poniedziałek, 6 lipca 2020

Od Danny'ego do Lookyo

Obserwowałem jak zielona smuga światła, która pokrywała gruzy ściany, podnosi je i układa z powrotem na swoje miejsce, łatając dziurę. Po chwili nie było znaku po zniszczeniu, a ja zacząłem się zastanawiać, czy gdyby po drugiej stronie mieszkał właściciel, czy by mnie stąd wyrzucił.
- Dzięki – powiedziałem spokojnie, jakby z ulgą, że nie musiałem sam tego naprawiać, bo co ja bym mógł zrobić? Prędzej bym kogoś wynajął i wziął ich ofertę na kredyt, a gdyby właściciel się dowiedział, na pewno musiałbym to przepracować dwa razy więcej, niż to by kosztowało.
- Skoro się dogadaliśmy, wracamy – spojrzała na Lookyo i kota. Pierwszy po chwili usiadł na jej ramieniu, ale został strącony. Drugi jeszcze dłuższą chwilę lizał się po łapie, aż w końcu ceremonialnie wstał, rozciągnął się i ruszył za kobietą. Pożegnawszy się z chochlikiem, zamknąłem za nimi drzwi i głęboko odetchnąłem, przy okazji wypuszczając z ust obłoczek zimna, który zamienił się w szron i przez moment lewitował w korytarzu. Nagle ujrzałem kątem oka jakiś blask z dołu. Wziąłem w dłoń naszyjnik, jaki od niej kupiłem i zobaczyłem, że czarny środkowy kamień, zaczyna świecić na biało. Poszedłem do pokoju, gdzie usiadłem na łóżku, zdjąłem go i zacząłem mu się przyglądać. Im dłużej to robiłem, przedmiot powoli gasnął. „Może powinienem o to zapytać”, pomyślałem. Spojrzałem na drzwi, pewnie bym ją jeszcze złapał, ale nie miałem ochoty już ani jego, ani jej widzieć, przynajmniej w tej chwili. Narobili mi więcej kłopotu, niż ja potrafiłem zrobić w ciągu tygodnia.
Kiedy kamień przestał świecić, wróciłem do swojej rutyny i przestałem o tym myśleć.

Minął tydzień, odkąd spotkałem chochlika i czarownicę. Łańcuszek, który miał uśpić demona, działał bez skaz. Pozbyłem się migren, co ciekawsze, przestałem go nawet słyszeć w swojej głowie. Podejrzane jednak było to, że raz na jakiś czas czarny kamień się świecił. Za każdym razem mówiłem sobie, że pójdę i zapytam, o co chodzi, ale zaraz się okazywało, że czasu nie miałem. To praca, własne sprawy, zakupy i tak dalej. Z czasem zapomniałem o przedmiocie, wisiał on sobie na szyi, nie zwracałem na niego uwagi, starałem się też, aby inni tego nie robili, chociaż dziewczyna, z którą pracowałem, dużo mnie o niego wypytywała; koniec końców niczego się nie dowiedziała.
Kiedy skończyłem pracę i właśnie wychodziłem, zobaczyłem za drzwiami coś małego i latającego. Od razu rozpoznałem w tym czymś chochlika. Gdy otworzyłem drzwi, przeleciał mi tuż pod nosem.
- Pamiętasz o darmowej ofercie w sklepie? - zapytał od razu. Ruszyłem chodnikiem w stronę domu.
- Pamiętam, a co? Przeterminowała się? - zapytałem obojętnie, poprawiając torbę na ramieniu.
- Jeśli Ihranaya się znudzi, to wkrótce tak – usiadł mi nagle na ramieniu.
- Wybieram się do was od tygodnia, ale widzisz, nie mam czasu. Oddałeś ten skradziony naszyjnik? - zatrzymałem się przed pasami.
- Ja go nie ukradłem – burknął obrażony. - I tak, mówiłem, że to zrobię – dodał, jakbym uraził jego dumę. - A z czym się do niej wybierasz? Chcesz coś konkretnego? - zadał pytania. Przez chwilę milczał.
- Jeden kamień raz na jakiś czas się świeci. Ten… jak ona go nazwała… księżyc… nieważne. Chcę zapytać, o co chodzi.
- To chodźmy teraz!
- Nie mogę. Muszę zrobić zakupy, nim zamkną sklep.

<Lookyo?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz