sobota, 30 listopada 2019

Od Sorena do Agnessi

Soren siedział w swej komnacie, przecierając osełką krawędzie rodowego puginału. Brzęk metalu pomagał  mu się skupić, a widok rękojeści, na której do niedawna znajdował się herb ojczyzny, napawał go pewnym rodzajem nostalgii. Czasem żałował, że zdecydował się wypalić emblemat. Westchnął ciężko, wsuwając ostrze z powrotem do skórzanej pochwy, opadając na łóżko. Sytuacja, w której się znalazł, nie należała do najłatwiejszych - o ile gromada rozochoconych, rzucających się wzajemnie do gardeł kobiet była przeszkodą łatwą do ominięcia, o tyle trójka napotkanych przy wejściu magów wciąż zaprzątywała umysł Sorena. Emanowali mocą tak silną, że nawet on mógł bez problemu ją wyczuć. Co gorsza, Agnessi właśnie ich upatrzyła za cel swych krwiożerczych fantazji. Gdy widzieli się po raz ostatni, emanowała wyjątkowo dobrym humorem, zważając na to, że zaledwie kilka sekund temu cudem powstrzymała się przed ścięciem kilku damskich głów - nie wiedział, czego powinien się spodziewać. Acedia uśmiechnął się pod nosem, dochodząc do wniosku, że cokolwiek chodziło jej po głowie, z miłą chęcią obejrzałby starcie dzikiego zwierzęcia, jak zwykły ją określać, z parą pozbawionych rozumu kobiecin.
- Może to właśnie tak się ich pozbędziemy. - Obnażył zęby, doznając nagłego porywu kreatywności.
Nie zdążył pogrążyć się głębiej w impulsywnej wizji, słysząc natarczywe, wyjątkowo rytmiczne uderzanie w drzwi pokoju. Wytężył wszystkie zmysły, ostrożnie pociągając za klamkę, nim bezwładne ciało niemal przygniotło go do ziemi. Gdyby nie zbawcze możliwości Przeskoku, spoczywałby obecnie pod śmierdzącym etanolem, nieszczególnie atrakcyjnym mężczyzną.
- Co ty zrobiłaś?! - Nie chciał podnieść głosu, ale absurdalność całej sytuacji zdawała się wręcz przytłaczająca.
- Opiłam. I przyniosłam. - Wzruszyła ramionami, jakby rozmawiała o sprawie całkowicie błahej.
Soren pokręcił jedynie głową z politowaniem, nie odpowiadając ani słowem. Na tym etapie powinien już dawno przyzwyczaić się do metod, na jakie decydowała się Agnessi. I choć zdecydowanie odznaczały się nadgorliwością i impulsywnością, Acedia nie odmówiłby im skuteczności. Cokolwiek sądził o tym wszystkim, nie miało jednak najmniejszego znaczenia - na podłodze gościnnej komnaty leżał na wpół przytomny mężczyzna, nucący pod nosem piosenkę w nieznanym księciu języku. Soren przyklęknął obok czarodzieja, układając go w pozycji siedzącej nieopodal łóżka. W duszy mężczyzna błagał tylko, by nie doszło do wymiany treści żołądkowych, wolałby uniknąć spania w cuchnącej pościeli.
- Ktoś cię widział? - rzucił niedbale, szukając wzrokiem czegokolwiek, czym mógłby skrępować niespodziewaną ofiarę
- Oczywiście, że nie. - Demonica obruszyła się, jakby Soren obraził właśnie jej skrytobójcze kwalifikacje. - Mówiłam już, że jestem mistrzynią załatwiania wszystkiego po cichu.
- No tak, jak mógłbym zapomnieć. - Acedia wywrócił oczami, co spotkało się z przeciągłym prychnięciem ze strony jego towarzyszki.
Po krótkiej wymianie nieuprzejmości i wspólnym wyśmiewaniu pijackich przyśpiewek czarodzieja, w końcu znaleźli sznur na tyle mocny, by choć stworzyć pozory odebranej wolności. Mężczyzna coraz bardziej żałował, że nie mógł wezwać do siebie Ayany i jej licyjskich węzłów - być może powinien w tej właśnie chwili odnowić utracony od lat kontakt? Gdy porwany przez sukkuba mag znalazł się w końcu w najniewygodniejszej pozycji, jaką można sobie wyobrazić, oboje przystanęli w bezpiecznej odległości, mierząc go szczególnie nieprzyjemnymi spojrzeniami. Soren wiedział, że Agnessi chciała pozbyć się mężczyzny i tylko czekała na krwawy finał całej tej szopki. I choć książę nie został wtajemniczony w łączące ich zażyłości, nie rozumiejąc ciążących w powietrzu pokładów nienawiści, wahał się, czy kosa pod żebra stanowiła odpowiednie rozwiązanie w tej sytuacji. Z tyłu głowy wciąż rozbrzmiewało przeświadczenie o konieczności wykonania gildyjnego zlecenia, przez które wpadł pomiędzy ściany rezydencji nieznanego szlachcica. Mąż Agne nie zaszczycił ich swoją prezencją podczas kolacji i Acedia szczerze wątpił, by mieli spotkać się w najbliższym czasie. 
- Miejmy to już za sobą. - Wzruszył w końcu ramionami, przyklękając przy torsie czarodzieja.
Starał się myśleć szybko, stworzyć sensownie brzmiący plan, który zadowoliłby ich obu. Twarz księcia momentalnie rozświetlił głupi uśmiech, zwiastujący jedynie kłopoty. Zdążył rzucić towarzyszce pojedyncze, przepraszające spojrzeniem, nim musnął wargi czarodzieja własnymi. Z początku niewinna, przelotna pieszczota szybko przeistoczyła się w gorący, zdecydowany pocałunek. Ciało drugiego z mężczyzn zaczęło słabnąć pod naporem Sorena, by w ostatecznym rozrachunku osunąć się bezwładnie na posadzkę. Stłumiony huk wypełnił pomieszczenie, gdy Acedia ocierał resztki wina z kącików ust. Otrzepał koszulę z nieistniejących drobinek kurzu, nim odwrócił się w stronę wyraźnie zdegustowanej Demonicy.
- I to niby ja wysługuję się seksualnością. - prychnęła, nie odrywając wzroku od sparaliżowanego toksyną czarodzieja - Jak to zrobiłeś?
- Słodka tajemnica. - Ostentacyjnie przejechał kciukiem po własnych wargach. - Jestem jak cukierek w truciźnie. Do tego z kryształowym sercem. - Kopnął lekko korpus więźnia, by upewnić się o jego nieprzytomności.
- I buchającym ze wszystkich stron ego. - Wywróciła oczami, siadając na skraju łóżka, z uwagą przypatrując się poczynaniom towarzysza. - Nie żyje?
- Bez pośpiechu. - Soren zacmokał ustami, krzyżując ręce na klatce piersiowej. - Nie wiem, kiedy twój ukochany zdecyduje się wrócić do domu. Muszę mieć alternatywę, którą mógłbym zabrać do gildii. - Pomachał ukrytym dotychczas za pasem kontraktem. - Chyba że zmieniłaś zdanie i wolisz udać się tam ze mną.
- Podziękuję. Sam jesteś wystarczająco irytujący.
Acedia stłumił śmiech, nim z przeciągłym westchnięciem opadł na łóżko. Wiedział, że nie mogli zachłysnąć się tym małym sukcesem - wytropienie młodzika przez resztę magów było jedynie kwestią czasu i oboje musieli dołożyć wszelkich starań, by do tego czasu zniknął z rezydencji. Książę gotów był wyjechać na każde skinienie Agnessi, dostał rekompensatę tego, czego faktycznie żądał, jednak złożona na końcu korytarza obietnica nie dawała o sobie zapomnieć. Dwie parszywe żmije spały kamiennym snem, bezkarnie zakażając swym jadem wszystkich wokół. Soren utarłby im nosa nawet z czysto egoistycznych pobudek, jednak perspektywa zrobienia czegoś miłego dla Demonicy, którą przeciągnął przez tak wiele niepotrzebnych kłopotów, stanowiła dodatkową korzyść. I choć żadna z nich nie wyglądała, jakby mogła długo się opierać, mężczyzna czułby wewnętrzny niedosyt, gdyby pozbył się ich w tak prosty sposób. Przysiągł, że odstawi w tym domostwie naprawdę spektakularne przedstawienie i nie zamierzał sobie tego odmawiać.
- Myślisz, że któraś z twoich prześladowczyń - Niemal wybuchnął śmiechem, wypowiadając ostatnie słowo. - dałaby się zaprosić na randkę? Czego Denwo nie zobaczy, tego sercu nie żal. A szczerze wątpię, że ani przez chwilę życia w haremie nie kusił ich skok w bok.
- Że co proszę? - Agnessi zdawała się zaskoczona i zirytowana w tym samym czasie. - Ohyda. Czyżby pocałunek z czarodziejem był tak okropny, że nagle zmienił ci orientację? - Wskazała w stronę upchniętego do skrzyni mężczyzny.
- Ani trochę. Są szkaradne i z zewnątrz, i z wewnątrz. - Z przesadą udał obrzydzone wzdrygnięcie. - Ale czy ktokolwiek poza tobą musi wiedzieć o moich preferencjach? Chętnie złamałbym komuś serce. - Wytrzeszczył oczy, przypominając bardziej skrzywdzonego szczeniaka, niż planującego zemstę mordercę.

[Agnessi? I'm so sorry za to, co właśnie przeczytałaś ]

piątek, 29 listopada 2019

Od Alaratha do Meyari

Nigdy by nie przypuszczał, że taka sytuacja będzie miała miejsce w jego życiu. Tańczył z czarodziejką. Sam siebie zaskoczył takim zachowaniem, ale w tej kobiecie było coś, co go intrygowało. Podczas tańca cały czas wpatrywała się w niego, czuł na sobie jej badawczy wzrok. Uczynił to samo jednak bardziej subtelnie. Poprzestał obserwacji na jej oczach. Jej tęczówka również była purpurowa, lecz w przyciemnionej sali, dostrzegł, że się świecą. Skupił się na tańcu. Spokojne rytmy pozwoliły trochę zwolnić tępa, dzięki czemu łatwiej było mu prowadzić. Jego partnerka oddała całą kontrolę, spojrzał na nią. ‘Pogrążyła się we własnych myślach, zupełnie jak ja.
***
-Meyari… – Specjalnie przedłużył swoją wypowiedź, dodając odrobinę zaintrygowania w głosie – Ładne imię.
Uśmiechnął się, nie zapominając o jej pytaniu.
- Mój mistrz – Udał, że się chwile zastanawia – Cóż, kontrolowania mojej mocy nauczył mnie mędrzec, który pewnego razu zawitał do mojego rodzinnego miasta.
Źle się czuł, że kłamał, sumienie zawsze się odzywało w mniejszym lub większym stopniu. Wolał jednak to niż rozdrapywanie starych ran.
- Nauczył mnie podstaw, reszty uczyłem się przez wiele lat sam lub pod nadzorem innego czarodzieja.
- Jak miał na imię? – Zapytała niemalże od razu. – Twój mistrz.
-Zabawne. Nigdy się nie przedstawiał. Między nami była tylko relacja mistrz-uczeń.
Ta rozmowa robiła się coraz mniej komfortowa, a czarodziejka zadawała coraz to nowe pytania. Musiał coś szybko wymyślić.
- Czy…
- Mówisz, że rozmawiasz z gwiazdami? – Przerwał elf – Widziałem kilku astronomów, którzy czytali z gwiazd. Rysowali mapy, szukali drogi, czasem nawet przepowiadali przyszłość. Nigdy nie widziałem, żeby ktoś z nimi rozmawiał. Opowiedz, jak to wygląda.
Ujrzał błyskawiczne ożywienie z jej strony, lecz się zawahała. Jakby nie wiedziała, od czego zacząć.
-Najpierw za pomocą teleskopu szukam danej gwiazdy. – Zaczęła wyraźnie rozpromieniona. – Kiedy już ją odnajdę, rozpoczynam rozmowę. Przy rozpoczęciu rozmowy najważniejsze jest imię. Muszę przedstawić się po imieniu, a także wypowiedzieć imię gwiazdy. Jeśli go nie znam, muszę od razu o nie zapytać, inaczej może się poczuć urażona…
Mówiła bez wytchnienia, żadnej przerwy na oddech, Alarath miał wrażenie, że oczy czarodziejki świecą jeszcze jaśniej niż wcześniej. Patrzył na nią. Była w transie. Monologowym transie. Może rzeczywiście to coś więcej niż tylko astronomia?
-… A na koniec muszę się z nią pożegnać, również po imieniu. – Wzięła głęboki oddech. – Po wszystkim można łatwo ją dostrzec, ponieważ świeci jeszcze większym blaskiem.
Sięgnęła po pozostawiony przez niego kufel miodu.
- Niesamowite, z pewnością musi być to ciekawy widok. – Czuł, że mogą mieć wiele wspólnych tematów.
-Mogę ci pokazać przy następnej okazji. Może ty miałbyś jakieś pytanie do gwiazd?
- Z chęcią bym coś takiego zobaczył. –Elf uśmiechnął się mimowolnie – Ale wątpię, żeby znały odpowiedź na moje pytania.
-Skąd wiesz? – Usłyszał urazę w jej głosie – Gwiazdy to dusze zmarłych, a zmarli widzą wszystko.
-Zmarli?
Rozmowę przerwał wdrapujący się na ramie pupil Alaratha, który od razu wyczuł jego zaniepokojenie.
- Co jest mały? Wszystko w porządku? – Zapytał zwierzaka.
Ten w odpowiedzi odwrócił się w stronę drzwi gospody, sierść mu się zjeżyła i wydał swoje charakterystyczne warknięcie.
Do karczmy z impetem weszło trzech uzbrojonych po zęby strażników. Muzyka ucichła, goście zamilkli i stali jak zatrzymani w czasie.
Jeden z obcych, którzy bez wyrzutów sumienia przerwali zabawę, wyszedł do przodu. Jego zbroja była bogaciej zdobiona niż u pozostałych a do ramion przypięty był czerwony płaszcz z herbem Ekhynos – najprawdopodobniej był to kapitan straży. – Wszedł na scenę a za nim pozostała dwójka. Rozwinął papier, który ściskał w dłoni i przedstawił gościom karczmy.
- Poszukiwany czarnowłosy elf! – Wykrzyczał – Na twarzy posiada tatuaż o dziwnym wzorze. Poszukiwany jest winny kradzieży dóbr i morderstwa alchemika.
Alarath przyjrzał się listowi gończemu. Nie było wątpliwości, to jego podobizna.
- No to chyba na mnie pora. – Wykorzystał zamieszanie, skupił całą swoją moc na jednym zaklęciu i pojawił się na tyłach gospody. Liczył tylko na to, że purpurowe światło jakie po sobie zostawił, nie przyciągnie kłopotów Meyari.
-Gonią nas przez pół kontynentu, mały – Podsumował.
Wypił tylko błękitny eliksir, który miał przypięty do rzemiennego paska i odszedł w ciemność zbliżającej się już nocy.
***
Przypomniał sobie o niewielkiej kostce, którą znalazł podczas wędrówki. Sześciościenny drobiazg miał na każdej ściance inną runę. Alarath chciał ją w wolnym czasie zbadać, ale przypadkiem lub nie zostawił ją w gospodzie. Meyari będzie miała pamiątkę po spotkaniu. On teraz miał poważniejsze problemy. Kiedy cała impreza już ucichła, zakradł się do gospody. Na jego szczęście nikogo w środku nie było. Skierował się na górę prosto do swojego pokoju. Drzwi były uchylone. Elf zawahał się. Wyciągnął rękę, w której purpurowa mgła zaczęła się układać i materializować w jego kostur. Powoli pchnął drzwi i gotowy na wszystko wparował do pokoju. Cisza. W środku nie było nikogo. Tylko wypalająca się świeca. Wszystko było na swoim miejscu, oprócz jednej rzeczy. Znikał jego obraz. Jaką wartość strażnicy dostrzegli w zwykłym malunku? Zaczął pakować wszystkie swoje rzeczy, kiedy dostrzegł coś leżącego na stole. Była to mała wyrzeźbiona w drewnie gwiazda. To nie byli strażnicy…

[Meyari? ^^]

Od Nyx do Sorena

Od wielu lat nie zdarzały mi się takie przygody. Oprócz kilku wypraw większej grupy do ruin, nic się tu nie działo. Mężczyzna stał przede mną, czekając na moją odpowiedź. Obejrzałam się za siebie, obserwując ludzi, którzy zaczynali coraz bardziej niszczyć drogocenne dla mnie miejsce. Nie byłam do końca pewna co robić. Mieliśmy ten sam cel - pozbyć się tych hałaśliwych istot. Ale czy wtedy nie spróbuję pozbyć się mnie? - Chwilowy sojusz nie będzie zły - mruknęłam, a mój głos odbił się echem. 
Już dawno nie rozmawiałam z kimś, kto mógł mi odpowiedzieć. Bałam się, że mowa coraz bardziej będzie u mnie zanikać. Zacisnęłam palce u nasady nosa, zastanawiając się co zrobić. 
- Biegnij - pokazałam w stronę grupy, która nadal nas nie widziała. 
Tajemniczy jegomość zmarszczył brwi, najpewniej nie wiedząc, o co mi chodzi. Wywróciłam oczami, prostując się na całą swą wysokość. 
- Biegnij. - powtórzyłam, składając ręce. 
Z moich ust zaczęły płynąć niezrozumiałe dla niego słowa, a oczy przybrały delikatny biały odcień. Pomimo swej niepewności, zaczął biec. Mogłabym pozbyć się ich jakoś inaczej ale takim sposobem wszystko pójdzie o wiele szybciej i sprawniej. Słowa z moich ust zaczęły płynąć nieco szybciej, a iluzja w końcu opadła ustępując miejsca widokowi o wiele straszniejszemu niż poprzedni. Pomimo wcześniejszych uśmiechów na twarzach, teraz zagościła na nich groza. Po mojej skroni spłynęła kropla potu. Chłopak stał kilka kroków przed swoimi oprawcami, tak samo jak oni w niego. I nagle jeden z nich zdołał przełamać strach i zaczął uciekać w stronę drzwi. Może gdyby znali te mury, nie baliby się aż tak jak teraz. Uśmiechnęłam się gdy reszta zaczęła podążać jego śladem. Już po chwili zostaliśmy tylko we dwoje. Wiedziałam, że pewnie będą krążyć jeszcze wokół ruin, by sprawdzić, czy mężczyzna z nich wyjdzie. 
- Dlaczego mi pomogłaś? Na koniec mogłaś mnie oddać. Dostałabyś nagrodę - usłyszałam cichy szept.
Westchnęłam, przymykając oczy. Właśnie, dlaczego? 
- Bo nikt, znajdujący się przy mnie, nie będzie zwierzyną łowną. Nie pozwolę nikogo atakować w mojej obecności, nie znając nawet powodu. 
Nie powinnam mu ufać. Ale wiedziałam, że te ruiny nie raz mogą stać się dla niego miejscem ucieczki. Złapałam go za nadgarstek, co na pewno mu się nie spodobało. Wyrwałam jeden włos, który zalśnił na srebrno w słońcu, gdy zawiązywałam go w miejscu, w którym go trzymałam. Mrugnął kilka razy, rozglądając się dookoła. W końcu zobaczył to, co ja widziałam na co dzień. Obrazowi ruin ustąpił miejsca prawdziwy wygląd tego miejsca. Piękna świątynia, w której nie było ani krzty zniszczenia. Patrzyłam wciąż na niego, rejestrując jego reakcje. Obracał się wokół siebie, z trudną do zidentyfikowania miną. 
- To świątynia gwiezdnych elfów - szłam za nim, podczas gdy on przyglądał się rzeźbie w sali głównej. 
Nie pytał, ale widziałam w jego oczach wiele pytań. Pewnie zauważył, że podczas mówienia nie otwieram ust. Nie chciałam, by usłyszał mój prawdziwy. Więc iluzja jak na razie musiała mu wystarczyć. 
- Czego? 
Spojrzałam na niego, zatrzymując się w miejscu. Czy aż tak długo chowaliśmy się przed światem, że nikt o nas nie wie? Wyciągnęłam w jego stronę dłonie, ukazując ręce, na których widniały migoczące gwiazdy. Zrobił krok w przód, ale nagle zatrzymał się, jakby sprawdzał czy może podejść bliżej. Kiwnęłam twierdząco głową. 

<Soren?>

Od Vaeril'a do Sorena

Słuchał opowieści Sorena, a każde kolejne słowo napawało go irytacją. Tyle razy otarli się o śmierć, ledwo uciekli od najgorszego, a białowłosy ponownie chce wpakować się w kłopoty. Nie znał celu jego podróży, ale domyślał się, że do niczego dobrego ona nie przyniesie. Elfa niepokoiło również zachowanie chłopaka. Wydawało się, że coś go gryzie. Vaeril wiedział jednak, że Soren nie podzieli się z nim zmartwieniami. Ta sytuacja stawała się z każdą chwilą coraz bardziej skomplikowana.
- Nie ma możliwości, że tutaj zostanę - odparł spokojnym głosem elf. - Postanowiłem, że idę z tobą.
Siedzący przed nim chłopak najwyraźniej spodziewał się owej odpowiedzi. Pokręcił powoli głową.
- Wystarczająco wiele razy już się narażałeś - zaczął Soren, spoglądając w stronę coraz bardziej poirytowanego rozmówcy. - Nie zgadzam się. Zostajesz. 
Vaeril splótł ręce na klatce piersiowej i burknął:
- A skąd mam wiedzieć, że nie chcesz mnie tutaj porzucić? Łatwy sposób na pozbycie się problemu.
Sam nie wierzył w wypowiedziane słowa. Znał Sorena krótko, ale wątpił, że zachowałby się w tak okropny sposób. Przez cały ten czas mógł liczyć na jego pomoc. Potrzebował jedynie argumentu, by przekonać białowłosego do zgody.
Siedzący przed elfem chłopak milczał, najwyraźniej zaskoczony upartością bruneta. Vaeril nie miał jednak zamiaru zaprzestać na tym. Wziął głęboki oddech i kontynuował:
- Weź pod uwagę też fakt, że w czasie podróży mogę znaleźć miejsce, w którym zdecyduję się zostać. Pozbędziesz się wtedy ciężaru i załatwisz swoją sprawę za jednym razem.
Elf nie chciał ograniczać Sorena. Wiedział jednak, że dopóki wszystko się nie ułoży, chłopak będzie czuł się odpowiedzialny za całą sytuację z morderstwem. Vaeril nie zaprzeczy, że ów głupi pomysł powstał właśnie z inicjatywy białowłosego. Mimo wszystko nie powinien brać na siebie całej winy. Elf utrzymywał, że sam zrujnował sobie życie.
- Skoro to sobie wyjaśniliśmy, idę do pokoju się spakować. - Vaeril wstał od stołu i dumnym krokiem, nie oglądając się za siebie, wyszedł z pokoju.
W sypialni wyrzucił z torby swoje rzeczy. W końcu znalazł chwilę, by wszystko poukładać. Starannie poskładał ubrania i przeliczył monety. Po całkowitym upchnięciu wszystkiego, w bagażu zrobiło się dużo więcej miejsca. Wyglądał również estetycznej.
Metodą prób i błędów trafił do łazienki. Zmył zaschniętą krew i pokrywający jego ciało brud. Zajął się również leczeniem ran. Wcześniej nie miał na to sił. Po chwili poczuł się jak nowo narodzony. Nie wyglądał już jak biedny bezdomny. W pożyczonych od Sorena jasnych, bogatych szatach przypominał niemal księcia z bajki. Domyślał się, że w owym odzieniu będzie definitywnie wyróżniać się z tłumu. Ale na szczęście nie sam jeden - Soren prezentuje się podobnie.
Wrócił do sypialni. Na rogu łóżka dostrzegł pozostawione czyste ubrania. Na stroju leżała w małej buteleczce kolejna dawka lekarstwa. Vaeril skrzywił się na jej widok, przypominając sobie okropny smak odtrutki. Nie chciał jednak ponownie cierpieć przez truciznę. Szybkimi łykami opróżnił fiolkę.
Mimo, że nie był bardzo zmęczony, elf postanowił już się położyć. Soren nie raczył go poinformować o planowanej godzinie ruszenia w drogę. Najpewniej nawet nie poinformuje go o wyjściu. Chciał więc wypocząć na wszelki wypadek.
Otworzył powoli oczy. Elf podniósł się niemrawo z łóżka. Będąc w kanałach, nie miał nawet pojęcia o trwającej aktualnie porze dnia. Liczył jednak, że białowłosy już nie opuścił posiadłości. Vaeril przebrał się w czyste szaty. Noszone do tej pory złożył i odłożył na szafkę. Zabrał leżącą na ziemi torbę i opuścił pomieszczenie. Dzisiaj odnalazł szybciej niż za pierwszym razem schody na parter. Znalazł się w pustym przedpokoju. Poczuł niemiłe przeczucie, że Soren już wyszedł. Nie tracił jeszcze resztek nadziei i usiadł na posadce w rogu pokoju. Oparł głowę o dłonie, spoglądając w kierunku schodów.
Z drzemki wyrwało go skrzypienie drzwi. Podniósł wzrok w stronę źródła dźwięku. Soren właśnie próbował zbiec z domostwa. Elf pogratulował sobie w myślach pomysłu czekania niedaleko wyjścia.
- Nie pozbędziesz się mnie tak szybko - mruknął, wstając z niewygodnej pozycji. Poszedł do białowłosego.
- Naprawę wolałbym, żebyś został. - Głos Sorena brzmiał smutno. Nie patrzył on w stronę stojącego obok Vaeril'a.
- Postanowiłem, że idę, tak też zrobię. - Elf był nieustępliwy. Sam otworzył drzwi i wyszedł na zewnątrz. Uderzyła w niego fala nieprzyjemnych zapachów. W budynku smród wydawał się mniej uciążliwy. Białowłosy westchnął cicho i ruszył z miejsca.
Vaeril odwrócił się po raz ostatni, by obejrzeć domostwo, w którym spędził ostatni czas. U progu stali Craag i Aweryna. Bacznie obserwowali dwójkę młodzieńców.
- Będziemy tęsknić! - zawołała z przekąsem kobieta. Teatralnie potarła kącik oka.
- Mam nadzieję, że więcej się nie spotkamy! - Elf, wypowiadając te słowa, dogonił oddalającego się już Sorena. Nie spoglądał już w stronę pozostawionej pary. Nie chciał tutaj wracać.
***
Odetchnął głęboko, kiedy poczuł świeże, nocne powietrze. Włosy Vaeril'a rozwiał wiatr. Wtedy chłopak zdał sobie sprawę, jak bardzo mu tego brakowało. Przez ostatni tydzień miał wrażenie, że wszystko go ogranicza. Zdał sobie sprawę, jak bardzo pragnie wolności.
Gwiazdy pokrywające niebo przyświecały drogę młodzieńcom. Soren wybrał najszybszą, według niego, trasę. Prowadziła ona przez miasto, w którym niegdyś mieszkał elf. Podążali wąskimi ulicami obrzeży, unikając każdej żywej duszy. Raz niemal wpadli na strażników, ale zostali oni zajęci przez jakiegoś zaczepiającego ich pijaczynę.
Vaeril, podążając za białowłosym, wspominał pierwsze ich spotkanie. Wyglądało to niemal identycznie - labirynt ścieżek, noc i brak pojęcia, gdzie się znajduje. Sytuacja różniła się jednak poziomem trzeźwości Sorena.
Dotarli w końcu na skraj miasteczka. Elf cieszył się, że nie napotkali po drodze większych problemów. Słońce zaczęło już wschodzić, gdy obaj wędrowcy dotarli na szczyt pobliskiego pagórka. Brunet spojrzał przez ramię w stronę pozostawionego za plecami miasta. Poczuł dziwne uczucie utraty i tęsknoty, które napełniło go chwilową melancholią. Z tej wysokości dostrzegł swój stary dom, bar i starą, zamieszkałą przez koty, stodołę. Porzucał to wszystko. Wiedział, że nawet jeśli chciałby wszystko naprawić - jest to niemożliwe. Spojrzał przed siebie. To jego pierwszy raz, gdy opuścił bezpieczne mury i ruszył w nieznane. Nigdy nie zaszedł tak daleko. W mieście miał wszystko, czego potrzebował.
- Coś się stało? - Vaeril usłyszał cichy głos Sorena. Wyrwało go to z zamyślenia.
- Nie - odpowiedział szybko, dołączając do białowłosego. - Po prostu... Czuję się dziwnie z faktem, że zostawiam właśnie całe dotychczasowe życie.
- Znasz drogę do kanałów, możesz wrócić i poczekać. Może z czasem wszystko się ułoży.
- Po tym, co powiedziałem Craag'owi i Aerwynie? Nie mam zamiaru pokazywać się już im nigdy na oczy! - odparł. - Idziemy!
Na twarzy Sorena pojawił się delikatny uśmiech, który po chwili jednak znikł. Elf zastanawiał się, co męczy jego towarzysza.
Przez resztę dnia unikali oczywistych ścieżek, wiosek i miasteczek. Vaeril był pod wrażeniem odległości, jaką przebyli. Mimo to powoli opadał z sił. Odzywały się również zadane przez strażnika rany. Chłopak nie był przyzwyczajony do takich podróży. Nie chciał jednak zdradzać słabości białowłosemu. W końcu elf był tutaj jedynie nieproszonym gościem, który spowalnia całą wyprawę. Zacisnął więc zęby, starając się zająć myśli czymś innym. 
Wędrówka głównie upływała im w milczeniu. Vaeril pragnął jakoś przerwać uciążliwą ciszę. Wiedział jednak, że znajduje się w nieciekawym położeniu. Zastanawiał się, czy Soren jest na niego zły. 
- Właściwie, jak długo będziemy jeszcze iść? - odezwał się w końcu. Jego towarzysz spojrzał na niego i odrzekł bezuczuciowym głosem: 
- Ja - tak. Ty? Nie wiem. 
Vaeril odpowiedział na informację cichym fuknięciem. Powrócił więc do rozmyślań. Sprawa znalezienia nowego, bezpiecznego domu jest drugorzędna. Prawdziwym powodem wyruszenia elfa z Sorenem w wędrówkę stanowiło zdobycie wieści na temat Dereka. Słuch o jego bracie zaginął, a on dalej liczył na odnalezienie go. Owa podróż mogła mu to umożliwić. 
Słońce powoli zachodziło. Vaeril spoglądał co chwila na białowłosego, który wyglądał na dosyć niepocieszonego. Całkowicie pogrążony w myślach, wydawał się być zmartwiony. Smutny wyraz twarzy potęgował owo wrażenie. Elf, który zdążył poznać już trochę chłopaka, nigdy nie widział go w podobnym stanie. 
- Nie chcesz tam iść, prawda? - zapytał po chwili. - Nie mam pojęcia, co się dzieje. Myślę jednak, że powinieneś dać sobie z tym spokój. Naprawdę musisz dojść do celu swojej wędrówki? 

[Soren?]

czwartek, 28 listopada 2019

Od Lu do Ayany

Ostatnie tygodnie wiele zmieniły w życiu polimorfa, siedząc w wejściu prowadzącym do jego pokoju, patrzył na światło wychodzące spod drzwi Ayany. Całą noc przesiedział w jednym miejscu, rozmyślając, jednak gdy promienie wschodzącego słońca, zaczęły ogrzewać jego twarz, wstał, przeciągnął się i zszedł na dół. Jego matka oczywiście od świtu była na nogach, szykując śniadanie dla wszystkich, Lutobor pospieszył jej z pomocą, spędzając czas niczym w sielance. Niespełna półtorej godziny później na dół zeszła Nancy, a chwilę po niej Ayana. Cała czwórka zjadła śniadanie niemal w milczeniu, przy wymianie krótkich zdań i okazywaniu wdzięczności. Zaraz po tym nekromantka razem z blondynką zniknęły na dobre pół dnia. Dało to cudną okazję, aby Taghain załatwił swoje sprawy, czym prędzej pospieszył w stronę wybrzeża, znajdowała się tam rodzinna łajba. Żaglowiec, choć nie był pierwszej klasy statkiem, wyglądał na wytrzymały i zadbany. Mężczyzna zaczął oporządzać i badać pokład w razie ewentualnych uszkodzeń, po kilku godzinach skończył i skierował się w stronę miasta, zatrzymała go jednak matka, wyczekująca wyjaśnień.
***
Atmosfera panująca w tym momencie w salonie Taghainów była bardzo napięta. Choć syn z matką nie dawali pozoru, ich rozmowa była nasycona emocjami. Siedzieli naprzeciw siebie, jak gdyby Lu odpowiadał przed sądem. Poważnie opowiedział jej ze szczegółami o ostatnich wydarzeniach, ale także o tym, czego jego towarzyszka jeszcze nie wiedziała.
- Podczas naszej podróży, znalazłem wiele poszlak, dotyczących tej sprawy. - Polimorf bardzo spoważniał. - To nie mógł być zbieg okoliczności, więc mnie od tego nie odciągaj. Jeżeli się nie mylę, mój cel znajduje się w drodze morskiej z Fluctus do Porreiry, jednak dość silne prądy morskie utrudniały zbliżenie się do wyspy.
- Sam nie dasz rady tam dotrzeć. - Maureen westchnęła, po czym kontynuowała. - Nawet dla tak dobrego żeglarza, jak ty, ta podróż może okazać się ostatnią.
- Dlatego jej potrzebuję, wpierw musimy udać się tylko do Tohetes. Muszę jej pomóc.
- Zbyt wiele ryzykujesz dla tej dziewczyny, tak długo pracowałeś na to wszystko. - Matka Lutobora wstała z krzesła i spojrzała w okno.
- To dlatego, że...
W progu pojawiła się nekromantka, a polimorf momentalnie zamilknął. Oboje spojrzeli na czarnowłosą dziewczynę.
- Czy mogłabym pożyczyć kocioł lub sporych rozmiarów garnek? Nie chciałam przerywać rozmowy.
- Oczywiście, zaraz ci przyniosę.
Maureen minęła dziewczynę w progu i zniknęła w kuchni. Taghain spojrzał na Ayanę i lekko się uśmiechnął do niej. Ta spiorunowała go chłodnym spojrzeniem, dając do zrozumienia, że nadal się gniewa za podsłuchiwanie. Zanim mama polimorfa wróciła z wielkim garnkiem, oboje z nekromantką milczeli.
- Dziękuję pani bardzo. - Sardothien chwyciła garnek z subtelnym uśmiechem na twarzy.
- Jeśli jest taka potrzeba, możesz skorzystać z pieca w kuchni. - Kobieta odwzajemniła uśmiech.
- Dziękuję.
Dziewczyna poszła do kuchni. Zapaliła ogień na piecyku i położyła garnek, który napełniła do połowy wodą. Zaciekawieni domownicy stanęli w progu i zaglądali na całe zdarzenie. Zanim woda się zagotowała, dziewczyna wycisnęła do niej sok z jarzębiny, wrzuciła kilka rodzajów ziół i zamieszała, później dodała dwa bliżej nieokreślone składniki, bynajmniej nikt prócz dziewczyny ich nie znał. Na koniec dziewczyna zalała całość alkoholem i dodała garść soli. Zadowolona z efektu uśmiechnęła się do siebie.
***
Reszta dnia minęła na przygotowaniach nekromantki i polimorfa do podróży. Wieczorem Nancy spakowała im zioła i maści lecznicze, a Maureen suchy prowiant. Zanim Lu z Ayana opuścili jego rodzinny dom, pani domu podeszła do dziewczyny i z serdecznym uśmiechem szepnęła jej.
- Dbaj o niego... - Kobieta spojrzała dziewczynie prosto w oczy, chwytając ją za ramiona. W jej wzroku widać było troskę. - Zależy mu na tobie.
Chwilę przed zmrokiem pożegnali się, opuścili Ahlai i wyruszyli. Czekała ich tygodniowa podróż, więc podróż noca była dla nich mniej męcząca, zwłaszcza iż kierowali się na pustynię. Po tygodniu podróży, zarówno konno, pieszo, sami, jak i przyłączając się do karawany, zbliżyli się do granic miasta Linceiras, gdzie planowali odpocząć, by potem bezpośrednio udać się do Tohetes. Musieli jednak poczekać na zmrok, gdyż w dzień na pustyni skwar dawał się we znaki.

[Ay?]

środa, 27 listopada 2019

Od Meyari do Alaratha



Znajomość gwiazdozbiorów, jak i ogólne oczytanie elfa, mile zaskoczyło Meyari, co więcej ktoś czytał jej książkę, narastała w niej duma. Jednak potężna moc bijąca od czarnowłosego elfa ściągała ją na ziemię. Ktoś o tak wielkiej mocy spędzał czas w takim miejscu? Zbieg okoliczności, czy może jego historia ma drugie dno? Mogłaby przeprowadzić z nim wywiad na dobre kilka godzin, lecz na twarzy Alaratha pojawił się pewny siebie uśmiech, chłopak skłonił się i wyciągnął rękę do dziewczyny.
-Póki zabawa trwa. Może zatańczymy?
- Jak mogłabym odmówić?
Mężczyzna zaprowadził białowłosą na parkiet, ta nie spuściła z niego wzroku ani na sekundę, wymyślając w głowie kolejne pytania, na które odpowiedź musi otrzymać. Była bardzo pewna swoich decyzji, wiedziała, czego chce i mała zamiar to zdobyć. Alarath objął białowłosą, subtelnie kładąc dłoń na jej łopatce. Oczy dziewczyny lśniły jeszcze jaśniej, aura nieznajomego była jeszcze silniejsza niż wcześniej, w dodatku czuła ją z tak bliska. Meyari nie mogła oderwać oczu od twarzy nieznajomego elfa, badając wzrokiem każdy szczegół jego twarzy, chciała wiedzieć, kim on jest. Nie mogła jednak wykrztusić ani słowa, a cała pewność siebie zniknęła. Czuła jednocześnie zachwyt i niepewność, bez problemu pozwoliła się prowadzić w tańcu, gdyż nie była tam obecna, znajdowała się w swoich myślach. Wzrok czarodziejki zauważył także jej partner, spojrzał na nią pytająco i zmarszczył brwi.
- Wszystko w porządku? Czy zrobiłem coś nie tak?
- N-nie! Ja tylko... - Dziewczyna speszyła się, odwróciła wzrok, a na jej twarzy pojawił się lekki rumieniec. - Trochę się zamyśliłam.
Widząc reakcję dziewczyny, elf uśmiechnął się do niej. Ona czuła jednak zakłopotanie, plując na siebie w myślach, to nie tak miało wyglądać. Choć taniec dobiegał końca, Meyari nie zadała ani jednego pytania. Mężczyzna odprowadził ją na miejsce i podziękował, ona taktownie wskazała mu miejsce obok, aby dotrzymał jej towarzystwa.
- Mówisz, że wiele czytasz. Czyżbyś był wykładowcą w którejś z akademii? - Białowłosa przerwała swoje milczenie. - Wyglądasz na bardzo oczytaną osobę.
- Nie, nie miałem okazji, ale kto wie? Może kiedyś, może gwiazdy to powiedzą. - Zaśmiał się i spojrzał na towarzyszkę.
- Niestety, gwiazdy mówią tylko to, co było, żadna nie przepowie ci przyszłości. - Dziewczyna spojrzała w okno rozmarzona. - Szkoda, że nie wszystko chcą powiedzieć.
- Potrafisz czytać z gwiazd? - Alarath oparł się na stole zainteresowany.
- Ja z nich nie czytam, ja z nimi rozmawiam. Może brzmi to niedorzecznie, ale opanowałam pewną zdolność... - Przerwała na chwilę i spojrzała zrezygnowana w bok. - z resztą, nieważne... nikt i tak w to nie wierzy. - Dziewczyna zaczęła zwijać ostatnie mapy i chować do pokrowca. - Raczej wolałabym porozmawiać o tobie... Jak masz na imię?
- Alarath, miło mi cię poznać.

- Mnie Ciebie też, na imię mi Meyari, jednak niektórzy mówią po prostu Marie. - Uśmiechnęła się i podparła dłonią policzek. - Jeśli mogę spytać, kto był twoim mistrzem? Twoja aura jest niebywale silna. J-ja nigdy takiej wcześniej w nikim nie czułam...

[Alarath? Jak będziesz miał problem, to daj znać. Jestem słaby w odpisy xD]


Od Agnessi do Sorena

Myślała przez chwilę, że naprawdę nie będzie w stanie się opanować. Dosłownie w ostatnich sekundach przypływu fali wściekłości, zdołała wyjść z pomieszczenia, ratując przy okazji parę żyć. W takim stanie rzeczy zostawiła Sorena z tymi wszystkimi zołzami i prawdopodobnie, w dość niezręcznej sytuacji. Nie dbała o to, była świadoma, że mężczyzna jest w stanie sobie poradzić, z tym swoim niewyparzonym jęzorem. Zatrzymała się gdzieś na końcu korytarza, uderzając pięścią w kamienną ścianę. Zaczęła ją wściekle drapać, zdzierając przy tym pazury. Brakowało jej przy tym tylko rozbryzgu krwi i zatapiania ich w miękką skórę. Jedyne co dostała w zamian to tylko przeszywający ból i zmasakrowane dłonie. Przez chwilę, tylko stała, oddychając ciężko.
- Dorzucić ci te dwie w pakiecie? - Usłyszała za sobą. - Będziesz miała z głowy już trójkę idiotów. - Odwróciła się do znajomego głosu. Opierał się o framugę, tak jak w momencie, kiedy spotkali się w owym burdelu, który przyprawił im tyle problemów. Sama nie wiedziała jak zareagować, nie chciała wyładowywać na nim swojej złości, w końcu niczym nie zawinił. A jego parodiująca poza, wywołała na jej ustach lekki, o dziwo, szczery uśmiech. Spojrzała na niego uważnie, zastanawiając się co odpowiedzieć. Była całkowicie zmieszana. Gdzieś w środku, doceniła to, że przyszedł za nią. Zrobiło się jej zwyczajnie miło, ale nie chciała tego okazać. Jakby nie patrzeć, ich relacja opierała się tylko na docinkach. Prawdopodobnie dlatego, była w takim szoku, kiedy zobaczyła go za swoimi plecami. Nie miał obowiązku przyjścia za nią i zaproponowaniu takiego układu, a zwłaszcza po takim traktowaniu przez Demonice.
- Czyżby przyszedłeś za mną, zdjęty jakąś cząstką litością? - Skrzyżowała ręce, przyglądając się uważnie Sorenowi, nadal się uśmiechając. Starała się w tym momencie, opanować na tyle, by nie rzucić jakąś złośliwością. Naprawdę była pod wrażeniem, że nie zostawił jej teraz samej sobie i nie chciała mu się w taki sposób odpłacać. Co prawda o jakiejkolwiek dobrej relacji nie było nawet mowy, aczkolwiek jego zachowanie w obecnej sytuacji naprawdę pozytywnie wpłynęło na Agne.
- Oh, ależ oczywiście, że tak, mam serce niczym kryształ, jeszcze się nie przekonałaś? - Odparł, kręcąc przy tym ostentacyjnie dłonią z wymownym tonem głosu. Wybuchnęła śmiechem, nie mogąc uwierzyć w to, co się aktualnie dzieje. Swoim zachowaniem wprowadziła mężczyznę najpewniej lekkie zdziwienie. Dawno nie śmiała się z takiego banału i to mając za sobą nieprzyjemną sytuację.
- Co cię tak bawi moja droga? - Soren nadal opierał się o framugę, patrząc na kobietę zmieszany. Nie odpowiedziała mu, popatrzyła tylko na niego całkowicie rozbawiona. To był pierwszy raz od dość dawna, by taka głupota doprowadziła ją do śmiechu. Mężczyzna cierpliwie czekał, kiedy ta się uspokoi, a zajęło jej to dłuższą chwilę. Parsknęła ostatni raz, wyprostowała się i poprawiła rozczochrane włosy.
- Rozumiem, że tamte dwie wpadły ci w oko? Jestem skłonna zgodzić się na tę kuszącą propozycję. - Powiedziała wymownie. - Specjalnie dla ciebie, zapakuje ci je w kokardkę. - Podała białowłosemu dłoń. Spojrzał tu na jej wyciągniętą rękę, tu na samą Agne. Odwzajemnił uśmiech i uścisnął mocno jej dłoń. Był to mały gest, ale dla niej znaczył naprawdę sporo. Co prawda oboje nie oszczędzali sobie wyzwisk, aczkolwiek czuła, że w jakiś sposób to mogło zwiastować poprawę ich znajomości. Zresztą, dawno nie miała przy sobie kogoś na tyle głupiego, lub odważnego, co by się ośmielił, również w taki zuchwały sposób jej odpowiadać. Soren był pierwszą osobą, którą Demonica była w jakiś sposób obdarzyć jakimś respektem, którego oczywiście, nie miała zamiaru mu ujawniać. Niech się domyśla sam.
- Kto będzie tym szczęściarzem?
- Ten szczeniak co myśli, że pozjadał wszystkie rozumy, ten gałgan nie ma się prawa odzywać przy pozostałej dwójce, ale jak już jest sam, to pozwala sobie zdecydowanie za dużo. - Sączyła jadem na prawo i lewo, jakby miała przy sobie najmłodszego z Magów, najchętniej by mu ukręciła łeb... Zresztą tak samo, jak pozostałym. Specjalnie wybrała na cel właśnie jego — był najmniej doświadczony z całej trójki i uznała, że powinien sprawiać najmniej problemów Sorenowi. To nie uwolni jej spod pieczy zaklęcia, które ją więzi, ale chciała odwdzięczyć się mężczyźnie i sprawiać przy okazji jak najmniej problemów.
- W takim razie proponowałbym poczekać z tym do nocy, gdy wszyscy domownicy będą już w swoich komnatach. - Zaczął, opierając się o kamienną ścianę. - Najlepiej, byśmy nie spotkali spodziewanych świadków wydarzenia. Wypadałoby również, żebyśmy zrobili to najciszej i najszybciej jak się tylko da... - Nie zdążył dokończyć.
- Proszę cię, nie musisz mi nic mówić, jestem mistrzynią załatwiania wszystkiego po ciuchu. - Machnęła dłonią, lekceważąc jego słowa. Przez chwilę tylko milczał i posłał jej wymowne spojrzenie.
- Tak. Zauważyłem.
***
Agne postanowiła, że będzie działać na swoją rękę, nie zaprzątając głowy białowłosemu. W końcu nie określili konkretnie, w którą noc się tym zajmą. Demonica, wzięła sobie do serca słowa mężczyzny „jak najszybciej". Od momentu rozstania się z Sorenem, odczekała, kiedy wszyscy udali się na spoczynek, by móc swobodnie poruszać się po korytarzach. Uznała, że na trzeźwo młody Mag nie będzie chciał z nią współpracować, więc pierwszym punktem jej misji była piwnica, w której znajdował się zapas wszelkiego rodzaju trunków. Wybrała dwie butelki wybornego wina, które ten ma w zwyczaju pijać przy obiadach. Kierując się w stronę jego komnaty, starała się nie myśleć zbyt wiele. Chciała tylko zrobić to, co miała do zrobienia i mieć to względnie szybko za sobą. Nim się spostrzegła, stała już przed drzwiami komnaty. Stała przed nimi przez dobrą chwilę nim zdecydowała się wejść. Po plecach przeszedł jej dreszcz obrzydzenia. Wzięła głęboki oddech, po czym bez wahania otworzyła ''po ciuchu'' drzwi. Młodzieniec natychmiast się zbudził. Zerwał się i podniósł do pozycji siedzącej. W pomieszczaniu panował półmrok, więc jedyne co dostrzegał to zarys sylwetki sukkuba i jarzące się złotym blaskiem, ślepia.
- Czego?! - Warknął, udając oburzonego, próbując dostosować oczy do ciemności panującej w pomieszczeniu. Agne podeszła do jego łoża i bez słowa na nie weszła. Usiadła na nim okrakiem, nachylając się i gładząc go po policzku.
- Chodziłeś dziś taki spięty... - złapała go za kark, masując jednocześnie. - Uznałam, że przyda ci się trochę rozluźnienia. - Wskazała na dwie butelki, które położyła tuż obok. Uśmiechała się powabnie, a lniana tunika zsunęła się z jej ramion. Chciał ją objąć w talii, lecz zdążyła się odsunąć i złapać za butelkę. Otworzyła jedną, wzięła w dłoń szczękę mężczyzny i wlała mu wino do ust. Nie specjalnie się sprzeciwiał, dosłownie już po paru pierwszych minutach mogła robić z nim, co się jej podobało. Nie musiała już go zmuszać do picia, zajął się tym sam. W tym samym momencie, Demonica, leżała obok niego, pieściła go, głaskała po włosach i szeptała mu do ucha rzeczy ku uciesze jego ego.
Opicie tego młodego łebka nie zajęło jej dużo czasu. Opróżnił dwa wina w zaskakująco szybkim tempie, jak i jednocześnie całkowicie tracąc kontakt z rzeczywistością. Uśmiechał się głupkowato, śmiał dosłownie ze wszystkiego, dostając przy tym czkawki pijackiej. Wyglądał i zachowywał się komicznie, i jednocześnie naprawdę żałośnie. Zepchnęła go z łóżka, po czym ledwo podniosła. Wzięła go pod ramię, kierując się do komnaty Sorena.
***
Przez ten dosłownie kawałek korytarza, myślała, że szlag ją trafi. Mag ciągnął ją na wszystkie strony, a trzy razy musiała go ponownie podnosić, a czynność ta, przy pijanym człowieku, wcale nie jest taka prosta. Wielokrotnie obili się o ścianę przy akompaniamencie jego irytującej czkawki.
Poczuła ulgę, kiedy znaleźli się przy drzwiach sypialni białowłosego. Zapukała, poprawiając jednocześnie na ramieniu ciało, by nie upadło. Czuła się, jakby tachała worek ziemniaków.
Po chwili gospodarz komnaty otworzył, a Agne nie zważając dosłownie już na nic, rzuciła pijanego Maga na podłogę. Soren ledwo zdążył odskoczyć. Spojrzał zaskoczony na ciało, które zwijało się w jękach bólu na podłodze, tu na sukkuba.
- Co ty zrobiłaś?! - podniósł głos oszołomiony.
- Opiłam. - wzruszyła ramionami. - I przyniosłam.

poniedziałek, 25 listopada 2019

Od Alaratha do Meyari

Rola posłańca jest jedną z tych, które Alarath niechętnie wykonuje. Przejście z jednego miejsca na drugie, zazwyczaj w ograniczonym czasie, niweluje wszystkie przyjemności swobodnej wędrówki włóczykija. Jedynym plusem, który zawsze przekonuje do podjęcia zadania, jest nieszczędzenie grosza przez zleceniodawców. Człowiek, który zlecił mu to zadanie, był na jego elfie oko dość bogatym i wpływowym szlachcicem, do tego bardzo zdesperowanym by paczka, którą zlecił dostarczyć, dotarła do odbiorcy w ciągu tygodnia. Zadanie dość trudne i Alarath musiał zrezygnować z uwielbianych przez niego długich postoi w gospodach. Paczka miała trafić w ręce jakiegoś – na nieszczęście elfa, maga – który akurat przebywał w Ahmarinie. Mimo sceptyczności wędrowca, dosyć wysokie wynagrodzenie, przekonało go do wykonania zadania. Przesyłka była niewielką, wielkości dwóch dłoni skrzynką, zleceniodawca był bardzo zestresowany i prosił, żeby pod żadnym pozorem nie otwierać paczki, elfa nawet nie interesowało, co jest w środku, chciał tylko zanieść przesyłkę, ograniczyć kontakt z magiem do minimum i jak najszybciej mieć to z głowy. Ahmarina. Alarath dobrze znał to miasto, prawie za każdym razem, kiedy wędruje po kraju, zahacza właśnie o to miasto, toteż nie trudno było znaleźć potencjalnego miejsca, gdzie mógłby znajdować się mag, którego szuka. Złapało go lekkie przerażenie, kiedy zobaczył aż tylu magów w jednym miejscu, którzy spacerowali po okolicy. Wręczył paczkę, zamienił tylko kilka niezbędnych słów, odebrał nagrodę i odszedł, nie oglądając się za siebie.
***
Przemierzenie prawie połowy Ekhynos w ciągu siedmiu dni to nie lada wyczyn dla kogoś z ograniczoną witalnością. Alarath zasłużył sobie na odpoczynek. Szedł ulicami miasta, kierując się w stronę swojej ulubionej gospody. „Pod Smoczym Okiem” to właśnie przedstawiał szyld wiszący nad drzwiami budynku. Karczma zawdzięcza swoją nazwę wielkiemu na prawie całą ścianę freskowi przedstawiającemu smocze oko właśnie. Owo malowidło zawsze budziło w elfie, duszę artysty i nierzadko inspirowało go do malowania nowych obrazów.
Za ladą ujrzał tę samą twarz, którą widział ostatni raz, kiedy tu był. Niski, siwiejący już mężczyzna z przyciętą z dokładnością co do milimetra brodą, ciepło przywitał znajomą już twarz, która też kiedyś mu pomogła z bandą złodziej, chcących ukraść roczny zapas wina. Elf wyraźnie zmęczony, nie wdawał się w zajmujące opowieści o jego przygodach, wynajął pokój na kilka dni, zjadł kolację i poszedł spać. Następne dni chciał poświęcić tylko i wyłącznie księgom, obrazom i wypoczynkowi. I tak też uczynił.
Rano zjadł śniadanie, wziął ze sobą, farby oraz swoją składaną sztalugę. Niespotykany na co dzień wynalazek Alarath zdobył w dość zabawny sposób, gdyż wygrał ją w karty z kapitanem jednego statku handlowego. Był to co prawda łut szczęścia, ale nagroda należała do niego.
Wyszedł na przedmieścia, kupując po drodze kilka płócien. Rozstawił całe stanowisko i zaczął malować. Spędził tam praktycznie cały dzień, zmieniając kilka razy projekt. Nie zauważył, kiedy słońce całkowicie zaszło. Niezadowolony z kolejnego obrazu, podarł już któreś z kolei płótno. Obiecał sobie, że nie ruszy się stąd, dopóki nie stworzy czegoś wyjątkowego. Zrezygnowany usiadł na pobliskim kamieniu i spojrzał w niebo. Piękny, gwieździsty nieboskłon. Żadnej chmurki, tylko świecące magicznie pięknym blaskiem gwiazdy. Zamyślił się, uważnie przyglądając się każdej ze świecących kropek. Olśniło go. Zerwał się i wziął się do roboty. Było już dosyć późno, ale nie przejmował się tym. Spokój i cisza, jakie mu towarzyszyły, działały na niego tak samo, jak sen. Spędził pod gołym niebem jeszcze kilka godzin, aż wreszcie się udało. Obraz piękny w całej swojej okazałości. Wielką radość przerwało burczenie w brzuchu. Wziął płótno, machnął nim kilka razy w celu szybszego wyschnięcia, zwinął, po czym zapakował resztę sprzętu i wrócił do gospody. W pokoju zjadł tylko resztki prowiantu i zasnął. Jeżeli umysł elfa nie był zmęczony, to na pewno jego ciało, gdyż obudził się dopiero późnym popołudniem. Zaspany zszedł na dół i widok, jaki ujrzał, momentalnie go ożywił. W karczmie był niemalże tłum, a tłumy w karczmach zawsze oznaczają jedno – imprezę. Forma rozrywki, którą Alarath uwielbiał. Śmiech, muzyka, tańce, niekiedy bójki no i oczywiście trunki. Nie obejdzie się też od pijaków i obdartusów, ale ich można spotkać wszędzie, nie tylko podczas biesiady. Kiedy elf powoli wracał do żywych, goście zaczynali się już rozkręcać. Właśnie skończył kąpiel, kiedy usłyszał muzykę. Ubrał się, wszedł do głównej izby i od razu ujrzał źródło dźwięków. Na podwyższonej scenie znajdowało się 3 muzyków. Na tyłach za dość sporym skupiskiem bębnów, pudeł i talerzy siedział satyr rytmicznie uderzający w nie drewnianymi kijkami. Druga była nieziemsko piękna Walkiria, która swoim wspaniałym głosem i wyglądem zawładnęła sercami wszystkich słuchaczy. A także ten, kto robił największą furorę – Odziany w pojedyncze metalowe elementy pancerza i złotą maskę przykrywającą całą twarz, grał na dziwnym instrumencie podobnym do lutni, ale dźwięki, jakie wydawał były o wiele cięższe i bardziej donośne. Jedna ręka naprzemiennie naciskała struny, drugą, za pomocą niewielkiego kawałka stali, bezustannie w nie uderzał, tworząc tym samym różnorodne fale dźwięku – był to istny władca metalu.
Alarath od razu porwał się w rytm muzyki, zakręcił kilkoma satyrkami i zdominował parkiet. Nie mógł sobie niestety pozwolić na zbyt długą zabawę, ze względu na ciążące na nim piętno rytuału. Kiedy tylko skończyła się pierwsza piosenka, elf odszedł na bok do szynkwasu i zamówił kufel miodu.
- Wszystkim zgromadzonym dziękujemy za przybycie! – usłyszał anielski głos Walkirii – „Wizardlica” zapewni wam niezapomniany wieczór!
Muzyka zaczęła grać, ale uwagę Alaratha przykuło coś innego. Białowłosa czarodziejka, która w rogu gospody próbowała sumiennie pracować. Przyglądał się jej dłuższą chwilę. Nawet pomimo nachalnych imprezowiczów, ta dalej skupiona była całkowicie na papierach, które miała przed sobą.
„Dlaczego to zawsze muszą być magowie?”, pomyślał. Ciekawość jednak wzięła górę i zbliżył się do samotnej czarodziejki.
***
- Chyba wspomniałam, że to nie twój interes – Czarodziejka położyła rękę na papierach, wytrącając elfa z zamyślenia.
- Pani wybaczy – zaczął – Te… mapy, już je kiedyś widziałem, w pewnej książce.
Delikatnie wyciągnął pergamin spod jej ręki.
- Ah tak? A gdzie niby? – kobieta widocznie była już podirytowana jego zachowaniem.
- Kroniki Przemian i… - musiał się chwilę zastanowić – Historii północy? Tak chyba tak to szło.
Albo mu się wydawało, albo ujrzał błysk w jej fioletowym oku.
- Książka sama w sobie mnie nie porwała, ale te mapy. To zupełnie co innego.
Spojrzał na resztę papierów.
- Ten tutaj – wskazał palcem na jeden z nielicznych pergaminów – To gwiazdozbiór Kalypso prawda?
Czarodziejka stała jak wryta. Chyba nie wiedziała co powiedzieć.
- Sam widuję go czasami na nieboskłonie, kiedy pogrążam się w myślach. – Kobieta nie potrafiła wydusić z siebie słowa, ale Alarath tego nie dostrzegł i kontynuował monolog.
- Niesamowite. Ile pracy trzeba poświęcić, żeby narysować to z taką dokładnością. Hmm, a to co?
Jego uwagę przykuły dziwne symbole obok niektórych gwiazd. Emanowała z nich potężna magia.
-Te znaki… To runy prawda? Fascynujące – Spojrzał na czarodziejkę, która patrzyła ze zdumieniem w jego stronę.
- Hej. Wszystko w porządku?. – Pstryknął palcami kilka razy przed jej oczami.
- Nic mi nie jest. Dziękuję – Otrząsała się i teraz ona zaczęła zadawać pytania.
- Dawno nie spotkałam nikogo, kto miałby taką wiedzę o astronomii. Skąd tyle wiesz?
- Dużo czytam – elf uśmiechnął się miło.
- No dobrze – ciągnęła kobieta – Nurtuje mnie jedna rzecz. Wyraźnie czuć od ciebie magię, ale jesteś elfem… - Na jej twarzy ujrzał lekką dezorientację.
- Tak to niespotykane – zaczął elf – Władam magią, ale nie jestem magiem. Magia co nie? – Zaśmiał się jakby sam do siebie. Spoglądał na czarodziejkę, której chyba humor nie dopisywał.
- Długotrwały wpływ magii w dzieciństwie. – Skwitował.
Po krótkiej wymianie spojrzeń Alarath uśmiechnął się wyzywająco, skłonił się lekko i wyciągnął rękę.
-Póki zabawa trwa. Może zatańczymy?

[Meyari? This is how we roll out here ^^]

Od Sorena do Vaeril'a

Pociągnął kolejny łyk cierpkiego napoju, a jego usta wykrzywiły się w niezadowolonym grymasie. Antagonistyczna trutka ulatniała się wraz z przyjmowanym antidotum, lecz płynące w żyłach, rodzime toksyny zdawały się płonąć żywym ogniem. Z każdym opuszczającym usta przekleństwem coraz bardziej wątpił w sens dalszego leczenia, jednak stan słabości, w którym nie potrafił obronić się przed niższymi rangą zabójcami, wprawiał go w nastrój godny dekadenty. A życie nasze nic niewarte.
- Nie spodziewałam się, że tak szybko go zostawisz. - Aerwyna pojawiła się w salonie, natychmiastowo zagęszczając atmosferę. - Obstawialiśmy, że już się dzisiaj nie zobaczymy. - Puściła do niego oczko, opadając na fotel po przeciwnej stronie.
Soren skwitował jej wypowiedź przeciągłym westchnięciem, poważnie żałując, że kiedykolwiek postawił stopę w tym domostwie. Gdyby nie pulsujące pieczenie paraliżujące całe jego ciało, już dawno ulotniłby się z pokoju, kierując do własnej sypialni. Trwał jednak w bezruchu, nie spoglądając nawet na siadającego tuż obok Craag'a. Mężczyzna śmierdział tabaką i mokrą sierścią, zupełnie przecząc całkiem przyzwoitej prezencji. 
- To nie wasz interes. - Soren odezwał się w końcu, przyjmując kolejną dawkę odtrutki. - Podobnie jak obecność elfa. Jeśli zobaczę, że węszycie zbyt blisko, skończycie w padole. - Spojrzenie, którym ich obdarzył, zdecydowanie pobiło podłością wszystkie, którymi dotychczas dysponował. - Mówię w szczególności do ciebie, paskudko. 
Syrena żachnęła się, obnażając zęby. Białowłosy doskonale wiedział, że nienawidziła uwag uderzających w jej aparycję, a on nie zamierzał się w tej kwestii powstrzymywać. W pełni zasłużyła na niełaskę z jego strony.
- Spokój! Nie zapominaj, po co tu jesteśmy. - Choć Craag z całą pewnością zwracał się do Aerwyny, jego oczy powędrowały prosto na Sorena. - Przynajmniej tej misji mogłabyś nie spieprzyć.
- Po co tu jesteście? - zapytał, przeskakując wzrokiem pomiędzy rozmówcami - Wątpię, że to spojrzenie było przypadkowe.
Zmarszczył brwi, siadając na skraju kanapy. Cała sytuacja zaczynała go przytłaczać, a odkrywane kolejno karty komplikowały ją coraz bardziej. Po kilkudniowym maratonie pijaństwa i tortur marzył jedynie o chwili spokoju, a nie tajemniczych szyfrach i niedopowiedzeniach. Towarzysze nie pisnęli choćby słowa, podając mu jednak starannie złożony list, ozdobiony czarną pieczęcią, której widok momentalnie odebrał mu mowę. Chwilę zwlekał, nim ostrożnie rozwinął wiadomość, lustrując gęsto spisane słowa. Nieuzasadniona aktywność. Niekompetentność niegodna Gildii. Więzienie. Twoje dni są policzone. Każde kolejne zdanie napawało Sorena nieznanym dotychczas rodzajem irytacji i psychicznego wyczerpania - ze wszystkich kar tego świata, reprymenda od mistrza była ostatnim, czego potrzebował. 
- A więc Festus chce mnie widzieć. - Westchnął teatralnie, udając, że wiadomość nie wzruszyła go ani trochę. - I naprawdę wysłał was jako nędznych listonoszy? Mógł skontaktować się bezpośrednio ze mną.
- Wątpił, że wyjdziesz z tego więzienia. - Aerwyna obdarzyła go prawdziwie paskudnym uśmiechem. - Mieliśmy cię wyciągnąć, ale wygląda na to, że staruszek cię nie docenił. 
- Nikogo nie docenia. - Wtrącenie ze strony satyra brzmiało jak marna próba rozładowania atmosfery. - Podkreślił, żebyś pojawił się najszybciej, jak tylko możesz. Wiesz, że ten stary Kambion nienawidzi czekać.
Oczywiście, że wiedział. Jako młodzik niejednokrotnie doświadczył tego na własnej skórze. Acedia skrzywił się na samą myśl o możliwym spotkaniu z Festusem, a świadomość, że prędzej, czy później zmuszony będzie poinformować o tym Vaeril'a zdawała się jeszcze gorsza. Kilka godzin temu cudem uniknęli stryczka - nawet jak dla niego, było to zdecydowanie zbyt wiele rewelacji, jak na jeden dzień. Uniósł się niezgrabnie, ciskając list prosto w języki rozpalonego w kominku ognia. 
- Zregeneruję się i ruszę w drogę. - mruknął, nie do końca pewien, czy którykolwiek z rozmówców go usłyszał
Ospałym krokiem ruszył po schodach, zatrzymując się na chwilę przed drzwiami elfa. Pięść powędrowała ku ich drewnianej powierzchni, w ostatniej chwili powstrzymując się od zapukania. Nie dzisiaj. Zrezygnowany zamknął się więc w swojej siedzibie, bezskutecznie próbując zasnąć.
***
Gdy w końcu zdecydował się powrócić do świata żywych, zorientował się, że minęła niemal cała doba. Szybka kąpiel zmyła resztki zakrzepłej krwi i z całą pewnością otrzeźwiła znużony niewielką ilością snu umysł. Ubrany w lekkie, zdecydowanie zbyt wyzywające odzienie ruszył na dół w nadziei, że znajdzie cokolwiek, co pomogłoby mu odciągnąć myśli od nadciągającej wizyty na Ziemii Niczyjej. Dobiegające z kuchni hałasy wywołały niezadowolony grymas na jego twarzy, a towarzyszący temu widok dwójki zabójców, zasypujących Vaeril'a toną niewygodnych pytań czynił całą sytuację jeszcze gorszą. Przecież wyraził się jasno. Duet wykazał się jednak zdrowym rozsądkiem, w jednej chwili przypominając sobie o wczorajszej rozmowie i czym prędzej opuścił pomieszczenie. Soren milczał jeszcze przez chwilę, upewniając się, że nie zawrócą, kierowani swymi żądnymi plotek sercami.
- Czego od ciebie chcieli? - burknął, opierając się o zlokalizowany w centrum stół
Vaeril unikał odpowiedzi, jakby odgryzając się w ten sposób za każdy raz, kiedy Acedia potraktował go w podobny sposób. Szybko się uczył. Białowłosy nie pozostawał jednak bierny, odbijając piłeczkę niewygodnych pytań. Jak ci smakowało? Czy dobrze spałeś? Odtrutka zadziałała? Musiał brzmieć i wyglądać doprawdy żałośnie.
- Coś się stało? - Głos Vaeril'a był delikatny, zupełnie inny od wszystkich tonów, do których zdążył się już przyzwyczaić. 
- Nie. Czuję się doskonale. - wyrzucił bez chwili zastanowienia - Chciałem się tylko upewnić, że nic ci nie zrobili. Skoro jesteś bezpieczny, to ja się ulotnię. - Odwrócił głowę, sprężystym krokiem zmierzając do wyjścia.
Chciał wrócić do pokoju i znów odciąć się od świata aż do chwili wyjazdu, jednak wiedział, że po tym wszystkim Vaeril zasługiwał na porządne wyjaśnienia. Soren namieszał mu w życiu do tego stopnia, że szczytem chamstwa byłaby notoryczna ucieczka od odpowiedzialności. Westchnął więc ciężko, zaciskając palce wokół framugi, nieznacznie ją wgniatając. Jednym susem przeskoczył na krzesło naprzeciw Vaeril'a, posyłając mu spojrzenie ociekające tak wieloma sprzecznymi emocjami, że on sam miałby problem z ich poprawnym odczytaniem.
- Tak naprawdę jest beznadziejnie. - Uniósł dłonie w geście poddania. - Muszę wyjechać. Jutro ma mnie tu nie być. - Nerwowo zastukał palcami o blat stołu.
Widział złość i rozczarowanie przemykające po twarzy towarzysza, gdy analizował jego słowa. Soren zamilkł, coraz bardziej wątpiąc, czy zdradzanie dalszych szczegółów nie skończyłoby się pojedynkiem na śmierć i życie. 
- Mało ci kłopotów? - Vaeril mruknął w końcu, a fakt, że wciąż nie podniósł głosu, stresował Acedię jeszcze bardziej. Wrzaśnij, bo zaraz zwariuję. - Najpierw prawie przez ciebie giniemy, chowamy się po kanałach jak byle szczury, a teraz próbujesz zniknąć nie wiadomo gdzie? Nie możesz tak po prostu udawać, że nie zniszczyłeś mi życia! - Jego głos był opryskliwy, całkowicie odmienny od tego, który usłyszał, gdy wszedł tu zaledwie kilka minut temu.
- Osoba, z którą muszę się spotkać, jest wyraźnie mną rozczarowana. - zaczął powoli, nawiązując kontakt wzrokowy ze zdenerwowanym elfem - Nie zostawia jednak śladów. I zrobi wszystko, żeby pozbyć się dowodów mojej porażki. - Soren miał nadzieję, że Vaeril zrozumie bezpośrednią aluzję do nieszczęsnego procesu. - Tyczy się to też twojego udziału. Może uda mi się to wszystko naprawić. - Posmutniał, przygryzając wargę. Szczerze wątpił, by zdołał wynegocjować z Festusem łaskę dla kogoś spoza gildyjnych kręgów. 
Nie spojrzał w stronę Vaeril'a - być może chciał dać mu więcej przestrzeni, a może najzwyczajniej konsekwencje jednej, podjętej w stanie nietrzeźwości decyzji zaczęły powoli go przytłaczać. Cokolwiek nim kierowało, nie pozwalało poprzestać na pojedynczych wyjaśnieniach, rzucając na język coraz to nowsze konkluzje.
- Nie zmuszam cię, żebyś jechał ze mną. Nawet bym się na to nie zgodził. - W końcu zdecydował się odpowiedzieć na jego spojrzenie, zaszczycając elfa pozornie poważną ekspresją. - Jeśli wrócę, będziesz mógł wrócić do domu i robić to, co wcześniej. Może w ten sposób odpokutuje za bycie skończonym idiotą.
Obietnica zdawała się jednocześnie podpisanym na samego siebie wyrokiem śmierci. Soren doskonale wiedział, że Festus należał do osób szczególnie nieobliczalnych, a zdetronizowany książę niejednokrotnie zaszedł mu za skórę swym bezczelnym zachowaniem. Gdzieś w głębi serca liczył jednak, że szczęście mu dopisze i zdoła powrócić żywo z niespodziewanej ekspedycji.

[Vaeril? ]

Od Sorena do Nyx

Czuł ich obrzydliwy oddech na plecach, gdy skręcali w każdy obrany przezeń zakręt, nie spuszczając z oczu choćby na sekundę. Soren klął jak szewc, będąc niemal pewnym, że spoglądająca z niebios matka bliska jest wybuchu i przeklęcia go na wieki. Mężczyzna nie miał jednak chwili do stracenia, poruszając się coraz cięższymi ścieżkami, pokonując ogromne odległości pomiędzy koronami drzew, a nawet brodząc w leśnych strumieniach. I choć kilkukrotnie przeskakiwał, zwiększając dzielący ich dystans, magowie wciąż deptali mu po piętach, nie chcąc odpuścić. Cholerni adepci i jeszcze gorszy system parowy - gdyby od samego początku wiedział, jak beznadziejny okaże się młodzik, którego miał szkolić, zaparłby się rękami i nogami, nie dopuszczając, by zepsuł wszystkie jego plany. W oczach Sorena przyjęte przez nich zlecenie było przeraźliwie proste - wejść, zabić trójkę nieuzbrojonych dłużników i uciec, nim zrobi się gorąco. Nieszczęsna wróżka, Asteria, czy jakkolwiek brzmiało jej prawdziwe imię, zapragnęła więcej i w pogoni za złotem wpadła prosto na grupę groźnie wyglądających strażników. Acedii nie dano choćby czasu na reakcję, nim zobowiązany gildyjnymi zasadami zmuszony został do uratowania towarzyszki za wszelką cenę - przeklął po raz kolejny, żałując, że kiedykolwiek powołał się na morderczy kodeks.
Świst strzały przemknął mu koło ucha, a śmiercionośny przedmiot wbił się w korę leżącego nieopodal drzewa. Książę wzdrygnął się, niechętnie spoglądając w miejsce uderzenia. Wtem poczuł napływ adrenaliny, zmieszanej z nikłym promieniem nadziei, że być może uda mu się uniknąć trzeciej w tym miesiącu ucieczki z aresztu. Gwałtowny skręt poskutkował wznieceniem zasłony piachu i porozrzucanych wokół liści, chwilowo odwracając uwagę nieugiętych żołnierzy, dając białowłosemu wystarczająco czasu, by skryć się pomiędzy zniszczonymi murami tajemniczych ruin. I choć z tyłu głowy rozbrzmiewały liczne pouczenia ze strony matki i Ayany, by trzymał się jak najdalej od takich miejsc, w obecnej sytuacji nie miał lepszego wyjścia - cokolwiek kryło się wśród ton gruzu, zdawało się znacznie przyjemniejsze, niż wilgoć lochów i narażenie na wykrycie ze strony macochy i omamionego iluzją ojca. Terpheux zdecydowanie nie należało do miejsc, w których powinien przebywać, jednak desperacja i potrzeba zarobku przemawiały głośniej, niż zdrowy rozsądek.
Skryty za jedną z niewielu wciąż stojących kolumn odczuwał coraz większy niepokój - opresorzy bez wątpienia pognali jego śladem i niemożliwe było, by tak szybko odpuścili. Coś ich zatrzymało. Soren uśmiechnął się złośliwie, rozmasowując zmęczone od nadmiernego wysiłku kończyny. Gotów był odejść, wykorzystując pozory wolności, jednak nagły ciężar na ramieniu skutecznie wyprowadził go z równowagi. W jednej chwili dobył puginału, przeskakując kilka metrów do przodu. Pustka.
- Co jest do jasnej cholery. - mruknął pod nosem
Wtem, jakby wyrastając z podziemi, pojawiła się przed nim kobieta o jasnoniebieskiej skórze, wbijająca w niego swe zimne, wyprute z emocji spojrzenie. Soren czuł się niemal zazdrosny, że ktoś mógł zagrozić mu w starciu na najbardziej kamienną twarz, co z całą pewnością dobitnie pokazał, krzywiąc się nieznacznie. Powrócił jednak na ziemię, nie spuszczając wzroku z tajemniczej istoty - nigdy wcześniej nie widział kogoś podobnego i z trudem przychodziło mu wymyślenie, którą z ras reprezentować mogła znikająca niewiasta. Przygryzł wargę, szczerze żałując, że podczas swych królewskich lat nie przykładał się lepiej do nauki o kulturowych mieszankach Roanoke. Nie zapytał jednak - ostatnią rzeczą, której obecnie potrzebował, było wychodzenie na ignoranta przed zupełną nieznajomą. Do tego mieszkającą na terytorium jego niedoszłego królestwa. Trwali więc w bezruchu, przeszywając spojrzeniami, nim do ich uszu dotarły stłumione wrzaski i huk rozbijanych kamieni. Strażnicy najwidoczniej zdecydowali się rozebrać pozostałość ruin, by tylko dopiąć swego. Soren obejrzał się za siebie, a jego przypuszczenia zdecydowanie się potwierdziły. I choć stali w niewielkiej odległości od wysłanników królestwa, ci zdawali się ignorować obecność Acedii i tajemniczej istoty. Nie mogli być przecież tak ślepi. Jego wzrok, jakby przypominając sobie o czymś, powrócił na twarz kobiety, która wykrzywiła się w ledwo zauważalnym grymasie. Czyżby działania żołnierzy ją bolały? Soren nie miał zbyt wiele czasu na namysły, zdając sobie sprawę, że odnalezienie go było jedynie kwestią czasu. Przełamał więc wewnętrzną barierę, stawiając krok w stronę nieznajomej. 
- Wygląda na to, że zaleźli nam obu za skórę. - mruknął, przygotowując się do przeskoku - Nie wiem, czym jesteś i jakie masz zamiary, ale chyba zależy ci na tym miejscu. Pomożesz mi się ich pozbyć?

[Nyx? Wybacz, że takie krótkie :< ]

niedziela, 24 listopada 2019

Od Vaeril'a do Sorena

Chłopak zaczął rozglądać się po pokoju, w którym zostawił go Soren. Pomieszczenie było małe, a w jego centrum znajdowało się duże łóżko. Przy ścianie naprzeciwko drzwi stały dwie komody. Na jednej z nich leżały ułożone stare i zakurzone książki. Sypialnia sprawiała wrażenie dawno niezamieszkałej.
Vaeril usiadł ciężko na miękkim materacu. Marzył, by okryć się pościelą, usnąć i chociaż na chwilę zapomnieć o ciągnących się za nim problemach. Czekał jednak cierpliwe na powrót białowłosego z obiecaną odtrutką. Palące uczucie w klatce piersiowej nie dawało o sobie zapomnieć, więc liczył, że Soren się pośpieszy.
Jak na wezwanie, chłopak wszedł do pomieszczenia. Wraz z lekarstwem odłożył na róg łóżka czyste ubranie. Elf obserwował go w milczeniu.
- Gdybyś czegoś potrzebował, będę na dole - rzucił Soren, kierując się w stronę wyjścia. - Może ci idioci zostawili jakiekolwiek zapasy.
- Na to liczę - powiedział Vaeril, wstając z siadu, by sięgnąć po fiolkę. - Umieram z głodu, ale jestem chyba zbyt zmęczony, by cokolwiek zjeść.
Soren zaśmiał się cicho i zamknął drzwi. Elf został sam ze swoimi myślami. Przyjął lek, mając nadzieję, że szybko mu pomoże. Po chwili spojrzał na przyniesione ubrania. Źle się czuł z faktem, że jest uzależniony od białowłosego. Wiedział, że gdyby nie on, najpewniej już by nie żył. Z drugiej strony - jeśliby nie spotkał chłopaka, nigdy nie wpadłby w takie kłopoty. Z towarzyszącą mu ową myślą, narzucił na siebie czyste odzienie. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że miał własne ubrania w torbie. Wolał je jednak zostawić na później, a teraz skorzystać z uprzejmości gospodarza. Białe szaty były trochę za duże na Vaeril'a. Elf poczuł miękki (i najpewniej drogi) materiał, z których zostały zrobione. Poczuł nagłe ukłucie zazdrości. Aby zdobyć takie ubrania, musiałby pracować z dwa lata.
Okrył się w końcu ciepłą kołdrą. Łóżko, które zostało mu przydzielone, zadziwiało elfa wielkością. Nigdy nawet o takim nie marzył. Liczył na najlepsze spanie w swoim życiu, jednak mimo tego nie potrafił zmrużyć oka. Męczyło go wiele wątpliwości. Zastanawiał się, co próbuje ukryć przed nim Soren. Definitywnie chłopak nie chce, by elf się o czymś dowiedział. Przypomniał sobie nazywanie go „księżulkiem” i reakcję dziwacznej kobiety na wiadomość, że przybyli tutaj razem. O co w tym wszystkim chodzi? 
Domostwo, w którym się znajduje, jest ogromne. Vaeril domyślał się, że białowłosy na pewno nie para się czymś legalnym. Dodatkowo próbował odgadnąć, kim są spotkane w przedpokoju osoby. Po reakcji Sorena odgadł, że raczej nie są przyjaciółmi. Może to tylko denerwujący współlokatorzy? Skoro mieszkają razem w takim miejscu, pewnie pochodzą spod jakiejś ciemnej gwiazdy. Cała trójka. Pytania męczyły umysł elfa. Wiedział jednak, że białowłosy nie będzie skory udzielić mu na nie odpowiedzi. Vaeril stwierdził ostatecznie, że nie powinny interesować go sekrety Sorena. Musi być powód, przez który nie podzielił się z nim owymi informacjami. Elf wolał nie pakować się w większe kłopoty, a miał wrażenie, że poznanie tajemnic gospodarza będzie się z nimi wiązało. Stłumił więc ciekawość, powtarzając sobie, że to nie jego sprawa.
Nim ostatecznie udało mu się zasnąć, słyszał rozmowę. Nie wiedział, o czym jest tocząca się konwersacja, jednak rozpoznawał jeden z głosów - ten należący do Sorena.
***
Vaeril ziewnął przeciągle i wstał z łóżka. Nie wiedział, ile spał, ale zdawał sobie sprawę, że bardzo długo. Czuł się znacznie lepiej niż przez ostatnie dni. Odtrutka podana przez białowłosego działała, a porządny odpoczynek przywrócił mu siły.
Elf wyjrzał na korytarz. Powodem opuszczenia bezpiecznego miejsca był uciążliwy głód. Postanowił więc zgodnie z instrukcją Sorena zejść na dół. Problem pojawił się wtedy, gdy otoczony wieloma drzwiami, nie miał pojęcia, gdzie iść. Wiedział, że szukanie na oślep niewiele pomoże. Odwrócił się więc i ruszył w stronę zajmowanej przez niego sypialni. Ledwo postawił krok przed siebie, gdy poczuł mocne uderzenie w plecy. Upadł na ziemię i przygotował się na ponowny atak, który jednak nie nadszedł.
- O, to tylko ty - usłyszał za sobą znajomy głos. Odwrócił się i spojrzał na spotkaną już wczoraj kobietę. Zdaniem elfa, wyglądała ona przerażająco i okropnie. Powinna o siebie zadbać. Dziewczyna podała mu rękę i pomogła wstać.
- Znajdźcie sobie milszy sposób na przywitanie - mruknął, otrzepując białe szaty z kurzu.
Kobieta zaśmiała się głośno, a po chwili padło z jej ust pytanie:
- Szukasz czegoś?
- Właściwie to kogoś. Sorena - odparł z irytacją. Chciał jak najszybciej zbyć rozmówczynię, ale była jedyną osobą, która mogła mu teraz pomóc. - Widziałaś go może?
- Niestety nie. Ale na pewno gdzieś się kręci po budynku - odpowiedziała, a z jej ust nie znikał uśmiech. Wpatrywała się w Vaeril'a w dość niepokojący sposób.
- W takim wypadku, jeśli go spotkasz, przekaż mu, że jestem u siebie - powiedział szybko i unikając kontaktu wzrokowego z kobietą, oddalił się.
- Zaczekaj! Craag i ja właśnie siadamy do kolacji. Może chcesz do nas dołączyć? - Elf pragnął od razu odrzucić zaproszenie, jednak błagający o jedzenie żołądek zmusił go do przyjęcia propozycji.
Kiwnął głową i ruszył za dziewczyną. Ta, najwyraźniej zadowolona z jego odpowiedzi, objęła go ramieniem i rozpoczęła opowiadać jakąś historię, której Vaeril nawet nie chciał słuchać. Czuł odrazę wynikającą z naruszonej przez nieznajomą strefy komfortu.
Dotarli w końcu do znajdującej się na parterze kuchni. Satyr właśnie nakrywał do stołu.
- Zobacz, kogo przyprowadziłam! - dziewczyna zawołała u progu, popychając elfa do środka.
- Dzień dobry - mruknął Vaeril i usiadł na wskazanym przez kobietę krześle. Mężczyzna przygotował kolejny talerz z jajecznicą i postawił go przed wygłodniałym chłopakiem.
- Jak cię zwą, młody? - zapytał po chwili satyr, dosiadając się do stołu. - Jestem Craag, a ta piękność to Aerwyna.
Elf zaśmiał się cicho, słysząc owo określenie. Kobieta była jego przeciwieństwem. Najpewniej nieraz ujrzy ją w koszmarach.
- Vaeril - przedstawił się i powrócił do jedzenia posiłku. Od tak dawna nie miał w ustach czegoś tak dobrego i ciepłego.
- Od kiedy jesteś pod skrzydłami Sorena? - Padło kolejne pytanie. Elf pragnął w spokoju dokończyć kolację, ale najwyraźniej stał się głównym zainteresowaniem pary. Dodatkowo białowłosy raczej się nim nie opiekował, a jedynie pakował w kolejne kłopoty.
Długo przeżuwał jajecznicę, aż w końcu odpowiedział:
- Krótko. Koło tygodnia, nie więcej.
Craag i Aerwyna wymienili się szybkim spojrzeniem i uśmiechem. Chłopak zastanawiał się, o co może im chodzić. Po chwili jednak ich wzrok utkwił w punkcie znajdującym się za elfem. Vaeril więc odwrócił się, a jego oczom ukazał się nie kto inny, jak Soren Władca Kanałów. Do tego zdecydowanie zdenerwowany Soren Władca Kanałów. Zlustrował biesiadników i wszedł do środka kuchni, w której nagle zapanowała niezręczna atmosfera. Podszedł do satyra i kobiety, zrzucając im nienawistne spojrzenie.
- Tak, tak, wiem. „Rozmawialiśmy o tym”. Już idziemy. - Mężczyzna zabrał swoje rzeczy i podążył za Aerwyną. W końcu oboje znikli w przedpokoju. Elf nie rozumiał, co się przed chwilą wydarzyło. Dlaczego oni wyszli? Co między nimi zaszło? Domyślał się jednak, że tej informacji, podobnie jak wszystkich innych nurtujących go pytań, nie wyciągnie od Sorena. Powtarzał więc sobie w myślach, że to nie jego sprawa.
- Czego od ciebie chcieli? - Białowłosy stanął oparty o stół i wpatrywał się w Vaeril'a. Elf nie miał zamiaru mu odpowiadać. Skoro Soren ma swoje sekrety, on też ma prawo do tajemnic. 
- Nic szczególnego - odpowiedział i zaczął kończyć już kolejny raz przerwany mu posiłek. Ze strony gospodarza padło głośne i przesycone irytacją „mhm”. 
Ponownie zapanowała cisza. Soren nie spuszczał wzroku z elfa, który już najedzony do syta, popijał ciepły kompot. Vaeril postanowił rozluźnić trochę atmosferę. W końcu nie zrobił niczego złego, a czuł się jak dzieciak, który coś przeskrobał i jest właśnie karcony przez ojca.
- Jak myślisz, kiedy będzie można bezpiecznie opuścić to miejsce? - zapytał, odkładając starannie naczynia na stole. 
- Zależy. - Odpowiedź nie zadowoliła elfa. Zastanawiał się, co ugryzło chłopaka. Ta sytuacja powoli zaczynała go denerwować. 
- Coś się stało? - Chciał, by jego głos brzmiał jak najbardziej niewinnie. Liczył, że może w ten sposób dowie się czegokolwiek. 

[Soren? c:]

Od Nyx do Sorena

Pogłaskałam w zamyśleniu pióra siedzącej obok mnie sowy. Wpatrywałam się w góry w oddali, jakby miały mi pomóc zwalczyć siedzącą we mnie samotność. Spędziłam w tych ruinach wiele lat, nie mając do kogo się odezwać, a jednak chciałam tu zostać. Czułam, że właśnie tak jestem bliżej mojej mamy - chroniąc to miejsce. Westchnęłam, ostrożnie schodząc ze schodów, wiodących do głównej sali. Miejsce to nie wyglądało od zewnątrz tak samo - swoją iluzją utrzymywałam je jako miejsce niezamieszkane i brzydkie, ledwo trzymające się kupy. Jednak znajdowali się śmiałkowie, którzy mimo tego postanawiali wejść do środka, by się nawet rozejrzeć. Tacy ludzie wychodzili bez szwanku, sami stwierdzając, że nie ma tu nic ciekawego. Jednak ci, którzy zapuszczali się za głęboko, niestety już nie wracali. Nie mogłam ryzykować, że znajdą Gwiazdę, nikt nie może się o niej dowiedzieć. Sowa przeleciała nad moją głową, siadając na jednym z filarów i wpatrując się w moje ruchy. 
- Nie martw się, nikt tu nie wejdzie - wyszeptałam, choć wiedziałam, że zwierzę mi nie odpowie. 
Znalazłam ją niedaleko, w opuszczonym gnieździe. Jej rodzice pewnie zostawili ją z braku pożywienia w okolicy i postanowili znaleźć miejsce na dom gdzie indziej, o dziecku zapominając. Znałam jej ból. Nie potrafiłam policzyć kiedy widziałam mojego ojca. Ale wiedziałam, że nie ważne gdzie jest, zawsze będę mogła na niego liczyć. Uśmiechnęłam się i pogłaskałam srebrną bransoletkę na prawym nadgarstku - ostatni prezent od niego. Ruszyłam w stronę wyjścia, zaczynało się ściemniać, lada chwila słońce miało schować się za horyzontem. Moja ulubiona pora dnia. Usiadłam na starej ławce i wpatrywałam się w dal. Zamknęłam oczy, ale otworzyłam je gdy srebrna sowa z wielką prędkością usiadła na moje ramię i wbiła głęboko pazury. Zasyczała, wpatrując się w jedno miejsce. Podążyłam za jej wzrokiem, a już po chwili do moich uszu doszły krzyki i wrzaski. Podniosłam się gwałtownie i podeszłam do barierki. Grupa istot goniła jakiś kształt, który biegł przed nimi. Myślałam, że pobiegnie dalej przed siebie, by ukryć się między skałami, lecz niespodziewanie ruszył w stronę schodów zmierzających do ruiny. W okamgnieniu ruszyłam do środka, narzucają iluzję. Schowałam się z tyłu pomieszczenia, zupełnie wtapiając się w tłum. Bacznie obserwowałam drzwi, gdy te otworzyły się i wpadł do nich białowłosy osobnik. Rozejrzał się wokół siebie i pobiegł w najgorsze miejsce, jakie mógł - w stronę Wrót. Spięłam się, nie wiedząc co robić. Nie przyszedł tutaj celowo, jedynie uciekał. 
- Cholera - zaklnęłam i pobiegłam za nim, pilnując, by iluzja nadal się trzymała. 
Zdążyłam wbiec w korytarz, gdzie zniknął, a drzwi ponownie się otworzyły. Grupa ludzi znalazła się w holu, a moja iluzja sprawiła, że nie zauważyli korytarza, którym właśnie biegłam. Niech sobie przeglądają kamienie, idioci. Już po chwili znalazłam chłopaka. Siedział za jednym z filarów, wpatrując się w drogę, którą przed chwilą biegł. Pewnie był zdziwiony, że nikt go nie goni. Chciał ruszyć dalej, ale złapałam go za ramię. Odwrócił się gwałtownie, widząc, że niczego za nim nie ma. Jednym ruchem zdjęłam z siebie kaptur, zrzucając czar. Wpatrywałam się w niego, bez żadnych emocji na twarzy. Widziałam, że nie bez powodu go gonili, ale nie miałam zamiaru zakładać też, że jest czegokolwiek winny. 

<Soren?>

sobota, 23 listopada 2019

Od Ayany do Lu

Natłok sprzecznych sygnałów i gwałtowna zmiana celu podróży wprawiły ją w konsternację, napawając lekką irytacją. Ktoś dybał na jej życie, nie miała czasu na rodzinne schadzki i mamine czułości. Czarę goryczy przelały nieustanne napomnienia o pozornych zaręczynach - Ayana miała ochotę krzyczeć i z przytupem zaprzeczać, że ją i Lutobora łączyły jakiekolwiek romantyczne zażyłości. Wyuczone na zamku dobre maniery, połączone z wysoką kulturą osobistą sprawiły jednak, że milczała, z uwagą słuchając wywodów Taghaina, próbującego przekonać matkę do własnych racji. Gdy w końcu zwrócono się bezpośrednio do niej, wymieniając z imienia, dygnęła lekko, obdarzając kobiety subtelnym uśmiechem.
- Wykładam alchemię w Akademii Magii Terpheux i aktywnie wspieram Ministerstwo. - zaczęła powoli, zwlekając z wyjaśnieniami - Obowiązki wzywają mnie na zachód, niestety to daleka i niebezpieczna droga, szczególnie dla damy. Pański syn był tak miły, że zgodził się mnie eskortować. - Wbiła łokieć pod żebra Lutobora, spojrzeniem błagając, by nie wygadał od razu faktycznego celu ich podróży. - To czysto biznesowa relacja. Nie musi się pani martwić, jestem pewna, że gdyby Lutobor kogoś znalazł, od razu by napisał.
Krótka, mało znacząca wymiana zdań, która nastąpiła później, całkowicie wyleciała Ayanie z głowy. Skupiła się jedynie na dokładnych instrukcjach dotyczących pokoju gościnnego, nim zmęczona padła na łóżko, nie marząc o niczym innym niż spokojnym śnie. Wstała jednak, doprowadzając się do względnego porządku - jej ubrania cuchnęły wilgocią i kilkudniową przeprawą - jako czarodziejka nie mogła pozwolić na takie traktowanie. Kąpiel przyniosła upragnione ukojenie, wpędzające na usta Sardothien nikłe widmo uśmiechu. Okryta nowymi, nadającymi się do snu szatami ułożyła się na łóżku, mając nadzieję, że sen przyjdzie jak najszybciej.
***
Nieustannie przekręcała się z jednej strony na drugą, warcząc przy tym, jak zranione zwierzę. Była wycieńczona, do tego dotknięta wyjątkowo uporczywym przypadkiem bezsenności. Z braku lepszych perspektyw, rozłożyła dzierżony w sakwie megaskop, który pod wpływem dotyku natychmiastowo urósł do rozmiarów na tyle ogromnych, by zająć niemal połowę pomieszczenia. Nekromantka w pośpiechu zasłoniła okna, wprowadzając pokój w stan całkowitej ciemności, by następnie umieścić w centralnym punkcie urządzenia połyskujący fioletem kryształ. Westchnęła ciężko, wypowiadając odpowiednią inkantację. Nie miała pewności, czy jej plan zadziała, niemagiczne połączenia megaskopowe nie należały do szczególnie stabilnych, jednak w obecnej sytuacji Ayana nie mogła pozwolić sobie na żadne inne. Z nadzieją przenosiła więc ciężar z nogi, na nogę, niemal piszcząc ze szczęścia, gdy ujrzała migoczącą srebrem sylwetkę przyjaciółki.
- Sor'ca! Jak dobrze cię widzieć. - Nekromantka uśmiechnęła się szeroko, siadając na skraju łóżka. - Mam kłopoty. Poważne kłopoty.
- Mam wrażenie, że kontaktujesz się ze mną tylko wtedy, kiedy w jakieś wpadasz, Wedd. - Głos Francesci ociekał wręcz sarkazmem, choć Sardothien doskonale wiedziała, że skrywała się za nim jedynie troska. - Jak mogę ci pomóc?
Dziewczyna opowiedziała towarzyszce wszystko, począwszy od opieki nad Lutoborem, kończąc na wizycie w rycerskiej siedzibie Vertfolque. Nie pomijała żadnego szczegółu, wiedząc, że na całym tym świecie to właśnie elfce mogła w pełni zaufać. Kobieta milczała przez dłuższy czas, analizując usłyszane informacje, a Sardothien szykowała się na reprymendę od starszej przyjaciółki. W odpowiedzi usłyszała jedynie stłumiony śmiech i prowokacyjną minę Francesci.
- Jak dobrze, że ta stara Pavienn z Ministerstwa mnie nie znosi. Świat wiele by stracił, gdybym zginęła na pierwszym lepszym polu Atlantei. - Komentarz rektorki poskutkował rozbawionym parsknięciem Ayany. - Ale przechodząc do rzeczy, czułam, że coś się święci. Odkąd wyjechałaś, atmosfera w Akademii stała się niebywale napięta. To tylko kwestia czasu, aż ktoś z grona pedagogicznego wybuchnie i spróbuje skrócić nas wszystkich o głowę.
Nekromantka chłonęła każdy szczegół, nie mogąc uwierzyć, jak złożona okazywała się cała operacja. Nie chodziło tylko o nią, w grę wchodziła znacznie szersza pula nieszkodliwych magów. Ktokolwiek stał za całą operacją, był geniuszem, pociągającym za sznurki w odpowiednich momentach. 
- Nie marszcz nosa, wyglądasz okropnie. - Francesca przełamała nieprzyjemną ciszę. - Co słychać u polimorfa? Nie zabiłaś go jeszcze?
Ayana sprytnie uniknęła odpowiedzi na obydwa pytania, a ich rozmowa zboczyła na tor świeżych plotek i pozbawionych sensu wywodów, które zakończyły nagłe zakłócenia po stronie Elfki. Kobiety pożegnały się ciepło, nim Sardothien zwinęła megaskop, ponownie ukrywając go w najgłębszej kieszeni torby. Rozmowa nie zmęczyła jej, nie sprawiła, że nagle magicznie zapragnęła oddać się w ramiona snu - postanowiła zaczerpnąć świeżego powietrza, spacerując wokół domu. Gdy otworzyła drzwi, zastała przed nimi Lutobora we własnej osobie, wyglądającego, jak dziecko nakryte na gorącym uczynku. Ayana spiorunowała go wzrokiem, niemal natychmiastowo orientując się, czego doświadczyła.
- Podsłuchiwałeś. Ciesz się, że nie mogę używać magii, bo skończyłbyś gorzej niż tamta nimfa. - rzuciła ostro, zamykając mu drzwi przed nosem
Tyle było z jej spaceru.
***
Nie przespała ani godziny, pojąc się eliksirami pobudzającymi do tego stopnia, że niemal całkowicie wyczerpała zapasy, które kupiła w Vertfolque. Całą noc poświęciła na studiowanie ksiąg i poszukiwaniu specyfiku, który przyspieszyłby regenerację po ataku dwimerytem. Ayana miała dość bezsilności i jedyną rzeczą, jakiej wówczas pragnęła, było odzyskanie magicznych zdolności. Po długich poszukiwaniach, przeplatanych z łamaniem sobie języka na prastarych runach, odnalazła to, czego chciała, jednak, ku własnemu niezadowoleniu, nie dysponowała jednym z istotniejszych składników. Kolejne księgi zapewniły ją jednak, że tereny, na których się obecnie znajdowała, stanowiły środowisko naturalne dla ostatniej z potrzebnych roślin. Gdy słońce w końcu wzeszło, a hałasy niosące się po domu wskazywały, że wszyscy domownicy są już na nogach, Sardothien nie czekała zbyt długo, nim porwała Nancy na poszukiwania odpowiednich ziół. Dziewczyna, jeśli opowiadania Lutobora były prawdą, zajmowała się medycyną - stanowiła więc idealną kompankę w tak ważnej misji. Powróciły po południu, a Ayana z dumą trzymała w dłoniach wszystkie potrzebne składniki. Pozostała jedynie kwestia naczynia, w którym mogłaby uwarzyć napar. Zeszła więc do kuchni, wierząc w niebywałą dobroć pani Taghain, jednak stłumione, dochodzące z pokoju głosy sprawiły, że dziewczyna zwolniła kroku, zwlekając z ujawnieniem swej obecności. Rzucane w eter, pozbawione kontekstu słowa nie stanowiły jednak dobrego źródła informacja, a znużona czekaniem dziewczyna stanęła w końcu w progu, momentalnie uciszając wszystkie rozmowy.
- Czy mogłabym pożyczyć kocioł lub sporych rozmiarów garnek? - odchrząknęła, czując się nieco niezręcznie, prosząc o coś takiego - Nie chciałam przerywać rozmowy.

[Lu?]

Nyx!

by. Kurizeria
TOŻSAMOŚĆ:
Nyx - tak właśnie mówiono do niej od dziecka.
WIEK:
Sądzi, że kobiet o wiek nie powinno się pytać, lecz odpowie ci, że coś bliższego setki.
RASA:
Gwiezdny Elf
ORIENTACA
Biseksualna
POCHODZENIE:
Urodziła się w świątyni znajdującej się w Terpheux - dzisiaj są to jedynie ruiny wśród gór.
POSADA:
Nyx nie zajmuje się niczym konkretnym. Nie opuściła świątyni z powodu jednej tajemnicy tego miejsca, której obiecała strzec za cenę własnego życia. Nie wie, czy potrafiłaby się odnaleźć wśród innych istot.
APARYCJA:
Nyx ma jasnoniebieską skórę, srebrne oczy ze złotymi drobinkami (przybierają kolor biały, gdy używa magii) oraz długie, białe włosy. Jej skóra nabiera ciemniejszego koloru na tułowiu i ramionach, rozjaśnia się w stronę dłoni. Na piersi ma świecącą gwiazdę, a także mniejsze na twarzy i rękach. Jej rogi przypominają poroża jelenia. Podobnie jak inne elfy jest wysoka, szczupła, lecz nie o zbyt mocnej budowie ciała. Ma około 180 cm wzrostu, co jak na elfa nie jest zbyt dużo. Nosi eleganckie granatowe tuniki ze złotymi zdobieniami, ozdobione symbolem Gwiezdnej Pierwotnej Mocy.
CHARAKTER:
Jest ona osobą aspołeczną, to pewne. Jednak może wytrzymać z jedną, może dwoma istotami, tak z własnej woli. Ze wcześniej wymienioną cechą łączy się wręcz gigantyczna nieśmiałość, która należy do jej wrodzonych wad. W tymże mieście odgórnie dostała łatkę tajemniczej, a także kopalni wiedzy o innych. Tak to jest, jak woli się obserwować, niż zagadać. Dni spędzane na przemykaniu jak cień w uliczkach oraz ulicach, uciekaniu od towarzystwa i śledzeniu wzrokiem innych na coś się przydają- wie wiele o miejscowych, oni o niej niewiele. Często przyprawia, kogoś, kto do niej zagada, o białą gorączkę i natychmiastowe siwienie włosów na głowie.
- Hej, jak się nazywasz?- pytasz.
Ona milczy, patrząc ci prosto w oczy. Czeka, nie wiadomo na jakie konkrety. Nie lubi, jak ktoś robi do niej podchody. Uważa to za bezsensowne czyny oraz kompletną stratę czasu. Jeśli uda ci się wyciągnąć z niej choćby słowo powitania- brawo, należysz do elity i masz pozwolenie na zamęczanie panienki rozmową. Chociaż nie spodziewaj się po niej zbyt wiele, bowiem nie mówi dużo. W kontaktach towarzyskich chojrak z niej marny, kurczowo trzyma się ustalonych zasad, a odwaga u niej jest równa zeru. Nie zagada, bo boi się odrzucenia. Nie zaryzykuje, bo nie chce więcej cierpieć. Nie da po sobie pokazać, że coś jest z nią nie tak, jak być powinno. Mimo wszystko jest pomocna. Wystarczy powiedzieć, o co chodzi, a od razu postara się rozwiązać twój problem. Zdobycie jej zaufania jest trudne, ale możliwe. Mimo wszystko nie trzeba się poddawać już wtedy, kiedy każe ci spadać albo powiesić się na suchej gałęzi, byleby miała ona przenajświętszy spokój. Tak, na pozór jest niezbyt fajna, jednak w głębi duszy- zupełnie inna niż na zewnątrz. Co prawda podchodzi do wszystkiego ze zbytnią ostrożnością, ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Jej nieśmiałość jest mocno związana z nieumiejętnością przystosowania się do środowiska towarzyskiego. Zaakceptowanie kogoś przychodzi jej z wielkim trudem, ale paradoksalnie dziewczyna może bardzo łatwo się przywiązać. Oczywiście emocjonalnie. Więź z nią stworzona staje się nierozerwalna, Nyx będzie trwała przy tobie pomimo wszelkich niebezpieczeństw oraz trudności. W głębi duszy to naprawdę urocza istotka, pełna empatii, nienaruszonych złoży ciepła oraz miłości. Do zaufanych osób odnosi się z należytym im szacunkiem, ale też potrafi im odmówić. Nie jest przecież kolejną pustą lalką, którą da się wkręcić we wszystko bez większych trudności. Szczerość jest jednym z atutów jej wewnętrznej i prawdziwej „ja”. Bez większego trudu, a także wyrzutów sumienia powie ci prawdę, nawet tę najokrutniejszą ze wszystkich. Najbardziej dobijający jest jej ton mowy- nadal obojętny, może lekko drwiący ze wszystkiego i wszystkich. W tej kwestii nic się nie zmieniło. Bo kimże byłaby Nyx bez swojego chłodu? Widoczny jest on również w sposobie przyjmowania do wiadomości rzeczy okrutnych- bez zająknięcia, odgórnie godząc się z tym, co zgotował jej los. Także nasza panienka nie jest w stu procentach anielskim dzieckiem, a wręcz czasem może wyjść z niej „diabeł”. Na co dzień próbuje unikać spięć jak kąsającego ognia. Prawdę mówiąc, nie jest w tym najlepsza i dlatego często wpada w przeróżne kłopoty. Zacznij wrzeszczeć, krzyczeć. A ona co? Przyjmie pozę mówiącą samą za siebie, że białowłosa ma cię w głębokim poważaniu, a nawet śmieje się w duchu z oburzenia. Nie to, że od razu delektuje się złością innych, przecież sama też jej ulega. Choć co do spinek ma nerwy ze stali, to jednak potrafi podnieść swój cichutki głos do głośnego warknięcia. Wtedy też pluje jadem na wszystkie możliwe strony, najchętniej w swój obiekt zdenerwowania lub najbliższe przechodzące osoby. Do rękoczynów raczej by nie doszło, no, chyba że masz pecha i nadepniesz jej na odcisk. Takich przypadków było naprawdę mało, a poszkodowani wychodzili z nich „lekko” poturbowani, dlatego też dziewczę odchodzi od reszty. Rozwiązania siłowe... Tym też może się posłużyć, lecz znacznie rzadziej. Ma niezłą parę w rączkach, więc lepiej się strzec.
HISTORIA:
Urodziny Nyx nie zostały zapamiętane dobrze przez inne elfy. To właśnie podczas nich umarła jej matka - najbardziej szanowana Gwiezdna Elfka. Jedynie ojciec uważał, że dziecko nie ponosi w tym żadnej winy. Elfka musiała od dziecka walczyć o swoje, udowadniając, że jest na tyle silna, by móc jej zaufać. Bagaż mocy, jaki otrzymała od swojej matki, nie był wystarczający, by pokazać wszystkie swoje możliwości. Nie umiała nad nią panować, wieczorami wracając z poparzonymi rękami i bolącymi oczami od wpatrywania się w księżyc. Niestety nie było dane jej skończyć nauki pod okiem swojego mistrza. Gdy inni zaczęli zapuszczać się w głąb gór, zbyt blisko świątyni, inne elfy nie chciały, by ich obecność została odkryta - zniszczyli świątynie i wyruszyli w poszukiwaniu innego miejsca. Ich moc wystarczyłaby na zabezpieczenie świątyni, lecz po śmierci matki Nyx, miejsce stało się dla nich obojętne. Lecz elfka tam została. Jej ojciec nie protestował, nie próbował na siłę zabrać jej ze sobą - doskonale wiedział, że jej córka nigdzie się nie ruszy. Dlaczego? Gwiazda - jeden z fragmentów Elfów Gwiezdnych znajdował się w najgłębszej części ruin. Wiedziała o tym tylko ona, jako sekret powierzony przez ojca.
Przez wiele lat zabijała pojedynczych śmiałków, którzy zdobyli się na odwagę badać ruiny i zbliżyli się za blisko wrót strzegących tajemnicę. Ci, którzy przechodzili tylko obok, uchodzili z życiem.
RODZINA:
  1. Avaros - ojciec Nyx. Sam opiekował się nią od dziecka, nie pozwalając, by inne elfy za bardzo ją poniżały. Nigdy nie miał jej za złe śmierci swej towarzyszki, bo wiedział, że to jedyny dar, jaki jej po niej został.
  2. Miya - matka, której nigdy nie poznała. Była najwyższą z Gwiezdnych Elfów i strażniczką Gwiezdnej Tajemnicy. Nyx „odziedziczyła” po niej to stanowisko.
ZDOLNOŚCI:
  1. Blask księżyca - podczas pełni jest u szczytu swojej mocy - i może stać się prawie niewidoczna. Przydaje się to podczas skradania się, choć wtedy zawsze przeciwnik może ją usłyszeć. Dlatego ważna jest nauka skradania już od dziecka.
  2. Iluzja - potrafi tworzyć iluzję, którą nikt poza nią nie potrafi odróżnić. Może łamać tym psychikę innych czy po prostu ich wystraszyć.
  3. Odłamki Lustra - na całym świecie znajdują się odłamki lustra, dzięki którym Gwiezdne Elfy umieją się komunikować z osobą po drugiej stronie. Mogą się także przez nie teleportować do rozmówcy.
  4. Gwiezdna Aura - potrafi wytwarzać gwiezdne światło, po prostu świeci.
GŁOS:
Misha B - Home Run
CIEKAWOSTKI:
  1. Dziewczyna interesuje się historią, mitologią i wierzeniami wszelkich ludów. Fascynuje ją to, jak bardzo ludzie w dawnych czasach byli otwarci na świat, który ich otaczał. Ciężko jej uwierzyć jak bardzo teraz stali się ograniczeni.
  2. Mistrzowsko posługuje się sztyletem z powodu tego, że jest niezwykle szybka i zwinna. Przeciwnik nawet nie zauważa momentu, w którym wyciąga broń. Oczywiście dobrze radzi sobie ze strzelaniem z łuku.
  3. Kocha spędzać swój czas wolny na wysoko nad ziemią. Czy to na drzewie, czy dachu. Nie ma to dla niej różnicy.
  4. Jej wiernymi towarzyszami są dwie sowy, które zawsze trzymają się blisko świątyni - Ivan i Kylso.
POSTACIE POWIĄZANE: ---
INFORMACJE OD AUTORA:
W sumie zgadzam się na wszystko, tylko proszę jej nie zabijać.
AUTOR:
Ira