sobota, 1 lutego 2020

Od Sorena do Vaeril'a

Niesione przez wiatr słowa zlane w jedno, niby aria skrywanych przez lata emocji, znikały wśród promieni porannego słońca. Elfie sylwetki, niby marmurowe pomniki, trwały w bezruchu, a jedynym, co odróżniało ich od nieskazitelnych arcydzieł, były nieustannie wykrzywiające się usta. Soren nie słyszał, o czym tak zażarcie dyskutowali sprowadzeni przezeń Iverseni, lecz w duchu wciąż wierzył, że napisana w pospiechu wiadomość rozpoczęła kolejny rozdział w ich życiach. Soren wciąż wierzył, że dzięki niemu staną się szczęśliwi. I choć ból przepełniał mu serce na samą myśl, że już nigdy nie ujrzy Vaeril'a, doskonale rozumiał, że kariera Dereka stała im na przeszkodzie - jeśli chciał ratować własną skórę, nie mógł dłużej podtrzymywać iluzji kłamstw i matactw, którą przedstawił swemu kompanowi. Żałował, że rozstali się w niewiedzy, otoczeni ogrodem zasianych przez ostatnie miesiące pytań pozbawionych odpowiedzi, które swobodnie kiełkowały, przysłaniając faktyczną rzeczywistość. Przeklął pod nosem, wbijając w bruneta ostatnie, nostalgiczne spojrzenie, nim zniknął wraz z bratem, zostawiając za sobą bagaż ich niebezpiecznej podróży. Acedia nie ruszył się od razu, wciąż w milczeniu majacząc, niby cień, na stropie bliżej nieokreślonego budynku. Wraz z końcem wspólnych wojaczek, stracił cel, za którym mógłby podążać. Nie miał rodziny, która przyjęłaby go z otwartymi ramionami, stracił przestępczą karierę, która dotychczas przysłaniała mu oczy - niczym wyrzutek trwał więc w bezruchu, przygnieciony świadomością o własnej bezwartościowości. Nikt nie zauważyłby, gdyby trwale zniknął z tego świata. Jego szczątki zgniłyby w najbliższym rynsztoku pośród reszty nienazwanych degeneratów. 
- Jesteś żałosny, Sorenie. - mruknął, ocierając pojedynczą, zagubioną łzę sunącą po bladym policzku
Trwał więc w ciszy, rozważając nad własnym, skreślonym grubą linią losem, dopiero teraz zdając sobie sprawę, jak zależny stał się od braterskich poszukiwań, które niemal odebrały mu życie. Może lepiej by się stało, gdyby Derek poderżnął mu gardło. 
- O czym ty w ogóle myślisz, idioto. - Stłumiony, gardłowy śmiech odbił się echem wśród pustej uliczki.
Zaskoczony własnym nastawieniem, przygnieciony brakiem perspektyw podniósł się w końcu, zdając sobie sprawę, że nie może spędzić reszty swego życia ukryty na stropie przed pomnikiem własnej matki. Żelazna dama najpewniej zrugałaby syna, gdyby ujrzała, czym stał się po jej śmierci. Chłopak westchnął więc ciężko, przeskakując ku pozornie lepszej przyszłości.
***
Jego kroki odbiły się echem wśród opustoszałych, oświetlonych bladym blaskiem świec korytarzy. Nie rozumiał, a może rozumieć nie chciał, dlaczego pojawił się w opustoszałych, przysługujących Gildii ruinach starego dworku. Być może pewna część książęcego serca doskonale wiedziała, że mordercza organizacja była jedynym, dzięki czemu Soren mógł pozornie stanąć na nogach, unikając śmierci głodowej. Głupcze, chcieli cię zamordować. I choć pozostawiona przez elfkę rana na brzuchu pulsowała przeraźliwym bólem na samo wspomnienie nieudanej próby wyeliminowania jego istnienia, czuł, że w swym zdegenerowanym życiu nie zasłużył na nic lepszego. Upewniwszy się, że znalazł się w kryjówce całkowicie sam, opadł na najbliższe posłanie. Otępiały wzrok wpatrywał się w spróchniały, drewniany sufit, gdy głowa pękała wręcz z natłoku myśli. Co powinien zrobić? Gdzie się udać? Przed oczami migotały wspomnienia pierwszych miesięcy po ucieczce z zamku, gdy wychudzony, strzaskany psychicznie błąkał się po ulicach, niemal mdlejąc z wyczerpania i rozwijających się w organizmie chorób. Za żadne skarby nie chciał przeżywać tego ponownie. 
- Kurwa, nie masz innego wyjścia. - Rozmasował skronie, przypominając sobie, w jaki sposób odbił się od dna, ratując własną skórę.
Zdesperowany, przepełniony żalem i ciążącą coraz bardziej samotnością podniósł się więc, przeszukując szuflady w poszukiwaniu czystego pergaminu i choćby odrobiny atramentu. Odnalazłszy pożądane przedmioty, usiadł przy masywnym stole, rozpoczynając pisemną walkę o własną przyszłość. Wiedział, że Gildia nie przyniesie mu niczego dobrego, jednak zdawał sobie również sprawę, że była ona jedynym, co mogło uchronić go od rychłej śmierci głodowej. Zabij lub daj się zabić, skończ uciekać i zmierz się z rzeczywistością. Powtarzał te słowa niczym mantrę, gdy spisywał swe pełne fałszywej skruchy prośby. Festusie, daj mi tę jedną, ostatnią szansę. Zakończył list masywnym, wymyślnym podpisem, wpatrując się w niego wyzbytym z emocji spojrzeniem. Wystarczyło kilka kroków, ku specjalnie skonstruowanej, magicznej skrzynce, w którą wyposażono każdą gildyjną kryjówkę. Potrzebował sekund, by zakończyć rozdział w swym życiu, rozpoczynając zupełnie nowy, splamiony krwią, rozbrzmiewający arią upadających na stół mieszków. Drżącą dłonią złożył kartkę na pół, nie będąc jednak w stanie przełamać psychicznej bariery. Od kiedy przejmujesz się konsekwencjami? Kiedy dałeś się zdominować skrupułom i wyrzutom sumienia? Z głośnym syknięciem wstał od stołu, nie potrafiąc zmusić samego siebie do wysłania listu, pozostawiając go luźno na środku mebla. Być może przeprowadzone przez Gildię zamachy na jego życie skutecznie zraziły go do owej instytucji, a może podróż u boku Vaeril'a zdołała w jakiś sposób wpłynąć ja jego poglądy i uśpioną dotychczas moralność. Cokolwiek tliło się wówczas w jego głowie, sprawiło, że mimowolnie przywdział czarny, elegancko skrojony płaszcz, opuszczając dotychczasową kryjówkę. Potrzebował czasu, by podjąć tak ważną decyzję. Nasunął więc kaptur, ukrywając książęce oblicze, bezcelowo wędrując pomiędzy patologicznymi, zaciemnionym uliczkami. Chłodne powietrze pieściło jego skórę, otrzeźwiając nieco zmęczony rozważaniami umysł. Jakąkolwiek decyzję podejmie, czuł, że przed opuszczeniem Terpheux powinien podjąć ryzyko i choć na chwilę odwiedzić zajętego bratem Vaeril'a - ich pożegnanie zdawało się oklepane, elf z całą pewnością zasługiwał na znacznie więcej niż kilka rzuconych w pospiechu zdań. Przed oczami zamajaczyły mu również sylwetki Ayany, dawnej przyjaciółki, którą potraktował jak nic niewarty balast oraz Eladieri, która najpewniej wciąż czekała na powrót przeznaczonego kochanka, niedarzącego jej najmniejszym uczuciem. I choć Soren doskonale wiedział, że przy żadnej z nich nie mógł zostać na dłużej, czuł, że powinien porozmawiać z nimi choćby przez chwilę. Obie zasługiwały na wyjaśnienia. 
Planowania, podszyte nieustannym widmem samotności i niemożliwego do uniknięcia upodlenia, nieświadomie zaprowadziły go na próg nieznanej, obskurnie wyglądającej karczmy. Cóż za ironia, że nogi samowolnie zaprowadziły go w miejsce podobne temu, w którym rozpoczęła się jego niespodziewana przemiana. Być może jego życie zmieni się na lepsze, gdy procenty ponownie zdominują jego ciało. Upewniwszy się, że kaptur całkowicie przysłonił jego oblicze, otworzył skrzypiące drzwi budynku, wchodząc do cuchnącego tanim alkoholem i potem przybytku. Rozejrzał się wokół, dostrzegając kilku niebezpiecznie wyglądających pijaczyn, jednak tym, co szczególnie przyciągnęło jego uwagę, była rozgrywająca się przy barze, iście absurdalna scena. Rogacz spoglądał pożądliwym wzrokiem ku ledwo przytomnemu, leżącemu na drewnianej podłodze mężczyźnie. Niewątpliwie atrakcyjny obiekt zbereźnych fantazji nie oponował, przysłaniając twarz własnymi dłońmi. Soren nie zamierzał interweniować, nie potrzebował obecnie dodatkowych problemów, lecz wraz z chwilą, w której pijany młodzieniec odsłonił swe lico, Acedia poczuł, jak coś zaczyna się w nim gotować, a serce gwałtownie przyspiesza. Ze wszystkich osób, które mogły stać się ofiarą rozochoconego blondyna, książę nie spodziewał się, że trafi akurat na dobrze znanego mu elfa. Myślałem, że będziesz bezpieczny. Nie rozumiał, dlaczego z furią wypisaną na twarzy odepchnął demona na drugi koniec karczmy, przyciągając uwagę wszystkich zebranych wokół degeneratów, jednak jeśli mógł zrobić dla Iversena choć jedną, ostatnią rzecz, nie zamierzał pozwolić, by posłużył jako zabawka dla pierwszego lepszego mężczyzny. 
- Odbiło ci, kurwa? - Blondyn szybko podniósł się do pionu, podchodząc bliżej swego niespodziewanego agresora. - To nie twój interes.
Słowa opuszczały jego usta w zaskakującym tempie, rozbrzmiewając charakterystyczną dla Terpheux gwarą, której białowłosy nie słyszał od lat. I choć w innej sytuacji być może ucieszyłby się na dźwięk rodzimego języka, wówczas odczuwał jedynie nienawiść i zawód, że pozwolił, by Vaeril skończył w taki sposób. Odwarknął więc wiązankę przekleństw, nim ostentacyjnie zrzucił przydługi kaptur, ujawniając swe prawdziwe oblicze. 
- Myślę, że jednak mój, ścierwie. - Uśmiechnął się z wyższością, przemawiając iście królewskim tonem. 
Blondyn zatrzymał się gwałtownie, rozszerzając oczy ze zdziwienia. Soren prychnął złośliwie, czując, jak jego pewność siebie wzrasta wraz z każdym rzuconym ku niemu, zaskoczonym spojrzeniem. To oczywiste, że go rozpoznali, czułby się zawiedziony, gdyby mieszkańcy stolicy nie rozpoznali swego niedoszłego króla. I być może to, co właśnie zrobił, wydawało się przebłyskiem czystej głupoty, mimo wszystko czuł, że to jedyne wyjście, by rozwiązać sprawę bez zbędnego rozlewu krwi. Dewianci, czy nie, wciąż byli jego poddanymi, których w przeszłości obiecał chronić. Wykorzystując niepewność, jaką zasiał w sercach pozostałych klientów karczmy, podniósł zionącego alkoholem Vaeril'a, by sekundy później przeskoczyć jak najdalej od niedoszłego miejsca zbrodni. Z braku lepszego pomysłu przetransportował ich obu do gildyjnej kryjówki, niemal natychmiastowo układając majaczącego bruneta na najbliższym posłaniu. 
- Ani waż mi się stąd ruszyć. - rozkazał, samemu znikając w korytarzu
Przeszukał niemal wszystkie pomieszczenia w poszukiwaniu odpowiednio grubych koców i naczynia, które pomieściłoby ewentualne treści żołądkowe. W mgnieniu oka przeniósł wszystkie przedmioty nieopodal Vaeril'a i klnąc niczym szewc, okrył go z każdej możliwej strony, ignorując pozbawiony większego sensu bełkot i wyrzucane w powietrze dłonie, mające na celu niewątpliwie odgonić białowłosego jak najdalej. Niezrażony niczym Acedia kontynuował jednak swe zajęcie, obiecując sobie, że gdy brunet odzyska świadomość, nie uniknie odpowiedniej reprymendy. Książę usiadł więc nieopodal, opierając się plecami o jedną z potężnych, drewnianych szaf. I choć pozycja nie należała do najwygodniejszych, gotów był wytrzymać własny dyskomfort, by zadbać o dobro niespodziewanie napotkanego Vaeril'a. Z każdą kolejną chwilą złość ustępowała miejsca wyrzutom sumienia, przygniatającemu poczuciu winy, jakoby to on winien był całej sytuacji. Nie powinien był ufać Derekowi. Gdyby nie pozostawił Iversena samemu sobie, do niczego by nie doszło. Westchnął ciężko, odchylając głowę ku górze, po raz kolejny obserwując próchniejący powoli sufit. Bogu komedii tragicznych, jeśli naprawdę istniejesz, daj mi w końcu spokój.
***
Noc nie należała do jakkolwiek spokojnych. Soren ani na sekundę nie zmrużył oka, nieustannie usługując pijanemu towarzyszowi i nawet w chwili, gdy ten zasnął twardym snem, białowłosy nie potrafił zmusić się, byc samemu zrobić to samo. Bał się, że jeśli ponownie spuści go z oczu, znów sprowadzi na niego nieszczęście. Trwał więc w bezruchu, czując, jak kończyny drętwieją mu coraz bardziej, a naprężone, dawno zapomniane rany odzywają się przeraźliwym bólem. Wstał dopiero w chwili, gdy promienie słońca przebiły się przez pojedyncze szczeliny zabitych deskami okien - skierował się wówczas do prowizorycznego ambulatorium w poszukiwaniu odpowiednich eliksirów, które uśmierzyłyby ból, jaki wstrząśnie ciałem Iversen'a, gdy tylko otworzy oczy. Wyszedł z pokoju jedynie na kilka minut, lecz w jego mniemaniu ciągnęły się one w nieskończoność. Gdy powrócił z rękoma wypełnionymi najróżniejszymi specyfikami i sporządzonym w pospiechu posiłkiem, Vaeril nie spał już, tępo rozglądając się wokół. Jego wzrok zatrzymał się dopiero na Sorenie, przypominającym obecnie zirytowanego, lecz wyraźnie zmartwionego ojca. Oczy rozszerzyły się wraz z chwilą, w której spoczął on na podłodze tuż przed brunetem, obdarzając go pocieszającym uśmiechem.
- Pij, powinno nieco zneutralizować konsekwencje twojej wczorajszej zabawy. - Niemal siłą wcisnął fiolkę w dłoń zaskoczonego młodzieńca. - Nawrzeszcze na ciebie później, teraz masz dojść do siebie.
Acedia nie odwrócił wzroku ani na chwilę, obserwując każdy ruch, gdy Vaeril łapczywie opróźniał podarowany przez księcia specyfik. Skrzywił się nieznacznie, odkładając szklane naczynie na znajdujący się nieopodal stolik. I choć otworzył usta, by coś powiedzieć, Soren szybko uciszył go ruchem dłoni, obdarzając iście karcącym spojrzeniem.
- To był czysty przypadek, że znowu się spotkaliśmy. Nawet nie chcę wiedzieć, co mogło się z tobą stać, gdyby przeznaczenie nie postanowiło zaprowadzić mnie do tej parszywej karczmy. - Skrzyżował ręce na piersi, siadając na łóżku obok elfa. - Myślałem, że jesteś bardziej odpowiedzialny. - Westchnął ciężko, udając rozczarowanie.
I choć  za wszelką cenę starał się zabrzmieć surowo, poważną ekspresję szybko zastąpił przepełniony ulgą, ciepły uśmiech, a dłoń niemal odruchowo powędrowała na ramię młodzieńca. Nie chciał tego pokazać, jednak naprawdę cieszył się, że znowu się spotkali. Wiszące w powietrzu pytania szybko przerwały jednak chwilę radości, zasypując Sorena masą informacji, dlaczego Vaeril nie został ze swym starszym bratem. Brunet, choć konsekwencje spożytego zeszłego wieczoru alkoholu wyraźnie dawały o sobie znać, opowiedział Acedii o zjedzonej wspólnie kolacji i masie dziwnych pytań, które usłyszał od gwardzisty. Soren starał się zachować kamienną twarz, wysłuchując o ogromnym zainteresowaniu, jakie Derek wykazał jego osobą, jednak usłyszenie imienia macochy, przed którą Vaeril miał stanąć, przyprawiło białowłosego o dreszcze, których w żaden sposób nie potrafił kontrolować. 
- Cholera, nawet nie wiesz, jak cieszę się, że odmówiłeś. - powiedział bez zastanowienia - Kontakty z tą żmiją nigdy nie kończą się dobrze. 
Vaeril zmarszczył brwi, choć Soren nie potrafił dokładnie stwierdzić, czy odruch ten wywołał rozsadzający głowę ból, czy reakcja na wspomnienie imienia królowej Terpheux. Elf kontynuował jednak swą opowieść, a Acedia z każdą chwilą czuł się coraz gorzej z tym, na jakie niebezpieczeństwo nieświadomie naraził swego towarzysza. Chciał dobrze, a niemal doprowadził do tragedii. 
- Dlaczego mój brat tak bardzo się tobą interesuje? - Pytanie wybiło księcia z rytmu, skutkując atakiem nagłego kaszlu.
Zawahał się. Wiedział, że prędzej czy później zmuszony będzie do wyznania chłopakowi całej prawdy, zwłaszcza teraz, gdy los znów skrzyżował ich ścieżki. Z drugiej strony bał się jednak, że Vaeril da się ponieść emocjom, gdy usłyszy kolejny sekret, jaki białowłosy przed nim skrywał, a ich drogi ponownie się rozejdą. Przestań w końcu uciekać przed samym sobą, jesteś Acedią do cholery. Westchnął ciężko, nawiązując kontakt wzrokowy z owiniętym kocem elfem.
- Kiedy byliśmy w garnizonie, Zurie powiedziała, że gwardia, a w tym Derek, udała się do Pablares w związku ze śledztwem, pamiętasz? - Zamilkł, czekając, aż Vaeril potwierdzi, że nadąża za monologiem swego towarzysza. - Zaledwie dzień później byli już w Terpheux. Nie zauważyłeś, że podążają naszym, a właściwie moim śladem? - Zaśmiał się żałośnie, czując wybuch złości, jaki najpewniej wisiał nad Iversenem. - Nie sądziłem, że twój brat do nich należy, byłem pewien, że uda nam się ich uniknąć. Cholera, przez chwilę chciałem to wszystko rzucić, ale nie miałem serca zostawić cię samego, kiedy byliśmy tak blisko. - Odwrócił wzrok, wbijając go w wiszący na przeciwległej ścianie obraz. - Gdybym wiedział, jak to wszystko się skończy, nigdy nie pozwoliłbym, żebyśmy dotarli do Terpheux. Przepraszam cię, naprawdę. Powinienem powiedzieć ci już w chwili, gdy dowiedzieliśmy się o posadzie Dereka. - Przysunął kolana do piersi, opierając o nie rozgrzane z nerwów czoło. - Dlatego też zniknąłem od razu po twoim spotkaniu z bratem. Nie chciałem jeszcze bardziej wszystkiego skomplikować, chociaż widzę, że i tak niewiele to dało. Jeśli chcesz, eskortuję cię z powrotem do Ekhynos, jak tylko poczujesz się lepiej.

[Vaeril? Papa Soren fucked up again]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz