sobota, 12 października 2019

Od Ayany do Lu

Oślepiający promień światła ugodził ją prosto w twarz, a siła wybuchu natychmiastowo powaliła na ziemię. Próbowała się podnieść, jednak rozległe oparzenie wywoływało ból na tyle przeszywający, by skutecznie uniemożliwić choćby najmniejszy ruch. Siedziała więc wśród popiołów, otulana przeraźliwymi wrzaskami i odgłosem pośpiesznie rozwieranych teleportów. Ze stanu otępienia wyrwał ją krzyk Lutobora i ciężar jego dłoni na jej ramionach. Krzyczał, a emocje wymalowane na jego twarzy uświadamiały Ayanę, w jak paskudnym znaleźli się położeniu. Nie słyszała ani słowa, raz po raz otwierając usta, nie mogąc wydobyć najcichszego dźwięku. Załkała żałośnie, czując, jak ulatuje z niej cała dotychczasowa determinacja. Polimorf musiał zauważyć niemoc swej towarzyszki, sekundę później mknąc w stronę wody, nie zważając na nieporadnie oponującą Ayanę.
Każdy krok przybliżający ich do zbiornika napawał dziewczynę przerażeniem. Bała się, a jej ciałem wstrząsały spazmy. Zamknęła oczy, czując zbliżający się nieubłaganie koniec. Nie stało się jednak nic, a całą jej uwagę przyciągnął niespodziewany pocałunek ze strony Lutobora. Sardothien spanikowała, gdyby nie była pod wodą, najprawdopodobniej wyrwałaby się i przeteleportowała jak najdalej, jednak nie mogła. Nie odwzajemniała jednak pocałunku, mając nadzieję, że mężczyzna rozpozna podszytą niechęcią aluzję.
~*~
Gdy dotarli na suchy ląd, dziewczyna jak oparzona odskoczyła od brzegu, zrzędząc pod nosem na temat przemoczonych ubrań i ściekających po twarzy strużkach wody. Była wściekła i psychicznie wyczerpana, co nigdy nie wróżyło dobrze w przypadku czarodziejek.
- Nigdy więcej tak nie rób. - wysyczała, odwracając się gwałtownie - Nie zabrałam cię tutaj, żebyś przy pierwszej lepszej okazji próbował zaciągnąć mnie do łóżka. - Zmarszczyła czoło, posyłając mu wzrok godny arystokratki.
Reakcja Ayany zdawała się przesadną wręcz hiperbolą, jednak trzycyfrowy wiek nauczył ją, by zawsze stanowczo wyrażała swe zdanie. Nie darzyła Lutobora nienawiścią, a tym bardziej jakimkolwiek uczuciem. Powróciła więc do wcześniejszego zajęcia, próbując doprowadzić się do względnego porządku, co, zważając na sytuację, zdawało się awykonalne. Westchnęła ciężko, osuwając się na ziemię. Głowa niewyobrażalnie jej ciążyła, a oparzenie pulsowało, piekło i swędziało do tego stopnia, iż czarodziejka z każdą chwilą coraz poważniej rozważała amputację prawej nogi. Na domiar złego nieprzemyślana kąpiel w wodach Atlantei pochłonęła jej torbę z medykamentami, które choćby w najmniejszym stopniu uśmierzyły przeszywający ból.
- Co się tam w ogóle stało? - Z tragicznego stanu wyrwał ją Lutobor, ściągając Ayanę z powrotem na ziemię.
- Też chciałabym wiedzieć. To pewnie te cholerne elfie komanda. Od dekad sabotują wszystko, co robimy, żeby postawić czarodziejów w złym świetle. - odparła, obdarzając mężczyznę beznamiętnym spojrzeniem - Rozzuchwaliły się sukinsyny i myślą, że wszystko im wolno. - prychnęła, odgarniając mokre kosmyki za ucho
Taghain zdawał się rozumieć istotę problemu, nie zadając zbędnych pytań na temat rasowego konfliktu. Sardothien skinęła głową, z ulgą przyjmując fakt, że nie musiała rozdrabniać się nad historią swego ludu.
- Kapituła z pewnością niedługo ich wytropi, ale nie możemy po prostu siedzieć i czekać, żeby nie pobrudzić sobie rąk. - Czuła, jak powoli wypełnia ją determinacja - Musimy sami wpaść na trop komanda, albo cała misja legnie w gruzach. Poza tym nie odpuszczam nikomu, kto z taką łatwością wysadza moich towarzyszy w powietrze.
Z trudem stanęła na nogach, ignorując kręcenie w głowie i ograniczające widoczność mroczki. Lutbor stał naprzeciw, wciąż nieprzyzwyczajony do impulsywnie zmieniającego się nastroju Ayany. Dziewczyna była istną bombą zegarową, którą od wybuchu dzieliły dosłownie sekundy. Bez słowa odwróciła się więc, mrucząc pod nosem tę samą wiązankę, którą wypowiadała zaledwie kilka godzin temu. Przyjemne mrowienie płynęło przez jej palce, a następnie zgasło z siłą na tyle ogromną, by powalić dziewczynę na kolana. Nekromantka jęknęła żałośnie, rozmasowując obolałą kończynę. Po chwili podniosła się, ponawiając próbę, lecz bez skutku. Siedziała więc na ziemi, starając wykrzesać z siebie choć odrobinę magicznej mocy, jednak czuła się pusta, wyczerpana, jakby pozbawiona części samej siebie. Wpatrywała się pusto w rozwartą dłoń, okradziona z resztek nadziei. Chciała płakać, wrzeszczeć i tupać nogami, narzekając na niesprawiedliwość świata, jednak nie mogła. Nie, gdy wpatrywał się w nią ktoś inny.
- Te sukinsyny musiały użyć dwimerytu. - Z trudem powstrzymywała łamiący się głos. - Jest niemal niemożliwy do wykrycia, jeśli zmiesza się go z inną substancją. Kurwa, kurwa, kurwa!
Przysunęła kolana do piersi, opierając o nie trzęsący się z bezsilności podbródek. Była ranna, obolała i okradziona z magicznych zdolności.
- Bezużyteczna. - wyszeptała, a ciężar, jaki niosło ze sobą to słowo, natychmiastowo przytłoczyło Ayanę do tego stopnia, że w jednej chwili zaniosła się płaczem
Nie obchodziło jej dłużej kto i w jakim stanie ją zobaczy. Marzyła jedynie, by odzyskać tę magiczną cząstkę, dzięki której czuła się coś warta, czuła się potrzebna.

< Lu? No i masz ryczącą pierdołę ╮(─▽─)╭>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz