Taghain zdecydowanie nie
podzielał zafascynowania towarzyszki. Rdzeń przypominał czarną pustkę, która
zdawała się pochłaniać wszystko wokoło. Ciemność dochodząca ze środka jakby ich
oboje wzywała, szepcząc gdzieś w podświadomości. Dziewczyna tylko
przestrzegając polimorfa, ruszyła zdeterminowanie w otchłań, zostawiając go z
tyłu. Chwila zawahania dręczyła chłopaka, Ayana mogła mieć rację, to zbyt
niebezpieczne dla niego, ale skąd pewność, że ona też to wytrwa, myśli i emocje
narastały w chłopaku z każdym ułamkiem sekundy, gdy nagle poczuł ciepły dotyk
na swoim ramieniu. Spojrzał i zobaczył dłoń swojego ojca, jednak nie
przypominała już rozkładającego się truchła, raczej wyglądała, jak gdyby
mężczyzna nigdy nie umarł, a czas dla niego by się zatrzymał. Choć starszy
Taghain nawet nie ruszył ustami, w uszach jego syna rozbrzmiało jedno słowo "Idź.".
Tyle wystarczyło, by Lutobor
zerwał się do biegu i ruszył za czarnowłosą, gdy podszedł wystarczająco by
odczuć działanie rdzenia, nie widział prawie nic. Ciemność ogarnęła wszystko
wokoło, wciągając go z ogromną siłą do środka. Mimo że mężczyzna krzyczał z
bólu i szukał towarzyszki, nic nie było słychać. Nagle zobaczył dwie sylwetki,
jedną znajomą, była to jego towarzyszka o porcelanowej skórze, druga sylwetka
była wysoka i wygłodzona. Pochylając się nad nekromantką, zdawała się coś do
niej mówić, mrok wręcz wypływał spod sukna upiora. Ayana była gotowa na ogromne
poświęcenie, jednak nie wiedziała, że jej towarzysz był tuż za nimi. Widział,
jak życie uchodzi z dziewczyny, jakby stawała się stałą częścią tego świata.
Nie mógł jej tak stracić, nie wybaczyłby sobie.
Wykorzystując całą swoją energię,
chłopak naładował swoje mechaniczne ramię, które zaczęło żarzyć mocnym białym
światłem. Przecinając ciemność i rozświetlając wszystko wokoło, chłopak
zaatakował, odpychając ledwo żywą Ayanę i wymierzając cios prosto w upiorną
postać. Jednak jego pięść zatrzymała się zaraz przed sylwetką, a jego ciało
przeszył niewyobrażalny ból. Jego ramię powiła ciemność, a po ramieniu
kierowała się w stronę jego serca, pochłaniając go całego, czuł, jak zgniatała
go z wszystkich sił, wyciskając z niego życie.
– Mrok Cię pochłania, bo od
zawsze w tobie żył.– Spokojny głos upiora z przerażeniem dobiegał do uszu polimorfa.
– To twój koniec. Nie możesz tego zmienić nędzny śmiertelniku.
Głuchy trzask. Mechaniczne
ramię rozbłysnęło, rozrywając ciemność, która pochłaniała Lu, na strzępy.
– Nie ma we mnie mroku, ja jestem
światłem! – Taghain krzyknął, odpychając upiora.
***
Młodzieniec ocknął się, leżąc w
piachu cały obolały. Podniósł się i stanął na zmęczonych nogach. Mechaniczne
ramię polimorfa było całkiem wiotkie, pokrywał je czarny osad, a palce dłoni
były wręcz spalone, jednak jakby od środka. Urządzenie nie wytrzymało
zetknięcia z taką siłą i jednocześnie zużycia tak wielkiej energii. Szybko
zasłonił je swoją zieloną peleryną i ruszył przed siebie wypatrując
nekromantki. Nie był gotowy na utratę kolejnej bliskiej osoby.
Po chwili wędrówki chwiejnym
krokiem ujrzał czarnowłosą na horyzoncie, która od razu mu pomachała. Od razu
do niej podbiegł, upewniając się, że jest cała i obejmując ją jednym ramieniem.
Słowa przestrogi od razu go pocieszyły, jest cała i nic się nie zmieniła. Choć
od razu zauważył przepaskę na oku dziewczyny, wiedział, że to nie czas by
zaprzątać tym jej głowę.
– Dobrze, że żyjesz. Masz rację,
mamy ważniejsze problemy. – Taghain spojrzał w oddal i zmrużył oczy, próbując
sobie coś przypomnieć. – Zanim to się stało, no wiesz… Goniłem ich na południe.
Mężczyzna w milczeniu oddalił się
lekko od towarzyszki, zatrzymując się na lekkim wzniesieniu. Rozejrzał się
dokładnie i kiwnął głową do Ayany, dając sygnał, aby podeszła do niego. Po
chwili wskazał jej nieprzykryte jeszcze piachem zakrwawione ciała, którymi
pożywiały się trzy sępy.
– Wygląda na to, że nie ominęło
nas zbyt wiele. Zabiłem ich na chwilę, zanim trafiłem do drugiego wymiaru.
Musiały minąć najwięcej dwa dni. Jeśli ruszymy konno za nimi, może zdołamy ich
dogonić. – Taghain zamyślił się jeszcze na chwilę, przywołując wspomnienia z
walki. – Jeden z nich powinien być ranny. Musieli się gdzieś zatrzymać, aby
opatrzyć rany. Jeśli go nie porzucili, nadal będą w jakiejś gospodzie lub
chacie.
– W takim razie nie mamy chwili
do stracenia. Ruszamy.
***
Trzy dni później zawitali w
gospodzie w małej wsi. Wchodząc do środka, zdecydowanie zwrócili na siebie
uwagę tutejszej hołoty. Mijając krzywe spojrzenia, podeszli do lady.
– Witajta, czym mogę wam pomóc? –
Stara gospodyni spojrzała na przybyszów.
– Szukamy pewnych ludzi. – Ayana
bez zawahania się zapytała kobietę.
– Jeden z nich jest wysokim
mężczyzną o srebrnych włosach. – Lu dodał zaraz za towarzyszką.
– Ja nikogo nie widziała, ale
popytajta ludzi, może coś wiedzą.
Oboje spojrzeli na siebie i tylko
skinęli głowami, dając sobie sygnał. Rozdzielili się i kolejno podchodzili do
różnych ludzi w gospodzie. Polimorf usiadł obok jednego, stawiając przed nim
kufel piwa.
– Szukamy pewnych ludzi…
– Nie potrzebujemy tu więcej
dziwolągów, lepiej jakbyście zabrali swoje zadki i wynosili się ze wsi.
– Sàmhach towarzyszu. Służę
koronie, jestem tutejszy i potrzebuję pomocy.
Nieznajomy mężczyzna westchnął i
pochylił się nad stołem. Rozejrzał się na boki, jakby bał się, że ktoś coś
usłyszy.
– Wczoraj wyruszyli na wschód, w
głąb pustyni. Więcej nie wiem, nie warto tu ufać nikomu.
***
Polimorf wstał od stołu i
skierował się ku wyjściu, po drodze tylko poklepał Ayanę po ramieniu i razem
opuścili gospodę. Oboje dosiedli koni i ruszyli dalej.
– Musimy to skończyć, tej nocy.
Jeden z nich jest słaby, skierowali się na pustynię.
[Ayana?]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz