Vaeril'a
obudziła kłótnia sąsiadów. Słyszał donośne krzyki dobiegające zza
ściany. Taka sytuacja powtórzyła się już czwarty raz w tym tygodniu.
Zakrył głowę poduszką, próbując chociaż trochę wyciszyć głosy.
Mieszkające w drugiej części domu małżeństwo nie miało jednak zamiaru
przestawać. Bynajmniej, robiło się coraz bardziej ostro. Westchnął więc
zrezygnowany i wstał z łóżka. Za oknem dopiero ledwo robiło się widno.
Elf skrzywił się. W porównaniu do nich nie był rannym ptaszkiem.
W
akompaniamencie narastającej awantury zaczął robić śniadanie. Dzięki
sąsiadom chociaż nie spóźni się do pracy. Liczył, że jeśli przyjdzie
wcześniej, może szef zapomni o jego ubiegłej kłótni z klientem. Według chłopaka ów gość nie miał racji i sam go sprowokował. Vaeril miał
ochotę rzucić tę robotę, ale z drugiej strony przypomniał sobie, że musi
za coś żyć.
Ubrał
się więc w wymagany przez jego pracodawcę uniform i ułożył przed
połamanym lustrem w łazience swoje włosy. Jak i tak musi wyjść, to
będzie chociaż wszystkich olśniewać. Usiadł przy jedynym krześle przy
koślawym stole i zajął się jedzeniem przygotowanej kanapki. Swoją drogą,
kłócąca się para nagle umilkła. Chwilę zastanawiał się, czy nie
sprawdzić, czy wszyscy żyją, ale po chwili głosy powróciły.
Było
już dosyć jasno, gdy elf wyszedł do pracy. Bar znajdował się około
kilometr od jego mieszkania. Vaeril zeskoczył niezgrabnie ze schodów i
udał się w codzienną podróż życia. Mniej-więcej w połowie trasy
zatrzymał się jednak przy starej szopie. Zamieszkiwały w niej bezpańskie
koty, które od czasu do czasu dokarmiał. Rudy kocur przecisnął się
przez poluzowane deski i wyszedł na powitanie z chłopakiem. Pogłaskał go
po puchatym łebku. Wtedy z okna wyskoczyły dwie szylkretowe kotki.
Zaczęły wesoło tarzać się po ziemi. Elf obserwował przepychankę przez
dłuższą chwilę.
-
Przyniosę wam coś później - obiecał. Nie mógł niestety zostać dłużej, a
bardzo tego chciał. Wizja ponownej utraty pracy nie była zbyt
zachęcająca. Podkreślając fakt, że w okolicy nie ma już nic, czym mógłby
się zająć.
Bar,
w którym młody elf pracował, znajdował się na uboczu miasta. O tej
godzinie był jeszcze niedostępny dla gości, więc do środka musiał się
dostać przez boczne wejście. Owy sposób jest o tyle mniej przyjemny, że
trzeba wejść po starych, spróchniałych schodach, które niebezpiecznie
trzeszczą z każdym kolejnym krokiem. Vaeril podjął się wyzwania i wspiął
się ostrożnie do drzwi. Odetchnął z ulgą, gdy znalazł się na samym
szczycie. Ot wyzwania dnia codziennego.
W
przedpokoju zostawił kurtkę i udał się do pokoju obok. Tam krzątali się
jego współpracownicy. Elf nie miał zamiaru się jednak witać. Nie zadał
sobie też nigdy tyle trudu, by spamiętać ich imiona. Chłopak usiadł więc
w rogu, obserwując przejętych nowym dniem pracowników. Oparł głowę o
dłonie i ze zmrużonymi oczami przyglądał się sytuacji.
-
O, Vaeril! - usłyszał swoje imię. Znał ten głos. I go nienawidził. Jego
właścicielem był optymistyczny barman. Właśnie pochylił się nad
zmarnowanym elfem, uśmiechając się od ucha do ucha. - Co ty dzisiaj tak
wcześnie?
- Pomyślałem, że zaszczycę was swoją obecnością chwilę dłużej - Vaeril mruknął, przewracając oczami.
Barman jedynie się zaśmiał. Pewnie sądził, że jego współpracownik żartował. Co oczywiście nie było prawdą. Elf był poważny.
W
końcu zaczęła się zmiana. Rankiem i przedpołudniem mało osób odwiedzało
bar. Vaeril więc stał oparty o bar, mając nadzieję, że nie będzie
nigdzie potrzebny. Niska blondynka biegała pomiędzy trzema jedynymi
klientami. Ludzie o tej porze nie przesiadywali zbyt długo, a ich
zamówienia nie były bardzo wymagające. Problem zaczął się wieczorem, gdy
elf ledwo dawał radę przechodzić między gośćmi. Większość z nich
zamawiała jedynie piwo czy inne alkohole. Roznosił je więc do właściwych
stolików, zmuszając się do uśmiechu.
Vaeril
odliczał już czas do końca zmiany. Nienawidził tego miejsca. Jego humor
pogorszył się, gdy zobaczył znajomą twarz. Był to mężczyzna, z którym
elf wczoraj się pokłócił. Wymienili się wrogim spojrzeniem. Elf nie miał
zamiaru pytać go nawet o zamówienie. Wyręczyła go na szczęście wesoła
blondynka, która od razu przystąpiła do odebrania zamówienia od nowego
klienta. Vaeril obserwował ich chwilę, po czym sam powrócił do pracy.
Zanosił
właśnie kufel piwa do stolika, kiedy stracił równowagę. Z hukiem
uderzył o ziemię, upuszczając z rąk tacę z napojem. Odwrócił się
gniewnie. Elf dobrze wiedział, co się stało. Przez rozkojarzenie i
zajęcie pracą, zapomniał o aktualnym wrogu numer jeden. Ten wykorzystał
okazję, by podłożyć mu nogę. Vaeril z wściekłością, nim podniósł się z
tej upokarzającej pozycji, zaczął rozmyślać, jaką truciznę, która szybko
działa, będzie najtrudniej wykryć w organizmie. Przypomniał sobie o
cisie i jego owocach, które codziennie mija w drodze do pracy. Elf
poprzysiągł zemstę nieznajomemu, który wstał od stołu, rzucając w stronę
blatu zapłatę za własne zamówienie. Przy okazji śmiał się pod nosem.
Obolały
kelner wstał z ziemi i otrzepał się z kurzu. Czuł się niesamowicie
upokorzony. Tym samym wiedział, że nigdy nie odpuści mężczyźnie.
Świadomość tego, że klient dopuścił się czegoś takiego, było
niedopuszczalne.
Dopiero
wtedy Vaeril przypomniał sobie, że niesione przez niego piwo musiało
gdzieś wylądować. Odwrócił się szybko i szybko przekonał się, co stało
się z napojem. Mianowicie wylądowało na osobie siedzącej nieopodal.
-
Wszystko w porządku? - zapytał elf, podając leżącą na stole serwetkę.
Miał nadzieję, że przez tę wpadkę nie straci pracy. W końcu to nie była
jego wina.
<Ktoś?>
Pozwólcie, że zaklepię opowiadanie Sorenem c:
OdpowiedzUsuń