poniedziałek, 10 lutego 2020

Od Alaratha do Sorena

Terpheux. Kraina rodząca mieszane wspomnienia związane z akademią magii. Z jednej strony, bez niej nie opanowałby swoich magicznych zdolności, a z drugiej nie żywiłby takiej nienawiści do rasy Magów, którzy prześladowali go w latach nauk.
Włóczył się bez celu w kierunku stolicy kraju, szukając możliwości zarobku. Zatrzymał się na dłużej w mieście Athra, szukał odpoczynku od tygodni wędrówki. Kiedy zbliżał się do północnej bramy, jego oczom ukazało się dość pokaźnych rozmiarów pole namiotowe i masa ludzi przepychających się w stronę bramy. To uchodźcy. Plaga ostatnich czasów. Alarath rozejrzał się po okolicy, oczywiste było, że próba przepchania się do bramy jest bezcelowa. Bezpiecznie przemknął się wzdłuż muru na tyle daleko, aby nikt nie zwracał na niego uwagi. Głęboki wdech. Błysk i w następnej chwili znajdował się po drugiej stronie. Dziwne. Nie znał tej dzielnicy. Musiała zostać wybudowana po jego ostatniej wizycie. Nie miało to znaczenia, priorytetem była gospoda, gdyż zaczynało się ściemniać. Pierwsza lepsza gospoda. Pierwszy lepszy pokój i w końcu upragniony odpoczynek. Następnego dnia Alarath rozglądał się za pracą. To pomógł wóz załadować, to szkodniki wytępił, albo wyleczył chorobę. Wszystko za sprawą magii oczywiście. Jednak to nie było to, czego Elf szukał, potrzebował większych pieniędzy, a nie kilku miedziaków. Pół dnia błąkał się po mieście, szukając czegokolwiek, aż na coś trafił. Tablica ogłoszeniowa, a na niej list gończy. Nie był dość wyraźny, ale dało się odczytać twarz:
Lekko zadarty nos, podkreślone cienie pod oczami, długi wąski podbródek i charakterystyczny grymas. Pod listem widniała jeszcze kartka „Po wszelkie informacje lub ewentualną nagrodę należy się zgłosić do garnizonu miejskiego” Alarath zerwał list i udał się prosto do owego garnizonu. Zeszło się trochę, gdyż musiał przejść na drugi koniec miasta. Baraki milicji znajdowały się ulicę od głównego pałacu, drzwi strzegło dwóch uzbrojonych w halabardy strażników, którzy go zatrzymali.
- Stać. W jakiej sprawie – Odezwał się jeden, wysoki prawie na dwa metry strażnik.
Elf wyciągnął list gończy i pokazał im go.
-Kolejny śmiałek? – parsknął drugi nieco niższy. – Niech wchodzi, ale nie wiem, jak taki chuderlak miałby sobie poradzić z wygnanym księciem Terpheux.
- Księciem powiadacie? – Zaintrygował się elf.
- Naczelnik wszystko ci powie. – Odparł wysoki. – znajdziesz go w pomieszczeniu na samym końcu korytarza. Tylko się pośpiesz. Nie lubi, jak się mu przeszkadza.
Alarath skinął głową i wszedł do środka. Jego oczom ukazał się długi pełen bocznych wejść korytarz, w którego połowie rozmawiała dwójka nieuzbrojonych ludzi. Kiedy tylko zauważyli Alaratha, jeden ubrany w bogate szaty od razu podszedł do niego.
-W czymś pomóc?- Zapytał.
- Ja w sprawie listu gończego – jegomość był niższy od czarodzieja o ponad głowę.
-To proszę za mną. – uśmiechnął się i poszedł wzdłuż korytarzem.
Mężczyzna zaprowadził elfa na sam koniec do biura. W środku wisiało kilka obrazów, półki z książkami, kominek i biurko, a w centrum leżał dywan z jakiegoś zwierzęcia, które Alarath widział pierwszy raz na oczy.
- To, czego dokładnie potrzebujesz?
Głos mężczyzny był stanowczy, ale przyjemny. Był w średnim wieku, jego dostojna broda powoli zaczynała siwieć, ubrany był w dostojne szaty, ale nie wyróżniały się zbytnio na tle reszty żołnierzy. Kolor i kilka zdobień to było wszystko.
- Informacji – odparł elf z pewnością siebie w głosie.
- Królewski wywiad donosi, że Soren, bo tak brzmi jego prawdziwe imie, znajduje się tutaj, w Athrze. Nie wiemy, czego tu szuka, ale jak tylko się dowiedziałem, zwiększyłem patrole, więc pytaj moich ludzi, może coś widzieli albo słyszeli. Niestety jak dotychczas nikt go jeszcze nie widział, więc błądzimy po omacku…
-Nagroda? – Przerwał mu Alarath
- Ah tak, oczywiście. Za zlikwidowanie celu, korona obiecuje 2 kufry złota tytuł szlachecki i własną ziemię.
Tytuł szlachecki i własna ziemia? Może to być szansa na rozpoczęcie nowego życia. Oczy czarodzieja zabłysły. Mimo że dawno nie zabijał na zlecenie, nie wierzył, że zabicie jakiegoś buntowniczego smarkacza może być wyzwaniem.
- Przyniosę wam jego głowę. – odparł tylko i skierował się do wyjścia.
- Elfie… Uważaj na siebie, to nie jest zwykły banita.
- A ja nie jestem zwykłym elfem – wyszedł.
***
-Hmm – zadumał elf – Skoro bawimy się w zabójcę, to wybadałoby kupić jakieś zabójcze wdzianko. Co ty na to Leliv?
Małe stworzonko wyskoczyło z kieszenie i z entuzjazmem wspięło się na głowę Alaratha. Skierował się do najbliższego krawca i kupił cienki, fioletowy płaszcz z głębokim kapturem, który zakładał większą część twarzy.
Szczerze nie wiedział, gdzie ma szukać tego „księcia”, ale intuicja podpowiadała mu, że znajdzie go w tej nowej dzielnicy.
Zapadał zmrok, a Alarath wciąż nie wytropił swojego celu. Zrezygnowany już szedł w kierunku gospody, kiedy nagle dostrzegł samotną postać. Wysoki, o śnieżnobiałych włosach, eleganckie szaty i… rogi? Białe rogi, które z daleka przypominają uszy jakiegoś zwierzęcia. Mężczyzna szedł wąską uliczką, szybkim i pewnym krokiem. Szuka czegoś? Nie, idzie w konkretnym celu. Elf obserwował go z bezpiecznej odległości, aż dotarł do ślepej uliczki, gdzie ów Soren wymieniał się czymś z jakimś zakapturzonym typem, którego twarzy elf nie mógł zobaczyć z tej odległości. Kiedy nieznajomy zniknął z ciemności, a białowłosy mężczyzna przeglądał zawartość otrzymanego woreczka, Alarath stanął za nim, odcinając jakąkolwiek drogę ucieczki. Przywołał swój kostur, zdjął kaptur i wysłał w stronę banity 3 magiczne pociski. Purpurowe kule leciały prosto do nieświadomego celu, tańcząc między sobą i tylko chwila dzieliła czarodzieja od zwycięstwa.

[Soren?]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz