Decyzja została podjęta tak szybko, że polimorf nie zdążył
nawet na nią do końca zareagować. Pospiesznie wykonał polecenia czarodziejki, w
sumie czego miał się obawiać, poświęciła tyle, żeby go uratować, więc teraz
chyba go nie zabije, w końcu nie miałoby to najmniejszego sensu. Teleportacja
rzeczywiście nie była niczym przyjemnym, i choć nie trwała długo, to rozbłysk
światła podrażniał nawet zamknięte oczy, a siła szarpnięcia i przemieszczenia
równać mogłaby się z uderzeniem młota pneumatycznego, co skutkowało zmęczeniem mięśni
po jednym przeniesieniu. Odrętwienie jednak szybko mijało, a „środek
transportu” był zdecydowanie najszybszym i najskuteczniejszym z możliwych.
~*~
Lutobor oczywiście nie pierwszy raz przebywał w granicach
Atlantei, jednak lądowe tereny kraju nie mogły się nijak porównywać do wyspy
Fluctus, która wyróżniała się swoją unikatową florą. Wszelkie widoczne tam
okazy roślin były niespotykane dla mieszkańców Roanoke. Pewnie dlatego
mieszkańcy oceanów ostro zastrzegali sobie prawa do owych roślin i ostro
zakazywali jakiejkolwiek ingerencji ludzi ze stałego lądu w ich gospodarkę. Zachwycenie
chłopaka chociaż wielkie, nie trwało
długo, gdy mijając kordegardę, za marmurowo-perłową ścianą porośniętą polipami
zauważyli powód, dla którego się tutaj zjawili. Przybrzeżna rafa koralowa
wyglądała jak wypalona, jednocześnie będąc czymś pokryta, a woda przybrała z
tej strony zgniłozielony kolor. Skwierczenie nadmorskiej roślinności i odór rozkładających
się stworzeń morskich, wywołał mdłości i obrzydzenie u niejednego czarodzieja,
polimorfa przeszedł jednak dreszcz i jakby zamarł na chwilę, marszcząc nos i brwi jak gdyby coś wyczuwał. Jego towarzyszka spojrzała na niego
pytająco, jednak zdecydowała nie przerywać polimorfowi przemyśleń.
On jednak bardzo dobrze znał ten zapach, wiedział, że wkopali się w niemałe
kłopoty, gwałtownie odwrócił się w stronę Ayany i spojrzał jej w oczy, jakby
musiał jej coś powiedzieć, jednak widząc podejrzliwe wzroki jej znajomych,
powstrzymał się i zdecydował się nie wychylać z tłumu, bynajmniej nie teraz.
~*~
Zapadał już zmrok, a badania na temat katastrofy w Fluctus
nadal trwały, mimo współpracy najwybitniejszych Atlantów i magów, efektów nie
było. Atmosfera była napięta, a niektóre propozycje wywoływały spory i jedynie
spowalniały pracę. Polimorf ukradkiem zakradł się do epicentrum zjawiska. Wpierw rzucił zerwany liść na wypaloną posadzkę, upewniając się, że nie zagraża
mu niebezpieczeństwo, jeśli na nią wejdzie. Po chwili, widząc, że roślina nadal
jest cała, skierował się w stronę wody, powstrzymując odruchy wymiotne. Uklęknął
zaraz przy tafli, zanurzył swoją mechaniczną dłoń w wodzie i powąchał, zapach
cieczy był czymś pomiędzy siarką a zgnilizną. Wstał powoli i rozejrzał się
dookoła, zauważył, że owo zjawisko było
tylko przykrywką. Linia dziwnej zgniłozielonej zawiesiny ciągnęła się przez pół
wschodniego wybrzeża i dookoła całego obozowiska naukowców na lądzie. Jak
szybko to do niego dotarło, tak szybko zerwał się i pobiegł w stronę namiotu
Ayany. Ignorując naradę, wparował tam, jakby nikim się nie przejmował.
-Sardothien! Przywołaj swojego ucznia do porządku i powiedz mu, że to nie jego
miejsce!
Ayana nawet nie zdążyła zareagować, gdy Lu lekko zdyszany z przejętym głosem
wysapał.
- Szukacie w złym miejscu, Ta plama to jakaś skucha, wygląda, jakby miała odwrócić
uwagę albo jest po prostu... - nie zdążył dokończyć, gdy wybuch zagłuszył jego
słowa, a fala podmuchu powaliła wszystkich obecnych na ziemię.
~*~
Ciemność przed oczami i pisk w uszach to coś, do czego
polimorf był przyzwyczajony, nie jeden wybuch go powalił. Szybko się otrząsnął
i zauważył, że wszystko stoi w płomieniach. Widział, że część osób już wybiegła
i zaczęła uciekać. Niektórzy rozpaczali, jednak Ayana trzymała się za głowę.
Była zgłuszona, inni czarodzieje teleportowali się, a atlanci uciekali do wody.
Lutobor podbiegł do Ayany i chwyciła ją pod ramię, wyprowadzając z namiotu,
niestety byli już otoczeni płomieniami, a nawet zawiesina na tafli wody się
zajęła ogniem.
- Ayano musisz nas przenieść! I to szybko! - do dziewczyny jednak nie
docierało, słyszała tylko szum, ponieważ była zgłuszona przez wybuch. Lutobor
szybko się rozejrzał i zauważył, że jedyną drogą ucieczki była wieża strażnicza,
zbudowana z marmuru, jednak tam też nie byli do końca bezpieczni. Mimo tego
podjął decyzje za ich obu, wziął Ayanę na ręce i pobiegł w stronę budowli. Gdy
stanął na szczycie, zobaczył pomost unoszący się nad głębiną, domyślał się, że
tamtędy Atlanci uciekaliby w wypadku oblężenia. Wziął rozbieg i już miał
skoczyć z czarodziejką na rękach do wody, gdy ta zaczęła się szarpać. Od razu
się powstrzymał i spojrzał na nią. Ta z przerażeniem spojrzała na polimorfa i
na głębinę. Choć nadal była lekko zgłuszona i nie potrafiła się wysłowić, tym
jednym spojrzeniem przekazała mu wiadomość, że się boi, że sobie nie poradzi.
Czas jakby spowolnił, polimorf słyszał szybkie bicie serca dziewczyny, patrząc
jej głęboko w oczy, w których odbijały się płomienie i latające skrawki popiołu
powiedział spokojnie do niej, chwytając ją za policzek.
- Spokojnie, uda nam się, musimy to zrobić. Ochronię cię. - Lutobor
nieprzemyślanie pocałował Ayanę i obejmując ją, odepchnął się od granicy
pomostu, zrzucając ich oboje w głębinę. Zaraz przed upadkiem do wody nabrał powietrza
przez nos i wdmuchnął Ayanie ustami, chwycił ją znowu pod ramie i przepłynęli pod
wodą około stu metrów od pożaru, po czym wynurzył ich oboje, nadal trzymając
mocno towarzyszkę.
*mina zdziwionego pikachu* nie wierzę w to co się tutaj wydarzyło. Ani ogólnie, ani szczególnie w to zakończenie.
OdpowiedzUsuń