poniedziałek, 11 maja 2020

Od Lookyo do Danny'ego

Siedział na stole, wpatrując się w Danny'ego, który stał właśnie przy blacie kuchennym i parzył sobie herbatę. Miał po prostu pośledzić trochę demona, a został złapany i zaciągnięty do jego domu. Jeszcze zamieszano go w sprawę z jakimś czarodziejem. Chociaż... Hm... Chwila, to on sam w to wszystko się wplątał. To jego szuka tamten mężczyzna, a to Rogacz został wmieszany w problem. Wow, pomyśleć, że to wszystko tylko dlatego, bo zabrałem jakiś łańcuszek na rękę. Szczerze mówiąc, nie podobało mu się to za bardzo. Aczkolwiek z drugiej strony ta sytuacja dowiodła, że przedmiot naprawdę był magiczny, a po wadze problemu Kyo mógł stwierdzić, że magii to tam było na tyle, że dawała ona z pewnością coś konkretnego.
Ale czy chciało mu się załatwiać całą sprawę? Niezbyt. Myślał, że gdyby pokazał łańcuszek Ihranayi, ta by go pewnie pochwaliła, że znalazł coś ciekawego i wyjątkowego, więc jakoś szczególnie nie widział siebie oddającego go czarodziejowi. Pomińmy fakt, że cóż... zostawił go w drugich spodniach, do tego w pomniejszonej wersji... No jakoś tak o nim zapomniał, nie wiedział nawet dlaczego. Jak się powiększył wtedy, gdy przyprowadził Danny'ego do sklepu, zabrał z jego torby łańcuszek i schował go do kieszeni spodni, zamierzając wieczorem go pokazać. Jakoś tak jednak wyszło, że wypadło mu to z głowy. Do później nocy przebywał w oryginalnej formie, a jak się przebierał, to odłożył spodnie i tak to się wszystko wydarzyło. Jeśli miał być szczery, to dopiero przed chwilą sobie o tym przypomniał, głównie dzięki Rogaczowi. Gdyby nie on to, kto wie, może łańcuszek na długo odszedłby w zapomnienie.
Jak tak o tym myślał, to doszedł do wniosku, że chyba nie powinien tu siedzieć, skoro nie miał przy sobie łańcuszka. Istniała szansa, że czarodziej tak po prostu go nie puści albo i nawet go srogo ukarze za kradzież i tak dalej, a tego to on nie chciał. Co miał więc zrobić? Najlepiej to chyba uciec. Danny mówił, że drzwi i okna są zamknięte.
Ale chwila...
No tak!
Spojrzał na chłopaka. Tamten zdążył już zaparzyć herbatę i teraz brał jej pierwszy łyk. Kyo wyprostował na moment czułki.
– Zamknięte, mówisz? – zapytał, udając zmartwienie.
Danny spojrzał na niego, musiał wyczuć coś nie tak w jego tonie, bowiem wzrok zdradzał podejrzenie.
– Zamknięte – rzekł poważnie. – I nie, nie ma żadnych szpar, przez które mogłoby się coś przecisnąć.
Lookyo popatrzył na niego, unosząc nieco brwi, gdy wtem wstał. Naprężył się, po czym zeskoczył ze stołu i podleciał do drzwi. Ignorując badawcze spojrzenie demona, wylądował na podłodze, mówiąc:
– Jak zamknięte, to je otworzę.
Na te słowa Danny otworzył nieco szerzej oczy. Gdyby miał w zwyczaju okazywać więcej emocji, z pewnością w tym momencie by prychnął.
– Niby jak? – zapytał.
Chochlik posłał mu trudne do określenia spojrzenie. Chwilę stał bez ruchu, lecz nagle w okamgnieniu się powiększył. Machnął ogonem, a następnie położył dłoń na klamce drzwi.
Danny patrzył na niego, z trudem ukrywając zdziwienie. Chyba zapomniał, że Kyo może zmieniać swoją wielkość, skoro w taki właśnie sposób zareagował. Oczywiście, sam Lookyo się tym nie przejął (czemu miałby?). Najzwyczajniej w świecie otworzył drzwi, mówiąc:
– O tak?
Odwrócił głowę, zamierzając wyjść, lecz stanął jak kij wbity w ziemię, widząc tuż przed sobą czyjąś sylwetkę. Podniósł wzrok na wyższego od siebie mężczyznę w całkiem eleganckim odzieniu, z groźnym wyrazem twarzy, który na moment zakryło zaskoczenie. Kyo przyjrzał mu się uważnie, gdy nagle otworzył szeroko oczy. Gdyby miał w tej formie czułki, z pewnością opadłyby one do tyłu. No nie, no, naprawdę zaraz się zjawił! Jak dużego musiał mieć pecha, że chcąc wyjść, trafił akurat na czarodzieja, przed którym miał uciec? Mógł wybrać okno. Wyminęliby się gładko i po wszystkim. Ach!
Czarodziej przez jakiś czas przyglądał się Kyo, dopiero po chwili przypominając sobie, że to ten sam, który mu ukradł bransoletę. Przez moment stał bez ruchu, zastanawiając się, od kiedy chochliki potrafią zmieniać swoją wielkość (jakoś nie dostrzegł braku skrzydeł i czułek), ale wtem zerwał się jak poparzony, po czym jednym ruchem zacisnął rękę na jego gardle i przyszpilił do ściany.
Lookyo praktycznie w ostatniej chwili nabrał powietrza. Uderzył plecami o zimną i twardą nawierzchnię, skrzywił się mocno. Popatrzył na stojącego trochę dalej Danny'ego, który przyglądał się temu wszystkiemu z pewnym zdziwieniem w oczach. Ciekawe, co go tak dziwiło. Ale nie czas na rozmyślanie o tym. Trzeba się skupić na tym, co działo się w tym momencie.
– Wreszcie cię mam – rzekł poważnym, ale też gdzieś tam usatysfakcjonowanym głosem czarodziej. – A teraz oddawaj go!
Kyo zmrużył oczy, popadając w zamyślenie. Grać na zwłokę i mówić, że nie wie, o co chodzi czy prosto z mostu rzucić, że nie ma przy sobie przedmiotu pożądanego przez mężczyznę? Pierwsza opcja chyba odpadała. Mógłby tym tylko go wkurzyć, a wtedy ten rzuciłby na niego jakiś dziwny czar. Pozostawała więc ta druga, ale jakoś tak nie chciał z niej korzystać. Najlepiej by było, jakby mógł po prostu jakoś uciec. Ma spróbować?
Nagle coś rzuciło się na czarodzieja. Ten odsunął się w zaskoczeniu, nie wiedząc, co się właśnie wydarzyło. Kyo spojrzał na czarne stworzenie na głowie mężczyzny, gdy wtem otworzył szeroko oczy.
– Vince! – zawołał.
Nie zwlekając ani chwilę dłużej pomniejszył się i podleciał do kota, który zdążył już zeskoczyć z mężczyzny na podłogę. Usiadł na nim, chwytając się mocno sierści na karku. Jak bardzo się cieszył na widok zwierzaka! Szczerze mówiąc, na moment zapomniał, że z nim podróżował po mieście, ale jak dobrze, że się zjawił. Dzięki niemu ucieczka stała się znacznie łatwiejsza.
– Czekaj! – usłyszał za sobą. – Vince?
Kot zatrzymał się, nadal jednak był gotowy do biegu. Kyo odwrócił głowę, podniósł wzrok na czarodzieja. Jego czułki wyprostowały się.
– Tak, Vince – odpowiedział. – Nie podoba ci się? – Zmrużył podejrzliwie oczy. – Nie moja sprawa, Ihranaya go tak...
Momentalnie zamilkł.
Och, świetnie, wspaniale, właśnie wypowiedziałeś jej imię! Będzie kara, jak nic!
Słysząc to jakże charakterystyczne imię, czarodziej otworzył szeroko oczy w wyraźnym szoku. Zastygł w bezruchu, trwał tak z dobrą chwilę, dopiero kilkukrotne mrugnięcie dało znak, że jednak jeszcze żyje. Przestąpił z nogi na nogę, nieco się nachylił w stronę chochlika.
– Jesteś od Ihranayi? – zapytał w końcu.
– W zasadzie to jestem Ihranayi – odparł trochę niechętnie Lookyo – ale tak. Nie zauważyłeś, jak byłem większy?
Ruchem ręki wskazał obróżkę, jaką nosił, a dokładniej srebrny medalion. Mężczyzna spojrzał na niego, dopiero w tym momencie zauważył, że ma go zarówno chochlik, jak i kot, na którym siedział. Otworzył usta, jakby zamierzał coś powiedzieć, jednak nie wydostał się z nich żaden dźwięk.
Kyo mierzył go wzrokiem, w pewnym momencie westchnął ciężko. Nieco leniwie zeskoczył z Vince'a, po czym się powiększył. Widząc to, czarodziej momentalnie odskoczył, jakby się wystraszył. Lookyo uniósł brwi. Co on się tak nagle zmienił? Znów go zmierzył wzrokiem..
– Taki twardy wcześniej, a teraz co? – zapytał, wykonując krok do przodu.
Spojrzał z ukosu na Danny'ego, który dalej stał przy blacie i w milczeniu przyglądał się wszystkiemu, aczkolwiek nie trzymał już kubka z herbatą – najwidoczniej go w międzyczasie odłożył. Posyłał im dość trudne do określenia spojrzenia, aczkolwiek wydawało się, że trwał w pogotowiu, na wypadek, gdyby miało mu się coś zaraz stać. Kyo jakiś czas na niego spoglądał, a następnie powrócił wzrokiem na czarodzieja.
– Słyszałem, że wykorzystałeś niewinną osobę i zamieszałeś ją w tę całą sprawę z łańcuszkiem – powiedział tonem z jednej strony poważnym, a z drugim takim, jakby jednak za bardzo go to nie obchodziło.
Czarodziej posłał mu złowrogie spojrzenie, szybko jednak uciekł wzrokiem gdzieś na bok. Lookyo uniósł brew. Aż tak diametralnie się zmienił? Okej, rozumiem, że zna Ihranayę, ale co ona mu zrobiła, że teraz boi się cokolwiek mi zrobić?
– Ukrył cię, to dlatego – mruknął po chwili czarodziej.
– Też mi grzech – prychnął Kyo. – Używasz magii, więc powinieneś sam być w stanie mnie odnaleźć. Jeśli nie umiesz rzucać zaklęcia namierzającego, to nie jesteś wcale silnym czarodziejem.
Tak, zdecydował się bronić Danny'ego. Dlaczego? Na to pytanie chyba nikt nie był w stanie odpowiedzieć. Może swój udział miało wcześniejsze uratowanie? Jak wtedy Rogacz go ukrył i nie wydał, to wypadałoby, by teraz Kyo pomógł mu w równie ważny sposób. A że najlepiej by było, gdyby miał już to z głowy (nie chciał, żeby później białowłosy mu to wypominał), postanowił wykorzystać obecną sytuację i trochę się tym zająć.
Znów spojrzał z ukosu na demona.
Dziękuj mi.

Danny?
Wybacz, że trochę takie sobie...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz