugi, światło padające z góry kompletnie zaślepiłoby widok nieba i białowłosa nic by nie zbadała. Właśnie dlatego niewielkie ognisko, a raczej żarząca się kupka popiołu zdawała się idealnym oświetleniem. Oczywiście byłą zbyt zafrasowana nieboskłonem, by zwrócić uwagę na zbliżającą się elfkę, oczywiście słyszała kroki, jednak nie poświęciła im zbytniej uwagi. Chwilę później elfka stanęła przed jej obliczem z miską. Początkowo substancja nie wyglądała kusząco, jednak po krótkim wyjaśnieniu elfki, Meyari uśmiechnęła się serdecznie. Odmówienie posiłku byłoby nieuprzejme, nawet jeśli to miała być trucizna, nie wypada odmówić, a co do trucizn, raczej nie podaje się ich tak bezpośrednio, dziewczyna i tak mogła ją zastrzelić z oddali.
- Dziękuję, to miłe z twojej strony. - Czarodziejka chwyciła miskę i przechyliła ją, biorąc kilka łyków wywaru. Nie mogła zaprzeczyć, był bardzo smaczny, a ciepły posiłek zdecydowanie poprawił jej samopoczucie. - Gdzie moje maniery, usiądź, proszę. - Białowłosa czarodziejka przesunęła się odrobinę na rozłożonym kocu, zwalniając miejsce nieznajomej. - Tak przy okazji, jestem Meyari.
Nyx przykucnęła obok dziewczyny, jednak nie odezwała się ani słowem, jedynie delikatnie się uśmiechając. Czarodziejka zdecydowała nie być natrętną i nie zadawać pytań, miała jednak okazję, aby wyjaśnić swoją obecność w górach.
- Pewnie się zastanawiasz, po co ktoś chciałby obserwować niebo z gór, skoro wszędzie jest takie samo. Może zabrzmi to absurdalnie, ale potrafię nawiązać z nimi kontakt, w sensie z gwiazdami. - Spojrzała w niebo ze spokojem. - Tak naprawdę, gwiazdy to dusze zmarłych, albo chociaż ich wspomnienia. Niebo jest lustrzanym odbiciem naszej przeszłości. Opowiada historię naszego świata, a my nie zdajemy sobie nawet z tego sprawy. - Meyari spojrzała na Nyx i delikatnie zmarszczyła brwi. - Miałam zamiar zwiedzić twoją świątynię, nie sądziłam, że ktoś jej strzeże. Słyszałam, że miejsca, w których je budujecie, są pomostem pomiędzy niebem a ziemią i to prawda. Wyczuwam tę potężną aurę. Nie martw się, nie zamierzam nagle tam wejść. I tak jestem wystarczająco blisko, jeżeli tylko naniosę odpowiednie poprawki na moje obliczenia... - Meyari ponownie chwyciła kartki z mapami nieba i zaczęła coś po nich kreślić. - To może znajdę odpowiedni kąt, a wtedy...
Dziewczyna nie dokończyła swojej wypowiedzi, a jej oczy zalśniły białym blaskiem, gwałtownym ruchem spojrzała w niebo, a jedna z gwiazd świeciła zdecydowanie mocniej niż inne, sprawiała wrażenie, jak gdyby pulsowała, niczym bijące serce. Meyari spoglądała na gwiazdę w milczeniu, nie odrywając od niej wzroku, jednocześnie kreśląc coś na mapie, którą trzymała w dłoni. Po chwili spojrzała na Nyx, a gwiazda na niebie straciła swój blask.
- Jesteś Nyx? Ostatnia Gwiezdna Elfka zachodu. Jesteś strażnikiem gwiazd.- Wtedy oczy Meyari straciły swoją białą poświatę, a dziewczyna wpatrywała się w elfkę, chcąc zadać wiele pytań, jednak nie wiedziała, od czego zacząć. - Wybacz, to było pewnie nieuprzejme. Jestem astromagiem, nie jest nas wielu, tak naprawdę żadnego jeszcze nie spotkałam, chyba ostatnim była moja matka, nie miałam okazji się dowiedzieć, ale sądzę, że możemy mieć ze sobą jakieś powiązanie.
[Nyx?]


Od Nyx do Meyari

Nie sądziłam, że nieznana mi osoba nie będzie miała wobec mnie złych zamiarów. Idealnie wskazała miejsce mojej kryjówki, dlatego nabrałam obaw, że być może specjalnie mnie wyszukała. Jednakże gdy tylko uniosła swoje dłonie i zaczęła przemawiać, zrozumiałam, że źle zrozumiałam całą sytuację. Powoli opuściłam łuk, jednakże strzałę nadal trzymałam na cięciwie, gdybym musiała jednak się bronić.
- Niebo? - spytałam, nie rozumiejąc, dlaczego właśnie je chciała badać w tym miejscu. Wyszłam z krzaków na otwarty teren, patrząc na sprzęt, który wzięła ze sobą.
- Słyszałam, że niebo zawsze w pobliżu waszych świątyń jest nadzwyczajnie piękne - odparła powoli, nadal nie opuszczając rąk. - Chciałam sprawdzić, czy to prawda.
Sowa usiadła na moim ramieniu z wdziękiem zarezerwowanym tylko dla niej, podczas gdy ja przyglądałam się dziewczynie. Nie wyczuwałam w niej złych intencji, co było miłą odmianą od wielu poprzednich przybyszy, których przyciągały tu tylko możliwe bogactwa i łupy. Spojrzałam w górę, widząc, że słońce zaczynało powoli zachodzić. Sama nie wiedziałam, ile tu szła, ile czasu zajęła jej cała droga, jednak chyba mogłam pozwolić jej tutaj zostać. Nie próbowała niczego zniszczyć, a także nie groziła mi w jakiś oczywisty sposób.
Założyłam łuk na plecy, a strzałę włożyłam między włosy, by nie zgubić jej po drodze. Palcem wskazałam jej pagórek znajdujący się niedaleko nas. Był o wiele wyższy niż reszta terenu, jednakże dostanie się tam, nie było aż tak trudne.
- Z tamtego miejsca będzie ci dobrze wszystko widzieć. - odparłam po chwili. - Jak będziesz chciała, możesz spocząć na ławce, która się tam znajduje.
Zmarszczyła brwi, wpatrując się we mnie dłuższą chwilę. Pewnie zastanawiała się, dlaczego tak szybko zmieniłam nastawienie wobec niej. Odwróciłam się i powolnym krokiem zaczęłam wracać do świątyni. Wiedziałam, że ruiny były stąd doskonale widoczne, lecz miałam nadzieję, że nie wpadnie na pomysł odwiedzenia ich.
~*~
Minęły około dwie godziny a ja nadal zastanawiałam się co robi kobieta, którą spotkałam. Widziałam jej sylwetkę, która w mroku odznaczała się dzięki ognisku, które postanowiła rozpalić. Mój wzrok padł na miskę strawy, którą trzymałam w dłoniach. Czy powinnam tak uczynić? 
Chwyciłam drugą miskę, nalewając resztę zupy i przykryłam ją ścierką, by tak szybko nie wystygło. Poprawiłam szybko kołnierz szat i ruszyłam szybkim krokiem przez noc. Spacer do niej nie zajął mi długo, szłam na tyle głośno, by nie przestraszyła się mojej nagłej wizyty. Odwróciła się do mnie, zapewne z zamiarem zapytania się o powód mojego przyjścia, dlatego też szybko wyciągnęłam podarek przed siebie. Moje dłonie wokół naczynia świeciły z powodu spotkania skóry ze światłem księżyca, przez co wyglądało to wręcz na jakiś eliksir, a nie jedzenie. 
- Zupa, dawny elfi przepis, pewnie jesteś głodna.

<Meyari?>

niedziela, 16 sierpnia 2020

Od Nyx do Sorena

Nie czułam się bezpiecznie, gdy stał w pobliżu. Jak do tej pory wszystkich traktowałam jak wrogów, chcąc nie chcąc, bo mój umysł myślał tylko o tym, by chronić świątynie. Ale coś mi mówiło, że nie mam się lękać jego akurat z tego powodu. Coś było nie tak, ale nie mogłam zrozumieć co.
- Nie wiem, czego ode mnie oczekujesz, nieznajomy - mruknęłam.
Usłyszałam ciche prychnięcie. Odwróciłam się do niego tyłem, by pokonać narastającym wewnątrz mnie gniew. Podeszłam do niewielkiej biblioteczki, znajdującej się naprzeciw wyjścia i wyjęłam z niej jedną z zakurzonych ksiąg. Dmuchnęłam delikatnie, kurz uniósł się, by po chwili osiąść na podłodze i moim ubraniu. Potrząsnęłam szatą, by pozbyć się jego pozostałości i podałam przedmiot mężczyźnie. Wpatrywał się w nią, powoli przekręcając stronę za stroną. Jego brwi powędrowały w górę, by po chwili znów opaść w dół. Wzrok zatrzymał na jednym z większych obrazków, na którym znajdował się odręczny rysunek Gwiazdy.
- Co to jest?
Podeszłam bliżej, powoli siadając na oparciu mebla. Nie przejął się zbyt moją bliskością, dlatego pozwoliłam sobie nieco się nachylić w jego stronę.
- To Gwiazda - powiedziałam, swoim głosem - Nasz dar od bogów nieba. To właśnie ona pozwala nam istnieć. Cząstka prawdziwej gwiazdy, która świeci w nawet najbardziej słoneczny dzień.
Nie odpowiedział, tylko przekręcił stronę. Kilka Gwiezdnych Elfów stało w kręgu, a ich dłonie były związane czerwoną nicią. Nić przechodziła przez nadgarstki zgromadzonych, by połączyć się na środku z mieczem wbitym w ziemię. Widziałam na jego twarzy wiele pytań, lecz żadnego z nich nie zadał. Czyżby nie chciał być za bardzo wścibski?
Oglądał głównie rysunki, czytając części, które najbardziej mu się spodobały. O naszych rytuałach, historii. Gdy księga dobiegła końca, na chwilę jego wzrok zawiesił się w przestrzeni.
- Nie ma tam nic ciekawego, o waszej mocy, zdolnościach - mruknął i w końcu na mnie spojrzał.
- To tajemnica, nie spodziewaj się zbyt dużo.
Wstałam z miejsca, zaczynając chodzić po komnacie. Czekałam, aż skończy czytać, nie wiedząc, co ze sobą zrobić.
Z nikim kto tu przychodził, nigdy nie zamieniłam choćby słowa. Trzymałam się na uboczu, udając, że nie istnieje, byleby zostać niezauważoną A on zmienił moją rutynę. Z minuty na minutę czułam, jak moje gardło schnie, nieprzyzwyczajone do rozmów. Przybysz zamknął z głuchym trzaskiem książkę, co wyrwało mnie z przemyśleń. Wokół niego unosiła się przez chwile chmura kurzu, która siadła na ubraniu i meblu. Zaczął go pośpiesznie strzepywać, uważając, by nie zrzucić książki na ziemię. 
- Cóż, dziękuję, że się ze mną tym podzieliłaś - usłyszałam po dość długiej ciszy, gdy oboje wpatrywaliśmy się w posadzkę. 
- Po prostu chyba samotność zaczęła mi doskwierać - zaczęłam bawić się kosmykiem włosów, patrząc mu intensywnie w oczy - Gdyby nie one - wskazałam na dwie sowy siedzące na jednej z pustych półek - Kompletnie bym straciła umiejętność mowy.
- A gdzie reszta?
- Nie Twoja sprawa
Zamilkł na chwilę.
- Zostawili cię tu?
- Nikt mnie nie zostawił! - warknęłam, pokazując kły

<Soren?>

poniedziałek, 10 sierpnia 2020

Od Danny'ego do Lookyo

Puk puk.
Czułem, jak niewidzialna ręka stuka w moją czaszkę od środka, a jej niewidzialne pazury przejeżdżają po skórze. Na moment zaparło mi dech w piersiach, ale to zignorowałem. Wpatrzony w chodnik, zastanawiałem się, czy pójść do tego sklepu. Przydałaby mi się opinia fachowca, dlaczego ten jeden kamień świecił. Może to oznaczało coś złego?
Nie ignoruj mnie.
Znowu zapukał w moją czaszkę, wytwarzając przy tym charakterystyczny odgłos stukania w szybę. Zacisnąłem mocno szczękę, kiedy poczułem ból, podobny do migreny.
Zapomniałeś o mnie?
Wtedy kamień znowu zaczął świecić. Przyłożyłem do niego dłoń, zwalając przy tym chochlika z siebie. Na moment przestałem oddychać, czułem, jak coś ściska moje płuca. Kiedy puściło, przeniosło się na głowę.
- Choler... - mruknąłem niewyraźnie, opierając dłoń o ścianę.
- Ej! Nie mdlej mi tu – odezwał się lekko zdenerwowany chochlik. Nie spojrzałem na niego, skupiłem się na bólu, jaki promieniował w mojej czaszce.
Teraz moja kolej.
Kamień świecił się coraz mocniej. Nagle biały blask mocno błysnął, oślepiając mnie i Lookyo na moment. Odsunąłem się do tyłu, co było niepotrzebne, ponieważ naszyjnik wciąż miałem na szyi, więc w ten sposób nie sprawiłem, że przedmiot był dalej ode mnie. Utrzymałem równowagę, chociaż nogi się pode mną uginały. Było trzeba iść wcześniej do niej. Było trzeba...
Kamień nagle pękł. Rozpadł się na trzy kawałki, które wylądowały na ziemi, odbijając się od chodnika i lądując tuż przy moich stopach. Ból nagle zniknął, a mnie ogarnęło ogromne przerażenie. Przełknąłem gulę w gardle i spojrzałem na chochlika, po raz pierwszy od dawna tracąc na moment swoją obojętną minę. Kucnąłem i zebrałem zepsuty naszyjnik drżącymi rękami. Kiedy wstałem, myślałem, że wywrócę się do tyłu.
- Dobra, chodźmy – zmieniłem kierunek swojej drogi i ruszyłem biegiem do sklepu.
Nie uciekniesz.
Chochlik leciał przez moment za mną, aż w końcu mnie wyprzedził. Pokonaliśmy drogę do sklepu w szybkim tempie, w którym torba z zakupami rytmicznie podskakiwała. Nie zastanawiałem się, czy nie porwę przypadkiem rączek, na moje szczęście torba okazała się na tyle mocna, że wytrzymała tę szarpaninę. W drugiej dłoni trzymałem zepsuty naszyjnik, skupiając się na tym, aby być spokojnym. Już nie raz przechodziłem przez sztuczki tego wrednego demona, który korzystając z dostępu do moich wspomnieć, potrafił mi je na nowo odtwarzać, wprawiając mnie z przygnębiony nastrój, który z czasem przeradzał się w złość, w chęć zemsty... zazwyczaj wtedy mógł nade mną zapanować. Musiałem pozostać obojętnym.
Skręciliśmy w kolejną uliczkę i wtedy zobaczyłem sklep. Z lekką ulgą, że się udało, weszliśmy do środka. Lookyo poleciał za ladę, rozejrzał się i zniknął za jakimiś drzwiami. Ja w tym czasie spokojnie stawiałem kroki, rozglądając się po tych rzeczach. Może i dobrze, że rozwaliła u mnie kawałek ściany? Dzięki temu mam coś "darmowego", a aktualnie bardzo potrzebuje pomocy. Spojrzałem w dół, na swoją dłoń, w której trzymałem kawałki kamienia. Zaczynałem się martwić, że nic go nie powstrzyma. Wtedy usłyszałem czyjeś kroki. Podniosłem głowę i zobaczyłem przed swoim nosem małego chochlika, który zaraz wylądował na mojej głowie. Za ladą stała już wiedźma.
- Dzień dobry Danny, w czym mogę ci pomóc? - zapytała miło, chociaż jej oczy pozostały niemal bez wyrazu. Podszedłem do kasy, po czym położyłem na stół rozwalony naszyjnik. Kobieta spojrzała na kawałki kamienia i wyraźnie się zdziwiła. - Co się stało? - spojrzała na mnie podejrzliwie.
- To, co widać. Od jakiegoś czasu zaczynał się świecić i gasnąć. Dzisiaj się rozpadł – wyglądała co najmniej, jakbym zażądał reklamacji. Patrzyłem na nią spokojnie, mając nadzieję, że wyjaśni mi tę sytuację. Wiedźma jednak nim odpowiedziała, wzięła w dłonie kamienie i uważnie im się przyjrzała.
- Daj mi chwilę – zgarniając do ręki cały naszyjnik, szybko wyszła i zniknęła za drzwiami. Stałem i czekałem, czując, jak coś, co siedziało mi na głowie, nagle się zerwało i poleciało za kobietą. Wziąłem głęboki oddech i ponownie zaparło mi dech w piersiach, kiedy poczułem mocny impuls z tyłu czaszki.
- Nie możesz zaczekać, aż będziemy w domu? - wymamrotałem pod nosem, przymykając oczy.
Ty wiesz, że mógłbym ich znaleźć.
Zerknąłem w bok, na krzesło, które stało pod ścianą. Mając dość stania, usiadłem na nim i oparłem głowę o szafę. Za każdym razem kiedy demon przejmował na tym ciałem władzę, mówił o jednym; o zemście. Problem polegał na tym, że nie miałem pojęcia, o czym on mówił. Jakiej zemście?
Na tych, co wyrwali ci skrzydła.
Zmarszczyłem brwi. Przecież oni zostali zamrożeni, nie żyją, albo są w hibernacji. Nie wiem i nie chciałem się przekonać, jest dobrze, jak jest, ale on chce to zmienić. Nie podoba mu się to.
Usłyszałem kroki. Do pomieszczenia wróciła kobieta, patrzyła na mnie zdziwionym, aczkolwiek zainteresowanym spojrzeniem. Wstałem i czekałem na odpowiedź. Ta położyła na stole inny wisior.
- Twój demon przełamał zaklęcie.

<Lookyo?>

sobota, 8 sierpnia 2020

Od Taiki do Herodoty


Taika nigdy nie uważał się za przeciętnego mężczyznę. Przecież nie ulegał wpływom towarzystwa, nie przeżywał pijackich przygód, a już w szczególności nie biegał po lesie za pierwszą lepszą dziewką. Jednak ostatnie wydarzenia boleśnie uświadomiły Taice, że choć bardzo tego nie chciał, to idealnie wpasowywał się w opis przeciętnego mężczyzny. Co z tobą, pomyślał ocierając pot z mokrego czoła. Gdzie ty masz głowę? Gdzie oczy? Dałeś się zbałamucić pierwszej lepszej babie leśnej, jak zwykły smarkacz. Jak Pollock. Co za wstyd.
By nie musieć patrzeć na skwierczące ciało kobiety-demona Taika przeniósł wzrok na Dotkę, chociaż i tu, widok nie zachwycał. Dziewczyna była blada niczym niezbyt świeży trup, we włosy wplotły się jej chyba wszystkie elementy leśnego poszycia, a oczy miała otwarte tak szeroko, że niewiele brakowało by gałki opuściły czaszkę. Cieknące po okrągłych policzkach łzy wpadały do rozchylonych ust Dotki. Prawie nie oddychała, co w pewnym momencie zaczęło poważnie niepokoić Taikę. Kucnął koło dziewczyny.
— Wszystko dobrze? Nic ci nie jest? — zapytał najdelikatniejszym możliwym tonem, ale dziewczyna i tak drgnęła na dźwięk jego słów.
— Chyba. Nie wiem. To już nie żyje, prawda? — Zamrugała gwałtownie, po czym wzięła kilka głębokich wdechów, co zdecydowanie oczyściło sumienie Taiki. Przeżyje, pomyślał i w końcu sam zaczął normalnie oddychać. 
— Nie miała szans... — Nie zdążył skończyć, bo nagle Dotka chwyciła ramię mężczyzny i z niezwykłą siłą przyciągnęła go do siebie. Coś w nią wstąpiło. Strach? Złość? Nie wiedział. Patrzyli na siebie przez chwilę, Taika zupełnie zdezorientowany, Dotka dziwnie zdeterminowana, aż w końcu rudowłosa przemówiła wyjątkowo ostrym głosem:
— Co. Ją. Zabiło. Gadaj.
Taika gwałtownie pobladł, i przy jego jasnej karnacji, musiał wyglądać zdecydowanie gorzej niż niezbyt świeży trup. W dodatku czuł się niezwykle winny, bo w pierwszej chwili, gdy Dotka ściągnęła go na kolana i niebezpiecznie zbliżyła jego twarz do swojej, pomyślał o pocałunku, a nie o prawie zwerbalizowanej groźbie. Pewnie czary baby leśnej wciąż mąciły mu w głowie.
— Na niewymowne imię bodziszka cuchnącego, Taika! Co ją zabiło?
Oczywiście Taika nie wiedział czym jest bodziszek cuchnący, ani tym bardziej czemu jego imię jest niewymowne, ale czuł, że użycie tego sformułowania jest równoznaczne z wyrokiem śmierci. Czy jednak przyznawanie się przed praktycznie obcą dziewczyną do bycia magiem należało do grona tych dobrych pomysłów? Zresztą co by jej powiedział? "Słuchaj jestem przywoływaczem, tak jak mój wuj i pochodzę ze rodu Ulfsgardów, czyli praktycznie magicznej arystokracji, a teraz razem ze stryjem ścigam moich dwóch braci, którzy zamordowali naszą babcię, bo dzięki ich złapaniu zostanę prawowitym członkiem Klanu Przywoływaczy. Ej, chcesz może zobaczyć numer z wiewiórką?". Nie. Ten pomysł był fatalny, a fragment o numerze z wiewiórką nigdy nie powinien paść z jego ust. W ogóle nie powinien istnieć, natomiast Pollock, który go wykonuje, najlepiej, żeby w końcu zatruł się alkoholem i tym samym oszczędził rodzinie kłopotu. 
— Może to sprawka jakiejś innej leśnej istoty? — ostrożnie zaczął Taika, próbując nie prowokować Dotki. Jeszcze przez chwilę patrzyła na niego przenikliwie, po czym dziwny blask w jej oczach, tak dotąd wyraźny i niepokojący, niespodziewanie przygasł. 
— Niedobrze mi — wychrypiała. 
— Może lepiej wróćmy do wozu. Prześpisz się, napijesz wody. Wszystko będzie dobrze. — Rozumiejąc jak to jest mieć mdłości, Taika najpierw sam podniósł się z ziemi, a później pomógł wstać przerażonej dziewczynie. Dopiero wtedy zwrócił uwagę na stojącego niedaleko Pollocka.
Wuj drapał się po łysej głowie i wciąż mruczał pod nosem:
— Gdzie poszła? Gdzie moja piękna? Mój mały wróbelek. Moja letnia pszczółka. 
Taika musiał go później prawie siłą zaciągnąć z powrotem do wozu, gdzie czekała już mocno zaniepokojona matka Dotki. Starsza kobieta skakała chwilę nad nimi, sprawdzała temperaturę, ściągała z ubrań zeschnięte liście. Wciąż też cmokała i nazywała Pollocka odważnym, bo przecież poszedł walczyć z potworami by ochronić dwie bezbronne damy. Nie można zaprzeczyć, starszemu Ulfsgardowi bardzo pasowała ta wersja wydarzeń i nagle, jak ręką odjął, zapomniał o swojej letniej pszczółce. Pollockowi podobało się to do tego stopnia, że usiał na ławce obok Mary, a widocznie zmęczona Dotka nie miała nawet siły protestować. Taika natomiast od razu wyraził swój sprzeciw, po pierwsze tak nie wypada, po drugie Pollock śmierdzi i jest strasznie głośny, co może przeszkadzać Mary. Jednak starsza kobieta tylko machnęła ręką i już chwilę później Pollock zabawiał ją swoimi pijackimi historiami, a Taika i Dotka musieli jechać razem z belami materiału oraz idealnie poskładanymi szatami. 
Zwerbalizowane przez młodszego Ulfsgarda powody, dla których Pollock powinien siedzieć z tyłu, nie były jednak tymi najważniejszymi. Taika przede wszystkim wolał uniknąć dalszej rozmowy na temat śmierci baby leśnej. Dodatkowo obecność Dotki zaczęła go stresować. O Abhay'u założycielu, co ten demon z nim zrobił?
Jechali już dobrą chwilę, gdy Dotka nagle się odezwała.
— Taika, słyszysz coś? 
I Taika faktycznie coś słyszał. Jakby szept tuż za uchem. Nieokreślony, niewyraźny, ale jak najbardziej rzeczywisty.
Mężczyzna kiwnął nieznacznie głową czując, że rozchwianie uczuciowe może się okazać jednym z mniejszych problemów jakie sprowadziła na niego baba leśna.
***
Kolejne trzy dni podróży można byłoby podsumować jednym słowem: koszmar. Już w kilka godzin od spotkania z leśną babą, ktoś lub coś ukradło im wszystkie zapasy, a każda wyprawa do lasu, po królika bądź kuropatwę, kończyła się dziwnymi zadrapaniami i przeraźliwym bólem głowy. Gdy natomiast rozbijali obóz, z oddali od razu zaczynał dobiegać dziwny chichot i ogłuszające wycie. Jechali więc dalej, przerażeni i zmarznięci, wciąż gubiąc drogę, a od pewnego momentu kierując się po prostu w jedynym pewnym kierunku, czyli na wprost. Szepty, które zdawały się rozbrzmiewać w ich własnych głowach przeszły natomiast z niepozornego brzęczenia do niepowstrzymanego huku. Nie potrafili już logicznie myśleć, a tym bardziej zasnąć.
Wieczorem, trzeciego dnia, zbyt zmęczeni głodem i brakiem snu, po prostu zapadli w dziwnego rodzaju letarg będący bliską kuzynką śmierci.
***
Taikę obudziła muzyka. Upiorna, pozbawiona harmonii i pełna przyprawiających o gęsią skórkę słów.
Matka ziemi. Matka drzew. Pije nocą ludzką krew. Jak ulękniesz powinszuje. Gdy odejdziesz rozczłonkuje. Matka ziemi. Matka drzew.
Śpiew gwałtownie ucichł, a Taika usłyszał najdelikatniejszy głos jaki tylko mógł sobie wyobrazić. Brzmiał znajomo, niepokojąco znajomo, chociaż mężczyzna za nic nie potrafił dopasować go do spotkanej wcześniej osoby. 
— Ulfsgard. Mój kochany Ulfsgard. Chodź. Chcę zobaczyć twoją twarz.
Taika bardzo ostrożnie zszedł z wozu i oto stanął naprzeciwko wysokiej kobiety w niezwykle zwiewnej sukni. Jej długie jasne włosy opadały na perłową skórę rozświetloną blaskiem gwiazd, a ilekroć mrugała, długie rzęsy muskały delikatnie okrągłe policzki. Choć czerwone usta wygięła w uśmiechu, migdałowe oczy zdradzały zgoła inne emocje. Złość, strach, smutek. Wszystko na raz i nic jednocześnie. Taika czuł od niej zapach najsłodszej z możliwych róż.
— Nie jesteś jak reszta — odezwała się po chwili, wciąż uważnie badając mężczyznę wzrokiem. — Nie te włosy, nie ta twarz. Ale oczy. Oczy masz ich. Oczu się nie wyrzekniesz. Krwi też nie. 
— Czego od mnie chcesz? — wydusił w końcu Taika, walcząc z całych sił z niemocą jaka nagle ogarnęła wszystkie jego mięśnie.
— Wygląda na to, że siłę woli też masz po nich. — Zaśmiała się, a jej śmiech przypominał śpiew skowronka. — Ulfsgardzie, powiedz — dotknęła twarzy Taiki — czego ty chcesz ode mnie? Co ja mogę dać tobie w zamian za drobną przysługę.
Przez głowę Taiki przemknęły setki myśli, pragnień, tęsknot, złości. Większości nie potrafił nawet zwerbalizować, ale jedna paliła go tak wyraźnie, że nie mógł się powstrzymać i oznajmił:
— Chcę znaleźć i zabić moich braci, Uziaaha i Ruarka.
Tajemnicza kobieta uśmiechnęła się jeszcze szerzej. 
— W dawnych czasach wypiłam wiele Ulfsgardzkiej krwi. Rozlana wsiąkała w ziemię, karmiła moje korzenie. Teraz was czuję, gdziekolwiek jesteście, cokolwiek czynicie.
Taika zadrżał. Czy to wszystko jest tylko chorą grą? Czy za chwilę, zgodnie z piosenką, zostanie rozczłonkowany? Dotąd nie ufał nieznajomej, ale po tych słowach zaczął się jej zwyczajnie bać.
— Wiem co zrobili twoi bracia, Ulfsgardzie — podjęła swoim miękkim głosem. — Zabili własną babkę. Zarżnęli jak zwierzę. Oh, czułam każdą kroplę jej krwi, każdą jej cząstkę. Wyjątkowo gorąca, wyjątkowo niespokojna. — Nachyliła się do Taiki i odgarnąwszy mu włosy szepnęła do ucha: — Wiem też gdzie są teraz twoi bracia, Ulfsgardzie. Mogę ci ich podać na srebrnej tacy. Mogę ucznia cię pełnoprawnym Przywoływaczem. Czy to nie wspaniałe?
Odsunęła się powoli, a Taika pokiwał gorliwie głową. Coś jednak nie dawało mu spokoju.
— Wspominałaś o wymianie. Przysługa za przysługę...
— To nic wielkiego, Ulfsgardzie. — Zaśmiała się. — Jestem Matką ziemi i drzew, moje oczy sięgają więc wszędzie tam gdzie korzenie i gałęzie, wszędzie tam gdzie grunt pod stopami. Są jednak istoty, które próbują mnie oślepić, umknąć mojej mocy. — Jej twarz spoważniała, a perłowa skóra przybrała nieprzyjemną zielonkawą barwę. — Zabij wiedźmy z Bzdrogów i przynieś mi ich splugawione łby. 
Na te słowa, ziemia zadrgała, gdzieś w oddali dał się natomiast słyszeć trzask pioruna. Czy mając przed sobą tak dziką siłę, mógł sobie w ogóle pozwolić na stanowcze "nie"?
— W takim razie mamy umowę — wydukał.
— Dobrze. Ale pamiętaj, jeśli spróbujesz uciec albo sprzymierzysz się z tymi pomiotami, znajdę cię, Ulfsgardzie. Znajdę i rozerwę na drobne kawałeczki. A później spalę twoje truchło, tak jak ty spaliłeś jedną z moich córek.
Taika poczuł, że zaraz się przewróci. Tamta baba leśna. Tamta cholerna baba leśna była jej dzieckiem. Na wszystkich starszych Klanu, co za koszmar.
— Nie zawiodę cię — odpowiedział, choć szczerze powiedziawszy, po ostatniej groźbie kobiety, najchętniej by zrezygnował i wrócił do szukania braci na własną rękę.
— Nie wątpię, mój Ulfsgardzie.
Nieznajoma zaczęła się powoli oddalać, a tam gdzie stanęła ziemia obradzała kwiatami i żółtymi grzybami. Kiedy jednak znikała w głuszy jej perłowa skóra dziwnie poszarzała, zmarszczyła się i nieprzyjemnie dla oka, rozciągnęła. Włosy natomiast wypadły i już po chwili zamieniły w okropne czarne robaki. Nowo wyrośnięte kwiaty i grzyby gwałtownie zczerniały.
Matka ziemi. Matka drzew. Pije nocą ludzką krew...
***
— Kurwa, dzieciaku, już nie jesteśmy w dupie! No, wstawaj i zapierdalaj z jedzeniem, umieram, kurwa, z głodu. 
Słysząc standardową wiązankę przekleństw Pollocka, Taice zwyczajnie odechciało się otwierać oczy. Zamiast tego tylko bardziej podkurczył nogi i przycisnął do siebie nowy płaszcz. 
— Głuchy jesteś czy coś? — Taika poczuł, że ktoś uderza go w plecy. — Wstawaj, leniu śmierdzący. Wstawaj i do roboty, gówniarzu w rzyć dobrze nie kopnięty. 
Taika gwałtownie usiadł i już, już, miał powiedzieć, że to on zaraz Pollocka kopnie w jego tłusty zadek i żeby sam spierdalał, bo młody Ulfsgard śnił właśnie o wyjątkowo stresujących rzeczach, kiedy nagle spostrzegł, że te wszystkie stresujące rzeczy nie były tak do końca częścią snu. 
Od wozu do lini lasu prowadziły dziwne ślady zwiędniętej roślinności, wszędzie natomiast pełzały czarne robaki, długie niczym włosy wiejskiej dziewki.
Najbardziej makabryczny był jednak widok kręgu martwych kuropatw, zajęcy i jeleni, który ktoś starannie ułożył wokół ich wozu. 
— Zrobisz nam potrawkę? — zapytał Pollock, machając Taice przed nosem królikiem o przetrąconym karku. Taika widząc szkliste oczy zwierzęcia, szybko odczołgał się w głąb wozu próbując powstrzymać wymioty.
— Co... Kto to zrobił? — wydusił, dopiero gdy opanował mdłości. 
— Już tu leżały zanim się obudziliśmy — odpowiedziała Dotka, której najwidoczniej nie przeszkadzał widok uduszonej zwierzyny oraz trzymany przez Pollocka martwy królik. — Myślicie, że to robota jakichś dobrych duchów? W końcu bez jedzenia nie pożylibyśmy za długo, a tu proszę, tyle mięsa.
Taika głośno przełknął ślinę domyślając się tożsamości tych "dobrych duchów" i nie będąc do końca pewnym tej ich dobroci. 
— Co za przeklęta okolica. Najpierw ten dziwny ból głowy, teraz zarżnięte zwierzęta. Powiadam, nie podoba mi się tu. Lepiej pośpieszmy do Bzdrogów. To spokojne miejsce, bezpieczne, ale co najważniejsze, nie ma tam żadnych potworów. Bo złe tylko do złego ciągnie, a gdzie dobrzy ludzie tam jedynie dobre duchy przychodzą pomagać w gospodarstwach. 
Taika pobladł i już wiedział, że mimo ostatnich wydarzeń, mimo pijackich przygód, uleganiu towarzystwu i bieganiu po lesie za pierwszą lepszą dziewką, za nic nie pasuje do opisu przeciętnego mężczyzny. Przecież nikomu przeciętnemu nie przydarzają się takie historie. Zdecydowanie w Taice musiał być coś niezwykłego, pytanie tylko czy z korzyścią dla niego.

wtorek, 4 sierpnia 2020

Od Lookyo do Danny'ego

Spojrzał na białowłosego, skrzywił się, cicho wzdychając. Nie podobało mu się to, co właśnie tamten powiedział. Przeleciał taki kawał, bez pomocy Vince'a, ponieważ kocur poszedł gdzieś coś przynieść Ihranayi, zmęczył się, a Danny odmawiał pójścia do sklepu. Minął cały tydzień, mógł znaleźć chwilę, by przyjść, a nie teraz wymyślać, że nie ma czasu. Naprawdę nie lubił takich sytuacji. Jeśli miał być szczery, to już dałby sobie spokój z tym darmowym przedmiotem – nie chciał, to nie, łaski bez. Ihranaya jednak mówiła, żeby dać mu tak jakby szansę, bo nie chciała być mu dłużna i kazała biednemu chochlikowi polecieć i zaciągnąć Rogacza do sklepu. Ugh, potrzebny mi urlop, i to od zaraz!
– Zakupy mogą poczekać – jęknął, czułki opadły lekko na boki.
Usiadł na ramieniu chłopaka, tamten na to nie zareagował, a za to odparł:
– Nie mogą.
Lookyo ponownie westchnął.
– Na twoim miejscu to już dawno bym poszedł do Ihranayi – wzruszył ramionami. – Nikt cię nie nauczył, że jak się pojawia coś niecodziennego, to trzeba się tym od razu zająć?
– Może to nie jest wcale problem...
– Jest lub nie, ty tego nie wiesz i lepiej to sprawdzić.
Danny milczał. Między dwójką nastała cisza, która z czasem zaczęła się dłużyć. Kyo patrzył na niego wyczekująco, jednak nie doczekał się odpowiedzi z jego strony. Ostatecznie tylko przewrócił oczami, mówiąc:
– Rób, jak chcesz, ale jak coś ci się stanie, to nie miej potem pretensji.
Po pewnym czasie znaleźli się w sklepie. Danny zaczął błądzić między półkami w poszukiwaniu potrzebnych mu rzeczy, zupełnie niezainteresowany obecnością chochlika. Lookyo siedział na jego głowie i bawił się białymi włosami. Ze złośliwości splątał mu kilka, robiąc kołtuna, jednak całkiem szybko się znudził, więc trochę później wybił się w górę i zaczął latać od regału do regału. Przyglądał się niektórym produktom, szukając czegoś, co by go zaciekawiło. Niestety nic szczególnego nie wpadło mu w oko, sklep nie miał niczego wyjątkowego. Ostatecznie chwycił w swe łapki owiniętego w papierek czekoladowego cukierka i wrócił z nim do Danny'ego.
Białowłosy patrzył, jak chochlik siada na jego ramieniu, uniósł nieco brwi.
– A ty nadal tu? – zapytał z ledwo wyczuwalnym zdziwieniem w głosie.
– Też mi się to nie podoba, ale co ja poradzę? – odparł Kyo, wzruszając teatralnie ramionami.
Na te słowa chłopak cicho westchnął, nic jednak nie odpowiedział. Udał się do lady i zapłaciwszy za swoje zakupy, wyszedł ze sklepu. Lookyo przez ten czas chował się w jego torbie, dopiero gdy oddalili się kawałek, powrócił na ramię ze swoją zdobyczą.
– Nie mów, że go ukradłeś – usłyszał.
Spojrzał na twarz Rogacza zdradzającą obojętność, specjalnie zaszeleścił papierkiem.
– To tylko cukierek – odpowiedział w ogóle nieprzejęty sprawą. – To nic w porównaniu z tamtym łańcuszkiem. Zresztą, dla zwykłych osób to tylko drobna przekąska, która praktycznie w ogóle nie zaspokoi głodu. Jeśli ja będę to jadł tylko w małej formie, to mi wystarczy na prawie trzy miesiące.
Uniósł cukierka do góry, wpatrując się w niego z błyskiem w oczach. Już się nie mógł doczekać, aż będzie mógł go zjeść. Szczerze mówiąc, to najlepiej by to zrobił w dużej formie, ale to, co przed chwilą powiedział, miało zadziwiająco tyle sensu, że postanowił naprawdę trzymać tego cukierka z trzy miesiące. Tylko żeby wcześniej się nie zepsuł, bo to by było trochę marnowanie. I musiałby lecieć po nowego.
Siedział w milczeniu na ramieniu białowłosego, na chwilę obecną zapominając, po co on w ogóle przyleciał do niego; czekoladowa słodycz całkowicie go pochłonęła. I byłby tak przesiedział całą drogę gdyby nie nagłe mocne zachwianie ramienia, które prawie strąciło go na ziemię. Zamachał parę razy skrzydełkami, by odzyskać równowagę, trochę też sobie pomógł ogonem. Zmarszczył w lekkim zirytowaniu brwi, spojrzał na demona, który zatrzymał się i podparł ręką czoło. Widząc, że ten chyba nie czuje się najlepiej, wzbił się w górę i zawisnął przed jego twarzą.
– Ej, nic ci nie jest? – rzucił.
Danny przez moment nie odpowiadał, co Kyo od razu uznał za negatywną odpowiedź. Spuścił wzrok na naszyjnik, gdy wtem dostrzegł, jak jeden z kamieni zaczyna się świecić. O nie... Pojawiło się u niego pewny cień zmartwienia, lecz wcale tego nie okazał, wpychając cukierka pod pachę i podpierając ręce na biodrach, mówiąc:
– A mówiłem, że musisz jak najszybciej iść do Ihranayi z tym naszyjnikiem. Pewnie ma on jakiś swój limit, który ty przekroczyłeś. Mam nadzieję, że dojdziesz sam, bo za bardzo nie chce mi się znowu ciebie nieść –dorzucił, cicho wzdychając.

Danny?