sobota, 22 lutego 2020

Od Sorena do Alaratha

Pieprzona dziura. Dwa słowa dźwięczały echem w książęcej głowie za każdym razem, gdy wbrew własnej woli pojawiał się w granicach znienawidzonej ojczyzny. Wszystko, począwszy od surowych, ceglastych ulic, aż po ociekające fałszywą obłudą tłumy ludzi, przyprawiało go o mdłości. I gdyby nie morderczy fach, który niekiedy pchał go wprost w objęcia Terpheux, Soren najprawdopodobniej nie postawiłby tu stopy już do końca swego życia. Krwawe zbrodnie, choć w ciągu ostatnich czterech lat stały się dla niego jedynie statystyką i dodatkiem do dziennej rutyny, zdawały się przebijać kamienną powłokę, gdy w grę wchodzili niedoszli poddani młodego Acedii. Widok ludzi, którzy niegdyś wiwatowali na jego widok, skandując imię aż do stanu, gdy ich gardła nie mogły wydusić już ani jednego słowa, napełniał jego serca niewyobrażalną goryczą.
- Weź się w garść. - mruknął pod nosem, popychając ciężkie, drewniane drzwi karczmy
Miejsce nie należało do szczególnie atrakcyjnych, w jakich monarchiczna natura Sorena pragnęłaby przebywać, jednak z poczuciem obowiązku wyrytym głęboko w sercu brnął dalej, zajmując miejsce w umówionym z klientem, ukrytym za parawanem kącie. Minuty płynęły raz za razem, a białowłosy odczuwał coraz większe wrażenie, że niedoszły zleceniodawca najzwyczajniej go wystawił. Chłopak przeklął pod nosem, stukając zabliźnionymi palcami o blat stołu, próbując rozeźlonym spojrzeniem odgonić naprzykrzające się mu kelnerki. Z każdą kolejną chwilą, każdym wypowiadanym przez nie słowem i ociekającym perwersją gestem, młodzieniec przestawał myśleć o nich jak o barmankach, dostrzegając jedynie niewyszkolone w swym fachu prostytutki. Był zdenerwowany i gdyby nie nagłe pojawienie się zakapturzonej sylwetki, najprawdopodobniej opuściłby karczmę, o ile nie całe Terpheux. Tajemniczy nieznajomy usiadł po drugiej stronie, rozglądając się nerwowo, jakby pragnąc upewnić się, że nikt nie podsłucha ich rozmowy.
- Są zbyt pijani, żeby pamiętać swoje imię, a co dopiero kogoś, kto nie potrafi dotrzymać swojej części kontraktu. - Soren warknął bezmyślnie, zwracając na siebie uwagę rozmówcy. - Lepiej, żebyś miał dobre wytłumaczenie, Festus nie słynie z cierpliwości. 
Nieznajomy wzdrygnął się na wspomnienie gildyjnego mistrza, porzucając na chwilę swą obdartą z emocji maskę. Widok powiększającego się, pełnego pogardy uśmiechu, malującego się na twarzy Sorena sprawił jednak, że zleceniodawca powrócił do swej maski niemal natychmiastowo. Milczał, świdrując białowłosego spojrzeniem swych szczurzych, posiniałych oczu, jakby licząc, że w ten sposób wydobędzie z niego wszystkie tajemnice, których nie zdołał wydobyć z poprzedniego Zabójcy, którego wynajął. Na samo wspomnienie zaginionego kompana, palce Acedii zacisnęły się mocniej wokół zwisającego na szyi ryngrafu - wiedział, że jeśli nie ujarzmi swej złości, misternie sklecony plan spełznie na niczym.
- Spodziewałem się kogoś starszego, a nie pierwszego lepszego szczeniaka z mlekiem pod nosem. - Mężczyzna nie szczędził szyderstw, obnażając przy tym szereg pożółkłych zębów.
- Możesz się domyślić, jak bardzo mi przykro, że zawiodłem twoje oczekiwania. - Przewrócił oczami. - Mów, czego chcesz, albo daj mi spokój. - Książę odpowiedział tym samym, ociekającym jadem tonem.
Starannie dobierane, przesycone iście królewską etykietą, zmieszane jednak z ulicznym żargonem słowa rozbrzmiewały wokół, przepełniając obu mężczyzn żądzą mordu i wzajemnej nienawiści. Nie byli tu dla przyjemności - oboje kierowali się jedynie własnymi, rażąco odmiennymi pragnieniami. Soren, choć słowne potyczki ze średnio wyedukowanym pospólstwem sprawiały mu niewyobrażalną radość, doskonale rozumiał, że Festus wysłał go do Terpheux w jednym celu - jeśli nie zdoła go wypełnić, zgnije w bezimiennej mogile na krańcu świata. Dowiedz się, gdzie zniknął twój poprzednik. Graj w jego grę, użyj siły jedynie w ostateczności. Polecenia odbijały się echem w jego głowie, gdy zasypywał swego rozmówcę słodko-gorzkimi kłamstwami i powolnym działaniem Perswazji
***
Opuściwszy karczmę, niemal zachłysnął się pozornie świeżym powietrzem. Ciężka, nieprzyjemna woń, którą znosił przez ostatnie godziny, stała się drażniąca, a Soren mógłby przysiąc, że gdyby nieznajomy kontynuował swe opowieści choćby chwilę dłużej, własnoręcznie wyrwałby mu język. Porzuciwszy mordercze fantazje, odwrócił się jednak do swego byłego rozmówcy, przechwytując wspomnianą przezeń sakwę, skrywającą klucz do odkrycia poszczególnych fragmentów układanki. Wystarczyły sekundy, by mężczyzna, niczym wytresowany kundel, spełnił każde wydane przez białowłosego polecenie. I choć chłopak pozostawił pewną rezerwę, pragnąc rozwiązać zagadkę w bardziej sprawiedliwy sposób, nie potrafił odpuścić sobie okazji, by zmanipulować irytującego zleceniodawcę. Kanały na północ od zamku królewskiego, za pomnikiem Żelaznej Damy. Soren uśmiechnął się pod nosem, obracając pomiędzy palcami zdobyty podstępem pęk kluczy. Zobaczymy, jakie tajemnice skrywają nasi przeciwnicy. Choć chwilowy przebłysk fortuny z całą pewnością należał do rzeczy, którymi młodzieniec pragnąłby napawać się na wieki, coś podpowiadało mu, że gdy oszukany mężczyzna wybudzi się z działania manipulacyjnych zdolności Acedii, zrobi wszystko, by zasmakować zemsty za tak parszywe upokorzenie. 
Podążał przed siebie, chłonąc zimne, nocne powiewy wiatru - nie spieszył się w swych działaniach, powstrzymując przed użyciem Przeskoku. Po chwili zatrzymał się jednak, naprężając mięśnie, jakby szykując się do ataku. Jeśli lata ucieczki przed samym sobą i nieprzyjaznym mu światem zdołały go czegoś nauczyć, cała wiedza zdawała się wirować wokół, wzniecając poczucie niepewności. Coś było nie tak. I właśnie wtedy, jakby przywołane ową pojedynczą, niepochlebną myślą, magiczne pociski wywierciły dziurę w ścianie nieopodal książęcej twarzy.
- Kurwa mać. - warknął, odruchowo sięgając po ukryty pod płaszczem puginał
Nie rozumiał, czy przed niewątpliwą krzywdą uchronił go nieświadomie wykonany unik, silniejszy powiew wiatru, czy może luka w celności oponenta, jednak w obecnej sytuacji nie miał zbyt wiele czasu, by się nad tym zastanowić. Wytężył wzrok, z trudem dostrzegając skrytego w cieniu, rosłego mężczyznę. Fioletowe tęczówki błysnęły w ciemności, gdy wystrzelił ku Sorenowi kolejne pociski o zbliżonej barwie. Białowłosy przeklął po raz kolejny, rozpływając się w powietrzu, by chwilę później pojawić się tuż za plecami tajemniczego agresora. Nie czekając ani chwili, uderzył mężczyznę pomiędzy łopatki, odskakując raz jeszcze, mając nadzieję, że w ten sposób skutecznie zdezorientuje swego przeciwnika. I choć pierwsze ciosy zdawały się działać, czyniąc z Sorena jedynie śnieżnobiałą smugę, postawa czarnowłosego wkrótce uległa zmianie, sprawiając, że zdołał zablokować nadchodzący atak młodego księcia. Chłopak syknął pod nosem, nie dając się jednak zastraszyć. Odsunąwszy się na bezpieczną odległość, wbił w nieznajomego prawdziwie kose spojrzenie. Oboje oddychali głęboko, łapczywie wdychając lodowate powietrze. Czyżby niespodziewany nemezis współpracował z mężczyzną, z którym Soren rozmawiał w karczmie? Czy to możliwe, by zdołał otrząsnąć się z działania Perswazji na tyle szybko, by nasłać na niego swych bandziorów? Dogłębna obserwacja nie przyniosła jednak odpowiedzi na żadne z pytań, kończąc się kolejną wymianą nieustannych ataków i równie szybkich ripost. Poza odznaczającymi się spiczastymi uszami i dzierżonym w dłoniach kosturem nic nie wskazywało na przynależność tajemniczego elfa. Być może działał samotnie - wielu skuszonych nagrodą łowców głów próbowało szczęścia, po czterech latach mordęgi zdołał przywyknąć. W nieznajomym było jednak coś, co niewątpliwie wyróżniało go na tle pozostałych najemników - czarnowłosy doskonale wiedział, co robi, a sprawność, z jaką używał swych czarów, sprawiała, że Soren nie był w stanie najzwyczajniej go wykończyć. Od czasów tamtego wyszczekanego sukkuba, nikt nie stawiał mu takiego oporu.
Świst, szczęk, stłumione warknięcie. Aria morderczych odgłosów raz jeszcze naruszyła nocną ciszę stolicy, skutkując widocznymi ranami u obydwu mężczyzn. I choć żaden nie zamierzał się poddać, oboje wiedzieli, że ich potyczka zmierza ku końcowi. Upadek jednego z nich był jedynie kwestią czasu. I właśnie wtedy, gdy przeskok raz jeszcze uchronił białowłosego przed śmiertelnym uderzeniem purpurowej materii, zdołał wymierzyć elfowi ostatnie, pełne desperackiej zawziętości kopnięcie. Oboje upadli na ziemię, lecz to Soren, mruczący pod nosem wyuczoną niedawno formułkę, okazał się szybszy. Ratio zadziałało natychmiastowo, uniemożliwiając nieznajomemu podniesienie się do pionu, skutkując ledwo zauważalnym, rozwścieczonym grymasem.  
- Czego, do jasnej cholery, chcesz? - Białowłosy próbował uspokoić oddech, nie odrywając wzroku od obezwładnionego przeciwnika. - Po co pytam, to oczywiste. Co obiecała ci moja zakłamana macocha? - Ostatnie słowo wypowiedział jak najgorszą z możliwych obelg.

[Alarath?]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz