sobota, 1 maja 2021

Od Alaratha do Meyari

 No oczywiście, bo nie można mieć domu w jakimś normalnym miejscu gdzieś w mieście. Nie, trzeba zapierdalać jeszcze przez całe miasto niczym jacyś pielgrzymi na wzgórze. Irytacja Alaratha sięgała zenitu, jak tylko mógł, opanował emocje. Przenikliwy mróz i śnieg odbijały się na wytrzymałości elfa i tylko kiedy Meyari czymś się zajęła, potajemnie wypił jedną ze swoich błękitnych mikstur, żeby jakkolwiek dotrzeć do celu o własnych nogach. Z drugiej strony nie ma co winić kobietę, nie spytał, gdzie jest gospoda, tylko gdzie teraz. „Muszę chyba uważniej dobierać słowa”,  pomyślał elf, ale to, co ujrzał potem, warte było całego wysiłku. Sam budynek, który niewątpliwie był celem ich podróży, wyróżniał się od miejscowej architektury. Alarath nie był budowniczym, więc ciężko było mu stwierdzić, skąd może pochodzić taki styl, ale ta wiedza nie była mu potrzebna żeby podziwiać piękno tego domu, obserwując i podziwiając całe to miejsce, elf dostrzegł coś nietypowego. „Śnieg. Jakby opadał wolniej?”  Miał racje, płatki śniegu niczym spowolnione w czasie, nie śpieszyły się opaść na ziemię. Leliv najwyraźniej również wyczuł magię emanującą z tego miejsca, tak gwałtownie wskoczył na ramie elfa, że prawie z niego spadł, ale dzięki pomocy swoich pazurków i dłoni Alaratha wspiął się z powrotem.

W chodząc do środka, wzrok Alaratha od razu został skierowany do góry, kiedy od wielkiej dziury w dachu, nie czuć było z chłodu, a podłoga nie była nawet wilgotna od padającego przez nią śniegu.

„Zdumiewające” – elf był pod takim wrażeniem, że nie był w stanie niczego powiedzieć, czuł, że cały ten dom jest przepełniony magią i w większości sam o siebie dba – doszedł do takiego wniosku, kiedy zobaczył miotłę ,która sama ruszyła zamiatać podłogę po ich brudnych i mokrych butach.

- Proszę, rozgość się. Zaraz przygotuję Ci kąpiel, pewnie chciałbyś się rozgrzać. Ja za ten czas postaram się coś przygotować do jedzenia. – spokojny głos Meyari jakby zlewał się z dźwiękami tego domu w jedną całość.

Alarath czuł się jak dziecko w ogromnej magicznej mgle, nie wiedząc,  na czym skupić wzrok, krążył po domu, obserwując przeróżne przedmioty, które albo przecinały powietrze, gdzieś lecąc albo funkcjonowały same bez pomocy ludzkich rąk. Ten dom jest idealnym przykładem, jak mała jest wiedza Alaratha o mocy , którą został obdarowany lub… przeklęty jako dziecko i jak wiele jest jeszcze do nauczenia, oczywiście potrafił sprawić że jakiś przedmiot zacznie latać i przemieści się na drugi koniec pomieszczenie, ale to co się działo tutaj chyba przekraczało jego umiejętności, może i byłby w stanie opanować taką moc… gdyby ktoś go tego nauczył.

Z zamyślenia wyrwało go zwierzę, które zaczęło go obwąchiwać, miało białe futro i przypominało nieco wilka, lecz budową był smuklejszy. Elf wyciągnął rękę żeby je pogłaskać, ale to od razu uciekło w głąb domu. Chwilę później, kiedy Alarath dalej podziwiał magiczną aurę, Leliv zeskoczył z ramienia i pobiegł w nieznane zakątki posiadłości czarodziejki, nie dając nawet czasu na reakcję właściciela.

Po dłuższej nieobecności wróciła Meyari przerywając wszelkie analizy maga na temat jej domu.

***

Nawet woda w wannie była niezwykła, mimo dużej ilości czasu poświęconego kąpieli, woda ani trochę nie ostygła, co również było powodem przedłużenia relaksu. Szykując się do kolacji, elf zauważył że otoczenie również oddziałuje na niego, co można było zauważyć spoglądając na jego znamiona na całym ciele, które świeciły delikatną purpurą, a to zwykle się dzieje kiedy Alarath używa magii, jednak tym razem tego nie robił. Dostrzegł również szlafrok przygotowany dla niego razem z ręcznikami. Był damski, ale pasował prawie idealnie.

Wykąpany, wrócił do głównej sali, na miejscu czekała już na niego Meyari z gotową kolacją.

- Jak się czujesz? – spytała czarodziejka

- O wiele lepiej, dziękuje – odparł, wycierając jeszcze ręcznikiem mokre włosy.

Złożył starannie ręcznik i odłożył w miejscu gdzie uważał że tam powinno się go odłożyć.

- Przygotowałam kolację

Spojrzał, na stół, dwie marne miski kaszy i dzbanek wody – to wszystko co było na stole. Alarath spojrzał na to wszystko, trochę rozczarowany, trochę zmieszany i trochę smutny że będzie musiał zadowolić się samą kaszą.

Meyari zaczęła się śmiać.

- Myślisz że to wszystko co miałabym do zaoferowania? -Uśmiechnęła się i kilkoma gestami rąk na stole pojawiły się przygotowane dwa zestawy talerzy, wino oraz pieczone zwierzę którego w takiej formie elf nie jest w stanie rozpoznać

- To tylko iluzja – uśmiech czarodziejki był niewinny i szczery, ale wywołał w duszy elfa pewien spokój. Skłoniło elfa do chwilowej myśli czy ona nie rzuciła na niego jakiegoś uroku,  szybko odstawił myśli na bok kiedy czarodziejka wskazała na krzesło naprzeciwko jej. Spojrzał na nią „Jej magia jest potężna, sama jej posiadłość o tym świadczy”

Kto by pomyślał że ciepła kąpiel, posiłek i magiczna aura otoczenia wystarczą żeby całkowicie poprawić humor. Wszystko to odprawiło negatywne myśli na bok i pozwoliło cieszyć się spokojną chwilą w towarzystwie Meyari. Być może gdyby spędzał więcej czasu z osobami, które całe życie poświęcili  w zagłębianiu tajników magii, to może dorównałby siłą samym Magom, ale Alarath nie mógłby o to prosić Marie, zbyt dużo dla niego już zrobiła. Gdyby mógł się jej jakkolwiek odwdzięczyć…gdyby tylko miał cokolwiek, jest włóczęgą, nie posiada nic co mogłoby mieć jakąkolwiek wartość dla tak potężnej czarodziejki. Z zamyślenia wyrwał go głos Mayari

- Co o tym myślisz?

- Hmm? Ah tak – odparł zdezorientowany elf – Myślę że to znakomity pomysł – dodał z uśmiechem na twarzy

„Na co ja się właśnie zgodziłem?”

- Naprawdę? – spytała z lekkim niedowierzaniem czarodziejka

- Oczywiście, a czemu miałby nie być? – elf zaczął się trochę denerwować  

- Cóż… – zaczęła nieśmiało – mało kogo interesują moje badania i odkrycia, poza tym jesteś osłabiony.

Alarathowi od razu ulżyło, obawiał się że przed chwilą zgodził się coś zrobić o czym w ogóle nie miał pojęcia.

- Bardzo chętnie obejrzę wszystkie twoje badania. – dodał na koniec

***

Po kolacji Meyari zaprowadziła ich na wyższe piętro. Alarath spodziewał się że nic nie zrobi na nim większego wrażenia niż dziura w suficie ale teraz ujrzał szklaną podłogę z wielkim zegarem astronomicznym w środku.

- Woah – Elf nie był w stanie powiedzieć niczego więcej

- Hmm?

- Całe to miejsce… Woah – Nie mógł znaleźć lepszych słów. Ostatnim miejscem które zrobiło na nim takie wrażenie, była Akademia magii ale o tym miejscu chciał tylko zapomnieć.

- Skoro tak uważasz – Zaśmiała się lekko czarodziejka, kierując się do pokaźnych rozmiarów stołu, pełnego ksiąg, map, zwojów i wszelkiej maści pergaminów. 

 - Proszę – wskazała na stół – Tutaj jest prawie wszystko.

Alarath, okrążył powoli stół, uważnie przeglądając leżące na stole pergaminy. Zatrzymał się, podniósł, jeden papier i zaczął przegadać runy na nim. Spojrzał po chwili na Meyari.

- To od czego zaczniemy?

***

Co najmniej kilka godzin spędzili na przeglądaniu, analizowaniu, dyskutowaniu i dzieleniu się teoriami na temat gwiazd i wszystkiego co z nimi związane. Alarath spacerował po pomieszczeniu obserwując na zmianę gwieździste niebo i wielki zegar w podłodze. Czuł się dziwnie, nie typowo, krążyły po nim emocje, których nie czuł od dawna i nie rozumiał tego.

- Późno już, powinniśmy odpocząć – usłyszał głos Meyari, która powoli sprzątała całe stanowisko.

W tym czasie elf znalazł w koncie pomieszczenia coś co go zaintrygowało. Była to zakurzona skrzynka przypominająca gramofon ale w środku nie było niczego z czego mógłby grać.  Alarath wyłączył się całkowicie próbując rozgryźć działanie tego urządzenia.

- Co robisz? – spytała zaciekawiona czarodziejka, kiedy ten podszedł z powrotem do stołu.

- Pamiętasz nasze pierwsze spotkanie? – spytał.

Tak? – Marie chyba była lekko zdezorientowana.

Położył urządzenie na stole, po czym nasycił je niewielką ilością swojej magii. Po chwili wszelkie mechanizmy w skrzynce zaczęły się poruszać i z pudełka zaczęła wydobywać muzyka, ta sama, która grała kiedy spotkali się pierwszy raz w karczmie w Ahmarinie.

-  Przypomnijmy sobie jak to było – złapał ją za rękę, wyciągnął na środek sali i zaczął prowadzić taniec. Ten sam co w Ahmarinie

Może to jest to. Może to jest powód wszelkich nowych emocji w elfie. Może tego właśnie potrzebował Alarath żeby zapełnić ciążącą w nim pustkę. Może potrzebował bliskości. Kogoś z kim będzie mógł swobodnie porozmawiać . Tego wieczoru Alarath poczuł spokój ducha, jakiego nie czuł od bardzo, bardzo dawna.

„Może nie wszyscy magowie są tacy sami”


[Meyari?]

niedziela, 25 kwietnia 2021

Od Meyari do Alaratha

 Drobny gest Alaratha lekko speszył dziewczynę, wywołując u niej delikatny rumieniec na twarzy, która i tak już była lekko zaczerwieniona od mrozu, w którym maszerowali przez ostatnie dni. Odwracając głowę, miała nadzieję, że mężczyzna nie spostrzeże jej reakcji, jednak ten jedynie pogorszył sytuację, klepiąc ją delikatnie po ramieniu. Jak na osobę dość wysoko postawioną w Ministerstwie, czarodziejka nie szczyciła się dobrą opinią w wyższych kręgach. Mimo wielu jej zasług była nadal uważana za nierozsądną i niedojrzałą, głównie przez wszelkie swoje teorie, które usiłowała udowodnić. Odbijało się to także na jej zdolnościach komunikacyjnych i społecznych. Dziewczyna raczej nie miała wcześniej okazji nawiązać żadnej solidnej relacji, nie wspominając o tym, że nawet nikt nie poświęcił jej chwili uwagi, aby chociaż wysłuchać jej wieloletnich badań na temat nieboskłonu. Nic dziwnego, że teraz w towarzystwie elfa czuła nadzwyczaj wiele emocji, których nie potrafiła dokładniej określić.

– Co planujesz zrobić jak już uda nam się skontaktować z twoją siostrą? – Jej spokojny ton przerwał ciszę, a spojrzenie z zainteresowaniem skierowało w stronę twarzy elfa.

Dziewczyna była zaintrygowana jego osobą, więc miała nadzieję na to, że zyska towarzysza na kilka kolejnych podróży. Jej nadzieje jednak zostały roztarte tak szybko, jak pojawia się szron na oknach w Schimoel. Rzeczywiście mogła być naiwna, myśląc, że mężczyzna wiąże z nią cokolwiek więcej niż jedynie możliwość do kontaktu ze zmarłą siostrą. Jej samopoczucie spadło, a ton stał się chłodniejszy z chwilą, z którą poczuła się, jakby była jedynie narzędziem, które można wykorzystać. Jej oczy dosłownie straciły blask, reagując na jej aurę, dziewczyna spuściła nieznacznie głowę. Nie oczekiwała wiele od towarzysza, po prostu łudziła się, że w końcu ktoś więcej niż nieliczna garstka magów okaże jej odrobinę zrozumienia.

– Oh… – W jej głosie słychać było lekkie rozczarowanie, a wśród podróżników znów zapanowała cisza. Sytuacja mogła wydawać się niezręczna, jednak białowłosa przywykła już do tego. Dziewczyna wzięła głęboki wdech, aby ochłonąć, oczywiście w psychologicznym znaczeniu tego słowa, ponieważ na upał nie mogli się skarżyć. Można by powiedzieć, że jej energia wróciła, mało tego, zaoferowała swoją gościnność. W końcu nie miała siły, aby cały czas uczęszczać do gospody i szukać tam elfa.

- To nie traćmy czasu. - Czarodziejka czym prędzej ruszyła przed siebie, aby skupić się na celu podróży i spróbować poukładać swoje myśli.


***


Reszta podróży była dość cicha, nic dziwnego, atmosfera pomiędzy podróżnikami stała się niemalże tak chłodna niczym powietrze w Virvi. Mroźny wiatr niosący ze sobą ostre płatki śniegu, szczypiące twarze w zetknięciu ze skórą podróżników, doskwierał im coraz bardziej z każdym krokiem bliżej w kierunku miasta. Alarath z pewnością nie czuł się w tym momencie najlepiej, było to po nim wyraźnie widać. Wysoki towarzysz białowłosej zdecydowanie gorzej radził sobie z ukrywaniem strapienia niż ona sama. Początkowo dziewczyna nie chciała nawet myśleć o powodach jego niezadowolenia, zwalając w myślach całą winę na chłodny klimat i prawdopodobny brak przyzwyczajenia do panującej tu pogody. Mało kto odwiedzał granice lodowej krainy, a tym bardziej osadnicy z ciepłych nadmorskich królestw.

– Alarath, wszystko w porządku? – Zapytała z lekkim zmartwieniem w głosie. Wolałaby szczerze, gdyby miał po prostu zły humor, niż jakby zaraz miał jej paść z wyziębienia.

– W jak najlepszym. – odparł krótko poirytowany – Widać już Virvi.

Dobrze, że zdążyli dotrzeć do miasta jeszcze przed zmrokiem. Już teraz przykuwało ono wzrok swoją zaskakująco ciepłą aurą, niestety nie chodziło tutaj o temperaturę, jednak uliczne oszronione latarnie, zapalane były jeszcze przed zachodem słońca. Ulice były zawsze odśnieżone i posprzątane, a miasteczko było niczym oaza na pustyni lodu. Meyari wręcz poczuła ulgę, wracając w swoje strony. Nie mogła się już doczekać, aż rozsiądzie się przy kominku w swoim fotelu, lub za biurkiem. Na samą myśl wręcz bardziej odczuwała zimno i przyspieszała kroku. Zatrzymało ją pytanie czarnowłosego elfa.

– No księżniczko… to gdzie teraz?

W zasadzie drogi były dwie. Jedna prowadziła do niedrogiej, lecz znanej gospody, znajdującej się nieopodal rynku, druga prowadziła w przeciwnym kierunku, do kwatery astronomki. Decyzja, którą właśnie podejmowała białowłosa, niekoniecznie musiała spodobać się elfowi. To, że znajdowali się w mieście, wcale nie znaczyło, że podróż się zakończyła. Gdyby poszli do tawerny, jak pewnie zakładał Alarath, szliby niewiele ponad pół godziny, Meyari jednak musiałaby wtedy kolejne dwie spędzić na podróży do swojego domu, lub spędzić noc w karczmie, co kompletnie się jej nie widziało, zwłaszcza że musiałaby za to płacić, będąc praktycznie u siebie. Właśnie z tego powodu śnieżnowłosa wskazała dłonią w kierunku zachodnim, w stronę niewielkiego wzgórza.

Po niepełnej godzinie Alarath zrozumiał, że nie zbliżają się do centrum, a kierują na jedyne widoczne wzniesienie.

– Nie kierujemy się w stronę gospody, prawda? – zapytał lekko poirytowany. Zimno zdecydowanie pogorszyło jego nastrój. Dziewczyna jednak odpowiedziała mu jedynie milczeniem, co potwierdzało jego przemyślenia. Przecież mówiłem, że mogę zatrzymać się w gospodzie.

– Jeszcze mi podziękujesz, a ta chwila marszu jest niczym przy naszej całej podróży, nieprawdaż? Uniosła jedną brew. Nie poprosił ją, aby prowadziła do gospody, zapytał tylko gdzie teraz, dał jej wybór, więc wybrała lepszą opcję.


***


U podnóża wzgórza stykały się ze sobą trzy ścieżki, prowadzące kolejno w stronę dwóch części miasta i lasu nieopodal, a od nich odbiegała jeszcze jedna, kierująca ku szczycie. Z czasem brukowy chodnik zmienił się w schody, co mogło wydawać się katorgą dla zmęczonych podróżników. Jednak z każdym krokiem bliżej strapienie zimnem jakby ustępowało. Kiedy dotarli na sam szczyt, ich oczom ukazał się niewielki dom, zdecydowanie odbiegający wyglądem od reszty budowli w Virvi. Swoim stylem przypominał raczej budownictwo wielkich miast w Terpheux, przemieszane z charakterystycznymi dla Schimoel kształtami i zdobieniami ściennymi. Synteza stylów dawała coś unikatowego dla oka, a połączenie marmuru i metali zapierało dech w piersi. Kiedy Alarath zdołał zachwycić się już samym budynkiem, dotarło do niego także, że na wzgórzu śnieg opada o wiele wolniej niż u jego podnóża. Tak jakby zawisł w powietrzu lub padał w bardzo zwolnionym tempie. Uwagę na to zwrócił także jego pupil, który pierwszy raz od bardzo dawna wychylił swój łebek spoza kołnierza płaszcza elfa. Meyari kiwnęła głową w kierunku drzwi, które otworzyły się same z momentem, z którym się do nich zbliżyła, tak jakby jej dom wyczuł jej obecność. Nic bardziej mylnego, nie była to jednak potęga jej zdolności, a raczej zasługa jednego z niewielu dobrych kontaktów czarodziejki. Jej przyjaciółka z Amilieu miała dość dobre stosunki z magami z Akademii w Terpheux, dzięki czemu wspólnymi siłami udało się stworzyć ostoję, jaką jest stacja badawcza w Virvi, a zarazem dom Meyari. Wnętrze zadziwiało jeszcze bardziej. Mimo ogromnej dziury w suficie po środku salonu, z której padał śnieg, ciepło nie uciekało, a na kanapach ani posadzce nie było nawet śladu po topniejących płatkach. Jej dom nie miał zbyt wielu ścian, przypominał raczej jedno szerokie pomieszczenie z wydzielonymi miejscami na kuchnię, gabinet i pokój gościnny. Jedynym oddzielonym segmentem była łazienka, obok której biegły schody prowadzące na antresolę. Na górnym piętrze znajdowało się o dziwo kolejne biuro, którego podłoga była niczym innym niż oszklonym ogromnym zegarem księżycowym, na którego środku było miejsce przeznaczone najwidoczniej na teleskop dziewczyny. Ściana i sufit były tam przeszklone co umożliwiało obserwację nieba. Antresola miała również wyciętą w podłodze dziurę pośrodku, tak aby śnieg mógł spadać do salonu i powoli zanikać. Po drugiej stronie znajdowały się jedynie parawany oddzielające część sypialnianą. Gdyby nie pomoc Ayany, pewnie w tym miejscu nadal stałyby jedynie fundamenty i kilka drewnianych belek, one jednak nie zniknęły z tego miejsca, stare fundamenty domu dziewczyny były teraz posadzką salonu.

– Proszę, rozgość się. Zaraz przygotuję Ci kąpiel, pewnie chciałbyś się rozgrzać. Ja za ten czas postaram się coś przygotować do jedzenia. – Mówiła dość spokojnym głosem, w którym można było wyczuć pewien smutek, oddalając się od elfa.

Kiedy dziewczyna skierowała się do łazienki, do gościa podbiegł biały pies z gęstym futrem. Budową przypominał nieco wilka, lecz był o wiele smuklejszy, obwąchał on elfa, po czym udał się najwidoczniej za swoją właścicielką. Podczas jej nieobecności ktoś musiał się nim najwyraźniej opiekować, skoro przeżył. Alarath dość zaskoczony i lekko zmieszany usiadł w salonie, nadal podziwiając mieszkanie. Odmienna podłoga w pomieszczeniu rzuciła mu się w oczy, była nawet nieco bardziej nieregularna i zniszczona. Po dłuższej nieobecności pojawiła się Meyari, przerywając jego przemyślenia.

– Wszystko gotowe, zostawiłam ci także czyste ręczniki. Jedzenie zostawię na stole i przygotuję koce na kanapie. Jak już się wykąpiesz, zjedz i wypocznij, oboje musimy nabrać siły, aby odnaleźć gwiaz… twoją siostrę. – Czarodziejka powolnym krokiem skierowała się w stronę schodów.


[Alarath?]


czwartek, 22 kwietnia 2021

Od Alaratha do Meyari

 Dla Alaratha magia zawsze niosła ze sobą pewne ryzyko. Gwałtowne użycie ogromnej ilości magii niesie ze sobą niebezpieczeństwo osłabienia organizmu lub nawet utraty nieprzytomności. Taka sytuacja miała miejsce w jaskini, kiedy burza śnieżna mogłaby osłabić dwóję czarodziejów na tyle że nie byliby w stanie dotrzeć do Virvi. Dzięki nierozsądnemu poświęceniu Alaratha tylko jedna osoba jest osłabiona, ale do takiego stopnia, że nie jest w stanie niczego zrobić, a śnieg i mroźny wiatr nie były najlepszą pomocą w walce z utratą przytomności.

Elf nie pamięta co jak trwała dalsza podróż do Miasta, jedyne co sobie przypomina to jak obudził się na chwilę i zobaczył przed sobą szybko przesuwający się szlak, po czym znowu usnął.

***

-Chciałam powiedzieć, że jesteśmy dzień drogi od Virvi i jeśli nie zejdziemy ze szlaku, to przed zmrokiem dotrzemy do przedmieścia, może zatrzymamy się w jakiejś gospodzie i odpoczniemy... Chociaż ty pewnie dość wypocząłeś.

Czy każda kobieta musi być taką zagadką? Czy to kwestia jej pochodzenia?

- Idziesz, czy nie? Chyba mamy sprawy do załatwienia, prawda?

- Idę, idę – chwiejnym krokiem dogonił czarodziejkę.

Wymienili się spojrzeniami, Alarath puścił jej oczko. Meyari odwróciła głowę, ale zdążył dostrzec rumieniec na jej policzku. Poklepał ją po ramieniu, nawet się lekko uśmiechnął, mimo że ostatnimi czasy nie ma zbyt wielu powodów do tego.

- Co planujesz zrobić jak już uda nam się skontaktować z twoją siostrą? – Meyari przerwała ciszę.

- Nie wiem – odparł elf – pewnie znowu wyruszę w swoją wędrówkę

- Oh… - w głosie czarodziejki słychać było lekkie rozczarowanie.

Alarath spojrzał na nią głowę miała spuszczoną a jej oczy jakby straciły swój blask. Czy ona czegoś ode mnie oczekuje? Zmieszany mag nie do końca wiedział, jak ma zareagować, zakłopotany drapiąc się po głowie w końcu się odezwał

- Ale pewnie zostanę w Virvi trochę dłużej, zostało mi trochę oszczędności, więc stać mnie na dobry pokój w gospodzie a muszę trochę odpocząć, ta wyprawa nie należała do najłatwiejszych.

Czarodziejka znowu rozpromieniała

- Może byś przenocował u mnie? Myślę, że udałoby mi się znaleźć dla ciebie miejsce i musi się ktoś tobą zająć, dalej jesteś osłabiony i… - czarodziejka się lekko zaczerwieniła – pomógłbyś mi w niektóry badaniach?

- O moje zdrowie się nie martw – Odparł Alarath – Ale to miło z twojej strony. Na razie zobaczmy jak się to wszystko potoczy.

- To nie traćmy czasu – Meyari znowu odzyskała wigor i ruszyła przed siebie.

Pierwsza połowa dnia była pogodna i nawet ciepła, ale potem Alarath przypomniał sobie, dlaczego on jak i inne elfy tak rzadko udają się do Schimoel. Zimno, śnieg i mroźny wiatr.

Z każdą kolejną godziną twarz elfa była coraz bardziej oziębła i podirytowana. Cieszył się że Meyari mało się odzywała bo obawiał się że powie coś nietaktownego co pogorszy ich relacje. Czarodziejka zaproponowała pomoc i była mu potrzebna, przynajmniej na razie. Chociaż dziwne Alarath zapomniał że Meyari jest Magiem i kiedy sobie przypomniał o tym fakcie, duchy przeszłości wróciły i zaczęły dręczyć umysł elfa, co skutkowało jeszcze bardziej zrzedną miną. 

-Alarath, wszystko w porządku? – zmartwiła się czarodziejka

- W jak najlepszym – odparł krótko elf nie próbując nawet ukryć irytacji w głosie. – Widać już Virvi. – dodał jeszcze.

Oboje przyśpieszyli kroku, Oboje prawdopodobnie mieli już dość mrozu i chcą ogrzać się przy kominku lub wziąć gorącą kąpiel.

Alarath był tylko raz w Virvi i to był szybki pobyt, gdyż miał pilną sprawę poza kontynentem, ale teraz? Kto wie? Mam szczerą nadzieję że nie zawsze jest tu tak zimno - pomyślał elf chociaż doskonale wiedział że to są złudne nadzieje.

Właśnie przekroczyli próg miasta. Alarath nie ukrywał zakłopotania, nie zna geografii tego miasta i nie pamięta nawet gdzie się znajduje gospoda. Spojrzał tylko na Meyari

 - No księżniczko… to gdzie teraz?


wtorek, 12 stycznia 2021

Od Herodoty do Taiki

 

muzyka w zdjęciu*

Fortuna ponownie odmieniła się wobec czwórki podróżujących, od poranka, gdy wóz otoczył krąg martwej zwierzyny. Nikt nie zadał sobie większego trudu, żeby dłużej zastanowić się nad pochodzeniem mięsiwa. Ich umysły były zbyt omamione po kilku dniach nękania dziwnymi głosami, nieznanego pochodzenia. Ciała były wymęczone długim okresem bez jadła i snu. Potrzeba zaspokojenia głodu zagłuszała zdrowy rozsądek.
Dopiero następnego dnia Herodota zorientowała się, że od kiedy Taika się wtedy obudził, raczej izolował się od towarzystwa, pogrążony w zamyśleniu. Niewiele też zjadł, jakby strawa nie mogła przejść mu przez gardło. Przez chwilę dziewczyna zastanawiała się, czy może dalej nie dręczyły go te same głosy co ich wszystkich przez ostatni czas. Jednak patrząc na niego teraz, widziała, że wrócił do życia. Nabrał uporu i zawziętości w kłótniach ze swoim wujem. Twarz przybrała mu kolorów. Dorotkę dręczyło jednak uporczywe wspomnienie o jego stanie. Zastanawiała się nawet kilka razy czy o to nie spytać, za każdym razem jednak rezygnowała. Co jeśli pomyślałby sobie, że się przejmuje?
Wieczorem wszyscy zobaczyli Bzdrogi na własne oczy. Słońce skryło się za horyzontem na kilka minut nim dostrzegli pierwsze chaty stojące w oddali. Niebo nieprzyjemnie poszarzało, a piękny taniec kolorów, który odgrywał się na nim chwilę wcześniej, teraz pozostał tylko w pamięci obserwujących. Z cieni ciężko było wyróżnić konkretne kształty. Linia niewielkiego zagajnika mieszała się z budynkami. Chociaż wciąż jechali polami, coraz mocniej dochodziły ich wszelkie zapachy. W powietrzu była świeżość. Herodota doskonale potrafiła wyłowić zapach ruszonej przez chłopów ziemi uprawnej, czuła kwaśną woń połamanych liści babki zwyczajnej, mijając szopę uderzyła ją dusząca woń suszonej trawy, a przy stodole nie dało się zignorować roztaczającego się, stęchłego odoru. Szum przepływającej przez wieś rzeki jeszcze bardziej kusił do snu znużonych podróżnych.
Psy ujadały coraz głośniej, im bardziej zagłębiali się pomiędzy budynki. W kilku oknach pozapalały się zgaszone uprzednio świece. Kobiety jadące na koźle dostrzegły rosnące poruszenie. Część mieszkańców wychynęła ze swoich chat i pozapalała lampy wiszące przy odrzwiach. Choć minęło kilka lat, Dotka wyłowiła kilka znajomych głosów, z powstającego zamieszania. Mieszkańcy szeptali między sobą, nie wiedząc kto odwiedzał ich wioskę o takiej porze. 
Nadzieje dziewczyny, że dotrą do swojej zagrody bez większych ekscesów, szybko zgasły. Niewielka grupka ciekawskich gapiów już podążała tropem wozu, a bardziej nieśmiali wyglądali z okien i drzwi. Przejechali właśnie most nad rzeką, dzielącą wieś na trzy części, kiedy usłyszeli ten donośny krzyk.
— Stać! Kto jedzie?!
— Stary dziad dalej nie sypia w nocy... — zirytowany głos Mary zgubił się w kolejnych krzykach sołtysa, kiedy celowo pogoniła konia.
— Stójcie mówię! 
Mężczyzna stał na drodze. W pospiesznie narzuconym okryciu i z siekierką w dłoni.  Nie bardzo chyba wiedział co zrobić, kiedy zdał sobie sprawę, że starsza kobieta nie zamierza ustąpić. Jechała na niego. Jakby nie istniał. Dwadzieścia metrów. Piętnaście...
— Mamo? — Dotka popatrzyła niepewnie na ciemnowłosą. — Mamo!
Bez reakcji.
Gniadoszka zarzuciła niespokojnie łbem, nieco nawet zwolniła, jednak kobieta znów ją pogoniła. Herodota widziała panikę w spojrzeniu mężczyzny. Zaraz w niego wjadą. Jeszcze chwila i nie zdąży uciec... 
— Co pani robi!? — głos Taiki dotarł do Dotki jak przez mgłę. 
Zamknęła oczy. Nie chciała widzieć.
Krzyk i odgłos upadku. Krótkie zamieszanie, które odegrało się w ułamek sekundy. Żadnego uderzenia. Niepewnie rudowłosa rozchyliła powieki. Dalej pędzili. Zdała sobie sprawę, że wstrzymywała oddech. Gwałtownie wychyliła się za ramę wozu, patrząc co zostawiali za sobą.
— Wariatka! Chciała mnie zabić! — z ziemi podnosił się właściciel głosu. Bez trudu można było dosłyszeć w jego tonie rozedrganie i przerażenie. Ale i tak pobiegł za wozem. — Stój ty jędzo! 
— Mogłaś go stratować!
— Stary Herling to tchórz, dobrze wiesz Dorota. — Twarz matki była zupełnie nieporuszona. Tylko zaróżowione poliki zdradzały, że jednak jakieś emocje przeżywa. Zacisnęła zęby. — Wiedziałam, że ucieknie. Zawsze ucieka z podkulonym ogonem. Zapluty kundel...
Rudowłosa zacisnęła pięści na materiale swojej spódnicy. Wzięła głębszy oddech. Już wiedziała, że to nie będzie łatwa noc. Matka zgotowała im burzliwe powitanie.

꧁꧂     ꧁꧂     ꧁꧂



— Jesteśmy!
Herodota szybko zeskoczyła z ławy, ledwo wóz stanął w miejscu.
— Musiałaś odstawić scenę, prawda? — warknęła w stronę matki.
— Nie unoś głosu, nic nie zrobiłam.
Młoda kobieta zdławiła w ustach soczyste przekleństwo. Nie potrzebowała dodatkowych kłótni z matką. Nawet bała się je wywoływać. Wolała trzymać język za zębami. Podeszła na tył wozu i chcąc odsłonić plandekę niemal zderzyła się z Taiką, który widocznie miał właśnie zamiar opuścić pojazd. Niespodziewana bliskość i niezręczna sytuacja speszyła obojga w podobnym stopniu, w czym tylko utwierdzały wymienione pokrótce przeprosiny i uciekające spojrzenia.
— Lepiej jak zostaniecie jeszcze w środku. — Odezwała się z cicha ruda. Ujadanie psów znów stawało się głośniejsze, dało się też słyszeć ciężkie buty mocno wbijane w wiejską drogę. Świadomość do kogo należą przyprawiła Herodotę o gęsią skórkę. Przygryzła policzek, czując zawstydzenie. Jeszcze by wplątała obcych ludzi w ich porachunki. — Muszę załatwić kilka spraw z tymi ludźmi...
— A może potrzebna jest jakaś pomoc? — głowa Pollocka wychynęła tuż obok drugiego z mężczyzn. Taika wydawał się podejrzliwy co do entuzjazmu wuja. — Tutaj mieszkacie? — zacmokał z podziwem. Wychylił się za brzeg wozu, by lepiej rozeznać się w okolicy.
Dziewczyna poczuła wzrastające wzburzenie, kiedy noga mężczyzny postanęła na klapie pojazdu. Mówiła przecież dość wyraźnie żeby nie wysiadać.
— Poczekaj, nie wysiadaj..!-
— Prawdziwy wiejski dworek! — Jednym susem Pollock zeskoczył na żwir. 
— ...jeszcze — dokończyła wypowiedź. Zmierzyła starszego mężczyznę zdegustowanym spojrzeniem. 
Chciała z powrotem namówić mężczyznę, żeby wsiadł do wozu, ale zanim zdążyła to zrobić, usłyszała wyraźniejsze ujadanie kundli. Zza pobliskiego domu po ziemi rozlało się ciepłe światło świec. Razem z blaskiem ciągnęły się długie cienie mieszkańców. Dotkę przeszedł dreszcz niepokoju. Chciałaby móc w tej chwili uciec, ale przecież nie okaże jawnie przerażenia. Nie może pokazać prawdziwych emocji. Nogi przywarły jej do ziemi. Ciężkie niczym skały, przytłoczone najróżniejszymi wizjami możliwych zdarzeń. 
Mieszkańcy wyszli już na ulicę prowadzącą pod dworek. Nie było ich wielu. Kilku mężczyzn z psami i garstka gapiów. Na czele szedł sołtys, z wykrzywioną w złości twarzą i zakurzoną od ziemi szatą. Kątem oka Herodota dostrzegła Taikę opuszczającego ostrożnie wóz. Stał z boku, przyglądając się rosnącemu tłumowi.
— Znowu tu wracasz i przywozisz tą wiedźmę! — sołtys zwrócił się do Mary, stając niemal naprzeciw niej.
Przez zebrany tłum przeszedł pomruk poparcia. Ludzie ustawili się w półokręgu, zasłaniając przyjezdnym wszelką drogę ucieczki. Było słychać pojedyncze zdania wydobywające się z grupy.
— Znowu przyjechały.
— Czego tu z nią szuka?
— Jej obecność to zły omen. — Dotka poznała głos jednej ze starszych kobiet. Zawsze trzymała swoje dzieci z dala, bojąc się, że rudowłosa zrobi im krzywdę. 
Mary wyszła naprzeciw ludzi, stając obok córki. Zmierzyła pobrudzonego, starszego mężczyznę z pogardą. 
— Czyżbym nie mogła odwiedzić domu? — Twarz wykrzywiał jej teraz gniewny grymas.
— Z nią!?
Dotka aż sapnęła z zaskoczenia, kiedy posiwiały mężczyzna chwycił ją za ramię i potrząsnął, przysuwając w swoją stronę. Taika zrobił spory krok w ich stronę, ale matka rudowłosej powstrzymała go, nie pozwalając podejść. Dziewczynie zrobiło się niedobrze. Oczy zeszkliły się w emocjach, ale nie pozwoliła im wypłynąć.
— Dobrze wiesz, że będą przez nią kłopoty. Jeszcze zwozisz ze sobą jakichś obcych.
Rządca spojrzał na Herodotę. Była pobledła na twarzy. Widocznie dodało mu to pewności, więc zwrócił się do niej z podsyconą zawiścią: 
— Demonica... — ponownie nią potrząsnął. Dziewczyna wbiła palce w jego przedramię, próbując się odepchnąć. — Nie wiem czego tu szukasz — jego uścisk przybierał na sile — ale nie powinnaś była tu wracać!  — Z każdym słowem coraz mocniej nią wstrząsał. — Sprowadzisz tylko nieszczęście.
Z szarego oka niemal wypłynęły łzy. Powstrzymała je. Nie mogła uwolnić się z żelaznego uścisku. Bolało ją. Bolały też wyzwiska. Wróciło do niej to wszystko. Równocześnie obudziła się jednak też złość. Chcieli wiedźmy, mogą ją mieć. 
— Puść. Bo przeklnę. — Odezwała się przez zęby zimnym, schrypniętym głosem.
Sołtys w moment skamieniał. W jego spojrzeniu na nowo zagościła niepewność. Przelotna. Zamachnął się na dziewczynę. Pisnęła i skuliła się, kiedy żylasta dłoń uderzyła ją w twarz. Odepchnął od siebie dziewczynę, a ta prawie się nie potknęła. W końcu złapała równowagę. Spojrzała na niego nienawistnym spojrzeniem. Struga łez lśniła teraz na jej policzku w świetle naftowych latarni. 
— Szarlatan. — Sołtys splunął w piach. 
Matka dziewczyny nawet nie zareagowała. Nie ruszyła się by pomóc córce patrzyła teraz tylko na mężczyznę, który potraktował ją w taki sposób. 
— Oboje dobrze wiemy — zaczęła starsza kobieta, zanurzając dłoń w sakwę ukrytą pod zwałem spódnicy — że jedynie pieniądz ma dla ciebie wartość. Więc jednak jestem w jakiś sposób zrekompensować ci nasz pobyt tutaj. Bierz pieniądze i zabieraj się z ludźmi sprzed mojego domu. — Wcisnęła mu w dłoń ciężki woreczek i spojrzała gniewnie. Była wysoką kobietą. Wyższą niż mężczyzna, przed którym teraz stała. 
Mierzyli się przez kilka sekund w napiętej ciszy. W końcu siwy podrzucił w dłoni pieniądze, ważąc zawartość woreczka. Odwrócił się na pięcie i odszedł. Minął zdezorientowany tłum i zaraz nie było go widać. Po chwili mieszkańcy również zaczęli się rozchodzić. Niektórzy odgrażali się jeszcze pod nosem.

꧁꧂     ꧁꧂     ꧁꧂



Zapalili świece od razu po wejściu do dworku. Wewnątrz panował porządek. Sąsiadka miała zajmować się obejściem. Dostawała za to wynagrodzenie. Małżonek Mary wiedział jak uwielbiała tę okolicę i zadbał by zajęto się jej domem. Właściwie postawiono dworek w miejscu, gdzie wcześniej znajdowała się chata, w której urodziła się Herodota i jej zmarłe rodzeństwo. 
Po zajściu z sołtysem krawcowa zajęła się rozpakowywaniem wozu. Jednak kiedy tylko młody Ulfsgard spytał czemu ludzie tak zareagowali, wykorzystała pierwszą-lepszą wymówkę, by opuścić dom. Mary również nie była skora do odpowiedzi, ruda była tego świadoma. Dotka i tak już zakrywała twarz czując upokorzenie sytuacją, którą widziała dwójka magów. Kiedy więc padło to pytanie, nie potrafiła znieść dodatkowej presji.
Poruszała się obrzeżami lasu, rozświetlając sobie drogę niewielką latarenką. Była sam na sam ze swoimi myślami. Była zła na siebie, że nie zareagowała od razu, kiedy rządca ją chwycił. Była zła, że nie była w stanie się wtedy uwolnić, że była w takim szoku i w takim strachu, że nie potrafiła mu nic odszczeknąć. 
Jej myśli przerwał dźwięk łamanej gałęzi. Spięła się cała. To ktoś z Bzdrogów? Dzikie zwierzę? Może znowu te stwory? Na samo wspomnienie przeszedł ją dreszcz. ostrożnie spojrzała za siebie, nie mając pewności, czy może nie rzucić się do ucieczki. Zauważyła to. Ciemny, wysoki kształt. Szedł w jej stronę. Dopiero po chwili zorientowała się, że to człowiek. Jeszcze dłużej zajęło jej wyłowienie z ciemności jego twarzy.
— Taika? — wciąż znajdował się poza wątłym zasięgiem naftowej lampki. 
— Przestraszyłem cię? — Kiedy długo nie odpowiedziała znów się odezwał. — Nie chciałem. Jest już późno, ciemno, to niebezpieczne wychodzić samej do lasu. 
— Mama cię przysłała. — Stwierdziła pewnie, na jednym wdechu. — Nic mi nie będzie. Niedługo przyjdę.
— Może chciałem sprawdzić czy wszystko w porządku. — Zaśmiał się cicho widząc jak zmarszczyła brwi. — Pollock mnie wygonił. Chciał spędzić czas z twoją mamą.
Sam ton głosu i uśmiech na twarzy mężczyzny sprawił, że Herodota poczuła rozbawienie.
— Nie chcę wiedzieć! — Przerwała mu szybko ze śmiechem. Poczuła pieczenie na policzku, kiedy uniosła bardziej wargi. Już wcześniej zorientowała się, że pojawił się na nim spory siniak. — Twój wuj ciągle się w nią wpatruje. 
Zamyśliła się.
— Cóż... Rodziny nikt nie wybiera. — Spojrzała w kierunku, z którego przyszli, odzywając się z cicha.
Zwróciła znów uwagę na Taikę i uśmiechnęła się, prawie wybuchając śmiechem. Przywoływacz spojrzał podejrzliwie zanim sformułował pytanie.
— No co?
— Czekaj, nie ruszaj się. — Podeszła blisko. Czuła na sobie jego spojrzenie, kiedy wyciągnęła dłoń w stronę jego twarzy. — Miałeś liścia we włosach. — Wyplątała małą roślinkę, przekręciła ją pomiędzy palcami i w końcu wsunęła w dłoń Ulfsgarda. 
Odsunęła się i zaczęła na nowo rozglądać za drobnymi patykami nadającymi się do ognia.
— Chciałeś wiedzieć czemu ludzie tak się zachowywali. — W końcu zdecydowała się objaśnić mu sytuację. — Tutejsi nienawidzą magii. Ani niczego z zewnątrz. Poza tym, są okropnie przesądni. Mają mnie za wiedźmę, którą oczywiście nie jestem. O czarach wiem tyle co... właściwie to nic. — Spojrzała na niego układając kolejny rząd drewna i obwiązując go nicią. — Ale urodziłam się z rudymi włosami, od dzieciństwa przydarzały mi się różne dziwne przypadki... Poza tym im starsza byłam, tym bardziej chciałam się wszystkiego dowiadywać. I uznali to za groźne. Kiedyś przyprowadziłam z miasta jednego długouchego. I ludzie powariowali. — Uśmiechnęła się pod nosem. Zaraz jednak zmarszczyła brwi z niezadowolenia. — Poza tym jestem dokładnie jak oni. Tak to we mnie wpoili, że zaczęłam bać się wszystkiego co odbiega od "normy" bo przecież M U S I być złe. A jakoś głęboko wewnątrz ciężko mi w to uwierzyć. To głupie. Głupie prawda? — Ściągnęła brwi i spojrzała na niego przelotnie. Zaraz znów kontynuowała. — Tyle słyszałam, tyle razy wręcz wmawiano mi, że jestem czarownicą, że czasem sama się nad tym zastanawiam. A równocześnie wiem, że nie ma we mnie ani krzty magii. Czy czegokolwiek czymkolwiek mogłoby to być, co czyni z kogoś czarownika.
Zacisnęła mocno rzemień wokół drewna. Było gotowe. Mogli już wracać.