Przeciągnął się ospale przy akompaniamencie strzykających kości i nużącego głosu swego przełożonego. Odkąd sięgał pamięcią, Festus nie należał do osób szczególnie charyzmatycznych, umiejących zauroczyć rozmówcę kwiecistymi wywodami już od pierwszej sekundy. Dla Sorena każde wypowiedziane przezeń słowo brzmiało jak skrzeczenie żaby, która dokładnie tym samym tonem wspominała zarówno ostatni spożyty posiłek, jak i najnowsze morderstwo. Z tego właśnie powodu młodzieniec nie zorientował się nawet, że to właśnie drugi temat stał się celem ich rozmowy. Festus milczał, świdrując księcia wzrokiem, jakby rozważając, w jaki sposób chciałby nadziać go na pal.
- Nie słuchałem. - Soren jedynie wzruszył ramionami, opróżniając stojący nieopodal kielich czerwonego wina. - Masz tyle uroku, co zdechły szczur. Do tego wyjątkowo nudny.
Starszy mężczyzna ani drgnął, lecz jego twarz przybrała srogiego wyrazu, a knykcie pobielały ze złości. Białowłosy uśmiechnął się na ten widok, przechwytując leżący pomiędzy nimi pergamin, zdradzający szczegóły nieszczęsnego zlecenia. Acedia przeleciał wzrokiem po niedbale spisanym tekście, wyłapując co ciekawsze kąski. Dojeżdżając do końca, zagwizdał z uznaniem, wsuwając kartkę do kieszeni kurtki.
- Nie sądziłem, że tak szanowany magnat zabawia się w przydrożnych karczmach i zwodzi proste dziewki. - Zastukał palcami o blat drewnianego stołu. - Do tego nimfoman, może i ja na tym skorzystam. - Wyszczerzył się szeroko, odgarniając włosy z czoła.
Festus zbył komentarz Sorena przeciągłym westchnięciem, wstając od stołu. Acedia nie czekał długo, by powtórzyć ruchy starszego rangą, odczytując sygnał jako definitywny koniec rozmowy. Skłonił się więc, kierując ku wyjściu, nim pomarszczona dłoń ścisnęła jego ramię, gwałtownie go odwracając.
- Masz dostarczyć go żywego. Inaczej twoja pozycja w tej gildii drastycznie się zmieni.
Festus nie żartował, a Soren doskonale o tym wiedział, lecz nawet w tej chwili nie wykazał się należytym szacunkiem, wychodząc bez słowa. Wiedział, że igrał z ogniem, a każdy błąd przybliżał go do tragicznego końca, jednak w obecnej sytuacji i tak nie miał zbyt wiele do stracenia.
~*~
Gdy dotarł do karczmy, słońce chyliło się ku zachodowi, a on sam odczuwał niewyobrażalne znużenie. Przez chwilę rozważał przekroczenie progu, wypicie kilku kolejek z bandą ordynarnych chłopów i wdanie się w zupełnie bezcelową bójkę, jednak podniesione głosy w pokoju, w którym rzekomo przebywał ów magnat, skutecznie utwierdziły Sorena w przekonaniu, że powinien przesiedzieć tu jeszcze kilka minut. Rozwój wydarzeń okazał się znacząco inny od tego, jaki przewidywał, a spadający mu na głowę fioletowy demon zdecydowanie okazał się najmniej prawdopodobną częścią scenariusza. Kobieta pomogła mu wstać, nim pognała przed siebie, nie odwracając się ani razu. Acedia nie zareagował jeszcze przez chwilę, wciąż przetwarzając natłok sprzecznych ze sobą informacji. Cel miał być sam, zupełnie pijany, nieprzytomny, tymczasem tryskał wręcz energią i krwią z przebitej tętnicy biodrowej. Soren rzucił na ziemię trzymane w dłoniach spodnie, należące najpewniej do nieznajomej demonicy, i wdrapał się przez okno do pokoju magnata. Sypialnia wyglądała, jakby doszło w niej do iście morderczej orgii, z której tylko jedna strona miała przyjemność wyjść o własnych siłach. Nim zdążył zareagować, magnat runął na ziemię i zastygł w bezruchu. Soren warknął żałośnie, upewniając się o zgonie swej niedoszłej ofiary. Przeklął pod nosem, nie wyczuwając pulsu i z całej siły kopnął mężczyznę w klatkę piersiową. Emanował furią, którą musiał na czymś wyładować, a brak żywych istot w okolicy skutecznie utrudniał całą procedurę. Jeśli wróci do gildii bez żywego mężczyzny, będzie po nim. Mógł zejść do karczmy i omamić perswazją pierwszego lepszego parobka, jednak wewnętrzne pragnienie zemsty skutecznie odsuwało jego myśli od tak banalnych rozwiązań. Wyskoczył więc przez okno, biegnąc tą samą ścieżką, którą kilka minut temu pobiegła nieznajoma kobieta. Musiał ją wyśledzić, pragnął zrzucić na kogoś ciężar własnej porażki.
~*~
Demonica nie dała się tak łatwo znaleźć, nie pozostawiając zbyt wielu widocznych śladów. Dzięki Skokowi zdołał jednak zmniejszyć dzielący ich dystans, by wkrótce ujrzeć przed sobą sprawczynię całego zamieszania. Znalazł ją w domu publicznym, najpewniej szukającą kolejnej ofiary, która zregenerowałaby jej siły. Przemierzał więc korytarze obskurnego przybytku, zbywając parsknięciami wyjątkowo natarczywe prostytutki.
- Nie pożałujesz, akurat kurwa. - warknął pod nosem, znikając za jedną z kotar - Przybytek wątpliwej rozkoszy, a niewątpliwej rzeżączki, cholera jasna.
Ku własnemu szczęściu znalazł demonicę, nim ta zdecydowała się kogo obrać na swą kolejną ofiarę. Soren oparł się o framugę, łapiąc z nią kontakt wzrokowy. Nie zaatakował, nie zamierzał rzucać się na nią z pięściami, dopóki nie zostanie sprowokowany. Pragnął jedynie poczuć się lepiej z samym sobą, obarczając innych swymi problemami.
- Nie każdy kochanek okazuje się ważnym dla Gildii kontraktem, moja droga. - sparafrazował jej słowa, wsuwając dłonie do kieszeni. - Był mi potrzebny. Żywy. Albo wymyślimy, co zrobić z tym fantem, albo oboje skończymy w rynsztoku, sukkubie. - uśmiechnął się jadowicie, wbijając w nią spojrzenie błękitnych tęczówek.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz