środa, 15 kwietnia 2020

Od Ayany do Lu

Dziewczyna stawała się coraz bardziej niecierpliwa wraz z każdym rzuconym w jej stronę spojrzeniem. Doskonale zdawała sobie sprawę, że jej niecodzienny wygląd, wspierany dodatkowo przez ociekającą arogancją i dumą postawę, mógł wydawać się onieśmielający dla obcych, zagrzewających miejsca w karczmie istot. Mimo wszystko Ayana nie potrafiła obojętnie przejść wokół kierowanych w jej stronę oszczerstw, cudem powstrzymując się przed rzuceniem niewybaczalnego zaklęcia, które uciszyłoby ich na wieki. Stała więc w pozornym bezruchu, zabijając spojrzeniem otaczających ją gapiów, nie przywiązując szczególnej uwagi to ożywionej rozmowy, którą jej towarzysz prowadził obecnie z właścicielem przybytku. Prędzej czy później i tak dotrą do celu, miała na głowie wystarczająco własnych zmartwień, by przejmować się cudzymi. Gdy w końcu opuścili lokal, niemal natychmiastowo rozpoczęli przygotowania do dalszej podróży. Sardothien wykrzywiła usta w niezadowolonym grymasie na samą myśl o spędzeniu kolejnych godzin w siodle. Plecy bolały ją niemiłosiernie, a powstałe od trzymania lejcy odciski na dłoniach skutecznie utwierdzały ją w przekonaniu, że tak prymitywne sposoby podróży nie były dla niej.
- Musimy to skończyć, tej nocy. Jeden z nich jest słaby, skierowali się na pustynię. - Taghain zdawał się nadwyraz skupiony.
Czarnowłosa jedynie przewróciła oczami, nim jednym sprawnym ruchem usadowiła się na grzbiecie karej klaczy.
- Nie mogę po prostu nas teleportować? - zapytała z nadzieją w głosie - Trafimy tam znacznie szybciej i nie narazimy się na wykrycie. Tętent koni łatwo wyczuć, jeśli ma się do tego odpowiednie predyspozycje. - Wymownie spojrzała na zwierzęce elementy aparycji młodzieńca. - Z magią jest ciężej.
- Nie ma mowy, powinnaś oszczędzać siły. - Polimorf zaprzeczył niemal natychmiastowo, ostentacyjnie wpatrując się w przewiązany tkaniną, pusty oczodół.
Ayana warknęła ze złości, rzucając pod nosem wyjątkowo wulgarną wiązankę na temat własnych predyspozycji i doskonałego samopoczucia, jednak ostatecznie zacisnęła dłonie mocniej wokół lejcy, przystając na plan Lutobora. Nie była z niego zadowolona, nawet na chwilę nie zwątpiła w wyższość teleportacji, jednak w obliczu ogromnego zagrożenia dalsze kłótnie wydały się jej bezcelowe. Ruszyli więc przed siebie, wzniecając chmurę piasku i gryzącego nozdrza kurzu, nie odzywając się ani słowem.
***
Niecierpliwiła się. Przeciągająca się w nieskończoność podróż przez pustynię wzmagała tlący się w niej od samego początku niepokój - po minionym niedawno koszmarze Ayana wciąż nie miała pewności, że wszystko wróciło do normy. I choć podczas trwających zaledwie kilka minut chwil wytchnienia zdołała skontaktować się z Francescą, w jej sercu wciąż kiełkowało zasiane przez agresorów ziarno nieuniknionej zagłady. 
- Kurwa mać. - rzuciła pod nosem, choć tętent koni skutecznie ją zagłuszył
Kątem oka spojrzała w stronę gnającego przed nią polimorfa, jednak unoszony przez wiatr piasek sprawił, że nie potrafiła wyczytać z jego ciała żadnych emocji. Miała jedynie nadzieję, że wiedział, co robi, a nieszczęsna podróż niedługo dobiegnie końca. 
Wtem, niczym w nagłym przebłysku świadomości, w jej głowie zrodził się plan, mający choć odrobinę ukoić jej pobudzone nerwy. Wypowiedziana pod nosem staroelficka maksyma wystarczyła, by ponownie odczuła znajomy chłód, zwiastujący pojawienie się jej niewidzialnych dla oka towarzyszy. Kolejne sentencje opuszczały jej usta niemal mechanicznie, gdy w ukryciu przed Taghainem wysyłała spętane dusze na przeszpiegi. Zabieg w niczym im nie zaszkodzi, szanse na to, że ktokolwiek zdoła wykryć jej wspólników, były znikome. Jechała więc dalej, z uwagą analizując wszystkie dostarczane przez duchy nowinki, czując nikłe przebłyski szczęścia wśród stworzonej z ostatnich doświadczeń zasłony zwątpienia.
***
Zeszli z koni chwilę przed właściwym celem ich podróży, przywiązując je w wyżłobionym przez naturę zagłębieniu. Nie mogli podjechać bliżej, oboje doskonale wiedzieli, że prawdopodobnie skończyłoby się to dla nich tragicznie. Niewielka, ledwo widoczna kryjówka znajdowała się tuż przed nimi, rażąc surową brzydotą, skrupulatnie ukrytą wśród pustynnego krajobrazu.
- Możesz teleportować nas do środka? Jeśli to nie zbyt duży wysiłek... - Chłopak zaczął, najpewniej w dobrej intencji, kończąc jednak równie szybko, widząc zdeterminowane spojrzenie czarodziejki.
- Oczywiście, że jestem. Nie traktuj mnie jak byle wiedźmy. - mruknęła pod nosem, powoli przygotowując się do rzucenia odpowiedniego zaklęcia - Budynek wydaje się ciasny, ale to cholerny labirynt piwnic. Do tego dwupoziomowy. - Spojrzała na swego towarzysza prawdopodobnie nieco łagodniej niż wcześniej. 
- Skąd możesz wiedzieć? - Nie potrafiła stwierdzić, czy Lutobor był bardziej zdezorientowany, czy zaciekawiony nagłym tropem czarnowłosej.
- Rozesłałam duchy. - Wzruszyła ramionami, by chwilę później otworzyć przed nimi połyskujący złotem portal. - Nie liczyłeś chyba, że będę tu jechać z założonymi rękami. - Dodała z zalotnym uśmiechem, widząc zmieniające się ekspresje mężczyzny. - Jestem przecież nekromantką.
Nie zdążył jednak odpowiedzieć, nim magiczne przejście pochłonęło ich obu, by chwilę później przenieść mścicieli na sam środek pustej, skąpanej w szkarłacie sali. Ayana szybko otrząsnęła się z otępienia, jakie powodowała teleportacja, by niemal natychmiastowo doznać jeszcze większego szoku i gwałtownej fali nienawiści. Rażące emblematy, tak zuchwale pojawiające się na ulicach większości ważniejszych miast Roanoke, głoszące idee przeciw fałszywym wrogom. 
- To Zakon, prawda? - zapytał Lutobor, stając ramię w ramię z czarodziejką
- Tak. - Nie czuła potrzeby ubierania swych słów w ładniejszą, pełną epitetów otoczkę. - Nie mogę się doczekać, aż wepchnę im te cholerne sztandary do gardeł. - warknęła, niemal bez większego zastanowienia wskazując mężczyźnie podyktowaną przez jednego z duchów drogę. - Przy okazji, chcę jego oko. - Odwróciła się na pięcie, wbijając w Lutobora spojrzenie ociekające wręcz zaciętością. - Przy odrobinie szczęścia zdołam je sobie przeszczepić i sprawić pozory, że nie zostałam cholernym kaleką.
Nie odezwała się już ani słowem, wkraczając w okryte cieniem czeluści korytarza.

[Lu?]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz