wtorek, 28 kwietnia 2020

Od Danny'ego do Lookyo

Zaraz po pracy poszedłem do wczorajszego sklepu. Przez całą drogę zastanawiałem się, czy mogę o tym powiedzieć tej kobiecie, gdyby nie było chochlika, w końcu on do niej „należał” - tak mi się wydawało. Jednak czy ona byłaby w stanie coś zrobić? Za opłatą, na pewno, ale czy pomogłaby mi sama z siebie? Wiedziałem, że o to nie spytam. Gdy dotarłem do sklepu i otworzyłem drzwi, a dzwonek nad nimi dwa razy wydał z siebie dźwięk, rozejrzałem się. Sklepik był pusty, dopiero po kilku sekundach zobaczyłem za ladą czarownice. Spojrzała na mnie, jakby coś jej nie pasowało, mimo to zmusiła się na delikatny uśmiech.
- Witaj Danny, co cię tutaj sprowadza? - gdy wypowiedziała moje imię, poczułem ciarki na plecach. Wydawała się, jakby mój widok wcale jej nie zadowolił. Podszedłem do niej i dopiero gdy byłem przy ladzie, a chochlika nigdzie nie zauważyłem, spojrzałem na nią.
- Szukam Lookyo – odparłem. Kobieta zmieniła pozycję i zaciekawiona oparła łokieć o stolik, a na dłoni położyła głowę.
- Na prawdę? A dlaczego, jeśli mogę wiedzieć? - zapytała cieplejszym głosem
- Czyli go tu nie ma? - ponownie się rozejrzałem, na co ona tylko pokręciła głową. Westchnąłem zrezygnowany. - Wczoraj ukradł jakiś naszyjnik i wpadł do mojej torby. Teraz czarownik, któremu to ukradł, obwinia mnie i jeśli Lookyo mu tego nie odda, będę miał kłopoty – odsunąłem się od stolika. Widziałem, jak zaczyna marszczyć czoło, ale zamiast pytać, co ma zamiar zrobić, albo czy pomoże, dodałem:
- Więc gdy wróci, proszę mu to przekazać i niech przyjdzie do mnie wieczorem – odwróciłem się i skierowałem do drzwi. Wyszedłem z niego, tym samym wpuszczając do środka dwójkę dzieci. Przytrzymałem tym maluchom drzwi, po czym skierowałem się w stronę domu.
Po drodze czułem, jakby ktoś mnie obserwował. Prawdopodobnie był to ten czarownik. Byłem trochę załamany, że go nie spotkałem, cóż teraz miałem zrobić? Jeśli życie mi miłe, musiałbym mu pokazać sklep, miejsce, w którym może go dopaść. Tylko się na to zgodzi? Wczoraj oświadczył, że nie będzie się za nim uganiał, bo ma do tego mnie; nieważne czy bym protestował, czy nie. Mężczyzna prawdopodobnie przyjdzie wieczorem, o tej samej porze, co wczoraj, miałem więc jeszcze z dwie godziny, aby coś wymyślić. Uciec? A może mam biec w stronę Chatki, kiedy on mnie będzie gonił? Ze złości kopnąłem kamień leżący na ziemi. Poleciał gdzieś w bok, wpadł w krzaki i jedyne, co usłyszałem, to syk jakiegoś kota. Na chwilę przystanąłem, z krzaków jednak nie wyłonił się żaden czworonóg, dlatego kontynuowałem drogę. Wsadziłem ręce w kieszeni i przeklinałem samego siebie, że mu pomogłem. Gdy byłem blisko domu, na chwilę się zatrzymałem. Położyłem palec na kamieniach, jakie wisiały mi na szyi. A gdyby tak pozwolić, aby demon sam załatwił tę sprawę?
„Z wielką chęcią”, odparł.
Usłyszałem szelest i odwróciłem głowę. Coś się poruszył w żywopłocie i ujrzałem mały, ledwie widoczny, czerwony ogonek. Szybko sięgnąłem po niego ręką i wyciągnąłem na zewnątrz tego wrednego chochlika, który musiał mnie śledzić.
- Ej! Bo oderwiesz mi ogon! - krzyczał swoim cieniutkim głosikiem. Zmarszczyłem brwi, nie mając zamiaru go puszczać. Uniosłem go na wysokość swoich oczu.
- Śledziłeś mnie? - zapytałem ciekawy.
- Od razu, że śledziłem... Wiesz, jakie są chochliki? Latamy w różne miejsca i zbieramy rzeczy, więc to raczej oczywiste, że mogę ci tu gdzieś przemknąć – przewróciłem oczami, zgadzając się na jego wersję.
- Nie ważne, szukałem cię – oświadczyłem i położyłem go sobie na drugiej dłoni, aby nie musiał wisieć do góry nogami. Jednak w dalszym ciągu trzymałem go za ten mały ogonek, aby mi nie zwiał.
- Mnie? Czemu? - przechylił lekko główkę w bok. Wszystko, co małe jest urocze. Dlaczego tylko muszą być te małe istotki takie wredne?
- Przez ciebie mam problem z tym czarodziejem. Stwierdził, że za ciebie odpowiadam – mały zmarszczył brwi.
- Jakim czarodziejem? - wziąłem głęboki oddech, nie miałem zamiaru się z nim kłócić. Nim jednak mu wszystko wytłumaczył, zabrałem go do domu, który był kilka kroków dalej.
- Ten, któremu ukradłeś naszyjnik – wyjaśniłem, kładąc tego stworka na stole. - Chce cię dopaść, ale to ja jakoś mam kłopoty.
- Aaa, ten – powiedział i na chwilę zamilkł. - Ty masz kłopoty? Nie zazdroszczę – zmarszczyłem brwi i wskazałem na niego palcem wskazującym.
- Przez ciebie. Tak właściwie, to on tu zaraz przyjdzie, więc sam to załatwisz – mruknąłem. - I nie szukaj wyjścia, okna i drzwi zamknięte – dodałem, wstając od stołu i zaczynając robić sobie herbatę. „Zaraz to za dużo powiedziane, jeszcze z półtora godziny”, pomyślałem, patrząc na niego.

<Lookyo?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz