wtorek, 25 lutego 2020

Od Sorena do Vaeril'a

Wiatr rozwiewał mu włosy, pieszcząc zaczerwienioną z zimna skórę, gdy pokonywał Przeskokiem kolejne skąpane w mroku uliczki. Choć młody książę nigdy nie słynął ze szczególnej emocjonalności, co bez dwóch zdań odziedziczył po swej równie wyrachowanej matce, wówczas gotów był wybuchnąć mieszaniną uczuć, które ostatnimi czasy podążały za nim krok w krok. Nie potrafił stwierdzić, czy nagła zmiana osobowości wiązała się z przerwaną gwałtownie samotnością, czy może równie brutalnym powrotem macoszych knowań - cokolwiek tliło się w sercu białowłosego, sprawiło, że z impetem wpadł do gildyjnej, całkowicie zdewastowanej kryjówki, rzucając w kąt skórzany płaszcz.
- Pieprzony Derek. - warknął, od niechcenia ustawiając z powrotem porozrzucane wokół meble - Piesek na smyczy, kurwa mać.
Z potokiem przekleństw cisnących się na usta, działających jednak kojąco na zszargane nerwy młodego Acedii, rozpoczął przepełnione agresją porządki, by doprowadzić schronienie do stanu jakiejkolwiek użyteczności.  I choć zadanie okazało się znacznie trudniejsze, niż z początku zakładał, poskładane w pospiechu meble zdawały się w końcu na tyle stabilne, by spełnić swą pierwotną rolę. Nie potrafił sprzątać, ciężko powiedzieć, by w ogóle radził sobie z podstawowymi obowiązkami domowymi - w zamku miał od tego odpowiednio przeszkolonych ludzi, a na wygnaniu nie były mu one szczególnie potrzebne. 
- Tak jakbyś w ogóle z czymś sobie radził, kretynie. - westchnął ciężko, osuwając się po ścianie wprost na skrzypiącą podłogę - Nie potrafisz nawet zatrzymać przy sobie ludzi.
Niespodziewana fala przytłaczającej rozpaczy przeszyła go na wskroś, sprawiając, że mimowolnie ukrył twarz w dłoniach. Dlaczego czuł się tak parszywie? Przecież od lat wszystko przestało go obchodzić. Chciał płakać, krzyczeć z bezsilności, całkowicie porzucając swe królewskie maniery. Przez ostatnie miesiące, choć ciężko powiedzieć, by należały one do jakkolwiek łatwych, zdążył przywyknąć do towarzystwa, uwierzyć, że jego życie w końcu obrało odpowiedni tor. I właśnie wtedy, gdy jego szczęście sięgało zenitu, cienie spowiły go raz jeszcze, otulając obrzydliwymi mackami agonii i zwątpienia. Odebrała mu wszystko i nie zamierzała spocząć, dopóki nie zniszczy go całkowicie. Soren zaklął pod nosem na wspomnienie Ursuli, a strumień łez spłynął po wciąż zaczerwienionym policzku. Miał dość, powinien domyślić się już na samym początku, że przywiązanie przyniesie jedynie zawód i kolejne nieprzespane, wypełnione koszmarami noce. Gdzieś w głębi swego spragnionego ciepła serca wierzył jednak, że tym razem zdoła się jej przeciwstawić. Kolejne pióra opadły z lichych skrzydeł, zbezczeszczona korona padła w przepaść niepowodzeń - fatum zatryumfowało raz jeszcze.
***
Przeciągnął się od niechcenia, stawiając kolejne kroki wśród skąpanych w mroku uliczek przeklętej stolicy. Poprzednia noc nie przyniosła mu nic oprócz makabrycznych mar sennych i bolesnych wspomnień, a młodzieniec wątpił, by ta miała zakończyć się inaczej. Cholerne koszmary. Błądził więc wśród dobrze znanych uliczek, szukając czegokolwiek, co wybudziłoby go z transu utraconych marzeń i strzaskanego szczęścia. Poza grupą pijanych szumowin i natarczywych prostytutek nie natrafił jednak na nic wartościowego, co pozwoliłoby mu uciec od bolesnej rzeczywistości. I właśnie wtedy, gdy z przeciągłym westchnięciem szykował się do przeskoku, jego oczom ukazała się dwójka emanujących złością mężczyzn. Wyprostowani, z mieczami w dłoniach, niby dzikie zwierzęta gotowe do ataku, trwali w milczeniu, napełniając Sorena zwątpieniem i przeświadczeniem o nadchodzącej tragedii. Przystanął, z uwagą wpatrując się w sprężyste, rytmiczne reakcje drobniejszego z nich, czując niemałe zdumienie na sam ich widok - mocny skręt nadgarstka, krok w tył, parada. Oczy rozszerzyły się w wyniku nagłego przebłysku świadomości, a kąciki ust uniosły ku górze. Doskonale znał te ruchy, pamiętał sylwetkę, która miesiące temu nie potrafiła poprawnie utrzymać miecza - i choć wspomnienia momentalnie spowiły go smutkiem, zmieniając ekspresję, Soren nie potrafił powstrzymać się od podejścia bliżej owej tragicznej persony. Każdy krok coraz bardziej przybliżał go ku odebranemu siłą szczęściu, a gdy spłoszony nagle satyr sprawił, że spojrzenia obydwu mężczyzn spotkały się raz jeszcze, Acedia zamarł w bezruchu, chłonąc każdy szczegół zdeterminowanej postawy byłego towarzysza. Słowa bruneta, niesione wśród miejskich uliczek niczym pokrzepiająca melodia, sprowadziły białowłosego z powrotem na ziemię. Odkaszlnął znacząco, chowając do pochwy obnażone nieświadomie ostrze, skupiając całą swą uwagę wokół wypowiadanych przez Vaeril'a słów. Szukałem cię. Osobliwe ciepło przeszyło go na wskroś, a błękitne tęczówki zaiskrzyły raz jeszcze, rozświetlając wyraźnie strapioną dotychczas twarz. Czy to możliwe, żeby przypomniał sobie o wszystkim? Żeby przezwyciężył zaklęcie? I choć zdrowy rozsądek podpowiadał młodzieńcowi, że to niemożliwe, zdesperowane serce nie zamierzało porzucać otrzymanych niespodziewanie okruchów nadziei. Rzetelnie odpowiadał więc na wszelkie zadawane przez Iversena pytania, siląc się na zapomnianą od miesięcy szczeniacką manierę, którą odznaczał się podczas ich pierwszego spotkania w Ekhynos. Zamierzał zrobić wszystko, co w jego mocy, by na powrót zalśnić w elfickich wspomnieniach. 
Cisza raz jeszcze spowiła rzeczywistość, zasiewając w sercu Sorena kolejne ziarna niepewności i wyrzutów sumienia. Bez dwóch zdań brzmiał jak natarczywy wariat - przeklinał więc w myślach swój pośpiech i brak zdrowego rozsądku. Bez słowa wpatrywał się w siedzącego ze spuszczoną głową Vaeril'a, rozmyślając nad sposobem, w jaki mógłby odkręcić niezręczną sytuację. 
- Nie mówię, że ci wierzę - zaczął, masując się po skroniach. - Mam czysto hipotetyczne pytanie. Jeżeli to, co opowiadasz, pokrywa się chociaż trochę z rzeczywistością, to czy istnieje sposób, nie wiem, aby mnie naprawić?  
Acedia zamarł w bezruchu, analizując słowa chłopaka. I choć gorzkie, na powrót napełniły go bladą nadzieją.
- Nie sądzę, żeby trzeba cię było naprawiać. Nie jesteś zepsuty. - Wyszczerzył się nieświadomie, czując nagły przepływ determinacji. - Jeśli chodzi o tę nieszczęsną amnezję, uwierz mi, że gdybym wiedział, jak ją odwrócić, już dawno bym to z ciebie ściągnął i wrócił do domu. - Przykucnął pod ścianą naprzeciw bruneta.
Nie odrywał spojrzenia od zmieniających się nieustannie emocji na skrytej w cieniu twarzy swego towarzysza. No tak, wiedział jeszcze mniej, niż przed utratą pamięci. W innych okolicznościach Soren prawdopodobnie ucieszyłby się, że brunet nie pamięta kłamstw i wymówek, którymi z początku karmił go białowłosy, lecz pomimo trudu nie potrafił doszukać się pozytywów w obecnej sytuacji.
- Widzę, że twój brat jednak nie wpoił ci wszystkich swoich przekonań na mój temat. Cudowny człowiek. - Acedia doskonale wiedział, że wymierzone w Dereka docinki mogą kompletnie go pogrążyć, jednak w przypływie emocji nie potrafił nad sobą zapanować. - Nawet by nie mrugnął, rzucając ci pod nogi moją głowę. 
Ciche westchnięcie uzmysłowiło mu, że Vaeril szykował właśnie jedną ze swych popisowych reprymend, którymi przez ostatnie miesiące ustawiał Sorena do pionu, jednak nagły błysk metalu, przebijający się wśród nieprzeniknionego dotychczas mroku przykuł uwagę obydwu mężczyzn. Stukot ciężkich butów i rzucane w lokalnym dialekcie rozkazy w jednej chwili otrzeźwiły książęcy umysł, napełniając furią i pewną dozą rozczarowania. Powinien spodziewać się, że Derek doniesie straży o jego pojawieniu się w stolicy. Powinien spodziewać się, że prędzej czy później trafią na jego trop.
- Cholera jasna! - W ostatniej chwili zablokował puginałem nadlatującą ku niemu strzałę, czym wyraźnie zaskoczył nadciągających strażników.
I choć nie chciał wdawać się w żadne bójki z mieszkańcami Terpheux, którzy niegdyś z radością skandowali jego imię, w głębi serca zdawał sobie sprawę, że jeśli pozwoli sobie na tak żałosny upadek, terror Ursuli nigdy nie ustanie, a Vaeril resztę życia przesiedzi w bańce braterskich łgarstw. Motywowany natłokiem myśli uderzył więc mieczem w klingę przeciwnika, dokładając wszystkich starań, by nie narazić przy tym Iversena. Przebłyski kreatywności sprawiły, że celowo posługiwał się jedynie schematami, których niegdyś nauczał bruneta - liczył, że w ten sposób zburzy kolejny z murów oddzielających go od prawdy. Walka stawała się jednak coraz zacieklejsza, a obawy o niechciane morderstwo z każdą chwilą wzrastały - Soren, z przekleństwami cisnącymi się na usta, chwycił więc ramię swego kompana, przeskakując jak najdalej od wypełnionej strażą uliczki. Gdyby zamordował kogoś na jego oczach, mógłby zapomnieć o jakiejkolwiek relacji z Vaeril'em. 
Wylądowali w jednym z pobliskich zagajników, otoczeni pozbawionymi liści, młodymi drzewami. O mały włos.
- Co to, do cholery, było? - Białowłosy nie potrafił stwierdzić, czy słowa brunety ociekały zdziwieniem, czy złością. 
- No tak, o tym też zapomniałeś. - Soren zaśmiał się żałośnie, próbując rozładować atmosferę. - Potraktuj to jako jeden z moich licznych atutów. Jesteś cały?
Brunet przewrócił oczami, zapewniając towarzysza o swoim fizycznym dobrym samopoczuciu. I choć wyglądał, jakby każdy ruch białowłosego zdawał się mu podejrzany i dwuznaczny, książę cieszył się, że pomimo ostatniej konfrontacji w obecności Dereka, mogli spędzić ze sobą choć chwilę dłużej. Mężczyzna spoważniał jednak równie szybko, powracając myślami do przerwanej im wcześniej rozmowy. Dzięki prowadzonym przez ostatnie lata obserwacjom doskonale zdawał sobie sprawę, że używane przez Ursulę i jej świtę zaklęcie działało na podobnej zasadzie, co dobrze znana mu Perswazja - właśnie z tego powodu udało mu się wyrwać spod jego działania, czym rozwścieczył macochę. Z pozoru kompleksowa wiedza nie pozwoliła mu jednak odnaleźć antidotum na masową manipulację, obalając wszelkie stawiane przez Sorena tezy. Trwał w kropce, nie poruszając się ani o centymetr. Widok wyczekującego solucji Vaeril'a sprawił, że przyparty do ściany Acedia zaczął rozważać wyjątkowo ryzykowny, podszyty desperacją krok, o którego skutkach nie chciał nawet wspominać - przebywający na zamku Emilio, przybrany brat, noszący zdobytą podstępem koronę. Nie wiedzieli się od lat, jednak Soren nigdy nie zapomniał, że odziany w czerń młodzieniec był jedynym powodem, dzięki któremu uniknął publicznej egzekucji. Być może nadal jest mu przychylny. Monarcha potrząsnął głową z roczarowaniem, wyrzucając z głowy niebezpieczne rozważania. Skontaktuje się z mieszkańcami zamku jedynie w ostateczności, na razie może liczyć jedynie na siebie.
- Coś wymyślę, zobaczysz. - rzucił niespodziewanie, jakby próbując pocieszyć samego siebie - Ale będę potrzebował twojej pomocy...nie zdziałam niczego, jeśli choć przez chwilę nie uwierzysz, że chcę dla ciebie dobrze. - Westchnął ciężko, siląc się na uśmiech.
Sprawnie uniknął spojrzenia towarzysza, obawiając się, co mógłby w nim zobaczyć. Zamiast tego pozbierał swoje rzeczy, które w wyniku nieostrożnego przeskoku leżały wokół niego, by następnie, wciąż wpatrując się w eter, podejść ku brunetowi.
- Teraz niczego nie zdziałamy, przeniosę cię do domu. - Wzruszył ramionami, raz jeszcze łapiąc bark Iversena w mocnym uścisku.
Nagłe szarpnięcie i zawirowanie w głowie wystarczyło, by znaleźli się w lesie nieopodal mieszkania znienawidzonego gwardzisty. Światło wciąż tliło się wewnątrz, rzucając ciepłe, jaskrawe promienie na otaczające budynek skrawki ziemii.
- Nie odpuszczę, dopóki nie odzyskasz pamięci. - Głos Sorena zwrócił uwagę oddalającego się powoli elfa. - Nawet nie wiesz, jak cieszę się, że wyciągnąłeś do mnie rękę. Dobranoc.
Nim rzucone przezeń słowa zniknęły wśród szumu drzew, białowłosy rozpłynął się w powietrzu.
***
Przebijające się przez nieliczne szpary w zabitych deskami oknach promienie słońca wybudziły Sorena, skutkując przeciągłym westchnięciem i strzyknięciem kości. Nie pamiętał, kiedy zasnął, a tym bardziej, jak wiele czasu minęło, odkąd po raz ostatni spotkał się z Vaeril'em. Znalezione w gildyjnej bibliotece księgi i zwoje w zapomnianych od lat językach skupiły całą jego uwagę, a ostatecznie wykończyły na tyle, by całkowicie zwalić go z nóg. Pomimo cierpnących kończyn i obolałych od ciągłego siedzenia pleców, Acedia nie żałował ani chwili, którą poświęcił dogłębnej analizie licznych tekstów na temat znanych Roanoke uroków i klątw - jeśli istniał choć cień szans, by ocalić Vaeril'a, książę zamierzał całkowicie go wykorzystać
- Raz monarszy śmierć. - Zaśmiał się pod nosem, wydzierając z dziennika zapisaną całkowicie kartkę papieru. - Nie ma na co czekać.
Raz jeszcze rzucił okiem na spisane elegancką czcionką nazwy alchemicznych składników i skomplikowanych formułek, które ledwo potrafił wymówić. Psianka, Cinfernia, dwugrot, narząd świetlny Caligo. Mruczał pod nosem kolejne składniki i hipotetyczne miejsca, gdzie powinny się znajdować aż do chwili, gdy wszystkie z nazw zaczęły zlewać się w jedno. Zgiął notkę w pół, chowając ją w wewnętrznej kieszeni płaszcza, by w następnej chwili bez słowa rozpocząć ciąg prowadzących pod dom Iversenów przeskoków. Ostrożnie skrył się wśród rosnących gęsto drzew, w których jakiś czas temu pocieszał rozczarowanego Derekiem towarzysza. Bolesne ukłucie w sercu wzmogło zirytowanie postawą starszego z elfów, a widok jego osoby, która nagle pojawiła się na progu sprawił, że Soren cudem powstrzymał się od wybuchu złości. Odetchnął jednak głęboko, nie poruszając się ani o centymetr, gdy gwardzista oddalał się coraz bardziej, wiedziony najpewniej żołnierskim obowiązkiem. Gdy białowłosy upewnił się, że Derek nie zamierza powrócić do domowego zacisza, naprężył wszelkie mięśnie, a chwilę później z gracją zmaterializował się na środku pokoju swego byłego kompana. Chłopak wytrzeszczył oczy ni to z zaskoczenia, ni złości, gotów obrzucić Sorena wiązanką niewątpliwie niepochlebnych oskarżeń.
- Skad ty... - zaczął, odchodząc kilka kroków w tył
- Dużo by opowiadać. Nie sądziłem, że trafię do dobrego pomieszczenia już za pierwszym razem. - Uniósł ręce w geście poddania. - Zanim zaczniesz na mnie krzyczeć, chciałem tylko powiedzieć, że mam pewien plan. - Soren przerwał mu pospiesznie, ostentacyjnie opierając się o najbliższy mu mebel, próbując w ten sposób zamaskować wciąż rozrywającą go od środka niepewność. - Istnieje jakieś sześćdziesiąt procent szans, że faktycznie zadziała, ale uwierz mi, że alternatywa jest jeszcze gorsza. - Wzdrygnął się na samą myśl, że miałby skontaktować się z Emilio. 
Vaeril skrzyżował ramiona na klatce piersiowej, nie odzywając się ani słowem, jakby czekając, aż nieproszony gość zaszczyci go swą błyskotliwością.
- Potrzebujemy kilku składników alchemicznych, część pewnie musimy zdobyć sami, odkąd ta wiedźma zasiadła na tronie, Terpheux nie jest zbyt dobrze zaopatrzone. - Soren podał elfowi przygotowaną wcześniej listę. - Wchodzisz w to? - Uniósł brwi w pytającym geście, a w jego głowie zamajaczyły wspomnienia ich pierwszego spotkania. 

[Vaeril? Powtórka z rozrywki :v ]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz