niedziela, 9 lutego 2020

Od Ayany do Lu

Błądzili po omacku, a dziewczyna z każdą chwilą była coraz bardziej zmęczona otaczającym ich chaosem. Szukali serca, miejsca, gdzie granice pomiędzy światami zacierają się, by choć na chwilę połączyć się w jedno. I choć magiczne zmysły nekromantki wyostrzyły się bardziej, niż kiedykolwiek wcześniej, Ayana miała wrażenie, że jedynie krążą bez celu, a skryty gdzieś w głębi rdzeń zwodzi ich według własnych upodobań. I właśnie wtedy, gdy nos dziewczyny wybuchł potokiem szkarłatnej posoki, która nie wytrzymała niewyobrażalnego wręcz, magicznego naporu, na horyzoncie zamajaczyła nieznana sylwetka. Dziewczyna, pomimo rozrywającego jej głowę bólu, wykrzesała z siebie odpowiednią ilość mocy, by zagrozić przybyszowi potencjalnym aktem przemocy. Lutobor powstrzymał jednak jej zapał, i choć czarnowłosa ani na sekundę nie opuściła gardy, anulowała zaklęcie, przeskakując spojrzeniem pomiędzy dwójką mężczyzn.
– Jesteśmy w krainie zmarłych. - Głos chłopaka zadrżał niebezpiecznie, a sam Taghain wydawał się wstrząśnięty niespodziewanym odkryciem. - To mój ojciec.
Ayana nie musiała pytać, by zrozumieć o kim mówił jej towarzysz. Zmarszczyła nos, analizując otoczenie i sytuację, przed którą ją postawiono. I faktycznie, gdy Lutobor zwrócił jej uwagę na pokrewieństwo, poczuła się zażenowana własnymi umiejętnościami dedukcyjnym - wyglądali niemal identycznie. Gdyby Francesca ją teraz zobaczyła, nie powstrzymałaby prześmiewczych przytyków i typowej sobie arogancji. Wspomnienie przyjaciółki przeszyło na wskroś jej serce, napełniając ciało przytłaczającą wręcz agonią. Musisz się stad wydostać i upewnić, że z tą jędzą wszystko w porządku. Sardothien odetchnęła głęboko, ponownie skupiając się na towarzyszących jej Taghainach, a właściwie na bezowocnych próbach porozumienia się rozdzielonych śmiercią członków rodziny.
– Nawet jeśli to świat zmarłych, nie zapominaj, że ty wciąż do niego nie należysz. - odparła spokojnie, kładąc swą drobną dłoń na ramieniu Lutobora, jakby licząc, że niewinny gest zdoła w jakiś sposób dodać mu otuchy - Nie zrozumie cię. Pozwól mi się tym zająć. - Owinęła palce wokół jego podbródka, zmuszając tym samym, by spojrzał jej prosto w oczy.
Wpatrywała się w nie jeszcze przez chwilę, obserwując tocząca się we wnętrzu młodzieńca batalię, nim pełne nadziei tęczówki pozwoliły jej działać. Ayana zmusiła się na blady, ginący wśród zakrzepłej krwi i kurzu uśmiech, nim z determinacją wypisaną na twarzy zwróciła się ku starszemu z Taghainów.
– Nazywam się Ayana Sardothien. Razem z pańskim synem, a moim...przyjacielem znaleźliśmy się tu wbrew własnej woli. - Nie odwróciła wzroku ani na chwilę, sprawnie posługując się starym, według wielu plugawym językiem. - Pomóż nam.
Wyciągnęła ku niemu swą dłoń, pragnąc w ten sposób przypieczętować swą relację ze zmarłym rycerzem. Mężczyzna nie odpowiedział, jednak z całą pewnością zrozumiał słowa nekromantki. Jego zakrwawione, rozkładające się powoli palce złączyły się z palcami Ayany, przepełniając ją dobrze znanym, paskudnym uczuciem, jakie towarzyszyło dziewczynie przy każdym bliższym kontakcie ze zmarłymi. Gdy Taghain w końcu puścił jej dłoń, zdążył jedynie skinąć ku nim głowa, nim bez słowa ruszył przed siebie.
– Nie spuszczaj go z oczu. – Czarnowłosa wzdrygnęła się, gdy parszywe uczucie w końcu ustąpiło, podążając krokami niespodziewanego towarzysza. - Przed śmiercią też był taki niemrawy?
Lutobor nie odpowiedział jednak, najpewniej wciąż roztrzęsiony spotkaniem ojca. Dziewczyna nie winiła go ani trochę, kontakty pomiędzy światami niekiedy okazywały się przytłaczające nawet dla niej, choć miała na karku dziesiątki lat doświadczenia.
– Gdybyś chciał mu coś przekazać, daj mi znać. - Uśmiechnęła się po raz kolejny, dziwiąc się samej sobie, jak wiele emocji zdradzała obecnie jej twarz. W normalnych warunkach nigdy by sobie na to nie pozwoliła.
***
Wędrowali już od dłuższego czasu, przeczesując niezamieszkałe pustkowia, jak i ruiny niegdysiejszych miast. Wszechobecna destrukcja, przypominająca o nieuniknionej degradacji wszelkich żywych istot okazywała się przytłaczająca, gdy trwało się w niej nieprzemiennie, ślepo wierząc w tlący się gdzieś na przodzie łut szczęścia. Dziewczyna nie narzekała jednak, choć raz powstrzymując niewyparzony język i pragnienie wygody - jeśli chwila kompletnej ciszy miała zapewnić jej wyjście z cuchnącej śmiercią krainy, gotowa była zaryzykować.
– Ayana, jak zamierzasz wpłynąć na rdzeń? Nie brzmi to jak coś szczególnie prostego. - Głos Lutobora sprawił, że mimowolnie podskoczyła. Zdążyła już zapomnieć, że wciąż podążał tuż za nią.
Sardothien zawahała się nad odpowiedzią. Wygłaszając swe wspaniałomyślne plany wydostania ich z nieznanej krainy, założyła, że zostali przeniesieni do innego, alternatywnego świata, z którego uciec można dzięki odpowiednio silnej, magicznej kontroli. Jednak jeśli teza Lutobora okazała się prawdziwa, a oni faktycznie znaleźli się w czyśćcu, jej moce mogą nie wystarczyć. Śmierć rządzi się własnymi prawami i biada temu, kto odważy się jej przeciwstawić.
– Będę improwizować. Jak zawsze z resztą. - Starała się zabrzmieć przekonująco, jednak nie zdołała w pełni zagłuszyć rozbrzmiewającej w jej głosie niepewności. - Zrobię wszystko, co w mojej mocy, by nas stad wydostać i skrócić tego śmiecia o głowę. - Zadarła głowę ku górze, na siłę przyjmując maskę zawziętej zołzy, do jakiej bez wątpienia przywykł już jej towarzysz.
Nie chciała dłużej rozmawiać na ten temat, czym prędzej mknąc przed siebie. Sprawnym krokiem zdołała dogonić podążającego w milczeniu trupa, który wciąż prowadził ich w nieznane. I choć dziewczyna desperacko starała się nawiązać z nim jakikolwiek kontakt, doskonale wiedząc, że ten w pełni rozumie jej słowa, mężczyzna nie odpowiedział na ani jedno z jej pytań. Ayana była coraz bardziej zirytowana - nienawidziła, gdy ktoś ostentacyjnie ją ignorował, nieważne, czy był to żywy człowiek, czy gryzące ziemię truchło. Łaknęła atencji, nie będąc w stanie znieść tak parszywej ignorancji.
***
Gdy w końcu dotarli do celu swej podróży, Ayana poczuła, jak każdy skrawek ciała powoli odmawia jej posłuszeństwa. Nie potrafiła jednak stwierdzić, czy wiązało się to z wyczerpującą, ciągnącą się w nieskończoność wędrówką, czy niebywałym ciśnieniem magicznym, które niespodziewanie otoczyło ich z każdej strony.
– Cholera jasna. - Dziewczyna nie potrafiła wykrzesać z siebie bardziej elokwentnego stwierdzenia, odruchowo łapiąc się za pulsującą z bólu głowę.
Rozpoczęli więc dalsze poszukiwania przeklętego rdzenia, który niemal odbierał Ayanie przytomność - w żadnej z przeczytanych przez nią książek nie wspomniano, jak odczuwalna okazywała się obecność tak potężnego skupiska mocy.
Nie musieli długo czekać - rdzeń okazał się ogromną, ciskającą różnokolorowymi wiązkami światła chmurą, która pomimo związanego z nią niebezpieczeństwa, bez wątpienia okazała się jedną z najpiękniejszych rzeczy, jaką dziewczyna kiedykolwiek ujrzała na oczy. Przepełnione adoracją westchnienie poprzedziło kolejną gwałtowną zmianę nastroju. Sardothien była gotowa, by stawić czoła swemu przeznaczeniu.
– Niezależnie od tego, co by się działo, nawet nie próbuj za mną biec. - warknęła ostrzegawczo, obdarzając Lutobora karcącym spojrzeniem - Nie jesteś magiem, nie przeżyłbyś kontaktu z rdzeniem w tej postaci.
Nie czekała na odpowiedź, zbliżając się do osobliwego widowiska. I choć bała się niewyobrażalnie, nie potrafiąc przewidzieć, jak zakończą się jej starania, wiedziała, że musi zaryzykować - inaczej spędzą wieczność wśród żywych trupów. Dziewczyna zaśmiała się nerwowo na samą myśl o takim obrocie spraw - wystarczyło, że każdego dnia borykała się z podążającymi za nią duszami, nie potrzebowała do szczęścia również ich fizycznych korpusów.
– Raz nekromantce śmierć. - mruknęła pod nosem
Zamknęła oczy, stawiając krok ku przeznaczeniu.
***
Gdyby kazano jej opisać następstwa swego czynu, najpewniej rozpłakałaby się na samo wspomnienie niewyobrażalnego wręcz bólu, który wstrząsnął jej ciałem. Choć żyły zdawały się wybuchać pod wpływem ogromnego ciśnienia, a skóra płonęła żywym ogniem, dziewczyna nie potrafiła wydobyć z siebie choćby pojedynczego, stłumionego krzyku. Cierpiała w ciszy, przygnębiającej samotności, podświadomie błagając, by ten koszmar wreszcie się skończył. Gdy agonia sięgała zenitu, w jej głowie rozbrzmiał niski, wyjątkowo donośny głos, od którego nie potrafiła odwrócić uwagi.
– Dalsza droga wymaga ofiary. Igrasz ze śmiercią, czarodziejko. - Jednostajny, spokojny ton przyprawiał ją o ciarki, spełniając najskrytsze koszmary, które tliły się w jej głowie przez całą podróż ku rdzeniowi. - Nie zdołasz nikogo oszukać. Wybieraj, albo przyznaj, że zawiodłaś.
Ayana nie odpowiedziała. Oczywiście, że nikogo nie oszuka. Była nekromantką, bardziej niż ktokolwiek inny wiedziała, że musi podjąć ryzyko. Zamknęła więc oczy, wypuszczając ostatni, głęboki oddech, nim własną krwią przypieczętowała brutalną umowę.
***
Głuchy trzask. Błysk oślepiającego światła. Gdy odzyskała świadomość, a przytłaczające otępienie minęło, dziewczyna z trudem podniosła się do siadu i, ku własnemu zadowoleniu, zorientowała się, że nie otaczały jej już ruiny i stada wygłodniałych maszkar. Wróciła do domu.
– Czy to znaczy, że... - mruknęła do siebie, jakby przypominając sobie o niedawnych wydarzeniach
Jej ciałem wstrząsnęły dreszcze, gdy zbliżała swą drżącą dłoń ku prawej części twarzy. Ciepła, skapująca powoli na ziemie posoka zabarwiła jej palce, chwilo odbierając oddech. Więc naprawdę to zrobiła. I choć powinna krzyczeć z żalu i niesprawiedliwości magicznego świata, ból, jakiego doświadczyła po kontakcie z rdzeniem całkowicie wyprał ją z emocji. Zrobiła, co musiała, nie może niczego rozpamiętywać. Pod wpływem impulsu oderwała jeden z rękawów sukni, przewiązując materiał wokół pustego, skąpanego we krwi oczodołu - ostatecznego symbolu igraszek ze śmiercią. Odetchnęła głęboko, stając o własnych siłach. Nie miała czasu na rozpamiętywanie własnych decyzji, musiała znaleźć Lutobora. Jeśli nie przeniósł się tu razem z nią, był w ogromnych tarapatach, a Sardothien nie mogła pozwolić sobie na kolejną ofiarę.
Zdążyła przejść zaledwie kilka kroków, nim ujrzała na horyzoncie wyraźnie zdezorientowanego towarzysza. Uśmiechnęła się nieznacznie, machając ku niemu zakrwawioną dłonią. Mężczyzna podbiegł ku niej niemal od razu, wyraźnie lustrując jej opłakany stan, jednak dziewczyna nie pozwoliła mu wypowiedzieć choćby słowa.
– Czuję się świetnie, nie próbuj mnie niańczyć. Mamy teraz ważniejsze rzeczy na głowie. - wypaliła z uśmiechem na ustach, odwracając głowę tak, by Lutobor nie mógł dostrzec zakrytego materiałem oka

[Lu?]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz