Ihranaya
otworzyła drzwi, w tym momencie Kyo z niebywałą prędkością podleciał do
niej i usiadł na jej głowie. Czarownica na to w żaden sposób nie
zareagowała, zupełnie przyzwyczajona do tego typu sytuacji – cóż, rok z
chochlikiem pod jednym dachem całkowicie wystarczył, by przyzwyczaić się
do praktycznie wszystkiego, co ten robił, w tym do osiadania w
dowolnych miejscach, nawet jeśli technicznie naruszało to przestrzeń
osobistą. Widok z pozoru chłodnej i niechętnej na jakikolwiek kontakt
kobiety, która tak po prostu pozwalała małemu chochlikowi siedzieć na
jej pięknych i wyraźnie zadbanych włosach (a przecież włosy były ważną
częścią wyglądu dla znacznej większości kobiet) ewidentnie zaskoczył
rogatego chłopaka, bowiem przyjrzał się temu wszystkiemu, unosząc brwi.
Nic jednak nie powiedział, tylko bez słowa podążył za nimi.
Zeszli
po schodach i zaraz byli z powrotem na terenie sklepu. Czarownica od
razu udała się do drzwi, które odblokowała, po czym odwróciła wiszącą na
nich tabliczkę, dając znak, że znów można tu przychodzić. Powróciła do
chłopaka, przeleciała wzrokiem po sklepie.
–
Mam bardzo dużo przeróżnych rzeczy, więc powinno coś się dla ciebie
znaleźć – powiedziała spokojnie. – A jeśli nie, to zawsze mogę spróbować
coś zrobić na zamówienie – dodała.
Białowłosy zmierzył wzrokiem pobliskie półki z przedmiotami. Jakiś czas milczał, w końcu jednak rzekł:
– Na razie się rozejrzę.
Ihranaya popatrzyła na niego z góry (tak, była od niego trochę wyższa, nie licząc rogów).
–
Możesz się rozejrzeć, jednak lepiej by było, gdybyś powiedział, czego
chcesz lub z jakim problemem do mnie przyszedłeś. Bądźmy szczerzy, ja
wiem najlepiej co i gdzie mam w swoim sklepie.
Na
te słowa chłopak popadł w zamyślenie. Czarownica przyglądała mu się
przez pewien czas, po czym cicho westchnęła. Sięgnęła ręką w stronę
półki, z której zabrała małe szkiełko w złotej ramce. Zdmuchnęła z niego
kurz, a następnie spojrzała przez nie na chłopaka.
– To jak, Danny? – zapytała.
Chłopak
zamrugał parę razy. Podniósł wzrok na kobietę, okazując pewne
zdziwienie, które ledwo się przedzierało przez ogólną powagę na jego
twarzy.
– Skąd pani zna moje imię? – zapytał niepewnie.
–
Widzisz, mam nawet do tego rzeczy – odparła, odkładając szkiełko z
powrotem tam, skąd je wzięła – więc mam też coś, co ci pomoże bądź się
przyda. Wystarczy, że powiesz, o co chodzi. – Podparła ręką biodro.
Lookyo
przez ten czas siedział w milczeniu na głowie czarownicy i bawił się
jej włosami... to znaczy jednym włosem. Trzymał go w rękach i wyginał na
wszystkie strony, jak gdyby próbował coś z niego ułożyć. Jednocześnie
dokładnie go oglądał z każdej strony. Ihranaya miała dosyć grube włosy,
do tego naprawdę sporo ich było, dlatego ogólnie wyglądały na bardzo
gęste. Kyo zawsze zastanawiał się, jak włos może mieć tak dużą
średnicę... Średnicę? Tak to się nazywało? Akurat wtedy na matematyce z
Ihranayą nie uważał do końca. Ale chyba dobrze zapamiętał. Miał
przynajmniej taką nadzieję.
Dalej
by się bawił włosem, gdyby nie nagłe pociągnięcie, które było na tyle
mocne, że go wyrwał. Nie zrobił tego specjalnie, ale i tak zaraz został
zrugany przez czarownicę.
– Mógłbyś wreszcie skończyć z wyrywaniem mi włosów? – jęknęła.
–
Przecież masz ich tyle, to co ci szkodzi, że raz na jakiś czas jeden ci
przypadkiem wyrwę? – burknął Kyo. – Zresztą, ty ich masę gubisz każdego
dnia! Zamiatam i czyszczę łazienkę, więc dobrze wiem, o czym mówię!
Czarownica
nie chciała tego komentować ani ciągnąć dalej tę niemającą sensu
konwersację (o ile można było to tak nazwać), bowiem westchnęła ciężko i
jedynie machnęła głową tak, że chochlik o mało nie spadł. Lookyo szybko
zareagował, zaczął machać skrzydełkami dopóki nie odzyskał wcześniej
utraconą równowagę. Z powrotem usiadł na czubku głowy, tym razem jednak,
by zrobić kobiecie na złość, wytarł o jej włosy podeszwy butów.
Westchnął
cicho, na tyle, że nikt tego nie usłyszał poza nim. Już miał brać do
rąk kolejny włos (poprzedni wyrzucił), gdy nagle po sklepie rozległ się
charakterystyczny dźwięk dzwoneczka. Ihranaya odwróciła głowę, wyjrzała
przez szpary między produktami na regale, spoglądając na średniego chyba
wieku kobietę, która właśnie weszła. Lookyo również się jej przyjrzał,
unosząc brwi.
– Kyo, przyszedł klient, zajmij się nim – usłyszał wtem.
Spuścił głowę, popatrzył na czarownicę.
– Czemu ja? – zapytał niechętnie, krzywiąc się.
– Cóż, nie wiem, czy widzisz, bo jesteś taki malutki, ale ja właśnie obsługuję innego klienta.
Na te słowa chochlik parsknął.
– Tak wielkich rogów ciężko nie zauważyć – mruknął.
Zresztą, to, że jestem mały, nie znaczy, że gorzej widzę. Wręcz odwrotnie.
Ta,
pomyślał, jednak nie powiedział tego na głos. Już nieraz to mówił
Ihranayi i dobrze wiedział, że kobieta w tym momencie po prostu się z
niego nabijała.
Choć
wydawało się, że będzie się dalej buntował, to ostatecznie Kyo
niechętnie wstał i wzbił się w powietrze. Przeleciał przez regał i,
lądując po drugiej stronie, powiększył się. Poprawił ubranie, spojrzał z
ukosu na chłopaka (Danny, jak mniemał), tamten patrzył na niego z
pewnym zaciekawieniem. Po chwili jednak chochlik odwrócił się i ruszył w
kierunku klientki, mówiąc typowym tonem sprzedawcy:
– Witam w Chatce Ihranayi! Czego tu pani szuka? – zdołał wykrzywić usta w niewielkim uśmiechu.
Danny?
(Wybacz, że tak mało Rogacza...)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz