czwartek, 21 maja 2020

Od Danny'ego do Vaaseta

Pierwszy raz widziałem morze z tej perspektywy. Na początku wydawało się przerażające, jego głębia mnie dobijała, a ogromne ryby mroziły krew w żyłach. Byłem nawet wdzięczny, że ten tryton mnie nie zostawił, jeśli nie z zimna, zmarłbym na zawał serca. Gdy dopłynęliśmy do jaskini, mój umysł na nowo nawiedziły czarne myśli. Starając się je zignorować, mocniej ścisnąłem dłonie na jego ramionach, kiedy kazał. W momencie, w którym przeszliśmy przez coś na wzór bańki, a potem przez kilka sekund lecieliśmy w powietrzu, mroczne myśli dały o sobie jeszcze bardziej znać, zmuszając mnie do wyobrażenia swojej bliskiej śmierci. Nie nastąpiła ona jednak, nie ważne jak intensywnie o niej myślałem. Kiedy wyłoniliśmy się z wody, mężczyzna postawił mnie na piasku.
- Mówiłem, że nie zrobię ci krzywdy – powiedział spokojnie. Zerknąłem na niego tylko na chwilę, nic nie odpowiedziałem, ponieważ byłem wstrząśnięty nowymi doznaniami oraz tym miejscem. Starając się zachować stoicki spokój, jak na mnie przystało, rozejrzałem się po terenie.
To było inne miejsce, oddzielone od świata zewnętrznego. Domki zbudowane z piasku lub drewna wyglądały, jakby nie wiedziały co to starość i gnicie. Przez moment miałem wrażenie, że nade mną było niebo, ale gdy uważniej się przyjrzałem, zobaczyłem glony i koralowce. Przyglądałem im się dłuższą chwilę, aż Vaaset nie ruszył do przodu, w stronę miasteczka. Nie mając zamiaru stać jak ten słup soli, ruszyłem za nim, w dalszym ciągu się rozglądając. Tutejszą roślinnością był wysokie i ciemne glony, które w gromadzie wyglądały jak przejście do innego świata. Co śmieszniejsze, falowały, jakby były w wodzie. Gdzieniegdzie widziałem też koralowce o różnych kolorach i inne morskie rośliny, których nazw nie znałem. Gdy zbliżyliśmy się do budynków, zobaczyłem przeróżne istoty; elfy, satyrowie, polimorfie, widziałem nawet kilka osób z rogami, innymi skrzydłami, ale byli też zwyczajni ludzie. Większość z nich miała na sobie bandaż, albo pomagała kulejącej osobie. Nie zabrakło jednak zdrowych i silnych istot, które wszystkiego pilnowały. W głowie porównałem tę wieś do dużego ośrodka medycznego.
- Zaczekaj, zaraz wrócę – usłyszałem głos mężczyzny, który zwrócił się w moim kierunku i zaraz zniknął, podchodząc do jakiejś osoby, a ja nawet tego nie zauważyłem, pochłonięty obserwacją nowego miejsca. W pewnym momencie poczułem, jak ktoś szturchał mnie w nogę i ciągnął za skrawek ubrania. Zniżyłem wzrok i zobaczyłem dziecko; zwyczajny, ludzki chłopiec.
- Rączki, rączki! - wyciągnęło dłonie do góry. Popatrzyłem na nie zdziwiony.
- Może lepiej idź do mamy – powiedziałem łagodnie, chcąc go spłoszyć, ale on tylko powtórzył prośbę, a jego mina się nagle skrzywiła. O rany, tylko nie rycz, proszę. Nachyliłem się i podniosłem dziecko, które szeroko się uśmiechnęło.
- Tam – wskazał palcem przed siebie. To było takie żenujące… obcy dzieciak robił ze mną, co chciał. Odwróciłem się do Vaaseta, który dalej rozmawiał. Stwierdziłem, że jeśli zrobię kilka kroków, nic się nie stanie. Ruszyłem więc powolnym krokiem przed siebie, kiedy nagle chłopczyk wstał na moich rękach i złapał się moich rogów. W tej chwili mnie zmroziło, bo nie wiedziałem co robić. Bardzo chciałem go puścić, zrzucić z siebie, by więcej nie położył na nich swoich rąk, z drugiej jednak strony to było dziecko, gdybym to zrobił, rozpłakałby się i wyszedłbym na potwora, nienawidzącego dzieci; może nie tyle, że ich nie lubiłem, ale nie miałem pojęcia jak się nimi zajmować. W obecnej sytuacji strzeliłem tak zwanego poker face’a i czekałem, aż chłopczyk się znudzi.
- Luka, znowu uciekłeś – usłyszałem kobiecy głos, który zaraz pojawił się obok mnie. - Bardzo za niego przepraszam – nagle ktoś zabrał dzieciaka, który puścił moje rogi. Podniosłem głowę i zobaczyłem czarnowłosą kobietę, która także miała rogi; mniejsze od moich, ale bardziej zakręcone. Ponadto pół twarzy miała zabandażowaną, tak samo jedną rękę.
- Tata rogi – powiedziało dziecko, wskazując na mnie swoim małym paluszkiem. Znowu mnie zamurowało, milczałem.
- Wiem kochanie – ucałowała synka w czoło. - Jeszcze raz przepraszam – powiedziała do mnie, po czym się odwróciła i odeszła. Chłopiec przytulił się do matki i jeszcze długo mi się przyglądał. W jego oczach zobaczyłem smutek, prawdopodobnie spowodowany wspomnieniem ojca. Co to było za miejsce?
- Miałeś zaczekać – usłyszałem nagle niski głos za sobą, od którego dostałem dreszczy. Prawie podskoczyłem, nie usłyszałem, kiedy tryton skończył i do mnie podszedł.
- Wybacz – mruknąłem. - Co to za miejsce? I kiedy będę mógł wrócić do siebie? - zadałem dwa, dręczące mnie pytania.

<Vaaset?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz