Dziewczyna nie czuła się ani trochę
dobrze w związku z zaistniałą sytuacją. Osłabiona, okradziona z resztek
własnej tożsamości - strzaskana duma odpłynęła wraz z prądem, cieknące
po policzkach łzy spłukały reszty honoru. Pozostał jeszcze Lutobor,
który z uwagą obserwował jej ruchy, z początku wydając się niebywale
zirytowany zachowaniem towarzyszki. Zmarszczone brwi i zaciśnięte pięści
- niczym rodzic szykujący reprymendę dla nieznośnego wychowanka. Ku jej
ogromnemu zdziwieniu przykucnął tuż obok, kładąc rękę na przemoczonych
do cna plecach, a jego oczy momentalnie przybrały współczujący wyraz.
Ayana czuła się zagubiona, być może nieco onieśmielona i zdecydowanie
zbyt zdruzgotana, by wydusić z siebie choćby słowo. Pocieszenia
zdały się tak szczere, że nie myśląc zbyt długo, splotła dłonie wokół
torsu mężczyzny, ukrywając zapłakaną twarz w jego ramionach. Polimorf
nie od razu odwzajemnił uścisk, niby zaskoczony jej gwałtownie
zmieniającym się zdaniem, by po chwili zamknąć nekromantkę w
niedźwiedzim uścisku, jeżdżąc dłonią wzdłuż nieładnie wystającego
kręgosłupa. Chwila czułości nie trwała długo, choć dla Sardothien
zdawała się wiecznością, do tego nieznaczącą nic więcej, niż próbę
uspokojenia zszarganych nerwów.
-
Dziękuję. - Słowo z trudem przeszło jej przez gardło, zupełnie jakby
jego wypowiedzenie równało się rzuceniu klątwy. - Nie powinniśmy się
zatrzymywać. Sam widziałeś, że cholernie tu niebezpiecznie.
Lutobor
zgodził się skinieniem głowy, wciąż wyraźnie zaskoczony niespodziewanie
okazaną sympatią. Podnieśli się, otrzepując przylegające do mokrej
odzieży grudki piachu i zieleni, by sekundy później ruszyć w nieznane,
nie do końca wiedząc, jak powinni się zachować. Kręcili się wokół,
przemierzając wyglądające identycznie połacie lasu, mijając obłupane
kamienie i połamane krzewy, będąc coraz bardziej zmęczonym otaczającą
ich zielenią. Ayana przyłapała się na kilkukrotnej próbie kontaktu z
duchami, lecz bez odrobiny magii nie potrafiła choćby wyczuć ich
obecności. Rzucane niedbale inkantacje skutkowały przeciągłym i
wyjątkowo żałosnym westchnięciem, skwitowanym współczującym wzrokiem
Taghaina.
- Mam już dość tego
wszystkiego. - Nekromantka nie zaprzestała narzekań, zwłaszcza w chwili,
gdy zatrzymali się przy strumieniu, by zaczerpnąć wody. - Dość
kocanków, jasnot i całego tego zielska. Mam go po dziurki w nosie we
własnej siedzibie.
Lutobor skutecznie
ignorował towarzyszkę bądź najzwyczajniej nie słyszał mruczanych pod
nosem lamentów. Dosłyszał jednak gwałtowny huk w oddali, skutkujący
przeraźliwym skrzeczeniem pobliskiego ptactwa i tupotem uciekających
zwierząt. Czarodziejka podskoczyła na dźwięk wystrzału, wytężając
wszystkie zmysły, i choć brak magicznego pierwiastka znacząco je
osłabił, wciąż zdolna była usłyszeć zanikające z każdą chwilą
skwierczenie. Jej oczy rozszerzyły się gwałtownie, a ona sama, nie
bacząc na porzucone zajęcie ani zdziwionego Lutobora, podeszła bliżej,
niby wabiona destrukcyjną pieśnią.
- Wszystko w porządku? - Mężczyzna wyglądał, jakby żadna z możliwych odpowiedzi nie mogła go zadowolić. - Ayana!
Krzyk
wyrwał ją z transu, jednocześnie sprowadzając do parteru, powalając z
siłą niemal identyczną, jak wybuch dwimerytu zaledwie godzinę temu.
Kobieta zastygła w bezruchu, z przerażeniem i tysiącem pytań
przelatujących jej przez myśli. Przestudiowała zbyt wiele opasłych
kronik, by nie wiedzieć, że takie eksplozje nie występują w regularnej
częstotliwości, dotychczas wydawało jej się niemożliwe, by jakakolwiek
istota niemagiczna mogła ujarzmić niszczycielskie zapędy szlachetnego
metalu. Wtem, jak grom z jasnego nieba, uderzyła w nią przerażająca
teoria, myśl, która zawładnęła całym jej ciałem. Czyżby któryś z czarodziei maczał w tym palce?
Oprawcy doskonale znali godzinę ich obrad, miejsca, w które mogą
się deportować, wiedzieli, jak niszczycielski był dwimeryt, co w
praktyce okazywało się pojęciem wyjątkowo rzadkim wśród pozostałych ras.
- Ayana! - Pstryknięcie palcami tuż przed oczami sprowadziło ją na ziemię. - Co się dzieje?
- To nie elfy. - wyrzuciła, cudem łapiąc powietrze - Niedobrze, nawet nie wiesz, jak bardzo niedobrze.
Lutobor
pomógł jej wstać, nadstawiając uszu. Ewidentnie czekał, aż czarnowłosa
odkryje przed nim kolejne karty tego pogmatwanego, magicznego świata.
-
Czarodziej maczał w tym palce. I to nie byle jaki, to ktoś z Akademii,
albo gorzej...z rady. - Próbowała uspokoić oddech, jednocześnie
kalkulując ich szanse na przeżycie. - Nie wiem, kogo jeszcze dopadł
dwimeryt, ale sam widziałeś, jak ogromne szkody może on wywołać. -
Kontynuowała, raz po raz ponawiając próby wykrzesania choćby pojedynczej
magicznej iskry. Nie mieli czasu do stracenia. - Z taką potęgą można obalić konsulat. Ostatnim razem, gdy to zrobiono, wybuchła Wielka Wojna.
Jeśli
dotychczas cała jej gadanina zdawała się niejasna, wraz ze wspomnieniem
paskudnej rzezi, Lutobor napiął mięśnie, w końcu rozumiejąc, w jak
straszliwe bagno zdołali się wpakować. Ayana zataczała koła, czując, jak
powoli odchodzi od zmysłów. W ciągu całego swego stuletniego życia
nigdy nie odczuwała tak ogromnego przerażenia, jak w tamtej chwili.
Zatrzymała się gwałtownie, niemal zderzając z polimorfem.
-
Musimy znaleźć magów. Oszacować straty i tych, których wykluczono z
walki. - Zmarszczyła nos, łącząc fakty. - Ale bez spoufalania. Nad
którymś z nich ciąży kainowe piętno.
<Lu?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz