niedziela, 28 czerwca 2020

Od Vaeril'a do Sorena

Zaśnięcie nie okazało się tak proste, jak początkowo myślał. Pomimo ogarniającego jego ciało zmęczenia, nie potrafił zmrużyć oka. Męcząca elfa niepewność przyprawiała go niemal o mdłości. Soren w każdej chwili mógł potrzebować jego pomocy. Vaeril dalej nie dopuszczał do siebie świadomości, iż jego przyjaciel mógłby nie przeżyć katastrofy statku. Przeklął pod nosem. Jeszcze niedawno miał nadzieję, iż dotychczas nieprzychylny los w końcu dał im spokój. Wierzył, że będą mogli odpocząć i nareszcie zacząć nowe, lepsze życie. Lecz złudna nadzieja kolejny raz została rozwiana, pozostawiając po sobie jedynie mgliste widmo dawnych pragnień.
Zapaść w lekką drzemkę udało się Vaeril'owi dopiero nad ranem. Płytki sen szybko został jednak przerwany. Obudziło go nerwowe parskanie konia. Elf bez większego pośpiechu wstał z prowizorycznego posłania i tępo rozejrzał się naokoło po twarzach nieznajomych mu wojowników. Dobre kilka sekund zajęło mu odzyskanie przytomności umysłu. Z niemałym opóźnieniem, głównie spowodowanym wyczerpaniem, zacisnął dłoń na rękojeści swojego miecza. Wrogim spojrzeniem obrzucił również dzierżących broń agresorów. Nieznajomi jednak nie przystąpili do ataku. Wymienili się zaś zaskoczonym spojrzeniem i zamienili kilka zdań w znanym brunetowi języku. Elficki. Vaeril zmarszczył brwi, próbując przypomnieć sobie przypomnieć jakiekolwiek słowa. Do tej pory używał głównie przekleństw.
Po dłużącej się chwili wzajemnego wpatrywania się w siebie, brunet zdołał wydukać z siebie łamanym elfickim prośbę, aby nieznajomi pozostawili go w spokoju. Mówiąc to, rozluźnił uścisk na rękojeści broni. Miał nadzieję, iż uda mu się rozwiązać sprawę bez większej przemocy.
- Chodź - rzucił w końcu jeden z wojowników. Jego słowa na szczęście nie brzmiało wrogo. Vaeril postanowił dalej się nie wykłócać. Miał dość problemów na głowie. 
Elf odwiązał Vivę i bez słowa ruszył za prowadzącą go grupką. Przez całą drogę przez gęsty busz ze spuszczoną głową wpatrywał się w swoje buty. Wzrok uniósł dopiero, kiedy usłyszał coraz głośniejsze rozmowy. Docierali do osady. Vaeril rozejrzał się nerwowo. Poczuł się jak więzień prowadzony na stracenie. Początkowa brawura mijała z każdym krokiem postawionym w obozie. Właściwie - nie miał już siły na większy opór. Podążał więc za uzbrojonym orszakiem, mając nadzieję, że osadnicy są wobec niego przyjaźnie nastawieni.
Elf, zgodnie z poleceniem, zajął miejsce w jednej z niewielkich chatek. Tam wręczono mu miskę z nieznaną substancją i podłużne naczynie z wodą. Nie zastanawiał się długo przed skosztowaniem potrawy, wprawdzie nie jadł już od dłuższego czasu. Nieapetycznie wyglądająca kasza okazała się być jednak całkiem przyjemna w smaku. Vaeril, pod czujnym okiem obserwującego go wojownika, pochłonął danie niezwykle szybko, jednocześnie popijając posiłek zimną wodą. Podziękował za prowiant i spojrzał na swojego strażnika, oczekując jakiejkolwiek reakcji z jego strony. Mężczyzna skrzywił się nieznacznie.
- Ktoś na ciebie czeka - rzucił bez większego entuzjazmu. Vaeril zaś przekrzywił głowę, próbując zrozumieć sens słów elfa. Jego serce zabiło szybciej na myśl, kto mógł oczekiwać jego przybycia. Zerwał się z miejsca i skierował stronę wyjścia, kiedy w drewnianych drzwiach pojawiła się znajoma brunetowi sylwetka. Wstrzymał oddech, kiedy jego przyjaciel, cały i zdrowy, objął go mocno. Vaeril nie zdążył nawet nic powiedzieć, kiedy poczuł na swoim czole pocałunek. W tamtym momencie, łzy napłynęły mu do oczu. Nie próbował ich nawet ocierać - był zbyt szczęśliwy, widząc Sorena żywego. Elf wplótł palce w jego białe włosy, przysuwając się jeszcze bliżej. Chciał, aby ta chwila trwała wiecznie. Nie wyobrażał sobie kolejnej rozłąki.
- Nigdy więcej - wymruczał przez łzy jego przyjaciel. - Przysięgam, jeśli dotrzemy do Behobes w jednym kawałku, odpokutuję za to wszystko. Sprzedam miecz, okradnę mennicę, cokolwiek. Mam przygód po dziurki w nosie.
- Cieszę się, że jesteś cały. - Vaeril uniósł głowę, aby spojrzeć w błękitne oczy przyjaciela. Uśmiechnął się szeroko. - Nawet nie wiesz, jak bardzo pragnę w końcu odpocząć.
Czułą chwilę przerwało poirytowanie chrząknięcie. Młodzieńcy natychmiast odsunęli się od siebie, jakby dopiero przypominając sobie o otaczającej ich rzeczywistości. Elf poczuł jak jego policzki spowił rumieniec. Z tego też powodu, delikatnie zażenowany, odwrócił wzrok w kierunku Sorena, licząc, że chłopak zaraz wyciągnie ich z ów dość niekomfortowej sytuacji.
- Dziękuję - odparł wyjątkowo spokojnie białowłosy. - Zgodnie z obietnicą zaraz opuścimy wasze tereny.
Brunet spojrzał na towarzysza, szukając jakichkolwiek wyjaśnień. Czując jednak, jak między Sorenem a jednym z członków plemienia atmosfera zagęszcza się, postanawiał nie zadawać zbędnych pytań.
- Moi ludzie oprowadzą was do granicy - odparł elf, wskazując na stojących obok niego dwóch wojowników. Ostateczne wódz nie mówiąc nic więcej, odwrócił się plecami do młodzieńców i opuścił chatkę. Soren i Vaeril najwyraźniej nie byli tutaj dłużej mile widziani.
***
Przedzierali się przez busz w milczeniu. Utrzymywanie jakiejkolwiek rozmowy, której czujnie przysłuchiwali się prowadzący ich strażnicy, stanowiło dla Iversena coś niemożliwego. Wahał się, aby odezwać się chociażby słowem do zamyślonego przyjaciela. Niezadowolenie Vaeril'a wynikało również z faktu, iż nie miał wystarczająco czasu, aby nacieszyć się obecnością Sorena. Podążający za nimi wojownicy całkowicie psuli mu chwilę.
Dopiero po niemal godzinie, nieznajomi zaprowadzili ich aż na sam skraj lasu. Tam, po krótkiej wymianie zdań i małej groźbie, co z młodzieńcami się stanie, kiedy ponownie znajdą się na terenach plemienia, wojownicy zatrzymali się i jeszcze do momentu, aż Vaeril i Soren nie zniknęli im z oczu, czatowali na granicy. Brunet i jego przyjaciel, kiedy tylko uwolnili się spod kontroli obcych sobie stworzeń, niemal natychmiast wybuchnęli ponowną falą radości. Z nieprzerwanym entuzjazmem opowiadali, jak znaleźli się na plaży. Co chwila przerywali sobie, czy też mówili w tym samym momencie. Wspólnie bawili się tak świetnie, że zapomnieli o początkowym zmęczeniu. Dzień minął im na żywej rozmowie - nie potrafili jej przerwać, czując, jakby nie widzieli się od wieków.
Zdaniem elfa wieczór nadszedł wyjątkowo szybko. Nie mieli wiele czasu na przygotowanie ambitniej bazy. Zatrzymali się przy skąpych zaroślach w pobliżu wąskiego strumyka. Noc na ich szczęście zapowiadała się być ciepła. Elf położył się na trawie, wcześniej układając pod swoją głową torbę. Spoglądając w ciemne niebo, Vaeril zaczął wspominać wszystkie wydarzenia minionego dnia.
- Nie pozwolę ci okraść mennicy - stwierdził po chwili zastanowienia. - Kiedy dotrzemy do Behobes, poszukajmy małej wioski, gdzie twoja macocha i mój brat nigdy nas nie znajdą, kupimy mały domek z ogródkiem i nigdy więcej problemów z prawem.
Rozmawiali do późnego wieczora. Z ostatnim blaskiem słońca, obaj wycieńczeni ostatnimi wydarzeniami, niemal natychmiast usnęli. O poranku wyruszyli w dalszą podróż. Nie mieli nawet pojęcia, gdzie się znajdują. Kierowali się wzdłuż strumienia. 
****
Miasteczko, do którego dotarli późnym popołudniem, leżało zaraz obok niewielkiej rzeki. Bez większych problemów ze strony strażników przedostali się za mury osady. Vaeril po całej pieszej podróży niemal padał z nóg. Wraz z Sorenem postanowili nie męczyć Vivy dźwiganiem dwojga jeźdźców. Brunet pragnął, aby w końcu położyć się spać w normalnym łóżku. Dość istotnym problemem okazał się być znikomy majątek, jakim dysponowali. Elf posiadał marne oszczędności, lecz nie wystarczyłyby one na wynajęcie pokoju. Niedawne marzenie bruneta o zakupie domu stało się jeszcze bardziej odległe.
- Wizja spędzenia nocy na ulicy też nie brzmi źle - stwierdził Vaeril z delikatnym wzruszeniem ramion. Szukał jakichkolwiek pozytywów, chociaż na widok kłębiących się na niebie ciemnych chmur powoli tracił resztki nadziei.
- Mam pewien pomysł - powiedział Soren, spoglądając w stronę jednej z witryn sklepowych. Za starannie wypolerowaną szybką elf dostrzegł wszelkiego rodzaju zdobione przedmioty, bogato wyglądające zastawy czy skórzane, grube tomiska.
- Nie zamierzasz sprzedać swojej broni, prawda? - Brunet przypomniał sobie niedawne zapewnienia swojego przyjaciela. - Wiem, że planujemy skończyć z problemami z prawem, ale twój puginał niewątpliwie się jeszcze kiedyś przyda.
Białowłosy w odpowiedzi uśmiechnął się delikatnie oraz pogładził rękojeść swojej broni.
- Właściwie myślałem o czymś innym - przyznał, ponownie zerkając na Vaeril'a. Jednocześnie, szybkim gestem, zsunął z palca zdobioną obrączkę. - Sądzę, że będzie trochę warta.
- Jesteś tego pewien? - Elf podszedł sceptycznie do pomysłu kompana. Pierścionek wydawał się dosyć cenny. Na pewno Soren wiąże z nim wiele wspomnień. Brunet nie chciał zmuszać przyjaciela do podjęcia takiej decyzji. Sprzedaż obrączki była dla niego jednoznaczna z całkowitym porzuceniem przez białowłosego dawnego życia.
- Nic już dla mnie nie znaczy - zapewnił książę, zaciskając w dłoni najpewniej cenny przedmiot. Vaeril kiwnął głową na znak zgody. Nie widział już sensu przekonywać Sorena. Chłopak odmówił wejścia do lokalu. To, za ile białowłosy sprzeda pamiątkę, powinno być jego wyborem. Zamiast tego, elf przysiadł na bruku, opierając się plecami o szarą ścianę sklepu. Czuł się źle z faktem, iż jego przyjaciel zdecydował się poświęcić obrączkę, aby tylko ich życie stało się choć trochę lepsze.
Na Sorena nie musiał czekać długo. Młodzieniec szybko opuścił lokal. Za nim podążał brodaty, ubrany w brudny fartuch satyr. Jak domyślał się Vaeril, sprzedawca zrobił sobie małą przerwę na zapalenie cygara. Starzec stanął nieopodal, kopcąc wyjątkowo nieprzyjemnym w zapachu dymem.
Brunet z grymasem na twarzy wyminął mężczyznę i dołączył do swojego przyjaciela. Zamienili kilka zdań, próbując ustalić, co chcą robić dalej. W końcu, kwestia braku środków do życia została rozwiązana.
- Myślisz, że będziemy mogli się tutaj osiedlić? - zapytał elf, oglądając się po pobliskich budynkach. Wprawdzie nie spędzili w miasteczku zbyt wiele czasu, jednak chłopak czuł się tutaj wyjątkowo bezpiecznie. Nikt nawet nie zatrzymał ich na samym wejściu! Vaeril wierzył, że los zdecydował się do nich uśmiechnąć, oferując im miejsce, w którym będą mogli zasłużenie odpocząć.
- Tylko, jeśli znajdziemy twój wymarzony domek z ogródkiem - odpowiedział Soren, uśmiechając się do elfa.
- Mam nadzieję - zaśmiał się Iversen. Lecz ich dobry humor nie trwał długo. Najwyraźniej przysłuchujący się ich rozmowie satyr, podszedł bliżej, chrząkając głośno. Elf zmierzył go wzrokiem od stóp do brodatej głowy.
- Przypadkiem słyszałem, że chcecie kupić posiadłość - zaczął sprzedawca, kłaniając się nisko. Vaeril od razu rozpoznał w nim człowieka, który za grosze byłby gotów sprzedać własną matkę. Westchnął poirytowany. Pozwolili jednak mówić satyrowi dalej. Mężczyzna zaczął opowiadać o znajdującej się na peryferiach miasta starej piekarni, którą "po znajomości" mógłby sprzedać młodzieńcom po okazyjnej cenie. Samotny stary właściciel posiadłości podobno zmarł trzy lata temu i od tamtego czasu nikt nie mieszkał we wspomnianym domu. Elf, wsłuchując się w słowa nieznajomego miał wrażenie, że za budynek najprędzej zapłacą własną duszą. Nic jednak nie stało im na przeszkodzie, aby obejrzeć zachwalaną działkę.
Satyr wrócił się do sklepu po klucze, aby chwile później w towarzystwie Sorena i prowadzącego konia Vaeril'a udać się na wskazane miejsce. Spacer głównymi ulicami miasta trwał dobry kwadrans. W ciszy dotarli do znajdującej się na obrzeżach miasta posiadłości. Na pierwszy rzut oka nie wyglądała zbyt przychylnie. Zaniedbany płot leżał na ziemi, zarośnięty trawnik utrudniał dojście do wyrwanych z zawiasów drzwi, a dach w wielu miejscach posiadał widoczne dziury.
- Chociaż okna ma całe - mruknął elf do swojego przyjaciela na tyle cicho, aby wścibski satyr nie dosłyszał jego słów. - To zawsze coś.
Weszli do równie zabałaganionego środka. Pierwsze pomieszczenie stanowiła przedzielona ladą pokaźna sala. Po jednej z jej stron znajdował się stary, pokryty pajęczynami piec. Vaeril rozpoznał go od razu - właśnie w takim wypiekało się wszelkiego rodzaju chleby czy ciasta! Oczy elfa zalśniły na widok kamiennej budowli. W jego głowie od razu pojawił się plan. W końcu, czy pieczenie może być naprawdę aż tak trudne?
- Czy w mieście jest działająca piekarnia? - zapytał Iversen, przejeżdżając ręką po zakurzonej ladzie.
- Nie, nie - odpowiedział pośpiesznie satyr, gładząc się po splątanej brodzie. - Do miasta przybywają codziennie rano handlarze sprzedający pieczywo. Głównie jeden - dodał po chwili. - Nieprzyjemny typ.
Po tej krótkiej rozmowie kontynuowali zwiedzanie. Kolejnym pokojem, do którego weszli była niewielka, połączona z salonem kuchnia. W pomieszczeniu znajdowało się mało mebli - kilka zarówno stojących, jak i wiszących szafek, trójnogi stół z krzesłami oraz dziurawa kanapa. Po ziemi zaś walały się wszelkiego rodzaju potłuczone naczynia czy inne śmierci. W każdym rogu pomieszczenia Vaeril potrafił dostrzec gęste pajęczyny. 
Ostatni z pokoi na parterze sprawował niegdyś najwyraźniej funkcje toalety. Nie posiadała ona żadnego okna, a jedyne źródło światła stanowiła potłuczona, zwisająca z sufitu lampka. Po obejrzeniu ów małego kantorka, dziurawymi schodami udali się na piętro. Tam znajdowała się niewielka sypialnia składająca się z dużego łóżka, dwóch szafek nocnych i jednej pokaźnej wielkości skrzyni. Elf otworzył drzwi znajdujące się w przeciwległym rogu pokoju. Za nimi zastał ogromny bałagan, kilka przedmiotów nawet wypadło. Kopnięciem, wepchnął je do pomieszczenia ponownie. Graciarnia. 
Zeszli ponownie na parter, gdzie satyr poinformował ich, że oprócz posiadłości na terenie działki znajduje się jeszcze szopa i niewielka stajnia, w której będą mogli zostawić Vivę. Zaproponował również cenę, która według Vaeril'a, była zbyt wygórowana w porównaniu do tragicznych warunków mieszkalnych. Jednocześnie, po krótkim porozumieniu z Sorenem, elf dowiedział się, iż mieli wystarczające oszczędności, aby zakupić domostwo. 
- Porozmawiamy chwilę na osobności, dobrze? - zaproponował białowłosy i nie czekając na odpowiedź satyra, wyszedł z elfem na zewnątrz. - Co o tym myślisz? - zapytał, kiedy zostali sami. 
Vaeril'owi właściwe obskurne warunki nie dawały się tak we znaki. Sam budynek przypominał mu nawet pokój, który wynajmował w Ekhynos. Wzruszył się na wspomnienie miejsca, w którym spędził dzieciństwo, jak i większość swojego życia. Przypomniał sobie kłócących się codziennie rano sąsiadów, szopę pełną kotów i złudną nadzieję na powrót brata. Im dłużej nad tym myślał, tym mniej za tym tęsknił. Właściwie nie miał powodów, by zadręczać się przeszłością, znajdował się o krok od zaczęcia nowego, lepszego życia.
Spojrzał na Sorena. Przez ostatnie miesiące zamieszkiwali w znacznie gorszych warunkach. Nie wyobrażał sobie jednak księcia, osiedlającego się na tle zniszczonego tak budynku. 
- Chciałbym wiedzieć, czy budynek pasuje tobie - przyznał dość zmieszany. - Wyremontowanie go zajmie nam na pewno wiele czasu. Tej chacie do pałacu trochę brakuje. 
- Nieważne, gdzie zamieszkamy, ważne, że będziemy razem. 
Vaeril spojrzał na niego lekko zaskoczony. Widząc jednak łagodny uśmiech Sorena, poczuł, jak wszelkie troski go opuszczają. Jego przyjaciel miał rację. Poradzą sobie wszędzie. 
- Zresztą, ten dom kosztuje dwa razy mniej niż sprzedana przeze mnie obrączka - dodał anioł po chwili namysłu. - Stać nas. 
- Ile ona, do cholery, była warta? 
***
Białowłosy przez chwilę negocjował cenę. Ostatecznie udało im się zejść o kilka setek mniej. Kupili starą piekarnię. Zadowolony satyr zaprosił ich jutro do siebie, gdzie mieli uzupełnić resztę formalności. 
- Umiesz w ogóle piec chleb? - zapytał Soren, kiedy ponownie znaleźli się w budynku. Białowłosy z zaciekawieniem oglądał stary piec. 
- Nigdy nie próbowałem - przyznał elf, wzruszając ramionami. - Ale nie sądzę, że to może być aż tak trudne. Trochę mąki, wody oraz jakiegoś zboża i gotowe. 
Następnie Vaeril niemal od razu zabrał się za sprzątanie. W jego ręce wpadła stara szczotka, którą rozpoczął zamiatanie i psucie pajęczyn. Czuł się zmęczony na samą myśl uporządkowania całego bałaganu. Porządki postanowił zacząć od sypialni. Nadchodził wieczór - musieli mieć miejsce do spania. W starej skrzyni znalazł nawet czystą pościel! Od razu zabrał się za przygotowywanie łóżka. Z wytrzepywanych przez niego poduszek i kołdry unosiły się tumany kurzu. Ktoś naprawę nie mieszkał tutaj od lat. 
W czasie, kiedy Soren zajmował się ogarnianiem parteru, Vaeril skończył zakładać czyste poszewki. Starannie ułożył pościel na pokrytym nowym prześcieradłem łóżku. Na zakończenie zamiótł zabrudzoną podłogę i znalezioną ścierką przetarł okna. Z ciekawości zajrzał nawet do szafek nocnych. Oprócz kilku książek i starych ubrań nie było w nich nic wartościowego. 
Porządki pochłonęły elfa na tyle, iż nie spostrzegł nawet nadejścia nocy. O dość później godzinie poinformował go dopiero wchodzący na piętro Soren. Przyszedł czas na zasłużony sen. 
Zmęczony całym dniem Vaeril, po szybkiej zmianie stroju, zajął swoją połowę łóżka. Przykrył się pachnącą stęchlizną kołdrą. Chwilę później usłyszał skrzypienie starego mebla świadczące o tym, iż jego przyjaciel również się położył. Zaśnięcie zajęło brunetowi niezwykle krótko. Zapadł w ciężki sen, choć nie było mu dane długo pospać. 
Obudziła go woda, która nagle spadła mu prosto na głowę. Nim otworzył oczy, usłyszał dudnienie deszczu. Przez niewielką dziurę w dachu, prosto na Vaeril'a, co chwilę spadały lodowate krople.
- Cholera jasna - mruknął, zasłaniając twarz rękoma. Plan na jutro: naprawić sufit. 
- Co się stało? - Usłyszał cichy głos zaspanego Sorena.
- Pada mi na głowę.

[Soren? <:]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz