poniedziałek, 18 maja 2020

Od Danny'ego do Lookyo

Pomóc, czy nie pomóc? O to jest pytanie.
Nie sądziłem, że czarodziej przyjdzie tak szybko, w końcu „wczorajsza pora” miała nadejść dopiero za jakąś godzinę, a on wpadł tutaj z ogromnym wyprzedzeniem. Nie powinienem jednak się tym przejmować, ponieważ dzięki temu, chochlik nie zdążył opuścić miejsca. Nie chciałem z nim walczyć, zamrażając go czy coś podobnego, tym bardziej że nie miałem pojęcia, czy mi się uda. Skoro potrafił się tak przemieniać z małego istotki w dużą i na odwrót, mógłbym nie trafić, albo okazałoby się, że ma w zanadrzu jeszcze jakąś ukrytą umiejętność.
To mam pomóc? Czy nie?
Dalej się nad tym głowiłem, gdy nagle mężczyzna złapał chochlika za szyję. Momentalnie sam przyłożyłem dłoń na gardła, czując, jakby mnie także złapał; niemoc nabrania powietrza, szczypanie i ból, pozostały ze mną w tym momencie niczym stary przyjaciel, który zapisał się w pamięci po tym, jak wbił ci nóż w plecy i pozbawił wszystkiego, co kochałeś. Oj tak, duszenie zdecydowanie nie było najprzyjemniejszym doświadczenie, nie było jednak na tyle okropne, abym teraz rzucił się na czarodzieja, aby ratować chochlika, nawet gdybym tego chciał. Obserwowałem ich tylko, słuchając, co każdy ma do powiedzenia, a z tyłu głowy kłębiła się myśl, że jeśli będzie chciał go zabić w tym domu, zareaguje.
Sam sobie na to zasłużył.
Niby tak, z drugiej jednak strony nie byłem na niego zły, chociaż powinienem. Wepchał się do mojej torby bez pytania, przypadkiem wciągnął mnie w to wszystko, nazywając mnie swoim wspólnikiem, a potem jeszcze chciał się z tego wymigać i zostawić mnie samego. Mimo wszystko jednak zgodziłem się nie wyjawić jego obecności czarodziejowi, a potem go kryłem, czyli tak jakby świadomie i bez oporu wkroczyłem w tę trudną do okiełznania sytuację. Czy dalej powinien w to brnąć?
Nagle znikąd na głowę mężczyzny wskoczyło coś czarnego, dopiero po krótkiej chwili dostrzegłem, że to kot. Natchnęła mnie głupia uwaga „dlatego się zamyka drzwi”, po czym widziałem, jak Lookyo się znowu pomniejsza i dosiada czarnego zwierzaka. Czyli to prawda, że czarownice mają czarne koty, zaśmiałem się w duszy na potwierdzony stereotyp. Gdy chochlik wspomniał o swojej właścicielce, nastawienie czarodzieja się diametralnie zmieniło. Wyglądał, jakby się jej bał. Czy ta kobieta naprawdę była taka straszna? Z wyglądu pewno nie, jednak gdyby dłużej nad tym pomyśleć, czarownice potrafią sporo rzeczy. Może mężczyzna już raz mu podpadł? Nie zdążyłem się nad tym zastanowić, ponieważ wsłuchałem się w ich rozmowę, a kiedy chochlik zaczął mnie bronić, ulżyło mi na sercu. Także się zdziwiłem, ale nie tak, jak by to zrobił ktoś, kto widzi pierwszy raz jego gatunek. Było mi lżej, ponieważ teraz wiedział, że ten mały skurczybyk nie jest taki zły – przynajmniej jak wie, że nie umrze.
Drzwi były otwarte, dlatego postać, jaka zjawiła się w progu, nie wydała żadnego dźwięku, jakby była wiatrem. Czarnowłosa, smukła kobieta o jasnej cerze wkroczyła do środka i ostrym spojrzeniem zmierzyła najpierw swojego sługę, zwierzaka pod nim, a następnie swój wzrok zatrzymała na większym od siebie mężczyźnie, który patrzył na nią jak małe dziecko na swojego tatę, którego przed sekundą porządnie zdenerwował.
- Pani Ihranaya – odezwał się mężczyzna. - Jak dobrze panią znowu widzieć – starała się uśmiechnąć, nie panował jednak nad drżącym głosem.
- Znowu się wtrącasz w nie swoje sprawy? - powiedziała surowym tonem. W dalszym ciągu stałem w kuchni, oparty o blat stołu i obserwowałem to całe zdarzenie, które nie powinno się wydarzyć w tym domu.
- W tym przypadku, to akurat moja sprawa – powiedział nieco odważniej. - Twój sługa okradł mnie.
- Na prawdę? - kobieta spojrzała na chochlika. - Więc czemu sam nie użyłeś magii i tego nie znalazłeś, skoro to takie dla ciebie ważne? - postąpiła krok do przodu, a czarodziej się wycofał.
Reszta ich spotkania przebiegła szybko, bezboleśnie, ale nie bez bałaganu. Wymienili między sobą jeszcze kilka zdań, czarodziej chciał odzyskać swój przedmiot, kobieta mówiła, że go nie widziała, więc go nie może zwrócić, Lookyo z kocurem odsunęli się od nich na bezpieczną odległość, a mi zaczynały cierpnąć pośladki i nogi od stania ciągle w tej samej pozycji. Zmieniłem więc ją, opierając się bokiem o ścianę i zastanawiając się, czy to jeszcze długo potrwa. Tak jak tego sobie zażyczyłem w umyśle, ich rozmowa przebiegła sprawnie i już po chwili mężczyzna chciał uciec, teleportując się. Kobieta wtedy wyciągnęła rękę i wystrzeliła w niego jakimś pociskiem: wszystko działo się zbyt szybko dla moich oczu, które tylko dostrzegły błysk, a do uszu nagle doleciał odgłos huku, konkretniej, to wyburzanej ściany. Czarodziej zniknął, a wiedźma swoim pociskiem zrobiła mi dziurę w ścianie. Patrzyłem na to z oszołomieniem, nie mogąc uwierzyć, że tej nocy będę czuł zimno z zewnątrz. Najpierw ogarnęła mnie fala złości, wyszedłem z kuchni i przerzucałem wzrok ze ściany na kobietę, aby następnie zacząć gestykulować dłońmi „Co ty najlepszego zrobiłaś!”. Ihranaya jeszcze przez chwilę nie zwracała na to uwagi, wstrząśnięta tym, że czarodziej jej uciekł. W tym czasie gniew zniknął, a zastąpiła go bezradność. Jedyne, co teraz mogłem zrobić, to przymocować jakiś koc, aby mi w nocy nie wiało, a rano zacząć się martwić, czy mnie właściciel nie wyrzuci z mieszkania. Spojrzałem na chochlika, który na grzebiecie kota, siedział w bezpiecznej odległości i także w milczeniu przyglądał się dziele czarodziejki. Wiesz co? No mogłaś go chociaż trafić, pomyślałem, rezygnując z wypowiedzenia tych słów na głos, nie chcąc ryzykować, że kobieta wyleje na mnie swą złość.
- To teraz mi to napraw – powiedziałem, zachowując spokój.
Z deszczu pod rynnę.

<Lookyo?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz