czwartek, 29 sierpnia 2019

Od Ayany do Lu

Nienawidziła się do tego przyznawać, jednak w chwili, w której inkwizytorzy niemal wtargnęli do jej piwnicy, była przerażona. Wielu mogłoby wyjść z założenia, że jako nekromantka już dawno zatraciła ludzkie odruchy i takie sytuacje w żaden sposób na nią nie wpływają - błąd - wciąż była tylko człowiekiem, a nie pozbawionym uczuć socjopatą. 
Dlatego właśnie niemal załkała, gdy mężczyźni w okamgnieniu opuścili lokum, ruszając w pogoń za domniemanym złodziejem koni. Odetchnęła z ulgą, osuwając się na niewygodny stołek tkwiący za kontuarem. Chwila spokoju nie trwała jednak zbyt długo, a pozorna sielanka została gwałtownie rozwiana przez stojącego w drzwiach polimorfa. Lewe ramię wyglądało paskudnie, jakby cudem uszedł z życiem po ciężkiej potyczce. Ayana zmierzyła go wzrokiem, będąc zbyt roztrzęsioną, by od razu dojrzeć pełen obraz. Wtem, jak grom z jasnego nieba, uderzyła w nią myśl, że to właśnie Taghain odciągnął od niej inkwizycję, narażając się na wykrycie, w najgorszym wypadku nawet śmierć, czy tortury.
- Idiota. - rzuciła oschle, jakby próbując doprowadzić samą siebie do pionu - Zdajesz sobie sprawę, ile ryzykowałeś? 
W sekundę uniosła się z taboretu, nieumyślnie posyłając go na kamienną posadzkę. Nim huk ucichł, stała już u boku mężczyzny, przyglądając się wciąż krwawiącej szramie. Przeklęła pod nosem, zastanawiając się nad dalszym posunięciem - daleko jej było do dobrego samarytanina, który pomógłby wrogowi w potrzebie, lecz coś podpowiadało jej, że nie powinna wystawiać go do wiatru po tym, jak ocalił jej życie. 
Ze zirytowaniem wymalowanym na twarzy pociągnęła chłopaka za sobą z powrotem do nieszczęsnej piwnicy. Mężczyzna nie wyglądał na zachwyconego perspektywą spędzenia kolejnych cennych godzin w swej niedoszłej kaźni, lecz po kilku niemych rozkazach ze strony nekromantki zrozumiał, że jeśli nie chce zakazić rany, nie ma większego wyboru. Sardothien usiadła po turecku na stole sekcyjnym, tuż przy rozciętej kończynie Lutobora, niemal natychmiastowo zabierając się do pracy. 
- Nie chcę cię straszyć, ale wygląda paskudnie. - Sama do końca nie wiedziała, czy chciała w ten sposób rozluźnić atmosferę, czy może wyrzucić zbędne myśli z głowy, jednak zauważyła wyraźne napięcie ze strony polimorfa. - Spokojnie, nie ma rzeczy, których nie dałoby się wyleczyć odrobiną magii.
Drugi z komentarzy zadziałał kojąco dla obydwu z nich. Siedzieli w ciszy, jakby czekając na koniec całego cyrku, po którym w spokoju odejdą każdy w swoją stronę i nie spotkają nigdy więcej.
Ayana dała z siebie wszystko, oczyszczając i zszywając przestrzał, lecz ten zdawał się zaogniać z każdą chwilą. Nerwowo zagryzła wargę, spoglądając na otępiałą twarz Lutobora. W jednej chwili zaskoczenie przerodziło się w furię, a nekromantka cudem powstrzymała nasilające się w niej emocje. 
Trucizna. Mogła się domyślić, że te sukinsyny się do tego posuną. 
Poczuła zimne dreszcze, przechodzące przez jej plecy, a przed oczami przeleciały wszystkie chwile, w których badała to niewyjaśnione zjawisko. Powinna była poświęcić więcej czasu na badania, nim jej jedyne źródło informacji zniknęło na dobre. Chodziła z kąta w kąt, zastanawiając się, co powinna zrobić. Potrafiła zwalczać normalne zatrucie, jednak to całkowicie ją przerosło. Silne toksyny ukryte w krwi, do tego nie byle jakiej krwi - w ciągu swego długiego i marnego życia poznała tylko jedną osobę zdolną do takich rzeczy i nie chciała dopuścić do siebie faktu, że ktokolwiek mógłby wykorzystać jego posokę do tak paskudnych celów.
Ursula, paskudna małpo, to na pewno twoja sprawka. 
Głośne syknięcie wyrwało ją z transu, wywołało impuls, przez który w jednej chwili powróciła na ziemię. Przeklęła w duchu własną słabość, przez którą wystawiła na niebezpieczeństwo wciąż żywą istotę, przejmując się, najpewniej martwą, jednostką. Tym razem nie usiadła jednak u jego boku - zamiast tego stanęła tuż przed nim, upewniając się, że utrzymują kontakt wzrokowy.
- Nie będę kłamać, jest źle. Muszę przygotować antidotum, a to chwilę potrwa. - Każde słowo starała się wypowiadać głośno i wyraźnie. - Do tego czasu musisz pozostać przytomny, rozumiemy się? 
Lutobor skinął głową, choć nieciężko było zauważyć, że każdy ruch wiązał się z niemałym wysiłkiem. Niedobrze, paraliż następuje szybciej, niż się spodziewała.
- Rozmowa powinna cię trochę pobudzić. - rzuciła, szukając w szufladach odpowiednio dużej fiolki i zeszytu ze starymi notatkami - Wszystko mi jedno, o czym chcesz mówić. Możesz zacząć od tego, skąd się tu do cholery wziąłeś i dlaczego jesteś na tyle głupi, żeby ryzykować życiem dla kogoś, kto próbował cię zabić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz