wtorek, 12 stycznia 2021

Od Herodoty do Taiki

 

muzyka w zdjęciu*

Fortuna ponownie odmieniła się wobec czwórki podróżujących, od poranka, gdy wóz otoczył krąg martwej zwierzyny. Nikt nie zadał sobie większego trudu, żeby dłużej zastanowić się nad pochodzeniem mięsiwa. Ich umysły były zbyt omamione po kilku dniach nękania dziwnymi głosami, nieznanego pochodzenia. Ciała były wymęczone długim okresem bez jadła i snu. Potrzeba zaspokojenia głodu zagłuszała zdrowy rozsądek.
Dopiero następnego dnia Herodota zorientowała się, że od kiedy Taika się wtedy obudził, raczej izolował się od towarzystwa, pogrążony w zamyśleniu. Niewiele też zjadł, jakby strawa nie mogła przejść mu przez gardło. Przez chwilę dziewczyna zastanawiała się, czy może dalej nie dręczyły go te same głosy co ich wszystkich przez ostatni czas. Jednak patrząc na niego teraz, widziała, że wrócił do życia. Nabrał uporu i zawziętości w kłótniach ze swoim wujem. Twarz przybrała mu kolorów. Dorotkę dręczyło jednak uporczywe wspomnienie o jego stanie. Zastanawiała się nawet kilka razy czy o to nie spytać, za każdym razem jednak rezygnowała. Co jeśli pomyślałby sobie, że się przejmuje?
Wieczorem wszyscy zobaczyli Bzdrogi na własne oczy. Słońce skryło się za horyzontem na kilka minut nim dostrzegli pierwsze chaty stojące w oddali. Niebo nieprzyjemnie poszarzało, a piękny taniec kolorów, który odgrywał się na nim chwilę wcześniej, teraz pozostał tylko w pamięci obserwujących. Z cieni ciężko było wyróżnić konkretne kształty. Linia niewielkiego zagajnika mieszała się z budynkami. Chociaż wciąż jechali polami, coraz mocniej dochodziły ich wszelkie zapachy. W powietrzu była świeżość. Herodota doskonale potrafiła wyłowić zapach ruszonej przez chłopów ziemi uprawnej, czuła kwaśną woń połamanych liści babki zwyczajnej, mijając szopę uderzyła ją dusząca woń suszonej trawy, a przy stodole nie dało się zignorować roztaczającego się, stęchłego odoru. Szum przepływającej przez wieś rzeki jeszcze bardziej kusił do snu znużonych podróżnych.
Psy ujadały coraz głośniej, im bardziej zagłębiali się pomiędzy budynki. W kilku oknach pozapalały się zgaszone uprzednio świece. Kobiety jadące na koźle dostrzegły rosnące poruszenie. Część mieszkańców wychynęła ze swoich chat i pozapalała lampy wiszące przy odrzwiach. Choć minęło kilka lat, Dotka wyłowiła kilka znajomych głosów, z powstającego zamieszania. Mieszkańcy szeptali między sobą, nie wiedząc kto odwiedzał ich wioskę o takiej porze. 
Nadzieje dziewczyny, że dotrą do swojej zagrody bez większych ekscesów, szybko zgasły. Niewielka grupka ciekawskich gapiów już podążała tropem wozu, a bardziej nieśmiali wyglądali z okien i drzwi. Przejechali właśnie most nad rzeką, dzielącą wieś na trzy części, kiedy usłyszeli ten donośny krzyk.
— Stać! Kto jedzie?!
— Stary dziad dalej nie sypia w nocy... — zirytowany głos Mary zgubił się w kolejnych krzykach sołtysa, kiedy celowo pogoniła konia.
— Stójcie mówię! 
Mężczyzna stał na drodze. W pospiesznie narzuconym okryciu i z siekierką w dłoni.  Nie bardzo chyba wiedział co zrobić, kiedy zdał sobie sprawę, że starsza kobieta nie zamierza ustąpić. Jechała na niego. Jakby nie istniał. Dwadzieścia metrów. Piętnaście...
— Mamo? — Dotka popatrzyła niepewnie na ciemnowłosą. — Mamo!
Bez reakcji.
Gniadoszka zarzuciła niespokojnie łbem, nieco nawet zwolniła, jednak kobieta znów ją pogoniła. Herodota widziała panikę w spojrzeniu mężczyzny. Zaraz w niego wjadą. Jeszcze chwila i nie zdąży uciec... 
— Co pani robi!? — głos Taiki dotarł do Dotki jak przez mgłę. 
Zamknęła oczy. Nie chciała widzieć.
Krzyk i odgłos upadku. Krótkie zamieszanie, które odegrało się w ułamek sekundy. Żadnego uderzenia. Niepewnie rudowłosa rozchyliła powieki. Dalej pędzili. Zdała sobie sprawę, że wstrzymywała oddech. Gwałtownie wychyliła się za ramę wozu, patrząc co zostawiali za sobą.
— Wariatka! Chciała mnie zabić! — z ziemi podnosił się właściciel głosu. Bez trudu można było dosłyszeć w jego tonie rozedrganie i przerażenie. Ale i tak pobiegł za wozem. — Stój ty jędzo! 
— Mogłaś go stratować!
— Stary Herling to tchórz, dobrze wiesz Dorota. — Twarz matki była zupełnie nieporuszona. Tylko zaróżowione poliki zdradzały, że jednak jakieś emocje przeżywa. Zacisnęła zęby. — Wiedziałam, że ucieknie. Zawsze ucieka z podkulonym ogonem. Zapluty kundel...
Rudowłosa zacisnęła pięści na materiale swojej spódnicy. Wzięła głębszy oddech. Już wiedziała, że to nie będzie łatwa noc. Matka zgotowała im burzliwe powitanie.

꧁꧂     ꧁꧂     ꧁꧂



— Jesteśmy!
Herodota szybko zeskoczyła z ławy, ledwo wóz stanął w miejscu.
— Musiałaś odstawić scenę, prawda? — warknęła w stronę matki.
— Nie unoś głosu, nic nie zrobiłam.
Młoda kobieta zdławiła w ustach soczyste przekleństwo. Nie potrzebowała dodatkowych kłótni z matką. Nawet bała się je wywoływać. Wolała trzymać język za zębami. Podeszła na tył wozu i chcąc odsłonić plandekę niemal zderzyła się z Taiką, który widocznie miał właśnie zamiar opuścić pojazd. Niespodziewana bliskość i niezręczna sytuacja speszyła obojga w podobnym stopniu, w czym tylko utwierdzały wymienione pokrótce przeprosiny i uciekające spojrzenia.
— Lepiej jak zostaniecie jeszcze w środku. — Odezwała się z cicha ruda. Ujadanie psów znów stawało się głośniejsze, dało się też słyszeć ciężkie buty mocno wbijane w wiejską drogę. Świadomość do kogo należą przyprawiła Herodotę o gęsią skórkę. Przygryzła policzek, czując zawstydzenie. Jeszcze by wplątała obcych ludzi w ich porachunki. — Muszę załatwić kilka spraw z tymi ludźmi...
— A może potrzebna jest jakaś pomoc? — głowa Pollocka wychynęła tuż obok drugiego z mężczyzn. Taika wydawał się podejrzliwy co do entuzjazmu wuja. — Tutaj mieszkacie? — zacmokał z podziwem. Wychylił się za brzeg wozu, by lepiej rozeznać się w okolicy.
Dziewczyna poczuła wzrastające wzburzenie, kiedy noga mężczyzny postanęła na klapie pojazdu. Mówiła przecież dość wyraźnie żeby nie wysiadać.
— Poczekaj, nie wysiadaj..!-
— Prawdziwy wiejski dworek! — Jednym susem Pollock zeskoczył na żwir. 
— ...jeszcze — dokończyła wypowiedź. Zmierzyła starszego mężczyznę zdegustowanym spojrzeniem. 
Chciała z powrotem namówić mężczyznę, żeby wsiadł do wozu, ale zanim zdążyła to zrobić, usłyszała wyraźniejsze ujadanie kundli. Zza pobliskiego domu po ziemi rozlało się ciepłe światło świec. Razem z blaskiem ciągnęły się długie cienie mieszkańców. Dotkę przeszedł dreszcz niepokoju. Chciałaby móc w tej chwili uciec, ale przecież nie okaże jawnie przerażenia. Nie może pokazać prawdziwych emocji. Nogi przywarły jej do ziemi. Ciężkie niczym skały, przytłoczone najróżniejszymi wizjami możliwych zdarzeń. 
Mieszkańcy wyszli już na ulicę prowadzącą pod dworek. Nie było ich wielu. Kilku mężczyzn z psami i garstka gapiów. Na czele szedł sołtys, z wykrzywioną w złości twarzą i zakurzoną od ziemi szatą. Kątem oka Herodota dostrzegła Taikę opuszczającego ostrożnie wóz. Stał z boku, przyglądając się rosnącemu tłumowi.
— Znowu tu wracasz i przywozisz tą wiedźmę! — sołtys zwrócił się do Mary, stając niemal naprzeciw niej.
Przez zebrany tłum przeszedł pomruk poparcia. Ludzie ustawili się w półokręgu, zasłaniając przyjezdnym wszelką drogę ucieczki. Było słychać pojedyncze zdania wydobywające się z grupy.
— Znowu przyjechały.
— Czego tu z nią szuka?
— Jej obecność to zły omen. — Dotka poznała głos jednej ze starszych kobiet. Zawsze trzymała swoje dzieci z dala, bojąc się, że rudowłosa zrobi im krzywdę. 
Mary wyszła naprzeciw ludzi, stając obok córki. Zmierzyła pobrudzonego, starszego mężczyznę z pogardą. 
— Czyżbym nie mogła odwiedzić domu? — Twarz wykrzywiał jej teraz gniewny grymas.
— Z nią!?
Dotka aż sapnęła z zaskoczenia, kiedy posiwiały mężczyzna chwycił ją za ramię i potrząsnął, przysuwając w swoją stronę. Taika zrobił spory krok w ich stronę, ale matka rudowłosej powstrzymała go, nie pozwalając podejść. Dziewczynie zrobiło się niedobrze. Oczy zeszkliły się w emocjach, ale nie pozwoliła im wypłynąć.
— Dobrze wiesz, że będą przez nią kłopoty. Jeszcze zwozisz ze sobą jakichś obcych.
Rządca spojrzał na Herodotę. Była pobledła na twarzy. Widocznie dodało mu to pewności, więc zwrócił się do niej z podsyconą zawiścią: 
— Demonica... — ponownie nią potrząsnął. Dziewczyna wbiła palce w jego przedramię, próbując się odepchnąć. — Nie wiem czego tu szukasz — jego uścisk przybierał na sile — ale nie powinnaś była tu wracać!  — Z każdym słowem coraz mocniej nią wstrząsał. — Sprowadzisz tylko nieszczęście.
Z szarego oka niemal wypłynęły łzy. Powstrzymała je. Nie mogła uwolnić się z żelaznego uścisku. Bolało ją. Bolały też wyzwiska. Wróciło do niej to wszystko. Równocześnie obudziła się jednak też złość. Chcieli wiedźmy, mogą ją mieć. 
— Puść. Bo przeklnę. — Odezwała się przez zęby zimnym, schrypniętym głosem.
Sołtys w moment skamieniał. W jego spojrzeniu na nowo zagościła niepewność. Przelotna. Zamachnął się na dziewczynę. Pisnęła i skuliła się, kiedy żylasta dłoń uderzyła ją w twarz. Odepchnął od siebie dziewczynę, a ta prawie się nie potknęła. W końcu złapała równowagę. Spojrzała na niego nienawistnym spojrzeniem. Struga łez lśniła teraz na jej policzku w świetle naftowych latarni. 
— Szarlatan. — Sołtys splunął w piach. 
Matka dziewczyny nawet nie zareagowała. Nie ruszyła się by pomóc córce patrzyła teraz tylko na mężczyznę, który potraktował ją w taki sposób. 
— Oboje dobrze wiemy — zaczęła starsza kobieta, zanurzając dłoń w sakwę ukrytą pod zwałem spódnicy — że jedynie pieniądz ma dla ciebie wartość. Więc jednak jestem w jakiś sposób zrekompensować ci nasz pobyt tutaj. Bierz pieniądze i zabieraj się z ludźmi sprzed mojego domu. — Wcisnęła mu w dłoń ciężki woreczek i spojrzała gniewnie. Była wysoką kobietą. Wyższą niż mężczyzna, przed którym teraz stała. 
Mierzyli się przez kilka sekund w napiętej ciszy. W końcu siwy podrzucił w dłoni pieniądze, ważąc zawartość woreczka. Odwrócił się na pięcie i odszedł. Minął zdezorientowany tłum i zaraz nie było go widać. Po chwili mieszkańcy również zaczęli się rozchodzić. Niektórzy odgrażali się jeszcze pod nosem.

꧁꧂     ꧁꧂     ꧁꧂



Zapalili świece od razu po wejściu do dworku. Wewnątrz panował porządek. Sąsiadka miała zajmować się obejściem. Dostawała za to wynagrodzenie. Małżonek Mary wiedział jak uwielbiała tę okolicę i zadbał by zajęto się jej domem. Właściwie postawiono dworek w miejscu, gdzie wcześniej znajdowała się chata, w której urodziła się Herodota i jej zmarłe rodzeństwo. 
Po zajściu z sołtysem krawcowa zajęła się rozpakowywaniem wozu. Jednak kiedy tylko młody Ulfsgard spytał czemu ludzie tak zareagowali, wykorzystała pierwszą-lepszą wymówkę, by opuścić dom. Mary również nie była skora do odpowiedzi, ruda była tego świadoma. Dotka i tak już zakrywała twarz czując upokorzenie sytuacją, którą widziała dwójka magów. Kiedy więc padło to pytanie, nie potrafiła znieść dodatkowej presji.
Poruszała się obrzeżami lasu, rozświetlając sobie drogę niewielką latarenką. Była sam na sam ze swoimi myślami. Była zła na siebie, że nie zareagowała od razu, kiedy rządca ją chwycił. Była zła, że nie była w stanie się wtedy uwolnić, że była w takim szoku i w takim strachu, że nie potrafiła mu nic odszczeknąć. 
Jej myśli przerwał dźwięk łamanej gałęzi. Spięła się cała. To ktoś z Bzdrogów? Dzikie zwierzę? Może znowu te stwory? Na samo wspomnienie przeszedł ją dreszcz. ostrożnie spojrzała za siebie, nie mając pewności, czy może nie rzucić się do ucieczki. Zauważyła to. Ciemny, wysoki kształt. Szedł w jej stronę. Dopiero po chwili zorientowała się, że to człowiek. Jeszcze dłużej zajęło jej wyłowienie z ciemności jego twarzy.
— Taika? — wciąż znajdował się poza wątłym zasięgiem naftowej lampki. 
— Przestraszyłem cię? — Kiedy długo nie odpowiedziała znów się odezwał. — Nie chciałem. Jest już późno, ciemno, to niebezpieczne wychodzić samej do lasu. 
— Mama cię przysłała. — Stwierdziła pewnie, na jednym wdechu. — Nic mi nie będzie. Niedługo przyjdę.
— Może chciałem sprawdzić czy wszystko w porządku. — Zaśmiał się cicho widząc jak zmarszczyła brwi. — Pollock mnie wygonił. Chciał spędzić czas z twoją mamą.
Sam ton głosu i uśmiech na twarzy mężczyzny sprawił, że Herodota poczuła rozbawienie.
— Nie chcę wiedzieć! — Przerwała mu szybko ze śmiechem. Poczuła pieczenie na policzku, kiedy uniosła bardziej wargi. Już wcześniej zorientowała się, że pojawił się na nim spory siniak. — Twój wuj ciągle się w nią wpatruje. 
Zamyśliła się.
— Cóż... Rodziny nikt nie wybiera. — Spojrzała w kierunku, z którego przyszli, odzywając się z cicha.
Zwróciła znów uwagę na Taikę i uśmiechnęła się, prawie wybuchając śmiechem. Przywoływacz spojrzał podejrzliwie zanim sformułował pytanie.
— No co?
— Czekaj, nie ruszaj się. — Podeszła blisko. Czuła na sobie jego spojrzenie, kiedy wyciągnęła dłoń w stronę jego twarzy. — Miałeś liścia we włosach. — Wyplątała małą roślinkę, przekręciła ją pomiędzy palcami i w końcu wsunęła w dłoń Ulfsgarda. 
Odsunęła się i zaczęła na nowo rozglądać za drobnymi patykami nadającymi się do ognia.
— Chciałeś wiedzieć czemu ludzie tak się zachowywali. — W końcu zdecydowała się objaśnić mu sytuację. — Tutejsi nienawidzą magii. Ani niczego z zewnątrz. Poza tym, są okropnie przesądni. Mają mnie za wiedźmę, którą oczywiście nie jestem. O czarach wiem tyle co... właściwie to nic. — Spojrzała na niego układając kolejny rząd drewna i obwiązując go nicią. — Ale urodziłam się z rudymi włosami, od dzieciństwa przydarzały mi się różne dziwne przypadki... Poza tym im starsza byłam, tym bardziej chciałam się wszystkiego dowiadywać. I uznali to za groźne. Kiedyś przyprowadziłam z miasta jednego długouchego. I ludzie powariowali. — Uśmiechnęła się pod nosem. Zaraz jednak zmarszczyła brwi z niezadowolenia. — Poza tym jestem dokładnie jak oni. Tak to we mnie wpoili, że zaczęłam bać się wszystkiego co odbiega od "normy" bo przecież M U S I być złe. A jakoś głęboko wewnątrz ciężko mi w to uwierzyć. To głupie. Głupie prawda? — Ściągnęła brwi i spojrzała na niego przelotnie. Zaraz znów kontynuowała. — Tyle słyszałam, tyle razy wręcz wmawiano mi, że jestem czarownicą, że czasem sama się nad tym zastanawiam. A równocześnie wiem, że nie ma we mnie ani krzty magii. Czy czegokolwiek czymkolwiek mogłoby to być, co czyni z kogoś czarownika.
Zacisnęła mocno rzemień wokół drewna. Było gotowe. Mogli już wracać.