Pomóc, czy nie pomóc? O to jest pytanie.
Nie sądziłem, że czarodziej przyjdzie tak szybko, w końcu „wczorajsza
pora” miała nadejść dopiero za jakąś godzinę, a on wpadł tutaj z
ogromnym wyprzedzeniem. Nie powinienem jednak się tym przejmować,
ponieważ dzięki temu, chochlik nie zdążył opuścić miejsca. Nie chciałem z
nim walczyć, zamrażając go czy coś podobnego, tym bardziej że nie
miałem pojęcia, czy mi się uda. Skoro potrafił się tak przemieniać z
małego istotki w dużą i na odwrót, mógłbym nie trafić, albo okazałoby
się, że ma w zanadrzu jeszcze jakąś ukrytą umiejętność.
To mam pomóc? Czy nie?
Dalej się nad tym głowiłem, gdy nagle mężczyzna złapał chochlika za
szyję. Momentalnie sam przyłożyłem dłoń na gardła, czując, jakby mnie
także złapał; niemoc nabrania powietrza, szczypanie i ból, pozostały ze
mną w tym momencie niczym stary przyjaciel, który zapisał się w pamięci
po tym, jak wbił ci nóż w plecy i pozbawił wszystkiego, co kochałeś. Oj
tak, duszenie zdecydowanie nie było najprzyjemniejszym doświadczenie,
nie było jednak na tyle okropne, abym teraz rzucił się na czarodzieja,
aby ratować chochlika, nawet gdybym tego chciał. Obserwowałem ich tylko,
słuchając, co każdy ma do powiedzenia, a z tyłu głowy kłębiła się myśl,
że jeśli będzie chciał go zabić w tym domu, zareaguje.
Sam sobie na to zasłużył.
Niby tak, z drugiej jednak strony nie byłem na niego zły, chociaż
powinienem. Wepchał się do mojej torby bez pytania, przypadkiem wciągnął
mnie w to wszystko, nazywając mnie swoim wspólnikiem, a potem jeszcze
chciał się z tego wymigać i zostawić mnie samego. Mimo wszystko jednak
zgodziłem się nie wyjawić jego obecności czarodziejowi, a potem go
kryłem, czyli tak jakby świadomie i bez oporu wkroczyłem w tę trudną do
okiełznania sytuację. Czy dalej powinien w to brnąć?
Nagle znikąd na głowę mężczyzny wskoczyło coś czarnego, dopiero po
krótkiej chwili dostrzegłem, że to kot. Natchnęła mnie głupia uwaga
„dlatego się zamyka drzwi”, po czym widziałem, jak Lookyo się znowu
pomniejsza i dosiada czarnego zwierzaka. Czyli to prawda, że czarownice
mają czarne koty, zaśmiałem się w duszy na potwierdzony stereotyp. Gdy
chochlik wspomniał o swojej właścicielce, nastawienie czarodzieja się
diametralnie zmieniło. Wyglądał, jakby się jej bał. Czy ta kobieta
naprawdę była taka straszna? Z wyglądu pewno nie, jednak gdyby dłużej
nad tym pomyśleć, czarownice potrafią sporo rzeczy. Może mężczyzna już
raz mu podpadł? Nie zdążyłem się nad tym zastanowić, ponieważ wsłuchałem
się w ich rozmowę, a kiedy chochlik zaczął mnie bronić, ulżyło mi na
sercu. Także się zdziwiłem, ale nie tak, jak by to zrobił ktoś, kto
widzi pierwszy raz jego gatunek. Było mi lżej, ponieważ teraz wiedział,
że ten mały skurczybyk nie jest taki zły – przynajmniej jak wie, że nie
umrze.
Drzwi były otwarte, dlatego postać, jaka zjawiła się w progu, nie wydała
żadnego dźwięku, jakby była wiatrem. Czarnowłosa, smukła kobieta o
jasnej cerze wkroczyła do środka i ostrym spojrzeniem zmierzyła najpierw
swojego sługę, zwierzaka pod nim, a następnie swój wzrok zatrzymała na
większym od siebie mężczyźnie, który patrzył na nią jak małe dziecko na
swojego tatę, którego przed sekundą porządnie zdenerwował.
- Pani Ihranaya – odezwał się mężczyzna. - Jak dobrze panią znowu
widzieć – starała się uśmiechnąć, nie panował jednak nad drżącym głosem.
- Znowu się wtrącasz w nie swoje sprawy? - powiedziała surowym tonem. W
dalszym ciągu stałem w kuchni, oparty o blat stołu i obserwowałem to
całe zdarzenie, które nie powinno się wydarzyć w tym domu.
- W tym przypadku, to akurat moja sprawa – powiedział nieco odważniej. - Twój sługa okradł mnie.
- Na prawdę? - kobieta spojrzała na chochlika. - Więc czemu sam nie
użyłeś magii i tego nie znalazłeś, skoro to takie dla ciebie ważne? -
postąpiła krok do przodu, a czarodziej się wycofał.
Reszta ich spotkania przebiegła szybko, bezboleśnie, ale nie bez
bałaganu. Wymienili między sobą jeszcze kilka zdań, czarodziej chciał
odzyskać swój przedmiot, kobieta mówiła, że go nie widziała, więc go nie
może zwrócić, Lookyo z kocurem odsunęli się od nich na bezpieczną
odległość, a mi zaczynały cierpnąć pośladki i nogi od stania ciągle w
tej samej pozycji. Zmieniłem więc ją, opierając się bokiem o ścianę i
zastanawiając się, czy to jeszcze długo potrwa. Tak jak tego sobie
zażyczyłem w umyśle, ich rozmowa przebiegła sprawnie i już po chwili
mężczyzna chciał uciec, teleportując się. Kobieta wtedy wyciągnęła rękę i
wystrzeliła w niego jakimś pociskiem: wszystko działo się zbyt szybko
dla moich oczu, które tylko dostrzegły błysk, a do uszu nagle doleciał
odgłos huku, konkretniej, to wyburzanej ściany. Czarodziej zniknął, a
wiedźma swoim pociskiem zrobiła mi dziurę w ścianie. Patrzyłem na to z
oszołomieniem, nie mogąc uwierzyć, że tej nocy będę czuł zimno z
zewnątrz. Najpierw ogarnęła mnie fala złości, wyszedłem z kuchni i
przerzucałem wzrok ze ściany na kobietę, aby następnie zacząć
gestykulować dłońmi „Co ty najlepszego zrobiłaś!”. Ihranaya jeszcze
przez chwilę nie zwracała na to uwagi, wstrząśnięta tym, że czarodziej
jej uciekł. W tym czasie gniew zniknął, a zastąpiła go bezradność.
Jedyne, co teraz mogłem zrobić, to przymocować jakiś koc, aby mi w nocy
nie wiało, a rano zacząć się martwić, czy mnie właściciel nie wyrzuci z
mieszkania. Spojrzałem na chochlika, który na grzebiecie kota, siedział w
bezpiecznej odległości i także w milczeniu przyglądał się dziele
czarodziejki. Wiesz co? No mogłaś go chociaż trafić, pomyślałem,
rezygnując z wypowiedzenia tych słów na głos, nie chcąc ryzykować, że
kobieta wyleje na mnie swą złość.
- To teraz mi to napraw – powiedziałem, zachowując spokój.
Z deszczu pod rynnę.
<Lookyo?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz