Nienawidziła
się do tego przyznawać, jednak w chwili, w której inkwizytorzy niemal
wtargnęli do jej piwnicy, była przerażona. Wielu mogłoby wyjść z
założenia, że jako nekromantka już dawno zatraciła ludzkie odruchy i
takie sytuacje w żaden sposób na nią nie wpływają - błąd - wciąż była
tylko człowiekiem, a nie pozbawionym uczuć socjopatą.
Dlatego
właśnie niemal załkała, gdy mężczyźni w okamgnieniu opuścili lokum,
ruszając w pogoń za domniemanym złodziejem koni. Odetchnęła z ulgą,
osuwając się na niewygodny stołek tkwiący za kontuarem. Chwila spokoju
nie trwała jednak zbyt długo, a pozorna sielanka została gwałtownie
rozwiana przez stojącego w drzwiach polimorfa. Lewe ramię wyglądało
paskudnie, jakby cudem uszedł z życiem po ciężkiej potyczce. Ayana
zmierzyła go wzrokiem, będąc zbyt roztrzęsioną, by od razu dojrzeć pełen
obraz. Wtem, jak grom z jasnego nieba, uderzyła w nią myśl, że to
właśnie Taghain odciągnął od niej inkwizycję, narażając się na wykrycie,
w najgorszym wypadku nawet śmierć, czy tortury.
- Idiota. - rzuciła oschle, jakby próbując doprowadzić samą siebie do pionu - Zdajesz sobie sprawę, ile ryzykowałeś?
W
sekundę uniosła się z taboretu, nieumyślnie posyłając go na kamienną
posadzkę. Nim huk ucichł, stała już u boku mężczyzny, przyglądając się
wciąż krwawiącej szramie. Przeklęła pod nosem, zastanawiając się nad
dalszym posunięciem - daleko jej było do dobrego samarytanina, który
pomógłby wrogowi w potrzebie, lecz coś podpowiadało jej, że nie powinna
wystawiać go do wiatru po tym, jak ocalił jej życie.
Ze
zirytowaniem wymalowanym na twarzy pociągnęła chłopaka za sobą z
powrotem do nieszczęsnej piwnicy. Mężczyzna nie wyglądał na zachwyconego
perspektywą spędzenia kolejnych cennych godzin w swej niedoszłej kaźni,
lecz po kilku niemych rozkazach ze strony nekromantki zrozumiał, że
jeśli nie chce zakazić rany, nie ma większego wyboru. Sardothien usiadła
po turecku na stole sekcyjnym, tuż przy rozciętej kończynie Lutobora,
niemal natychmiastowo zabierając się do pracy.
-
Nie chcę cię straszyć, ale wygląda paskudnie. - Sama do końca nie
wiedziała, czy chciała w ten sposób rozluźnić atmosferę, czy może
wyrzucić zbędne myśli z głowy, jednak zauważyła wyraźne napięcie ze
strony polimorfa. - Spokojnie, nie ma rzeczy, których nie dałoby się
wyleczyć odrobiną magii.
Drugi
z komentarzy zadziałał kojąco dla obydwu z nich. Siedzieli w ciszy,
jakby czekając na koniec całego cyrku, po którym w spokoju odejdą każdy w
swoją stronę i nie spotkają nigdy więcej.
Ayana
dała z siebie wszystko, oczyszczając i zszywając przestrzał, lecz ten
zdawał się zaogniać z każdą chwilą. Nerwowo zagryzła wargę, spoglądając
na otępiałą twarz Lutobora. W jednej chwili zaskoczenie przerodziło się w
furię, a nekromantka cudem powstrzymała nasilające się w niej emocje.
Trucizna. Mogła się domyślić, że te sukinsyny się do tego posuną.
Poczuła
zimne dreszcze, przechodzące przez jej plecy, a przed oczami
przeleciały wszystkie chwile, w których badała to niewyjaśnione
zjawisko. Powinna była poświęcić więcej czasu na badania, nim jej jedyne
źródło informacji zniknęło na dobre. Chodziła z kąta w kąt,
zastanawiając się, co powinna zrobić. Potrafiła zwalczać normalne
zatrucie, jednak to całkowicie ją przerosło. Silne toksyny ukryte
w krwi, do tego nie byle jakiej krwi - w ciągu swego długiego i marnego
życia poznała tylko jedną osobę zdolną do takich rzeczy i nie chciała
dopuścić do siebie faktu, że ktokolwiek mógłby wykorzystać jego posokę
do tak paskudnych celów.
Ursula, paskudna małpo, to na pewno twoja sprawka.
Głośne
syknięcie wyrwało ją z transu, wywołało impuls, przez który w jednej
chwili powróciła na ziemię. Przeklęła w duchu własną słabość, przez
którą wystawiła na niebezpieczeństwo wciąż żywą istotę, przejmując się,
najpewniej martwą, jednostką. Tym razem nie usiadła jednak u jego boku -
zamiast tego stanęła tuż przed nim, upewniając się, że utrzymują
kontakt wzrokowy.
-
Nie będę kłamać, jest źle. Muszę przygotować antidotum, a to chwilę
potrwa. - Każde słowo starała się wypowiadać głośno i wyraźnie. - Do
tego czasu musisz pozostać przytomny, rozumiemy się?
Lutobor
skinął głową, choć nieciężko było zauważyć, że każdy ruch wiązał się z
niemałym wysiłkiem. Niedobrze, paraliż następuje szybciej, niż się
spodziewała.
-
Rozmowa powinna cię trochę pobudzić. - rzuciła, szukając w szufladach
odpowiednio dużej fiolki i zeszytu ze starymi notatkami - Wszystko mi
jedno, o czym chcesz mówić. Możesz zacząć od tego, skąd się tu do
cholery wziąłeś i dlaczego jesteś na tyle głupi, żeby ryzykować życiem
dla kogoś, kto próbował cię zabić.