środa, 8 lipca 2020

Od Herodoty do Taiki

link w zdjęciu*


W Arenie dzień był dość ciepły i jasny. Każdej kolejnej doby słońce zostawało na nieboskłonie coraz dłużej, ciesząc tym szczególnie dzieci, które spędzały całe dnie poza swoimi domami i radośnie się bawiły. Tylko w podmuchach wiatru kryło się nieprzyjemne, wręcz przejmujące do kości zimno. Szczęśliwie podmuchy nie pojawiały się bardzo często, co rudowłosa kobieta sprzedająca na ruchliwym placu przyjmowała z wyraźną ulgą. Przyszło jej zająć na targu akurat dość zacienione miejsce, więc i tak było tam już chłodniej. Owinęła się mocniej w swój ciemnozielony płaszcz, kiedy z kolejnym podmuchem mroźnego wiatru jej ciało przeszły nieprzyjemne dreszcze.
Przy straganie pojawił się chuderlawy mężczyzna. Pomimo odległości młoda dziewczyna zauważyła, że musiał być od niej wyższy co najmniej o głowę. Uważnym wzrokiem przyglądał się wystawionym materiałom. Rudowłosa od razu przeszła do natarcia licząc, że klient pozostanie na dłużej a może nawet uda się zachęcić go do zakupu. Przez rozstawienie stoiska w niekorzystnym miejscu od samego początku liczyła straty, jednak przybyła na targ zbyt późno by ustawić się w lepszej części placu. Dlatego teraz klient liczył się bardziej niż zazwyczaj. 
Razem z młodzieńcem był wyraźnie dojrzalszy z rysów twarzy mężczyzna. Trzymał się na uboczu z wyczuwalną niechęcią. Początkowo Dotka nawet go nie zauważyła, jednak nawet z takiej odległości dało się wyczuć odór unoszący się z nieciekawego typka. To nieprzyjemna woń zwróciła uwagę rudej i sprawiła, że wydobyła jego sylwetkę z wnęki na schodach prowadzących do czyjegoś prywatnego lokum. Kwaśny smród alkoholu i ostrego potu drażniły jej nos, ale z całej siły starała się skupić na tym mężczyźnie, który stał bezpośrednio przed nią. 
Miała znaleźć dla tej dwójki płaszcze. Wiedziona przeczuciem niemal natychmiastowo wybrała trzy okrycia; jedno ze zdobieniami wyszywanymi złotą nicią i dwa całkiem czarne. Każde utrzymane w wyrafinowanym stylu, wykonane zostały z różnego materiału. Choć stroje były dobrej jakości, różniły się znacząco, a przez to również - ich możliwy użytek. Każdy z płaszczy wycięty był z jednego kawałka materiału. Okrycie zdobione złotymi nićmi było lekkie i stosunkowo cienkie. Choć eleganckie, nie zapewniłoby dobrej ochrony przed wiatrem, ale w razie deszczu, który mógł zaskoczyć w drodze stosunkowo szybko schnął. Równocześnie płaszcz był bardzo długi i choć klient również unosił głowę wysoko ponad ziemię, przypuszczała, że strój może nie być nazbyt komfortowy. Niektórzy przedkładali jednak wygląd nad wygodę, a ten strój, choć niezbyt dopasowany do postury potencjalnego kupca, zdecydowanie wyglądał. Pozostałe dwa płaszcze wykonano kolejno z grubszej warstwy barwionej bawełny i wełny. Odróżniał je głównie krój oraz długość stroju. Jeden z nich pozbawiony był wszelkich ozdób i wiązany pod szyją zwykłymi sznureczkami, za to drugi posiadał metalowe klamry zapinane łańcuszkiem. 
Miała wrażenie, że to będą najlepsze propozycje dla jej gościa. Jego zamyślona postura i rozjaśniona twarz dawały znać, że prawdopodobnie wcale nie myliła się przy wyborze. Kątem oka dostrzegła błysk w spojrzeniu czarnowłosego. Od razu stwierdziła, że mężczyzna musi znać się na ubraniach. Choć może była to zwykła wybredność, ale Herodota niemal widziała w jego oceniającym spojrzeniu, jak analizuje każdy detal strojów. 
Kiedy on zastanawiał się nad wyborem, krawcowa dokonała selekcji okrycia dla drugiego z mężczyzn, który zaczął kierować w stronę jej klienta marudne narzekania, że marnują teraz czas a wcześniej tak bardzo Taikince, jak się do niego zwracał, zależało na szybkiej podróży w głąb Ratonlavev.
Dziewczyna aż zastygła w bezruchu na tę wzmiankę. Myśli biły się w jej głowie o pierwszeństwo. Dopiero po chwili oprzytomniała. Jeśli rzeczywiście kierują się w tę stronę, może udałoby jej się z tego skorzystać. W końcu druga taka okazja raczej nieprędko się trafi. A jej byłoby teraz bardzo na rękę zyskać pozytywne układy. 
Przedstawiła młodemu mężczyźnie kolejny strój, który uznała za odpowiedni dla towarzyszącego mu, wycofanego kompana i sama spróbowała nawiązać rozmowę, popychając ją bez ogródek na właściwe tory:
— Więc wędrujecie dalej w głąb Ratonlavev? — Przybrała uprzejmy ton głosu. Ciemnowłosy spojrzał na nią uważniej i odpowiedział leniwym skinieniem świadczącym o prawidłowości jej pytania. Dziewczyna kontynuowała więc lekko, jakby niesfornie — Razem z matką też kierujemy się w tę stronę. 
— Tak? 
— Większość życia minęła mi w tych okolicach. — wyjaśniła, nie dając się zniechęcić znudzonym tonem głosu jej rozmówcy. — Drogi często potrafią być źle poznaczone przez złośliwych rolników i bandytów. 
— Złośliwi rolnicy w Ratonlavev? Po co mieliby zmieniać znaki? 
Odpowiedziała wzruszeniem ramion. Jej zaróżowione, pełne wargi układały się do góry w nikłym uśmiechu. W końcu podjęła ściszonym głosem, czując, że w jakiś sposób zaciekawiła swojego rozmówcę. 
— Składają ofiary duchom leśnym.
Nie takiej odpowiedzi spodziewał się Taika. Ruda próbowała zachować powagę, widząc szeroko otwarte w zdziwieniu oczy i uniesione brwi swojego rozmówcy. 
— Naprawdę? — Dorotka nie była w stanie wytrzymać. Parsknęła rozbawiona. 
— Nie! Oczywiście, że nie! Część traktów wiedzie pomiędzy polami, a chłopi zawsze ostrzą widły na przechodnich. Niektórzy specjalnie zaczęli zwodzić ludzi na manowce, żeby nikt im nie wszedł w pole. Podróżni często zajeżdżają i psują plony. 
W rzeczywistości Herodota ostatni raz była w tych stronach kilka lat temu, ale nie zamierzała się do tego przyznawać. Miniony czas wydawał się w jej oczach przeraźliwie długi, mimo wszystko nie wierzyła, żeby południe jakkolwiek zmieniło się w swoich zwyczajach. Chłopi tak po prostu nie odpuszczali. To byli butni ludzie często kojarzeni ze swego upartego nastawienia i wąskiego spojrzenia na świat. Nie byli zbyt kompromisowi i bronili swojego, jak tylko mogli, czasem tylko służebnie pochylając głowę, ważąc przecież również swoje własne życie. Prawdę mówiąc, nie mogli zbyt wiele. Dlatego starali się co najwyżej straszyć podróżnych różnymi sztuczkami albo mylić ich trasę. Herodota osobiście spotykała się z tymi zachowaniami i zawsze zastanawiało ją czy miastowi naprawdę nie wiedzą, że to ludzie z roli są za wszystko odpowiedzialni i dlatego wymyślają sobie mityczne stwory, które wyją w lasach albo wiją się w koronach drzew. Chociaż wyobraźnia i ciekawość dziecka wciąż kręciła się w zakamarkach jej głowy, nie potrafiła dać wiary, że stwory, o których ludzie gadali, faktycznie były prawdziwe. Bała się, że są. Chociaż nigdy ich nie widziała ani nie słyszała. 
— Mogę was bezpiecznie przeprowadzić. 
— Pomoc nie będzie konieczna — zaoponował Taika. 
— Durny jesteś i młody! — Kobieta skrzywiła się, kiedy stojący dotychczas w cieniu mężczyzna stanął naprzeciw niej, przynosząc za sobą intensywny odór starego piwa. — Taka lala, że można by... Ałć! No co!? Ja nie wiem, gdzie dzieciarnia ma teraz oczy — burknął urażony. 
— Przepraszam za wuja. Ma za długi jęzor i tylko nim umie paplać. 
— Umiem tym językiem dużo więcej! Mogę pokaz..! 
Herodota zaczęła nabierać przekonania, że być może znalazła się jednak w niewłaściwym miejscu, przy niewłaściwych ludziach.
— Nie! Nie trzeba! — Szybko próbowała ostudzić zapały pijanego przywoływacza. — Może faktycznie niepotrzebnie pytałam... Zwykle wolę podróżować w towarzystwie, bo jest to bezpieczniejsze, niż kiedy dwie kobiety same jeżdżą przez Ratonlavev. No ale nic. Nie będę już o to pytać. A miałyśmy jeszcze miejsce na wozie, można byłoby szybko przebyć trakt.
Krawcowa zobaczyła jak w wodnistych oczach prawie bezdomnego - jak można go było na pierwszy rzut oka określić - mężczyzny zapłonęły iskierki. Może jeszcze coś uda się z tego wyciągnąć? Chociaż do końca zakupów, aż dwójka ciemnowłosych nie odeszła od straganu, widziała, jak energia niemal nosi starszego z nich, nie odezwał się więcej słowem o podróży. Zawiodło ją to, ale nie dała po sobie poznać. Szybko wróciła do swoich zajęć.

Rano Herodota czekała już razem ze swoją matką i zapakowanym wozem na przybycie jej dwóch nowych towarzyszy podróży. Całą noc zastanawiała się, czy postawiła na dobrą kartę. Wędrówka w towarzystwie pijaka nie zachęcała jej, ale teraz było już późno, żeby odmówić. Mogłaby po prostu odjechać bez słowa, ale wtedy musiałaby wysłuchiwać ciągłych narzekań na swój temat, wymawianych przez rodzicielkę. Starsza kobieta nie lubiła krętactwa i uciekania przed czymś, co jest nie na rękę. Zwłaszcza w sytuacjach, których ona nawet nie potrafiła uznać za niekorzystne, bo w końcu cała odpowiedzialność za możliwą farsę i tak zrzuciłaby na swoją córkę. Jak zrobi się niewygodnie albo niebezpiecznie zawsze mogła nawrzucać na Herodotę. 
— Spóźniają się. — stwierdziła nerwowo dziewczyna. Wielki zegar znajdujący się na głównej bramie miasta wskazywał prawie kwadrans po umówionej godzinie. 
— To nie oni? — spytała Mary. Mrużyła oczy przez słońce, patrząc na dwie zbliżające się postaci. Jeden z mężczyzn poruszał się, charakterystycznie kolebiąc z jednej strony na drugą, za to jego towarzysz miał mocny i prosty krok.
Młodsza z dziewcząt przyjrzała się niewyraźnym sylwetkom, aż z rażącego światła wydobyła w końcu szczegóły płaszczy i twarzy kroczących w ich stronę osób. Narzucili szybkie tempo, najwyraźniej zdając sobie sprawę ze swojego spóźnienia. 
— Niestety... 
Taika jako pierwszy stanął przed kobietami, grzecznie się przywitał i podziękował za propozycję wspólnej podróży. Za to, kiedy tuż za swoim wychowankiem pojawił się Pollock, od razu podzielił się niewybrednym komentarzem. Wciąż dało się wyczuć od Egzekutora mocną woń alkoholu, jednak Dorotka mogłaby niemal przysiąc, że wczoraj cuchnął sto razy gorzej. Ze względu na porę panowie szybko dosiedli się na wóz i już chwilę później byli w drodze. 

Południowe, upalne słońce przedzierało się na leśną drogę pomiędzy wysokimi koronami drzew. Wiatr szumiał przez gęste liście obrastające gałęzie. Było duszno i parno. Ruda zazdrościła w tej chwili dwójce mężczyzn podróżujących pod parawanem wozu. Choć opłacali swoje miejsce mniejszą ilością tlenu, temperatura pod okryciem zawsze latem była kilka stopni niższa, a zwały materiałów, które przewoziła krawcowa, pozwalały na wygodne ułożenie się i jazdę w komfortowych warunkach. Na pewno oszczędzili sobie wbijających się w tyłek drzazg, czego nie mogła powiedzieć o sobie Herodota. Czuła jak pieką ją pośladki, a łydki błagają o rozprostowanie. Nie zatrzymywali się jednak. Postój w samym środku lasu byłby ogromną głupotą. Dorotce zależało, żeby jak najszybciej dotrzeć na skraj linii drzew i dać w końcu odpocząć zarówno sobie, jak i potężnej, gniadej klaczy zaprzęgniętej do wozu. Boki stworzenia były mokre od potu, sprawiając, że sierść w tych miejscach była prawie czarna, a z pyska od czasu do czasu wypływała gęsta stróżka piany. Głośne parsknięcia i gwałtowne wzdrygnięcia ogonem, którym koń odganiał od siebie żarłoczne, wielkie muchy dodatkowo świadczyły o irytacji zwierzęcia na przeciągającą się podróż. 
— A to co? 
Głos Pollocka przyciągnął uwagę dwóch kobiet siedzących z przodu, na ławie. Kiedy Mary dłuższą chwilę próbowała przejrzeć gęstą powłokę lasu, Herodota również przegrała w końcu z ciekawością. Spojrzała pobieżnym wzrokiem po zaroślach z lewej i prawej strony, ale nic nie przykuło jej uwagi. Widok na tył zasłaniał wóz i płachta okrywająca go na wysokich, metalowych rurkach mocowanych z dwóch stron pojazdu i łączonych ze sobą w całość. 
— To pewnie jakaś sarna albo dzik. 
— Nie... Tam rzeczywiście coś jest. — odpowiedź Taiki sprawiła, że serce krawcowej niebezpiecznie przyspieszyło — To... Człowiek. 
Wraz z zaskoczeniem, w ostatnim wypowiadanym przez mężczyznę słowie zadrgała też inna nuta. Dorotka nie była pewna jaka. Brzmiała jak zachwyt. Kobieta ściągnęła bardziej wodze, zachęcając konia do przejścia w spokojniejszy stęp, a sama odwróciła się i zajrzała do zacienionego wnętrza wozu. Na jego końcu Ulfsgardowie siedzieli, uważnie się w coś wpatrując. Ona sama nie potrafiła jednak nadal tego dojrzeć. 
W jednej chwili zauważyła kształt wyglądający zza jednego drzewa, a potem Pollocka, który już przekładał nogę na zewnątrz poruszającego się wciąż wozu. 
— Hej, co ty robisz!? — nie zdążyła w żaden sposób zareagować, kiedy egzekutor wyskoczył z wozu. — Weź strzelbę. 
Kiedy odwróciła się do matki, ta już próbowała dosięgnąć znajdującej się pod siedzeniem broni. Ruda ściągnęła wodze i pojazd stanął na środku leśnej drogi. W uszy zakuła głucha, nienaturalna cisza. Tylko kilka much, próbujących obsiąść z każdej strony gniadoszkę, bzyczało nieprzerwanie, drażniąc nadszarpnięte nerwy dwójki kobiet. Herodota znów pospiesznie spojrzała do wnętrza wozu. Brak obecności zarówno Pollocka, jak i Taiki uderzył ją tym bardziej, kiedy usłyszała podniecony, oddalający się, rozedrgany głos:
— Nie uciekaj przede mną! Możemy się przecież razem zabawić! 
— Wróć! Zrobiłbym wszystko! 
Mary trzymała już w swoich dłoniach strzelbę i miała właśnie wyskakiwać z wozu, jednak uprzedziła ją córka. Wyrwała jej z rąk broń, jednym susem znalazła się na ziemi i pognała cichnącym szlakiem łamanych gałęzi i przekrzykiwań. 
— Głupi faceci. — Zaklęła pod nosem nie brzydko. — Pollock! Taika! 
Równie dobrze mogłaby ich teraz zostawić, przemknęło jej przez myśl. Uczucie, że dzieje się coś bardzo złego nie dawało jej spokoju, kiedy w swojej prostej sukni i długim płaszczu próbowała przedrzeć się przez jeżyny. Mężczyźni już zniknęli jej z pola widzenia, żaden odgłos mogący świadczyć o ich obecności również nie był słyszalny. Zwolniła. Rozglądała się uważnie, ale nic poza drzewami i krzewami nie widziała. Przeszły ją ciarki. Karabin ciążył jej na przedramieniu, którym podpierała go nadal w gotowości. Szła dalej. Palec zadrżał niespokojnie na spuście, kiedy rozległ się nagły trzask, a między drzewami dostrzegła zarysy postaci. Miała wrażenie, że słyszy buczenie much, ale kiedy się przybliżyła, uświadomiła sobie, że to ludzkie pomruki. Zaraz po tym dotarła do niej rozgrywająca się właśnie na jej oczach scena. 
Pollock tkwił zatopiony w ciepłym uścisku zmysłowych ramion młodej kobiety. Ich usta toczyły ze sobą żarliwy bój w głębokich pocałunkach. Taika przyciskał się do pleców nagiej baby, a dłoń wciskał bezwstydnie w jej uda. Herodotę ogarnęło poczucie odrealnienia. Poliki zapiekły ją wściekle. Krew przepływała przez cały organizm ze zdwojoną prędkością. Miała wrażenie, jakby znajdowała się równocześnie między snem a jawą. Nie chciała patrzeć, ale nie umiała oderwać wzroku. 
Cień pojawił się między drzewami. Potem następny. Dotka oderwała wzrok od towarzystwa, które umilało sobie czas. Krzyknęła. Rozległ się huk. W nerwach szarpnęła za spust strzelby, która wystrzeliła w ziemię kilka metrów dalej. Podniósł się zamęt. Naga piękność, która jeszcze chwilę temu trwała w ramionach dwójki mężczyzn, teraz spłoszona uciekała w las. Taika sprawiał wrażenie nie wiedzieć, co się dzieje, a Pollock po pierwszym szoku teraz sprawiał wrażenie chętnego, by podążyć za swoją towarzyszką.
— Stój! — Krawcowa chwyciła go za łokieć, a ten zmierzył ją dziwnym wzrokiem.
Wtedy zza jednego drzewa ruszył cień. Ostatni, który pozostał. Reszta rozpierzchła się w lesie. Dorotką kolejny raz wstrząsnął widok paskudnej, pomarszczonej mordy, niewątpliwie będącej kiedyś kobiecą. Ruda próbowała jak najszybciej przeczyścić lufę karabinu i ponownie go nabić, ale dłonie odmawiały jej posłuszeństwa. Z każdą sekundą utykający stwór był coraz bliżej w swoim dziwacznym biegu. Miał wielkie, obwisłe piersi i potargane włosy, w których plątało się błoto, i ściółka leśna. Zwały luźnej skóry poruszały się bezwiednie z każdym krokiem. Starucha zmarszczyła wielki nos, a z szerokich warg wydobyło się charczenie. Herodota upuściła broń. W panice cofnęła się za stojącego najbliżej mężczyznę, potknęła się i chwyciła go mocno za łydkę, próbując zapewnić sobie jakiekolwiek wsparcie. Ledwo zarejestrowała jak Taika złącza jedną z dłoni ze swoim czołem, drugą wykonuje jakiś gest w powietrzu. Cofnęła się jeszcze bardziej, kiedy ogień zapłonął tuż przed nimi. Skrzek. Owłosione cielsko stwora w moment zajęło się ogniem. Sparaliżowana strachem dziewczyna wpatrywała się, jak dziwna kobieta opada na pokrycie leśne. Ręce i nogi istoty poruszały się jeszcze kolejnych kilka minut. Herodota nie mogła stwierdzić czy były to pośmiertne konwulsje, czy jeszcze ostatnie próby ugaszenia zaklętego ognia. 
W końcu ogień przycichł i zniknął całkiem. Na ogrzanej ziemi zostało sczerniałe cielsko. W niektórych miejscach skóra całkiem się stopiła, odsłaniając ludzkie narządy. Gdzieniegdzie z ran wypływała bezbarwna ciecz, mieszająca się z wolno pojawiającą się krwią. 
— Baba leśna... — Dorotka sama ledwo poznała swój stłumiony, schrypnięty głos. 
Pierwszy raz stanęła oko w oko z demonem. W Bzdrogach częste były opowieści o najróżniejszych bestiach, ale dziewczyna nigdy nie potrafiła stwierdzić czy dorośli tylko drwili tymi historiami z dzieci, które wszystkiego się bały, czy było w tym ziarnko prawdy. 
  

*utwór do opowiadania

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz