Zaśnięcie nie okazało się tak proste, jak
początkowo myślał. Pomimo ogarniającego jego ciało zmęczenia, nie
potrafił zmrużyć oka. Męcząca elfa niepewność przyprawiała go niemal o
mdłości. Soren w każdej chwili mógł potrzebować jego pomocy. Vaeril
dalej nie dopuszczał do siebie świadomości, iż jego przyjaciel mógłby
nie przeżyć katastrofy statku. Przeklął pod nosem. Jeszcze niedawno miał
nadzieję, iż dotychczas nieprzychylny los w końcu dał im spokój.
Wierzył, że będą mogli odpocząć i nareszcie zacząć nowe, lepsze życie.
Lecz złudna nadzieja kolejny raz została rozwiana, pozostawiając po
sobie jedynie mgliste widmo dawnych pragnień.
Zapaść
w lekką drzemkę udało się Vaeril'owi dopiero nad ranem. Płytki sen
szybko został jednak przerwany. Obudziło go nerwowe parskanie konia. Elf
bez większego pośpiechu wstał z prowizorycznego posłania i tępo
rozejrzał się naokoło po twarzach nieznajomych mu wojowników. Dobre
kilka sekund zajęło mu odzyskanie przytomności umysłu. Z niemałym
opóźnieniem, głównie spowodowanym wyczerpaniem, zacisnął dłoń na
rękojeści swojego miecza. Wrogim spojrzeniem obrzucił również
dzierżących broń agresorów. Nieznajomi jednak nie przystąpili do ataku.
Wymienili się zaś zaskoczonym spojrzeniem i zamienili kilka zdań w
znanym brunetowi języku. Elficki. Vaeril zmarszczył brwi, próbując
przypomnieć sobie przypomnieć jakiekolwiek słowa. Do tej pory używał
głównie przekleństw.
Po dłużącej się chwili
wzajemnego wpatrywania się w siebie, brunet zdołał wydukać z siebie
łamanym elfickim prośbę, aby nieznajomi pozostawili go w spokoju. Mówiąc
to, rozluźnił uścisk na rękojeści broni. Miał nadzieję, iż uda mu się
rozwiązać sprawę bez większej przemocy.
- Chodź
- rzucił w końcu jeden z wojowników. Jego słowa na szczęście nie
brzmiało wrogo. Vaeril postanowił dalej się nie wykłócać. Miał dość
problemów na głowie.
Elf odwiązał Vivę i bez
słowa ruszył za prowadzącą go grupką. Przez całą drogę przez gęsty busz
ze spuszczoną głową wpatrywał się w swoje buty. Wzrok uniósł dopiero,
kiedy usłyszał coraz głośniejsze rozmowy. Docierali do osady. Vaeril
rozejrzał się nerwowo. Poczuł się jak więzień prowadzony na stracenie.
Początkowa brawura mijała z każdym krokiem postawionym w obozie.
Właściwie - nie miał już siły na większy opór. Podążał więc za
uzbrojonym orszakiem, mając nadzieję, że osadnicy są wobec niego
przyjaźnie nastawieni.
Elf, zgodnie z
poleceniem, zajął miejsce w jednej z niewielkich chatek. Tam wręczono mu
miskę z nieznaną substancją i podłużne naczynie z wodą. Nie zastanawiał
się długo przed skosztowaniem potrawy, wprawdzie nie jadł już od
dłuższego czasu. Nieapetycznie wyglądająca kasza okazała się być jednak
całkiem przyjemna w smaku. Vaeril, pod czujnym okiem obserwującego go
wojownika, pochłonął danie niezwykle szybko, jednocześnie popijając
posiłek zimną wodą. Podziękował za prowiant i spojrzał na swojego
strażnika, oczekując jakiejkolwiek reakcji z jego strony. Mężczyzna
skrzywił się nieznacznie.
- Ktoś na ciebie
czeka - rzucił bez większego entuzjazmu. Vaeril zaś przekrzywił głowę,
próbując zrozumieć sens słów elfa. Jego serce zabiło szybciej na myśl,
kto mógł oczekiwać jego przybycia. Zerwał się z miejsca i skierował
stronę wyjścia, kiedy w drewnianych drzwiach pojawiła się znajoma
brunetowi sylwetka. Wstrzymał oddech, kiedy jego przyjaciel, cały i
zdrowy, objął go mocno. Vaeril nie zdążył nawet nic powiedzieć, kiedy
poczuł na swoim czole pocałunek. W tamtym momencie, łzy napłynęły mu do
oczu. Nie próbował ich nawet ocierać - był zbyt szczęśliwy, widząc
Sorena żywego. Elf wplótł palce w jego białe włosy, przysuwając się
jeszcze bliżej. Chciał, aby ta chwila trwała wiecznie. Nie wyobrażał
sobie kolejnej rozłąki.
- Nigdy więcej -
wymruczał przez łzy jego przyjaciel. - Przysięgam, jeśli dotrzemy do
Behobes w jednym kawałku, odpokutuję za to wszystko. Sprzedam miecz,
okradnę mennicę, cokolwiek. Mam przygód po dziurki w nosie.
-
Cieszę się, że jesteś cały. - Vaeril uniósł głowę, aby spojrzeć w
błękitne oczy przyjaciela. Uśmiechnął się szeroko. - Nawet nie wiesz,
jak bardzo pragnę w końcu odpocząć.
Czułą
chwilę przerwało poirytowanie chrząknięcie. Młodzieńcy natychmiast
odsunęli się od siebie, jakby dopiero przypominając sobie o otaczającej
ich rzeczywistości. Elf poczuł jak jego policzki spowił rumieniec. Z
tego też powodu, delikatnie zażenowany, odwrócił wzrok w kierunku
Sorena, licząc, że chłopak zaraz wyciągnie ich z ów dość niekomfortowej
sytuacji.
- Dziękuję - odparł wyjątkowo spokojnie białowłosy. - Zgodnie z obietnicą zaraz opuścimy wasze tereny.
Brunet
spojrzał na towarzysza, szukając jakichkolwiek wyjaśnień. Czując
jednak, jak między Sorenem a jednym z członków plemienia atmosfera
zagęszcza się, postanawiał nie zadawać zbędnych pytań.
-
Moi ludzie oprowadzą was do granicy - odparł elf, wskazując na
stojących obok niego dwóch wojowników. Ostateczne wódz nie mówiąc nic
więcej, odwrócił się plecami do młodzieńców i opuścił chatkę. Soren i
Vaeril najwyraźniej nie byli tutaj dłużej mile widziani.
***
Przedzierali
się przez busz w milczeniu. Utrzymywanie jakiejkolwiek rozmowy, której
czujnie przysłuchiwali się prowadzący ich strażnicy, stanowiło dla
Iversena coś niemożliwego. Wahał się, aby odezwać się chociażby słowem
do zamyślonego przyjaciela. Niezadowolenie Vaeril'a wynikało również z
faktu, iż nie miał wystarczająco czasu, aby nacieszyć się obecnością
Sorena. Podążający za nimi wojownicy całkowicie psuli mu chwilę.
Dopiero
po niemal godzinie, nieznajomi zaprowadzili ich aż na sam skraj lasu.
Tam, po krótkiej wymianie zdań i małej groźbie, co z młodzieńcami się
stanie, kiedy ponownie znajdą się na terenach plemienia, wojownicy
zatrzymali się i jeszcze do momentu, aż Vaeril i Soren nie zniknęli im z
oczu, czatowali na granicy. Brunet i jego przyjaciel, kiedy tylko
uwolnili się spod kontroli obcych sobie stworzeń, niemal natychmiast
wybuchnęli ponowną falą radości. Z nieprzerwanym entuzjazmem opowiadali,
jak znaleźli się na plaży. Co chwila przerywali sobie, czy też mówili w
tym samym momencie. Wspólnie bawili się tak świetnie, że zapomnieli o
początkowym zmęczeniu. Dzień minął im na żywej rozmowie - nie potrafili
jej przerwać, czując, jakby nie widzieli się od wieków.
Zdaniem
elfa wieczór nadszedł wyjątkowo szybko. Nie mieli wiele czasu na
przygotowanie ambitniej bazy. Zatrzymali się przy skąpych zaroślach w
pobliżu wąskiego strumyka. Noc na ich szczęście zapowiadała się być
ciepła. Elf położył się na trawie, wcześniej układając pod swoją głową
torbę. Spoglądając w ciemne niebo, Vaeril zaczął wspominać wszystkie
wydarzenia minionego dnia.
- Nie pozwolę ci
okraść mennicy - stwierdził po chwili zastanowienia. - Kiedy dotrzemy
do Behobes, poszukajmy małej wioski, gdzie twoja macocha i mój brat
nigdy nas nie znajdą, kupimy mały domek z ogródkiem i nigdy więcej
problemów z prawem.
Rozmawiali do późnego
wieczora. Z ostatnim blaskiem słońca, obaj wycieńczeni ostatnimi
wydarzeniami, niemal natychmiast usnęli. O poranku wyruszyli w dalszą
podróż. Nie mieli nawet pojęcia, gdzie się znajdują. Kierowali się
wzdłuż strumienia.
****
Miasteczko,
do którego dotarli późnym popołudniem, leżało zaraz obok niewielkiej
rzeki. Bez większych problemów ze strony strażników przedostali się za
mury osady. Vaeril po całej pieszej podróży niemal padał z nóg. Wraz z
Sorenem postanowili nie męczyć Vivy dźwiganiem dwojga jeźdźców. Brunet
pragnął, aby w końcu położyć się spać w normalnym łóżku. Dość istotnym
problemem okazał się być znikomy majątek, jakim dysponowali. Elf
posiadał marne oszczędności, lecz nie wystarczyłyby one na wynajęcie
pokoju. Niedawne marzenie bruneta o zakupie domu stało się jeszcze
bardziej odległe.
- Wizja spędzenia nocy na
ulicy też nie brzmi źle - stwierdził Vaeril z delikatnym wzruszeniem
ramion. Szukał jakichkolwiek pozytywów, chociaż na widok kłębiących się
na niebie ciemnych chmur powoli tracił resztki nadziei.
-
Mam pewien pomysł - powiedział Soren, spoglądając w stronę jednej z
witryn sklepowych. Za starannie wypolerowaną szybką elf dostrzegł
wszelkiego rodzaju zdobione przedmioty, bogato wyglądające zastawy czy
skórzane, grube tomiska.
- Nie zamierzasz
sprzedać swojej broni, prawda? - Brunet przypomniał sobie niedawne
zapewnienia swojego przyjaciela. - Wiem, że planujemy skończyć z
problemami z prawem, ale twój puginał niewątpliwie się jeszcze kiedyś
przyda.
Białowłosy w odpowiedzi uśmiechnął się delikatnie oraz pogładził rękojeść swojej broni.
-
Właściwie myślałem o czymś innym - przyznał, ponownie zerkając na
Vaeril'a. Jednocześnie, szybkim gestem, zsunął z palca zdobioną
obrączkę. - Sądzę, że będzie trochę warta.
-
Jesteś tego pewien? - Elf podszedł sceptycznie do pomysłu kompana.
Pierścionek wydawał się dosyć cenny. Na pewno Soren wiąże z nim wiele
wspomnień. Brunet nie chciał zmuszać przyjaciela do podjęcia takiej
decyzji. Sprzedaż obrączki była dla niego jednoznaczna z całkowitym
porzuceniem przez białowłosego dawnego życia.
-
Nic już dla mnie nie znaczy - zapewnił książę, zaciskając w dłoni
najpewniej cenny przedmiot. Vaeril kiwnął głową na znak zgody. Nie
widział już sensu przekonywać Sorena. Chłopak odmówił wejścia do lokalu.
To, za ile białowłosy sprzeda pamiątkę, powinno być jego wyborem.
Zamiast tego, elf przysiadł na bruku, opierając się plecami o szarą
ścianę sklepu. Czuł się źle z faktem, iż jego przyjaciel zdecydował się
poświęcić obrączkę, aby tylko ich życie stało się choć trochę lepsze.
Na
Sorena nie musiał czekać długo. Młodzieniec szybko opuścił lokal. Za
nim podążał brodaty, ubrany w brudny fartuch satyr. Jak domyślał się
Vaeril, sprzedawca zrobił sobie małą przerwę na zapalenie cygara.
Starzec stanął nieopodal, kopcąc wyjątkowo nieprzyjemnym w zapachu
dymem.
Brunet z grymasem na twarzy wyminął
mężczyznę i dołączył do swojego przyjaciela. Zamienili kilka zdań,
próbując ustalić, co chcą robić dalej. W końcu, kwestia braku środków do
życia została rozwiązana.
- Myślisz, że
będziemy mogli się tutaj osiedlić? - zapytał elf, oglądając się po
pobliskich budynkach. Wprawdzie nie spędzili w miasteczku zbyt wiele
czasu, jednak chłopak czuł się tutaj wyjątkowo bezpiecznie. Nikt nawet
nie zatrzymał ich na samym wejściu! Vaeril wierzył, że los zdecydował
się do nich uśmiechnąć, oferując im miejsce, w którym będą mogli
zasłużenie odpocząć.
- Tylko, jeśli znajdziemy twój wymarzony domek z ogródkiem - odpowiedział Soren, uśmiechając się do elfa.
-
Mam nadzieję - zaśmiał się Iversen. Lecz ich dobry humor nie trwał
długo. Najwyraźniej przysłuchujący się ich rozmowie satyr, podszedł
bliżej, chrząkając głośno. Elf zmierzył go wzrokiem od stóp do brodatej
głowy.
- Przypadkiem słyszałem, że chcecie
kupić posiadłość - zaczął sprzedawca, kłaniając się nisko. Vaeril od
razu rozpoznał w nim człowieka, który za grosze byłby gotów sprzedać
własną matkę. Westchnął poirytowany. Pozwolili jednak mówić satyrowi
dalej. Mężczyzna zaczął opowiadać o znajdującej się na peryferiach
miasta starej piekarni, którą "po znajomości" mógłby sprzedać
młodzieńcom po okazyjnej cenie. Samotny stary właściciel posiadłości
podobno zmarł trzy lata temu i od tamtego czasu nikt nie mieszkał we
wspomnianym domu. Elf, wsłuchując się w słowa nieznajomego miał
wrażenie, że za budynek najprędzej zapłacą własną duszą. Nic jednak nie
stało im na przeszkodzie, aby obejrzeć zachwalaną działkę.
Satyr
wrócił się do sklepu po klucze, aby chwile później w towarzystwie
Sorena i prowadzącego konia Vaeril'a udać się na wskazane miejsce.
Spacer głównymi ulicami miasta trwał dobry kwadrans. W ciszy dotarli do
znajdującej się na obrzeżach miasta posiadłości. Na pierwszy rzut oka
nie wyglądała zbyt przychylnie. Zaniedbany płot leżał na ziemi,
zarośnięty trawnik utrudniał dojście do wyrwanych z zawiasów drzwi, a
dach w wielu miejscach posiadał widoczne dziury.
-
Chociaż okna ma całe - mruknął elf do swojego przyjaciela na tyle
cicho, aby wścibski satyr nie dosłyszał jego słów. - To zawsze coś.
Weszli
do równie zabałaganionego środka. Pierwsze pomieszczenie stanowiła
przedzielona ladą pokaźna sala. Po jednej z jej stron znajdował się
stary, pokryty pajęczynami piec. Vaeril rozpoznał go od razu - właśnie w
takim wypiekało się wszelkiego rodzaju chleby czy ciasta! Oczy elfa
zalśniły na widok kamiennej budowli. W jego głowie od razu pojawił się
plan. W końcu, czy pieczenie może być naprawdę aż tak trudne?
- Czy w mieście jest działająca piekarnia? - zapytał Iversen, przejeżdżając ręką po zakurzonej ladzie.
-
Nie, nie - odpowiedział pośpiesznie satyr, gładząc się po splątanej
brodzie. - Do miasta przybywają codziennie rano handlarze sprzedający
pieczywo. Głównie jeden - dodał po chwili. - Nieprzyjemny typ.
Po
tej krótkiej rozmowie kontynuowali zwiedzanie. Kolejnym pokojem, do
którego weszli była niewielka, połączona z salonem kuchnia. W
pomieszczeniu znajdowało się mało mebli - kilka zarówno stojących, jak i
wiszących szafek, trójnogi stół z krzesłami oraz dziurawa kanapa. Po
ziemi zaś walały się wszelkiego rodzaju potłuczone naczynia czy inne
śmierci. W każdym rogu pomieszczenia Vaeril potrafił dostrzec gęste
pajęczyny.
Ostatni z pokoi na parterze
sprawował niegdyś najwyraźniej funkcje toalety. Nie posiadała ona
żadnego okna, a jedyne źródło światła stanowiła potłuczona, zwisająca z
sufitu lampka. Po obejrzeniu ów małego kantorka, dziurawymi schodami
udali się na piętro. Tam znajdowała się niewielka sypialnia składająca
się z dużego łóżka, dwóch szafek nocnych i jednej pokaźnej wielkości
skrzyni. Elf otworzył drzwi znajdujące się w przeciwległym rogu pokoju.
Za nimi zastał ogromny bałagan, kilka przedmiotów nawet wypadło.
Kopnięciem, wepchnął je do pomieszczenia ponownie. Graciarnia.
Zeszli
ponownie na parter, gdzie satyr poinformował ich, że oprócz posiadłości
na terenie działki znajduje się jeszcze szopa i niewielka stajnia, w
której będą mogli zostawić Vivę. Zaproponował również cenę, która według
Vaeril'a, była zbyt wygórowana w porównaniu do tragicznych warunków
mieszkalnych. Jednocześnie, po krótkim porozumieniu z Sorenem, elf
dowiedział się, iż mieli wystarczające oszczędności, aby zakupić
domostwo.
- Porozmawiamy chwilę na osobności,
dobrze? - zaproponował białowłosy i nie czekając na odpowiedź satyra,
wyszedł z elfem na zewnątrz. - Co o tym myślisz? - zapytał, kiedy
zostali sami.
Vaeril'owi właściwe obskurne
warunki nie dawały się tak we znaki. Sam budynek przypominał mu nawet
pokój, który wynajmował w Ekhynos. Wzruszył się na wspomnienie miejsca, w
którym spędził dzieciństwo, jak i większość swojego życia. Przypomniał
sobie kłócących się codziennie rano sąsiadów, szopę pełną kotów i złudną
nadzieję na powrót brata. Im dłużej nad tym myślał, tym mniej za tym
tęsknił. Właściwie nie miał powodów, by zadręczać się przeszłością,
znajdował się o krok od zaczęcia nowego, lepszego życia.
Spojrzał
na Sorena. Przez ostatnie miesiące zamieszkiwali w znacznie gorszych
warunkach. Nie wyobrażał sobie jednak księcia, osiedlającego się na tle
zniszczonego tak budynku.
- Chciałbym
wiedzieć, czy budynek pasuje tobie - przyznał dość zmieszany. -
Wyremontowanie go zajmie nam na pewno wiele czasu. Tej chacie do pałacu
trochę brakuje.
- Nieważne, gdzie zamieszkamy, ważne, że będziemy razem.
Vaeril
spojrzał na niego lekko zaskoczony. Widząc jednak łagodny uśmiech
Sorena, poczuł, jak wszelkie troski go opuszczają. Jego przyjaciel miał
rację. Poradzą sobie wszędzie.
- Zresztą, ten dom kosztuje dwa razy mniej niż sprzedana przeze mnie obrączka - dodał anioł po chwili namysłu. - Stać nas.
- Ile ona, do cholery, była warta?
***
Białowłosy
przez chwilę negocjował cenę. Ostatecznie udało im się zejść o kilka
setek mniej. Kupili starą piekarnię. Zadowolony satyr zaprosił ich jutro
do siebie, gdzie mieli uzupełnić resztę formalności.
-
Umiesz w ogóle piec chleb? - zapytał Soren, kiedy ponownie znaleźli się
w budynku. Białowłosy z zaciekawieniem oglądał stary piec.
-
Nigdy nie próbowałem - przyznał elf, wzruszając ramionami. - Ale nie
sądzę, że to może być aż tak trudne. Trochę mąki, wody oraz jakiegoś
zboża i gotowe.
Następnie Vaeril niemal od
razu zabrał się za sprzątanie. W jego ręce wpadła stara szczotka, którą
rozpoczął zamiatanie i psucie pajęczyn. Czuł się zmęczony na samą myśl
uporządkowania całego bałaganu. Porządki postanowił zacząć od sypialni.
Nadchodził wieczór - musieli mieć miejsce do spania. W starej skrzyni
znalazł nawet czystą pościel! Od razu zabrał się za przygotowywanie
łóżka. Z wytrzepywanych przez niego poduszek i kołdry unosiły się tumany
kurzu. Ktoś naprawę nie mieszkał tutaj od lat.
W
czasie, kiedy Soren zajmował się ogarnianiem parteru, Vaeril skończył
zakładać czyste poszewki. Starannie ułożył pościel na pokrytym nowym
prześcieradłem łóżku. Na zakończenie zamiótł zabrudzoną podłogę i
znalezioną ścierką przetarł okna. Z ciekawości zajrzał nawet do szafek
nocnych. Oprócz kilku książek i starych ubrań nie było w nich nic
wartościowego.
Porządki pochłonęły elfa na
tyle, iż nie spostrzegł nawet nadejścia nocy. O dość później godzinie
poinformował go dopiero wchodzący na piętro Soren. Przyszedł czas na
zasłużony sen.
Zmęczony całym dniem Vaeril, po
szybkiej zmianie stroju, zajął swoją połowę łóżka. Przykrył się
pachnącą stęchlizną kołdrą. Chwilę później usłyszał skrzypienie starego
mebla świadczące o tym, iż jego przyjaciel również się położył.
Zaśnięcie zajęło brunetowi niezwykle krótko. Zapadł w ciężki sen, choć
nie było mu dane długo pospać.
Obudziła go
woda, która nagle spadła mu prosto na głowę. Nim otworzył oczy, usłyszał
dudnienie deszczu. Przez niewielką dziurę w dachu, prosto na Vaeril'a,
co chwilę spadały lodowate krople.
- Cholera jasna - mruknął, zasłaniając twarz rękoma. Plan na jutro: naprawić sufit.
- Co się stało? - Usłyszał cichy głos zaspanego Sorena.
- Pada mi na głowę.
[Soren? <:]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz