poniedziałek, 21 października 2019

Od Lu do Ayany


Chłopaka to dotknęło, nie chodziło mu o odtrącenie, to było niczym w porównaniu do jej słów. Uznała go za zwyczajnego podrywacza, jak gdyby nie miał żądnych skrupułów, żadnej przyzwoitości. Ujma na jego honorze wywołała u niego gniew, wypełniała go frustracja, którą ze wszystkich sił starał się powstrzymywać. Zrobił kilka nerwowych kroków w jedną, to w drugą stronę i lekko ochłonął, czym prędzej, chcąc zmienić temat zwrócił się do Ayany.
- Co się tam w ogóle stało? - Powiedział stanowczo i lekko oschle.  
Ayana mogłaby wyczuć lekki żal w jego głosie, lecz zdawała się strapiona czymś innym.  Rozmowa tak szybko, jak się zaczęła, tak szybko dobiegła końca. Polimorf nie chciał wywierać na Sarfothien jakiejkolwiek presji, więc tylko przytaknął i przemilczał. Nie mógł jednak zignorować buzujących w niej emocji, widząc jak szybko zmienia swój nastrój, zaczął się martwić. Już nie był pewny jak ma na to reagować, czy ma jej pomóc czy nie. Za kogo ona w ogóle go uważa, przecież ledwie co porównała go do typowego "psa na baby", a teraz przechodzi załamanie nerwowe, jak gdyby prosiła o pomoc, jednocześnie nie dopuszczając nikogo do siebie.
-Bezużyteczna.
***
Zapach potu i stęchlizny zmieszanego z prochem strzelniczym unosił się w powietrzu od wielu dni. Walki między stronami konfliktu nie było końca. Wokoło konali towarzysze, a przecież nie tak powinno wyglądać zwycięstwo, to jeszcze nie koniec. Tarczownik szybko ruszył przed siebie, aby osłonić swoich sojuszników, sprawnie wymijając strzały przeciwników i powalając niektórych wrogich żołnierzy, już prawie dotarł do celu. Wręcz rzucił się z tarczą na ramieniu, aby ochronić przyjaciela, gdy nagle ten nastąpił na minę. Wybuch, jasność, pisk w uszach, krew. Nagle, znajoma twarz, blond kosmyki wymykające się z upięcia w kok. Coś do niego krzyczy, ma łzy w oczach, o co chodzi? Nagle dzielny tarczownik stracił przytomność, a razem z nią swoją tarczę, która została w polu bitwy.
Obudził się trzy dni później w szpitalnym łóżku, obok siedziała znajoma mu blondynka. Nancy spała na krześle, gdy chłopak oprzytomniał. Lutobora przeszywał ból w lewym ramieniu, w momencie przebudzenia złapał się za nie, ale nic nie poczuł. Bicie serca mu przyspieszyło, zrobiło się gorąco, a oddech stał się płytki. Chłopak z trudem spojrzał na ramię, którego nie miał. Przeraźliwie krzyknął, co obudziło jego towarzyszkę. Po dłuższej panice, udało się jej go uspokoić.
Zanim chłopak w pełni do siebie doszedł minęło wiele tygodni, i choć jego stan fizyczny znacznie się poprawił, nie można było powiedzieć tego o psychice Taghaina. Jego pobyt w szpitalu dobiegał końca, gdy ostatniej nocy wyszedł z pokoju. Nie umknęło to jego towarzyszce, która podążyła cicho za chłopakiem. Usiadł on w otwartym oknie na korytarzu placówki, gdy blondynka zaglądała na niego zza rogu korytarza.
- Widzę cię. - Jego głos był z pozoru spokojny, dziewczyna wyszła zza rogu i podeszła do niego.
- Lu... Wszystko w porządku?
- Nic nie jest w porządku, już nie będzie. Niepotrzebnie ratowałaś mi życie... nie zasługuję na nie, jestem nikim. - po jego twarzy spłynęła łza, a głos zaczął drżeć - Nie potrafiłem go uratować, jak ktoś mógłby na mnie polegać? A teraz? Nawet nie mogę chwycić za tarczę, bo... bo nie mam czym! - wykrzyczał i przygryzł mocno wargę, powstrzymując szloch. - Jestem... bezużyteczny.
- Wcale tak nie jest! Nie możesz tak myśleć! Jesteś wspaniały, Lu... Twoja matka Cię potrzebuje, ja Cię potrzebuję. - Dziewczyna złapała chłopaka za dłoń. - Dasz radę, my damy radę, wszystko będzie dobrze, tylko...
***
Chłopak spojrzał na dziewczynę, usiadł obok, jednak nie za blisko, odwrócił wzrok i westchnął.
- Dasz radę... Wszystko będzie dobrze, tylko musisz w siebie uwierzyć... - Powiedział cicho ale wyraźnie. - Wiele osób Cię potrzebuje Ayano, wiele w Ciebie wierzy, więc dlaczego nie ty?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz