Na początku nie było nic oprócz rosnącej gęsto zieleni i potworów, po
których nie ma już śladu. Następnie słońce zgasło, a gwiazdy zstąpiły
na ziemię, a według legend, z ich odłamków narodziły się pierwsze Elfy,
przejmując pieczę nad wszystkim, co żywe i umarłe. Kontynent spowiły
harmonia i wszechobecny spokój, sprzyjając powstawaniu pierwszych osad i
zalążku współczesnej cywilizacji. Sielankę zakłóciło jednak pojawienie
się intruzów, którzy znużeni południem przypłynęli białymi okrętami,
plądrując i przywłaszczając wszystko, na co natrafili. Elfy czuły się z
początku bezradne, zupełnie nieprzygotowane na atak magów, z których
zdolnościami nie mogły się mierzyć. Nie nadstawiły jednak drugiego
policzka, stając do walki, która z czasem przerodziła się w iście krwawą
batalię, chłonąc setki tysięcy istnień. Magowie zostali pokonani,
ukrywając się w starannie wytworzonej iluzji zdolnej oszukać nawet
najwybitniejsze z Elfów. Wojna trwała dwieście lat, pozostawiając po
sobie liczne plagi, nieurodzaj i inflację, zadając tym samym rany,
których aż po dziś dzień nie zdołano wyleczyć. I choć Elfy robiły
wszystko, co w ich mocy, ich inteligencja okazała się nic niewarta w
starciu z potęgą natury i krwiożerczymi bestiami zrodzonymi z krwi i
zasianej w Roanoke nienawiści. Zwołano więc pomoc, emisariusze ruszyli
we wszystkie strony świata, powracając z przedstawicielami nieznanych
dotąd ras oraz wiedzą, która, pomimo początkowej sceptyczności
uprzedzonych Elfów, okazała się niezbędna, by wyciągnąć kontynent z
kryzysu. Setki lat przeleciały w okamgnieniu, a imigranci z odległych
krain, zauroczeni pięknem i egzotyką regionu, osiedlili się na stałe.
Gwałtowna eksplozja demograficzna i mnogość sprzecznych ze sobą kultur
przyczyniły się do szybkiej i nie do końca przemyślanej reformy
politycznej, narzucającej wszystkim mieszkańcom podyktowany przez Elfy
ustrój. Zmiany spotkały się z falą protestów, mniej lub bardziej
brutalnych, i gdyby nie szybka interwencja Aniołów, Roanoke zmierzyłoby
się z tragiczną w skutkach wojną domową. Po trwających rok naradach
kontynent podzielono na mniejsze prowincje, które z czasem ewoluowały w
odrębne państwa, złączone jednak wspólnie spisanym kodeksem. Na tronach
zasiadły jednostki wybitne, dając początek pierwszym rodom królewskim,
które po dziś dzień trzymają wszystkich w garści, jednocześnie dbając,
by kontynent nigdy więcej nie poznał smaku wojny. Obietnice są jednak
kruche, podobnie jak traktaty pokojowe, a historia Roanoke dobitnie to
udowadnia - jej karty spisane są krwią niewinnych, bezimiennych i
omamionych wizją bogactwa. Monarchia zawiodła, wplątując w swe intrygi
słabych, którzy zapłacili najwyższą cenę za błędy uprzywilejowanych,
znajdujących osobliwą rozrywkę w naginaniu zasad i naśladowaniu swych
przodków. Przez ostatnie setki lat wszczęto i zakończono liczne głupie
wojny, podpisano bezwartościowe pakty o nieagresji oraz wybito niemal
połowę dotychczasowej flory i fauny.
Obecne Roanoke, choć liżące
rany po niedawno zakończonej wojnie domowej, choć ostrzące pazury, by
rozpocząć kolejną, choć osłabione i nieprzyjazne biednym i słabym -
wciąż zaskakuje pięknem i bogactwem kulturowym, zapraszając każdego, by
zachłysnął się niezwykłością owego niebezpiecznego, choć wyjątkowego
świata.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz