środa, 27 maja 2020

Od Miasa do Sillo

Dzisiejszy dzień zapowiadał się wręcz idealnie. Pogoda dopisywała, na niebie nie było ani jednego obłoku. Idealny dzień, aby poszukać ofiar na mieście, które z łatwością będzie można obrabować. Na głównym placu, aż roiło się od takich potencjalnych osób, które były łatwym celem dla kieszonkowca. W takim tłumie nikt nie zwróciłby uwagi na Miasa, który to "przypadkowo" wpadając na kogoś lub "niechcący" zahaczając barkiem o czyjeś ramię, w tym samym momencie na szybko plądrowałby kieszenie przechodnia czy też ściągał biżuterię z szyi, a po chwili jak gdyby nic oddalałby się z łupem, mniej czy też bardziej cennym. Niestety plany szybkiego wzbogacenia się legły w gruzach, gdy przypadkowo wpadł na miejscowych kolegów po fachu, którym nie podobało się, że ktoś obcy urzęduje na ich terenie. Próby wykaraskania się i obrócenia wszystkiego w żarty nie przyniosły skutku. Tak też po zaledwie kilku minutach od feralnego spotkania, nowo przybyły młodzieniec do miasta, jakim było Ekhynos, leżąc na plecach na rozwalonych częściach drewnianej skrzynki w ślepej uliczce, wpatrywał się umęczonym wzrokiem w błękit nieba , starając się sobie przypomnieć, na cholerę zawitał do tego miasta. Zamykając i otwierając na przemian oczy, syknął, napinając mięśnie, chcąc się lekko przekręcić na bok. Mało brakowało, a jeden z gwoździ wbitych do deski zaraz i również wbiłby się w jego ciało, brakowało kilku milimetrów, by szpikulec przebił mu dłoń. O dziwo zważywszy na sytuację, w jakiej się znalazł mężczyzna, na jego twarzy malował się uśmiech, z każdą chwilą szerszy, by po chwili z jego ust wydobył się głośny śmiech.
- Amatorzy - rzucił, dźwignąwszy się pomału do siadu, w tym samym czasie przetarł spływającą z rozwalonej wargi stróżkę krwi - Złodziej okradł złodzieja - parsknął, kiwając głową, nie mogąc wyjść z podziwu, że mimo tego, że dostał wciry, to jednak kolejny raz mu się poszczęściło, chyba naprawdę był w czepku urodzony
Oparłszy głowę o ścianę jednego z budynków, na oślep sięgnął obiema rękoma zarówno do prawej, jak i lewej kieszeni wyciągając to, co udało mu się dotychczas zdobyć. Wyrzucił na bruk cały dobytek, lustrując wzrokiem po łupach, zarówno tych, które sam ukradł jak i tych, które zwinął tamtym mężczyznom. Kilka małych sakiewek z monetami, biżuteria w postaci łańcuszków, broszka i kilka nic niewartych śmieci, które co najwyżej można było sprzedać na przetopienie za marne grosze. Chociaż on nie powinien na to narzekać, pieniądz to pieniądz. Zaciekawiony dokładną zawartością sakiewek, w końcu zdecydował się zajrzeć do środka każdej z nich. Nie zwlekając ani chwili dłużej wysypał wszystkie monety na dłoń, wraz z nimi wypadło jeszcze coś, czego pół-elf nie spodziewałby się znaleźć w takim miejscu. Pierścienie zazwyczaj z dumą noszone były na palcach, a nie chowane po sakiewkach. Zaintrygowany znaleziskiem wziął go w palce, obracając w każdą z możliwych stron, wyglądał na taki, który dawno już nie był noszony przez nikogo, dodatkowo z trudem dało się odczytać wygrawerowany na nim napis, który wyglądał tak, jakby ktoś przejechał po nim gwoździem lub innym ostrym przedmiotem. Za to z odgadnięciem co przedstawiał grawerunek w centralnej części sygnetu, nie miał problemu. Właściwie był zdziwiony tym, że to właśnie wizerunek małego ssaka, jakim była kuna, trzymająca w pysku gałązkę, widniał na oczku. W końcu nie była ona kojarzona z siłą jak i władzą, a przebiegłością. Doskonale znał osobę, która również była kojarzoną z tą cechą i idealnie nadawała się na nowego właściciela sygnetu. Unosząc zadowolony kąciki ust, nałożył na jeden z palców sygnet, z dumą przyglądając się mu. Miał jakieś wewnętrzne przeświadczenie o tym, że to znalezisku przyniesie mu szczęście, którym i tak już mógł się pochwalić. A skoro miało mu przynieść szczęście, nie sprzeda go handlarzom na czarnym rynku, jak resztę rzeczy, no chyba, że dużo zaoferują.
Skończywszy rozeznanie w łupach, ponownie wszystko załadował do kieszeni, podrywając się na równe nogi, przytrzymując się kamiennej ściany, wolnym krokiem lekko kuśtykając, ruszył w stronę głównej uliczki, z której został zagoniony w kozi róg. Tak jak wcześniej, tak i teraz na placu wciąż było pełno ludzi. Rozmasowując obolały kark, czym prędzej wtopił się w tłum, mając nadzieję, że już nie napatoczy się na nikogo, kto mu popsuje dobry humor. Jeszcze tego by brakowało, aby tamtych dwóch zorientowało się, że zostali oskubani. Mimo, że brunet starał się sam przekonać, że tamci idioci na pewno jeszcze łażą po mieście i dopiero zauważą zniknięcie rzeczy, jak już wrócą do siebie, cały czas nerwowo rozglądał się wokół, spoglądając na każdego przechodnia, kto w końcu by chciał kolejny raz oberwać i zostać tym razem z pustymi rękoma. Teraz to na pewno by się upewnili czy wszystko, co należy do nich, mają ze sobą. Tak więc najlepsze co mógł zrobić młodzieniec, było znaleźć ostoję w postaci karczmy, w której będzie mógł spędzić resztę dnia na słuchaniu śpiewu dziewek i gry lutni.
- ... powyrywam! - gdzieś z tłumu usłyszał końcówkę zdania głosem, który wydawał mu się dziwnie znajomy, nie minęła minuta, gdy złapał kontakt wzrokowy z osobą, która wpatrywała się w niego spojrzeniem pełnym chęci mordu, przedzierając się agresywnie pomiędzy ludźmi, tuż za nią niczym jak cień sunęła kolejna z osób, która jak jego poprzednik nie miała dobrych intencji względem mieszańca
Miał szczęście, że dzieliła ich spora odległość, którą i tak wolał powiększyć. Nie zwlekając chwili dłużej po tym, gdy usłyszał wiązankę wyzwisk pod swoim adresem, ile sił w nogach ignorując kontuzję, której się nabawił przy niefortunnym upadku na skrzynkę, zaczął żwawiej przebierać nogami, aż w końcu rozpychając się rękami nie raz, nie dwa uderzając jakiegoś przechodnia, pędził przed siebie. Mimo wszystko noga utrudniała bieg, z każdym kolejnym krokiem ból coraz bardziej dawał sobie we znaki.
- Pieprzony Balido! - rzucił pod nosem, wspominając cholernego maga, który zamiast nauczyć go jakieś zaklęć, które nadałyby się do walki, to musiał go nauczyć pieprzonego uzdrawiania, którego i tak używał od czasu do czasu, woląc, aby rany same się goiły - Kuźwa! - jęknął, czując przeszywający ból w pięcie, który zaczął się rozchodzić po całej długości nogi aż do kolana
Nie mógł dalej biec, nie było szans, by uciekł. Chyba, że...
Czym prędzej korzystając z ostatków sił, wypadł na zewnątrz zbiorowiska ludzi, dopadając do jednych drzwi, trzymając się klamki na ugiętych nogach, pochylił głowę w dół, mając nadzieję, że nie został zauważony. Powoli pchnąwszy drzwi szybkim ruchem, wpadł do środka pomieszczenia, nie rozglądając się po jego wnętrzu, przyległ plecami do drzwi, spoglądając przez okno, które znajdowało się tuż obok nich. Z trudem mógł uspokoić oddech jak i przyspieszone bicie serca. Przez kolejne sekundy stał tak w wejściu, wyczekując momentu, aż nabierze pewności, że jest bezpieczny. Widząc przebiegające postaci mężczyzn, które zaraz zniknęły, pędząc prosto przed siebie, odetchnął z ulgą, wydychając powietrze, które zdołał przez tę chwilę niepewności wstrzymać w płucach. Z całych sił starał się zacząć spokojniej oddychać. W tym samym czasie przeniósł spojrzenie na kilkoro ludzi, którzy lekko zdezorientowani wpatrywali się na nowego klienta sklepu z biżuterią. Sam brunet był równie zdezorientowany co oni, przez chwilę stał jak kołek, nie wiedząc, jak ma odpowiedzieć na ich spojrzenia, jednak po chwili odchrząknąwszy ostrożnie, nie chcąc już i tak nadwyrężać obolałej nogi ruszył w stronę sprzedawcy. Chcąc nie chcąc właściwie dobrze trafił, miał okazję podpytać się, jak i samemu zobaczyć, po ile tu chodzą błyskotki, by móc życzyć sobie więcej monet za łańcuszki, które zdobył. W ciszy przemierzał drogę na około, nie chcąc wchodzić pod nogi jednemu z elfów, który i tak już krzywo się na niego patrzył. Jeszcze tylko brakowało, aby usłyszał względem siebie jakiś prześmiewczy komentarz. Opierając się o blat, zagaił starszego mężczyznę, wypytując go o podobne wisiorki, które zalegały na dnie jego kieszeni. Mina mężczyzny, który wpatrywał się w młodzieńca, wyrażała więcej niż tysiąc słów, mimo że odpowiadał na każde zadane pytanie o towar, jego spojrzenie mówiło, aby nie zawracał gitary i się wynosił, bo na pewno nie będzie go na nic stać.
- No dobra. A za takie cacuszko... ile to jest wartę? - uniósł dłoń kładąc ją na drewnianej ladzie uśmiechając się promieniście ukazując pierścień spoczywający na palcu
Nie minęła nawet minuta, gdy do tej pory spoczywająca ręka Miasa na ladzie w jednej chwili została pochwycona przez czarnowłosego elfa. To chyba była ostatnia rzecz, na którą był przygotowany. Wyzwiska, pobicia to było coś, co miał na początku dziennym, ale takie łapanie za rękę to wprawiło go w chwilowy szok. Gdyby to była piękna pannica, na pewno i również by pochwycił jej dłoń. Ale ze względu, że był trzymany przez mężczyznę, który dodatkowo należał do rasy, którą gardził i wręcz zaciskał palce na jego nadgarstku, stał zbaraniały, nie wiedząc, jak ma zareagować.
- Skąd to masz? - to pytanie sprawiło, że zdał sobie sprawę, w jak nie korzystnej sytuacji dla złodzieja się znalazł, już raz został tak złapany za rękę i omal nie skończyło się jej utratą
- Pamiątka rodzinna... - wyrwał rękę z uścisku, wpatrując się wrogo w nieznajomego, który zdobył się na śmiały gest - Ładna, czyż nie? - uśmiechnął się zawadiacko
Spoglądając na elfa, co jakiś czas przenosił spojrzenie na drzwi, które miał za plecami zastanawiając się, czy będzie miał jeszcze siłę, aby jeszcze ten jeden raz pobiec. Miał gdzieś zaszycie się w karczmie, tam też na pewno na kogoś by wpadł, kto chciałby uprzykrzyć mu życie. Chciał jak najszybciej opuścić to cholerne miasto i kolejne dni spędzić na szlaku.

[Sillo?]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz