poniedziałek, 30 marca 2020

Od Taiki do Herodoty

Nie tak Taika wyobrażał sobie przejazd przez ratonlavevańską Arenę. Według pierwotnego planu mieli poruszać się szybko i nie robić żadnych zbędnych postojów ze względu na Ostatnie Zadanie. Niestety już przy samej bramie wjazdowej, młody Ulfsgard i jego wuj spotkali członka Klanu Przywoływaczy — Gerzsona, z którym, mimo braku zgodności co do stopnia pokrewieństwa, postanowili wypić coś mocniejszego. To znaczy Pollock i Gerzson postanowili, Taika natomiast dość długo naciskał na wznowienie podróży. Ostatecznie jednak kiedy wuj ruszył w kierunku najbliższej karczmy, młody mężczyzna musiał odpuścić, powtarzając sobie jednak, że nie da im wypić zbyt wiele alkoholu. Oczywiście jak zwykle cały jego plan spalił na panewce.
Nie minęła nawet godzina, a Pollock był już po czterech piwach. Opróżniwszy piątą butelkę, postanowił przystąpić do zawodów w piciu miejscowego trunku i bez najmniejszego trudu pobił dotychczasowy rekord, aż o trzy kufle. Następnie jak gdyby nigdy nic poprosił o rum, bo jakoś tak mu tęskno za żeglugą (w życiu nie był jednak na morzu).
Natomiast Taika zachęcany do picia przez rozbawionego Gerzsona, najpierw stracił zdrowy rozsądek, następnie poczucie czasu, a na samym końcu również i świadomość. Obudził się dopiero następnego dnia na ławce w świątyni z okropnym bólem głowy, który potęgowały krzyki zdenerwowanego kapłana.
— To obraza majestatu! Hańba! Dyshonor! Patrzcie tylko. Jak szlachcic ubrany, a nocą do domu bogów się włamuje i do tego zalany w trupa. Po co ci to było chłopcze? Po co? Wstyd rodzicom przynosisz. Biedni rodzice, będę się za nich modlił. Ale za ciebie już nie. Nigdy. Jesteś na wieki wieków przekreślony! Zmiataj mi zaraz stąd. W tym momencie. Do rzeki skocz to może rozum odzyskasz. Nie słyszysz, co mówię? Rusz swój pański tyłek, bo jak nie to cię zaraz przeklnę.
Na te słowa wszystkie zgromadzone za plecami kapłana kobiety na chwilę wstrzymały oddech, po czym zaczęły szeptać między sobą.
— Zrobi to?
— A juści. Nasz Warpole zawsze słowa dotrzyma.
— Przeklnie go jak nic. Jak nic.
— Przeklnie, przeklnie, poczekajcie tylko.
— Ja słyszałam, że potem włosy i zęby wypadają.
— A ja, że wyskakują pryszcze na twarzy całej.
— Niemożliwe.
— Możliwe, możliwe, sąsiadka mi mówiła, jak to z jej mężem cholerą jedną było. A ona zawsze prawdę gada.
Taika uważnie przyjął się krępemu kapłanowi w przesadnie ozdobionej szacie i jego obstawie w postaci wiejskich kobiet, po czym postanowił, że najrozsądniej będzie nie prosić o jeszcze chwilę spokoju, tylko od razu opuścić świątynię. Wolał wyjść chwiejnym krokiem niż zostać przeklętym, a następnie jako nieczysty pomiot, wyrzuconym na bruk.
Świerze powietrze nieco oczyściło jego umysł, niestety za nic nie mógł sobie przypomnieć, co działo się poprzedniej nocy. Gdzie Pollock? Gdzie Gerzson? Jak w ogóle trafił do świątyni? Kapłan wspominał, że włamał się do środka, ale to przecież niemożliwe. Nigdy by czegoś takiego nie zrobił. Ale kto wie? To był pierwszy raz kiedy wypił tyle alkoholu.
Poszukiwania Pollocka trwały ponad cztery dni i gdyby nie pomoc miejscowego garnizonu — któremu Taika musiał oczywiście zapłacić — mężczyzna mógłby zostać znaleziony martwy w rynsztoku. A wszystko przez to, że cały ten czas grał w karty z miejscowymi rzezimieszkami i przegrał sumę zbliżoną do wartości sporej posiadłości. Taika i zbrojni dotarli do zadymionej speluny dokładnie w momencie kiedy uzbrojeni po zęby mężczyźni zamierzali torturować spłukanego Pollocka. Nie było nawet walki, rzezimieszki od razu złożyły broń i oddały się w ręce władz. W końcu wiedzieli, że za drobne oszustwa grozi im tylko miesiąc więzienia, natomiast za podniesienie ręki na zbrojnych oznaczałoby od razu wyrok śmierci. W Arenie ten, który chciał rozlewać krew, musiał później zapłacić własną.
— Taikinka — krzyknął wuj i podbiegł do bratanka z otwartymi ramionami. Jednak zamiast uścisku dostał pięścią w nos, aż chrupnęło. Mimo jęków wuja Taika z gracją odwrócił się na pięcie i wyszedł ze speluny , ignorując zupełnie słowa rzezimieszków, którzy obiecywali odebrać kiedyś dług od Pollocka.
Gerzena natomiast znaleziono trzy dni później w miejscowym areszcie.
***
— Aj. Boli, boli — prawie płakał pijaczyna Poll.
— To nie dotykaj cały czas tego nosa.
— To trzeba mnie było nie uderzać. Za co Taikinka? Za co?
Taika nawet nie opowiedział, tylko przyśpieszył kroku, by nie musieć iść koło swojego cuchnącego wuja. Zmierzali właśnie w kierunku gospody, w której młody Ulfsgard zatrzymał się na czas poszukiwań. Było to spokojne miejsce w cichej dzielnicy, a właścicielka nie należała do wścibskich osób, co również należało zaliczyć do plusów. Niestety sienniki okazały się niezbyt wygodne, natomiast spomiędzy belek w podłodze wciąż wyłaziły mrówki, które najwidoczniej miały gdzieś poniżej swoje gniazdo.
— Nie zapytasz, co robiłem? — zagadał znów Pollock, zrównując się z Taiką.
— Nie.
— Aha. To dobrze. Bo i tak nie zamierzałem ci powiedzieć. — Mężczyzna łypnął na bratanka podejrzliwie, po czym ostentacyjnie wyciągał rękę przed siebie i zaczął eksponować swój nowy tatuaż w kształcie pirata stojącego na ogromnej beczce.
Sprowokowany zachowaniem wuja, młody mężczyzna głośno prychnął.
— Jestem zaskoczony.
Pollock wyglądał na zainteresowanego.
— Naprawdę? Czemu?
— Masz całkiem normalny tatuaż. Zawsze przecież mogłeś...
— Gołą babę zrobili mi na plecach, chcesz zobaczyć?
Taika przewrócił oczami.
— O Abhay'u założycielu, daj mi siły. Ale tym razem więcej niż ostatnio, bo jestem bardzo blisko uduszenia tego starego osła.
Pollcok nieco zbladł.
— Jak to nie chcesz zobaczyć drugiego tatuażu? A kto mi to wyczyści, jak wda się zakażenie?
Nagle wzrok Taiki przykuł rząd kramów po brzegi wypchanych drogimi materiałami i pięknymi szatami. Długie płaszcze, białe jak mleko koszule, błyszczące trzewiki. Wszystko to zdawało się po prostu krzyczeć: "Chodź. Kup mnie. Na pewno nie będzie cię dużo kosztować". Oczy Taiki rozbłysły z ekscytacji. Pollock dopiero po chwili załapał, na co patrzy bratanek.
— O nie, nie, nie. Żadnych ubrań. Zabraniam.
— Tak? — Taika wysoko uniósł brwi. — Naprawdę chcesz dalej wyglądać jak żebrak.
Na te słowa Pollock spojrzał na swoje wystrzępione i pokryte tłustymi plamami szaty.
— Eee. Wypierze się w rzece i będzie dobrze.
— To co? Biegniesz prać?
Pollock zrobił przerażoną minę.
— Że ja?
— Że ty — upewnił go z niemałą satysfakcją Taika.
Wuj myślał długo, drapiąc się po łysiejącej głowie, po czym siarczyście splunął.
— Ohyda. — Taikę przeszły dreszcze.
— No dobra, możemy coś kupić.
Taice nie trzeba było dwa razy powtarzać i mężczyzna zdecydowanym krokiem wszedł pomiędzy stragany. W porównaniu do Pollocka plątającego się od jednej wystawy do drugiej Taika uważnie patrzył na każdy wyłożony towar, dopytywał o cenę, a kilka razy przyłożył nawet do siebie materiał. Nic jednak nie kupował, czekając, aż zobaczy wszystkie możliwości. Po ponad godzinie oglądania szat dotarł do ostatniego straganu zaopatrzonego w najnowszą behobeską modę.
— Mogę jakoś pomóc? — zapytała drobna dziewczyna o długich rudych włosach. W jej szarych oczach w widoczny sposób rozbłysła ekscytacja na widok nowego klienta.
— Tak. Szukam czarnego płaszcza i czegoś dla tamtego osła. — Taika wskazał niedbale na naburmuszonego Pollocka, który przycupną na schodach jakiejś sporej rezydencji.


<Dotka?>

sobota, 28 marca 2020

Od Danny'ego do Lookyo

Obudził mnie jakiś ostry zapach, który przebił się przez nieprzytomny umysł i pozwolił mi unieść powieki. Zobaczyłem przed sobą obcą mi kobietę o długich, czarnych włosach i szkarłatnych oczach. Z boku usłyszałem piskliwy głosik, oznajmujący mi, że uratował mi życie. Spojrzałem na małego chochlika, marszcząc czoło, jakbym chciał sobie wyostrzyć widok. Głowa mnie dalej bolała, ale to nie była już migrena, tylko guz na czole, spowodowany upadkiem. Zastanawiałem się, jak takie małe coś mogło mi pomóc, ale nim coś powiedziałem, kobieta wróciła do mnie i spojrzała znudzona.
- Jak się czujesz? - zapytała obojętnie. Spojrzałem na nią i bardziej jej się przyjrzałem. Była idealną kobietą o pokreślonych kształtach i jasnej, jednolitej cerze. Jeśli nie była czarodziejką, to aniołem, tylko oni mają tak idealne ciało (tak mi się przynajmniej wydaje).
- Kim pani jest? - wydusiłem w końcu z siebie. Miałem słaby głos, ale nie na tyle, by musieli się nachylać i wyostrzać zmysł. Tak spojrzała na mnie z góry, jakbym ją czymś obraził.
- Ihranaya al Terei. Musisz mnie nie znać, skoro o to pytasz. A szkoda – teraz byłem pewny, że to czarownica, większość z nich zachowuje się w sposób arogancki i z wyższością. No cóż, jeśli umie się więcej, niż większość nadnaturalnych, to czemu tu się dziwić?
- A powinienem? - zapytałem, podnosząc się na łokciach i siadając na kanapie, która swoją drogą była bardzo wygodna.
- Hm, taki rogacz jak ty to raczej nie musi. Ale miło by było, gdyby było inaczej – stwierdziła spokojnie.
- W każdym razie, dziękuje za pomoc – powiedziałem, po czym postawiłem nogi na ziemi. Miałem zamiar wstać i stąd odejść, chociaż…
- Ej! Nie zapominaj o mnie, w końcu cię tu przyniosłem – powiedział urażony stworek, siedzący na kanapie. Zerknąłem na niego i lekko się uśmiechnąłem.
- Ty? Wiem, że chochliki mają dużo siły, ale chyba nie tyle, by podnieść człowieka – odpowiedziałem dość rozbawiony, wyobrażając sobie takiego małego siłacza, któremu rosną mięśnie na ramionach jak w bajkach.
- Pf! - prychnął. - Tak się składa, że umie się zwiększać – odparł i odwrócił się do mnie plecami. Przewróciłem oczami.
- Dobra, tobie też dziękuje – dodałem, na co ten się ponownie do mnie odwrócił, złość mu przeszła. Przypomniałem sobie, że miałem o coś zapytać. - Tak właściwie, to gdzie ja jestem?
- W moim sklepie – odparła kobieta, wstając i zaczynając krzątać się po pokoju.
- W Chatce Ihranayi, mówiłem ci, że cię doprowadzę – odezwał się Lookyo.
- No tak - „zapomniałem o tym”.
- Chciałeś tu przyjść po coś konkretnego? - zapytała kobieta, odwracając się w moją stronę. Przez chwilę milczałem. Jak już powiedziałem, migrena zniknęła, został tylko guz. Czy naprawdę potrzebowałem czegoś, co zabierze ten ból głowy, którego nie mogłem okiełznać zwyczajnymi tabletkami? Może powinienem poprosić o coś, co mi pomoże utrzymać demona w szachu?
- Chyba tak. Pani jest właścicielką? - głupie pytanie. Kobieta pokiwała głową, spojrzałem na małego chochlika. - Więc chciałbym porozmawiać tylko z panią.
- Wow, uratowałem cię, a ty mnie wyganiasz... Gdybym cię tu nie zaniósł, to byś nawet nie miał możliwości porozmawiania z Ihranayą – powiedział oburzony. Przewróciłem oczami i spojrzałem kobietę, przez chwilę milczałem. Chochliki były uparte, wiedziałem, że się go nie pozbędę, tak samo jak nie wygoniłem go z domu… bo padał deszcz… zaraz… odwróciłem się do Lookyo.
- Zaraz, skoro umiesz urosnąć, to spokojnie mogłeś wyjść z mojego domu – zmarszczyłem czoło. Ten stanął jak wryty, nie oczekując takiego zwrotu akcji. Wtedy wtrąciła się do nas kobieta.
- Pokłócicie się innym razem, ja muszę zająć się sklepem – mówiła ozięble. - Wiec czy chce pan coś u mnie kupić? - powiedziała już spokojniej. Przygryzłem dolną wargę.
- Zobaczę, co pani ma – zdecydowałem w końcu.
- Świetnie, więc zapraszam – po tych słowach skierowaliśmy się do wyjścia.

<Lookyo?>

czwartek, 26 marca 2020

Od Tilii do Sillo

Tilia zebrała swoje rzeczy i spakowała do tobołka, który przewiesiła przez ramię i wyszła z pokoju na wąski korytarz rozświetlony przez wpadające światło popołudniowego słońca. Skierowała się w kierunku schodów i skacząc co drugi stopień zeszła na dół. Raźnym krokiem weszła do kuchni, w której jak zwykle urzędowała gospodyni.
- Bardzo dziękuję za gościnę – powiedziała Tilia do pleców kobiety.
- Ależ nie ma za co moja droga – odpowiedziała, odwracając się i na chwilę odrywając się od pracy, wręczyła jej torbę. – Tu masz spakowany prowiant na drogę.
Tilia popatrzyła na torbę, którą podała jej gospodyni, była 2 razy większa od jej całego dobytku.
- Kiedy ja to wszystko zjem – pomyślała rusałka, a na głos powiedziała – Proszę, to zapłata za nocleg no i oczywiście jedzenie spojrzała wymownie na torbę, a potem wręczyła kobiecie dwie monety, które ta szybkim ruchem schowała pod swoim fartuchem. Gospodyni uśmiechnęła się serdecznie. Tilia odpowiedziała uśmiechem i uginając się pod ciężarem torby z jedzeniem, wyszła z domu.
O dziwo, na ulicach miasta nie było dużo ludzi, dlatego Tilia szła środkiem drogi, co jakiś czas ustępując miejsca przejeżdżającemu wozowi. Torba z jedzeniem ciążyła jej na ramieniu, więc co jakiś czas przystawała, żeby ją poprawić. W końcu jej cierpliwość się skończyła. Postawiła torbę na znajdujących się nieopodal skrzynkach i zaczęła przeglądać, co też gospodyni dała jej na drogę. Po wyciągnięciu paru owoców, ciasta, kawałka sera i kilku bułek w końcu udało jej się zobaczyć dno torby. Tilia przysiadła obok na skrzynkach, nie bardzo wiedząc, co zrobić z tak dużą ilością jedzenia. Wtem, nie wiadomo skąd, pojawiła się mała rączka, która chwyciła jedną z bułek i natychmiast zniknęła. Dziewczyna zdziwiona podniosła głowę i zdołała zobaczyć jedynie plecy małego złodziejaszka, który zniknął za węgłem domu. Tilia zauważyła, że dzieciak nie był sam i wpadła na pomysł. Szybko pozbierała resztę jedzenia i poszła w kierunku dzieci, na wszelki wypadek wcześniej krzyknęła, że ma dla nich jedzenie. Nie była pewna, czy widząc nieznajomą osobę, nie uciekną. Gdy skręciła za róg, zobaczyła niewielką grupkę dzieci, na przedzie stało dwóch starszych chłopców.
- Hej, mam trochę jedzenia do podzielenia – zagaiła rusałka. – Może wam się bardziej przyda.
Chłopcy niepewnie zaglądnęli do torby, a gdy zobaczyli jedzenie, natychmiast się ożywili. Szybkimi ruchami wyciągnęli nieomal wszystko, po czym widocznie zadowoleni kiwnęli głowami, powiedzieli coś do reszty grupki, rozdzielili zdobycze i ruszyli w głąb uliczki. Jedynie jedna z dziewczynek rzuciła jej krótkie ,,dziękuję” na pożegnanie.
- Przynajmniej będzie lżej – pomyślała radośnie Tilia. Po czym zaczęła nucić piosenkę i od czasu do czasu podskakując, ruszyła raźno przed siebie.
Szła bez celu ulicami miasta, podziwiając wymyślne fasady domów i kamienic w promieniach zachodzącego słońca. Z przygnębieniem obserwowała, jak mało mogła znaleźć tu zieleni. Dlatego niemałym zaskoczeniem był dla niej ogromny park, na który właśnie trafiła. Wspięła się więc na ogrodzenie i lekko zeskoczyła na drugą stronę. Natychmiast ogarnął ją zapach kwiatów i trawy, przez chwilę chodziła po murawie, dając wytchnienie zmęczonym stopom. Bardzo lubiła ten chłód, tak przydatny po długiej wędrówce ulicami miasta. Gdy trochę odpoczęła, zaczęła wspinać się po drzewach, nie było to łatwe bowiem gałęzie większości drzew były zbyt wysoko dla dziewczyny, żeby móc użyć ich do wspinaczki. Na szczęście po chwili znalazła młode drzewo, na które wdrapała się bez problemu, a jako że powoli zmierzchało, postanowiła, że w koronach drzew poszuka miejsca do spania.
Obudziła się bladym świtem, jak zwykle była to zasługa ptaków, które tak wcześnie rozpoczynały swoje koncerty. Przez chwilę leżała nieruchomo, słuchając, jak śpiewają, po czym sięgnęła do torby z jedzeniem, wyciągnęła jabłko i zjadła bez apetytu. Po tak niewielkim śniadaniu Tilia postanowiła dalej eksplorować park, wczoraj udało jej się zobaczyć tylko jego niewielką część. Przeskakując z gałęzi na gałąź, podziwiała świat znajdujący się pod nią. Zadbane ścieżki, równo przycięte trawniki i kolorowe rabaty sprawiały oszałamiające wrażenie. Tak była podekscytowana tym, że w mieście udało jej się znaleźć trochę zieleni, że nie zauważyła kiedy stanęła na cienkiej, spróchniałej gałęzi, która mimo jej niewielkiego ciężaru złamała się pod nią. Tilia niespodziewanie runęła na ziemię. Lądowanie było twarde, pechowo zamiast na trawie wylądowała na ścieżce, dodatkowo uderzyła głową o bruk i na moment straciła kontakt z rzeczywistością. Gdy otworzyła oczy, zobaczyła przed sobą buty…
Sillo?

wtorek, 24 marca 2020

Od Lookyo do Danny'ego

– To ci się może wydawać – burknął, wydymając usta.
Wtem jego czułki zadrżały. Widząc, że jego widok nagle się zniża, odwrócił głowę w stronę chłopaka, gdy nagle gwałtownie odfrunął, bowiem ten osunął się po ścianie na ziemię. Zastygł w powietrzu, zmierzył go wzrokiem. Co się dzieje? Zemdlał? Podleciał bliżej, poklepał ręką po jego policzku. Białowłosy jednak nie reagował w żaden sposób. Lookyo ściągnął brwi w konfuzji, czułki odrobinę wykrzywiły się na boki. Zemdlał. Oj, nie wróżyło to nic dobrego. Nie, że się jakoś szczególnie martwił o niego, ale ten... Cóż... No dobra, trochę, ale tak troszeczkę się martwił o jego zdrowie. A inną obawą było to, że niezbyt wiedział, co ma teraz z tym zrobić. Wezwać jakiegoś medyka czy coś? Em, nieee. Zostawić go tutaj? Hmmm... Nie, niech już tu nie leży. W końcu specjalnie prowadził go taki kawał, by przyprowadzić nowego klienta do sklepu Ihranayi.
Chwila...
Ihranaya!
Czarownica na pewno coś z tym zrobi. Ona miała tyle różnych mikstur, znała tyle przepisów, że z pewnością... nie, na sto trzy procent coś wymyśli. To była myśl. Trzeba zawołać Ihranayę.
Wtem pokręcił głową, zacmokał z dezaprobatą. Wylądował na ziemi tuż koło nogi nieprzytomnego chłopaka. Przyprowadzenie czarownicy raczej nie wypali. Dlaczego? W sumie... Nie, jakoś nie widziało mu się zaciąganie jej tutaj. O wiele lepiej by było, gdyby to rogacz znalazł się u niej. Tylko jak by go tu zabrać? Przecież Kyo był mały, choć miał tą swoją chochlikową siłę, to i tak za żadne skarby nie podniesie ciała chłopaka. Mógł co najwyżej próbować ciągnąć go za nogę bądź rękę, ale to z pewnością nie dałoby owoców. Nie dość, że zajęłoby mu to chyba z godzinę (jak nie więcej), to jeszcze sam by się nieźle namęczył. Dlatego zabranie go odpadało. Pomińmy fakt, że zwróciłby tym uwagę niejednej osoby.
Nie, czekaj...
Zażenowany nieco samym sobą podparł czoło ręką, wzdychając głośno. Jak mógł zapomnieć o mocy pierścienia? No jak? Przecież mógł się po prostu powiększyć i wtedy go wziąć, bo nawet jeśli będzie duży, to jego chochlikowa siła zostaje. Jak mogło mu to wypaść z głowy? Jak mógł pominąć tak wspaniały fakt? No bo serio, on będąc dużym, mógł nawet kanapę podnieść. Ach, Kyo, coś ostatnio nie myślisz. Musisz się wziąć w garść!
A tak coś czuł, że użyje dzisiaj pierścienia poza pracą.
Z racji, że znajdowali się w wąskiej uliczce, jeszcze nikt ich nie zauważył. Skorzystał z chwili i obrócił pierścień na palcu (em, nie, to nie było konieczne, ale czasami tak robił). Poczuł, jak staje się większy, jego czułki i skrzydła momentalnie znikają, perspektywa od razu się zmieniła. Sekunda i już był po przemianie. Przejechał ręką włosy, przestąpił z nogi na nogę, biorąc głęboki wdech. Dobra, czas się wziąć do roboty.
Podszedł do nieprzytomnego chłopaka, na samym początku zabrał torbę, którą przewiesił sobie przez ramię. Chwilę badał dłońmi jego ciało, a następnie ustawił go tak, by mógł bez większego problemu wziąć na barana. Kucnął tyłem, ułożył ręce białowłosego na barkach, po czym chwycił za uda i żwawym ruchem podniósł. Wyprostował się, przeleciał wzrokiem po ulicy. Akurat opustoszała, więc mógł swobodnie przejść.
Szybkim krokiem dotarł do sklepu, pchnął butem drzwi, o których otwarciu powiadomił dzwoneczek.
– Witam w Chatce Ihranayi, w czym mogę pomóc? – usłyszał zaraz na wejściu.
Siedząca za ladą kobieta podniosła wzrok, spojrzała na Kyo. Otworzyła szerzej oczy, widząc chłopaka na jego plecach (którego róg, swoją drogą, niezbyt przyjemnie ocierał się o policzek chochlika). Uniosła brwi w zdziwieniu, milcząc.
– Kyo – rzekła w końcu, jej głos zdradzał niezadowolenie. – Dobrze wiesz, że nie możesz sprowadzać tutaj żywego towaru.
Słysząc to, Lookyo ściągnął brwi w konfuzji, machnął ogonem.
– Hę? – zapytał zdziwionym głosem. – Nie przyniosłem żadnego żywego towaru.
Ihranaya jeszcze raz zmierzyła białowłosego wzrokiem.
– No nie mów, że go zabiłeś.
– Co...? Nieee, nie zabiłem go! – zaprzeczył żywo. – Zemdlał, więc postanowiłem go przynieść.
Czarownica błądziła wzrokiem między nim a chłopakiem, jakoś niezbyt mu wierząc. Przecież chochlik miał pójść na zwykłe polowanie, a wrócił z jakąś osobą, do tego nieprzytomną. W dodatku ta osoba miała rogi, a ten element wyglądu zwykle nie wskazywał na dobrą duszyczkę. Ach, świetnie, poszedł chochlik po jakieś drobne przedmioty, a wrócił z nieprzytomnym demonem.
– Kyo – jęknęła. – Co to ma znaczyć? W ogóle po co go tu przyniosłeś?
Ta, Lookyo tak coś czuł, że Ihranayi się taka sytuacja nie spodoba. Jednakże jakoś nie chciał go zostawiać nigdzie. Tu chodziło o klienta! Zdobywanie punktów zaufania u czarownicy, by pewnego dnia zostać wyzwolonym! Nie mógł się tak szybko poddać!
– Bo on miał być twoim klientem – wytłumaczył pospiesznie. – Zaprowadzałem go do ciebie, już prawie byliśmy na miejscu, gdy on nagle zemdlał.
To było do przewidzenia, że na słowo klientem czarownica uniesie brwi w wyraźnym zaciekawieniu. Nawet pojawił się ten charakterystyczny błysk w jej oczach. Znów przyjrzała się uważnie chłopakowi, gdy wtem wstała, pytając:
– Klient?
– Nom. – Kyo przytaknął.
– Hm – na chwilę się zamyśliła – czyli nie wypada go w takim stanie zostawiać. Zabierz go na górę. – Machnęła ręką.
Minęła chochlika, zamknęła na klucz wejście do sklepu. Przekręciła tabliczkę z Otwarte na Zamknięte, a następnie ruszyła w stronę pewnych drzwi. Kyo poprawił chłopaka, po czym ruszył za czarownicą. Przeszli przez drzwi, po schodach dotarli do mieszkania nad sklepem. Czarownica zniknęła w kuchni, chochlik zaś udał się do pokoju dziennego, gdzie położył na kanapie białowłosego. Wyprostował się, odetchnął z ulgą, następnie się przeciągnął. Ach, co to za dzień! Coś się dużo dzieje. Najpierw ten niezwykły łańcuszek na rękę z kamykami, teraz Rogacz.
O właśnie, łańcuszek!
Otworzył torbę, czym prędzej wyciągnął przedmiot. Teraz był on znacznie mniejszy i lżejszy, aczkolwiek Kyo nie założył go, a wrzucił do kieszeni spodni. Może ozdoba kusiła, jednak powstrzymywał się ze względu na magię. Nie wiedział, co się mogło stać, gdy ją założy, a ryzykować to za bardzo nie chciał. Poczeka, aż z Ihranayą siądą i zbadają to.
– Kiedy zemdlał? – usłyszał nagle.
Odwrócił głowę i zerknął w stronę kuchni, gdzie przebywała czarownica.
– Em, z jakieś pięć minut temu? – odparł, wzruszając ramionami. – Może troszkę wcześniej?
Zdjął torbę z ramienia i odłożył na drewnianym stoliku, następnie udał się do kuchni. Spojrzał na Ihranayę, która grzebała w szafkach. Tak, kuchnia to było jedno z większych składowisk magicznych wywarów, mikstur, składników i tym podobnych. Więcej tego znajdowało się na sklepie, w magazynie i piwnicy, ale jak znał życie, to teraz Ihranayi się pewnie nie chciało tam iść. Zresztą, ocucenie chłopaka nie było takim zadaniem, które wymaga wielu składników i nie wiadomo czego jeszcze.
– A znasz przyczyny? – kolejne pytanie ze strony czarownicy.
– Niezbyt. – Skrzywił się. – Chociaż... – na krótko popadł w zamyślenie. – Zanim poszliśmy, to narzekał na bóle głowy. Możliwe, że to od tego.
– Możliwe. Ale mimo to nie ryzykujmy.
Wyciągnęła z szafki torebeczkę z jakimiś ziołami. Część wsypała do kubka i zalała wrzącą wodą, która wcześniej się zagotowała. Wymieszała dobrze łyżeczką, po czym znów sięgnęła ręką do szafki po woreczek, z którego wyjęła jeden niewielki liść. Kyo przyjrzał mu się, od razu rozpoznał. To była ta roślina, której liście po ususzeniu i złamaniu wydzielały bardzo mocny, pobudzający zapach. Pamiętał, jak Ihranaya raz ją na nim użyła, a innym razem on na pewnej osobie.
Czarownica wzięła do jednej ręki kubek, do drugiej liść i udała się do pokoju dziennego. Lookyo szybko się pomniejszył i poleciał za nią, by zaraz potem usiąść na jej ramieniu. Kobieta położyła kubek na stoliku, kucnęła przy kanapie, na której leżał wciąż nieprzytomny chłopak. Wzięła liścia w obie dłonie, nastawiła tuż pod nosem rogacza i zaczęła go rwać, rozdrabniać na coraz to mniejsze kawałki. Momentalnie zaczął się wydobywać ostry zapach, który Kyo kojarzył z zapachem sierści psa. No jakoś tak.
Obydwoje wpatrywali się w chłopaka, dopóki ten się nie poruszył. Zmrużył on oczy, ściągnął brwi, wyraźnie się krzywiąc, a po chwili powoli podniósł powieki. W tym momencie Ihranaya wrzuciła rozdrobiony liść do kubka.
– No, obudziłeś się – rzekła jakby od niechcenia.
Zgrabnym ruchem ręki wyciągnęła z kieszeni fiolkę z substancją, której kilka kropel nałożyła na palce i zaczęła w nie wcierać (chodziło o pozbycie się zapachu liścia). Tymczasem Kyo wstał i pofrunął do białowłosego, na którego brzuchu wylądował.
– Patrz, uratowałem cię! – powiedział głosem przepełnionym dumą. – Gdyby nie ja, to kto wie, co by się z tobą stało!

Danny?

poniedziałek, 23 marca 2020

Od Vaeril'a do Sorena

Nie wiedział, skąd nadszedł atak. Paskudna syrena niemal natychmiastowo znalazła się przy zakłopotanym elfie. Vaeril od kilku minut nie miał pojęcia, co się dzieje. Nagłe pojawienie się satyra i jego ładnej inaczej towarzyszki jedynie skomplikowało sprawę.
- O, ty też tu jesteś! Nie spodziewałam się, że nasz królewicz zatrzyma cię przy sobie tak długo. Rzadko kto z nim wytrzymuje! - Syrena pochwyciła dłonie przestraszonego bruneta. - Craag patrz! To Vare..v...vame...to ten elf!
Panika chłopaka dosięgła zenitu, kiedy kobieta prawie wymówiła jego imię. Nie widzieli się nigdy przedtem! To ich pierwsze spotkanie, a syrena zachowywała się, jakby znali się od dawna. Zastanawiał się, jakim zbiorem dziwactw było jego życie przed amnezją. Nie starał się nawet zrozumieć słów kobiety. Wiedział, że i tak nic nie pojmie. Wolał zapytać o to Sorena później, na osobności.
Mówiąc o białowłosym - poprawił syrenę, zdradzając imię elfa, a chwilę później odepchnął kobietę, która w komiczny sposób przeturlała się na drugi koniec pokoju. Zderzyła się z szafką, która chwilę później zepsuta spadła jej na głowę. Wtedy też zapanowała niezręczna cisza.
Głowa Vaeril'a z każą minutą zaczynała boleć coraz bardziej. Czuł się źle, a obecność całkowicie obcych, zapewne niebezpiecznych, ludzi nie poprawiała jego stanu. Miał dosyć. Jego towarzysz najwyraźniej też.
- Czy ktoś może mi w końcu wytłumaczyć, o co w tym wszystkim chodzi? - Soren wydawał się równie zirytowany całą sytuacją. - Nie przepadam za niezapowiedzianymi spotkaniami rodzinnymi.
Elf całkowicie go rozumiał. Sam już przestał się starać o pojmowanie sytuacji.
Kolejna wymiana zdań nastąpiła między białowłosym a milczącym już przez dłuższy czas Belial'em. Dotyczyła ona dawnej relacji młodzieńców. Soren najwyraźniej z nieznanych brunetowi przyczyn porzucił pracę. I wydawał się dość zadowolony ze swojej decyzji.
Po kolejnych minutach niezręcznej ciszy, cała trójka wymieniła się spojrzeniem i bez słowa wstała z miejsca, wychodząc z pokoju.
- Nic nie poradzimy. Było, minęło, to w końcu twoje decyzje. - Odezwał się demon na odchodne. - Jeśli nie wejdziesz nam w drogę, być może udamy, że nigdy się nie spotkaliśmy. Potraktuj to jako akt sympatii od byłego wspólnika.
Ostatnie słowa skierował w stronę Sorena, który dalej posyłał dawnemu wspólnikowi mordercze spojrzenie. Dopiero, kiedy cała trójka zniknęła za drzwiami, białowłosy odetchnął z ulgą. Sam Vaeril zrozumiał, że największe zagrożenie przeminęło.
Kiedy atmosfera przerzedziła się, Soren wyciągnął z torby kilka pakunków. Znajdowało się w nich między innymi coś zdatnego do zjedzenia oraz wymarzone przez bruneta medykamenty. Po starannej instrukcji, które z nich kiedy ma zażyć, elf wypił zawartość jednego z flakoników. W smaku był jeszcze bardziej gorzki, niż wcześniej spożyta herbata. Vaeril skrzywił się nieznacznie.
- To dość polowe sposoby na zbicie gorączki, ale działają. - Soren uśmiechnął się delikatnie, ułożył starannie zakupione rzeczy i usiadł obok łóżka. - Przepraszam, że musiałeś być świadkiem tego cyrku.
Elf pokiwał wolno głową. "Cyrk" stanowił idealne określenie tego, co stało się kilka minut wcześniej. Vaeril nie miał pojęcia, co się wydarzyło.
- Uważaj na nich. Jeśli którykolwiek się do ciebie zbliży, krzycz ile sił w płucach. - Brunet wziął sobie do serca swoiste ostrzeżenie białowłosego. Kolejne spotkanie z syreną (która najpewniej będzie gościć w koszmarach elfa jeszcze przez wiele lat) nie należało do szczytu jego marzeń. - Przeskoczymy stąd od razu, jak spadnie ci temperatura. Mam złe przeczucia. Możesz spać, jeśli chcesz. Wątpię, że ruszę się stąd w najbliższym czasie.
Vaeril w milczeniu wsłuchiwał się w słowa towarzysza. Jednocześnie okrył się wygodniej kocem. Spotkanie z dawnymi "przyjaciółmi" Sorena namieszało elfowi w głowie. Owiana tajemnicą przeszłość białowłosego wydawała się teraz jeszcze bardziej skompilowana. Z każdym dniem pozostawiona bez odpowiedzi liczba pytań wzrastała. Brunet westchnął cicho i odwrócił się plecami do całego pokoju. Postanowił wypytać towarzysza dopiero wtedy, kiedy poczuje się lepiej.
- Dzięki, Soren - mruknął cicho elf. - Za wszystko.
***
Nie wiedział, ile spał. Obudził się zaś w wyjątkowo dobrym nastroju. Nie wiedział, czy była to zasługa zażytych lekarstw czy też po prostu zwykłe wypoczęcie. Białowłosy kończył właśnie przygotowywać śniadanie.
- Jak się czujesz? - zapytał, podając elfowi pajdę świeżego chleba. Vaeril odkaszlnął głośno i spojrzał na towarzysza.
- Dalej źle, ale lepiej niż wczoraj - stwierdził, głaszcząc się po obolałym gardle. Kolejno wgryzł się w kanapkę. Nie pamiętał, kiedy ostatnio jadł. Choć z każdym łykiem czuł nieprzyjemne drapanie, łapczywie kontynuował posiłek. Popijał go zaparzoną również przez białowłosego herbatą.
Po skończonym śniadaniu, brunet zażył lekarstwa. Na stoliku obok medykamentów dostrzegł swoją torbę i płaszcz. Nie przypominał sobie, żeby je tutaj zostawiał. Rzucił więc Sorenowi pytające spojrzenie. Czyżby szykowali się do drogi?
- Odłożyłem je tutaj, żeby były pod ręką - wyjaśnił chłopak. - Nie wiadomo, czy nie będziemy zmuszeni niespodziewanie opuścić kryjówki.
To miało sens. Wczorajsze spotkanie z syreną, satyrem i demonem przyniosło wiele komplikacji. Pozostanie w tej ruderze nieszczególnie wydaje się bezpieczną opcją. Vaeril kolejny raz przeklął swój stan zdrowia. To właśnie przez niego są uziemieni.
Po krótkiej rozmowie wspólnie zdecydowali powrócić do nauki pisma. Elf przesunął się na łóżku, robiąc miejsce swojemu nauczycielowi. Zaczęli od zwykłej powtórki, podczas której brunet musiał wykazać się niezwykłą jak na swój stan przytomnością umysłu. Nie wszystkie literki odwzorował poprawnie, ale był nawet dumny ze swojej pracy.
Ciężka nauka została nagrodzona zakupionym wczoraj przez Sorena ciastem. Kiedy obaj zajadali się słodkością, rozbrzmiało głośne pukanie do drzwi. Białowłosy wstał z miejsca, momentalnie zaciskając dłoń na rękojeści swojej broni. Vaeril również spiął mięśnie i sięgnął po swój miecz. Ostrożności nigdy za wiele.
Wtedy też znikąd w salonie pojawił Belial. Na jego twarzy gościł szeroki, niemal prowokujący uśmiech.
- Nie otworzysz gościom? - zapytał, opierając się o pobliską ścianę. Soren splunął na ziemię, posyłając demonowi mordercze spojrzenie. Chwilę później dołączył do elfa, który popychany złym przeczuciem zarzucił na siebie płaszcz i torbę.
Pukanie rozbrzmiało jeszcze raz, głośniej. Belial z delikatnym wzruszeniem ramion podszedł do drzwi, które otworzył.
- To do ciebie, Soren - poinformował głośniej, robiąc miejsce przybyszom. Pierwszą osobą, jaka weszła do przedsionka był nie kto inny, jak sam brat Vaeril'a. Nim jednak Derek i jego świta zdążyli powiedzieć słowo, białowłosy chwycił swojego towarzysza za ramię i sekundę później uderzyli o podłogę nieznanego sobie budynku. Elf zakaszlał głośno, a Soren bez przerwy przeklinał "cholerną gildię".
Vaeril chwilę później uświadomił sobie sytuację i przeżył mały szok. Uciekł od brata. Od osoby, która go wychowała. Ugryzł rękę, która go karmiła. Nie było już odwrotu. Nie potrafiłby spojrzeć w oczy Dereka.
- Co teraz? - Brunet chciał, by jego głos zabrzmiał chociaż trochę pewnie. Musiał szybko odzyskać wspomnienia. Przestał już nawet wątpić w ingerencje brata w jego pamięć. Nie potrafił dopuścić do siebie poczucia możliwej pomyłki. Nie myślał nawet o tym, że mógłby popełnić błąd. Zaczął tę cholerną przygodę i ją skończy.
- Znajdziemy schronienie, gdzie dojdziesz do siebie i...
- I znowu nas znajdą - prychnął elf. - Opuśćmy Terpheux, Soren.
Białowłosy spojrzał na niego zaskoczony. Po chwili, w czasie której najpewniej przeanalizował propozycję Vaeril'a, pokręcił głową.
- Wykluczone. W tym stanie? Nie dasz rady.
- Nie dam rady? - warknął urażony brunet. - To ty opowiadałeś, że pokonaliśmy piechotą niemal całą drogę z Ekhynos do Terpheux. Myślę, że spokojnie powinniśmy dotrzeć w kilka dni do Ratonlavev. Stamtąd dostaniemy się wszędzie. Gwardia nie może ścigać nas w nieskończoność, prawda?
- No dobrze - westchnął rogaty chłopak bez większego przekonania. - Ale obiecaj mi, że jeśli poczujesz się źle, powiesz mi o tym. Wtedy zrobimy przerwę. - Vaeril przytaknął, a zmarnowany białowłosy dodał: - To nie będzie łatwa podróż...
- A może być - wtrącił elf. - Dostaniemy się tam szybciej konno. Derek ma konie.
- Chcesz ukraść bratu konie? - Słowa Sorena zabrzmiały dla bruneta absurdalnie.
- Teoretycznie też są moje - bronił się. - Jeśli się pośpieszymy, dotrzemy do stajni przed Derekiem. Gwardia nawet nie pomyśli, że spróbujemy wpakować się świadomie do paszczy lwa. Nikt o zdrowych zmysłach nawet by tego nie spróbował.
Soren westchnął po raz kolejny, a Vaeril nie krył swojego podekscytowania.
- Masz jeszcze jakieś szalone pomysły? - zapytał, zbierając porozrzucane w czasie teleportacji rzeczy. Były to między innymi puginał oraz flakoniki z lekami.
- Już nie. - Elf uśmiechnął się. Wstał z ziemi, zakaszlał i przeciągnął się. - Ruszamy?
Vaeril nie miał na myśli kolejnego niespodziewanego przeskoku między budynkami. Nienawidził tego. Nie zdążył jednak wyrazić swojego niezadowolenia, kiedy jeszcze raz pojawili się w innym miejscu. Za każdym razem twardo lądując na ziemi. Nie potrafił tak jak Soren wylądować na nogach.
Cudownie dostali się na farmę Dereka. Elf musiał jednak usiąść i powstrzymać mdłości. Nigdy więcej szalonych teleportacji.
Zgodnie z przewidywaniami Vaeril'a, wokoło domu jego brata, pomimo białego dnia, panowała cisza. Trzask, pilnujący posesji pies, spał w najlepsze przy schodach. Droga wolna. Elf wstał i dając białowłosemu znak ręką, poprowadził go w stronę stajni.
Drewniany budynek znajdował się zaraz za domem. Brunet, zaraz po chwilowym i niespodziewanym ataku kaszlu, otworzył bramę i wszedł do środka. Dwa mieszkające w budynku konie odwróciły łby w stronę dźwięku.
Vaeril uśmiechnął się na widok swojej klaczy. Nie widział jej wieki! Poklepał ją uspokajająco po grzbiecie, na który chwilę później zarzucił swoje siodło. Kiedy Witka była już gotowa do podróży, wyprowadził ją na zewnątrz. Białowłosy, który osiodłał brązowego ogiera, ruszył za nimi.
Skierowali się ku rzece. Wspólnie uznali, że będzie to najlepsza droga na sam początek podróży. Stały dostęp do wody to priorytet, biorąc pod uwagę, jak bardzo są nieprzygotowani.
W obawie, iż mógł ruszyć za nimi pościg, co było niemal pewne, część trasy pokonali wyjątkowo szybko, zmuszając konie do nieustannego biegu. Kiedy wszyscy padali już z wyczerpania drogą, zadecydowano się na postój. Kaszel Vaeril'a natarczywie dawał o sobie znać.
Soren rozpalił ognisko, przy którym usiedli. Elf oparł się o klacz. Wyglądała na zmęczoną.
- To Witka. - Vaeril przedstawił zwierzęcą przyjaciółkę. - A ten twój to Viva. Nie pytaj, nie mam pojęcia, kto je tak nazwał.
Soren spojrzał na brązowego ogiera i uśmiechnął się lekko. Chwilę później wyciągnął z kieszeni kartkę papieru i przysiadł się do elfa.
- Powinniśmy zacząć szukać składników. - odparł Soren. Vaeril przejechał wzorkiem po liście. Dalej nie rozpoznawał żadnej z nazw. Wizja odzyskania pamięci była szczytem marzeń bruneta. Pragnął dowiedzieć się, jak wyglądało jego życie wcześniej.
- Sądzisz, że zajmie nam do dużo czasu? - zapytał elf, siadając wygodniej. Domyślał się, że to tutaj spędzą noc. Czy podczas podróży do Terpheux, właśnie tak wyglądała droga? Spanie pod gołym niebem? Ciągła ucieczka przed niebezpieczeństwem z Sorenem u boku? Absurdalne przygody?
Jeśli tak, to Vaeril nie ma nic przeciwko. Prawdę mówiąc, mogło mu się to spodobać. Wspomnienia, jakie posiadał, nie obejmowały żadnych przykrych czy niebezpiecznych zdarzeń. Oczywiście, oprócz momentu śmierci rodziców. Mimo tego faktu, elf pamiętał jedynie przyjemne chwile, co było niezwykle dziwne. Brunet właśnie na tej podstawie stwierdził, że ktoś pracował nad wykreowaniem jego umysłu. Nie istnieje człowiek, którego całe życie było tak szczęśliwe.

[Soren? <:]

niedziela, 22 marca 2020

Tilia!

Shi-rai17
Tożsamość:
 Tilia
Wiek:
Z wyglądu 19 lat, choć na tym świecie jest o wiele dłużej.
Rasa:
Rusałka
Orientacja:
Heteroseksualna
Pochodzenie:
Las Thrulli
Posada:
Poszukiwaczka przygód
Aparycja:
Jest średniego wzrostu młodą kobietą, o smukłej, zgrabnej sylwetce i krągłościami gdzie trzeba. Cerę ma jasną, ale nie bladą. Jej włosy są długie i lekko falowane, barwy słomy. Zwykle nosi je rozpuszczone albo związany w lekki kucyk swobodnie leżący na plecach. Jej twarz jest pociągła ozdobiona ledwo widocznymi piegami. Nos ma niewielki lekko zakrzywiony, oczy migdałowe, koloru ciemnozielonego. Ubiera się w zwiewne lniane sukienki do połowy łydki, ale nie nosi butów, chodzi boso niezależnie od pogody (no chyba że trafi na wyjątkowo kamienistą drogę, wtedy zakłada łapcie z łyka lipowego i rusza dalej).
Charakter:
Tilia nie jest typową rusałką, owszem uwielbia dobrze się bawić i tańcować. Ma duże poczucie humoru, często się uśmiecha oraz żartuje, jednak nie żywi urazy do świata, choć z tego powodu bardzo często zdarza jej się popadać w melancholię, ot po prostu w jednym momencie staje się przygaszona, z jej twarzy znika wieczny uśmiech, a z oczu przestaje bić radość. Jeśli dzieje się to w trakcie rozmowy zupełnie traci nią zainteresowanie i unika kontaktu wzrokowego. Z natury jest bardzo ciekawska i uwielbia odkrywać nowe rzeczy. Nie lubi być długo w tym samym miejscu i jest bardzo energiczna. Czasami może wydawać się nieco dziecinna, bo przy nudzących ją rozmowach często rozprasza się i nagle zmienia temat. Uwielbia wszystko, co związane z naturą zwłaszcza ptaki i drzewa, natomiast wielkich miast unika jak ognia. Nie lubi biegać, ale tańczenie, skakanie czy hopsanie jest jej ulubionym sposobem przemieszczania. Bardzo dużo czasu spędza w koronach drzew, nie raz nawet po kilka dni. Bardzo żywiołowa i wiecznie zadowolona z życia, które z powrotem otrzymała, wiele lat temu pogodziła się z faktem, że umarła. Kiedyś zdarzało jej się wabić młodzieńców i zabijać ich w akcie zemsty, że sama nie może już żyć, jednak pod wpływem pewnych wydarzeń zmieniła swoje postępowanie, opuściła swój las i wyruszyła w świat, ciesząc się z nowego życia.
Historia:
 Pierwsze kilkanaście lat po śmierci spędziła w towarzystwie kilku rusałek w lasach Thrulli, czas jej upływał na nieustannych zabawach, wymyślaniu coraz trudniejszych zagadek i taplaniu się w rzece. Choć w przeciwieństwie do innych rusałek Tilia wolała bawić się w koronach drzew, (może wynikało to z faktu, że jej zwłoki znaleziono pod starą lipą). Z tego powodu traktowana była jak odmieniec, mimo że z całych sił starała się, żeby nowe towarzyszki zaakceptowały ją, wszystkie rusałki traktowały ją z chłodną obojętnością, nigdy z wrogością – po prostu kolejny ruchomy element krajobrazu, jak ryba w rzece czy sarna na polanie, chyba że chodziło o złapanie kolejnej ofiary, jedynej zabawy, której niepisaną zasadą było uczestniczenie wszystkich członków tej niewielkiej społeczności. Wtedy zawsze znalazło się dla niej miejsce, a nawet zdarzało się, że ktoś wymienił z Tilią parę słów.
Jednak wszystko zmieniło się za sprawą pewnego starego maga, który kiedyś stanął na jej drodze. Po wielu rozmowach i wspólnych chwilach zrozumiała, że otrzymała nowe życie, którego nie chciała zmarnować, pozostając w towarzystwie obojętnych rusałek. Szybko spakowała swój niewielki dobytek i ruszyła przed siebie – po przygodę.
Rodzina:
Wszyscy jej bliscy krewni dawno zmarli
Zdolności:
Taniec - jest mistrzynią tańca i improwizacji ruchowej. Zgrabne ruchy i szczupła sylwetka sprawiają, że często znajduje zatrudnienie w różnych karczmach lub barach, bawiąc gości i zarabiając w ten sposób parę groszy dla siebie.
Zagadki – wrodzona umiejętność to wymyślania zagadek, nie wszystkie są specjalnie błyskotliwe, ale najważniejsze dla Tilii jest, żeby przy ich wymyślaniu dobrze się bawić.
Głos:
Ciekawostki:
- Zawsze nosi ze sobą sakiewkę z gałązką, liściem i nasieniem lipy, pod którym znaleziono jej ciało, traktuje to jako swojego rodzaju amulet.
- Niechętnie mówi o swoim wcześniejszym życiu, kiedy jeszcze była człowiekiem oraz tego, dlaczego opuściła rodzinną krainę.
- Uwielbia przygody! Dlatego zawsze ma przy sobie niewielki tobołek, z całym swoim dobytkiem, żeby nie tracić czasu na pakowanie, gdy pojawi się kolejna okazja ruszenia ku przygodzie.
Postacie powiązane: -
Informacje od autora: Pozostawiam wolną rękę, jedynie wiążące decyzje lub śmierć Tilii prosiłabym wcześniej skonsultować ze mną.
Autor:
Marikko

Od Danny'ego do Lookyo

Rany… czy on nie mógł sobie odlecieć? Na prawdę go miałem dość, chociaż to była bardziej wina mojego ponurego nastroju, niż samego chochlika. Rany… musiał wybierać akurat ten dzień, na kradzież wisiorka i wpadanie do mojej torby? Przecież miał wokół tyle ludzi, ale nie, musiał wlecieć do mojej i teraz mnie męczyć. Kiedy zaczął mówić o tym sklepie, przyznam, trochę mnie to zainteresowało. Może magia pomogłaby mi w okiełznaniu tego demona? „Śmieszne, nic ci nie pomożesz, nie łudź się.”. No dobrze, to chociaż w pozbyciu się bólów głowy, które nie chcą zniknąć po przełknięciu samych tabletek.
- A ma coś na ból głowy? - zapytałem, w dalszym ciągu spokojnym, a nawet obojętnym tonem. Czy ja naprawdę chciałem szukać pomocy u jakiejś czarownicy? „Skąd wiesz, że to czarownica?” Zgaduje, w końcu ma „wiele, magicznych przedmiotów”. To wszystko brzmiało dziwnie, ale w sumie prawdziwie. Już spotkałem kilka sklepów, które oferowały Wszystko, potrafili nawet sprzedawać magię w słoikach, albo magię na gramy, co było dość śmieszne w praktyce.
- Oczywiście. Ona znajdzie ci wszystko, czego zapragniesz – powiedział, próbując mnie w dalszym ciągu przekonać do wizyty u niej. Na chwilę zamilkłem. Czy naprawdę mogłem znaleźć w niej jakąś pomoc? Czasami myślałem o tym, aby uciszyć Sabrama inną magią, ale w dalszym ciągu wydawało mi się to niemożliwe. - Z chęcią ci pokaże drogę – dodał. Spojrzałem na niego.
- Niech ci będzie, mogę zerknąć, co ma mi do zaoferowania – przyznałem. Chochlik wyglądał na bardzo zadowolonego, uniósł do góry czułki i skrzydełka.
- Więc chodźmy, pokaże ci drogę – wzleciał do góry, ale szybko ostudziłem jego zapał, kręcąc głową.
- Jutro. Głowa mi pęka, to nie najlepszy pomysł, abym teraz tam szedł – przyznałem szczerze. Naprawdę miałem ochotę się położyć i to przeczekać, powinno minąć, jak zawsze. Lookyo wyglądał z tego powodu na niezadowolonego, przygryzł dolną wargę i ponownie stanął na meblu. Lekko zmarszczył brwi.
- Skoro tak cię boli, powinieneś natychmiast zareagować, nie ma co czekać – namawiał mnie. Popatrzyłem na niego ze zmarszczonym czołem.
- Nie naciskaj, poczekam do jutra.
- Chce ci pomóc, naprawdę wyglądasz bardzo blado, a jeśli ci się pogorszy? Do jutra może ci nie przejść, a gwarantuje ci, że właścicielka ci pomoże – dalej namawiał, w sumie, to jego buzia się nie zamykała, a ja nie miałem sił się z nim kłócić. Poza tym domyślałem się, że jeśli nie ulegnę, ten nie opuści tego domu. Gdyby miał taki zamiar, już dawno by go tu nie było. Westchnąłem zrezygnowany.
- Dobrze! - przerwałem mu mocnym głosem. - Pójdę, chodź – wstałem i ubrałem płaszcz, zabierając także torbę. Otworzyłem ja. - Wlatujesz do środka? - chochlik przez chwile mierzył mnie wzrokiem, aż w końcu podleciał i jedynie wrzucił do środka swój wisiorek, a on sam usadowił się moim ramieniu.
- Jestem gotów – odparł z uśmiechem. Przewróciłem oczami i wyszedłem z domu, zakluczając drzwi.
- Więc którędy? - Lookyo pokierował mnie na wschód. Szliśmy w milczeniu, przerywanym jego wskazywaniem mi drogi. Życie w mieście toczyło się dalej, wszyscy wychodzili z pracy i albo kierowali się w stronę domów, albo pubów, aby zabalować, w końcu jutro był weekend, dla niektórych dzień wolny od pracy, ale nie dla mnie. Kiedy ma się pracę dorywczą, każda godzina jest cenna, aby zarobić. Szliśmy różnymi ulicami, niekiedy miałem wrażenie, że kręcimy się w kółko, ale milczałem. Dopiero gdy zobaczyłem, że słońce za jakieś pół godziny schowa się za horyzontem, a po kolejnych trzydziestu minutach nastanie ciemność, odezwałem się do tego małego stworka, które siedziało blisko mojej twarzy. - Jesteś pewny, gdzie idziemy? - chochlik popatrzył na mnie, jakbym obraził jego dumę.
- Oczywiście – odpowiedział wielce urażony. - Tutaj w lewo – skręciłem. Głowa na jakiś czas przestała mnie boleć, więc mogłem na spokojnie przemyśleć, o co poproszę. Aby dała mi coś, co zadziała, musiałbym jej wytłumaczyć swoje położenie, wyjaśnić, że to wina demona, siedzącego w moim ciele. Miałem tylko nadzieje, że obejdzie się bez zbędnych pytań. - No, to tam – Lookyo wskazał na budynek, oddalony o jakieś trzysta metrów od nas. - Mówiłem, że cię doprowadzę – powiedział dumnie.
- Wydaje mi się, ale chyba znałem krótszą drogę – powiedziałem zamyślony. Nie usłyszałem odpowiedzi, bo kolejna fala bólu uderzyła w moje czoło. „Nie ma szans, tak łatwo mnie nie uciszysz. Wiesz, jak długo czekałem, aby ci przyprawić migreny?”, mówił, a ja na chwilę się zatrzymałem. Oparłem się o ścianę. Przestałem cokolwiek słyszeć. „Jeśli chcesz tak dojść, to tylko czołgając się po ziemi.”. - Mówiłem, że to zły pomysł – odezwałem się i po tych słowach osunąłem się na ziemie, mdlejąc.



<Lookyo?>

sobota, 21 marca 2020

Od Lookyo do Danny'ego

Podążył wzrokiem za chłopakiem, który opadł ciężko na łóżko. Jakiś czas patrzył, jak ten leży nieruchomo, czułki, które dotychczas miał po sobie położone uniosły się, jednak po chwili opadły nieco na boki. Skrzywił się, przestąpił z nogi na nogę. Ta, trzeba przyznać, że trochę się wtedy wystraszył. Trochę albo i nieźle. Chyba za daleko się posunął. Dobrze, że do niczego jednak nie doszło. Szczerze mówiąc, przeraziły go słowa rogacza o podpaleniu jego skrzydeł. Przecież nie mógł ich stracić! Chochlik bez skrzydeł to nie chochlik! Pomińmy fakt, że wtedy jego życie byłoby strasznie utrudnione.
Nie zwrócił zbytniej uwagi na słowa, które wymruczał chłopak, jednak po dłuższym namyśle ostatecznie sam wybił się w górę i wyleciał z sypialni. Dotarł do kuchni, podleciał do blatu kuchennego. Zdjął zaklęcie z klucza, który następnie wziął do rąk i wrócił do pokoju. Wylądował na blacie, gdzie położył przedmiot, gdy nagle usłyszał szmer. Odruchowo przyjął pozycję gotową do ucieczki, położył po sobie czułki. Zastygł w bezruchu, spoglądając na chłopaka, który właśnie obrócił głowę i wbił w niego swe chłodne oczy. Lookyo przyjrzał mu się, nieco się rozluźniając. Machnął wolno ogonem.
– Auć, nie wyglądasz za dobrze – rzekł trochę niepewnie, ściągając brwi.
Chwila, dlaczego ja to powiedziałem?
Chłopak cicho jęknął, lecz poza tym milczał. Nastała cisza, którą zagłuszał jedynie deszcz uderzający o okna. Kyo wyprostował się, opuszczając skrzydła, przestąpił z nogi na nogę. Białowłosy cały czas go obserwował, w końcu jednak westchnął:
– Weź coś, czym się zakryjesz przed deszczem i idź już. – Machnął niezgrabnie ręką, jakby chciał go przegonić.
Kyo uniósł brwi, zamrugał parę razy. Teraz jak tak myślał nad tym, to już nie miał potrzeby znalezienia jakiejś ochrony. Chyba jednak po prostu się powiększy. Co prawda zmoknie, ale przynajmniej będzie mógł wrócić, a jego skrzydła pozostaną suche i nie ucierpią. Ach, mogłem to wcześniej zrobić! Westchnął cicho pod nosem.
Ponownie spojrzał na chłopaka. Szczerze mówiąc, to mógł się spodziewać, że w pewnym momencie straci cierpliwość i zachowa się w ten sposób. W końcu tego typu rogi, jakie miał na głowie były charakterystyczne dla demonów. Jednakże nie zachowywał się dokładnie jak demon. Może był mieszańcem? Albo odmieńcem? Zwłaszcza, że nie postanowił złapać chochlika a tylko go nastraszył (co swoją drogą nie wyglądało na zamierzone).
Myśli o tym krążyły po jego umyśle tak długo, aż nad jego głową zapaliła się malutka wyimaginowana żaróweczka. Wpadł na pewien pomysł... o ile to można było nazwać pomysłem, bowiem tak w zasadzie to sobie coś przypomniał. Ihranaya bardzo często prosiła klientów, by szepnęli znajomym słówko o sklepie, a jak gdzieś wyruszała, to starała się go promować. Zawsze szukała nowych osób, dzięki którym zarobi. Dlatego pomyślał, że jeśli przyprowadzi jej nowego klienta, czarownica na pewno to doceni, a on zyska większą przychylność. Niby nie tak wiele, ale małymi kroczkami w końcu dojdzie do dnia, w którym wreszcie będzie mógł się pożegnać z obrożą. Tak, to jest myśl!
Uciekł wzrokiem gdzieś na bok, wziął głęboki wdech. Przestąpił z nogi na nogę, splatając dłonie za plecami. Ponownie spojrzał na chłopaka, który już nie spoglądał na niego, a był zapatrzony w sufit.
– Wow, naprawdę wyglądasz średnio – powiedział Kyo.
Słysząc to białowłosy westchnął.
– Jeszcze tu jesteś? – zapytał obojętnie.
– Czujesz, jakby nerwy cię zżerały? – zignorował jego pytanie.
W tym momencie chłopak popatrzył na niego. Przyglądał mu się jakiś czas w milczeniu. Tymczasem Kyo podleciał do szafki nocnej obok łóżka, na której wyglądował, żeby być bliżej. Zauważył, że białowłosy otwiera usta, by coś powiedzieć, dlatego czym prędzej go wyprzedził, mówiąc:
– Pewnie potrzebujesz czegoś na uspokojenie albo coś w tym stylu – szczerze mówiąc strzelał. – Wiesz, tak się składa, że znam takie miejsce, które może ci pomóc.
Chłopak musiał się przynajmniej trochę zaciekawić, ponieważ po pewnym czasie powoli się podniósł do pozycji siedzącej. Przejechał dłonią po swych krótkich włosach, zamrugał parę razy, najprawdopodobniej popadając w zamyślenie. Kyo podniósł na niego wzrok, poprawił łańcuszek przewieszony przez ramię. Na jego twarzy zatańczył uśmieszek. Miał w duchu nadzieję, że rogacza zainteresuje oferta, jaką mu złoży. A gdyby jeszcze postanowił pójść do sklepu teraz, to już w ogóle! Zabrałby go przy okazji, więc nie musiałby sam szukać drogi.
Odwrócił głowę, popatrzył na okno. Poruszył czułkami. Ulewa stopniowo ustawała. Jak dobrze! Chyba nie będzie tak źle.
– Co to za miejsce? – usłyszał nagle.
Powrócił wzrokiem na białowłosego, czułki wyprostowały się. Uniósł nieco brwi, posłał mu pytające spojrzenie. Po chwili jednak uśmiechnął się, a następnie rzekł:
– Chatka Ihranayi. Znajdziesz tam praktycznie wszystko, co związane z magią. Mikstury, zioła, broń, pozornie zwykłe przedmioty – wyliczał na palcach – wszystko!
Rozłożył ręce, by podkreślić znaczenie swojej wypowiedzi. Zmierzył wzrokiem chłopaka, który spuścił nieco głowę i podparł ręką podbródek. Zastanawiał się nad propozycją. Kyo musiał ciągnąć dalej i bardziej go zachęcić.
– Znam adres tego sklepu – znów rzekł, wykonując taneczny krok.
Pomińmy fakt, że obecnie wiem tylko, że żeby tam dojść, trzeba iść mniej więcej na wschód.
– O, i znam właścicielkę! Ona się zna na rzeczy. Jak powiesz, czego byś chciał, to na pewno coś dla ciebie znajdzie!
Em, na razie nie musi wiedzieć, że ja też tam pracuję.

Danny?

piątek, 20 marca 2020

Od Sorena do Vaeril'a

Lekcje pisania okazały się znacznie trudniejsze, niż z początku zakładał. I choć robił, co w jego pomocy, by naśladować swych niegdysiejszych nauczycieli, posługując się tym samym tonem głosu, błyszcząc elokwencją i anielską cierpliwością, występujące pomiędzy nimi różnice okazały się zbyt duże. Wymyślne, kaligraficzne wręcz pismo Sorena nie dało się podrobić, sprawiając Vaeril'owi niemałe trudności. Po kilku spędzonych na nauce godzinach elf znacząco przygasł, a jego oddech stał się ciężki i nierówny, jakby męczył się, próbując nieustannie wytężać zmęczony gorączką umysł. Acedia momentalnie przerwał lekcję, niemal odruchowo rzucając się, by pomóc towarzyszowi ułożyć się wygodnie. Być może przejmował się odrobinę za bardzo, popadając w lekką paranoję, jednak po spędzonych wspólnie miesiącach zdążył przywiązać się do bruneta i ani myślał narażać go jeszcze bardziej - mieli wystarczająco problemów na głowie. Upewniwszy się, że chłopak otulił się szczelnie kocem i niczego mu nie brakowało, Soren narzucił na siebie skórzany płaszcz, sporządzając w głowie listę zakupów - przy dobrych wiatrach zdoła bezproblemu zdobyć niezbędne mu medykamenty. Pospiesznie poinformował ledwo przytomnego kompana o swych zamiarach i rzuciwszy ostatni, pokrzepiający uśmiech opuścił lokum.
***
Przeskakiwał pomiędzy skąpanymi w cieniu uliczkami, niczym widmo, rozpływając się przed oczami zaskoczonych przechodniów. Nie mógł dać się wykryć, w mieście zbyt wiele było osób, które pomimo upływu lat i kilku widocznych zmian w aparycji, zdołałyby rozpoznać swego księcia. Nie ryzykował więc, odwiedzając obskurnie wyglądające, ukryte w piwnicach kramy, o których istnieniu wiedzieli jedynie członkowie przestępczego półświatku. Soren z każdym kolejnym dniem czuł się coraz gorzej z tym, że z własnej woli stał się jego częścią. Plamiąca dłonie krew raziła w oczy, zniewalała strzaskane serce, nie pozwalając mu zapomnieć ani jednego wrzasku, ani jednego ciała, którego raz na zawsze pozbawił życia.
- Nie rozklejaj się teraz, idioto. - mruknął pod nosem, oddychając głęboko - Ten rozdział masz już dawno za sobą.
Proste pocieszenie uspokoiło go na chwilę, pozwalając ponownie skupić się na pierwotnej misji. Potrzebował leków, by chronić jedyną pozostałą mu bliską duszę. Wspomnienie chwil, gdy wciąż figurował w umyśle Vaeril'a sprawiło, że mimowolnie się uśmiechnął. Obiecał sobie, że jeśli wyjdą z tego cało, unikając toksycznego wpływu Dereka i terpheuxańskiej rodziny królewskiej, znajdzie godną pracę i raz na zawsze odetnie się od swej przeszłości. Nie potrzebował ani korony, ani władzy absolutnej - jedyną rzeczą, która obecnie miała dla niego jakiekolwiek znaczenie, był święty spokój i bezpieczeństwo ich obu. Szaleńcza wizja świetlanej przyszłości napełniła go determinacją, a szybkie załatwienie naglących spraw wyraźnie poprawiło mu humor. Po drodze zdecydował się jeszcze wstąpić do pobliskiej piekarni, zdobywając bochenki świeżego chleba i kuszące słodyczą wypieki - może zdołają one choć na chwilę uwolnić elfa z przytłaczających sideł gorączki i zwątpienia we własną świadomość. Z uśmiechem wymalowanym na ustach przeskoczył wprost na korytarz znajomej rudery, sprężystym krokiem kierując się ku sypialni Vaeril'a. Pogodny nastrój zniknął jednak równie szybko, jak się pojawił, ustępując miejsca palącej wręcz wściekłości. Powinien się spodziewać, że zostawienie chorego kompana samemu sobie nie skończy się dobrze, jednak nigdy nie przypuszczał, że podczas snu zdoła przyciągnąć do siebie tak ogromne kłopoty. Stojący naprzeciw Demon był ostatnim, czego obecnie potrzebowali. Rosły, odziany w czerń mężczyzna posłał Sorenowi cwaniacki uśmiech, wymachując przed twarzą dobrze znaną Acedii kartką. Jeszcze tego brakowało.
- Czego chcesz? - Białowłosy warknął wściekle, odruchowo sięgając ku rękojeści przypiętego do pasa puginału.
- Czy tak wita się starego druha? - Westchnął teatralnie, unosząc dłonie w geście poddania. - Prawie nic się nie zmieniłeś. - Uśmiechnął się cwaniacko, spoglądając w stronę trzymanego wciąż listu.
Soren przeklął siarczyście, nieświadomie przesuwając się bliżej stojącego w rogu łóżka, stając pomiędzy Vaeril'em, a dobrze znanym demonem. Czyżby Gildia nie uwierzyła w jego śmierć i zdołała tak szybko go wytropić? Czy pozostawili za sobą aż tyle śladów? Acedia zmarszczył brwi, nie odrywając spojrzenia od nieproszonego gościa, jakby obawiając się, że w każdej chwili może rzucić się któremuś z nich do gardła. Demon zdawał się jednak nie przejmować wrogim nastawieniem gospodarza, beztrosko napełniając stojącą nieopodal filiżankę gorącą herbatą. Obserwując spokojne ruchy mężczyzny, Soren poderwał się gwałtownie, w jednej chwili przechwytując niemal bliźniacze naczynie, które Vaeril kurczowo trzymał w swych dłoniach. Brunet posłał mu zdezorientowane spojrzenie, nie reagując jednak, gdy białowłosy przyłożył usta do pozłacanych brzegów, upijając solidny łyk naparu. Przyglądający się całemu zajściu demon parsknął głośno, opadając na stojące nieopodal krzesło.
- Przecież go nie otrułem. - Wyraźnie drwił z zapobiegawczych środków Sorena. - Jak śmiałbym próbować cię podrobić. Jesteś mistrzem w tej działce. - Pełen patosu głos zaczynał doprowadzać białowłosego do szału. - No już, księciuniu, nie denerwuj się. Złość piękności szkodzi, a to przecież twoja największa zaleta. - Wymownie przejechał wzrokiem po sylwetce rozmówcy, sprawiając, że ten wzdrygnął się z obrzydzenia. - Nie przedstawisz mnie swojemu nowemu, nieświadomemu niczego druhowi? - Wskazał palcem na skulonego przy ścianie elfa.
Soren napiął wszystkie mięśnie, mając wrażenie, że ułamki sekund dzieliły go od wybuchu furii, który zdmuchnie z powierzchni Ziemii zarówno demona, jak i całą cholerną Gildię, która nieustannie deptała mu po piętach, nie pozwalając na chwilę wytchnienia. Mimo wszystko wiedział, że wszczęcie walki w obecnych warunkach wiązałoby się z ogromnym ryzykiem, którego nie zamierzał dobrowolnie podejmować. Odetchnął głęboko, próbując uporządkować myśli, nim zdecydował się przemówić.
- Poznaj Belial'a. Pracowaliśmy kiedyś razem, jednak obecnie nie chcę mieć z nim nic wspólnego. - Prychnął ze złością, od niechcenia przypominając sobie wszystkie chwile, gdy działali jako duet, odbierając wspólnie życia pod gildyjnym patronatem. - Wystarczy? Dasz mi w końcu, kurwa, spokój? - Wycedził przez zęby, zaciskając palce wokół rękojeści miecza.
- Nie sądziłem, że te dwa lata tak niewiele dla ciebie znaczyły. - Rogacz zacmokał ustami, nie zamierzając odpuścić. - Po tym wszystkim, co tutaj przeczytałem, sądziłem, że przyjmiesz mnie trochę cieplej. 
Soren nie odpowiedział, spoglądając na niego spode łba. Powinien był spalić ten list już po pierwszym spotkaniu z Vaeril'em. Okazał się jednak zbyt rozkojarzony, by trzeźwo zastanowić się nad ewentualnymi konsekwencjami. Mógł się spodziewać, że pojawienie się morderców w kryjówce było jedynie kwestią czasu, lecz targające nim emocje skutecznie sprawiły, że stracił kontakt z rzeczywistością. Był nieostrożny i jeśli nie wykaże się sprytem i odpowiednim refleksem, może zapłacić za to najwyższą cenę.
- Nic nas nie łączy, a ten list był pijacką głupotą. - Odparł beznamiętnie. - Nie sądzisz chyba, że na trzeźwo zatęskniłbym za którymkolwiek z was.
Belial nie zdążył jednak odpowiedzieć, gdyż zawtórowało mu niespodziewane trzaśnięcie drzwi na którymś z niższych pięter. Demon uśmiechnął się jeszcze szerzej, wymownie spoglądając w stronę jeszcze bardziej zestresowanego Sorena. Czy oni naprawdę nie mogli zaznać choć chwili spokoju? Zagryzł walkę, podchodząc bliżej Vaeril'a, czując niewymowny ciężar nadchodzących wydarzeń. Powinni jak najszybciej się stąd wynosić - nabierający jednak na sile kaszel bruneta niepokoił białowłosego, będąc prawdopodobnie jedynym powodem, przez który wciąż nie przeskoczył jak najdalej stąd. Nie mógł narazić Iversena na kolejne problemy zdrowotne. Trwał więc w bezruchu, naprężony i skupiony niczym bestia szykująca się na łowy. Nie zawaha się odebrać życia, jeśli sytuacja go do tego zmusi. 
- Tu jesteśmy. Mam dla was niespodziankę! - Belial krzyknął, wciąż bawiąc się trzymaną w dłoniach kartką papieru.
Soren zmarszczył brwi. Czy od początku wiedział, że się spotkają? Czy zdołał tak szybko wezwać posiłki? Pytania zniknęły jednak wraz z chwilą, w której pomieszczenie wypełnił znajomy zapach słonej wody i owoców morza, skutkując wiązanką obskurnych przekleństw. Bóg komedii tragicznych naprawdę uwielbiał go prześladować. Zaledwie kilka sekund potem u progu zamajaczyły znajome sylwetki, wbijające swe zaskoczone spojrzenia w naprężoną posturę młodego księcia.
- O jasna cholera, Soren! Myśleliśmy, że nie żyjesz. - Aerwyna zdawała się jeszcze pełniejsza energii niż w chwili, gdy spotkali się ostatnim razem. - Chyba, że nie żyjesz. Powiedz, jesteś trupem?! - Przyjmowane przez nią pozy wydawały się wręcz absurdalne i przerysowane. 
- Przecież widzisz, że ma się dobrze. - Stojący za jej plecami Craag nie wydawał się równie szczęśliwy, co jego syrenia wspólniczka. - Jesteś twardszy, niż myśleliśmy. - mruknął od niechcenia, wpatrując się w Acedię z pewnym podziwem
Białowłosy przewrócił jedynie oczami. Dwójka nadpobudliwych amatorów i narcystyczny demon - każdy z nich sprawiał, że Soren odnosił coraz większe wrażenie, że nie zdoła rozwiązać sytuacji bez rozlewu krwi. Całości nie poprawił fakt, że ogarnięty złością książę nie wyłapał chwili, gdy odrażająca w swej aparycji Aerwyna magicznie znalazła się za jego plecami, siadając zdecydowanie zbyt blisko z lekka przerażonego Vaeril'a.
- O, ty też tu jesteś! Nie spodziewałam się, że nasz królewicz zatrzyma cię przy sobie tak długo. Rzadko kto z nim wytrzymuje! - wrzasnęła, chwytając elfa za ręce - Craag patrz! To Vare...vame...to ten elf!
- Vaeril. - Soren warknął jedynie, nim z całej siły odepchnął kobietę na drugi kraniec pokoju.
Dziewczyna przeturlała się po drewnianej podłodze, wpadając na ledwo trzymającą się szafkę, która w tej samej chwili runęła jej na głowę. Posłała mu rozczarowane, podszyte złością spojrzenie, nim obolała wróciła na swoje miejsce u boku niższego od siebie satyra. Pomiędzy czwórką morderców nastała niewygodna, pełna niedopowiedzeń cisza, przerywana jedynie przez stłumione kaszlnięcia Vaeril'a. Nikt nie poruszył się choćby o centymetr, pozwalając przytłaczającemu napięciu sięgnąć zenitu.
- Czy ktoś może mi w końcu wytłumaczyć, o co w tym wszystkim chodzi? - Soren odetchnął głęboko, starając się za wszelką cenę przybrać najbardziej zobojętniały ton głosu, jaki tylko zdołał. - Nie przepadam za niezapowiedzianymi spotkaniami rodzinnymi. - Ostatnie słowo zabrzmiało wręcz kpiąco.
Jego wzrok nieświadomie powędrował w stronę milczącego od dłuższego czasu Belial'a. Wśród całej tej zgrai, demon wydał mu się najbardziej wiarygodnym źródłem informacji - w przeciwieństwie do stojących za nim bestii, mężczyzna mógł pochwalić się sporą inteligencją. 
- To proste. Kontrakt. - Wzruszył ramionami, jakby odpowiedź na męczące Acedię pytania była najoczywistszą rzeczą na świecie. - Niektórzy z nas mają w sobie wystarczająco honoru, by nie odtrącać ręki, która uchroniła nas przed śmiercią. - Prychnął pogardliwie, niewątpliwie odnosząc się do sytuacji sprzed kilku miesięcy, gdy anioł raz na zawsze zerwał swe powiązania z Gildią. A przynajmniej tak myślał.
- Miałem ku temu powody. Nie twój interes. - Soren wzruszył ramionami, chcąc jak najszybciej doprowadzić do punktu kulminacyjnego całego zajścia.
Cisza znów przepełniła pokój, kończąc się porozumiewawczym spojrzeniem trójki morderców. Po chwili wpatrywania się w siebie nawzajem, duet amatorów bez słowa opuścił pomieszczenie. Białowłosy zmarszczył brwi, nie do końca rozumiejąc, czego właśnie stał się świadkiem. Czy podczas jego nieobecności zdołali nauczyć się telepatii? Czy może kłamali, od samego początku obierając za cel wyeliminowanie byłego towarzysza? 
- Nic nie poradzimy. Było, minęło, to w końcu twoje decyzje. - Belial westchnął ciężko, wstając z ledwo trzymającego się krzesła. - Jeśli nie wejdziesz nam w drogę, być może udamy, że nigdy się nie spotkaliśmy. Potraktuj to jako akt sympatii od byłego wspólnika. - Mrugnął sugestywnie, opuszczając pokój.
Soren nie poruszył się jeszcze przez chwilę, nie do końca rozumiejąc, czego właśnie doświadczył. Spodziewał się wrzasków, wzajemnych gróźb i wyczerpującej walki o życie, a tymczasem nie zmuszono go nawet do obnażenia broni. Wytężył wszystkie zmysły i gdy skrzypienie schodów utwierdziło go w przekonaniu, że cała trójka faktycznie zeszła na niższe piętro, poczuł się wyjątkowo zagubiony. Nie opuszczając gardy, odwrócił się jednak w stronę Vaeril'a, kładąc przed nim upuszczone wcześniej medykamenty. Nie mógł być pewien intencji nieproszonych gości, jednak nie powinien z ich powodu zapominać o swych prioryteteach. Pochwycił zakupione fiolki, starannie tłumacząc elfowi kolejnośc, w jakiej powinien je zażyć.
- To dość polowe sposoby na zbicie gorączki, ale działają. - Uśmiechnął się blado, siadając na podłodze tuż przy łóżku. - Przepraszam, że musiałeś być świadkiem tego cyrku.
Westchnął ciężko, opierając się plecami o drewnianą ramę mebla. Coś wciąż nie dawało mu spokoju, jednak niezdradzające zbyt wiele, osobliwe zachowanie morderców uniemożliwiało wyciągnięcie jakichkolwiek logicznych wniosków. Cokolwiek siedziało w ich głowach, niewątpliwie nie prowadziło do niczego dobrego. 
- Uważaj na nich. Jeśli którykolwiek się do ciebie zbliży, krzycz ile sił w płucach. - Soren zmarszczył brwi, nie odrywając wzroku od potężnych drzwi pokoju. - Przeskoczymy stąd od razu, jak spadnie ci temperatura. Mam złe przeczucia. - mruknął, usadawiając się wygodniej na lodowatej posadzce - Możesz spać, jeśli chcesz. Wątpię, że ruszę się stąd w najbliższym czasie. - Nie wiedział, czy próbował uspokoić Vaeril'a, czy własne nerwy.
Mówił jednak szczerze, z uwagą nasłuchując każdego, choćby najdrobniejszego dźwięku, gotów do natychmiastowego ataku.

[Vaeril? ]

Od Danny'ego do Vaaseta

Zacisnąłem szczękę, by przestać się trząść. Zawsze, gdy używałem kriokinezy, robiło mi się okropnie zimno, ale nie byłem pewny, czy to przez samą moc, czy może przez strach, przez który ta moc jest uwalniana. Mimo wszystko myśl, że mam z nim wejść do wody, napawała mnie ogromną niepewnością. Co mnie obchodziło, że nie był jakimś tam niksem? Syrena to syrena, mężczyzna czy kobieta. Wszyscy słynęli z topienia naiwnych ludzi, czyżby moim przeznaczenie było ułożenie się na dnie, razem z innymi trupami? Patrzyłem na niego jeszcze długo, nie mogąc się zdecydować. Gdy znowu mnie pociągnął w stronę otwartego morza, zgodziłem się tylko dzięki myśli, że jeśli zacznę umierać, Sabram przejmie moje ciało i zabije syrena, a ja może odzyskam władzę nad ciałem po… kilku dniach lub tygodniach. Miałem tylko nadzieję, że wtedy nie pojawię się na liście gończym, za czyny, jakich dokona demon.
Najpierw wypiłem to coś, co mi dał. Poczułem się… jakby coś ciężkiego, co ciągnęło moją głowę w dół, właśnie zniknęło. Spojrzałem na niego, wtedy jego twarz znalazła się niebezpiecznie blisko mojej.
- Spokojnie, sprawię tylko, byś mógł oddychać pod wodą – wyjaśnił szybko i nie czekając na moją odpowiedź, pocałował mnie. Całkowicie zaskoczony tą sytuacją, upuściłem flakonik do wody i zacząłem go uderzać w klatkę piersiową, aby się odsunął. Kiedy wreszcie to zrobił, wytarłem swoje usta i chciałem się odwrócić, aby uciec na ląd, ten jednak mnie przytrzymał i z zażenowaniem wciągnął pod wodę. Oczywiste było, że system obronny sam zadziałał i starałem się wyrwać, jednak bezskutecznie. Ten próbował mnie uspokoić, a kiedy powoli kończyło mi się powietrze, ten oznajmił, że mogę oddychać pod wodą. Już mi to mówił, ale nie potrafiłem w to wierzyć. W końcu próba oddychania pod wodą zawsze się kończy nieprzyjemnym szczypaniem w nosie, a potem w gardle. Kiedy więc się przemogłem i wreszcie spróbowałem, szykowałem się na coś okropnego, ale okazało się, że oddychanie pod wodą niczym się nie różniło od oddychania prawdziwym powietrzem. Dziwnie się czułem, jakbym znalazł się w całkowicie innym wymiarze.
- Nienawidzę pływać – oznajmiłem. Była to najszczersza prawda. Wejść do wody, wejdę. Nurkować, może za kasę. Jednak gdyby ktoś mnie zostawić na środku oceanu, serce mi stanie i naprawdę nie przesadzam. Sam nie byłem pewny, czy bardziej bałem się samego wody, czy może tego, co w niej pływało.
- Jeśli się boisz, połóż się na moich plecach – odwrócił się, ale ja tylko zmarszczyłem czoło i grzecznie odmówiłem. Nie będę się przecież kładł na obcym facecie! - Jak wolisz, chodź – po tych słowach popłynął przed siebie. Przez chwilę stałem… znaczy… się nie poruszałem, a kiedy dotarło do mnie, że w obecnym położeniu dużego wyboru nie mam, zacząłem płynąć w jego stronę. Niestety ludzkie nogi w porównaniu do syreniego ogona to nic. Nie dość, że płynąłem okropnie wolno, to jeszcze ta pusta przestrzeń wokół zaczynała mnie dobijać i na nowo zrobiło mi się zimno. Wpływaliśmy na coraz głębszą wodę, powierzchnia znajdowała się wysoko nad moją głową.
- P-poczekaj! - krzyknąłem do syrena, który się odwrócił i podpłynął do mnie. - Zmieniłem zdanie – wymruczałem i podpłynąłem do jego pleców, łapiąc się za jego silne ramiona. Ten w milczeniu znowu zaczął płynąć przed siebie, a ja się tylko rozglądałem na boki. Na początku był tylko piasek z kamieniami i kilkoma śmieciami, jakie wyrzucili tu ludzie. Potem jednak zauważyłem glony i przypomniałem sobie, jak w dzieciństwie panicznie się ich bałem, bo raz niefortunnie stanąłem na glona, w którym leżało szkło i rozciąłem sobie porządnie stopę. Chociaż strach teraz minął, w dalszym ciągu źle mi się kojarzyły. Miałem wrażenie, że kryje się w nich jakaś mała istota, która tylko czeka na coś, co może chapnąć. Potem pojawiły się małże, muszle, ślimaki i inne morskie żyjątka. Płynęliśmy już dość długo, dlatego po jakimś czasie podciągnąłem się, by być bliżej nieco bliżej jego twarzy, aby mógł mnie usłyszeć.
- Tak właściwie, gdzie płyniemy? - zapytałem.

<Vaaset?>

czwartek, 19 marca 2020

Od Vaaseta do Danny'ego


Od razu można było rozpoznać, że grupa nieznajomych, to łowcy syren. Siatka z zatrutych lin, przeplatana kamieniem wulkanicznym i oczywiście kajdany wykonane z tego samego tworzywa. Pierwszą zasadą samoobrony syren jest uwodzenie, najłatwiejszy ze sposobów najczęściej okazuje się najskuteczniejszym. Vaaset spojrzał na mężczyzn i każdego z nich zmierzył wzrokiem, a jego oczy zalśniły na złoto, po chwili wyszeptał coś w obcym języku, a wiatr zdawał się nieść tę wiadomość w stronę najemników. Bez efektu. Mężczyzna zmarszczył brwi w zaniepokojeniu i wzniósł gardę. Wiedział, że musieli spożyć szmaragdowe wodorosty i sytuacja nabrała powagi.
Kiedy białowłosy chłopak oddalił się od niego, dwójka z mężczyzn oddzieliła się od grupy. Zagrożenie zmalało, jednak nadal musiał uporać się z trzema osiłkami. Złotołuski stał spokojnie, czekając, aż przeciwnik zrobi pierwszy ruch. Koncentracja i opanowanie były kluczem do sukcesu. Pierwszy z trzech mężczyzn nie wahał się i ruszył na syrena z włócznią wymierzoną prosto w niego. Mężczyzna był wysoki na prawie dwa metry i wyglądał, jakby już nie jedno przeszedł. Wydawał się równie skupiony co syren. Vaaset wyczekiwał idealnego momentu, aby cofnąć się i pochwycić broń. Lekkie draśnięcie w bok. Syren nie przewidział ataku na tyle, by się nie zranić. Złapał rękojeść włóczni i pociągnął do siebie, wyrywając ją przeciwnikowi. Tępym końcem uderzył go w brzuch. Mężczyzna ugiął się z bólu, w tym momencie Vaaset zamachnął się i uderzył oponenta prosto w głowę, powalając go na chwilę. W tym czasie dwóch kolejnych przeciwników zdążyło dobiec do syrena, jednocześnie atakując go z dwóch stron. Jeden z nich, niskiego wzrostu satyr, miał sztylet w ręku, którym zaatakował. Vaaset zgiął się w ostatniej chwili, łapiąc przedramię napastnika i wybijając jego staw łokciowy. W tym momencie drugi z nich, dobrze zbudowany człowiek o kruczoczarnych włosach. skutecznie uderzył syrena młotem. Ten upadł na plecy i zanim zdążył się zebrać, dostał kolejny cios, który powalił go na brzuch. Przez chwilę leżał, próbując się skupić. Sprawiając wrażenie nieprzytomnego, zmylił przeciwnika, który podszedł do niego bliżej, opuszczając swoją gardę. Syren szybko zerwał się i sypnął piachem w oczy przeciwnika, oślepiając go na chwilę. Chwila ta wystarczyła, aby wymierzyć celny cios w podbródek człowieka. Choć z pozoru walka wyglądała na zakończoną, łowcy wstali godowi do kolejnego ataku.
- Musieli wam dać dużą zaliczkę, że jeszcze się nie poddaliście! - Vaaset zaśmiał się i znowu wzniósł gardę. - Jednak to koniec zabawy.
Mężczyźni spojrzeli po sobie i przesłali sobie pewne spojrzenia. Na ich twarzach wyrysowana była pewność siebie, z uśmiechem otoczyli syrena, przygotowując się do ataku. Zanim zdążyli cokolwiek zrobić, zauważyli, że woda z oceanu płynie w kierunku syrena, mimo że fale nie dosięgały tak daleko. Vaaset przechwycił wodę, a ona jakby zbierając całe złoto, którym pokryte były tatuaże syrena, zaczęła lśnić jego blaskiem. Złotołuski wymierzył dłonią prosto w jednego z nich, a woda poszła jego śladem. Z ogromną siłą uderzyła satyra, który stał naprzeciwko niego, powalając go i okaleczając złotymi drobinami. Ten sam strumień wody wypełniony krwią towarzysza, uderzył drugiego z nich, rzucając nim o skały. Trzeci z napastników od razu zerwał się do ataku. Chciał zgłuszyć syrena ogromnym młotem, ten jednak złapał za nadgarstek mężczyzny, zanim zdążył go uderzyć. Drugą dłonią wymierzył cios w podbrzusze czarnowłosego. Po chwili uderzył kolejny raz, okalając swoją otwartą dłoń wodą i drobinami złota, która przebiła trzewia napastnika. Syren już chciał odepchnąć ranionego mężczyznę, gdy poczuł chłód na swoim ciele. Odwrócił wzrok i zobaczył chmurę mrożącej pary biegnącej w ich stronę. W ostatniej chwili zdążył wytworzyć ścianę wodną, która go osłoniła, jednak nie dosięgła jego napastnika, który pod wpływem chłodu zamarzł i zamienił się w posąg.
Ślad, który pozostawił lód, układał się niemalże w równy okrąg, w którego środku stał Danny. Chłopak zrobił kilka kroków do tyłu, rozglądając się dookoła. Zanim zrobił kolejny krok, Vaaset położył dłoń na jego ramieniu. Ten odruchowo chciał zaatakować, lecz zatrzymał się, widząc, że to syren.
- Masz, wypij to. - Atlant włożył mu do dłoni fiolkę, którą wcześniej zerwał z pasa jednego z łowców. - To cię uodporni na działanie mojego głosu na jakiś czas. Powinniśmy uciekać, zaraz zjawi się ich więcej, a chyba nie chcesz mieć kłopotów.
Vaaset mówił dość poważnym głosem. Złapał białowłosego za ramię i pociągnął w stronę morza, gdy nagle ten szarpnął, wyrywając swoją rękę.
- Nie wejdę z tobą do wody.
- Przecież cię nie utopię! - Podenerwowany lekko uniósł głos. - Jestem syrenem, a nie niksem, nie zabijam lądowych stworzeń, jeśli nie muszę. Zaufaj mi, choćby na chwilę.
Syren ponownie wyciągnął dłoń w stronę chłopaka.

DONATELLO?

środa, 18 marca 2020

Herodota z Bzdrogów!

Janaina Medeiros
TOŻSAMOŚĆ:
Herodota "Dotka" (sama nazywa siebie Dorotką - jak zresztą wołano na nią od dzieciństwa) z Bzdrogów. Ze względu na chłopskie pochodzenie nie ma nazwiska, więc podaje tylko nazwę wsi, z której pochodzi, a czasem mówi, że jest pasierbicą Remkiela
WIEK:
17 lat. Urodzona 21 marca.
RASA:
Człowiek
ORIENTACJA:
Heteroseksualna
POCHODZENIE:
Ratonlavev
POSADA:
krawcowa
APARYCJA:
Janaina Medeiros

Dorotka jest drobną i niską dziewczyną, mierzącą 162 cm wzrostu. Leciutka, że możnaby pewnie podnieść ją nawet jedną ręką. Nieco opalona skóra gdzieniegdzie odznacza się niewielkimi skupiskami piegów, które szczególnie polubiły zostać na jej ramionach i odstających obojczykach, oraz na linii policzków i długiego, prostego nosa. Ma nieciekawe, typowo ciemno-szare oczy, w których czasem zabłyśnie zielony refleks światła. Kryją się za długimi rzęsami niczym za czarnymi zasłonami. Gęste rudo-brązowe brwi sprawiają wrażenie nieco krzaczastych przez to, że są poskręcane. Od okrągłej, dziecięcej twarzy wyraźniej odznaczają się pełne usta, które naturalnie przyjmują barwę pomiędzy różem a czerwienią. Szczególnej urody nadają jej zadbane, sięgające za pośladki intensywnie rude włosy, które skręcają się w sprężynki. U nasady głowy są niemal czerwone, jednak im niżej, tym bardziej marchewkową mają barwę.
Figura dziewczyny przypomina delikatną klepsydrę. Niezbyt duże piersi i tak często zakrywa dodatkową chustą nałożoną na karku i wkładaną rogami w biust sukni, by zasłonić większą ilość skóry. Pupa osadzona jest na szerokich udach i krótkich łydkach, przez co choć zgrabna, jej postura wydaje się krępa. Wysmukłe ręce i dłonie o długich, nieco szorstkich palcach, nie raz ukuły się igłą, po czym zostało kilka jasnych szram.
CHARAKTER:
Ponad połowę życia dziewczyna spędziła na wsi i przez to w jej mózgu zagnieździły się bardziej tamtejsze zwyczaje od miejskiego wychowania. Dlatego w delikatnych i poważnych sytuacjach bywa raczej nietaktowna ze względu na sporą oporność w przyswajaniu tej nauki. Nie potrafiła zrozumieć, co takiego nadzwyczajnego jest w "wyższym" wychowaniu czy delikatności i frywolności. Ma spore braki i nieraz zachowuje się przez to nietaktownie.
Jest istną duszą towarzystwa. Chce być widziana przez ludzi jako dobra, porządna i poukładana osoba. Bardzo ceni sobie zaufanie innych ludzi wobec niej. Jest świetna zarówno w wysłuchiwaniu, jak i prowadzeniu rozmów. Równocześnie często w swoich rozmowach porusza się po dość grząskim gruncie, nie umiejąc czasem odpuścić, z czego później dochodzi do nieporozumień i wzajemnej niechęci. Choć na co dzień jest miłą i uprzejmą osobą, w trakcie sporów potrafi zmienić się zupełnie, przypominając niemal lwicę, gotową bronić twardo swojego zdania, a nawet usilnie próbując przekonać do niego innych. Ciężko zmienić jej podejście i nie znosi, kiedy ktoś jej coś udowadnia a jeszcze bardziej, jeśli potem ciągle wypomina ten błąd i z niej żartuje. Często wtedy próbuje udawać, jakby sytuacja nigdy się nie wydarzyła, a żartowniś tylko coś wymyślał. Czuje się wtedy strasznie upokorzona. Jest wyjątkowo asertywna, kiedy już się na coś uprze i ciężko zmienić wtedy jej zdanie. Jeśli już się nad czymś namyśli i ostro postanowi sobie, żeby o tym powiedzieć potrafi być bardzo brutalna w słowach. Na ogół będąc osobą bardziej bezpośrednią, nie zdaje sobie nawet sprawy, że coś mogłoby kogoś zaboleć albo wyprowadzić z równowagi. Najpierw powie a potem pomyśli co zrobiła. Dlatego bywa uznawana za niegrzeczną, kiedy próbuje być tylko szczera.
Kiedy coś ją dręczy, często nie umie nawet zdecydować czy wyrzucić to komuś prosto w twarz czy przemilczeć i może już odpuścić. Ma nawet większą tendencję do zatajania swoich uczuć i przeżyć. Woli przemilczeć i udawać, że nic się nie stało. Czasem przejawiają się u niej również zachowania pasywno-agresywne. Nie raz sama przed sobą nie przyznaje się co czuje, jakby uważała, że czegoś czuć i myśleć nie powinna albo lepiej by dla niej było, gdyby to nie było prawdą. Jest bardzo stabilna emocjonalnie i raczej nie przechodzi bardzo gwałtownych wahań nastroju, zazwyczaj utrzymując wszystko w ryzach. Po prostu stara się panować nad emocjami (czasem ciężko jest jej nawet pokazać, co naprawdę czuje i tylko trzyma to w środku, dopóki ktoś z niej tego nie wyciągnie a nawet do tego bywa, że trzeba ją przymusić). Po prostu nie przepada za przyznawaniem się do emocji. Zwłaszcza jeśli to emocje, które miałyby w jakiś sposób świadczyć o jej słabości. Ciężko u niej o jakieś gwałtowniejsze emocje jak niekontrolowany wybuch radości.
Brak jej dobrej umiejętności subtelnego flirtu. Nawykła raczej do bezpośredniości dlatego nie bardzo się w czymś takim odnajduje i bardziej już woli prosto z mostu przyznać się do swoich uczuć niż dodatkowo stresować obrabianiem tego w jakąś otoczkę. Bardzo lubi za to ten dreszczyk emocji, kiedy ktoś ją zaczepia i próbuje kokietować. Bardzo jej to schlebia i zwykle nawet bardzo tego nie ukrywa, gdyż niektórych emocji najzwyczajniej nie potrafi już ukryć ze swojej twarzy i nie panuje nad nimi.
Na ogół sprawia wrażenie zdyscyplinowanej i stabilnej dziewczyny, ale w środku sama jest we wszystkim pogubiona. Nieraz sama gubi się we własnych emocjach i potrzebuje sporo czasu, żeby dojść do konkretnych wniosków w kwestii uczuć. Kieruje się w swoich decyzjach głównie intuicją, która bardzo mocno na nią oddziałuje. Idealistka, stara się pomagać innym nawet własnym kosztem. Nie przepada za widokiem cierpiących ludzi, ale jeśli widzi, że sami nie chcą nic z tym zrobić i tylko czekają aż ktoś ich wyręczy, to stara się unikać jak najbardziej tylko może. Nie jest jej ich wtedy szkoda. Próbuje pomagać tym którzy potrzebują wsparcia i którzy są gotowi je przyjąć, sami też się w to wkładając.
Potrafi dużo czasu spędzać we własnej głowie, pogrążając się w myślach i marzeniach. Jest naiwna i nie trudno jest ją oszukać. Być może na zbyt wielką wiarę w innych... Za to całkiem dobrze i zazwyczaj szybko przychodzi jej rozeznanie, jakie relacje były dla niej złe albo toksyczne i jeśli tylko ma możliwość, stara się jak najprędzej od nich uwolnić.
Czasem postrzega świat w sposób wyidealizowany, jako wspaniałe miejsce, innym razem - stwierdza, że to ogromna ignorancja patrząc na to, jak okrutny jest świat. Potrafi zapędzić się w zbytnie analizowanie szczegółów, zanim spojrzy na cały obraz sytuacji, ale na bardzo rozbudowany wewnętrzny zmysł inteligencji i bardzo chętnie dzieli się swoimi poglądami.
Bardzo ciekawska dziewczyna i choć lęka się magii, i podchodzi do niej z dużą rezerwą, to równocześnie bardzo jest nią zafascynowana. Tak samo, kiedy cokolwiek ją zainteresuje, potrafi złapać istnego hopla na tym punkcie. Jest perfekcjonistką i stara się być jak najbardziej dokładna we wszystkim, co robi, ale jak uświadomi już sobie jakąś swoją niedoskonałość, to nie lubi się do niej przyznawać i robi to wyjątkowo niechętnie. Do tego jej perfekcjonizm jest wyjątkowo ciężką do zniesienia przypadłością, kiedy tak naprawdę Herodota jest strasznie nieuważną i fajtłapowatą kobietą, zdolną przewrócić się nawet o własne nogi.
HISTORIA:
Janaina Medeiros
Herodota urodziła się w Bzdrogach, wsi położonej kilkadziesiąt kilometrów nad Areną, w Ratonlavev. Była jednym z trójki rodzeństwa, jednak oboje - jej brat i siostra - zmarli w młodym wieku. Werdyka zapadła na przeziębienie, którego przebieg był dla niej zbyt ciężki, a Edmund padł ofiarą nieszczęśliwego wypadku, kiedy podczas pracy w polu wpadł pod nogi konia a później ważący blisko tonę wóz. Los zabrał ich tego samego roku, kiedy zaczynała ósmą wiosnę swojego życia. Prawie nie znała swojego biologicznego ojca. Więcej z opowieści rodzeństwa niż własnych wspomnień. Pamiętała tylko, że często pił i wyżywał się na matce. Z czasem coraz agresywniej podchodził też do własnych dzieci i któregoś dnia w bójce złamał rękę Edmunda, który próbował obronić się przed atakami. Mężczyzna zmarł, kiedy dziewczyna miała pięć lat. Mówi się, że został rozszarpany przez jakiegoś dzikiego zwierza, ale różnie niektórzy gadali i po dziś dzień Herodota nie ma pojęcia, jak to się stało. Niezbyt ją to z resztą kiedykolwiek interesowało.
Kolejne sześć lat spędziła w rodzinnej wsi. Bzdrogi liczyły sobie kilkudziesięciu mieszkańców i były dość zamkniętą społecznością. Ludzie byli uprzedzeni do obcych a jeszcze mniej ufali wszystkim odmieńcom. Żyli bez żadnych czarów w niechęci do nadprzyrodzonych. Otaczając się tylko w swoim gronie nie raz rzucali nieprzychylne komentarze, uważając się za lepszych, czystych i nieskalanych. Tworzyli złudną otoczkę odwagi, choć w rzeczywistości byli przerażeni tym, co poza granicami ich pól i płotów. Bali się, że są zbyt słabi, by w razie czego się obronić. W końcu wystarczyłby jeden mag, żeby stracili panowanie nad zlęknionymi nerwami. Jeden mag, by utracić pozorne dowództwo we wsi.
Bzdrogowie byli bardzo przesądnymi ludźmi. Praktycznie cała ich niewielka społeczność zamknięta w granicach wioski przypłynęła do Roanoke dziesiątki lat temu, ale wciąż nie zmieniała się ich mentalność, pomimo otoczenia w świecie przez nadprzyrodzone istoty. Szczególnie stare baby dręczyły Dotkę, nakręcając przy tym ludzi, mówiąc, że dziewczyna para się magią, bo tylko szarlatany posiadają rude włosy i zachowują się w tak odmienny od pozostałych mieszkańców sposób (była po prostu bardziej otwarta i ciekawska). Podobnie gnębiono początkowo jej matkę, uważając że to źródło zepsucia, dość szybko pozostawiono jednak kobietę, twierdząc że to samo w sobie dziecko jest złe a jego matka nic nie uczyniła. Dodatkowo krążyły pogłoski, że dziecko przejęły pewnie złe duchy, jako że urodziła się w jare gody i choć początkowo podchodzono do tego z rezerwą, bo przecież to święto jest u nich dobrym zwiastunem, tak z czasem zaczęto powielać te słowa. Przez plotki często traktowano Dorotkę jak popychadło i dziewczynę na posyłki.
Pewnego razu wieś odwiedził bogaty kupiec. Matka Herodoty, która bardzo już pragnęła wygody i bycia docenioną, szybko pochwyciła tą szansę. Zabrała swoją jedenastoletnią wtedy córkę i razem z Radionem wyjechali do Behobes gdzie wszyscy wspólnie - razem z synem mężczyzny - zamieszkali. Choć różnica wieku pomiędzy dziewczynką i chłopcem była niewielka, nie potrafili się porozumieć. Taliusz widział w niej tylko chłopkę, która wdarła się do jego życia. Stosunki całej rodziny stały się wobec dziewczynki oziębłe. Jedynie Marwa, którą Herodota musiała się często zajmować, była miłą odmianą i nie traktowała jej spośród domowników źle. Choć czasem ulegała wpływom i zachowaniom rodziny, była zdecydowanie najbliższa dla Dorotki. Domownicy nadal często się nią wysługują i dorzucają dodatkowych prac, pastwiąc się.
RODZINA:
Ojczym: Radion Remkiel (bogaty kupiec)
Matka: Mary Remkiel
Przybrany brat: Taliusz 19lat (dwa lata starszy od Dotki, syn Radiona z jego poprzedniego związku)
Siostra: Marwa 5lat (córka Radiona i Mary)
Edmund (miał 15) i Werdyka (miała 13): zmarłe rodzeństwo Dotki
Jonathan: biologiczny ojciec, zmarł, kiedy miała 5 lat
ZDOLNOŚCI:
Brak.
CIEKAWOSTKI:
- jest analfabetą
- raczej przesądna
- za dziecka straszona była Edeą i odgrażano, że jeśli nie będzie posłuszna, to wiedźma przyjdzie i ją porwie, albo zrobi jej krzywdę
- w przeciwieństwie do ludzi z jej rodzimej wsi jest bardzo zainteresowana w istotach innych gatunków, ale mimo wszystko podchodzi do nich z dużą rezerwą
- ma potencjał do tworzenia i wymyślania nowych rzeczy, ale brak jej do tego praktycznej wiedzy
- interesują ją podróże i żyje w złudnym przeświadczeniu, że wszystko zawsze dobrze się skończy i każda przygoda jest dobra. Aspiruje wręcz na poszukiwaczkę przygód (tyle że uziemioną w rodzinnym domu)
POSTACIE POWIĄZANE: -
INFORMACJE OD AUTORA:
Pełne pozwolenie na używanie i kierowanie moją postacią, prowadzenie nią dialogów, ranienie. Jedynie jakby komuś zamarzyło się ją zabić, proszę o kontakt ; D W razie wątpliwości czy Dotka zachowałaby się w jakiś sposób albo chęci poplanowania czegoś można śmiało bić w wiadomościach.
AUTOR:
Bratek#5186 (discord)
60564463 (gg)
selenja.pies@gmail.com