niedziela, 27 października 2019

Od Vaeril'a do kogos

Vaeril'a obudziła kłótnia sąsiadów. Słyszał donośne krzyki dobiegające zza ściany. Taka sytuacja powtórzyła się już czwarty raz w tym tygodniu. Zakrył głowę poduszką, próbując chociaż trochę wyciszyć głosy. Mieszkające w drugiej części domu małżeństwo nie miało jednak zamiaru przestawać. Bynajmniej, robiło się coraz bardziej ostro. Westchnął więc zrezygnowany i wstał z łóżka. Za oknem dopiero ledwo robiło się widno. Elf skrzywił się. W porównaniu do nich nie był rannym ptaszkiem.
W akompaniamencie narastającej awantury zaczął robić śniadanie. Dzięki sąsiadom chociaż nie spóźni się do pracy. Liczył, że jeśli przyjdzie wcześniej, może szef zapomni o jego ubiegłej kłótni z klientem. Według chłopaka ów gość nie miał racji i sam go sprowokował. Vaeril miał ochotę rzucić tę robotę, ale z drugiej strony przypomniał sobie, że musi za coś żyć.
Ubrał się więc w wymagany przez jego pracodawcę uniform i ułożył przed połamanym lustrem w łazience swoje włosy. Jak i tak musi wyjść, to będzie chociaż wszystkich olśniewać. Usiadł przy jedynym krześle przy koślawym stole i zajął się jedzeniem przygotowanej kanapki. Swoją drogą, kłócąca się para nagle umilkła. Chwilę zastanawiał się, czy nie sprawdzić, czy wszyscy żyją, ale po chwili głosy powróciły.
Było już dosyć jasno, gdy elf wyszedł do pracy. Bar znajdował się około kilometr od jego mieszkania. Vaeril zeskoczył niezgrabnie ze schodów i udał się w codzienną podróż życia. Mniej-więcej w połowie trasy zatrzymał się jednak przy starej szopie. Zamieszkiwały w niej bezpańskie koty, które od czasu do czasu dokarmiał. Rudy kocur przecisnął się przez poluzowane deski i wyszedł na powitanie z chłopakiem. Pogłaskał go po puchatym łebku. Wtedy z okna wyskoczyły dwie szylkretowe kotki. Zaczęły wesoło tarzać się po ziemi. Elf obserwował przepychankę przez dłuższą chwilę.
- Przyniosę wam coś później - obiecał. Nie mógł niestety zostać dłużej, a bardzo tego chciał. Wizja ponownej utraty pracy nie była zbyt zachęcająca. Podkreślając fakt, że w okolicy nie ma już nic, czym mógłby się zająć.
Bar, w którym młody elf pracował, znajdował się na uboczu miasta. O tej godzinie był jeszcze niedostępny dla gości, więc do środka musiał się dostać przez boczne wejście. Owy sposób jest o tyle mniej przyjemny, że trzeba wejść po starych, spróchniałych schodach, które niebezpiecznie trzeszczą z każdym kolejnym krokiem. Vaeril podjął się wyzwania i wspiął się ostrożnie do drzwi. Odetchnął z ulgą, gdy znalazł się na samym szczycie. Ot wyzwania dnia codziennego.
W przedpokoju zostawił kurtkę i udał się do pokoju obok. Tam krzątali się jego współpracownicy. Elf nie miał zamiaru się jednak witać. Nie zadał sobie też nigdy tyle trudu, by spamiętać ich imiona. Chłopak usiadł więc w rogu, obserwując przejętych nowym dniem pracowników. Oparł głowę o dłonie i ze zmrużonymi oczami przyglądał się sytuacji. 
- O, Vaeril! - usłyszał swoje imię. Znał ten głos. I go nienawidził. Jego właścicielem był optymistyczny barman. Właśnie pochylił się nad zmarnowanym elfem, uśmiechając się od ucha do ucha. - Co ty dzisiaj tak wcześnie? 
- Pomyślałem, że zaszczycę was swoją obecnością chwilę dłużej - Vaeril mruknął, przewracając oczami.  
Barman jedynie się zaśmiał. Pewnie sądził, że jego współpracownik żartował. Co oczywiście nie było prawdą. Elf był poważny. 
W końcu zaczęła się zmiana. Rankiem i przedpołudniem mało osób odwiedzało bar. Vaeril więc stał oparty o bar, mając nadzieję, że nie będzie nigdzie potrzebny. Niska blondynka biegała pomiędzy trzema jedynymi klientami. Ludzie o tej porze nie przesiadywali zbyt długo, a ich zamówienia nie były bardzo wymagające. Problem zaczął się wieczorem, gdy elf ledwo dawał radę przechodzić między gośćmi. Większość z nich zamawiała jedynie piwo czy inne alkohole. Roznosił je więc do właściwych stolików, zmuszając się do uśmiechu. 
Vaeril odliczał już czas do końca zmiany. Nienawidził tego miejsca. Jego humor pogorszył się, gdy zobaczył znajomą twarz. Był to mężczyzna, z którym elf wczoraj się pokłócił. Wymienili się wrogim spojrzeniem. Elf nie miał zamiaru pytać go nawet o zamówienie. Wyręczyła go na szczęście wesoła blondynka, która od razu przystąpiła do odebrania zamówienia od nowego klienta. Vaeril obserwował ich chwilę, po czym sam powrócił do pracy.
Zanosił właśnie kufel piwa do stolika, kiedy stracił równowagę. Z hukiem uderzył o ziemię, upuszczając z rąk tacę z napojem. Odwrócił się gniewnie. Elf dobrze wiedział, co się stało. Przez rozkojarzenie i zajęcie pracą, zapomniał o aktualnym wrogu numer jeden. Ten wykorzystał okazję, by podłożyć mu nogę. Vaeril z wściekłością, nim podniósł się z tej upokarzającej pozycji, zaczął rozmyślać, jaką truciznę, która szybko działa, będzie najtrudniej wykryć w organizmie. Przypomniał sobie o cisie i jego owocach, które codziennie mija w drodze do pracy. Elf poprzysiągł zemstę nieznajomemu, który wstał od stołu, rzucając w stronę blatu zapłatę za własne zamówienie. Przy okazji śmiał się pod nosem. 
Obolały kelner wstał z ziemi i otrzepał się z kurzu. Czuł się niesamowicie upokorzony. Tym samym wiedział, że nigdy nie odpuści mężczyźnie. Świadomość tego, że klient dopuścił się czegoś takiego, było niedopuszczalne. 
Dopiero wtedy Vaeril przypomniał sobie, że niesione przez niego piwo musiało gdzieś wylądować. Odwrócił się szybko i szybko przekonał się, co stało się z napojem. Mianowicie wylądowało na osobie siedzącej nieopodal. 
- Wszystko w porządku? - zapytał elf, podając leżącą na stole serwetkę. Miał nadzieję, że przez tę wpadkę nie straci pracy. W końcu to nie była jego wina. 

<Ktoś?>

1 komentarz: