niedziela, 27 września 2020

Od Ayany do Lu

Metaliczna woń unosiła się w powietrzu, napawając Ayanę osobliwym uczuciem spokoju - przywykła do krwi, do wydzielanego przez zwłoki zapachu, na przekór wszystkiemu odnajdując w nim pewien komfort. Dobrze, przynajmniej jeszcze żyła. Po ostatniej zasadzce, przez którą wraz z Lutoborem znalazła się w zaświatach, zaczęła niemal odruchowo poddawać wątpliwości wszystko, co widziała przed sobą - nie ufała zmysłom, momentami nie wierzyła nawet samej sobie. Czy tą, której myśli rozbrzmiewały obecnie w jej głowie faktycznie była Sardothien, którą znała? Którą była, nim na dobre ugrzęzła w szlamie knowań i łaknących jej krwi kapłanów?
- Kurwa mać. - Zdążyła jedynie przekląć, nim kolejne z jaskrawych zaklęć uderzyło w stojący tuż za nią filar.
Kobieta niemal natychmiastowo odskoczyła, wymierzając w oponenta serię czerwonych błyskawic - i choć całość zadziała się tak szybko, że Ayanie ciężko było dokładnie wyłapać wszystkie wykonywane przez drugiego maga ruchy, mogła przysiąc, że choć połowa z jej zaklęć zdołała w porę ugodzić mężczyznę. Z ust spłynęła krew, a oczy błysnęły niezwykłą mieszaniną furii i agonii. Nekromantka odpowiedziała szerokim, jak na siebie uśmiechem, natychmiastowo żałując owej prowokacji - rzucone przez jasnowłosego zaklęcie ugodziło ją prosto w brzuch z siłą tak ogromną, że czarnowłosa z trudem powstrzymywała się przed upadkiem na lodowatą posadzkę i zwymiotowaniem wszystkiego, co tylko mogła. Zatoczywszy się na nogach, wspierając o ów nieszczęsny, zmasakrowany doszczętnie filar, coraz poważniej zdawała sobie sytuację w jak brutalnej sytuacji się znalazła - jedno z nich nie wyjdzie stąd żywe, a Ayana szczerze błagała, by to nie ją konieczne było pogrzebać. 
- Chyba śnisz. - mruknęła pod nosem, wypluwając zbierającą się w ustach krew, nim jej oczy zaszły bielą, a pomieszczenie omiotła iście złowroga aura
Przyzwanie swych trupich sług było jedynym, co mogło drastycznie zmienić jej sytuację. Zużycie ogromnych ilości magicznej mocy mogło skończyć się dla niej jednak tragicznie, jeśli wrogi mag zdoła w jakikolwiek sposób skontrować desperacką walkę o życie - i choć doskonale zdawała sobie sprawę z poważnych konsekwencji, które niesie za sobą tak ogromne ryzyko, nie zawahała się nawet przez chwilę. Musiała wydostać się stąd za wszelką cenę. Wykorzystywała i igrała ze śmiercią całe swe życie, dlaczego więc i tym razem miało się jej nie udać?
Surgite, serve domin... - Nie zdążyła jednak wypowiedzieć swej inkantacji, gdy do pomieszczenia wpadł pokryty posoką towarzysz.
I choć Sardothien podczas długich podróży zdołała poznać już swego kompana, zdając sobie sprawę, jak uprzejmym był stworzeniem, w tamtej chwili poczuła się wręcz przerażona, spoglądając ku wypełnionym dzikością oczom. Odniosła wrażenie, jakby nie wiedziała o nim zupełnie nic. Nie odezwała się nawet słowem, gdy rzucił się ku czarodziejowi, wyrywając z piersi jego bijące wciąż serce. Zapach krwi stał się jeszcze silniejszy, a to, co pozostało z oponenta, ciężko było nazwać zwłokami. Ayana nie miała pojęcia, jak się zachować, nie była bowiem pewna, czy stan Lutobora wynikał z psychicznego wyczerpania ostatnimi wydarzeniami, czy może rzuconej przez resztę zakonu klątwy - oddychając ciężko czekała więc na chwilę prawdy, w duchu godząc się już z własną śmiercią. Była na skraju, a jej magiczna moc nie wystarczyłaby na stawienie mu czoła - polimorf był na zwycięskiej pozycji, nawet po utracie jednej z górnych kończyn. Gdyby tylko zechciał, mógł z łatwością pozbawić ją życia. Gdy finalnie odwrócił się w jej stronę, nekromantka zamarła z przerażenia - po raz pierwszy w życiu zdała sobie bowiem sprawę, jak kruche było jej istnienie, jak nic niewarta okazywała się, spoglądając śmierci w oczy. Cała duma i poczucie wyższości skonały w akompaniamencie dzikiego warkotu, agonalnych wrzasków umierającego mężczyzny. Iluzja bezpieczeństwa została strzaskana, a jej fragmenty przygniotły czarnowłosą na tyle, by odebrać jej oddech. Przymknęła oczy, nie chcąc dłużej patrzeć na scenę kaźni. Nie potrafiła bowiem odeprzeć wrażenia, że gdy Lutobor rozprawi się z czarodziejem, przyjdzie kolej na nią.
Atak jednak nie nadszedł. Zamiast niego dziewczyna usłyszała jednak głuche uderzenie, któremu wkrótce wtórowało kolejne, znacznie głośniejsze. Niepewnie rozwarła oczy, spotykając się z widokiem bijącego coraz wolniej serca u jej stóp oraz leżącego w bezruchu Taghaina - przytłaczające spojrzenie zniknęło, a oddech znacząco się uspokoił. Mimo tego dziewczyna odczekała jeszcze chwilę, nim choćby zbliżyła się ku nieprzytomnemu kompanowi, nie będąc w stanie odgonić czarnych myśli, jakoby nagła zmiana zachowania faktycznie miała coś wspólnego z niezidentyfikowaną klątwą. Z drugiej strony wiedziała jednak, że nie mogła najzwyczajniej go zostawić. Rozważając w głowie wszelkie dostępne możliwości, oczyściła rękawem rozbryzganą na twarzy polimorfa krew. Nie miała wyjścia, musiała teleportować ich do własnej piwnicy - w każdym innym miejscu wzbudziliby zdecydowanie zbyt wiele zainteresowania, które było obecnie ostatnim, czego potrzebowali. Nie przeteleportowała ich jednak od razu, odczuwając dziwnie agresywny impuls, przez który momentalnie dopadła do pobliskiej ściany, ciskając znajdujące się na niej pochodnie ku drewnianym elementom zabudowy i rozwieszonym licznie sztandarom. Niech ten cholerny ogień was oczyści. Dopadła do Lutobora niemal natychmiastowo, z trudem przenosząc ich jak najdalej od gorejącego w płomieniach zamczyska.
***
Kobieta czuła się wyczerpana, nie mając siły wstać z ulokowanego w kącie piwnicy fotela. Teleportacja i pospieszne podawanie polimorfowi niezbędnych środków leczniczych i uspokajających wyczerpało ją znacznie bardziej, niż zakładała. Ayana ledwo trzymała się na nogach, z trudem znosząc zawirowania głowy i tępy ból brzucha nieustannie przypominający jej o przepaści, jaka oddzielała ją od przeciwnika. Chciała kląć, wrzeszczeć przez własną bezużyteczność, lecz i na to brakowało jej sił, a pozostałości dumy wewnętrznie ją blokowały. Wystarczyło jej, że pokazała strach, nie zamierzała dalej się upokarzać - jeśli Lutobor cokolwiek z tego pamięta, nie planowała dobrowolnie się przyznać. 
- Po moim trupie. - warknęła, choć przypominało to bardziej wyjątkowo agresywny szept
Potrzebowała przerwy od desperackiej walki o własne życie. Chciała zwyczajnie zniknąć. Szczerze tęskniła za z lekka monotonnym, nauczycielskim fachem, w którym nie zagrażało jej nic poza wybuchową osobowością Francessci. Jeśli istniał choć cień szansy, by wszystko wróciło do poprzedniego stanu, Ayana była gotowa zrobić wszystko. Z drugiej strony wciąż dokuczała jej własna słabość - nigdy nie powinna była przegrać pojedynku, ba, żadne z zaklęć nigdy nie powinno było jej trafić. Dziewczyna potrzebowała nauczyciela, być może dogłębnych nauk z opasłych, magicznych tomisk - cokolwiek musiałaby zrobić, łaknęła siły, pragnęła poprawić swe zdolności i nigdy więcej nie czuć tego, co wstrząsało nią w chwili, gdy w bezruchu czekała na śmierć. 
Westchnęła ciężko, rzucając pod nosem kolejną wiązankę przekleństw, nim wykorzystała resztki sił, które wciąż trzymały ją w stanie czuwania, by zmienić wszystkie opatrunki Taghaina oraz podać mu kolejną dawkę przygotowanych jakiś czas temu lekarstw. 
- Cholera. - westchnęła, gdy wizja świata z każdą chwilą stawała się coraz mniej wyraźna, a powieki zamykały się bez jej kontroli
Z trudem wspięła się więc na stół sekcyjny, kładąc się nieopodal Lutobora - w duchu ciesząc się, że mebel był na tyle ogromny, by pomieścić ich dwójkę - nim całkowicie opadła z wyczerpania.

Lu?