czwartek, 2 kwietnia 2020

Od Sillo do Tilii

Rozświetlonym jasnym słonecznym blaskiem korytarzem szedł wysoki mężczyzna, a obcasy jego sięgających połowy łydki skórzane oficerki stukały dźwięcznie o kamienną posadzkę z każdym jego krokiem. Niespiesznie mijał kolejne drzwi prowadzące w różne miejsca wielkiej posiadłości. Minął właśnie dwudrzwiowe wejście do biblioteki, przez myśl przeszło mu czy by nie zaszyć się tam na cały dzień, chcąc uniknąć męczących obowiązków, które miał dzisiaj zaplanowane.
Głowa rodu Avengrot znany mężczyźnie bliżej jako jego własny ojciec organizował bankiet, dla swoich sojuszników, by uczcić kolejny rok lojalnej służby. Jego najstarszy potomek miał zająć się przygotowaniami do całej uroczystości, Sillo dobrze wiedział, że nie był to przypadek. Podczas ostatnich kilku dni zalazł ojcu za skórę i teraz Ilidaren chciał się zemścić, dając mu najgorsze z możliwych zadań. Młody elf pomimo swojej zawadiackiej natury i lubowaniu się we wszelakich wyskokowych trunkach nienawidził organizować przyjęcia. Wolał z czystym sumieniem upijać się do nieprzytomności na cudzych przyjęciach niż tych własnych.
Zatrzymał się na chwilę przy wielkim lustrze wiszącym na ścianie po jego lewej stronie. Podszedł do niego i przyjrzał się krytycznie swojemu odbiciu. Z racji gorąca, jakie panowało od samego wzejścia słońca, jego ciemna koszula pozostała lubieżnie rozpięta pod szyją, odsłaniają złoty łańcuszek na końcu, którego wisiał oprawiony złotą ramką krwawoczerwony rubin, w kształcie łezki, wielkości dwóch jego knykci. Cienił sobie jego piękno i często zakładał go po to, aby odwrócić uwagę od swoich niedoskonałości tak jak tego dnia. Zmierzwione, ułożone w artystycznym nieładzie kruczoczarne włosy mieniły się w świetne granatowym połyskiem. Przysunął dłoń do twarzy i odgarnął z czoła niesforne kosmyki, odsłaniając w pełnej klasie jego ciemne oczy, w których czaiła się zawadiacka iskierka. Ciemna obwódka wokół oczy sprawiła, że wykrzywił zdegustowany pełne usta. Późno położył się spać, a służba obudziła go bladym świtem, aby zdążył wszystko zaplanować do jutrzejszego poranka. Nie chcąc dłużej patrzeć na swoje odbicie, ruszył dalej, na szczęście był już blisko celu i już po chwili znalazł się na miejscu.
W pierwszej chwili oślepiły go promienie słońca, przysłonił twarz dłonią, by móc zobaczyć cokolwiek obok siebie. Ogród wyglądał tak pięknie, jak zawsze, żwirowe chodniki, otoczone równo przystrzyżoną trawą, zachwycały swoją elegancją, a piękne, zadbane kwiaty o przeróżnych kolorach i kształtach, zachwycały oczy wszystkich przybyłych to iście bajkowe miejsce. Zasadzone przy murach całej posesji Avengrotów dumne drzewa, zdawały się swoimi rozłożystymi koronami przed światem zewnętrznym to, co znajdowało się w środku. Sillo uwielbiał to miejsce, było pełne uroku i swojej własnej nienamacalnej magii, wystarczyło raz spojrzeć na rośliny, by zakochać się w nich i przez następnych kilka dni bez ustanku o nich myśleć.
Przed rozpoczęciem poważnych decyzji, jakich musiał podjąć w sprawie przygotowania ogrodu na przyjęcie specjalnych gości, postanowił przejść się uliczkami, by nacieszyć oczy widokiem i przy okazji trochę nad tym pomyśleć. Spacery zawsze pomagały mu w obmyślaniu planów. Kiedy tak przechadzał się chodnikiem biegnącym wzdłuż drzew, nagle usłyszał trzask łamanej gałęzi i zaraz a nią na żwir przed nim spadła humanoidalna istota. Młoda kobieta jęknęła cichutko, kiedy jej głowa uderzyła o podłoże, a długie, kosmyki w słomkowym kolorze rozsypały się naokoło jej twarzy, tworząc aureolę. Wyglądała w tym stanie niczym prawdziwy anioł, który został zrzucony na ziemię, jej uroda wskazywała na to, że mogłaby być przedstawicielką anielskiej rasy.
Zaskoczony ciemnowłosy spojrzał na nią, to nagłe zdarzenie wytrąciło go z równowagi, ale korzystając z okazji, że nieznajoma jeszcze nie doszła do siebie po upadku. Przybrał na twarz jedną ze swoich masek.
– Ptaszynka spadła z drzewa – odezwał się przesyconym słodyczą głosem. – Pytanie, czy połamała sobie skrzydełka?
Na dźwięk czyjegoś głosu blondynka uniosła lekko głowę, by skrzyżować spojrzenie ze stojącym nad nią mężczyzną. Zaintrygowała go intensywność jej zielonych tęczówek. Nie dostawszy się odpowiedzi na swoje pytanie, Sillo podszedł bliżej i wyciągając w jej stronę dłoń, by zaoferować pomoc w podniesieniu się z ziemi. Lekka niepewność zagościła na jej twarzy, ale w chwili, gdy mężczyzna posłał jej delikatny uśmiech, odpowiedziała tym samym i przyjęła jego dłoń. Pierścienie na dłoni elfa błysnęły w słońcu, kiedy jednym silnym ruchem pociągnął nieznajomą w górę.
– Nic ci nie jest ptaszynko? – zapytał, kiedy nieznajoma stała już na równych nogach i otrzepywała ubranie z drobnych kamyczków, które się do niej przykleiły.
– Nie, wszystko dobrze, jedynie trochę się potłukłam – obdarzyła go miłym uśmiechem. – Dziękuję za pomoc.
– Nie ma za co, pozwól, że się przedstawię, jestem Sillo Ethordil Avendrot – mówiąc to, ukłonił się niczym prawdziwy dżentelmen. – Mógłbym zapytać, co taka piękna młoda dama robiła na drzewie w moim ogrodzie?
– Tilia – przedstawiła się i zaraz zastygła w bezruchu po usłyszeniu dalszych słów ciemnowłosego. – Nie wiedziałam, że to czyjś ogród, gdybym wiedziała, nie weszłabym tutaj. Szukałam tylko jakiegoś drzewa do spania, a te są takie piękne…
– Drzewa do spania? – zapytał elf, unosząc zdziwiony wyregulowaną brew, przerywając tym samym wywód kobiety. – Droga Tilio, jeśli szukałaś miejsca do spania, mogłaś zapukać do moich drzwi, zawsze chętnie przyjmę do siebie zbłąkaną owieczkę. Nie pochodzisz stąd?
– Nie – przyznała, poprawiając tobołek na ramieniu. – podróżuję.
– Podróżniczka – powiedział Sillo z pełną zadumy minom. – podróżowanie musi być znakomite. Proszę, zechciej sprawić mi ten zaszczyt i pozwól, się ugości. Chętnie posłucham twoich opowieści, których zapewne masz mnóstwo, a każda z osobna jest fascynująca. Proszę, napijmy się razem herbaty.
Przez chwilę Tilia wydawała się zastanawiać nad wszystkimi za i przeciw tego pomysłu. Szybko jednak na usta wpełzł jej piękny uśmiech, a w oczach zagrały radosne iskierki. Wydawała się taka żywa, wprost niezwykła cecha jak na obecne czasy.
– Z przyjemnością – odparła i przyjęła ramię zaoferowane jej przez mężczyznę.
Idąc chodnikiem w stronę domu, ciemnowłosy nieprzyuważony przez blondynkę dał znak ukrytym w cieniu strażnikom, aby byli w pogotowiu.
– Powiedź mi moja droga, długo zamierzasz zostać w mieście? – zagaił, kiedy znajdowali się już blisko wejścia do budynku.
– Nie bardzo, planuję szybko ruszyć w dalszą drogę.
– Te ostatnie chwile spędzisz tutaj – powiedział, nagle się zatrzymując.
Kobieta zbita z tropu spojrzała na niego pytającym wzrokiem.
– Dziękuję za propozycje, ale to nie jest konieczne.
– Nie zrozumieliśmy się moja droga – powiedział, odsuwając się od niej na wyciągniecie przedramienia, kładąc przy tym dłonie na jej ramionach. – To nie była propozycja, tylko stwierdzenie faktu.
Kończąc swoją wypowiedź, pchnął właścicielkę zielonych tęczówek, pewnie byłby upadła, gdyby nie dwóch rosłych mężczyzny stojących tuż za nią, którzy pojawili się nie wiadomo kiedy. Każdy z nich złapał za jedno jej ramię i unieśli odrobinę, aby znowu stabilnie stanęła na nogi.
W jednej chwili twarz Sillo całkowicie się zmieniła, dobroć bijąca z jego oczu zniknęła na dobre, a na jej miejscu znalazły się wrogie promyki. Przyjazny uśmiech zamienił się na szyderczy, pełen wyższości grymas, a cała jego postawa wręcz emanowała pewnością siebie i pogardą do wszystkiego, co znajdowało się dookoła niego. Maska, którą cały czas miał na sobie pękła i zniknęła z jego oblicza, ukazując jego prawdziwe oblicze.
– Trzeba cię nauczyć ptaszynko, że tacy jak ty nie mają prawa tutaj wchodzić – powiedział do blondynki z wręcz namacalną pogardą w głosie, po czym zwrócił się do obu mężczyzn: – Zamknijcie tę przybłędę w lochu.

Tilia?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz