wtorek, 21 kwietnia 2020

Od Sorena do Vaeril'a

Jego serce biło jak oszalałe jeszcze przez chwilę, gdy z głuchym trzaskiem wylądowali na progu starszego z Iversenów. I choć od samego początku zdawał sobie sprawę, że obecność członków Gildii nie wróżyła nic dobrego, nie spodziewał się, że posuną się do wezwania królewskiej gwardii. Żołnierze korony od lat ścigali przecież panoszących się na kontynencie morderców - czy głowa młodego księcia była w ich oczach na tyle drogocenna, by zerwać z wykonywanymi dotychczas rozkazami, zawierając wątpliwy sojusz? Czy zabójcza inteligencja Beliala zdołała zapewnić im tymczasowy immunitet? Białowłosy nie miał czasu, by rozważać wszelkie przychodzące do głowy możliwości i nim zdążył się zorientować, siedział na grzbiecie brązowego ogiera, podążając za ociekającym adrenaliną Vaerilem. Jechali w pośpiechu, nie marnując ani chwili na niepotrzebne postoje, czy przemyślenia - jedynym, co miało dla nich jakiekolwiek znaczenie, było jak najszybsze opuszczenie granic Terpheux. Zatrzymali się dopiero w chwili, gdy ich ciała bolały od nieustannej jazdy, a konie zwalniały z wyczerpania. Gdy Soren w końcu stanął na własnych nogach, opuszczając zajmowane dotychczas siodło, poczuł niewyobrażalną wręcz ulgę - nie pamiętał, kiedy ostatnio zmuszony był do konnej podróży, którą z reguły zastępował przeskokami. Pozbawiony siły na jakiekolwiek rozmowy, czym prędzej zdecydował się na rozpalenie ogniska, które choć trochę ulżyłoby wymarzniętym od ostrych powiewów wiatru ciałom. Skończywszy swe zadanie, przysiadł się bliżej równie zmęczonego bruneta, rozkładając zmiętą recepturę na nieszczęsny eliksir, przez który tyle wycierpieli. Rozmawiali przez chwilę, a zadane przez Vaeril'a pytania przywołały mimowolny uśmiech na usta Acedii. 
- Zależy, czy podążające za nami fatum znów zdecyduje się interweniować. - Przekrzywił głowę, nie odrywając wzroku od oczu Iversena. - Cokolwiek by się nie działo, na pewno damy sobie radę. Tworzymy naprawdę zgrany duet. 
Pomimo niebywałego fizycznego wyczerpania i wciąż buzującej w żyłach adrenaliny, Soren czuł się nadwyraz szczęśliwy. Ostatnie dni, gdy z podkulonym ogonem pogodził się już z utratą Vaeril'a i nieszczęsną amnezją, były dla niego wyjątkowo ciężkie. Spędzony z elfem czas, wspólne ucieczki przed dybiącymi na ich życia kreaturami i wymykanie się z sideł śmierci, znaczyły dla Acedii naprawdę wiele i w głębi duszy ulżyło mu, że to jeszcze nie koniec. W całym swym życiu, poza siostrą i nauczycielem szermierki, nie spotkał nikogo, kogo szczerze mógłby uznać za bliskiego swemu sercu, jednak wraz z każdą przeżytą u boku bruneta przygodą czuł, że nie jest już samotny. Z uśmiechem wymalowanym na twarzy i ciepłem ogarniającym całe ciało wymienił kilka uprzejmości, nim oboje ułożyli się do snu. I choć przyzwyczajony do powracającej bezsenności Soren zdecydował się czuwać w obawie przed nagłym atakiem Gildii, on również nie potrafił powstrzymać zmęczenia, tracąc kontakt ze światem. Tej nocy spał spokojnie, bez żadnych koszmarów.
***
W dalszą drogę ruszyli o świcie, pochłaniając resztki spakowanego w pośpiechu prowiantu. Każdy z nich, włączając w to oba konie, wydawali się w znacznie lepszej formie, niż wcześniej - te kilka spędzonych pod gołym niebem godzin podziałało wręcz leczniczo. Mimo to Soren wciąż nieubłaganie wpatrywał się w Vaeril'a, przy każdej możliwej okazji upewniając się, że jego choroba nie postępuje - zdobycie składników to jedno, jednak nie chciał niepotrzebnie narażać swego kompana na dalsze niedogodności. Z drugiej strony nie chciał jednak niepotrzebnie się naprzykrzać, doskonale zdając sobie sprawę, że przez nagłą utratę pamięci brunet najprawdopodobniej nie darzył białowłosego zbyt dużym zaufaniem. Nie powinien z własnych pobudek stawiać elfa w niekomfortowej sytuacji. Po wymianie kilku uwag na temat ich dalszych posunięć dosiedli rumaków, wznawiając podróż wśród wymierającej flory, która z każdą chwilą coraz bardziej przypominała tę należącą do Ratonlavev. Południowa część kraju, w przeciwieństwie do swych północnych skrawków, nigdy nie słynęła z bogatej roślinności i zapierających dech w piersi krajobrazów, rażąc przygnębiającą wręcz pustką. Sytuacji nie poprawiały silne, ciskające piasek w oczy wiatry, utrudniające wędrowcom znalezienie właściwej trasy. Acedia nienawidził tego państwa i zrobiłby wszystko, by nigdy więcej się w nim nie znaleźć. Z tyłu głowy wiedział jednak, że było ono najlepszym miejscem, by odnaleźć resztę niezbędnych im składników - im mniej czasu stracą na zbędne podróże, tym lepiej. Soren nie miał pewności, jak dokładnie działa rzucone na Vaeril'a zaklęcie i nie zamierzał sprawdzać, czy wraz z upływem czasu przybierało ono na sile. Jedynym, czego pragnął, było usłyszenie z ust Iversena, że o wszystkim pamięta. Zacisnął palce mocniej wokół lejcy, manewrując pomiędzy licznie umiejscowionymi przez naturę przeszkodami, składającymi się głównie z różnych rozmiarów kamieni i licznych pęknięć w wysuszonej ziemi. 
Przeprawa przez nieprzyjazne podróżnym terytorium zajęła im niemal cały dzień, kończąc się w leżącym nieopodal granicy miasteczku, które, pomimo swych niewielkich rozmiarów, nawet późnym wieczorem tętniło życiem. Z tego powodu odnalezienie przybytku, w którym mogliby spędzić noc, okazało się znacznie trudniejsze, niż z początku zakładali. Wędrowali więc od drzwi do drzwi, a każda kolejna odmowa napełniała Sorena niewyobrażalnym wręcz nakładem furii. Gdyby nie fakt, że chorujący Vaeril potrzebował ciepłego łóżka i dachu nad głową, białowłosy gotów byłby spać w jednej stajni wraz z prowadzonym przezeń ogierem. Nocleg znaleźli po niemal godzinie szwendania się bez celu, czym prędzej zajmując umiejscowiony na strychu, niewyobrażalnie wręcz mikroskopijny pokój.
- Nienawidzę Ratonlavev. - Soren niemal natychmiastowo osunął się na zaskakująco wygodne łóżko, które zaskrzypiało pod jego ciężarem. - Załatwmy to najszybciej, jak tylko się da. 
- Nie musisz mnie namawiać. - Vaeril zdawał się równie zmęczony minionym dniem. - Co właściwie zamierzamy zrobić? - zapytał, odwracając głowę w stronę leżącego na plecach księcia 
- Wybierzemy się na wybrzeże. Jeśli mamy gdzieś znaleźć świetlne narządy Caligo, nic innego nie przychodzi mi do głowy. - odparł po chwili zastanowienia - Na naszą korzyść działa to, że miasta portowe położone są blisko siebie, więc nie powinniśmy zmarnować zbyt wiele czasu. 
Elf skinął głową ze zrozumieniem, nie zadając już więcej pytań. Soren nie oderwał jednak wzroku od swego rozmówcy, próbując znaleźć jakikolwiek temat, jaki mógłby poruszyć, byle tylko przerwać panującą w pokoju ciszę. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, jak brakowało mu niezobowiązujących rozmów o wszystkim i o niczym, które toczyli, nim Derek zdecydował się namieszać w umyśle swego młodszego brata. Acedia westchnął ciężko, zdając sobie sprawę, że może jedynie pomarzyć o lepszej relacji, dopóki Iversen nie odzyska swych wspomnień, orientując się tym samym, że towarzyszący mu białowłosy faktycznie pragnie dla niego wszystkiego, co najlepsze. Rozmyślenia nad niedaleką przeszłością pochłonęły go do tego stopnia, że nie wyłapał chwili, w której oboje usnęli kamiennym snem.
***
- Cholerni kupcy od siedmiu boleści. - Odchylił się niebezpiecznie, opierając plecami o wspierający sufit filar karczmy. - Jakie znowu pozwolenie. Kiedy ostatni raz byłem w tej dziurze, nic takiego nie istniało! - Nieświadomie podniósł głos, doprowadzając się do porządku równie szybko, gdy zdał sobie sprawę, jak wiele niechcianej uwagi ściąga na siebie i swego kompana.
Vaeril milczał, wpatrując się w eter wyraźnie rozczarowanym spojrzeniem. Białowłosy nie dziwił mu się ani trochę, sam czuł się całkowicie bezradny. Cały popołudnie spędzili na podróży od miasta do miasta, wylewając siódme poty, by odnaleźć niezbędne składniki, lecz za każdym razem spotykali się z tą samą, wywołującą furię odpowiedzią. Soren doskonale zdawał sobie sprawę, że zdobycie narządu świetlnego nie będzie proste, a tym bardziej jakkolwiek tanie - Caligo słynęły w końcu ze swej niebywałej siły, przez którą ich pojmanie graniczyło z cudem, jednak chłopak nie spodziewał się, że sytuację skomplikują dodatkowo nałożone przez króla restrykcje. Paranoiczny staruszek gardził wszystkim, co magiczne, obawiając się o własne życie i, jak wędrowcy zdążyli już zauważyć, zakazał sprzedaży odczynników każdemu, kto nie posiada wypisanego przezeń zezwolenia. I choć książę wykorzystał do cna swe dyplomatyczne zdolności, sięgając nawet ku perswazji, handlarze zdawali się odporni na magiczne wpływy. Podróżnicy zaprzestali więc dalszych prób, zatrzymując się w pierwszej lepszej karczmie, by uzupełnić prowiant i spożyć pierwszy od kilku dni ciepły posiłek. 
- Możemy spróbować w Atlantei. Na pewno mają znacznie lepszy dostęp do podwodnych składników. - Vaeril jakimś cudem wciąż nie tracił nadziei, co pewien czas proponując rozsądnie brzmiące alternatywy.
Soren westchnął ciężko, rozmasowując obolałe z nerwów skronie. Elf niewątpliwie miał sporo racji, jednak część księcia wciąż wątpiła w powodzenie misji - rozbita władza najmniejszego królestwa w Roanoke nie wróżyła dobrze i obyty w dworskiej polityce młodzieniec szczerze wątpił, by lądowa część państwa była dobrze zaopatrzona w tak egzotyczne składniki. Książę toczył więc wewnętrzną batalię, po raz pierwszy od lat czując się tak bezsilny wobec losu. Wiedział jednak, że pod żadnym pozorem nie może zrezygnować - Vaeril w pełni zasłużył na zdjęcie ciążącej nad nim klątwy, choćby wymagało to, by Soren własnoręcznie schwytał morską bestię, narażając się przy tym na niebywałe niebezpieczeństwo. 
- Może masz rację. - Wzruszył ramionami, bawiąc się wsuniętą na palec obrączką.
Wtem, w nagłym przebłysku świadomości, chłopak wyprostował się gwałtownie, z uśmiechem wpatrując w srebrny element biżuterii. 
- Mam pomysł. - rzucił w pospiechu, a na jego ustach pojawił się nerwowy uśmiech - Wyjątkowo szalony zresztą, który może skończyć się dla mnie okropnie, ale jeśli zadziała, nie będziemy musieli nigdzie wyjeżdżać.
Vaeril zmierzył kompana wyraźnie zaskoczonym wzrokiem, a wyraz jego twarzy zdradzał, że nie był do końca przekonany, czy powinien wysłuchać propozycji nagle pobudzonego towarzysza. Soren zignorował jednak wymalowane na elfickiej twarzy emocje, usadawiając się wygodniej, by rozpocząć swą opowieść.
- Najpewniej nie pamiętasz, ale jestem przekonany, że kiedyś ci o tym wspominałem. - Odkaszlnął znacząco. - Zmuszono mnie do zaręczyn z pewną elfką z Ratonlavev, a nasz związek miał ostatecznie potwierdzić spółkę handlową pomiędzy naszymi rodami. Stało się tak głównie dlatego, że rodzina Lithmin słynie ze swych wypełnionych po brzegi magazynów, a pozycja, jaką zajmuje mój ród wymaga ciągłego przepływu towarów. Nie żebym ją jakkolwiek kochał, ale tak to już bywa w moich sferach. Zresztą nieważne, nie w tym rzecz. - Soren ugryzł się w język, nim zdołał zdradzić zbyt wiele. -  Przy odrobinie szczęścia i uroku osobistego moja ukochana teściowa podaruje mi to, czego potrzebujemy.
Uśmiechnął się łobuzersko, czekając na jakąkolwiek reakcję wyraźnie zdezorientowanego Vaeril'a. Chłopak jeszcze przez jakiś czas milczał, niewątpliwie przetwarzając usłyszane przed chwilą informacje. 
- Jakie są szanse, że twój plan faktycznie zadziała? - Brunet nie zdawał się do końca przekonany genialnym planem swego kompana. - Z tego co zdążyłem zauważyć, sporo osób działa przeciwko tobie, a nie na odwrót.
Soren zaśmiał się pod nosem. Bądź, co bądź, Iversen miał stuprocentową rację, jednak w obecnej sytuacji musieli podjąć ryzyko.
- Zrobię, co w mojej mocy, żebyśmy wyszli z tego cało. - Przyłożył dłoń do serca w geście przysięgi. - W końcu jaka matka krzywdziłaby narzeczonego swej córki?
Vaeril westchnął ciężko, najpewniej wciąż wątpiąc w pomysły Sorena, jednak ostatecznie przystał na jego propozycję, zgadzając się nawet na impulsywną wyprawę do krawca, by zakupić dwa elegancko wyglądające dublety. I choć z początku nie chciał zgodzić się, by białowłosy zapłacił za obcisłe, wystawne odzienie, które założą najprawdopodobniej tylko raz, po chwili zdał sobie sprawę, że nic nie wskóra. Opuścili więc zakład w przepięknych, szytych na miarę ubraniach. 
- Nie przesadzaj, wyglądasz świetnie. - Soren uśmiechnął się sugestywnie, pobrawiając rękawy błękitnego dubletu. - Można stracić dla ciebie głowę. - Uniósł kąciki ust jeszcze wyżej, chcąc podnieść Vaeril'a na duchu.
- Czy to naprawdę było konieczne? - Iversen przeskakiwał wzrokiem pomiędzy Acedią, a zdobiącym go odcieniem szmaragdu. 
- Idziemy do arystokracji. Jeśli chcemy wyglądać wiarygodnie, nie możemy stanąć u ich progu w naznaczonych przez podróż ubraniach. - Książę dosiadł Vivy, nie odrywając wzroku od swego kompana. - Nie przejmuj się pieniędzmi, to naprawdę nic takiego.
Vaeril nie zareagował, wskakując na grzbiet swej klaczy i już chwilę później oboje ruszyli w dalszą podróż, której cel miał zadecydować o ich dalszych poczynaniach.
***
Do położonego na skraju lasu dworku dotarli wieczorem, gdy słońce leniwie chyliło się ku zachodowi. I choć z każdą kolejną chwilą serce Sorena biło coraz mocniej, potęgując rozlewający się po ciele stres, mężczyzna robił co w jego mocy, by nie okazywać strachu. Po chwilowej rozmowie z pełniącymi wartę strażnikami brama rozwarła się, ukazując młodzieńcom przepełniony egzotyczną roślinnością ogród, którego rozmiary spokojnie mogłyby posłużyć jako osobna wioska. Acedia posłał więc Iversenowi szczery uśmiech i poklepał go po plecach, by dodać mu odwagi, nim oboje ruszyli zawiłą, kamienną ściężką ku położonemu w głębi, białemu domostwu. Stąpali więc powoli, otuleni wielobarwnymi płatkami kwiatów z całego kontynentu i zawodzenia najróżniejszych zwierząt hodowlanych, które pasły się na położonych blisko ogrodzenia pastwiskach. Choć Soren całe swe młodzieńcze życie spędził w zamku, otoczony jeszcze większym przepychem, folwark wciąż robił na nim ogromne wrażenie, przytłaczając wręcz zbędnym bogactwem. Kilkukrotnie spojrzał w stronę swego towarzysza, który zdawał się równie zafascynowany wszechobecnym luksusem. Nikły uśmiech mimowolnie zagościł na twarzy białowłosego - piękne zdobienia i roślinne kompozycje niewątpliwie stanowiły miłą odmianę od rozpadającego się dworku, w którym spali przed atakiem gwardii. 
Nim zdążyli dotrzeć na próg domostwa, przed ich obliczem, niczym spod ziemi, wyrosła dystyngowana, odziana w rozłożystą suknię elfka, której złote spojrzenie przeskoczyło pomiędzy dwójką młodzieńców. Oboje, jak na zawołanie, skłonili się nieznacznie, a kobieta, jakby porzucając swe arystokratyczne maniery, ucałowała Sorena w oba policzki.
- Doszły mnie słuchy, że powróciłeś. Nie mogłam doczekać się naszego kolejnego spotkania. - Odsunęła się kilka kroków, poprawiając niewidoczne marszczenia sukni. - Widzę, że przyprowadziłeś towarzysza. Nie wydaje mi się, byśmy mieliśmy okazji wcześniej się spotkać. - Przyszpiliła Vaeril'a wzrokiem, czekając na wyjaśnienia.
Po krótkiej wymianie grzeczności i tłumaczeń, jakoby mężczyźni podróżowali razem, by uniknąć niebezpieczeństw na trakcie, całą trójką wstąpili do środka, obserwując przepiękne marmury, z których wykonano znaczną większość komnaty. I choć kobieta uśmiechała się szeroko, niewątpliwie ciesząc się z wizyty zięcia, w tonie jej głosu i sugestywnym spojrzeniu dało się wyczuć nutę podejrzliwości, jakoby nie zdradzała gościom swych prawdziwych zamiarów. Z tego właśnie powodu Soren wytężył wszystkie swe zmysły, z uwagą obserwując każdy wykonywany przez nią gest, a także mijanych w korytarzu służących.
- Jak miewa się Eladiera? Tak rzadko do mnie pisze, odkąd zamieszkała u twego boku. Zupełnie jakby zapomniała o usychającej z tęsknoty matce. - Kobieta zapytała nagle, a mowa jej ciała zdawała się wręcz karykaturalna, przesadzona. 
- Wszyscy stają na głowie z powodu mojego powrotu i nadchodzących zaślubin, matko. Jestem pewien, że gdy wszystko się uspokoi, ma luba nadrobi stracony czas. - Łgał jak pies, choć nie było niczego, co mogłoby go zdradzić. Spędzone na dworze lata zrobiły z niego kłamcę doskonałego. - Co więcej, Eladiera nie zna celu mej podróży. Zepsułoby to urok prezentu, jaki zamierzam jej podarować podczas ceremonii.
- Jaki ma to związek z naszym rodem? - Elfka zatrzymała się, ponownie przeskakując spojrzeniem pomiędzy dwójką niespodziewanych gości.
- Kobieta tak wyjątkowa, jak Eladiera zasługuje na szczególny prezent. Chciałem zlecić złotnikom wykonanie kolii z narządami świetlnymi Caligo, jakiej nie znajdzie się nigdzie na świecie. Niewątpliwie zdaje sobie Pani sprawę, jak wyjątkowy i ceniony jest to kruszec. - Uśmiechnął się fałszywie, pojąc jej serce sztuczną słodyczą. - Kupcy odmawiają sprzedaży, dlatego natychmiastowo skierowałem się prosto do źródła.
Całą trójką milczeli jeszcze przez chwilę. Soren ukradkiem spojrzał w stronę przysłuchującego się całej rozmowie Vaeril'a, który nieszczególnie wiedział, jak mógłby włączyć się do rozmowy. Posłał więc białowłosemu pełne nadziei spojrzenie, jakoby licząc, że ten zdoła załatwić sprawę bez zbędnych kłopotów.
- Taki narzeczony to skarb. Bezwątpienia jest to prezent warty tak dalekiej podróży. - Jej uśmiech zdawał się przesłodzony, lecz rozbrzmiewała w nim szczera radość.
Nim skończyła swą wypowiedź, gestem dłoni przywołała kręcącego się nieopodal służącego, dokładnie instruując go, by przyniósł ze skarbca odpowiednie składniki. Satyr skinął głową, w milczeniu ruszając w stronę położonych w piwnicy magazynów.
- Korzystając z niezapowiedzianej wizyty, wraz z mężem byłabym zaszczycona, gdybyście zostali na ucztę. - Dygnęła, powolnym krokiem zmierzając w jedynie sobie znaną stronę. - Podróżowanie nocą jest niebezpieczne, dlatego nasze komnaty stoją dla was otworem. W końcu niedługo będziemy rodziną. - Odgarnęła za ucho kaskadę rudych loków, znikając im z pola widzenia.
Soren jedynie potwierdzająco skinął głową, odprowadzając kobietę wzrokiem. Milczał jeszcze przez chwilę, wyczekując momentu, w którym zostanie z Vaerilem sam na sam. Gdy liczba służących przerzedziła się, a mężczyźni skierowali się w bardziej odosobnione miejsce, Soren nachylił się ku Iversenowi, upewniając się w ten sposób, że nikt nie podsłucha ich rozmowy.
- Miej się na baczności. Coś poważnie mi tu nie gra, choć nie potrafię jeszcze stwierdzić, co takiego. - wyszeptał po elficku, by chwilę później oddalić się nieznacznie, ponawiając obserwację. -  Ważne, że jakoś nam się udało. 

[Vaeril?]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz