środa, 20 maja 2020

Od Sorena do Vaeril'a

Cisza stawała się monotonna, przytłaczając go z każdej możliwej strony - trzask drzwi wstrząśniętego Vaeril'a wciąż rozbrzmiewał w jego uszach, sprawiając, że książę nie był w stanie doprowadzić się do względnego porządku. Powinien był przewidzieć, że po takim czasie skrywana od lat tajemnica nie spotka się z pozytywną reakcją, na jaką w głębi serca wciąż ślepo liczył białowłosy. Budowane w uporze zaufanie przygniotły gruzy niedopowiedzeń. Soren z głuchym trzaskiem upadł na łóżko, nie potrafiąc znaleźć w sobie wystarczająco siły, by choćby spróbować naprawić opłakane konsekwencje własnych działań. Niczym dziecko we mgle, błędny rycerz, którym powoli się stawał, beznadziejnie wierzył, że Iversen zdoła samemu dojść do odpowiednich wniosków, a w jego sercu znajdzie się choć mikroskopijna cząstka, która wciąż zapała sympatią do królewskiego łgarza. Trapiony myślami, skrępowany łańcuchami autodestrukcyjnych skłonności nie wytrzymał presji - leżenie w całkowitym bezruchu szybko przeistoczyło się w nerwowe wędrówki wzdłuż pokoju, przeplatane z myślami, jakoby powinien natychmiastowo pobiec za Vaeril'em i padając na kolana, błagać o wybaczenie. 
- Wszystko spieprzyłeś. Znowu. - warknął pod nosem, cudem powstrzymując się przed uderzeniem pięścią w stojący najbliżej, drewniany mebel
Agresywny impuls w porę powstrzymało jednak skrzypnięcie drzwi, zwiastujące pojawienie się w pokoju wytęsknionego bruneta. I choć chłopak wciąż wyglądał, jakby planował morderstwo ze swym towarzyszem w roli głównej, Soren nie był w stanie powstrzymać cisnącego się na usta uśmiechu. Dlaczego tak bardzo cieszył się na jego widok? Milczał, nie mając wystarczająco odwagi, by przerwać pełen wysnutych w ciągu ostatnich minut wniosków monolog. Emocje, jakie wyniszczały księcia od środka uniemożliwiły mu również sklecenie rozsądnie brzmiącego wytłumaczenia, a po paśmie nieudanych starań, białowłosy ograniczył się jedynie do pełnego niemej wdzięczności skinienia głową. Jeszcze nie wszystko stracone. Tym razem nie zmarnuje swej szansy.
***
Rżenie koni odbiło się echem wśród miejskich murów, zwracając uwagę kilku błądzących wśród zamglonych uliczek pijaczyn. Młodzieńcy nie mieli jednak wystarczająco czasu, by przejmować się ewentualnymi gapiami. Adrenalina buzowała w jego żyłach, gdy sprawnym, aż nadto precyzyjnym ruchem przecinał krępujące zaprzęg więzy. Konie nie potrzebowały szczególnej zachęty, niemal natychmiastowo puszczając się w szaleńczy bieg, którego tętent jeszcze przez pewien czas rozbrzmiewał w uszach młodego księcia.
- Wątpię, że dotrą na jutrzejszy bal. - Uśmiechnął się szeroko, puszczając oczko do nieprzekonanego ku całej sytuacji bruneta.
Soren nie dziwił mu się ani trochę, sam w głębi serca czuł, że prześladujące ich fatum nie pozwoliłoby na tak prosty przebieg ryzykownego skoku. Buzujące w Acedii emocje sprawiły jednak, że pomimo starań nie potrafił trzeźwo ocenić ich obecnego położenia, a może i oceniać go nie chciał - jedynym, co miało dla niego jakiekolwiek znaczenie, były dzierżone w dłoniach, eleganckie zaproszenia oraz przepełniony dobrodziejstwami kufer. Czym prędzej ukrył obie koperty w wewnętrznej kieszeni płaszcza, próbując uchronić ich jedyną nadzieję przed destrukcyjnym działaniem padającego z zawrotną siłą deszczu.
- Powinniśmy znaleźć jakieś miejsce do spania. Kolejna choroba to ostatnie, czego teraz potrzebujemy. - Powiedział, wymownie spoglądając w stronę przemoczonego do suchej nitki kompana.
Elf nie protestował, samemu doskonale zdając sobie sprawę z powagi sytuacji. Musieli zrobić wszystko, co w ich mocy, by odczynić problematyczne skutki uboczne spożycia nieumiejętnie uwarzonego eliksiru. Mężczyźni unieśli więc wspólnie aż nadto ciężki kufer, a Soren, po wcześniejszym upewnieniu się, że jego towarzysz jest w pełni przygotowany, przeniósł ich obu na próg oddalonej o kilkadziesiąt metrów karczmy. Nie mogli wynająć przecież pokojów w tym samym miejscu, co właściciele skradzionego dobytku. Następne minuty, niby trwająca w nieskończoność, powtarzana nieustannie rutyna, nie stanowiły niczego ekscytującego, do złudzenia przypominając każdy poprzedni nocleg, którego doświadczali. Wędrowcy niepostrzeżenie wnieśli więc cały swój dobytek do ulokowanego na parterze pomieszczenia, czym prędzej zrzucając z siebie ociekającą wciąż deszczem odzież. Gdy oboje doprowadzili się do względnego porządku, Soren przysiadł się do Vaeril'a, podając mu jedno ze zdobytych podstępem zaproszeń. Towarzysze otworzyli przesadnie ozdobne koperty, wspólnie studiując treść obydwu listów. Mieli sporo szczęścia, trafiając na te zaadresowane do dwóch mężczyzn, w dodatku przyrodnich braci. I choć poza fałszywymi nazwiskami, które zmuszeni będą przyjąć, nie dowiedzieli się niczego nowego, Soren czuł się osobliwie spełniony niespodziewanym przebłyskiem fortuny.
- Ailen i Kian Astarac...znasz ich? - Vaeril zmarszczył brwi, spoglądając z nadzieją na białowłosego kompana.
Książę zamilknął na chwilę, wytężając umysł w poszukiwaniu jakiegokolwiek śladu tajemniczych braci, których tożsamość zmuszeni zostali przywdziać. Przed oczami przelatywały liczne spisy ludności, twarze gości, których witano na zamku, gdy jego matka wciąż trzymała w garści całe Terpheux, lecz nic nie przychodziło mu do głowy. Czyżby rodzeństwo było jednym z nabytków Ursuli, którzy w oczach reszty Acediów nie byli nigdy wystarczająco godni wstąpienia w mury zamku? Białowłosy czułby się jednak źle, obdarzając przyjaciela niewartą nic odpowiedzią. Zeskoczył więc z łóżka, przerzucając zawartość masywnego kufra w poszukiwaniu czegokolwiek, co naprowadziłoby go na trop tajemniczych szlachciców. Wymyślne, elegancko skrojone stroje przesiąknięte intensywną wonią perfum nie odkryły jednak skrytych dotychczas wspomnień monarchy. Przeklął pod nosem, odkładając wszystko na swoje miejsce i właśnie wtedy, gdy zmierzał do zamknięcia kufra, wyryty na wewnętrznej ściance symbol przykuł jego uwagę. Jaskrawozielone przybory krawieckie opatrzone znajomymi inicjałami sprawiły, że Acedia mimowolnie się uśmiechnął, ganiąc własną nieuwagę. 
- To krawcy, wyjątkowo dobrzy zresztą. - Spojrzał prosto w oczy swego towarzysza. - Nigdy nie znałem ich imion, ale pamiętam, że tworzyli najlepsze ubrania dla klasy średniej. Najwidoczniej przez ostatnie cztery lata poprawili swój warsztat na tyle, by zdobyć uznanie szlachty. - Ostatnie zdanie wypowiedział z niemałym szacunkiem. 
Soren zawsze podziwiał jednostki, które potrafiły wykorzystać własne talenty w tak znamienity sposób. Zaczynał czuć wręcz lekkie wyrzuty sumienia, odbierając im szanse pojawienia się na zamkowym przyjęciu, gdzie niewątpliwie zyskaliby okazję do rozsławienia własnego rękodzieła. Białowłosy westchnął ciężko, potrząsając głową z zażenowania. Nie mógł rozmyślać teraz o losie innych - jego motywacja była przecież równie ważna, o ile nie ważniejsza, niż pomnożenie krawieckiego kapitału. Odwrócił się w stronę siedzącego wciąż na łóżku Iversena, wznawiając rozmowę o ich planach na najbliższą dobę. Nie mogli pozwolić sobie na żadne niedociągnięcia, całość musiała przebiec bezproblemowo i najszybciej, jak to możliwe. Książę wykorzystał więc całą swą zamkową elokwencję i wiedzę, by choć odrobinę przygotować Vaeril'a na dziwactwa pompatycznej maskarady cuchnącej kapitalizmem oraz widoczną gołym okiem obłudą. I choć doskonale wiedział, że w ciągu kilku godzin nie zdoła zrobić z elfa nieskalanego szlachcica, w głębi serca liczył, że nikła pomoc zdoła uczynić całość choć odrobinę łatwiejszą.
***
Drażniący nerwy harmider towarzyszył im od samego rana, gdy odziani w niespodziewanie wygodne, piękne stroje przekroczyli granice Terpheux. I choć podróżowali bocznymi, rzadziej uczęszczanymi traktami, wieść o balu trafiła nawet do najbardziej oddalonych wiosek, pełnych obecnie kolorowych wstęg oraz stworzonych z bogactw natury dekoracji na cześć Żelaznej Damy. Od twej śmierci minęły cztery lata, lecz wspomnienie twej wyrachowanej osoby nie zginie nigdy. Spoglądając na urokliwe zdobienia i obserwujących ich z zachwytem mieszkańców, Soren nie potrafił powstrzymać cisnącego się na usta uśmiechu. Chłonął więc wiejskie krajobrazy, kłaniając się wychodzącym im naprzeciw prostym ludziom. I choć subtelna, zwierzęca maska skutecznie zakrywała znaczną część jego twarzy, mógłby przysiąc, że błyszczała ona rodzajem szczęścia, który przed laty cisnął w kąt, poprzysięgając, że nie odczuje go już nigdy więcej. Emocje spotęgowały się dodatkowo, gdy mężczyźni przekroczyli miejskie mury, przejeżdżając równie barwnymi ulicami. Rozwieszone wszędzie portrety zmarłej matki oraz związane z jej spuścizną symbole sprawiły, że jego oczy mimowolnie napełniły się łzami - zdobiący książęcą twarz materiał skutecznie wchłonął jednak gorzką ciecz, jakoby wymazując dowody na niespodziewane wzruszenie białowłosego. 
- Za chwilę dotrzemy do zamku. - powiedział nagle, niby odciągając własne myśli - Módl się, żeby fatum stanęło dzisiaj po naszej stronie.
Wypowiedziawszy podszyte strachem błagania, Acedia poczuł, jak jego ciało drętwieje z każdym kolejnym krokiem. Nie wierzył, że po tylu latach ponownie znajdzie się w murach rozłożystej klatki, której więźniem pozostawał przez niemal dwadzieścia lat swego życia. Białe, strzeliste wieże górowały nad miejskim krajobrazem, a wywieszone na masztach herby rodowe przykuwały uwagę - ulokowany na purpurowym tle kruk nie budził jednak w Sorenie żadnej sympatii, choć przed laty gotów był zabijać w imię swej rodziny. Osobliwa mieszanka nienawiści, zobojętnienia i narastającego przerażenia sprawiła, że młodzieniec nie miał w sobie nawet wystarczająco siły, by nawiązać jakikolwiek dialog z równie nieswoim towarzyszem. Od następnych kilku godzin zależało całe ich życie. I choć białowłosy nieszczególnie dbał o własne losy, nie wybaczyłby sobie, gdyby jego decyzje trwale okaleczyły Vaeril'a - nie rozumiał kierujących nim odczuć, jednak spoglądając w stronę towarzysza, czuł niewyobrażalną wręcz potrzebę ochrony go za wszelką cenę. Przemyślenia zniknęły wraz z chwilą, w której mężczyźni dotarli na sam koniec ciągnącej się w nieskończoność, błyszczącej przesadną biżuterią kolejki przed zamkowymi wrotami. Dwójka dobrze znanych Sorenowi strażników w okamgnieniu chwyciło lejce dosiadanych dotychczas koni, zapewniając również dokładne instrukcje, gdzie odnajdą je po skończonej uczcie. Wędrowcy skinęli jedynie głowami, cierpliwie czekając na swoją kolej w tej sunącej ospale do przodu, sztucznej paradzie konsumpcjonizmu. Nie potrafił dokładnie stwierdzić, jak długo trwali w bezruchu, nim pozorną równowagę zachwiały podniesione, dochodzące z początku szeregu głosy. Mężczyźni, jak i znaczna większość stojących nieopodal arystokratów, nadstawili uszu, przypatrując się sprawcom całego zamieszania. Serce gwałotwnie zwolniło, gdy awanturnikami okazali się nieszczęśni krawcy, których karocę zrabowano poprzedniego wieczoru. Musiało szczególnie zależeć im na balu, skoro pomimo braku pojazdu i zaproszeń dotarli na miejsce. Soren spojrzał ukradkiem na Vaeril'a, jednak przez zakrywającą większość twarzy maskę nie potrafił stwierdzić emocji, jakie nim kierowały. Oboje poczuli się jednak zagrożeni, wstrzymując oddechy, jakoby licząc, że uchronią się w ten sposób przed nieszczęściem. Odetchnęli dopiero w chwili, gdy dwójka emanujących furią braci ruszyła wzdłuż szeregu prosto do wyjścia, na głos przeklinając nienazwanych kleptomanów. Acedia przez chwilę ponownie poczuł się winny czyjegoś nieszczęścia i dopiero delikatny uścisk dłoni wymierzony przez Iversena sprawił, że książę zdołał dojść do siebie. 
- Wybacz. Nie jestem dzisiaj sobą. - wyszeptał, uśmiechając się blado. Musiał ociekać wręcz negatywnymi emocjami, skoro elf zdołał dojrzeć nienajlepszy stan przyjaciela. - Niedługo wchodzimy...bracie.
Połyskujące w blasku zachodzącego słońca zbroje zamajaczyły im przed oczami, a polecenie wyraźnie znudzonego strażnika sprawiło, że w jednej chwili dobyli skradzionych zaproszeń, w duchu błagając, by nie było z nimi żadnych problemów. I choć żołnierz zmierzył ich od stóp do głów, rzucając kilka nieprzychylnych uwag na temat odprawionych niedawno "oszustów", towarzysze już chwilę później zawitali na zamkowych błoniach. Oboje odetchnęli z ulgą, a mięśnie natychmiastowo się rozluźniły. Stąpali powoli, ciesząc się z chwili pozornego spokoju, rozkoszując pięknem pełnego egzotycznych roślin, harmonijnie zaprojektowanego ogrodu. Stłumione śmiechy unosiły się w powietrzu wraz z dawno zapomnianą wonią licznie posianych kwiatów, przywodzącą na myśl zapomniane od dawna chwile, gdy w ukryciu przed ojcem bawił się tu wraz z ledwo utrzymującą się w pionie Zurie. Przyciągnięte nostalgią wizje dzieciństwa poskutkowały szczerym śmiechem, a sam młodzieniec wydawał się w znacznie lepszym humorze - strach ustąpił miejsca błogości, nieokiełznanej radości. Beztroska zdominowała każdy skrawek ciała, sprawiając, że skrępowany dotychczas młodzieniec nawiązał nawet niezobowiązującą rozmowę z milczącym dotychczas towarzyszem. W znacznie lepszej atmosferze wkroczyli w końcu do środka, już na starcie spotykając się z rażącą oczy bielą, przełamaną purpurowo-złotymi ornamentami nawiązującymi bezpośrednio do spuścizny rodziny królewskiej. 
- Zupełnie nic się tu nie zmieniło. - Serce zabiło szybciej, a Soren nie zamierzał w żaden sposób go powstrzymywać. - Nie spodziewałem się, że kiedykolwiek tu wrócę. - W głosie zamajaczył smutek. 
Niemal mechanicznie pokonywał kolejne korytarze marmurowego labiryntu, samemu niedowierzając, że pomimo upływu lat i usilnych starań odcięcia się od własnej przeszłości, wciąż pamiętał skomplikowany układ wypełnionej marami młodości fortecy. Prowadził Vaeril'a obwieszonymi portretami holami, czując dotkliwe ukłucie w sercu spoglądając na własną, nieświadomą jeszcze niczego twarz odbitą na płótnie. Spodziewał się, że Ursula wymaże go z rodzinnych pamiątek. Dlaczego więc w zamku wciąż wyraźnie dało się odczuć jego obecność? Z myślą cisnącą się na usta, mężczyźni dotarli w końcu do sali balowej, której wystrój przyćmiewał pozostałą część pałacu - nawet wychowywany w luksusach Soren czuł się przytłoczony bijącą od pomieszczenia przesadą. 
- Trzymaj się blisko. Nie chcę, żeby coś ci się stało. - mruknął w stronę Vaeril'a, rozpoczynając leniwy slalom pomiędzy kręcącymi się wokół szlachcicami
Wodzili wokół już od dłuższego czasu, unikając niezobowiązujących rozmów i wciskanych im na siłe przystawek, pod których liczbą uginały się ulokowane przy ścianach stoły. Wtem, jakby z podziemi, przed dwójką towarzyszy wyrosła odziana w piękny odcień błękitu kobieta, z impetem zderzając się z niespodziewającym się niczego białowłosym. Chłopak w ostatniej chwili złapał wytrąconą z równowagi damę, pomagając jej stanąć o własnych siłach.
- Proszę mi wybaczyć, Panie. Powinnam wykazać się większą ostrożnością. - Melodyjny głos sprawił, że Soren zamarł w bezruchu, kątem oka spoglądając w stronę spiętego z lekka towarzysza.
Serce gwałtownie przyspieszyło, a twarz złagodniała, gdy kierowany nagłym impulsem złapał kobietę za nadgarstek, przyciągając go do własnej piersi.
- Zurie...- Słowa grzęzły w gardle, uniemożliwiając sklecenie bardziej rozbudowanych zdań. - Jesteś cała, dzięki bogom. Cholera.
I choć ptasia maska skutecznie ukrywała oblicze dziewczyny, książę mógł się założyć, że okryła się mieszaniną furii oraz ulgi. Przybliżyła się niebezpiecznie, rozglądając wokół, jakby w obawie, że ktoś mógłby podsłuchać nadchodzącą rozmowę.
- Czy wy do reszty zgłupieliście?! - Dobre maniery ciśnięto w kąt, decydując się na charakterystyczny dla młodej anielicy temperamentny ton głosu. - Lepiej żebyście mieli dobry powód. Inaczej osobiście wezwę strażników i dla waszego dobra wyrzucę stąd jak najdalej. Mało wam problemów? 
Acedia westchnął ciężko. Powinien był się już przyzwyczaić do pouczeń ze strony własnej siostry. 
- Potrzebujemy pomocy Emilio. Pilnie. Inaczej nie ryzykowalibyśmy na taką skalę. - Starał się jak najbardziej ograniczyć ilość zdradzanych szczegółów. - Wiesz gdzie go znajdziemy? 
Jasnowłosa zawahała się, jakby walcząc z natłokiem wątpliwości, nim kładąc dłonie na ramieniach ich obu, zbliżyła się jeszcze bardziej, niemal dotykając ustami ich uszu.
- Jeszcze się nie pojawił, ale jestem pewna, że wkrótce przybędzie. Rodzina królewska nie powinna nosić masek, więc nie macie szans go przegapić. - Gdy skończyła, odsunęła się kilka kroków wstecz, jakoby stała przed dwójką zupełnie obcych sobie osób. - Cokolwiek robicie, błagam, uważajcie na siebie.
Spoglądając na stojącą w zasięgu ręki siostrę, Soren pragnął uścinąć ją z całych sił i nigdy nie puścić. Lecz jego plany pokrzyżowało nagłe nieuzasadnione napięcie - jego ciało, jakby za machnięciem magicznej różdżki, przepełnił niepokój zmieszany z narastającym z każdą chwilą strachem. Uczucie było tak silne, że Soren nieświadomie przysunął się bliżej Vaeril'a, opierając dłoń na jego ramieniu. Nie musieli długo czekać, nim źródło nagłego napięcia stanęło u ich stóp, zagęszczając atmosferę jeszcze bardziej. Czarne sukno zamajaczyło przed oczami, a złota korona oślepiła przesadnym blaskiem. Kobieca sylwetka, niczym cień, przystanęła za Zurie, siłą zdzierając z jej twarzy maskę, obnażając równie zmartwione, co przerażone lico.
- A więc tu się ukryłaś, ptaszyno. Myślałam, że jasno wyraziłam się na temat tej ordynarnej maskarady. - Cisnęła w kąt trzymany przedmiot. - Nie bierz przykładu ze swego parszywego brata, ucieczka na nic ci się zda. - Jej głos napełnił Sorena obrzydzeniem równie silnym, jak wtedy, gdy spotkali się po raz pierwszy.
Anielica zwinęła się w kłębek, nie mając odwagi, by sprzeciwić się odzianej w heban macoszy. Żałość, jaką zapłonęła księżniczka, sprawiła, że gdyby nie myślący trzeźwo Vaeril, Soren najprawdopodobniej rzuciłby się Ursuli do gardła, unicestwiając tym samym ich ostatnie nadzieje na lepsze jutro. Białowłosy wytrzymał więc obecność wiedźmy, która ciągnąc za sobą Zurie oddaliła się bez słowa, całkowicie ignorując resztę otoczenia. 
- Czy to...- Głos elfa docierał do niego jak przez mgłę, z trudem przebijając się przez wytworzoną impulsywnie powłokę agresji.
- Tak. - Soren domyślał się, dokąd zmierzało pytanie Vaeril'a. Urwał więc temat, opierając się plecami o znajdujący się kilka kroków dalej filar. - Dziękuję, że mnie powstrzymałeś. I przepraszam, że jestem idiotą. - powiedział z wyczuwalną skruchą. - Znowu.
Nie wspomnieli już o całej sytuacji, choć książę kipiał wręcz wściekłością na samą myśl o tym, jak parszywie traktowano Zurie. Gdyby tylko mógł, wykradłby ją stąd siłą - nie zasługiwała na stanie się popychadłem fałszywej władczyni. Minuty mijały, a emocje powoli ulatywały z wciąż wspartego o kolumnę młodzieńca. Musiał myśleć trzeźwo. Gdy uspokoił się na tyle, by móc połączyć ze sobą poszczególne fakty, nawiązał rozmowę dotyczącą ich dalszych posunięć. Tymczasowa nieobecność Emilio znacznie skomplikowała ich plany - nie wiedzieli przecież kiedy, a tym bardziej na jak długo chłopak zdecyduje się zaszczycić gości swą obecnością. Musieli pozostawać więc czujni, z uwagą wypatrując odzianej w równie przenikliwą czerń persony, by dotrzeć do niego jeszcze przed tłumem rozemocjonowanej szlachty. Soren westchnął ciężko, analizując wszelkie znane im możliwości, starając się odnaleźć tę, która zapewniłaby im największe szanse powodzenia. 
- Musimy wmieszać się w tłum. Prędzej czy później ktoś uzna nas za podejrzanych, jeśli przez cały bankiet będziemy tkwili pod ścianą. - Wzruszył ramionami, przechwytując od przechodzącego obok służącego dwa kryształowe kielichy. - Jeden nam nie zaszkodzi, to słaby alkohol. - Soren nie spojrzał nawet w stronę pięknie purpurowej cieczy, nim wypił pierwszy łyk, a dobrze znana, słodka woń podrażniła nozdrza. - To było ulubione wino mojej matki. Piła go tyle, że jego zapach przebijał się przez jej perfumy. - Zaśmiał się cicho na wspomnienie oziębłych uścisków Amalthei.
W spokoju dopijali trunek, obserwując kolorowy, sunący powoli tłum. Pochłonięty rozmową z towarzyszem, ogarnięty dziwną emocjonalnością związaną z powrotem do domu poczuł ukłucie w sercu. I choć kilkanaście minut temu niemal wdał się w bójkę, obecnie świat zdawał mu się prosty, a on sam poczuł się szczerze szczęśliwy. Ukradkiem spojrzał ku stojącemu u jego boku elfowi, a twarz raz jeszcze rozjaśnił promienny uśmiech. Wspomnienia uderzyły w niego ze zdwojoną siłą, a ciałem wstrząsnęly przyjemne dreszcze. Nigdy nie spodziewałby się, że nawiązana w stanie nietrzeźwości znajomość okaże się dla niego tak istotna. Nie rozumiał łączącej ich, niekiedy burzliwej relacji, lecz mimo to nie potrafił wyobrazić sobie swego życia bez Vaeril'a. A może wyobrażać nie chciał. Wtem ciszę przerwało coraz głośniejsze brzęczenie lutni, której wkrótce zawtórowały również inne instrumenty. Zgromadzeni w jednej chwili złączyli się w pary, a dotychczasowe miejsce rozmów przeistoczyło w pełen tańczących istot parkiet. Znajome kompozycje pogłębiły osobliwy trans, w jakim znalazł się Soren, sprawiając, że kierowany niezrozumiałymi dla niego uczuciami zwrócił się ku brunetowi i wyciągnąwszy dłoń przed siebie, ukłonił się nisko.
- Skoro i tak zmuszeni jesteśmy czekać, czy pozwolisz zaprosić się do tańca? - zapytał z nadzieją w głosie - Z chęcią poprowadzę. 

[Vaeril? uwu ]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz