sobota, 15 lutego 2020

Od Danny'ego do Vaaseta

Jeszcze przez chwilę stałem w wodzie, patrząc na miejsce, w którym przed sekundą stała istota. W głowie miałem burzę myśli, jedne sprawiały mu komplementy, drugie wręcz przeciwnie. Dopiero Sabram to powstrzymał, kiedy wytłumaczył mi, że jeśli jeszcze raz ulegnę rybie, to skończę jako trup pod wodą. Wizja śmierci nie była dla mnie przerażająca, raczej czułem się poniżony, że umrę w tak prosty sposób, jak omamienie przez syrenę. Wyszedłem z wody i zabierając siatkę z wiadrem ryb, wróciłem na rynek.
O zachodzie słońca poszedłem na plażę. Sabram na nowo rozwodził się nad mocami syren, ale zbyłem go krótkim stwierdzeniem, że za każdym razem, gdy jestem w Behobes, przychodzę na brzeg i oglądam morze. Zawsze uważałem, że słońce w tej wodzie odbija się piękniej, niż gdziekolwiek indziej, przynajmniej w porównaniu do miejsc, w których byłem. Miałem zamiar spędzić ten czas samotnie, zastanawiając się nad różnymi rzeczami, a czasem po prostu się gapiąc i o niczym nie myśląc. To było relaksujące, na chwilę zapominałem o całym świecie – raz się tak zamyśliłem, że zapomniałem, co tu robiłem – i wyobrażając sobie świat jako czystej krwi anioł, albo demon. W tym czasie Sabram się nie odzywał, jakby też czerpał z tego malutką przyjemność i postanowił cieszyć się nią w samotności – albo rozumiał, że to ja potrzebowałem tej długiej chwili milczenia, przerywanej szumem wody i skrzeczeniem mew.
Usłyszałem ciche brzęczenie, stukające o siebie złote koraliki. Nim się odwróciłem, wiedziałem już, że to ten syren. Na chwilę wstrzymałem powietrze i powtórzyłem sobie w myślach, abym nie ulegał urokowi syreny. Starałem się mu nie odpowiadać, mając nadzieje, że zrezygnuje i wróci do oceanu, ale on musiał trafić w sedno. Nie cierpiałem, gdy ktoś pytał o moją rasę, nawet jeśli stało się to dla mnie rutyną powtarzania tego samego kłamstwa. Zerknąłem na niego katem oka, ignorując szaleńczy wir myśli z tyłu głowy.
- A silna wola i świadomość mocy syren się nie liczy? - starałem się nie łapać z nim kontaktu wzrokowego, dlatego przerzucałem wzrok po jego złotych ozdobach.
- Nikomu jeszcze to nie wystarczyło – odparł, a ja znowu poczułem, jak niewidzialna siła na mnie naciska. Odetchnąłem głęboko i znowu spojrzałem na wodę.
- Więc będę pierwszy – mruknąłem bardziej do siebie. - I niczego nie wypatruje. Oglądam zachód słońca – odpowiedziałem na drugie pytanie.
- Zachód można oglądać wszędzie.
- Ale tutaj jest wyjątkowo piękny – w końcu wstałem, z zamiarem odejścia, kiedy usłyszeliśmy głosy. Od strony lasu wyłoniła się grupka ludzi, pięciu dobrze przygotowanych wojowników, z sieciami, bronią i sznurami. Gdy nas zobaczyli, początkowo się zdziwili, na chwilę zamarli, zaraz jednak wszyscy spojrzeli na syrena. Sądząc, że właśnie ich omotał, zrobiłem krok w kierunku miasta, aby nie oglądać, jak wykorzysta ich „miłość”, gdy nagle wszyscy odłożyli sieci i sznury, po czym wyciągnęli broń. Zdezorientowany odsunąłem się do tyłu.
- Tylko pamiętać, potrzebne nam są żywe syreny – odezwał się ten największy o ciemnej karnacji i czarnych jak węgiel włosach. Po chwili cała piątka ruszyła na nas.
Rozdzieliliśmy się. Miałem dylemat, czy uciec, czy pomóc, chociaż tak naprawdę to Sabram mnie zmuszał do ucieczki. Nie przewidział jednak, że oni będą szybsi i dwóch mężczyzn zagrodzi mi drogę. Podejrzewam, że byli bliźniakami, ten sam wzrost, ubranie, rysy twarzy i włosy. Do tego oboje walczyli podwójnymi katanami i wyglądali jak odbicia w lustrze.
- Ten nie jest syreną – odezwał się z lewej.
- Więc możemy go zabić – dokończył drugi z prawej, a ja poczułem, jak serce zaczyna walić mi szybciej. Jak walczyć bez broni, przeciwko dwóch ludziom, którzy mają podwójne miecze? Najrozsądniejszym pomysłem byłoby oddać się demonowi, wiedząc jednak, że za żadne skarby go w tej chwili nie opanuje, co może poskutkować nie tylko zabiciem tych ludzi, ale zniszczeniem kawałka wsi, musiałem sobie radzić jako sam.
Ruszyli w tym samym momencie. Nie mając szans z dwoma przeciwnikami, użyłem telekinezy, aby odrzucić jednego do tyłu. Gdy go puściłem, zrobiłem dwa uniki przed ciosem drugiego bliźniaka, który nie tracił ani chwili i nacierał jak szalony. Nie mając pojęcia, jak go uderzyć, unikałem ostrzy, odsuwając się ciągle do tyłu, aż nie zranił mnie w ramię; w tym samym momencie pod wpływem zaskoczenia, otworzyłem usta i zamiast krzyku, wydobyłem z ust lodowatą parę, którą chuchnąłem mu w twarz, w konsekwencji czego się zatrzymał, starając się rozbić kawał lodu na swoich ustach i nosie. Wtedy naparł na mnie ten pierwszy, który był identycznie szybki i zwinny jak jego brat. Długo nie dałem radę robić uników, dlatego po chwili uderzył mnie w twarz. Wylądowałem na piachu i w ostatniej chwili przewróciłem się na bok, nim ostrze wbiło się w mój brzuch. Wstałem z ziemi i czując przypływ gniewu, użyłem samozapłonu i zacząłem w nim miotać niedużymi kulami ognia. Nie byli jednak amatorami, którzy dadzą się ugodzić czymś tak prostym; raz-dwa wyminęli moje pociski i stanęli obok mnie. Ogień zniknął i tym razem musiałem unikać podwójnych ostrzy – nie udało mi się to. Ja byłem zającem, a oni dwoma lisami, którzy wiedzieli, że nigdzie nie ma nory, aby się skryć. „Daj mi ich zabić” słyszałem w głowie głos demona, kiedy upadłem na ziemie, z kolejną raną. Tak szybko jak upadłem, tak szybko się podniosłem, po czym postanowiłem zaryzykować. Kriokineza nie była moją najmocniejszą stroną, w dalszym ciągu bałem się jej używać, teraz jednak nie mając wyboru, kiedy stanęłam na równe nogi, postanowiłem jej użyć. Miałem tylko dmuchnąć w ich stronę zimnym powietrzem, trochę zamrozić, aby dali mi czas na ucieczkę, niestety w momencie, w którym miałem użyć mocy, jeden z nich trafił mnie w bark. Pod wpływem strachu i impulsu, zimno uderzyło z mojego ciała na wszystko, co było wokół. Gdy otworzyłem oczy, przede mną stały posągi zamrożonych ludzi, jeden z nich trzymał ostrze tuż przy mojej szyi. Wycofałem się i zobaczyłem, że lód usiadł na piasku; cała ta sceneria wyglądała, jakbym znajdował się w mroźnej krainie.

Vaaset?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz