sobota, 25 kwietnia 2020

Od Lookyo do Danny'ego

– Ihranaya! Ihranaya!
Kyo niczym kot wskoczył na książkę, przysłaniając jej akurat tę część, którą czarownica przepisywała do notatnika. Spojrzał na litery, chwilę czytał, szybko jednak zrezygnował, uznając, że to nic ciekawego, przynajmniej dla niego.
– O co chodzi? – niechętnie zapytała Ihranaya, przestając pisać.
– Co kupił tamten rogaty?
Kyo posłał kobiecie pytające spojrzenie, lecz wtem odskoczył, bowiem ta przegoniła go machnięciem ręki. Odfrunął kawałek dalej, zgrabnie wylądował obok książki.
Oczywiście, że go interesowało, co wziął białowłosy chłopak o imieniu Danny (jak mniemał). Wcześniej, jak pytał jego samego, nie uzyskał odpowiedzi, ale szybko zrezygnował z męczenia go, bowiem dobrze wiedział, że tę informację może wyciągnąć również od Ihranayi. Ciekawiło go, co Rogacz kupił. Jakąś broń? Chyba nie. Jakoś nie widział go jako osobę poszukującą magicznej broni, nawet jeśli wiedział, że nie wolno oceniać książki po okładce. Zresztą, gdyby był naprawdę zły, chochlik szybko by się o tym przekonał – w końcu trochę go zirytował w jego mieszkaniu (do teraz się dziwił, że nie ucierpiał wtedy).
Ale skoro to nie była broń, to co? W sumie Ihranaya miała multum rzeczy, więc niekoniecznie musiała to być broń. Może coś pasywnego? Na przykład zmazywalny atrament albo świecąca kula. Jakaś ozdoba? Lekarstwo na coś? Nie potrafił stwierdzić, co by pasowała do chłopaka. Pozostawało mu więc spytanie o to czarownicy.
Kobieta zmierzyła wzrokiem chochlika, uniosła delikatnie jedną brew.
– Nic szczególnego – odparła, zanurzając pióro w kałamarzu.
Ta odpowiedź nie nasyciła ciekawości chochlika. Ani nawet nie zadowoliła.
– Czyli co? – ciągnął dalej temat, wolno przestępując z nogi na nogę.
Ihranaya spojrzała na pióro, potem na książkę, a na końcu na Lookyo. Chwilę mu się przyglądała, po czym, cicho wzdychając, zostawiła pióro w kałamarzu i oparła się o oparcie krzesła. Chyba trzeba będzie sobie zrobić przerwę od pisania, bo w takich warunkach to się nie dało. Musiała zaspokoić ciekawość malucha, inaczej ten nie da jej spokoju. A ona dobrze wiedziała, co się z tym wiązało.
Czekając na odpowiedź, Kyo przeleciał wzrokiem po gabinecie, w jakim się znajdowali. Spojrzał na stojący w kącie koło wielkiego regału fotel, na którym wywalony leżał Vince. Kocur jakiś czas temu wrócił, krótko po tym, jak się ściemniło. Kyo próbował go wypytać o powód, dla którego wcześniej uciekł i zostawił go na pastwę losu, ale nie uzyskał odpowiedzi. Cóż, czego mógł się spodziewać? Może i kot był nienaturalnie inteligentny, ale dalej nie umiał mówić i czasami nie dało się zrozumieć, o co mu chodziło, z czym borykała się nawet jego właścicielka. Tak kwestia nagłego zniknięcia i pojawienia się jak gdyby nigdy nic pozostała niewyjaśniona. Niestety.
– Taki o naszyjnik z kamieniami – usłyszał wtem.
Nastawił czułki, odwrócił głowę i podniósł wzrok na czarownicę.
– Z kamieniami? – spytał, unosząc brwi.
– Na uspokojenie i wyciszenie jakiegoś demona, który w nim mieszka. Czy jakoś tak – rzuciła ciszej, wzruszając ramionami. – O, i migreny – przypomniała sobie po chwili.
– Uspokojenie i wyciszenie – powtórzył za nią pod nosem. – I migreny.
Zmrużył nieco oczy, zmarszczył brwi. Próbował jakoś połączyć elementy układanki i samemu zgadnąć, co to dokładnie był za naszyjnik. Nie było to jednak łatwe, ponieważ w sklepie całkiem sporo było naszyjników i większość miała dosyć podobne efekty. Mimo to chciał samodzielnie znaleźć odpowiedź.
Nagle jego oczy błysnęły, czułki się wyprostowały, a nad głową pojawiła się malutka wyimaginowana żarówka, która się zapaliła. Pstryknął palcami, dźwięk ten z powodu jego wielkości był na tyle cichy, że czarownica ledwo go usłyszała.
– Chodzi ci o ten z tym czarnym księżycem i tymi ciemnofioletowymi kryształami? – posłał jej pytające spojrzenie.
– To kamień księżycowy, nie czarny księżyc – poprawiła go Ihranaya.
– A to nie znaczy czasem to samo? – zdziwił się.
Kobieta powstrzymała się przed komentarzem, zamiast tego westchnęła ciężko.
– Ale tak, o ten mi chodzi.
Usłyszawszy to, Kyo otworzył szeroko oczy, gdy nagle zaczął bić brawo.
– Wow, gratulacje, w końcu się go pozbyłaś! – Uśmiechnął się. – Już się bałem, że go nie sprzedasz.
Ta, Ihranaya miała pewne problemy ze sprzedaniem tamtego naszyjnika. Podobnie jak wielu innych przedmiotów. Nawet, jeśli miała klientów, to zazwyczaj nie byli oni stali i przychodzili tylko raz po jedną rzecz, rzadko kiedy kilka.
Cicho westchnął. Ihranaya musiała tworzyć pod wpływem chwili – jak miała na coś pomysł, to niemal od razu przechodziła do działania, a później borykała się z kwestią sprzedaży. Jakby nie miała nic innego do roboty. Chociaż... niewiele poza tym robiła. Było to jej głównym zajęciem, do tego poniekąd pasją i sposobem na zarobienie. Być może dlatego nie zastanawiała się długo nad tym, czy to, co chce stworzyć, ktokolwiek kupi.
Słysząc słowa chochlika, kobieta cicho prychnęła. Dyskretnie przewróciła oczami, po czym wzięła do ręki pióro i kontynuowała przepisywanie, mówiąc:
– Mam nadzieję, że nie doczekam się reklamacji. Ostatnio mam mało pieniędzy, więc chciałabym zachować to, co zarobiłam na naszyjniku.
– W razie czego spróbuj mu sprzedać coś innego – rzekł Kyo, wzruszając ramionami. – Wtedy będę go przez pewien czas obserwować i jak okaże się, że drugą rzecz również będzie chciał oddać, to mu ją ukradnę. – Uśmiechnął się złowieszczo, jego oczy błysnęły.
Ihranaya popatrzyła na niego, znów prychnęła.
– Tylko go tu przynieść, żeby komuś innemu sprzedać.
– Oczywiście! Jasne jak słońce!


– Dobra, Vince, mam coś!
Podleciał do kocura, który ukrywał się pod ścianą i skrył się pod nim. Chwilę obydwoje przebywali bez ruchu, po czym zwierzę cichym miauknięciem dało znak, że w okolicy jest czysto. Kyo wleciał na jego grzbiet, gdzie osiadł i złapał mocno za sierść.
Kot kilkoma zgrabnymi susami wspiął się na dach pobliskiego budynku. Przebiegł po nim i przeskoczył na drugi, a później na trzeci, gdzie się zatrzymał. Chochlik puścił sierść i wyjął spod pachy złotą spinkę z kwiatkiem ułożonym z kryształków – nowy przedmiot do jego kolekcji. Szczerze mówiąc, planował z czyjegoś domu zabrać coś innego, jednak w czasie ucieczki to zgubił i w panice chwycił losowy obiekt, jakim okazała się być właśnie ta spinka. Ale szczerze mówiąc, nie był niezadowolony. Przedmiot się błyszczał, więc było dobrze.
Uśmiechnął się do siebie, a dokładniej do swojego odbicia w lśniącej spince, gdy nagle kątem oka dostrzegł coś, co przykuło jego uwagę. Uniósł nieco brwi, spuścił wzrok na przechodniów, jacy snuli się chodnikiem. Wśród nich dostrzegł pewną białą głowę, z której wyrastały okazałej wielkości czarne rogi.
Nie potrzebował dużo czasu, by rozpoznać ją. Był to Danny. I właśnie dokądś zmierzał. Hm, dziwne, mieszka całkiem daleko, więc po co tu przyszedł? Sprawdził dokładnie kierunek, w którym szedł, gdy nagle otworzył szerzej oczy i machnął ogonem.
– Czy on idzie do sklepu Ihranayi? – zapytał.
Wtem Vince cicho miauknął, zastrzygł prawym uchem. Lookyo, widząc to, otworzył usta w zaskoczeniu.
– Tak myślisz? – Pochylił się nieco w stronę kota, po czym znów przyjrzał się rogatemu. – Ej, on idzie oddać tamten naszyjnik? Przecież wczoraj go kupił! Mógł dać mu trochę czasu!
Kot znów miauknął, ruchem głowy wskazał znajdujący się niedaleko budynek, w którym mieścił się sklep Ihranayi. Kyo posłał mu pytające spojrzenie, nie za bardzo wiedząc, o co mu chodzi. Dopiero, gdy zwierzak wskazał budynek łapą i wykonał gest, jakby chciał iść, zrozumiał, co próbował przekazać.
– Proponujesz, żebyśmy poszli do sklepu to sprawdzić? – zapytał.
Vince przytaknął, strzygąc prawym uchem. W tym momencie Kyo popadł w zamyślenie.
– No nie wiem – mruknął. – Może po prostu zaszyjemy się gdzieś w okolicy i jak będzie wracał, to za nim pójdziemy, żeby w razie czego wiedzieć, gdzie mieszka.
Ta, niby był wczoraj u niego w domu, ale jakoś zapomniał drogę, a Vince miał bardzo dobrą pamięć i orientację w terenie, więc szybko zapamięta, gdzie to jest. A ta wiedza przyda mu się, jakby wczorajsze plany chochlika miały się ziścić.
Po krótkim czasie kot zgodził się z pomysłem Lookyo.
– No to ty pilnuj drogi, a ja przy okazji może coś jeszcze upoluję – powiedział chochlik i zostawiwszy u Vince'a spinkę poleciał do najbliższego mieszkania.

Danny?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz