niedziela, 29 września 2019

Od Ayany do Lu

Utrzymywali kontakt wzrokowy zdecydowanie za długo jak na jej gust. Czuła się niemal skrępowana, gdy ktoś przyglądał się jej z takim skupieniem. Była mistrzyni zawsze powtarzała, że Ayanie daleko od innych, łasych na komplementy czarodziejek z jej roku, że swą postawą przeczyła podstawowym cechom, jakie przypisywali im prości ludzie. Czy czuła się z tego dumna? Być może i prawdopodobnie to sprawiło, że swój talent magiczny ukryła przed światem, wypuszczając na światło dzienne jedynie cząstkę swych zdolności. 
Mimo wszystko odwzajemniła spojrzenie, pokusiła się nawet o niedbały grymas przypominający uśmiech, z uwagą wysłuchując, co młodzieniec miał jej do powiedzenia. Tytuły, którymi ją obrzucał, przyjemnie łechtały jej ego, choć nie dała tego po sobie poznać. Gdy skończył, westchnęła teatralnie, niby szukając odpowiedzi, którą już od dawna miała przygotowaną. 
- To proste jak budowa megaskopu. Czarodziejki zawsze spłacają swe długi, niezależnie od tego, jak błahe by się wydawały. Pomoc za pomoc, prosty handel wymienny. - Bawiła się leżącym nieopodal wiecznym piórem. - A skoro nasza gra zaszła aż tak daleko, że pojawiłeś się w Akademii, nie możemy jej tak po prostu zakończyć. Ty jesteś tu obcy, bezimienny, jednak ja muszę zrobić wszystko, by zachować dotychczasowy autorytet. - prychnęła, podkreślając oczywistość swych słów - Ach, prawie zapomniałam. Jeśli wspomnisz komukolwiek o tym, co zaszło w piwnicy lub publicznie powiążesz moje nazwisko z nekromancją, nie dożyjesz jutra. - Posłała mu najsłodszy uśmiech, jaki zdołała z siebie wykrzesać.
Lutobor wyraźnie zrozumiał każde jej słowo, nie zadając więcej pytań. Dalsza rozmowa ograniczyła się do naukowych tłumaczeń pochodzenia, jak i obecnej sytuacji polimorfów, przeplatanej mało znaczącymi pytaniami o Akademię. Spędzili w bibliotece zdecydowanie więcej czasu, niż zakładali, opuszczając ją dopiero po zmroku. W ciszy przechadzali się obszernymi korytarzami, umilając sobie czas zapoznawaniem Taghaina z rozkładem pomieszczeń i najszybszymi drogami do najważniejszych punktów akademii. Rozeszli się w skrzydle akademickim, do którego Ayana tymczasowo przydzieliła swego towarzysza. Ku jego szczęściu, wskazany pokój był pusty, pozwalając mężczyźnie na odpoczynek z dala od magii i wścibskich współlokatorów. Sardothien również nie zamierzała napastować go ani chwili dłużej, niemal natychmiastowo teleportując się do własnej komnaty sypialnej.
~*~
Minęły cztery dni, odkąd Lutobor nieproszony pojawił się w akademickich murach, a misternie stworzone przez Ayanę kłamstwo jakimś cudem wciąż działało, nie wzbudzając większych podejrzeń. Kobieta każdego dnia upewniała się, że mężczyźnie nie dzieje się krzywda, a żaden student, a tym bardziej członek kadry pedagogicznej, nie próbuje zadawać mu niewygodnych pytań. Dziewczyna nie widziała w tym uprzejmości ani sympatii, a jedynie obowiązek i poczucie odpowiedzialności za wciągnięcie polimorfa w tak zawiłą rzeczywistość. Dni mijały, a dzięki pomocy Francesci trucizna niemal całkowicie zniknęła, nie pozostawiając po sobie większych urazów. Sytuacja skomplikowała się pewnego wieczoru, gdy obydwoje starali się wymyślić wiarygodną historię, dzięki której Lu mógłby niepostrzeżenie opuścić Akademię. Siedzieli w bibliotece, racząc się magicznie dopieszczoną kawą, gdy do pomieszczenia, niczym burza, wparowała przedstawicielka Departamentu Magicznych Anomalii — równie stara, co niebezpieczna Fara Lacroix. 
- Profesor Sardothien. - Zwrot w niczym nie przypominał przywitania, a samo jego brzmienie sprawiło, że Ayana naprężyła się jak struna, obawiając się choćby kiwnąć palcem. - Nie chciałam przerywać ci prywatnych konsultacji, jednak pilnie potrzebujemy twojej pomocy. Mówiąc pilnie, mam na myśli natychmiast. W Atlantei doszło do niezidentyfikowanego wybuchu, a substancje, które w efekcie wydostały się na zewnątrz, spowodowały nie lada kataklizm. Fale wyrzucają na brzeg martwe istoty, okoliczna flora wymiera w zaskakującym tempie. To ogromna tragedia, którą należy jak najszybciej zakończyć. -  Zastukała obcasem o marmurową podłogę - Szczegóły wyjaśnię po drodze.
- Rozumiem, zrobię wszystko, co w mojej mocy, by wesprzeć ministerstwo. - Czarnowłosa ukłoniła się nisko, niemal dotykając posadzki. - Nie mogę jednak zostawić mojego ucznia samego. W związku z ostatnimi wypadkami musi przebywać pod moją stałą kontrolą. - Kłamała najlepiej, jak mogła, choć jej szanse na przekonanie Fary były niemal znikome. 
- To nie misja dla pierwszych lepszych adeptów. - Fuknęła jakby obrażona na samą myśl o wzięciu ze sobą dodatkowej osoby. - Rozumiem, że masz zobowiązania wobec Akademii, jednak chodzi tu o coś znacznie większego i ważniejszego, niż nakazy dyrekcji. 
- Jestem czarodziejką i zgodnie ze wszystkim, w co wierzę, nie zamierzam porzucić jednej misji dla drugiej. Przykro mi, Pani Lacroix, jednak po chwili zastanowienia muszę odmówić, choć rani mi to serce. Życzę powodzenia, a teraz proszę wybaczyć, pierwszy lepszy adept również potrzebuje mojej pomocy. 
Wypowiedzenie tych trzech zdań kosztowało ją znacznie więcej, niż cokolwiek, czego doświadczyła w życiu. Pot spływał jej po plecach, a w głowie kłębiły się setki wyobrażeń i żadne z nich nie miało dobrego zakończenia. Ministerstwu się nie odmawia, a jednak okazała się na tyle głupia, by narazić samą siebie w imię żałosnych kłamstw, w które sama się wplątała. Nie zdążyła jednak zrobić nawet kroku, gdy nad jej uchem po raz kolejny zabrzmiał głos staruszki.
- Arogancka jak zawsze. Nic się nie zmieniłaś przez ostatnie osiemdziesiąt lat, Sardothien. - Cedziła słowa jak najgorsze obelgi. -  Najchętniej zdegradowałabym cię za taką zniewagę, jednak twoja wiedza alchemiczna jest dla nas zbyt cenna, by tak po prostu odpuścić. Daję ci ostatnią szansę, Ayano. Chłopak jedzie z tobą, jednak to w twoim interesie leży zapewnienie mu bezpieczeństwa, ja nie przyłożę do tego ręki. - Zadarła głowę jeszcze wyżej, jakby próbując w ten sposób udowodnić swą wyższość nad nekromantką. - Za dziesięć minut chcę cię widzieć we Fluctus.
Zniknęła, a Ayana natychmiastowo osunęła się na krzesło, próbując uspokoić bijące zdecydowanie zbyt szybko serce. 
- Jakby nam jeszcze było mało, kurwa. - Odchyliła się niebezpiecznie, niemal wywracając się wraz z siedziskiem.- No nic, musimy się zbierać. Wyczerpałam już całą cierpliwość tej starej wiedźmy. Mam nadzieję, że lubisz teleporty. 
Lutobor zdawał się zupełnie zbity z tropu, niemal zagubiony, a czarodziejka nie dziwiła się mu ani trochę. Nie przywykł do burzliwej natury ich rasy i sposobu, w jaki załatwiali swe sprawy. Nie zwlekała jednak długo, mrucząc pod nosem wiązankę w starszej mowie. Wraz z ostatnim wypowiedzianym słowem, pomieszczenie zatrzęsło się, a w miejscu, gdzie jeszcze chwilę temu stała Fara, pojawił się połyskujący złotem wyłom. 
- Złap mnie za rękę i ani waż się ją puścić, dopóki ci na to nie pozwolę. Teleporty są wyjątkowo kapryśne względem istot, które nie władają magią. - Wytłumaczyła, splatając własne palce z palcami Lutobora. - I lepiej zamknij oczy, strasznie tam jasno.
Zrobiła kilka kroków wprzód, poczuła gwałtowne szarpnięcie i wraz z polimorfem zniknęła w magicznej materii. 
<Lu?>

Od Sorena do Agnessi

Przeciągnął się ospale przy akompaniamencie strzykających kości i nużącego głosu swego przełożonego. Odkąd sięgał pamięcią, Festus nie należał do osób szczególnie charyzmatycznych, umiejących zauroczyć rozmówcę kwiecistymi wywodami już od pierwszej sekundy. Dla Sorena każde wypowiedziane przezeń słowo brzmiało jak skrzeczenie żaby, która dokładnie tym samym tonem wspominała zarówno ostatni spożyty posiłek, jak i najnowsze morderstwo. Z tego właśnie powodu młodzieniec nie zorientował się nawet, że to właśnie drugi temat stał się celem ich rozmowy. Festus milczał, świdrując księcia wzrokiem, jakby rozważając, w jaki sposób chciałby nadziać go na pal.
- Nie słuchałem. - Soren jedynie wzruszył ramionami, opróżniając stojący nieopodal kielich czerwonego wina. - Masz tyle uroku, co zdechły szczur. Do tego wyjątkowo nudny.
Starszy mężczyzna ani drgnął, lecz jego twarz przybrała srogiego wyrazu, a knykcie pobielały ze złości. Białowłosy uśmiechnął się na ten widok, przechwytując leżący pomiędzy nimi pergamin, zdradzający szczegóły nieszczęsnego zlecenia. Acedia przeleciał wzrokiem po niedbale spisanym tekście, wyłapując co ciekawsze kąski. Dojeżdżając do końca, zagwizdał z uznaniem, wsuwając kartkę do kieszeni kurtki. 
- Nie sądziłem, że tak szanowany magnat zabawia się w przydrożnych karczmach i zwodzi proste dziewki. - Zastukał palcami o blat drewnianego stołu. - Do tego nimfoman, może i ja na tym skorzystam. - Wyszczerzył się szeroko, odgarniając włosy z czoła.
Festus zbył komentarz Sorena przeciągłym westchnięciem, wstając od stołu. Acedia nie czekał długo, by powtórzyć ruchy starszego rangą, odczytując sygnał jako definitywny koniec rozmowy. Skłonił się więc, kierując ku wyjściu, nim pomarszczona dłoń ścisnęła jego ramię, gwałtownie go odwracając.
- Masz dostarczyć go żywego. Inaczej twoja pozycja w tej gildii drastycznie się zmieni.
Festus nie żartował, a Soren doskonale o tym wiedział, lecz nawet w tej chwili nie wykazał się należytym szacunkiem, wychodząc bez słowa. Wiedział, że igrał z ogniem, a każdy błąd przybliżał go do tragicznego końca, jednak w obecnej sytuacji i tak nie miał zbyt wiele do stracenia.
~*~
Gdy dotarł do karczmy, słońce chyliło się ku zachodowi, a on sam odczuwał niewyobrażalne znużenie. Przez chwilę rozważał przekroczenie progu, wypicie kilku kolejek z bandą ordynarnych chłopów i wdanie się w zupełnie bezcelową bójkę, jednak podniesione głosy w pokoju, w którym rzekomo przebywał ów magnat, skutecznie utwierdziły Sorena w przekonaniu, że powinien przesiedzieć tu jeszcze kilka minut. Rozwój wydarzeń okazał się znacząco inny od tego, jaki przewidywał, a spadający mu na głowę fioletowy demon zdecydowanie okazał się najmniej prawdopodobną częścią scenariusza. Kobieta pomogła mu wstać, nim pognała przed siebie, nie odwracając się ani razu. Acedia nie zareagował jeszcze przez chwilę, wciąż przetwarzając natłok sprzecznych ze sobą informacji. Cel miał być sam, zupełnie pijany, nieprzytomny, tymczasem tryskał wręcz energią i krwią z przebitej tętnicy biodrowej. Soren rzucił na ziemię trzymane w dłoniach spodnie, należące najpewniej do nieznajomej demonicy, i wdrapał się przez okno do pokoju magnata. Sypialnia wyglądała, jakby doszło w niej do iście morderczej orgii, z której tylko jedna strona miała przyjemność wyjść o własnych siłach. Nim zdążył zareagować, magnat runął na ziemię i zastygł w bezruchu. Soren warknął żałośnie, upewniając się o zgonie swej niedoszłej ofiary. Przeklął pod nosem, nie wyczuwając pulsu i z całej siły kopnął mężczyznę w klatkę piersiową. Emanował furią, którą musiał na czymś wyładować, a brak żywych istot w okolicy skutecznie utrudniał całą procedurę. Jeśli wróci do gildii bez żywego mężczyzny, będzie po nim. Mógł zejść do karczmy i omamić perswazją pierwszego lepszego parobka, jednak wewnętrzne pragnienie zemsty skutecznie odsuwało jego myśli od tak banalnych rozwiązań. Wyskoczył więc przez okno, biegnąc tą samą ścieżką, którą kilka minut temu pobiegła nieznajoma kobieta. Musiał ją wyśledzić, pragnął zrzucić na kogoś ciężar własnej porażki. 
~*~
Demonica nie dała się tak łatwo znaleźć, nie pozostawiając zbyt wielu widocznych śladów. Dzięki Skokowi zdołał jednak zmniejszyć dzielący ich dystans, by wkrótce ujrzeć przed sobą sprawczynię całego zamieszania. Znalazł ją w domu publicznym, najpewniej szukającą kolejnej ofiary, która zregenerowałaby jej siły. Przemierzał więc korytarze obskurnego przybytku, zbywając parsknięciami wyjątkowo natarczywe prostytutki. 
- Nie pożałujesz, akurat kurwa. - warknął pod nosem, znikając za jedną z kotar - Przybytek wątpliwej rozkoszy, a niewątpliwej rzeżączki, cholera jasna.
Ku własnemu szczęściu znalazł demonicę, nim ta zdecydowała się kogo obrać na swą kolejną ofiarę. Soren oparł się o framugę, łapiąc z nią kontakt wzrokowy. Nie zaatakował, nie zamierzał rzucać się na nią z pięściami, dopóki nie zostanie sprowokowany. Pragnął jedynie poczuć się lepiej z samym sobą, obarczając innych swymi problemami.
- Nie każdy kochanek okazuje się ważnym dla Gildii kontraktem, moja droga. - sparafrazował jej słowa, wsuwając dłonie do kieszeni. - Był mi potrzebny. Żywy. Albo wymyślimy, co zrobić z tym fantem, albo oboje skończymy w rynsztoku, sukkubie. - uśmiechnął się jadowicie, wbijając w nią spojrzenie błękitnych tęczówek.

czwartek, 26 września 2019

Od Lu do Ayany


Choć cała sytuacja nadal byłą dla polimorfa niejasna, ten wolał zignorować fakt, że przeniósł się będąc nieprzytomnym, w końcu to już nie pierwszy raz. Wysłuchał mini wykładu Ayany i spojrzał na nią z uśmiechem.
- Jak dla mnie, możesz nie przestawać mówić. Przyjemnie mi się ciebie słucha Ayano, to znaczy... Pani Profesor. - wyglądał jakby chciał coś jeszcze powiedzieć, ale widząc spojrzenie dziewczyny, wolał trzymać język za zębami. Polimorf wstał z łóżka, dając jej znak, że dobrze się czuje i mogą iść. Polimorf szedł o własnych siłach, lecz dość chwiejnym krokiem. Wpierw był dość speszony, przechadzając się obok Ayany korytarzem, nie wiedział, czy ma milczeć czy z nią rozmawiać. Wyczuwał na sobie cudze spojrzenia, każdemu odpowiadał uśmiechem, jednak całą swoją uwagę skupiał na idącej obok nekromantce. Zastanawiało go, dlaczego ona wciąż mu pomaga, a zarazem dlaczego jest taka skryta. Z jednej strony wyczuwał jej zainteresowanie, a zarazem czuł się jakby przechadzał obok posągu, co prawda dość ładnego posągu, ale jednak zimnego i nie dającego się zrozumieć. Choć szli w kierunku biblioteki zaledwie piętnaście minut, ten miał wrażenie, jak gdyby jego przemyślenia zajęły wieczność. Co chwile zerkał tylko na aksamitną cerę dziewczyny, uśmiechając się do siebie. Sam nie wiedział czemu, ale w jej towarzystwie choć momentami ignorowany i niewidzialny, czuł się jakby był  we właściwym miejscu.
***
Biblioteka rzeczywiście była imponująca. Setki regałów zapełnionych księgami z różnych części Roanoke i z różnych odstępów czasu, majestatycznie prezentowały się na ścianach dobrze oświetlonego pomieszczenia. Czarodziejka oprowadzając polimorfa po bibliotece wyglądała bardzo dumnie, tak też sie wypowiadała. Lutobor zaś, będąc pełen zachwytu słuchał Ayany nie zwracając uwagi na nic innego. Oboje usiedli w jednym z biurek i zaczęli przeglądać spis ksiąg związanych z poli- i archemorfami.
- Mogę zadać Ci.. znaczy Pani pytanie? - Cierpliwie czekał na gest ze strony Ayany, po czym kontynuował - Dlaczego mi pomagasz? Przecież to ja cię wciągnąłem w kłopoty, nie jesteś mi dłużna.
Chłopak spojrzał jej głęboko w oczy przez chwilę, po czym odwrócił wzrok i wrócił do czytania w milczeniu.

czwartek, 19 września 2019

Od Agnessi do Sorena

Agnessi była już decydowanie znudzona, bo to najlepiej opisywało jej stan. Od samego rana trwały przygotowania w domu jej pana, na przyjęcie jego nowej narzeczonej. Jeśli dobrze pamiętała, to miała być to już dwunasta sztuka w tym domu. Nadal nie miała pojęcia, jakim cudem on to robi, ale chwała mu, chociaż za ogromny dom, dzięki któremu te wszystkie kobiety siebie nawzajem nie pozabijały. Oczywiście służba, jak i jego wybranki pomagały w przygotowaniach. Agne również została zaprzęgnięta do roboty, to nie tak, że jej się upiekło. Ale jak na nieszczęście, za każdym razem jak podchodziła do jakiegoś nowego zadania, by pomóc, wszystko psuła i tylko komplikowała. Na przykład, gdy została wyznaczona do przygotowania sypialni, powiesiła, zamiast firanek, prześcieradło. Ścieląc łoże, rozdarła ostrymi pazurami pościel i całe pierze z niej wypadło. Oczywiście została przegoniona, by siała zniszczenie gdzie indziej. Tak więc posłusznie z uniżoną nisko głową, ruszyłaby pomóc w kuchni. Na początku kazano jej mieszać masę czekoladową do ciasta, możemy się domyślić, że po jakimś czasie nie było co mieszać. Ale pół biedy z masą czekoladową, dorobi się. Następnym zadaniem było przypilnowanie pieczeni w piecyku i wyjęcie jej, kiedy jej skóra się pozłoci. Uznali, że przydzielając jej zadanie, przy którym nic nie musi robić - tylko czekać, wykona je dobrze. Jakże srogo się pomylili. Oczywiście Agne nie wiele sobie z tego zrobiła. Zajęła się innym zajęciami. Tu poszła skubnąć trochę tortu, tu obskoczyła z cztery kolejne żony swego pana, wrzucając im pająki za kołnierze masywnych sukien. Tam przekrzywiła obrusy i pozamieniała ustawienia wszystkich sztućcy. Przecież służba musiała mieć co robić. 
Jak można się domyślić, pieczeń... żyła już swoim życiem. Kiedy wróciła na swoje ''stanowisko'', można powiedzieć, że z pieczeni została czarna, bliżej nieokreślona masa. Oczywiście wyjęła ją, tak jak jej kazano. A za stan już postanowiła nie odpowiadać, bo nie oszukujmy się, ''to nie było zależne od niej, prawda?''. Jak tylko najszybciej ulotniła się z miejsca popełnionej zbrodni w stronę bardziej bezpieczną, jaką był ogród. Tam niewiele się działo, aż sam sukkub był w szoku. Ogród był na tyle ładnym miejscem, że mógł służyć na miejsce, w którym urządzi się spotkanie czy tam przyjęcie powitalne. O miejscu tym jednak tak jakby zapomniał cały świat, oprócz dwóch nastoletnich ogrodników. Kiedy tylko Agne weszła do ogrodu, jeden z nich od razu skupił się na niej. W pamięci nadal najpewniej miał upojną noc, jaką spędził z demonem w małym kantorku na narzędzia. Ona również bardzo dobrze pamiętała, bo dawno nie miała w sobie tak silnej, zdrowej, młodej energii. Chłopak patrzył się na nią z tym błagającym pożądaniem, licząc pewnie, że to nie była tylko jedno nocna przygoda, ale dla Agne nic to nie znaczyło. Nie raczyła się nawet na niego spojrzeć, powabnie zaś tylko ruszała biodrami, czując na sobie wzrok młodzieńca. Weszła w oddzieloną część ogrodu, wysokimi różanymi krzewami. Mało kto z posiadłości tu przychodził, a było to ustronne miejsce od całego zgiełku dla demona. Agne zrobiła sobie tam małą ławeczkę, którą zakryła poduszkami i kocami. Było to jej posłanie. Tak więc, nie znajdując na dziś swojego miejsca na świecie, najlepszym, wyjściem było to, by uciąć sobie drzemkę. 
***
Zbudził ją dreszcz. Już nie wiedziała, czy to dreszcz chłodu, czy też wzywał ją jej zasmarkany mąż. Agnessi postanowiła ruszyć się i zawędrować do swego pana. Po drodze uświadomiła sobie, że miała wstawić się w holu głównym, by jako ''żona'' powitać kolejną kobietę w tych progach. Oczywiście miała się do tego przygotować i założyć odpowiednią suknię, ale chyba wypadło jej z głowy. Jej aktualny wygląd pozostawiał wiele do życzenia, gdyż przylegające do ciała spodnie i luźna lniana koszula, odsłaniająca zdecydowanie za dużo biustu, na pewno nie były odpowiednim ubiorem. Kiedy weszła do dworku, od razu schowała się za pierwszą kolumną, widząc, jak Denwo przedstawia jego nową wybrankę, pozostałym. Wszystkie odświętnie ubrane, pościskane gorsetami jak szynka na wieszaku, a tłuste piersi prawie im się wylewały. Postanowiła nawet się tam nie pokazywać i się jak najszybciej ulotnić, by pozostać niezauważoną. 
***
Po wyjściu z dworku jedynym najlepszym pomysłem spędzeniem nocy była tawerna. Denwo, jeśli dobrze myślała, nie będzie dzisiejszej nocy jej potrzebował, zaspokoi się nowym ciałem, które i tak szybko mu się znudzi. Dobrze wiedziała, że żadna nie potrafi zaspokoić jego potrzeb jak ona sama. Było to tak niesamowicie dla niej żałosne, że na jej ustach pojawił się uśmiech z zażenowania. 
Dzisiejsza noc była dość chłodna, a lniana koszula nie była najlepszą ochroną przed chłodem. Jednakże nie dawała sobie tego po sobie poznać, szła z dumnie podniesioną głową, ponętnie kręcąc biodrami jak zwykle. Wszystkie kobiety patrzyły się na nią z zazdrością i odrazą, szarpiąc swoich mężów za ramię, jeśli akurat z nimi szły. Matki z dziećmi pokazywały ją palcem, przestrzegając przed nią swoje smarkacze. Była z tego dumna, uwielbiała to uczucie. 
Wchodząc do tawerny, uderzył ją odór dymu, alkoholu i spoconych mężczyzn, którzy znajdowali się w lokalu. Kiedy weszła, zapanowała chwila ciszy. Czuła na sobie spojrzenia. Zadowoliła ich tylko zadziornym uśmiechem. Podchodząc do lady, poprosiła kufel piwa, na koszt i nazwisko pana Lann.
***
- Zamknij się i ściągaj te spodnie! - krzyknęła wręcz na mężczyznę, któremu z podniecenia trzęsły się ręce. Pocałowała go agresywnie,  jedną dłonią trzymając go za włosy, a drugą ściągając mu spodnie, bo sam sobie nie umiał poradzić. Opierała się na nim gołą klatką piersiową, czuła przyśpieszone bicie mężczyzny. Czuła jak go pożera, czuła się silniejsza i jej ciało od razu się ożywiło, gdy z kolei to drugie, które płonęło z pożądania, gaśnie. Nikt nie mógł jej zadowolić. Ale ona robiła to wręcz za dobrze. 
- P-proszę... czek... - nie dokończył, gdyż sukkub pchnął go na kamienną posadzkę, w jednym z obskurnych pokoi w owej tawernie. 
 - Po prostu się zamknij, ile mogę prosić? - powiedziała, podchodząc i zdejmując jednocześnie koszulę.  
***
Agne obtarła usta z zaschłej krwi. Popatrzyła na ledwo żywe zwłoki, które zostawiła na podłodze. 
 - Co za żałosna istota - powiedziała sama do siebie i nadal całkiem goła podeszła do spodni mężczyzny. Wyciągnęła z niego mieszek monet i podrzuciła w dłoni. Założyła dolną część bielizny i koszulę, gdyż spodni nadal nie mogła znaleźć. Jak na jej nieszczęście nieznajomy zaczął się wybudzać dość szybko. Agne zastygła w bezruchu, czekając, jak zareaguje. 
- Cholera...moja głowa, psia krew... - jęczał, złapał się za głowę. Ale najgorsze nastąpiło, kiedy chciał się podnieść - Na bogów co się stało z moim...?! - nie dokończył, bo złapał się za swojego członka. Spojrzał na sukkuba. - TY! Zapłacisz mi za to!
 - Sam jęczałeś, że wolisz na ostro! - krzyknęła oburzona, szybko złapała spodnie i stanęła na parapecie - Żegnaj kochany! Było cudownie! - Agne niewiele myśląc , zeskoczyła z pierwszego piętra, przewalając się na jakiegoś mężczyznę. Dla niej było to jak znalazł, bo zamortyzował upadek. Mężczyzna z góry zdążył dowlec się do okna i się drzeć: 
- Ty ścierwie szatański! Odgryzłaś mi prawie fiuta! 
-  Uwierz mi, nawet nie było co gryźć! - odkrzyknęła, nadal leżąc na biedaku, na którego upadła. Szybko wstała, pociągnęła nieznajomego za rękę, pomagając mu wstać. 
- Nie na każdego spadają demony pożądania z nieba mój drogi, a teraz bywaj! - mrugnęła flirciarsko i biegiem, w samej koszuli, pobiegła w boczną uliczkę, mając za plecami ciąg wyzwisk i zostawiając nieznajomego z jej spodniami.

niedziela, 15 września 2019

Agnessi Raglorvi-Lann!

Bia Gordos
Tożsamość:
"Czy to istotne? Tak naprawdę liczy się teraz co innego... Ugh, jeśli tak bardzo chcesz wiedzieć - Agnessi raglorvi-Lann, ale możesz zwracać się do mnie Agne, Agne w zupełności wystarczy, a teraz wracajmy do naszego zajęcia..."
Wiek:
''Mój drogi, nie wiedziałeś, że kobiet o wiek się nie pyta? Zresztą, w moim przypadku - kto by to liczył? Ale jeśli cię to tak bardzo interesuje, to mogłam wylądować w łóżku z twoim prapraprzodkiem, liczę sobie prawie 200 lat. Mam nadzieje, że cię to nie zraża? Najważniejsze, że wyglądam jak młoda bogini, prawda?"
Rasa:
''Ślepy jesteś? Sukkuba nie rozpoznajesz?"
Orientacja:
"Kogo to obchodzi, zaspokoję każdego, oczywiście, że biseksualna"
Pochodzenie:
"Gdzie się urodziłam? W Pablares jeśli dobrze pamiętam.. było tam swojego czasu całkiem ładnie, teraz to tylko wielka kupa gówna, na wakacje nie polecam"
Posada:
Agnessi służy w domu bogatego szlachcica jako jedna z wielu kobiet ''do towarzystwa'', zaspokajając cielesne potrzeby swojego pana. Można by rzec, że jest swojego rodzaju niewolnicą. Schwytana jak dzikie zwierze, jest kontrolowana i wręcz na każde wezwanie swego męża. Co prawda żywi się jego energią życiową, jednakże jedynym powodem dla którego szlachcic jeszcze żyje, jest to, że posiada paru magów, którzy po każdym stosunku odbudowują jego siły witalne. Można powiedzieć, że jest jego luksusowym, najbardziej cennym okazem z którego korzysta w ''specjalne okazje''. Robienie za ową kobietę ''do towarzystwa'' godzi w jej godność i szuka sposobów by się uwolnić.
Aparycja:
Zacznijmy od tego co najbardziej rzuca się w oczy. Posiada skórę aksamitną w odcieniu jasnego fioletu. Na jej tle wyróżniają się demoniczne, przykuwające wzrok, złote oczy, które zobaczysz w każdej ciemności i nie zapomnisz o tym przeszywającym spojrzeniu na długo. Mały, zadarty nos dodaje jej swojego rodzaju uroku, jeśli można tak powiedzieć, mówiąc o demonie. Zwrócisz również uwagę na jej pełne, stworzone do całowania usta, które są prawie zawsze pomalowane ciemno czerwoną szminką (chętnie zostawi ci ją na szyi tak, by zobaczyła twoja żona). Kolor włosów do standardowych nie należy - otóż ciemno fioletowe włosy sięgają jej do łopatek i praktycznie zawsze są rozpuszczone. Może się również pochwalić dwoma, całkiem ładnymi rogami, które są zdobione starożytnymi runami. Jeśli zaś chodzi o resztę, to masz przed sobą demona pożądania i cielesnej uciechy, więc jak ma wyglądać? Oczywiście bije od niech seksapilem, co podkreśla powabne ciało. Długie zgrabne nogi, zaokrąglone kołyszące się biodra, od których nie można oderwać wzroku oraz posiadaczka powabnego biustu. Ale niech nie zamydli ci oczu jej kuszący wygląd, jest na tyle silna by powalić dorosłego mężczyznę - zresztą, to demon, o czym my w ogóle mówimy?
Charakter:
Zaznaczmy już na samym początku, że mamy do czynienia z demonem, jeśli do kogoś by to jeszcze nie dotarło. Nie oczekujmy od niej cudów i przejawiania cnotliwych cech bo to zwyczajnie nie jest zgodne z jej naturą. Więc, może skupmy się na jej zachowaniu i cechach w momencie, kiedy akurat nie flirtuje? Agne należy do osób niezwykle lekceważących otoczenie i innych. Jeśli jej nie zaciekawisz, nie licz na to by jakkolwiek się na tobie skupiała. Warto zaznaczyć, że robi to w na tylko ostentacyjny sposób, że może się wydawać, że stroi sobie żarty, ale nie, jest to całkowicie poważne zachowanie. Kiedy już mówi, na jej ustach widnieje lekki uśmiech, którzy w większości uważają za złośliwy, zresztą nie ma co się dziwić. Często jej wypowiedzi są przesiąknięte sarkazmem i jakimiś złośliwymi, kąśliwymi uwagami w stronę rozmówcy lub osób postronnych. Jakby jednak nie patrzeć, wokół niej panuje otoczka pewności siebie i świadomość tego, jak powabna jest. Budzi szacunek i respekt samą swoją obecnością a w połączeniu z jej tendencją do sarkazmu, uwielbia wręcz zgniatać swoich rozmówców i uświadamiać ich jak są nic nie warci. Jej zachowanie pokazuje, że Agnessi uwielbia mieć wyższość psychiczną i emocjonalną. Przyjemność sprawia jej zwyczajne niszczenie słabej osoby. Sukkub kocha mieć poczucie, że sprawuje władzę, dlatego jej obecny stan ''usługiwania'', nie działa na nią zbyt korzystnie. W momencie, kiedy ktoś nią rządzi, jest niezwykle zjadliwa i agresywna w swoim zachowaniu, można to wręcz przyrównać do zachowania dzikiego zwierzęcia złapanego do klatki. Tak, Agne nienawidzi być więziona. Jako demon, ma ogromną potrzebę bycia wolną i niezależną. Jednakże skupmy się teraz na najistotniejszym aspekcie jej charakteru jakim jest bycie demonem pożądania. Sukkub, jak każdy inny sukkub, żyje z sił witalnych swoich ofiar. Ważne do powiedzenia jest to, że Agne uwielbia wręcz flirtować, zwodzić i kusić tak, że nie da się jej oprzeć. W połączeniu z jej tendencją do manipulacji tworzy istnie toksyczny duet, który przyciąga mężczyzn jak muchy do gówna. W momencie kiedy masz do czynienia z seksownym demonem, od którego bije pewność siebie i nuta pogardy, bez słowa sprzeciwu, pozwalasz by przejęła kontrolę i robiła z tobą co jej się żywnie podoba. Ale warto powiedzieć jak bardzo sukkub żywi pogardę dla ludzkich mężczyzn. Są dla niej obrzydliwie odpychający, ale zarazem jej potrzeba manipulacji i otaczania sobie ich wokół palca wygrywa. Agne gardzi osobnikami słabszymi i z wręcz zajadłością wściekłego węża, wysysa z nich prawie do cna ich siły, zostawiając swoje ofiary ledwo żywe, co sprawia jej pewnego rodzaju satysfakcję. Podsumowując, jest osobnikiem, którego możesz pokochać lub znienawidzić. A nuż, być może zyska przy bliższym poznaniu? W każdym razie, może się okazać całkiem ciekawym towarzyszem w podróży, nieprawdaż?
Historia:
Agne jest owocem nieprawego łoża. Jak można się domyślić, jej matką jest prostytutka. Ojcem zaś prawdopodobnie jakiś chłop, mieszczanin - otóż nie. Jej ojcem jest wyższej rangi duchowny, który po złożeniu przysięgi celibatu, z utęsknieniem po wieloletniej ''przerwie'' oddał się w seksualne uciechy swojego ciała, czego wynikiem końcowym jest właśnie Agnessi. Przyszła ona na świat w momencie, kiedy to Pablares dopiero co zaczynał być wyniszczany, ingerencja w środowisko naturalne trwała już dobre 147 lat, a stolica, w której swoją drogą się urodziła, została na tyle skażona, że wraz z jej matką zostały zmuszone przenieść się do innego miasta. Osiedliły się w Norso, gdzie Agne nie miała zbyt wiele do zajęcia. Jako córka prostytutki niewiele mogła. Jej matka tak naprawdę zapomniała o jej istnieniu, nadal trudząc się w swoim zawodzie. Jej dzieciństwo w Norso było dość przyziemnym, biednym dorastaniem. W momencie, kiedy nie było co jeść, sukkub oczywiście kradł. Co ciekawe już w wieku jedenastu lat oddawała swoje ciało w zamian za jedzenie dla matki i inne potrzebne do przetrwania rzeczy. Oczywiście nie litujmy się nad nią, to od samego początku był demon - nawet jako dziecko nie czuła się sama z sobą źle, taka po prostu natura sukkuba. Sytuacja ekonomiczna Pablares nie polepszała się, a co za tym idzie, o wszystko było trudniej. Jej matka skończyła swój żałosny żywot w rynsztoku, więc Agne została sama ze sobą. W wieku piętnastu lat postanowiła oddać się w ręce sprzedawcy żywego towaru, gdyż nic innego nie przychodziło jej do głowy. I o ironię, sukkub został zakupiony do klasztoru... gdzie usługiwał swoją drogą jej ojciec, ale do tego jeszcze dojdziemy. Jej przygoda w klasztorze miała być prosta - miała być zwyczajną pomocą, by duchowni mogli oddać się budowaniu swojej wiary. Cóż za żałosne kłamstwa. Otóż Agne była tam pomocą, sprzątała, gotowała i wykonywała masę innych obowiązków, dbając o klasztor. Sukkub pełnił również funkcję zaspokajania potrzeb przebywających tak duchownych. I w taki oto sposób przez dobre kolejne siedem lat miejsce budowania swojej wiary, miejsce czystości duchowej, stało się miejscem jednej ogromnej seksualnej rozpusty, którą kierowała żądza zaspokojenia cielesnych potrzeb duchowych a sukkub był do tego wręcz idealny. Jej życie było jednym wielkim żartem w tamtym okresie - jako demon mieszkała w klasztorze, przy czym duchowni wykorzystywali ją do zaspokajania swoich pragnień. A co było z jej ojcem? Z nim również współżyła i samodzielnie przyczyniła się do jego śmierci, co sprawiło jej ogromną satysfakcję. Miała wtedy 22 lata i postanowiła zakończyć swoją sławę w owym klasztorze. A był to dopiero początek jej bogatej historii. Przez resztę czasu podróżowała po całym Roanoke, nie martwiąc się o to, czy będzie miała gdzie zaspokoić swoje potrzeby. Przez swoje prawie dwieście lat życia cały czas obserwowała wyniszczenie krainy, w której się urodziła. Wiele się działo w trakcie jej życia.
Ale skupmy się na teraźniejszości. Obecnie została schwytana przez magów na rozkaz bogatego szlachcica, który upatrzył sobie sukkuba. Zapragnął jej w swoim haremie. Została więc złapana i uwiązana za pomocą magii. Próbowała wszelkimi możliwymi opcjami, ale nie może zrzucić z siebie owego uroku. Zaspokaja więc potrzeby seksualne swego pana, czując ogarniającą ją nienawiść i obrzydzenie. Ale nadal poszukuje sposobu by się uwolnić. 
Rodzina:
  1. Karea -matka Agne, prostytutka. Ich więzy były dość luźne, jeśli w ogóle jakiekolwiek istniały. Jej matka zajmowała się nią do około 5-roku życia, później pozostawiła demona samej sobie, nadal trudząc się w swoim zawodzie. Nie można powiedzieć, że jej matka była wzorem do naśladowania, ale jakby nie patrzeć - jaka matka, taka i córka. Agne znalazła truchło swojej matki w rynsztoku, ale nie oszukujmy się - nie było po czym płakać. 
  2. Rusald Raglorvi - Wyższy rangą duchowny w klasztorze wyznania wiary w Boga i Szatana, niebo i piekło, i przy okazji jej ojciec. Jako dziecko nie miała okazji go poznać i w trakcie jej dzieciństwa był nieobecny rzecz jasna. Złośliwy los chciał jednak by się spotkali i to w miejscu zamieszkania jej ojca - w klasztorze duchownych. Oboje wiedzieli kim dla siebie są, jednak to nie powstrzymało Rusald'a by współżyć z własną córką. Ona sama dopilnowała, by umierał z wycieńczenia w błogości szaleństwa, do którego sama go doprowadziła. 
  3. Denwo Lann - jej obecny pan/mąż, który korzysta z niej by zaspokajać swoje cielesne, seksualne pragnienia. Co ciekawe, wziął sobie Agne za swoją jedenastą żonę, co poskutkowało jej podwójnym nazwiskiem. Jeśli tylko by mogła, już dawno wykończyłaby go tak jak swojego ojca, jednak nad nim panują magowie, którzy ciągle dbają o jego siły i zdrowie psychiczne. Jest uwiązana do niego niewidzialną siłą, która nie pozwala jej uciec, która jednocześnie przeszywa całe jej ciało dreszczem kiedy jest wzywana.
Zdolności:
  1.  ''Sukkuby i pokrewne im menady nie kierują się żądzą mordu, nie łakną naszego mięsa ani krwi, zwykle nie chcą nawet uczynić nam krzywdy. Motywuje nimi jedno – bezgraniczna chuć, którą bezowocnie próbują zaspokoić, posługując się samcami innych gatunków, najczęściej ludzi i elfów. A ci, trzeba powiedzieć, rzadko kiedy im się sprzeciwiają. Nie znaczy to jednak, że sukuby i menady nie stanowią żadnego zagrożenia – ich ciągłe awanse, choć rozkoszne, niejednego doprowadziły w końcu do szaleństwa czy nawet śmierci.'' - Znany demolog, opisujący zachowania sukkubów w swojej książce
  2.  Nie daj się zwieźć delikatnej urodzie Agnessi ani innych sukkubów. Pod ich aksamitną skórą, kryją się żelazne mięśnie gotowe powalić mężczyznę. W razie obrony potrafi zrobić pożytek ze swoich kłów, rogów i ostrych pazurów.
  3.  Jej jedyną magiczną opcją obrony i ataku są magiczne pociski, które są samą w sobie czystą energią .Wytwarza je dzięki sile woli. Im bardziej się nich skupi i włoży w nie siły - mają większą moc. 
  4.  Dodatkową umiejętnością, jest również całkiem spora odporność na ogień.
Głos:
Ciekawostki:
  1. Nienawidzi klasztorów, kościołów i wszelakich miejsc kultu wyznawania jakiejkolwiek religii. Najchętniej spaliłaby wszystkie takie miejsca. 
  2. Przebywając w samotności, Agne lubi śpiewać, ale mało kto słyszał jej śpiew. Podobno jest całkiem przyjemny dla uszu.
  3. Przez dwieście lat swojego życia potrafiła nauczyć się grać na trzech instrumentach: lutni, harfie i skrzypcach, ale jednak przez cały ten czas czarną magią jest dla niej taniec.
  4.  Dość odważnie potrafi eksponować swoje ciało, odkrywając dość sporo. 
Postacie powiązane:
---
Informacje od autora:
Możecie robić z nią co tylko chcecie, ale nadal pamiętając by było to zgodne z opisem i zachowaniem części jej godności. Ona i tak ma tendencje do flirtowania ze wszystkim i działania wszystkim na nerwy, więc droga wolna. Jeśli będziecie chcieli ją skrzywdzić bardziej, proszę się w tym wypadku ze mną skonsultować. W każdym razie jestem entuzjastycznie otwarta na wszelakie propozycje i współpracę, Agne również <3
Autor:

Meyari Madadh-Ruadh!


Wykonał Lumarten.
Tożsamość:
ጠቿሃልዪጎ ጠልዕልዕዘ-ዪሁልዕዘ [Meyari Madadh-Ruadh] Dla ludzi Marie.
Wiek:
Jak większość magów, Meyari urodziła się w zamierzchłych czasach i wstrzymała swój wiek w jakikolwiek sposób, panując nad tym lub nie. Wprowadzona została w stan hibernacji i od wybudzenia minęło 10 lat, a przed "zaśnięciem" liczyła 13 wiosen. Jednak nie wiadomo jak długo była w krainie snów. Urodziny obchodzi w dzień przesilenia letniego.
Rasa:
Czarodziejka, posługująca się podstawowymi zaklęciami i kilkoma innymi zdolnościami.
Orientacja:
Aseksualizm
Pochodzenie:
Jak reszta magów pochodzi z odległego i nieznanego południa, lecz od kiedy pamięta mieszka w Virvi, leżącym w granicach Schimoel.
Posada:
Astronomka i badaczka wpływu ciał niebieskich na przyrodę oraz życie w Roanoke oraz polityczka.
Aparycja:
Meyari w warkoczu. [Lumarten]
Białowłosa dziewczynka, nazywana pieszczotliwie przez matkę małą śnieżynką, wyrosła na dojrzałą, powabną kobietę. Wysoka czarodziejka o dostojnym chodzie, nie szczyci się swoim wyglądem i nie próbuje go jakoś specjalnie eksponować, kryjąc go przez większość czasu pod płaszczem z kapturem. Gdy jednak opuszcza ona lodowe granice Schimoel, nie ma wyboru i musi zrzucić z siebie tą grubą powłokę odzienia. Zakłada wtedy, chcąc nie chcąc, dość przylegające szaro-bordowe szaty z florystycznym wzorem. Liczne uwagi na temat jej wyglądu, znieczuliły dziewczynę w tym aspekcie rozmów, co poskutkowało tym, iż nie przejmuje się swoją aparycją, co nie znaczy, że o siebie nie dba. Już od dziecięcych lat dziewczynkę, jak wiele innych, fascynowało stylizowanie włosów na różne sposoby, dlatego też Meyari wciąż eksperymentuje z upięciami, jednak najczęściej nosi ona kucyk, sięgający jej aż do łopatek, zaczesaną do góry grzywkę i kilka wolnych kosmyków. Charakterystyczną cechą dziewczyny są jej magentowe świecące w mroku oczy i lekko spiczaste uszy. Choć uszy nie są żadnym specjalnym i niespotykanym przymiotem, to jej oczy zadziwiają niejednego osobnika.


Charakter:
Doszczętnie zniszczona, czy może niedoświadczona emocjonalnie? Rozmawiając z Meyari zadajesz sobie to pytanie, z każdą ekspresją na jej twarzy. Jeśli jej nie znasz, pomyślisz, ze jest naiwna, bądź po prostu uprzejma i pogodna. Znając jej przeszłość, zastanawiasz się, jak osiągnęła taki stan psychiczny. Jak na osobę po ciężkich przeżyciach, młoda czarodziejka wykazuje się stoickim spokojem. Dziewczyna jest bardzo opanowana i rozważnie planuje działania, co nie znaczy iż nie podejmuje żadnych decyzji pochopnie. Jako osoba wykształcona, wielokrotnie powołuje się na naukę i fakty, jednak gdy sprawy dotyczą magii lub nieba, można by powiedzieć, że na poczekaniu wymyśla nowe teorie i założenia. Jako osoba zafascynowana ruchem ciał niebieskich, bardzo czule wypowiada się na tematy związane z jej pasją i przekonaniami. Ze względu na dość kontrowersyjne ideologie, dziewczyna nie cieszy się popularnością wśród innych czarodziejów, wręcz uznawana jest za szaloną fanatyczkę. Utwierdzon jednak w swoich przekonaniach, nie przejmuje się obelgami kierowanymi w jej stronę. Nieprzyjemne słowa z czasem zaczęły coraz mniej ją przejmować, jakby z czasem straciły znaczenie. Co więcej wykazuję wielką pewność siebie i odwagę, stanowczo wyrażając swoje zdanie. Jednakże wszystko co mówi i robi, robi to w trosce o lepszą przyszłość Roanoke. Zatrudniając się w Ministerstwie czynnie dołączyła do walki z przemocą i degradacją ekosystemu. Nie tylko w kontekście dobra ogólnego wykazuje troskę, jest bardzo czuła i opiekuńcza dla swoich bliskich, których am niewielu, jak i dla nieznajomych. Jest osobą, która nie przechodzi obojętnie widząc cierpienie innych, mimo tego, że nie raz sama wiele wycierpiała pomagając innym, nie zaprzestała tego, ponieważ nawet największemu wrogowi pomogłaby w cierpieniu.
Historia:
Dziewczyna wiodła bardzo szczęśliwe dzieciństwo. Mieszkała w pozornie normalnej, niczym nie wyróżniającej sie rodzinie. Jednak ta wierzchnia powłoka kryła o wiele więcej, jej ród wywodził się od silnych magów z zachodu (oczywiście z odległego południa), którzy mieli zdolność rozmawiania i nawiązywania układów z zwierzętami. Dziewczynka odkryła swoje magiczne zdolności w wieku 4 lat, co jest dość rzadkie. Uważnie przyglądając się swojej matce, Meyari szybko się uczyła podstawowych zdolności, przydatnych w domu. Jednak w wieku 8 lat bardzo zainteresowała się astronomią i astrologią. Jej rodzice nie potrafili odmówić córce kupna teleskopu, co bardzo ucieszyło małolatę. Niedługo potem perfekcyjnie opanowała urządzenie i sporządzała własne mapy nieba. Jej arkadyjskie szczęście nie trwało długo. Rok później jej ojciec zmarł w wyniku nieznanej nikomu choroby, lub po prostu Meyari nie pamięta, co mu się stało. Mimo smutku, to zdarzenie było niczym w porównaniu z tym co miało się wydarzyć. Pewnego dnia, niedługo po swoich trzynastych urodzinach, młoda czarodziejka, jak to dziecko, chciała się bawić na zewnątrz. Nie zastał ją miły widok, gdy na zwykle pokrytej śniegiem posadzce, był ni to brud ni atrament. Dziewczynka rozejrzała się po ogródku, a cały pokryty był sadzą, pobiegła więc do matki lecz zastała ją całą we łzach. Gdy dotknęła mamę swoją dłonią, ta drgnęła i spojrzała na córkę. Mimo płaczu i smutku próbowała się uśmiechać, aby nie wystraszyć dziewczyny. Przytuliła ją do siebie, cały czas szepcząc "Kocham Cię i zawsze będę z Tobą". To co działo się dalej czarodziejka pamięta jak przez mgłę. Matka wzięła ją do piwnicy i rzuciła na córkę czar, którego dziewczynka nigdy wcześniej nie słyszała. Chwilę później zasnęła, jednak zanim jeszcze zamknęła oczy zobaczyła zarys swojej matki zamykającej klapę piwnicy oraz kilku nieznajomych którzy weszli do domu.
Jedyne co widzę to ciemność, która jest jak niebo nocą. W tej ciemności widzę pulsującą gwiazdę, która mówi do mnie ciepłym głosem: "Kocham Cię i zawsze będę z Tobą. Dasz sobie radę, tylko się nie bój…".
Wpierw jakby ten głos był coraz głośniejszy, aż nagle coś rozbłysło. Dziewczyna otworzyła oczy, przez deski dochodziło do niej światło z zewnątrz. Wstała jak gdyby jej nogi nie zapomniały co to chód, choć lekko osłabiona doszła do schodów. Otwierając klapę piwnicy, miała nadzieję na spotkanie swojej matki. Ale tam nie było nic, tylko kilka starych belek, w połowie spalonych, kamienna osadzona posadzka, w większości pokryta śniegiem, niby trochę dachu, ale czy to nadal był dach? W dziewczynie zebrało się tyle uczuć jak nigdy wcześniej. Strach, smutek, gniew i wiele innych, których nawet nie potrafiła nazwać. Spanikowana zaczęła się tułać z kąta w kąt po fundamentach domu, nawet wróciła do piwnicy i usiłowała zasnąć z myślą, że to tylko zły sen. Dopiero pod wieczór się opanowała, w blasku zachodzącego słońca coś zalśniło. Podeszła do kąta swojego domu i odgrzebała ze śniegu jej teleskop, co prawda trochę porysowany i brudny, ale sprawny. Przetarła obiektyw i rozłożyła sprzęt. Chwilę po zmroku wzięła głęboki wdech i spojrzała w niebo, szukając wskazówki po całym nieboskłonie zaczęła szlochać. Ręce jej zadrżały a nogi się ugięły, ułożenie gwiazd było kompletnie inne niż zapamiętała. Szybko zrozumiała, że minęło wiele czasu i nic na to nie poradzi. Nie potrafiła nawet z dokładnością obliczyć jak długo trwał jej sen.
Po tym wszystkim jedyne co zostało dziewczynie, to ból, tęsknota i obowiązek odkrycia świata. Po dziesięciu latach podróżowania po Roanoke z teleskopem na plecach, wróciła do Virvi i zatrudniła jako astronomka w Ministersitwie Zmian i Ekologii Roanoke.
Rodzina:
  1. Todaroth Madadh-Ruadh - Ojciec dziewczyny. Wybitny czarodziej, zajmujący się nauczaniem młodych czarodziejów. Prócz jego osiągnięć i niepodważalnej wiedzy, nie wiele o nim wiadomo. Zmarł prawdopodobnie na chorobę, lub rzucono na niego klątwę. Bardzo kochał córkę, lecz ze względu na pracę, poświęcał jej mało czasu.
  2. Adalind Madadh-Ruadh - Matka czarodziejki, a zarazem jej wzór naśladowania. Mimo maski zwykłej gospodyni domowej, Adalind była mocną czarodziejką. To ona nauczała córkę mimo tego, że jej mąż nalegał na umieszczenie jej w szkole. Więź matki z córką, jednak nie pozwoliła na to. W zamian matka nauczyła ją przetrwania w codzienności. Oprócz silnie rozwiniętej, lecz nie odkrytej mocy, dziewczyna odziedziczyła po matce lśniące w ciemności oczy. Kobieta prawdopodobnie zginęła, gdyż zdążyła ukryć jedynie swoją córkę.
  3. Bezimienni członkowie rodziny - Meyari posiadała wielką rodzinę, widywała nią dość często i żyła z nimi w zdrowych rodzinnych stosunkach. Mimo pozornie idealnie zapamiętanej przeszłości jak i historii rodu, dziewczyna nie bardzo potrafi wymienić imiona innych członków rodziny.
Zdolności:
  1. Purgatogratia - Wszelka magia związana z sprzątaniem i oporządzaniem domu, Meyari nauczyła się jej od matki. Zdolności te nie są groźne, gdyż służą jedynie to robienia porządku, gotowania i dekorowania domu.
  2. Animalingua - Wrodzony dar rozmawiania ze zwierzętami, nie da się go nauczyć. Otrzymać ta moc można jedynie poprzez dziedziczenie, średnio co trzecie pokolenie jeden mag dziedziczy tę cechę. Czesto jest mylona z Animordinem, zdolnością, którą można nabyć i służy do kierowania zwierzętami, jednak nie pozwalaich zrozumieć. Dar rozmowy nie może zmusić zwierzęcia do niczego, lecz pozwala na zbudowanie z nimi większej więzi, lub zaufania, nie krzywdząc ich.
  3. Astromagius - Dziewczyna jest osobą rozmawiającą z gwiazdami, jest to jednak na tyle rzadka umiejętność, że większość magów podważa jej realizm. Oprócz konwersacji, dziewczyna także korzysta z ułożenia gwiazd, które dają jej większą lub mniejszą moc i możliwość wytworzenia aury, wpływającej na nią lub innych. Gdy jednak ułożenie gwiazd jest sprzyjające dla dziewczyny, może ona przechwycić moc gwiazd i samodzielnie tkać światło, a nawet wykorzystać je w walce. 
Głos:
Ciekawostki:
  1.  Na ramieniu ma kilka znamion, które układają się w gwiazdozbiór raka.
  2.  Wszędzie zabiera ze sobą złoty teleskop.  Jest to ten sam, który dostała od rodziców. Wygrawerowała na nim inicjały obojga oraz nazwisko rodowe.
  3.  Osobiście uważa astronomię i astrologię za magię, co wzbudza śmiech i wzgardę wśród niektórych magów.
  4.  Czasem w nocy rozmawia z gwiazdami. Wierzy, że są to duchy przodków.
  5.  Odkryła wiele gwiazd. Jedną z nich, która nigdy nie zmienia położenia na nieboskłonie nazwała Adalind, ponieważ to głos matki we śnie powtarzał, że nigdy jej nie opuści.
  6.  Oprócz teleskopu wszędzie zabiera ze sobą kawałek drewna zawinięty w chustkę z inicjałami A.M. Drewno to jest skrawkiem jej spalonego domu.
  7.  Jest autorem Kroniki Przemian i Historii Północy. Jednakże podpisuje się jako Rosalee Stickworm, aby pozostać anonimową.
  8. Białowłosa czarodziejka jest bardzo wrażliwa na aury innych magicznych stworzeń, wyczucie ich sprawia, ze jej oczy lśnią niekontrolowanie.
  9. Mimo pewności siebie, może się łatwo zmieszać, zwłaszcza w obliczu silnego oponenta.
Postacie powiązane:
---
Informacje od autora:
Postacią można dowolnie kierować, zgodnie z jej opisem. Podejmowanie ważniejszych decyzji proszę skontaktować, podobnie chęć skrzywdzenia postaci.
Autor:
Wasz ukochany i wielmożny Lumarten.

Soren Acedia!


by. Saiprin
Tożsamość:
Soren Emrys Acedia
Wiek:
24 lata | Urodzony 12 grudnia
Rasa:
Urodził się w długowiecznym rodzie archaniołów, jednak czyny jakich się dopuścił, uczyniły go Zwiastunem Śmierci.
Orientacja:
Homoseksualista w pełnej krasie.
Pochodzenie:
Terpheux, Amilieu. Opuścił jednak ojczyznę, jeżdżąc od miasta do miasta, nieustannie uciekając przed depczącą mu po piętach przeszłością i królewską gwardią.
Posada:
Jeszcze niedawno gotów był przejąć koronę i obowiązki nowego króla Terpheux. Plany zostały jednak pokrzyżowane przez pałacowe intrygi, a wyrzucony na bruk Soren skończył jako członek znanej na kontynencie gildii zabójców.
Aparycja:
Rodzice od małego powtarzali mu, że wygląda jak siedem nieszczęść, personifikacja samej śmierci. I choć niezwykle raniło to młodego Sorena, wkrótce zauważył, że przytaczane epitety nieszczególnie mijały się z prawdą, bowiem ów szczupły, wysoki młodzieniec o skórze bledszej od płatków śniegu, przywodzi na myśl powstałego z martwych nieboszczyka, którego puste, błękitne tęczówki zdają się zaglądać wprost do twego wnętrza, odkrywając nieznane nikomu tajemnice, by następnie siłą je z ciebie wydobyć. Subtelnie brzoskwiniowe usta nierzadko prezentują zirytowany grymas, a sińce wokół oczu wyraźnie wskazują na ogromne zmęczenie. Całość idealnie współgra z ostrą linią żuchwy i lekko zadartym nosem, upstrzonym tysiącem wyblakłych już piegów. Wizerunek zwieńczają śnieżnobiałe końcówki, pozostawione samym sobie w przysłowiowym artystycznym nieładzie, spod których wyrastają srebrzyste rogi, będące efektem rzuconego w zemście czaru.
Sorenowi niezwykle ciężko jest opisać samego siebie, lecz gdyby zmuszono go do odpowiedzi, najprawdopodobniej stwierdziłby, że jest najdoskonalszym, co kiedykolwiek stąpało po Ziemi. Wygórowana pewność siebie i zdobiące go, niecodzienne barwy sprawiły, że nieszczególnie stara się ukrywać pewne elementy swego wyglądu. Ostentacyjnie odsłania skrawki ciała, bądź podkreśla je specjalnie wyselekcjonowanym ubiorem, któremu nie brak jednak należytej elegancji, a przede wszystkim właściwej zabójcom praktyczności.
Charakter:

Omamiony wszechobecnym marazmem, obciążony brzemieniem, o które nigdy nikogo nie prosił. Losy młodego księcia zdają się napisaną przez wielkiego mistrza komedią, w której młodzieniec odgrywa iście tragiczną rolę. Skazany na porażkę, niczym Edyp prześladowany przez nieugięte fatum, od którego nie sposób się uwolnić. Niegdyś przepełniony charyzmą, gorejącą w sercu serdecznością, roztaczaną wokół wszystkich mieszkańców królestwa. Nie było na zamku osoby, która nie traktowałaby młodzieńca z szacunkiem, nie było biedaka, który nie otrzymałby każdego poranka pajdy chleba i garści miedziaków. Dobro Acedii nie miało miary, a on sam otaczał się istotami różnych kultur i stanów. Nastąpiły jednak straszne czasy, silny wicher raz na zawsze zdmuchnął zapał, podmienił sympatię na przeraźliwą apatię, zatruwając każdy skrawek anielskiej duszy. I choć książę opierał się aż do utraty sił, w końcu zamilkł, zaszył w cieniu i zgnił wraz z resztą społecznego marginesu. Z czasem dojrzał jednak, pomimo pokrywającej go ze wszystkich stron pleśni, zerwał okowy i splunął w twarz prześladującym go siłom. Nie tryskał energią, nie darzył uśmiechem obcych istot, lecz znalazł w sobie wystarczająco siły, by pomimo podciętych skrzydeł i strzaskanych ambicji, wykrzesać resztki empatii przeplatanej szczeniackimi i nie do końca przemyślanymi odzywkami. Przystosował się, robi to za każdym razem, gdy zmienia środowisko, przyjmując wymyślne zlecenia — jednego dnia nie różni się niczym od pijanej hołoty, by następnego emanować pychą godną szlachty — jednak pomimo wytwarzanych dzień w dzień iluzji, to wciąż Soren, który przy odrobinie szczęścia zabawi cię emocjonującą historią, bądź zirytuje do tego stopnia, że zapragniesz zrzucić go z miejskich murów. Minęły lata, odkąd opuścił królewski dwór, a wpajana od małego etykieta i retoryka zdawałyby się wręcz trywialne w zestawieniu z obecnymi problemami Acedii — ten jednak nigdy nie wyzbył się prawdziwie królewskich manier i fałszywych, kwiecistych wypowiedzi. Włada słowami, jakby trującym ostrzem, którego klinga przeszywa na wylot, skażając serce i omamiając umysł. Jednogłośnie okrzyknięty butnym narcyzem, który pozjadał wszelkie rozumy — bezbłędnie przypisane epitety ciągną się za nim, gdziekolwiek nie pójdzie, a sam Soren nie zamierza się ich pozbywać. Bezczelne odzywki i wygórowane mniemanie na temat samego siebie niejednokrotnie przybliżyły go do śmierci, przysporzyły kłopotów i pomnożyły dotychczasową liczbę wrogów. Wbrew nieprzyjaznej otoczce, przy bliższym poznaniu Soren okazuje się jedynie dużym dzieckiem, starającym się poskładać do kupy wszystko to, co rozbiły w nim pałacowe intrygi i plugawa kariera.
Historia:
Jego życie zdawało się perfekcyjnie zaplanowane jeszcze w chwili, gdy nieświadom niczego przebywał w łonie matki. Pierworodny syn, mający w przeciągu kilkunastu lat przywdziać koronę, pojąć za żonę wysoko urodzoną kobietę, której nie darzy żadnym uczuciem, spłodzić swego następcę i wywołać kolejną bezcelową wojnę. Nie mając innego wyjścia, niemal całe dzieciństwo spędzał w zamkowych murach, posłusznie wykonując każdy z ojcowskich rozkazów, nie dostrzegając, jak życie przecieka mu przez palce. Z czasem pojawiła się i narzeczona, urodziwa arystokratka z Ratonlavev, którą poznał dopiero w dniu ceremonii. Rok przed koronacją Sorena zmarła jednak królowa Amalthea, a wolny tron u boku władcy podstępem przejęła nieznana nikomu wiedźma, która dzięki urokom zaskakująco szybko zawładnęła administracją państwa. Książę okazał się jednym z nielicznych zdolnych do oparcia się jej magii, a rozwścieczona tym faktem wiedźma zadbała, by pozbawiono go sukcesji, a następcą okrzyknięto równie tajemnicze dziecię czarownicy. I choć lud nigdy nie uznał jego praw do korony, nie było sposobu, by powtórnie posadzić Sorena na tronie. Rozgoryczony i zagrożony stryczkiem młodzieniec przepadł jak kamień w wodę, a słuch po nim zaginął. Miesiącami błąkał się bez celu, żyjąc jak nędznik, skazany na głód i pogardę ze strony zwykłych obywateli. Z dołka wyszedł sposobami iście karygodnymi, zasilając szeregi sławnej na kontynencie gildii zabójców. W ciągu czterech lat zapracował na szacunek i sławę wśród pozostałych członków, jednocześnie pilnując, by prawda o jego pochodzeniu nigdy nie ujrzała światła dziennego.

Rodzina:
  1. Lionel Acedia — obecny władca Terpheux, rządzący państwem w sposób iście destruktywny, zamykając się na sojusze z pozostałymi państwami, niszcząc w ten sposób powojenne stosunki dyplomatyczne. Liczą się dla niego jedynie bogactwo i tętniące życiem szlaki handlowe. Dla syna nigdy nie był szczególnie ciepły, posuwał się nawet do stwierdzenia, że Soren jest jedynie naczyniem, w które musi przelać swe poglądy, a następnie oddać bezwartościową koronę. Prawdziwe uczucia ukazał dopiero w chwili, gdy utracił żonę, którą najwidoczniej kochał szczerze i bezwarunkowo. Osłabiony umysł okazał się jednak szczególnie podatny na złe uroki, a Ursula okręciła go sobie wokół palca, czyniąc z Lionela zwykłą zabawkę, która spełni każdy jej rozkaz. Nie wydaje się szczególnie zainteresowany odnalezieniem syna, śląc za nim wojska jedynie ku uciesze nowej kochanki i własnego spokoju.
  2. Amalthea Acedia — żelazna dama, a zarazem ukochana władczyni, której wpływy zdawały się niekiedy większe, niźli samego króla. Piętnowała arystokratyczny snobizm i egoizm, rozpowszechniając rycerskie cnoty. Od swych dzieci wymagała jeszcze więcej, samodzielnie dbając o ich edukację i maniery w sytuacjach towarzyskich. Nie bała się niczego i nawet śmierć przywitała wyzywającym spojrzeniem. Wbrew zimnej osobowości, Soren kochał ją całym sercem i nie mógł pogodzić się z jej stratą. Po dziś dzień twierdzi, że matka najprawdopodobniej pluje sobie w brodę, obserwując jego mordercze poczynania.
  3. Zurie Acedia — młoda anielica, rzetelnie przygotowywana do zamążpójścia. Dziewczę ułożone, utalentowane, lecz zanadto energiczne, gdy w grę wchodzi polityka, bądź inne, "nieprzeznaczone dla kobiecych uszu" sprawy. Niejednokrotnie powtarzała, że dużo chętniej przejęłaby rolę dowódcy pomniejszego oddziału, aniżeli dusiła się na salonach wśród podstarzałych możnych, śliniących się na jej widok. Z Sorenem spędziła wiele czasu, głównie na nielegalnych treningach, bądź ukryta na tyłach wozu podczas patroli granicznych. Rodzeństwo się kochało i nie można zaprzeczyć, że to właśnie Zurie najbardziej rozpaczała po jego odejściu. Po czterech latach spotkali się ponownie, a osiemnastoletnia obecnie dziewczyna w niczym nie przypomina niewinnej istotki, którą była w pamięci Sorena. Dziewczyna stała się surowa, łudząco podobna do matki, kierując się w swych działaniach przede wszystkim rozumem i zdrowym rozsądkiem.
  4. Ursula — pomimo upływu lat nikt nie potrafi stwierdzić, skąd tak naprawdę się wzięła, a tym bardziej jaki cel upatruje w manipulacji królewską rodziną, jednak wciąż zasiada u boku zdewastowanego po utracie ukochanej króla. Każdego dnia szepcze mu do ucha słodkie słówka, by osiągnąć własne cele. Znienawidzona przez lud, lecz siejąca terror tak ogromny, by nikt nie zdołał jej się przeciwstawić. Nie pogodziła się z faktem, że Soren uciekł katowskiemu toporowi i robi co w jej mocy, by go odszukać i publicznie stracić.
  5. Emilio — młody i niezorientowany w królewskich intrygach chłopak, który po zniknięciu Sorena stał się najbardziej obiecującym następcom tronu, którego nawet nie pożąda. Pojawił się znikąd, prowadząc pod ramię Ursulę i niemal tydzień później przejął wszelkie tytuły, jakimi przez lata obdarzono młodego Acedię. Młodzieńcy nie darzą się nienawiścią, wręcz przeciwnie, Soren zdawał mu się nawet współczuć, lecz w obliczu gwałtownych wydarzeń nie mieli innego wyjścia, jak upozorować rywalizację, by Emilio nie stała się krzywda. To właśnie on ostrzegł księcia przed planami matki, nie dopuszczając do tragedii.
  6. Eladiera Lithmin — urodziwa elfka, arystokratka z Ratonlavev, będąca zaledwie siedemnastoletnią trzpiotką, gdy na jej palcu spoczął pierścień rodowy Acediów. Zagubiona i onieśmielona perspektywą przywdziania korony, kompletnie nieprzygotowana do życia u boku przyszłego króla. Soren nigdy nie darzył jej uczuciem, jednak dla własnego spokoju udawał, że związek nie jest jedynie zwieńczeniem spółki handlowej pomiędzy dwoma rodami. Książę nie ma pojęcia, co stało się z nią po jego wygnaniu, jednak osobiście dopilnował, by nie stała się kozłem ofiarnym rozwścieczonej Ursuli.
Zdolności:
  1. Jako zwiastun śmierci zatracił większość anielskich zdolności, wykształcając zupełnie nowe, a jego specjalnością stała się kontrola toksyn. Płyną one w jego organizmie i tylko od niego zależy, czy pozwoli im wydostać się wraz z krwią, bądź śliną, raniąc w ten sposób drugiego człowieka. Niejednokrotnie zdarzało się, iż wykorzystywał pocałunek, jako niepozorne narzędzie zbrodni. Dzięki obecności trucizny w jego komórkach, Soren wykształcił odporność na część z nich. Jeśli ktoś zamierza skrzywdzić go przy pomocy trutki, będzie musiał użyć naprawdę sporej dawki.
  2. Perswazja — jako archanioł władał nią do perfekcji, a po zostaniu Zwiastunem postanowił nauczyć się jej ponownie od czarodzieja, który zwerbował Sorena do gildii. Pozwala ona na magiczne przekonanie drugiej osoby do własnych racji, zmanipulowanie jej wspomnień dotyczących danego wydarzenia. Umiejętność okazała się niebywale przydatna podczas wykonywania kontraktów, dzięki czemu Acedia nie musi przejmować się ewentualnymi świadkami.
  3. Ratio — manipulacja i zakłamywanie rzeczywistości podpatrzone od znienawidzonej macochy zakorzeniły się w nim tak głęboko, że nieświadomie wykształcił kolejną zdolność. Pozwala ona na modyfikacje progiem bólu zarówno własnym, jak i cudzym. Wystarczy pojedynczy dotyk, by umożliwić Sorenowi zmniejszenie lub zwiększenie podatności na cierpienie osoby, która stanęła mu naprzeciw.
  4. Skok — Soren od ponad czterech lat nie użył swych skrzydeł, a niebezpieczny zawód sprawił, że nie mógł polegać jedynie na własnych stopach. Dlatego z pomocą kilku bardziej uzdolnionych towarzyszy nauczył się teleportować na krótkie, bo maksymalnie 60-cio metrowe, dystanse. Mężczyzna odkrył niedawno, że w wyjątkowych sytuacjach buzująca w jego organizmie adrenalina sprawia, że potrafi przeskoczyć wraz z drugą osobą. Okazuje się to jednak ryzykowne i znacznie mniej stabilne, niż magiczne teleporty - grozi rozszczepieniem lub innymi ranami cielesnymi.
Głos:
The Neighbourhood — Sweater Weather
Ciekawostki:
  1. Kocha walkę ponad wszystko i niejednokrotnie twierdził, że gdyby nie królewskie pochodzenie, starałby się o rycerską posadę. Soren jest świetnym szermierzem, gustując głównie w mniejszych broniach siecznych. Za swój największy skarb uznaje otrzymany niegdyś od ojca puginał, którego ostrze pokryły elfickie runy - według zapewnień zaklinacza mają pozytywnie wpływać na skupienie dzierżącego go wojownika.
  2. Ukrywa skrzydła, nie przyznając się do swojej prawdziwej rasy. Wszystkim dociekliwym podaje, że jest jedynie mało zdolnym demonem.
  3. Unika kościołów i innych miejsc kultu jak ognia.
  4. Z reguły odrzuca zlecenia na mieszkańców Terpheux, nie będąc w stanie skrzywdzić swych dawnych poddanych. Swoje zachowanie tłumaczy rzekomą nienawiścią do tamtejszego klimatu i nieopłacalnością kontraktów.
  5. Odkąd opuścił zamek, robi dosłownie wszystko, by zmienić własny wizerunek i nie dać się rozpoznać. Z drugiej strony jest jednak zbyt narcystyczny, by oszpecać się jedynie dla świętego spokoju, dlatego przez większość czasu oddaje los w ręce szczęścia, licząc na to, że nie spotka nikogo, kto wiedziałby o wystawionym za nim liście gończym.
  6. Zdecydowanie gardzi korupcją i szlachecką pychą.
  7. Swobodnie posługuje się kilkoma językami, które usłyszeć można w różnych rejonach Roanoke. Z reguły udaje jednak, że większości nie rozumie, ujawniając nabyte na dworze królewskim zdolności jedynie w sytuacjach, w których może sporo na tym zyskać.
  8. Drugie imię otrzymał po nieżyjącym już dziadku. Oznacza nieśmiertelność i miało stać się późniejszym przydomkiem Sorena.Obecnie chłopak udaje, że nigdy takowego nie otrzymał, posługując się jedynie pierwszym mianem. 
  9. Ma ogromne problemy ze snem. Mary przeszłości, cudem uniknięty stryczek oraz wszystkie dokonane morderstwa kumulują się, wzbierając na sile, sprawiając, że Soren boi się zasypiać. Zdarza się, że dobrowolnie czuwa przez kilka nocy, odpoczywając dopiero w chwili, gdy jego organizm nie jest w stanie dalej funkcjonować.
Postacie powiązane:
  1. Ayana Sardothien — jeszcze cztery lata temu nazwałby ją swą najbliższą przyjaciółką, gdyby cofnąć się jeszcze dalej, do momentu jego piętnastych urodzin, być może przedstawiłby czarodziejkę jako swe największe młodzieńcze zauroczenie. Obecnie są sobie obcy, a przynajmniej Soren uparcie stara się, by Ayana nie trafiła na jego trop, nie usłyszała choćby słowa o swym byłym kompanie. Nie pokłócili się, nie znienawidzili, lecz chłopak zepchnął ją na drugi, a nawet trzeci plan, pragnąc jak najskuteczniej odciąć się od zamkowej przeszłości. 
  2. Vaeril Iversen — mężczyźni poznali się przypadkowo w nieszczególnie sprzyjających warunkach. Seria niesprawiedliwych, makabrycznych wydarzeń sprawiła jednak, że spędzili ze sobą ostatnie miesiące, przeżywając niezwykłe, choć niebezpieczne przygody. Podróże po obu kontynentach, z początku przepełnione drobnymi sprzeczkami i niemożliwością dogadania się wkrótce sprawiły, że Soren postrzega Vaeril'a jako bliskiego sobie towarzysza, którego podświadomie zobowiązał się chronić.
  3. Agnessi Raglorvi-Lann — początek ich znajomości przypieczętowała śmierć nienazwanego, zdeprawowanego szlachcica, którego oboje upatrzyli na swój cel. I choć podczas wspólnej odsiadki w więzieniu oraz późniejszej ucieczki w stronę zamieszkiwanego przez Agnessi dworu wielokrotnie skoczyli sobie do gardeł, pragnąc raz na zawsze skrócić irytującego partnera o głowę, wspólny cel chwilowo załagodził ich relację, zmuszając do współpracy.
Informacje od autora:
Soren wszędzie wchodzi z butami i prosi się o krzywdę, dlatego nie zamierzam nikogo ograniczać, dopóki nie zamierzacie go zabić lub uczynić nieudolną ciapą i bezbronnym workiem do bicia. Jestem otwarta na wszelkie wątki, przyjmę każdego z otwartymi ramionami, choć nie obiecuję, że Soren zareaguje równie entuzjastycznie.
Autor:
dolinaabsurdu@gmail.com

piątek, 13 września 2019

Od Ayany do Lu

- Kurwa! Psia jucha! - Ayana nie próbowała nawet powstrzymać bluźnierstw napływających jej do ust. - Nie mogłeś wytrzymać jeszcze kilku minut? Mężczyźni to same kłopoty.
Przeszywające na wskroś uczucie niemocy i bezsilności zupełnie sparaliżowało jej ciało. Przecież ukończyła akademię, zdobyła magiczne wykształcenie, dlaczego więc nie potrafiła utrzymać Lutobora na nogach? Sromotna porażka zbiła ją z pantałyku, lecz krążące wokół duchy nie pozwoliły jej trwać w letargu, uniemożliwiły utonięcie w morzu niepewności. Przeszywające zimno i milknący oddech polimorfa były jedynym, dzięki czemu nie straciła jeszcze kontaktu ze światem. W jednej chwili przeskoczyła do drugiej izby, wprawiając w ruch uśpiony jak dotąd megaskop. Ayana nienawidziła prosić o pomoc, tym bardziej, gdy jej jedyną nadzieją okazywały się inne czarodziejki - pyszne babska, które od kurtyzan odróżniał jedynie akademicki tytuł. 
Magiczna machina błysnęła srebrem, które z każdą chwilą coraz bardziej przypominało kobietę i to, ku zadowoleniu czarnowłosej, nie byle jaką, Francesca była jedną z tych osób, których Sardothien nie odważyłaby się publicznie potępić, ba, nie znalazłaby powodów, by ganić jedyną osobę, którą uznawała za bliską sercu przyjaciółkę.
- Ceádmil, Sor'ca. Dobrze znów cię widzieć. - Ayana nie czekała na reakcję kobiety, witając się w elfickim dialekcie charakterystycznym dla regionu, z którego pochodziła jej towarzyszka. - Jak mają się sprawy w Akademii? - Pomimo licznych uprzejmości, nekromantka liczyła, że rozmowa czym prędzej zejdzie na właściwy tor, a cierpiący za ścianą Lu nie wyzionie ducha.
- Monotonia, nowi adepci nie mają w sobie ni krzty fantazji. Potrzeba cudu, by zrobić z nich pełnoprawnych czarodziejów. - Francesca nie kryła rozczarowania. - Domyślam się jednak, że nie kontaktujesz się ze mną, by plotkować jak stara kwoka, to do ciebie nie podobne, Weddin.
- Podjęłam się czegoś, co znacząco przewyższyło moje zdolności. Chciałabym poprosić cię o pomoc, najszybciej jak to możliwe. - Ayana wymownie spojrzała za siebie, uznając to jednocześnie za doskonały pretekst, by nie spojrzeć kobiecie w twarz, gdy przyznawała się do swej niekompetencji. 
Francesca nie odpowiedziała, dając jednak niewerbalny sygnał, by nekromantka zrzuciła jej na barki ów problem. Dziewczyna nie czekała ani chwili, natychmiastowo przenosząc siebie oraz nieprzytomnego Lutobora w sam środek Akademii Sztuk Magicznych. 
~*~
Minęły siedemdziesiąt dwie godziny. Trzy dni odkąd Ayana pojawiła się w elfiej komnacie wraz z konającym mężczyzną. Od tamtej chwili niemal nie zmrużyła oka, spełniając rozkazy Francesci, która wypruwała własne żyły, by nie dopuścić do tragedii. Nie zadawała pytań, nie żądała wyjaśnień, a Sardothien była jej za to niesamowicie wdzięczna. Gdy maraton dobiegał końca, dziewczyna zasypiała na stojąco, by ostatecznie spocząć na jednej z podszytych futrem ław, wydających się wówczas najwygodniejszym meblem, na jakim kiedykolwiek leżała. Obudziła się następnego popołudnia, lecz elfka nie pozwoliła jej zobaczyć Lutobora, namawiając do zajęcia się własnymi sprawami. Ayana z początku oponowała, lecz po chwili zdała sobie sprawę, że jej obecność na niewiele by się zdała. Wybrała się więc na spacer po akademickich ogrodach i oranżeriach, mając nadzieję na spotkanie kilku mętnych adeptów, na których narzekała Francesca. Nie zdecydowała się na to jedynie w celach rozrywkowych, upatrzyła w przechadzce idealną okazję, by rozeznać się wśród swych przyszłych uczniów. Semestr trwał od kilku miesięcy, lecz obowiązkowe zajęcia z alchemii rozpoczynały się dopiero po przesileniu zimowym, od którego dzieliło ich jeszcze sporo czasu. Nekromantka nienawidziła jednak niespodzianek, tym bardziej, gdy w grę wchodził nauczany przez nią przedmiot - zamierzała wyszkolić ich na wybitnych alchemików, choćby miało wiązać się to ze wzrostem ilości nieprzespanych nocy i reputacją czepliwej jędzy. Już raz zawiodła pod względem magicznych zdolności, nie mogła pozwolić sobie na zszarganie zielarskiej reputacji.
~*~
Wróciła do budynku po czterech godzinach, natychmiastowo kierując się do skrzydła szpitalnego, do którego według zaleceń Francesci przeniesiono polimorfa. Ayana nie rozumiała, dlaczego tak bardzo przejmowała się jego stanem zdrowia - być może wiązało się to z poczuciem odpowiedzialności lub chęcią spłacenia długu za uratowanie jej życia. Wiedziała jednak, że nie odpuści, dopóki ten nie stanie o własnych siłach. Wpadła do pomieszczenia niczym burza, niemal przyprawiając o zawał siedzącą w kącie pielęgniarkę. Przeprosiła niedbale, szukając wzrokiem ukrytego za parawanem Lu. Ku ogromnej uldze, był przytomny, choć wciąż zbyt słaby, by opuścić łóżko. 
- Hael Francesca. - rzuciła po elficku, próbując wyjść przed mężczyzną na jak najbardziej opanowaną. Była w końcu czarodziejką, a nie rozemocjonowaną trzpiotką. 
Odczekała, by to polimorf wyczuł jej obecność - dopiero wtedy zbliżyła się jeszcze bardziej, siadając na brzegu sztywnego materaca. Dostrzegła jego zbite z tropu spojrzenie, które bezgłośnie błagało o wyjaśnienie, gdzie znalazł się tym razem. Dziewczyna roześmiała się na samą myśl, jak burzliwe były dla niego ostatnie dni.
- Nie martw się, to miejsce jest znacznie bezpieczniejsze niż moja piwnica. - Odchyliła głowę do góry, spoglądając w sufit. - O ile wiesz, jak się zachować. - dodała prowokacyjnie - Witaj w Akademii Sztuk Magicznych Terpheux, siedlisku straszliwych wiedźm i przemądrzałych szczeniaków, którym wydaje się, że cokolwiek potrafią. 
Przeniosła wzrok z powrotem na Lutobora, który zdawał się teraz jeszcze bardziej bezsilny, aniżeli na samym początku rozmowy. Nie dziwiła mu się ani trochę, będąc na jego miejscu, nie czułaby się lepiej.
Chciała kontynuować rozmowę, lecz nagłe pojawienie się grupy adeptów prowadzonych przez dobrze znaną nekromantce profesor skutecznie ją uciszyło. Obie strony zdawały się równie zaskoczone widokiem drugiej. 
- Ayana, cóż za niespodzianka. Nie spodziewaliśmy się ciebie tak wcześnie. - Czarodziejka była wyraźnie zmieszana, choć widok leżącego nieopodal mężczyzny wyraźnie ją rozbudził. - Kim jest twój przyjaciel?
Widziała dwuznaczne spojrzenia grupy studentów, mogła przysiąc, że słyszy kłębiące się w głowie nauczycielki przypuszczenia na temat jej relacji z nieznajomym. Nie mogła pozwolić na niedopowiedzenia, na powstanie krzywdzących plotek.
- To mój uczeń, kochana. Poprosił o dodatkowe lekcje jeszcze przed rozpoczęciem właściwych zajęć, ale sprawy nie poszły po naszej myśli. Wiesz, jak ciężko jest ich upilnować, biedak zatruł się psianką. - Westchnęła ciężko, w głębi duszy błagając, by Lu grał w tę grę razem z nią.
Oszustwo najwidoczniej zadziałało, gdyż obie kobiety po chwili zaśmiały się perliście, wymieniając uwagi na temat nieuwagi studentów, by po chwili rozejść się w swoje strony.
- Było blisko, cholera. - mruknęła pod nosem - Teraz siedzimy w tym razem, dopóki nie odzyskasz pełni sił. Muszę wymyślić, jak wytłumaczyć, dlaczego nie chodzisz na zajęcia, po tym, jak przedstawiłam cię jako studenta, a do tego czasu błagam, pilnuj swojego nosa i ogranicz rozmawianie z kimkolwiek, to może przeżyjemy. - Zaczęła nerwowo okręcać kosmyk włosów wokół palca. - Poznałeś też moje imię, nie musisz go używać, jeśli nie chcesz, jest dość pospolite. A, właśnie! Odkąd tylko nas teleportowałam, chciałam pokazać ci bibliotekę, może dowiesz się czegoś więcej o polimorfach. Przez niemal cztery wieki zgromadziliśmy tu niezłą kolekcję. Jesteś w stanie chodzić? - zapytała, jednocześnie gryząc się w język za gadulstwo - Wybacz, słowotok to moja reakcja stresowa.

poniedziałek, 2 września 2019

Od Lu do Ayany

Wszystko wydarzyło się tak nagle, że chłopak nie wiedział jak dobrze zareagować. Z jednej strony był skazany na dziewczynę i musiał jej zaufać, a z drugiej coś mu podpowiadało, że nic mu nie grozi. Posłusznie wykonywał jej polecenia, jednak gdy dziewczyna się zaniepokoiła, on także czuł się niepewnie. Miał jedno zadanie, nie zemdleć, rzekomo wystarczy rozmowa, ale o czym rozmawiać i od czego zacząć?
- Przybyłem pieszo od wschodu, w sensie z Pablares, ale stamtąd uciekałem. Pochodzę z drugiego kontynentu, z Vertfolque.
Zamilkł na chwilę, przecież nie opowie jej całego swojego życia, co by ją to obchodziło. Jak widać ma swoje własne problemy.
Powiedz jej tylko to co ważne, albo cokolwiek.
Zanim dziewczyna zdołała o coś zapytać, ten kontynuował.
- Pewnie chcesz wiedzieć co robiłem w Pablares. Szukałem odpowiedzi, na co? Otóż na to kim się stałem i dlaczego. Nie chodzi o moje mechaniczne ramie, bo to chyba jedyna wartościowa część mojego ciała. Raczej o to jak stałem się polimorfem i kto się do tego przyczynił. Nie żebym narzekał na to jaki jestem, bo już przywykłem i widzę wiele zalet obecnego stanu. Raczej chcę wiedzieć, czemu akurat mnie wybrano i jakiemu celu to ma służyć. W sumie to jak tutaj się znalazłem, to ty  mi wyjaśnij, zemdlałem w lesie, a jestem tutaj.
Zapadła chwilowa cisza, a polimorfa lekko zemdliło, podparł się lekko i spojrzał stłumionym wzrokiem na dziewczynę. Uśmiechnął się lekko do niej, po czym spojrzał w bok.
- Dlaczego ci pomogłem? Czemu ty mnie pomagasz? W końcu to chyba nie ze względu na dług wdzięczności. Chyba, że się mylę. Nie wiem co o mnie myślisz, ale ja nie oceniam ludzi po tym, czym się zajmują, leczy po ich czynach. A ciebie ledwie poznałem, nie darowałbym sobie gdybym po prostu zostawił cię na pastwę losu. 
Lutobor mówił coraz bardziej niewyraźnie i robił dłuższe przerwy między zdaniami. Cały świat zaczął się dla niego rozmazywać, a ból się nasilał. Po ekspresjach twarzy obojga, było widać, że nie dzieje się dobrze, a czas leci zdecydowanie zbyt szybko. Jednak dla polimorfa jakby wszystko zwolniło i chwila trwała wieczność. Po tej długiej chwili jakby się ocknął i spojrzał na Ayanę. 
- N-nie wiem czy to dobrze, ale już mnie nie boli, praktycznie nic nie czuję... - po tych słowach stracił przytomność i upadł.