wtorek, 7 lipca 2020

Od Sorena do Vaeril'a

Soren nie tracił czujności nawet na chwilę, nieustannie obawiając się, jakoby każdy kolejny krok przybliżał ich ku nieznanym wcześniej niebezpieczeństwom, które jedynie czekały, by zacisnąć swe parszywe szpony wokół ich gardeł, siłą wyrywając z pełnego rozpaczy ziemskiego padołu. Odczuwał więc niemałe poddenerwowanie, a poziom kortyzolu rozsadzał go od środka, gdy nieznany dotąd satyr przedstawił im swą niewątpliwie podejrzaną ofertę - jeśli ostatnie miesiące nauczyły Acedię czegokolwiek, to przede wszystkim tego, że powinni trzymać się jak najdalej od wszelkich kopytnych istot. Nie ukrywał jednak, że mężczyzna zdołał zasiać w nim nutę ciekawości, co w połączeniu z wcześniejszą, niewątpliwie kojącą rozmową z Vaeril'em na temat wspólnej przyszłości sprawiło, że białowłosy nie zastanawiał się długo, odrzucając wszelkie wątpliwości w kąt, dając się prowadzić owemu nieznajomemu ku nowym możliwością. I choć budynek starej piekarni znacząco odbiegał od obrazu, który książę wyobrażał sobie przed oczami, zdecydował się nie wygłaszać swych obaw na głos, jakby obawiając się, że pozorna niechęć sprowadzi na nich orszak wściekłych piekarzy, a oni sami skończą w stojącym na środku jednego z pomieszczeń piecu. Z uwagą przyglądał się więc każdemu najdrobniejszemu elementowi, swym monarchicznym okiem starając się ocenić prawdziwą wartość zabudowy - miała ogromny potencjał, do którego wyciągnięcia potrzeba było jedynie odrobiny ciężkiej pracy. Soren pewien był, że jeśli wezmą się z Vaeril'em do roboty, nie ma dla nich rzeczy niemożliwych, o czym dobitnie przekonali się podczas swej pełnej niespodzianek podróży. Odrestaurowanie starej piekarni wydawało się błahostką w porównaniu ze strachem, jaki odczuwał jeszcze kilka dni temu, gdy samotnie dryfował po wzburzonych wodach oraz błądził wśród leśnej głuszy. Samo wspomnienie osobliwego koszmaru sprawiło, że białowłosy poczuł ogromną potrzebę chwycenia dłoni swego kompana i zaciśnięcia wokół niej najmocniej, jak tylko potrafił, obawiając się, że straci go po raz kolejny. W ostatniej chwili powstrzymał jednak swe odruchy, ponownie skupiając całą swą uwagę na rozgadanym w najlepsze satyrze. Gdy w końcu skończył swe tłumaczenia, dwójka towarzyszy w końcu zyskała chwilę, by porozmawiać w cztery oczy. Wszelkie obawy, jakie cisnęły się im na usta, były logiczne, lecz oboje szybko zdecydowali, że nie mieli niczego do stracenia - dla Acedii liczyło się jedynie to, że znaleźli się tu razem, cali, zdrowi i pełni nadziei na lepsze jutro. W dodatku domostwo nie obciążało ich, stosunkowo niezłych, finansów - w porównaniu z nieznaczącą nic, wykutą wśród fałszywych obietnic i iluzji miłości obrączką, piekarnia znaczyła znacznie więcej. Mężczyźni nie zwlekali więc długo, umawiając się z satyrem na dalsze konsultacje, by zaledwie chwilę później rozpocząć wstępne porządki swego pełnego kurzu królestwa. Soren raz za razem spoglądał ku pracującemu w pocie czoła Vaeril'owi, próbując naśladować jego ruchy najlepiej, jak tylko potrafił - bał się bowiem przyznać, że pozornie banalne obowiązki domowe były dla niego czarną magią, której nie potrafił pojąć. Nigdy nie wykonywał ich przecież samodzielnie - w zamku miał od tego liczną służbę, a podczas swego gildyjnego epizodu ostentacyjnie wykorzystywał niższych rangą zabójców. Obawiał się jednak wygłosić własne obawy przed Iversenem, stresując się, że ten może raz jeszcze poczuć się nieswojo z powodu dzielących ich różnic społecznych, uznając Acedię za bezużytecznego i aż nadto nieporadnego. Chłopak dołożył więc wszelkich starań, by zrobić cokolwiek, nim dziwnie zmęczony całym dniem padł na łóżko, zasypiając niemal natychmiastowo. 
***
Obudził się nagle, całkowicie niespodziewanie, czując dziwnie metaliczny posmak w ustach, gdy siłą wyrwano go z ramion snu. I choć ledwo utrzymywał kontakt z rzeczywistością, mając wrażenie, jakby w każdej chwili mógł ponownie zatopić się w cuchnących starością pościelach, widok zaalarmowanego czymś Vaeril'a zadziałał na niego jak kubeł zimnej wody. Czyżby sielanka nie była im pisana?
- Co się stało? - Jego głos był niski, chrapliwy, gdy unosił się do siadu, rozglądając się wokół skrytego w ciemności pomieszczenia.
- Pada mi na głowę. - Iversen wydawał się zirytowany całą sytuacją, przyjmując wyjątkowo wymyślne pozy, by uniknąć wspomnianych strużek wody.
Acedia przekrzywił głowę, przenosząc wciąż z lekka rozmazany wzrok ku niedostrzeżonym wcześniej szparom w suficie, przez które, w istocie, lała się woda, a dudnienie deszczu z każdą chwilą zdawało się wzbierać na sile. Przeklął pod nosem, próbując wytężyć zaspany wciąż umysł, by wymyślić jakkolwiek sensowne rozwiązanie, lecz zmęczenie i ogólne otępienie sprawiły, że nie potrafił przywołać choć odrobinę logicznie brzmiącego sposobu.
- Czy to nie może poczekać do rana? - Ziewnął, opierając ciążącą mu głowę o własne ramię, by wkrótce w mgnieniu oka podnieść je z powrotem, widząc piorunujący wzrok swego towarzysza.
- Soren, ja nie żartuję. Jeśli chcesz znosić mnie na swojej połowie, to proszę bardzo. - Skrzyżował ręce na klatce piersiowej, wciąż starannie manewrując pomiędzy skapującymi w coraz większych ilościach kroplami deszczu. 
- Będąc całkowicie szczerym, brzmi to całkiem zachęcająco. - Wyrzucił, nim zdążył choćby pomyśleć, co mówi, a usta rozświetlił złośliwy uśmieszek. 
Z nadmiernego rozmarzenia wyrwała go lecąca wprost ku jego twarzy poduszka, której z powodu ospałego stanu nie zdążył uniknąć. Mieszanka stęchlizny, pozostałości kurzu i wilgoci wystarczyła, by całkowicie go rozbudzić, gdy udając obrażanego, odrzucił ją na właściwe miejsce, marszcząc brwi.
- No już, już. Tylko żartowałem. - Uniósł ręce w geście poddania, w akompaniamencie trzaskającego drewna wynurzając się spod kołdry wprost na lodowatą posadzkę.- Idź spać na mojej części, coś na to poradzę.
Vaeril z całą pewnością nie potrzebował zachęty, w mgnieniu oka przewracając się na zajmowaną wcześniej przez Acedię stronę łóżka, z uwagą przyglądając się jednak poczynaniom kręcącego się bezcelowo towarzysza. Soren nie miał pojęcia, co robił, starając się na poczekaniu wymyślić jakikolwiek plan, dzięki któremu dane byłoby mu przespanie choć kilku dodatkowych godzin. Przez chwilę rozważał przejęcie wolnych poduszek i koców, układając się do snu w ulokowanym na dole pseudosalonie, a nawet zbudowanie polowego posłania na podłodze, lecz ostatecznie zrezygnował z obydwu tych pomysłów. Ostatnie wydarzenia odcisnęły na nim piętno na tyle ogromne, że na samą myśl o zostawieniu Iversena samemu sobie odczuwał dziwny niepokój, jakby cały ten koszmar mógł wydarzyć się raz jeszcze, a Soren szczerze wątpił, by szczęście i tym razem się ku niemu uśmiechnęło. Zataczał się więc po ciemnej sypialni, raz za razem potykając się o porozrzucane wokół przedmioty, co skutkowało potokiem licznych, niekiedy wyjątkowo niecenzuralnych przekleństw - w takich chwilach zaczynał żałować, że los nie obdarzył go umiejętnością widzenia w ciemności, bądź władzy nad światłem, jaką dysponowali jego anielscy krewni. Po ciągnących się w nieskończoność poszukiwaniach książę zdołał dopaść w końcu do ulokowanego w jednym z kątów miecza, by dzięki niemu, niczym wyjątkowo specyficznej lasce, zdobyć również kawałki przeznaczonego na opał drewna i zakurzonych narzędzi. Zdmuchując pokrywającą je warstwę kurzu, Soren mógłby przysiąc, że cały brud osiedlił się w jego płucach już na dobre, a on sam będzie pozbywał się go przez następny miesiąc. Odkaszlnął jeszcze kilkukrotnie, zmierzając ku przeciekającej wciąż dziurze, ustawiając wszystkie zebrane przedmioty na nieco staroświeckiej szafce nocnej, samemu stając na przemoczonej części łóżka. W duchu dziękował, że przebijający się do wnętrza blask gwiazd pozwalał zobaczyć mu cokolwiek, zwiększając szanse na powodzenie obmyślonego w pospiechu planu. 
- Co robisz? - Vaeril uniósł się do siadu, podejrzliwie przyglądając się niezorganizowanym poczynaniom towarzysza.
- Chcę to załatać. To przecież nie może być aż takie trudne, prawda? - Wzruszył ramionami, posyłając elfowi ospały uśmiech, nim pochwycił za jedną z przygotowanych wcześniej desek, przykładając ją do sufitu.
Będąc całkowicie szczerym, Soren nie miał bladego pojęcia, co robił, w duchu licząc, że dzięki improwizacji i dobrym zamiarom wszystko jakoś się ułoży. Pochwycił okryte pochwą ostrze miecza, używając rękojeści niczym młotka, uderzając z całej siły, mając nadzieję, że to wystarczyło, by gwoździe przytwierdziły drewnianą belkę chociaż do rana. Powtórzył całą czynność jeszcze kilka razy, powstrzymując się od przekleństw za każdym razem, gdy z powodu ciemności uderzał we własne palce, okrywając je drobnymi ranami i zadrapaniami. Poprosi rano Vaeril'a, żeby coś na to poradził. Gdy w końcu skończył, odrzucił miecz na bok, niemal natychmiastowo kładąc się do łóżka, z dumą zauważając, że dach w istocie przestał przeciekać. Ostatnią rzeczą, jaką zobaczył, nim zasnął, był pobłażliwy wzrok Iversena, który pogłębił się jeszcze bardziej, gdy Soren, niby na złość, przysunął się bliżej niego, nie zamierzając spędzić nocy w schnącej wciąż, mokrej plamie.
- Postaram się nie kraść ci koca. - mruknął pod nosem, zamykając oczy
***
Spotkanie z satyrem nie należało do najprzyjemniejszych doświadczeń - mężczyzna z całą pewnością należał do osób, które przy każdej możliwej okazji starały się wodzić swych rozmówców za nos, łżąc jak pies, byle dopiąć swego. Ku jego nieszczęściu miał jednak przed sobą wprawionego w tego typu transakcjach księcia oraz równie spostrzegawczego elfa, który po serii problematycznych przygód stał się niezwykle wyczulony na wszelkie potencjalne kłopoty. Satyr przeklinał więc jak szewc, nie porzucając jednak swych krętackich sztuczek, niemal plując swym rozmówcom pod nogi, gdy nie dali się złapać w żadną z nich. Dwójka towarzyszy opuściła jego lokum zadowolona, z kopią podpisanych papierów, które, dla całkowitej pewności, sprawdzili dwukrotnie, własnoręcznie upewniając się, że nie zostaną zaskoczeni przez żadne niespodziewane haczyki. Wracali więc do ich nowego domu w znacznie lepszych humorach, nie wspominając nawet o wczorajszych perypetiach z przeciekającym dachem. Soren przysiągł sobie jednak pod nosem, że gdy tylko będzie miał ku temu okazję, zastąpi kawałki drewna czymś lepszym, a może i najmie fachowca, który zrobi to niewątpliwie lepiej niż on. 
Po drodze zdecydowali się wstąpić jeszcze w kilka miejsc, kupując niezbędne im środki czystości oraz zapas jedzenia - całością przewodził jednak Iversen, który bez zastanowienia ściągał z półek kolejne przedmioty, a Soren bez cienia zawahania wierzył mu na słowo, samemu nie mając bladego pojęcia o połowie rzeczy, które trzymał w swoich dłoniach. Gdy kilka dni temu z sercem przepełnionym sprzecznymi ze sobą emocjami recytował, że gotów był na wszystko, byle znaleźć się blisko Vaeril'a, żyjąc wspólnie w spokoju, nie spodziewał się, że proste życie będzie aż tak drastycznie różnić się do tego, które dotychczas prowadził. Zamkowa oraz nabyta w Gildii wiedza okazała się całkowicie bezużyteczna w zderzeniu z obecną rzeczywistością. Soren nie protestował jednak, czując niebywałą ulgę, że los w końcu uśmiechnął się ku nim, pozwalając na odpoczynek od desperackiej walki o przetrwanie i rzucanych pod nogi kłód.
- Myślałeś już, jak urządzimy to wszystko? - Białowłosy odgarnął wpadające do oczu kosmyki, ukradkiem spoglądając w stronę towarzysza. - Musimy być lepsi od tej drugiej piekarni! Żadnej taryfy ulgowej. Trzeba im pokazać, że powinni się z nami liczyć.
- Najpierw naucz się piec, potem próbuj rywalizować z każdym, kogo spotkasz na drodze. - Vaeril uśmiechnął się blado, przewracając oczami. 
Soren zasmiał się pod nosem, pchając dyskusję jeszcze dalej, próbując jakkolwiek zorientować się w planach, jakie jego towarzysz pokładał w świeżo nabytej posesji. Rozmowa trwała aż do chwili, w której przekroczyli próg mieszkania, niemal natychmiastowo zabierając się za porzucone wczoraj porządki. I choć Acedia wciąż w większości błądził, niczym dziecko we mgle, poprzysiągł sobie, że zrobi co w jego mocy, by spełnić marzenie swego kompana. Był mu to winny. W jednej chwili pochwycił więc walające się po podłodze przedmioty, odkładając je w odpowiednie miejsce, a te, których stan wyraźnie wskazywał, że na wiele im się nie zdadzą, natychmiastowo wyrzucał - było to prawdopodobnie jedno z niewielu zadań, które faktycznie potrafił wykonać, nie sprawiając przy tym większych kłopotów. Nieustannie błądził jednak wzrokiem ku Vaeril'owi, samemu nie do końca wiedząc, czy powodem, dla którego to robił, było nieuzasadnione pragnienie zobaczenia go raz jeszcze, czy próba uzyskania jakichkolwiek wskazówek, co właściwie powinien zrobić. Przez chwilę rozważał nawet bezpośrednie poproszenie towarzysza o pomoc, jednak w ostatecznym rozrachunku nie był w stanie wydusić z siebie choćby słowa - obawiał się, że Iversen zwyczajnie go wyśmieje, bądź uzna za nieporęczny balast, który utrudni spełnienie marzenia o uroczym domku z ogrodem. Soren zacisnął więc pięści, dając z siebie wszystko, jednak wraz z chwilą, w której elf postawił przed nim wiaderko z nieznanym specyfikiem oraz podłużny przedmiot zakończony strzępkami materiału, Acedia poczuł się, jakby wszystkie jego komórki mózgowe zdecydowały się umrzeć w tym samym momencie. Co to do cholery jasnej było?
- Um, Vaeril...prawdopodobnie wyjdę teraz na idiotę, więc bardzo cię za to przepraszam. - Przeskakiwał nerwowym wzrokiem pomiędzy towarzyszem, a niezrozumiałym ekwipunkiem. - Mogę pokonać w walce praktycznie każdego przeciwnika, posługiwać się wieloma różnymi językami, a nawet wyrecytować historię Roanoke od początku do końca, ale...nie mam bladego pojęcia, do czego to coś służy. - Ostatnią część zdania niemal wyszeptał, odwracając wzrok. Czuł się okropnie ze świadomością, jak bardzo zagubiony był w zderzeniu z prawdziwą rzeczywistością.

[Vaeril? wybacz, książę jest nieumiejętny :c ]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz