sobota, 28 listopada 2020

Od Sorena do Vaeril'a

Dochodzący zza sennej zasłony głos napełniał go przerażeniem, sprawiał, że ciałem wstrząsały spazmy odrazy i nadmiernego wręcz strachu - Soren czuł się, jak w klatce, z której w żaden sposób nie miał jak się wydostać. Przed oczami migały mary nieprzyjemnej przeszłości, wszelkich chwil, w których ocierał się o śmierć, cudem unikając podążającego za nim krok w krok stryczka oraz przebrzydłego uśmiechu ostrzącej na niego zęby kostuchy, a z każdą kolejną wizją pogłębiało się wywołujące dreszcze na plecach uczucie utraty kontaktu z rzeczywistością. O Bogu Komedii Tragicznych, choć na chwilę odwróć swój pełen pogardy wzrok, choć raz pozwól zasmakować błogiego spokoju, którego posmak Soren dawno już zapomniał. Nieważne jednak, jak wiele błagań wykrzykiwał we śnie, jak w desperacji miotał, pragnąc uciec z zasięgu wzroku swych oprawców, w ostateczności okazywał się jedynie nieznaczącym nic, królewskim pomiotem przygniecionym do ziemi ciężarem korupcji i splamionej oszczerstwami korony. I choć przez ostatnie miesiące obrzydliwe mary ustały, dając młodzieńcowi fałszywe poczucie bezpieczeństwa, wraz z incydentem na balu, w którym niemal stracił bliskiego sercu towarzysza i jakże straszliwym otarciem się o śmierć, koszmary powróciły ze zdwojoną siłą, a książę raz jeszcze, opadłszy z sił, pozwolił się im osaczyć. I być może gdyby nie nagły przypływ ciepła, subtelny uścisk wokół jego okrytej szramami dłoni, ohydna zmora zdołałaby pochłonąć go w całości. 
Z początku nie zrozumiał sytuacji, odruchowo chcąc wyrwać się z cielesnych więzów, przygotowując się na najgorsze, lecz rozlegający się w ciemności, przynoszący ukojenie głos skutecznie sprawił, że w jednej chwili rozluźnił napięte dotychczas ze strachu mięśnie, oddychając głęboko. 
-Już dobrze. - Skłamał, a przynajmniej do pewnego stopnia, nie chcąc zrzucać Vaeril'owi na głowę również własnych problemów. Wyjście na jaw prawdy o Dereku było wystarczającym ciosem. 
W rzeczywistości czuł się paskudnie, każdy skrawek ciała pulsował niemożliwym do zdefiniowania bólem, rozsadzającym go od wewnątrz - chciał płakać, być może wrzeszczeć, bądź zwijać w przesadnej agonii, wykrzykując w eter pełne nienawiści i zgorzknienia słowa skierowane ku wszystkim tym, których czyny doprowadziły go do takiego stanu. I być może by to zrobił, obnażając w ten sposób wcześniejsze łganie, gdyby nie ponowna fala ciepła pieszcząca skórę dłoni. Soren ze zdziwieniem spojrzał ku źródłu niespodziewanego blasku, spotykając skryte w ciemnościach, wpatrzone w niego oczy swego towarzysza. Białowłosy zastygł w bezruchu, jakby sparaliżowany nagłą czułością, migoczącymi w elfickich tęczówkach iskrami - i być może związane było to z drastycznym kontrastem pomiędzy odczuwanymi jeszcze chwilę wcześniej emocjami a przepełniającym go obecnie spokojem, lecz w tamtej chwili Soren po raz pierwszy od pewnego czasu poczuł, jak usta samoistnie wyginają się w delikatnym uśmiechu, a jego palce mocniej owijają wokół dłoni Vaeril'a. Gdyby zależało to od niego, nie puściłby jego dłoni już nigdy. 
- Na przyszłość mów, kiedy zrobisz sobie krzywdę. - Głos elfa zdawał się wówczas najpiękniejszą melodią, jaką dane mu było słyszeć.
Acedia nie potrafił odpowiedzieć, odnosząc wrażenie, jakoby pojedyncze słowo miało doprowadzić go do płaczu. Ograniczył się więc do subtelnego skinienia głowy, odprowadzając spojrzeniem kładącego się ponownie Vaeril'a, nie odrywając wzroku aż do chwili, gdy miarowy oddech skutecznie zakomunikował, że ściskający wciąż jego dłoń elf zasnął. I choć Soren przez dłuższą chwilę bił się z myślami, czy sam również powinien podjąć próbę spoczynku, czy w strachu zarwać kolejną noc, odczuwane wciąż dzięki brunetowi poczucie bezpieczeństwa i ciążące powieki skutecznie sprawiły, że wbrew szeptającym mu do ucha wątpliwościom, powitał sen z uśmiechem na ustach. 

***

Obudził się późno, zdecydowanie zbyt późno, zupełnie jakby jego organizm samoistnie zdecydował się dać Sorenowi do zrozumienia, jak wyczerpały go ostatnie wydarzenia. Westchnął więc ciężko, z bólem serca zauważając, że Vaeril zdążył już wstać, po raz pierwszy od kilku godzin puszczając jego dłoń - książę leżał tak jeszcze przez chwilę, bezmyślnie wpatrując się w leżącą bezwładnie rękę, nim w końcu wstał, przygotowując się do kolejnego poświęconego w całości piekarni dnia. 
-Vaeril! Pomóc ci w czymś? - Krzyk rozniósł się echem wśród wiejącego wciąż pustkami wnętrza, lecz odpowiedź nie nadeszła. - Vaeril? - Zawołał więc raz jeszcze, jednak ponownie spotkał się jedynie z wyjątkowo niepokojącą ciszą.
Instynktownie przyspieszył kroku, zaglądając do każdego mijanego po drodze pokoju, starając się za wszelką cenę odgonić napływające do głowy, aż nadto złośliwe wizje zagłady, jakoby elfowi stała się krzywda, gdy nieświadom niczego Soren zwyczajnie spał. Przeklął pod nosem, przez krótką chwilę odczuwając pewne wyrzuty sumienia, że w ostateczności uległ zmęczeniu - czy gdyby pozostał czujny, zdołałby uchronić towarzysza przed nieznanym mu losem? 
Przyspieszył kroku, w jednej chwili pojawiając się w jadalni, będącej ostatnim punktem na jego liście miejsc, które powinien odwiedzić, lecz ku własnemu nieszczęściu tam również nie natrafił na bruneta. I właśnie wtedy, gdy stres sięgał zenitu, kątem oka zdołał spostrzec leżący na środku stołu zwitek papieru, pokryty z lekka koślawym, wyjątkowo charakterystycznym pismem. Soren w jednej chwili utkwił w nim swój wzrok, wzdychając z ulgą. I choć krótki liścik wyraźnie wskazał mu obecne plany i lokalizację Vaeril'a, kojąc tym samym poddenerwowane wciąż zmysły, pewien zalążek negatywnych emocji wciąż kłębił się w jego wnętrzu, nie pozwalając o sobie zapomnieć. Już zbyt wiele razy niemal stracił bliskiego sercu kompana, by nie odczuwać tej jakże wymęczającej dozy strachu za każdym razem, gdy nie mógł osobiście czuwać nad jego bezpieczeństwem. Mimo wszystko wiedział, że natarczywe podążanie za nim krok w krok nie było jakkolwiek zdrowe - brunet zasługiwał przecież na swobodę, własną przestrzeń, a Soren nie chciał, by Vaeril poczuł się jakkolwiek osaczony. Anioł przetarł obolałe skronie, osuwając się na jedno z pobliskich krzeseł, oddychając głęboko. 
- Uspokój się, do cholery. - mruknął pod nosem, nie odrywając wzroku od ściskanego wciąż w dłoni liściku - Nic się nie dzieje.
Siedział tak jeszcze przez dłuższą chwilę, pogrążony w myślach i wątpliwościach - nie rozumiał bowiem, dlaczego wyjście Iversena wywoływało w nim tak drastyczną w skutkach burzę emocji, których za nic w świecie nie potrafił zatrzymać. Zresztą nie tylko one sprawiały, że w Sorenie wrzało wręcz z przeróżnych, niekiedy sprzecznych ze sobą uczuć - samo spojrzenie ku brunetowi, usłyszenie rozemocjonowanego głosu, czy przypadkowy dotyk skutkowały falą ciepła, osobliwego otępienia, którego książę nie potrafił jednoznacznie określić. Nie rozumiał, a może zrozumieć nie potrafił wszystkich tych rzeczy, które wstrząsały nim przez ostatnie tygodnie, może i miesiące, nie dając o sobie zapomnieć. 
- Coś ty mi zrobił? - Westchnął ciężko, wstając od stołu.
Soren nie miał bladego pojęcia, co powinien ze sobą zrobić, by w jakikolwiek sposób zabić trochę czasu, pozornie przyspieszając powrót elfa. Przez długi czas kręcił się więc po domu, poprawiając wszelkie stojące krzywo rupiecie, a nawet wycierając pozostałe wciąż na niektórych półkach kurze, niepewnie naśladując tym samym wyuczone wczoraj przez Vaeril'a ruchy. I choć zadanie zdawało się na pozór nużące i aż nadto męczące, pozwoliło skutecznie zająć myśli, odwodząc je od wszelkich pozostałości po nocnych oraz porannych zmartwieniach. Gdyby wiedział wcześniej, że sprzątanie działa tak terapeutycznie, nigdy nie wykorzystywałby do tej kwestii innych osób. W wyniku nagłego transu, omamienia podjętym zajęciem, Soren nie zorientował się nawet, że posprzątanie jednego pomieszczenia przeistoczyło się w ponowne uprzątnięcie całego domostwa - sam chłopak był zaskoczony, z jaką łatwością mu to przyszło, biorąc pod uwagę, że jeszcze niedawno nie potrafił odróżnić miotły od mopa. Uśmiechnął się więc, z pewną dumą wpatrując w połyskującą wręcz podłogę i poukładane na odpowiednich miejscach przedmioty, których poprzednim razem nie mieli już siły pochować. Vaeril na pewno będzie zadowolony. Myśl pojawiła się niemal automatycznie, skutkując zaskoczonym zmarszczeniem brwi - dlaczego w pierwszej kolejności znów myślał o nim? Potrząsnąwszy głową, jakby próbując siłą wszystko z niej wyrzucić, odłożył wszelkie środki czystości do odpowiednich szafek, po drodze przechwytując piętrzące się w kącie worki ze śmieciami oraz niepotrzebnymi im rupieciami, których przez natłok pracy nie mieli czasu się pozbyć. Soren nie zamierzał dźwigać ich przez całe mieszkanie, w jednej chwili przeskakując na tyły budynku, skąd, jak poinstruował ich poprzedni właściciel, ktoś prędzej czy później je przejmie. Tak więc zrobił, z ulgą pozbywając się aż nadto ciężkich worków - nie spodziewał się, że zrezygnowali z aż tak pokaźnej części wyposażenia. Wzruszył jednak ramionami, nie zamierzając dłużej się nad tym zastanawiać, szykując się do teleportacji z powrotem do środka, nim stłumione szeleszczenie skutecznie wytrąciło go z równowagi. Zastygł więc w bezruchu, wytężając zmysły, próbując zlokalizować źródło niespodziewanych odgłosów. I choć nie brzmiały one jakkolwiek groźnie, białowłosy czuł się w pewien sposób niepewnie, gdy przeszukiwał okolicę bez miecza przy boku. Całość nie zajęła jednak długo, a już po chwili Soren klękał tuż obok niewielkiego, ubrudzonego błotem kota, którego wychudzona postura wyraźnie wskazywała, że błąkał się samotnie już od dłuższego czasu. I choć poczuł pewną ulgę, że hałasy nie okazały się spowodowane kolejnym niebezpieczeństwem, wpatrując się w zabiedzoną przybłędę, przed oczami Sorena w jednej chwili mignęły wszystkie chwile sprzed czterech laty, gdy to on, wygłodzony i rozgoryczony cudem unikniętą egzekucją, znalazł się w podobnej sytuacji, gdy z bolącym sercem błagał, by ktoś się nad nim zlitował. I być może osobliwe porównanie wpłynęło na Sorena znacznie bardziej, niż sam chciałby przyznać, a może to narastająca od dłuższego czasu empatia, która zdołała w końcu się przebudzić, pokierowała jego działaniami, gdy subtelnymi ruchami wziął stworzenie na ręce, nie mając serca, by zostawić je same sobie. 

***

Chłopak nie miał bladego pojęcia, jak powinien poprawnie zająć się kotem - jedynymi zwierzętami, nad jakimi kiedykolwiek sprawował opiekę, były konie, których oporządzanie nijak miało się do odtratowywania kociej przybłędy. Mimo wszystko dołożył wszelkich starań, robiąc co w jego mocy, by doczyścić zlepioną brudem sierść i podsunąć coś do jedzenia, dzięki czemu kot mógłby odzyskać choć odrobinę siły - zmagania zdawały się trwać w nieskończoność, wydzierając z Acedii resztki energii. Chłopak odetchnął dopiero w chwili, gdy umyte i najedzone zwierzę, niby niczym nie przejęte, zasnęło na przygotowanym w pośpiechu z jednej książęcych koszul legowisku, ulokowanym na środku kuchennego stołu. Książę usiadł na pobliskim krześle, kładąc głowę na drewnianym blacie, nie odrywając wzroku od śpiącego w spokoju kota. I choć nadal nie rozumiał, dlaczego z taką łatwością przyszło mu zadecydowanie o zaopiekowaniu się stworzeniem, nawet przez chwilę nie pożałował swej decyzji - pamiętał bowiem doskonale, jak bardzo pożądał niegdyś, by ktoś zajął się nim w ten sam sposób. Pochłonięty obowiązkami i własnymi rozważaniami Soren nawet przez chwilę nie pomyślał, w jaki sposób wytłumaczy Vaeril'owi całe zajście, ba, całkowicie zapomniał, że dalsze losy kociaka są przecież zależne od nich obu, a nie jedynie nagłych zachcianek księcia. I własnie wtedy, gdy Soren doznał nagłego oświecenia, starając się na poczekaniu sklecić w głowie sensowne wyjaśnienia, dlaczego na ich stole śpi odnaleziony na tyłach domu kot, do jego uszu dotarło charakterystyczne skrzypnięcie drzwi i dobrze znany mu głos. Nie musiał długo czekać, nim w kuchni pojawił się obładowany zakupami elf, przeskakujący zdezorientowanym spojrzeniem pomiędzy swym towarzyszem, a nowym, niespodziewanym domownikiem. 
- Mogę to wyjaśnić! - Uniósł ręce w geście poddania, wstając od stołu.
Jak powiedział tak zrobił i pomagając Vaeril'owi rozpakować przyniesione z targu zapasy, opowiedział o wszystkim, co wydarzyło się podczas jego nieobecności, włącznie ze szczegółami na temat chwilowego stresu związanego z jego zniknięciem, choć jego głos zdawał się znacząco przyciszać, gdy o nich wspominał. Gdy skończył, odczekał chwilę, jakby dając towarzyszowi czas na zebranie myśli i zastanowienie się nad własną opinią na temat całej sytuacji.
- Więc...możemy go na razie zatrzymać? - wypowiedział pytanie zdecydowanie szybciej, niż wcześniejszy monolog - Macie nawet takie same oczy. - Uśmiechnął się pod nosem, wymownie przeskakując spojrzeniem pomiędzy elfem, a nowym, zwierzęcym kompanem.

[Vaeril? >.< ]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz