sobota, 8 lutego 2020

Od Sorena do Vaeril'a

Mijały godziny, odkąd Vaeril opuścił gildyjne schronienie, ruszając samotnie w nieznane odmęty miasta. I choć z początku Soren z całego serca pragnął uwierzyć, że młodzieniec najzwyczajniej zwiedza zawiłe, przepełnione przepychem uliczki stolicy, wyryte w podświadomości wątpliwości skutecznie pochłaniały całą jego uwagę. Coś się stało. Na pewno wpadł w jakieś kłopoty. Acedia przez dłuższy czas walczył z własnym sumieniem, czując, jak nieuzasadnione poczucie odpowiedzialności powoli doprowadza go do szaleństwa.
- Do jasnej cholery, ostatni raz puściłem cię gdzieś samego. - warknął, przywdziewając elegancki, biały płaszcz, będący jedną z niewielu materialnych pozostałości po zamkowym życiu
Nie rozumiał, skąd wziął się, a tym bardziej co leżało u podstaw niewyobrażalnego popędu, który zmusił go do opuszczenia bezpiecznej kryjówki i pogoni za widmem niepotwierdzonego niebezpieczeństwa. Być może białowłosy wciąż odczuwał przytłaczające poczucie winy za wciągnięcie Iversena w przestępczy półświatek, być może kierowało nim instynktowne pragnienie ochrony więzi, jaka powstała pomiędzy dwójką wędrowców - Soren nie przykładał jednak większej uwagi do motywów swej eskapady. Przeskakiwał z uliczki do uliczki, od dachu do dachu, wypatrując choćby najdrobniejszej wskazówki, która udowodniłaby mu, że nie miał żadnych podstaw, by martwić się o Vaeril'a. I choć kilkukrotnie niemal rzucił się na szyję mężczyznom przypominającym zaginionego kompana, ostateczne poszukiwania spełzły na niczym.
Był sfrustrowany do granic możliwości, a serce biło jak szalone, gdy w akcie ostatecznej desperacji przeczesywał zalesione połacie otaczające centrum metropolii. Derek mieszkał w tych okolicach, jeśli skrzywdził swego brata, nie dożyje jutra. Dzierżony w dłoni puginał syczał w powietrzu, przyozdabiając runo kolejnymi ściętymi gałązkami, pękającymi z głuchym trzaskiem pod naciskiem zmartwionego księcia. I właśnie wtedy, gdy zamierzał zaprzestać swych bezowocnych starań, przed oczami zamajaczyła mu znajoma, męska sylwetka.
-  Vaeril! Gdzieś ty się podziewał? Miałeś wrócić za chwilę, a szukałem cię przez cały dzień. - Przepełniony ulgą głos rozbrzmiał echem wśród leśnej głuszy, napełniając błękitne oczy potokiem łez.
Białowłosy uśmiechnął się najcieplej, jak tylko potrafił, czując, jak całe napięcie momentalnie rozluźnia wszystkie mięśnie. Wyciągnąwszy dłoń ku odnalezionemu kompanowi, spostrzegł jednak, że ten ani myślał jej uścisnąć. Chłopak odsunął się w głąb lasu, kierując ku Sorenowi ostrze swego miecza, a spojrzenie, jakim go obdarzył, ociekało onieśmielającą niechęcią i przeraźliwą apatią.
- Kim ty, do cholery, właściwie jesteś? - warknął, usztywniając ramiona zgodnie ze wszystkimi wskazówkami, jakie niegdyś otrzymał od białowłosego - Nie podchodź!
Acedia zatrzymał się posłusznie, bezgłośnie obserwując wyraźnie odmiennego towarzysza. Cała sytuacja zdawała się dla niego wręcz absurdalna, a z każdym kolejnym podejrzliwym spojrzeniem, jakim zaszczycił go Iversen, książę czuł się coraz bardziej zagubiony.
- Soren. Mam na imię Soren. Przecież się znamy, co cię nagle ugryzło? - Uniósł ręce w geście poddania, nie odrywając wzroku od zdezorientowanych oczu bruneta.
- Nie znam żadnego Sorena. Czego chcesz? - warknął, jednak nieznacznie opuścił dzierżoną klingę
- Jak to nie znasz? - Wargi białowłosego zadrżały nieznacznie, a słowa mimowolnie grzęzły mu w gardle.
Głowę przepełniły setki pytań pozbawionych odpowiedzi, które najchętniej wykrzyczałby całemu światu, gdyby nie stopowała go wciąż gorejąca, królewska etykieta. Zachowanie Vaeril'a budziło wątpliwości, przez dłuższy czas Soren rozważał, czy to jego działania, być może zbyt pochopne i prowadzące do zguby, sprawiły, że brunet nie chciał mieć z nim nic wspólnego. Czy samotne wyjście do miasta było tak naprawdę doskonałym planem ucieczki jak najdalej od białowłosego opresora? Czy Iversen próbował w ten sposób zerwać wszelkie łączące ich relacje? Ciałem księcia wstrząsnęły zimne dreszcze, gdy z uwagą analizował każdy, najdrobniejszy ruch, najsubtelniejszą ekspresję, która pojawiła się na urokliwej twarzy Vaeril'a. Był zdruzgotany, przytłoczony na samą myśl, jak zdewastowany musiał być elf, by ukrywać się przed niedoszłym towarzyszem. Chciał go chronić, a kompletnie zniszczył niczemu winnego chłopaka. 
- Nie pamiętasz, czy pamiętać nie chcesz? - Jego głos drżał, jak nigdy dotąd, gdy pełnym nadziei spojrzeniem wpatrywał się w jedną z najbliższych sobie osób.
- Nigdy się nie spotkaliśmy. Musisz mnie z kimś mylić. - Iversen nie dawał za wygraną, unosząc brwi w pytającym geście. - Jeśli chodzi ci o poprzednich właścicieli, muszę cię zmartwić. Mieszkam tu z bratem już od jakiegoś czasu. - Jego głos wciąż podszyty był wrogością.
Soren niemal krzyknął, słysząc tłumaczenia swego elfiego towarzysza. Mieszkam tu z bratem. Poczuł, jak wszystkie mięśnie mimowolnie się napinają, a zimny pot spływa po zabliźnionych plecach. Dlaczego nie wpadł na to wcześniej? Nie, po prostu nie chciał dopuścić do siebie takiej możliwości. Błękitne oczy zaszkliły się, mocząc policzki potokiem słonych łez. Soren nie próbował już dłużej trzymać nerwów na wodzy, nie miał siły, by dbać o nienaganną reputację. Serce pękło mu na kawałki, gdy zrozumiał, że przekazana Derekowi, macosza zdolność po raz kolejny odebrała mu wszystko, co obdarzył ciepłym uczuciem. Stał więc w milczeniu, oświetlany ostatnimi promieniami zachodzącego słońca, pragnąc jedynie, by Vaeril przypomniał sobie o jego istnieniu. Znienawidź mnie, odrzuć, ale nie zapominaj, ile razem przeszliśmy. 
- Wiem, że nie masz ku temu powodów, ale błagam cię całym sercem, przyjdź tutaj jutro o tej samej porze. - Głos drżał mu jak nigdy dotąd, gdy mimowolnie krztusił się własnymi łzami. - Wszystko ci wyjaśnię.
Nie czekał dłużej, mając wrażenie, że gdyby spojrzał na Vaeril'a po raz kolejny, całkowicie zatraciłby się w rozpaczy. Przeskoczył po raz kolejny, choć nabierające na sile łkanie zmniejszało mu pole widzenia. Nim się obejrzał, znalazł się w pozornie bezpiecznych czterech ścianach gildyjnej kryjówki. Agonia, jaka wstrząsnęła wówczas jego ciałem, nie równała się niczemu, co zdążył dotychczas odczuć.
- Cholerna rodzina królewska, cholerna Ursula, cholerny, kurwa, rodowód! - Wrzasnął, choć głos załamywał się przy każdym rzuconym w eter słowie.
Nie musiał się dłużej powstrzymywać, spuszczając ze smyczy emocje, które tliły się w nim, odkąd ujrzał Vaeril'a w leśnej głuszy. Był sam, nikt nie zobaczy, jak żałośnie słaby się stał. Łzy zdawały się coraz bardziej obfite, gdy rozwścieczony uderzył w najbliższą sobie ścianę. Fizyczny ból, jakiego wówczas doświadczył, choć na chwilę pozwolił Sorenowi zapomnieć o krzywdzie, jaką po raz kolejny wyrządziła mu macocha i jej oddana świta. Był pewien, że to ona nauczyła Dereka magicznej manipulacji, że to ich dwójka, kierowana nieuzasadnioną nienawiścią, wyszarpnęła z jego życia resztki szczęścia, zastępując je realnym koszmarem, który z każdą chwilą trawił Acedię coraz bardziej. 
- Vaeril miał rację. Jestem przeklęty. - Załkał żałośnie, uderzając w ścianę po raz kolejny.
Staromodną tapetę splamiła krew, gdy raz za razem oddawał się fizycznym cierpieniom. Wpadł w szał, podsycany rozpaczą i niewyobrażalną wręcz furią. Oczy ociekały nienawiścią, gdy bezmyślnie zrzucał z półek kolejne przedmioty, wywracał meble, próbując w ten sposób zapełnić przytłaczającą go pustkę. Kolejne rany przyozdabiały jego ciało, brudząc białe odzienie szkarłatem własnej posoki. Gdy ostatni z ozdobnych tomów wylądował w kącie, chłopak najzwyczajniej osunął się na podłogę, ukrywając opuchniętą twarz w dłoniach. Nienawidził jej. Nienawidził faktu, jak bardzo starała się go zniszczyć. Nienawidził własnego nazwiska i stanu społecznego, w jakim przyszedł na świat. Pragnął jedynie zaznać szczęścia po wszystkich tych latach samotności i przywdziewania kamiennej, plugawej maski, która niszczyła go od środka. 
- Jesteś skazany na porażkę. - Wymamrotał, gdy mieszanina krwi i łez spływała po jego policzkach.
Płakał przez całą noc, na nowo przeżywając koszmar, jakiego doświadczył cztery lata temu. Matko, gdybyś wciąż żyła, nie doszłoby do tragedii. Wszelkie rany zdawały się otwierać, wyniszczając każdą komórkę jego ciała. Gdy w końcu zdołał się uspokoić, dobijało południe, a wycieńczony, odwodniony organizm odmawiał posłuszeństwa. Soren zataczał się po każdym kroku, nie mając wystarczająco siły, by choćby krzyknąć. Emocje cię zniszczyły. Cudem dotoczył się do kompletnie zdewastowanego łóżka, osuwając się na nie z głuchym trzaskiem. Zaśnij, błagam, zaśnij choćby na chwilę - Vaeril, choć nie pamięta, kim jesteś, nie może zobaczyć cię w tym stanie.
***
Powiewy zimnego, wieczornego wiatru owiewały wciąż zaczerwienioną skórę, poruszając nieumiejętnie zawiniętymi bandażami na dłoniach. Dał się ponieść emocjom i teraz, gdy rozpacz przerodziła się w determinację, żałował, że pozwolił sobie na chwilę słabości. Zdrowy rozsądek, podsycany niegasnącym pragnieniem zemsty podpowiadał mu, że to jeszcze nie czas, że nie może poddać się bez walki. I choć widmo utraty wszystkiego, co cenił, wciąż rozrywało mu serce, przysiągł przed samym sobą, że nie spocznie, dopóki nie odegra się na Ursuli, Dereku i wszystkich tych, którzy potajemnie dybali na jego życie. Właśnie tego chciałaby jego matka.
Nie czekał długo, nim Vaeril wyłonił się spomiędzy drzew, wyciągając przed siebie błyszczące ostrze miecza. Brak zaufania związany z magiczną amnezją ranił Sorena, jednak coś sprawiało, że białowłosy niewyobrażalnie cieszył się z faktu, że Iversen zdecydował się pojawić.
- Mów. - powiedział twardo, zatrzymując się po drugiej stronie niewielkiej polany
Acedia odetchnął głęboko, czując, jak emocje ponownie dają o sobie znać. Przymknął oczy, odgradzając się w ten sposób od przytłaczającej rzeczywistości, zaciskając owinięte zakrwawionymi opatrunkami pięści. Dasz radę, musisz być silny.
- Poznaliśmy się już. W Ekhynos, kiedy pracowałeś jako barman. Wylałeś na mnie czyjegoś drinka. - Zaśmiał się żałośnie, mając wrażenie, że niewinne wspomnienia sprzed kilku miesięcy były niczym w porównaniu z problemami, z jakimi borykali się obecnie. Nie mieli wówczas pojęcia, co ich czeka.
Acedia rozpoczął więc swą okrojoną opowieść o niezwykłych przygodach, jakich doświadczyli. Nie mieli zbyt wiele czasu - słońce chyliło się ku zachodowi, a książę doskonale zdawał sobie sprawę, że przetrzymywanie Vaeril'a zbyt długo mogło skończyć się dla nich tragicznie. Derek był nieobliczalny. Soren nie wgłębiał się więc w zbędne szczegóły, przeskakując pomiędzy wątkami, by wydobyć z nich wszytko to, co miało jakiekolwiek szanse przebić się przez wytworzoną magicznie ścianę, która wykluczyła białowłosego z elfickiego życia. Opowiedział więc, jak razem uciekli z więzienia, jak ruszyli w irracjonalną podróż, by odnaleźć Dereka. I choć wspomnienie starszego Iversena napełniało Acedię przeraźliwą wręcz nienawiścią, wiedział, że jeśli o nim nie wspomni, nigdy nie będzie wystarczająco wiarygodny, by odzyskać Vaeril'a.
- Kłamiesz. Mieszkam z bratem odkąd pamiętam, dlaczego miałby mnie porzucić. - warknął nagle, wybijając Sorena z rytmu, a jego palce ciaśniej owinęły się wokół rękojeści miecza
- Nie kłamię. Nie mam w tym żadnego celu. - Jego głos był przerażająco wręcz spokojny. Najwidoczniej wszystkie emocje opuściły księcia wraz z wczorajszym wybuchem.
Nie dokończył swej opowieści, mając wrażenie, że z każdą chwilą Iversen staje się coraz bardziej podejrzliwy, niepewny, czy dalsza rozmowa z pozornym nieznajomym miała jakikolwiek cel. Soren westchnął ciężko, czując, jak grunt powoli osuwa mu się pod nogami. Był w kropce. Od samego początku wiedział, że popisowe zaklęcie Ursuli nie było łatwe do przełamania, jednak z jakiegoś powodu wciąż łudził się, że tym razem mu się uda. 
- Masz zdolności lecznicze, prawda? - zapytał w końcu, gdy pod wpływem chwilowego impulsu podwinął koszulę, odsłaniając pamiętne rany na brzuchu - Gdyby nie twoja pomoc, zginąłbym już po pierwszej z nich. Zawdzięczam ci życie, Vaelirze Iversenie. 
I znacznie więcej, niż życie. Uśmiechnął się niemrawo, opuszczając odzienie, zakrywając tym samym pokryte bliznami fragmenty ciała. Acedia powoli tracił pomysły, jak mógłby wyrwać towarzysza z sideł przeraźliwej klątwy. Nie zdążył jednak ponowić swych starań, gdyż przyspieszone, niebywale ciężkie kroki przykuły uwagę obydwu znajdujących się na polanie mężczyzn. Soren czuł, jak pot spływa mu po plecach, gdy odruchowo zacisnął dłonie wokół rękojeści miecza, szykując się do przeskoku jak najdalej stąd.
- Vaeril! - Pełen sztucztnej opiekuńczości głos zapowiedział nadejście starszego Iversena, odzianego w pełną zbroję. Zupełnie jakby czekał, by stoczyć pojedynek.
Choć wykrzykiwał imię swego brata, nie spojrzał na niego choćby raz, poświęcając całą swą uwagę stojącemu naprzeciw Sorenowi, który w duchu modlił się, by nie doszło między nimi do walki. Choć z całego serca pragnął skrócić Dereka o głowę, doskonale wiedział, że w ten sposób nie zniweluje zaklęcia, którym omamiono Vaeril'a.
- Ty...to twoja wina! - Wyjął miecz z pochwy, obrzucając Sorena wyssanymi z palca oskarżeniami. 
- Nic przecież nie zrobiłem. - Syknął białowłosy, wzmacniając uścisk wokół rękojeści. Jeszcze chwila, niedługo przeskoczysz. - Wiem, że Ursula kazała ci mnie nienawidzić, ale nie mieszaj w to swojego brata. Nie jest niczemu winny. - Jego oczy momentalnie przepełniła determinacja, zmieszana jednak z nikłą dozą zwątpienia, czy otwarta konfrontacja z Iversenem miała obecnie jakikolwiek sens. 
Spojrzenie, jakim obdarował go starszy z braci bez wątpienia mogłoby zabić, gdyby dać mu taką możliwość. Soren zrozumiał, że każda sekunda coraz bardziej przybliżała ich do walki, która niewątpliwie skończyłaby się śmiercią jednego z nich. Odgarnął więc włosy z czoła, stając pewniej na nogach.
- Nie będę z tobą walczyć. Nie zrobię tego Vaeril'owi. - warknął, rzucając wspomnianemu mężczyźnie ostatnie, pełne nadziei spojrzenie, nim po raz kolejny przeskoczył, pozostawiając rodzeństwo na skąpanej w mroku polanie. To jeszcze nie koniec, gwardzisto.

[Vaeril?]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz