sobota, 8 sierpnia 2020

Od Taiki do Herodoty


Taika nigdy nie uważał się za przeciętnego mężczyznę. Przecież nie ulegał wpływom towarzystwa, nie przeżywał pijackich przygód, a już w szczególności nie biegał po lesie za pierwszą lepszą dziewką. Jednak ostatnie wydarzenia boleśnie uświadomiły Taice, że choć bardzo tego nie chciał, to idealnie wpasowywał się w opis przeciętnego mężczyzny. Co z tobą, pomyślał ocierając pot z mokrego czoła. Gdzie ty masz głowę? Gdzie oczy? Dałeś się zbałamucić pierwszej lepszej babie leśnej, jak zwykły smarkacz. Jak Pollock. Co za wstyd.
By nie musieć patrzeć na skwierczące ciało kobiety-demona Taika przeniósł wzrok na Dotkę, chociaż i tu, widok nie zachwycał. Dziewczyna była blada niczym niezbyt świeży trup, we włosy wplotły się jej chyba wszystkie elementy leśnego poszycia, a oczy miała otwarte tak szeroko, że niewiele brakowało by gałki opuściły czaszkę. Cieknące po okrągłych policzkach łzy wpadały do rozchylonych ust Dotki. Prawie nie oddychała, co w pewnym momencie zaczęło poważnie niepokoić Taikę. Kucnął koło dziewczyny.
— Wszystko dobrze? Nic ci nie jest? — zapytał najdelikatniejszym możliwym tonem, ale dziewczyna i tak drgnęła na dźwięk jego słów.
— Chyba. Nie wiem. To już nie żyje, prawda? — Zamrugała gwałtownie, po czym wzięła kilka głębokich wdechów, co zdecydowanie oczyściło sumienie Taiki. Przeżyje, pomyślał i w końcu sam zaczął normalnie oddychać. 
— Nie miała szans... — Nie zdążył skończyć, bo nagle Dotka chwyciła ramię mężczyzny i z niezwykłą siłą przyciągnęła go do siebie. Coś w nią wstąpiło. Strach? Złość? Nie wiedział. Patrzyli na siebie przez chwilę, Taika zupełnie zdezorientowany, Dotka dziwnie zdeterminowana, aż w końcu rudowłosa przemówiła wyjątkowo ostrym głosem:
— Co. Ją. Zabiło. Gadaj.
Taika gwałtownie pobladł, i przy jego jasnej karnacji, musiał wyglądać zdecydowanie gorzej niż niezbyt świeży trup. W dodatku czuł się niezwykle winny, bo w pierwszej chwili, gdy Dotka ściągnęła go na kolana i niebezpiecznie zbliżyła jego twarz do swojej, pomyślał o pocałunku, a nie o prawie zwerbalizowanej groźbie. Pewnie czary baby leśnej wciąż mąciły mu w głowie.
— Na niewymowne imię bodziszka cuchnącego, Taika! Co ją zabiło?
Oczywiście Taika nie wiedział czym jest bodziszek cuchnący, ani tym bardziej czemu jego imię jest niewymowne, ale czuł, że użycie tego sformułowania jest równoznaczne z wyrokiem śmierci. Czy jednak przyznawanie się przed praktycznie obcą dziewczyną do bycia magiem należało do grona tych dobrych pomysłów? Zresztą co by jej powiedział? "Słuchaj jestem przywoływaczem, tak jak mój wuj i pochodzę ze rodu Ulfsgardów, czyli praktycznie magicznej arystokracji, a teraz razem ze stryjem ścigam moich dwóch braci, którzy zamordowali naszą babcię, bo dzięki ich złapaniu zostanę prawowitym członkiem Klanu Przywoływaczy. Ej, chcesz może zobaczyć numer z wiewiórką?". Nie. Ten pomysł był fatalny, a fragment o numerze z wiewiórką nigdy nie powinien paść z jego ust. W ogóle nie powinien istnieć, natomiast Pollock, który go wykonuje, najlepiej, żeby w końcu zatruł się alkoholem i tym samym oszczędził rodzinie kłopotu. 
— Może to sprawka jakiejś innej leśnej istoty? — ostrożnie zaczął Taika, próbując nie prowokować Dotki. Jeszcze przez chwilę patrzyła na niego przenikliwie, po czym dziwny blask w jej oczach, tak dotąd wyraźny i niepokojący, niespodziewanie przygasł. 
— Niedobrze mi — wychrypiała. 
— Może lepiej wróćmy do wozu. Prześpisz się, napijesz wody. Wszystko będzie dobrze. — Rozumiejąc jak to jest mieć mdłości, Taika najpierw sam podniósł się z ziemi, a później pomógł wstać przerażonej dziewczynie. Dopiero wtedy zwrócił uwagę na stojącego niedaleko Pollocka.
Wuj drapał się po łysej głowie i wciąż mruczał pod nosem:
— Gdzie poszła? Gdzie moja piękna? Mój mały wróbelek. Moja letnia pszczółka. 
Taika musiał go później prawie siłą zaciągnąć z powrotem do wozu, gdzie czekała już mocno zaniepokojona matka Dotki. Starsza kobieta skakała chwilę nad nimi, sprawdzała temperaturę, ściągała z ubrań zeschnięte liście. Wciąż też cmokała i nazywała Pollocka odważnym, bo przecież poszedł walczyć z potworami by ochronić dwie bezbronne damy. Nie można zaprzeczyć, starszemu Ulfsgardowi bardzo pasowała ta wersja wydarzeń i nagle, jak ręką odjął, zapomniał o swojej letniej pszczółce. Pollockowi podobało się to do tego stopnia, że usiał na ławce obok Mary, a widocznie zmęczona Dotka nie miała nawet siły protestować. Taika natomiast od razu wyraził swój sprzeciw, po pierwsze tak nie wypada, po drugie Pollock śmierdzi i jest strasznie głośny, co może przeszkadzać Mary. Jednak starsza kobieta tylko machnęła ręką i już chwilę później Pollock zabawiał ją swoimi pijackimi historiami, a Taika i Dotka musieli jechać razem z belami materiału oraz idealnie poskładanymi szatami. 
Zwerbalizowane przez młodszego Ulfsgarda powody, dla których Pollock powinien siedzieć z tyłu, nie były jednak tymi najważniejszymi. Taika przede wszystkim wolał uniknąć dalszej rozmowy na temat śmierci baby leśnej. Dodatkowo obecność Dotki zaczęła go stresować. O Abhay'u założycielu, co ten demon z nim zrobił?
Jechali już dobrą chwilę, gdy Dotka nagle się odezwała.
— Taika, słyszysz coś? 
I Taika faktycznie coś słyszał. Jakby szept tuż za uchem. Nieokreślony, niewyraźny, ale jak najbardziej rzeczywisty.
Mężczyzna kiwnął nieznacznie głową czując, że rozchwianie uczuciowe może się okazać jednym z mniejszych problemów jakie sprowadziła na niego baba leśna.
***
Kolejne trzy dni podróży można byłoby podsumować jednym słowem: koszmar. Już w kilka godzin od spotkania z leśną babą, ktoś lub coś ukradło im wszystkie zapasy, a każda wyprawa do lasu, po królika bądź kuropatwę, kończyła się dziwnymi zadrapaniami i przeraźliwym bólem głowy. Gdy natomiast rozbijali obóz, z oddali od razu zaczynał dobiegać dziwny chichot i ogłuszające wycie. Jechali więc dalej, przerażeni i zmarznięci, wciąż gubiąc drogę, a od pewnego momentu kierując się po prostu w jedynym pewnym kierunku, czyli na wprost. Szepty, które zdawały się rozbrzmiewać w ich własnych głowach przeszły natomiast z niepozornego brzęczenia do niepowstrzymanego huku. Nie potrafili już logicznie myśleć, a tym bardziej zasnąć.
Wieczorem, trzeciego dnia, zbyt zmęczeni głodem i brakiem snu, po prostu zapadli w dziwnego rodzaju letarg będący bliską kuzynką śmierci.
***
Taikę obudziła muzyka. Upiorna, pozbawiona harmonii i pełna przyprawiających o gęsią skórkę słów.
Matka ziemi. Matka drzew. Pije nocą ludzką krew. Jak ulękniesz powinszuje. Gdy odejdziesz rozczłonkuje. Matka ziemi. Matka drzew.
Śpiew gwałtownie ucichł, a Taika usłyszał najdelikatniejszy głos jaki tylko mógł sobie wyobrazić. Brzmiał znajomo, niepokojąco znajomo, chociaż mężczyzna za nic nie potrafił dopasować go do spotkanej wcześniej osoby. 
— Ulfsgard. Mój kochany Ulfsgard. Chodź. Chcę zobaczyć twoją twarz.
Taika bardzo ostrożnie zszedł z wozu i oto stanął naprzeciwko wysokiej kobiety w niezwykle zwiewnej sukni. Jej długie jasne włosy opadały na perłową skórę rozświetloną blaskiem gwiazd, a ilekroć mrugała, długie rzęsy muskały delikatnie okrągłe policzki. Choć czerwone usta wygięła w uśmiechu, migdałowe oczy zdradzały zgoła inne emocje. Złość, strach, smutek. Wszystko na raz i nic jednocześnie. Taika czuł od niej zapach najsłodszej z możliwych róż.
— Nie jesteś jak reszta — odezwała się po chwili, wciąż uważnie badając mężczyznę wzrokiem. — Nie te włosy, nie ta twarz. Ale oczy. Oczy masz ich. Oczu się nie wyrzekniesz. Krwi też nie. 
— Czego od mnie chcesz? — wydusił w końcu Taika, walcząc z całych sił z niemocą jaka nagle ogarnęła wszystkie jego mięśnie.
— Wygląda na to, że siłę woli też masz po nich. — Zaśmiała się, a jej śmiech przypominał śpiew skowronka. — Ulfsgardzie, powiedz — dotknęła twarzy Taiki — czego ty chcesz ode mnie? Co ja mogę dać tobie w zamian za drobną przysługę.
Przez głowę Taiki przemknęły setki myśli, pragnień, tęsknot, złości. Większości nie potrafił nawet zwerbalizować, ale jedna paliła go tak wyraźnie, że nie mógł się powstrzymać i oznajmił:
— Chcę znaleźć i zabić moich braci, Uziaaha i Ruarka.
Tajemnicza kobieta uśmiechnęła się jeszcze szerzej. 
— W dawnych czasach wypiłam wiele Ulfsgardzkiej krwi. Rozlana wsiąkała w ziemię, karmiła moje korzenie. Teraz was czuję, gdziekolwiek jesteście, cokolwiek czynicie.
Taika zadrżał. Czy to wszystko jest tylko chorą grą? Czy za chwilę, zgodnie z piosenką, zostanie rozczłonkowany? Dotąd nie ufał nieznajomej, ale po tych słowach zaczął się jej zwyczajnie bać.
— Wiem co zrobili twoi bracia, Ulfsgardzie — podjęła swoim miękkim głosem. — Zabili własną babkę. Zarżnęli jak zwierzę. Oh, czułam każdą kroplę jej krwi, każdą jej cząstkę. Wyjątkowo gorąca, wyjątkowo niespokojna. — Nachyliła się do Taiki i odgarnąwszy mu włosy szepnęła do ucha: — Wiem też gdzie są teraz twoi bracia, Ulfsgardzie. Mogę ci ich podać na srebrnej tacy. Mogę ucznia cię pełnoprawnym Przywoływaczem. Czy to nie wspaniałe?
Odsunęła się powoli, a Taika pokiwał gorliwie głową. Coś jednak nie dawało mu spokoju.
— Wspominałaś o wymianie. Przysługa za przysługę...
— To nic wielkiego, Ulfsgardzie. — Zaśmiała się. — Jestem Matką ziemi i drzew, moje oczy sięgają więc wszędzie tam gdzie korzenie i gałęzie, wszędzie tam gdzie grunt pod stopami. Są jednak istoty, które próbują mnie oślepić, umknąć mojej mocy. — Jej twarz spoważniała, a perłowa skóra przybrała nieprzyjemną zielonkawą barwę. — Zabij wiedźmy z Bzdrogów i przynieś mi ich splugawione łby. 
Na te słowa, ziemia zadrgała, gdzieś w oddali dał się natomiast słyszeć trzask pioruna. Czy mając przed sobą tak dziką siłę, mógł sobie w ogóle pozwolić na stanowcze "nie"?
— W takim razie mamy umowę — wydukał.
— Dobrze. Ale pamiętaj, jeśli spróbujesz uciec albo sprzymierzysz się z tymi pomiotami, znajdę cię, Ulfsgardzie. Znajdę i rozerwę na drobne kawałeczki. A później spalę twoje truchło, tak jak ty spaliłeś jedną z moich córek.
Taika poczuł, że zaraz się przewróci. Tamta baba leśna. Tamta cholerna baba leśna była jej dzieckiem. Na wszystkich starszych Klanu, co za koszmar.
— Nie zawiodę cię — odpowiedział, choć szczerze powiedziawszy, po ostatniej groźbie kobiety, najchętniej by zrezygnował i wrócił do szukania braci na własną rękę.
— Nie wątpię, mój Ulfsgardzie.
Nieznajoma zaczęła się powoli oddalać, a tam gdzie stanęła ziemia obradzała kwiatami i żółtymi grzybami. Kiedy jednak znikała w głuszy jej perłowa skóra dziwnie poszarzała, zmarszczyła się i nieprzyjemnie dla oka, rozciągnęła. Włosy natomiast wypadły i już po chwili zamieniły w okropne czarne robaki. Nowo wyrośnięte kwiaty i grzyby gwałtownie zczerniały.
Matka ziemi. Matka drzew. Pije nocą ludzką krew...
***
— Kurwa, dzieciaku, już nie jesteśmy w dupie! No, wstawaj i zapierdalaj z jedzeniem, umieram, kurwa, z głodu. 
Słysząc standardową wiązankę przekleństw Pollocka, Taice zwyczajnie odechciało się otwierać oczy. Zamiast tego tylko bardziej podkurczył nogi i przycisnął do siebie nowy płaszcz. 
— Głuchy jesteś czy coś? — Taika poczuł, że ktoś uderza go w plecy. — Wstawaj, leniu śmierdzący. Wstawaj i do roboty, gówniarzu w rzyć dobrze nie kopnięty. 
Taika gwałtownie usiadł i już, już, miał powiedzieć, że to on zaraz Pollocka kopnie w jego tłusty zadek i żeby sam spierdalał, bo młody Ulfsgard śnił właśnie o wyjątkowo stresujących rzeczach, kiedy nagle spostrzegł, że te wszystkie stresujące rzeczy nie były tak do końca częścią snu. 
Od wozu do lini lasu prowadziły dziwne ślady zwiędniętej roślinności, wszędzie natomiast pełzały czarne robaki, długie niczym włosy wiejskiej dziewki.
Najbardziej makabryczny był jednak widok kręgu martwych kuropatw, zajęcy i jeleni, który ktoś starannie ułożył wokół ich wozu. 
— Zrobisz nam potrawkę? — zapytał Pollock, machając Taice przed nosem królikiem o przetrąconym karku. Taika widząc szkliste oczy zwierzęcia, szybko odczołgał się w głąb wozu próbując powstrzymać wymioty.
— Co... Kto to zrobił? — wydusił, dopiero gdy opanował mdłości. 
— Już tu leżały zanim się obudziliśmy — odpowiedziała Dotka, której najwidoczniej nie przeszkadzał widok uduszonej zwierzyny oraz trzymany przez Pollocka martwy królik. — Myślicie, że to robota jakichś dobrych duchów? W końcu bez jedzenia nie pożylibyśmy za długo, a tu proszę, tyle mięsa.
Taika głośno przełknął ślinę domyślając się tożsamości tych "dobrych duchów" i nie będąc do końca pewnym tej ich dobroci. 
— Co za przeklęta okolica. Najpierw ten dziwny ból głowy, teraz zarżnięte zwierzęta. Powiadam, nie podoba mi się tu. Lepiej pośpieszmy do Bzdrogów. To spokojne miejsce, bezpieczne, ale co najważniejsze, nie ma tam żadnych potworów. Bo złe tylko do złego ciągnie, a gdzie dobrzy ludzie tam jedynie dobre duchy przychodzą pomagać w gospodarstwach. 
Taika pobladł i już wiedział, że mimo ostatnich wydarzeń, mimo pijackich przygód, uleganiu towarzystwu i bieganiu po lesie za pierwszą lepszą dziewką, za nic nie pasuje do opisu przeciętnego mężczyzny. Przecież nikomu przeciętnemu nie przydarzają się takie historie. Zdecydowanie w Taice musiał być coś niezwykłego, pytanie tylko czy z korzyścią dla niego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz