Siedział
na stole, wpatrując się w Danny'ego, który stał właśnie przy blacie
kuchennym i parzył sobie herbatę. Miał po prostu pośledzić trochę
demona, a został złapany i zaciągnięty do jego domu. Jeszcze zamieszano
go w sprawę z jakimś czarodziejem. Chociaż... Hm... Chwila, to on sam w
to wszystko się wplątał. To jego szuka tamten mężczyzna, a to Rogacz
został wmieszany w problem. Wow, pomyśleć, że to wszystko tylko dlatego, bo zabrałem jakiś łańcuszek na rękę. Szczerze
mówiąc, nie podobało mu się to za bardzo. Aczkolwiek z drugiej strony
ta sytuacja dowiodła, że przedmiot naprawdę był magiczny, a po wadze
problemu Kyo mógł stwierdzić, że magii to tam było na tyle, że dawała
ona z pewnością coś konkretnego.
Ale
czy chciało mu się załatwiać całą sprawę? Niezbyt. Myślał, że gdyby
pokazał łańcuszek Ihranayi, ta by go pewnie pochwaliła, że znalazł coś
ciekawego i wyjątkowego, więc jakoś szczególnie nie widział siebie
oddającego go czarodziejowi. Pomińmy fakt, że cóż... zostawił go w
drugich spodniach, do tego w pomniejszonej wersji... No jakoś tak o nim
zapomniał, nie wiedział nawet dlaczego. Jak się powiększył wtedy, gdy
przyprowadził Danny'ego do sklepu, zabrał z jego torby łańcuszek i
schował go do kieszeni spodni, zamierzając wieczorem go pokazać. Jakoś
tak jednak wyszło, że wypadło mu to z głowy. Do później nocy przebywał w
oryginalnej formie, a jak się przebierał, to odłożył spodnie i tak to
się wszystko wydarzyło. Jeśli miał być szczery, to dopiero przed chwilą
sobie o tym przypomniał, głównie dzięki Rogaczowi. Gdyby nie on to, kto
wie, może łańcuszek na długo odszedłby w zapomnienie.
Jak
tak o tym myślał, to doszedł do wniosku, że chyba nie powinien tu
siedzieć, skoro nie miał przy sobie łańcuszka. Istniała szansa, że
czarodziej tak po prostu go nie puści albo i nawet go srogo ukarze za
kradzież i tak dalej, a tego to on nie chciał. Co miał więc zrobić?
Najlepiej to chyba uciec. Danny mówił, że drzwi i okna są zamknięte.
Ale chwila...
No tak!
Spojrzał na chłopaka. Tamten zdążył już zaparzyć herbatę i teraz brał jej pierwszy łyk. Kyo wyprostował na moment czułki.
– Zamknięte, mówisz? – zapytał, udając zmartwienie.
Danny spojrzał na niego, musiał wyczuć coś nie tak w jego tonie, bowiem wzrok zdradzał podejrzenie.
– Zamknięte – rzekł poważnie. – I nie, nie ma żadnych szpar, przez które mogłoby się coś przecisnąć.
Lookyo
popatrzył na niego, unosząc nieco brwi, gdy wtem wstał. Naprężył się,
po czym zeskoczył ze stołu i podleciał do drzwi. Ignorując badawcze
spojrzenie demona, wylądował na podłodze, mówiąc:
– Jak zamknięte, to je otworzę.
Na
te słowa Danny otworzył nieco szerzej oczy. Gdyby miał w zwyczaju
okazywać więcej emocji, z pewnością w tym momencie by prychnął.
– Niby jak? – zapytał.
Chochlik
posłał mu trudne do określenia spojrzenie. Chwilę stał bez ruchu, lecz
nagle w okamgnieniu się powiększył. Machnął ogonem, a następnie położył
dłoń na klamce drzwi.
Danny
patrzył na niego, z trudem ukrywając zdziwienie. Chyba zapomniał, że
Kyo może zmieniać swoją wielkość, skoro w taki właśnie sposób
zareagował. Oczywiście, sam Lookyo się tym nie przejął (czemu miałby?).
Najzwyczajniej w świecie otworzył drzwi, mówiąc:
– O tak?
Odwrócił
głowę, zamierzając wyjść, lecz stanął jak kij wbity w ziemię, widząc
tuż przed sobą czyjąś sylwetkę. Podniósł wzrok na wyższego od siebie
mężczyznę w całkiem eleganckim odzieniu, z groźnym wyrazem twarzy, który
na moment zakryło zaskoczenie. Kyo przyjrzał mu się uważnie, gdy nagle
otworzył szeroko oczy. Gdyby miał w tej formie czułki, z pewnością
opadłyby one do tyłu. No nie, no, naprawdę zaraz się zjawił! Jak
dużego musiał mieć pecha, że chcąc wyjść, trafił akurat na czarodzieja,
przed którym miał uciec? Mógł wybrać okno. Wyminęliby się gładko i po
wszystkim. Ach!
Czarodziej
przez jakiś czas przyglądał się Kyo, dopiero po chwili przypominając
sobie, że to ten sam, który mu ukradł bransoletę. Przez moment stał bez
ruchu, zastanawiając się, od kiedy chochliki potrafią zmieniać swoją
wielkość (jakoś nie dostrzegł braku skrzydeł i czułek), ale wtem zerwał
się jak poparzony, po czym jednym ruchem zacisnął rękę na jego gardle i
przyszpilił do ściany.
Lookyo
praktycznie w ostatniej chwili nabrał powietrza. Uderzył plecami o
zimną i twardą nawierzchnię, skrzywił się mocno. Popatrzył na stojącego
trochę dalej Danny'ego, który przyglądał się temu wszystkiemu z pewnym
zdziwieniem w oczach. Ciekawe, co go tak dziwiło. Ale nie czas na
rozmyślanie o tym. Trzeba się skupić na tym, co działo się w tym
momencie.
– Wreszcie cię mam – rzekł poważnym, ale też gdzieś tam usatysfakcjonowanym głosem czarodziej. – A teraz oddawaj go!
Kyo
zmrużył oczy, popadając w zamyślenie. Grać na zwłokę i mówić, że nie
wie, o co chodzi czy prosto z mostu rzucić, że nie ma przy sobie
przedmiotu pożądanego przez mężczyznę? Pierwsza opcja chyba odpadała.
Mógłby tym tylko go wkurzyć, a wtedy ten rzuciłby na niego jakiś dziwny
czar. Pozostawała więc ta druga, ale jakoś tak nie chciał z niej
korzystać. Najlepiej by było, jakby mógł po prostu jakoś uciec. Ma
spróbować?
Nagle
coś rzuciło się na czarodzieja. Ten odsunął się w zaskoczeniu, nie
wiedząc, co się właśnie wydarzyło. Kyo spojrzał na czarne stworzenie na
głowie mężczyzny, gdy wtem otworzył szeroko oczy.
– Vince! – zawołał.
Nie
zwlekając ani chwilę dłużej pomniejszył się i podleciał do kota, który
zdążył już zeskoczyć z mężczyzny na podłogę. Usiadł na nim, chwytając
się mocno sierści na karku. Jak bardzo się cieszył na widok zwierzaka!
Szczerze mówiąc, na moment zapomniał, że z nim podróżował po mieście,
ale jak dobrze, że się zjawił. Dzięki niemu ucieczka stała się znacznie
łatwiejsza.
– Czekaj! – usłyszał za sobą. – Vince?
Kot
zatrzymał się, nadal jednak był gotowy do biegu. Kyo odwrócił głowę,
podniósł wzrok na czarodzieja. Jego czułki wyprostowały się.
– Tak, Vince – odpowiedział. – Nie podoba ci się? – Zmrużył podejrzliwie oczy. – Nie moja sprawa, Ihranaya go tak...
Momentalnie zamilkł.
Och, świetnie, wspaniale, właśnie wypowiedziałeś jej imię! Będzie kara, jak nic!
Słysząc
to jakże charakterystyczne imię, czarodziej otworzył szeroko oczy w
wyraźnym szoku. Zastygł w bezruchu, trwał tak z dobrą chwilę, dopiero
kilkukrotne mrugnięcie dało znak, że jednak jeszcze żyje. Przestąpił z
nogi na nogę, nieco się nachylił w stronę chochlika.
– Jesteś od Ihranayi? – zapytał w końcu.
– W zasadzie to jestem Ihranayi – odparł trochę niechętnie Lookyo – ale tak. Nie zauważyłeś, jak byłem większy?
Ruchem
ręki wskazał obróżkę, jaką nosił, a dokładniej srebrny medalion.
Mężczyzna spojrzał na niego, dopiero w tym momencie zauważył, że ma go
zarówno chochlik, jak i kot, na którym siedział. Otworzył usta, jakby
zamierzał coś powiedzieć, jednak nie wydostał się z nich żaden dźwięk.
Kyo
mierzył go wzrokiem, w pewnym momencie westchnął ciężko. Nieco leniwie
zeskoczył z Vince'a, po czym się powiększył. Widząc to, czarodziej
momentalnie odskoczył, jakby się wystraszył. Lookyo uniósł brwi. Co on się tak nagle zmienił? Znów go zmierzył wzrokiem..
– Taki twardy wcześniej, a teraz co? – zapytał, wykonując krok do przodu.
Spojrzał
z ukosu na Danny'ego, który dalej stał przy blacie i w milczeniu
przyglądał się wszystkiemu, aczkolwiek nie trzymał już kubka z herbatą –
najwidoczniej go w międzyczasie odłożył. Posyłał im dość trudne do
określenia spojrzenia, aczkolwiek wydawało się, że trwał w pogotowiu, na
wypadek, gdyby miało mu się coś zaraz stać. Kyo jakiś czas na niego
spoglądał, a następnie powrócił wzrokiem na czarodzieja.
–
Słyszałem, że wykorzystałeś niewinną osobę i zamieszałeś ją w tę całą
sprawę z łańcuszkiem – powiedział tonem z jednej strony poważnym, a z
drugim takim, jakby jednak za bardzo go to nie obchodziło.
Czarodziej posłał mu złowrogie spojrzenie, szybko jednak uciekł wzrokiem gdzieś na bok. Lookyo uniósł brew. Aż tak diametralnie się zmienił? Okej, rozumiem, że zna Ihranayę, ale co ona mu zrobiła, że teraz boi się cokolwiek mi zrobić?
– Ukrył cię, to dlatego – mruknął po chwili czarodziej.
–
Też mi grzech – prychnął Kyo. – Używasz magii, więc powinieneś sam być w
stanie mnie odnaleźć. Jeśli nie umiesz rzucać zaklęcia namierzającego,
to nie jesteś wcale silnym czarodziejem.
Tak,
zdecydował się bronić Danny'ego. Dlaczego? Na to pytanie chyba nikt nie
był w stanie odpowiedzieć. Może swój udział miało wcześniejsze
uratowanie? Jak wtedy Rogacz go ukrył i nie wydał, to wypadałoby, by
teraz Kyo pomógł mu w równie ważny sposób. A że najlepiej by było, gdyby
miał już to z głowy (nie chciał, żeby później białowłosy mu to
wypominał), postanowił wykorzystać obecną sytuację i trochę się tym
zająć.
Znów spojrzał z ukosu na demona.
Dziękuj mi.
Danny?
Wybacz, że trochę takie sobie...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz