sobota, 4 stycznia 2020

Od Anavii do Valian


Kobieta niczego innego nie pragnęła jak zalać się w trupa. Od tygodnia przeprowadzała wykłady z najbardziej oporną grupą, jaka tylko dotychczas się jej trafiła. Osoby tam z samego początku wydawały się w porządku. Notowały, zadawały konkretne pytania, jak i z uwagą słuchały, jednak nie na długo. Każde kolejne spotkanie było coraz gorsze a Anavia jako kobieta raczej „cierpliwa do czasu” - swoją cierpliwość już straciła. Młode pokolenie irytowało ją do granic możliwości. Jako wykładowczyni, oczekiwała tylko uwagi na wykładach i należnego każdemu nauczycielowi respektu. Niestety uczniowie nie okazywali jej nawet odrobiny szacunku. Całkowicie ją lekceważyli, nie skupiali się na tym, o czym mówiła. Egzamin wstępny poszedł im nadzwyczaj fatalnie, ale nie traciła nadziei, wierzyła, że będzie w stanie wpoić im brakującą wiedzę. Otóż — nie tym razem.
W takich okolicznościach wydawało się oczywiste, że należy udać się do karczmy. Liczyła, że odnajdzie sens na dnie kufla mocnego piwa. Jej nerwy były napięte bardziej, niż na niejednym polu bitwy i miała nieodparte wrażenie, że za moment pękną. Jak nigdy potrzebowała ukojenia, jakie niósł ze sobą alkohol. Zaleje się dziś w trupa albo jutro na wykładzie przyładuje uczniowi tak w nos, że będzie w praktyczny sposób, demonstrować jak się go składa.
O ironio, jej nerwy były bardziej zszargane po wykładach, niż po powrocie z pola walki. Te młode łebki wpędzą ją jeszcze w nałóg.
Usiadła zrezygnowana przy stole, wołając o kufel piwa z domieszką czegoś mocniejszego. Czuła się całkowicie wypompowana i można powiedzieć, że siedziała niczym flak na krześle. Oczyma wyobrazi, widziała tylko, jak dostaje swój upragniony trunek, po czym wraca do domu i pada na łóżko. Niczego innego tak nie pragnęła, jak właśnie tego. Karczmarz postawi przed nią kufel zimnego trunku, zdążyła upić łyk, kiedy w tym samym momencie go wypluła wystraszona hukiem. Do pomieszczenia wbiegł mężczyzna. Był blady jak trup, stanął sparaliżowany, jakby nie wiedział co zrobić. Wziął parę szybkich oddechów i nerwowo rozejrzał się po karczmie.
- Błagam, ludzie... - Wysapał. - Jakiś demon, banshee chyba... poszarpał mojego towarzysza, jakiegokolwiek medyka, błagam was. - Wyjęczał.
- Kurwa. - Powiedziała sama do siebie po czym, wstała szybko od stołu. - Prowadź do niego, byle żwawo. - Złapała mężczyznę mocno za ramie i wyprowadziła z budynku. Myślą wróciła tylko tęskno, do osamotnionego piwa.
***
Szli dość energicznie, jej przewodnik, co chwila tracił oddech, przerażony. Navi nie miała pojęcia czy był przestraszony zobaczenia demona, czy tym, że wrócą do trupa. Była zirytowana niedopitym trunkiem, jak i faktem, że prawdopodobnie, śpieszą się nie potrzebnie. Dobrze wiedziała, że napotkanie demona, jakiegokolwiek, i wyjście z tego żywym — graniczyło z cudem. A skoro mowa była o Banshee, dla niej sprawa była już dość oczywista. Mężczyzna, zamiast biegać i błagać o pomoc, powinien od razu udać się do grabarza lub kopać dół. Nawet jeśli ten człowiek uszedłby z tego żywy, zabiło go to, że ten palant, zamiast go opatrzyć, zostawił go. Zmarszczyła tylko brwi wściekła. Była po ciężkim dniu... tygodniu, a teraz pędziła na złamanie karku, by uratować nieboszczyka. Przeklinała w duchu mężczyznę, za to, że zostawił swojego przyjaciela. Już zdążyła pogodzić się z myślą, że najzwyczajniej w świecie zastaną, porozwieszane wesoło flaki na drzewach.
- Mam nadzieje, że będzie jeszcze żył.- Navi powstrzymała się, by nie rzucić, lekceważącą obelgą w jego stronę, słysząc te słowa.
- Nie chcę cię niepotrzebnie martwić ani nastawiać na najgorsze... - Zaczęła powoli. - Ale prawdopodobnie, śmieszymy się do trupa.
Nadal, idąc mężczyzna, obrócił się do niej przez ramie. Wyglądał co najmniej tak, jakby miał się za chwilę rozpłakać.
- Jeśli byś z nim został i opatrzył jego rany, i dopiero wtedy ruszył po pomoc... - Kręciła przy tym wymownie dłonią. - Wtedy, może jeszcze, by żył, ale tak to... zostawiłeś go i myślę, że zdążył już sczeznąć.
- Nie prawda! - Podniósł głos, który mu się całkowicie łamał.
- Posłuchaj no, starałam się być, delikatna jak mogę, ale kurwa już nie mogę bardziej. - Stanęła i skrzyżowała ręce. - Pogódź się z myślą, że będziemy ciągnęli, w drodze powrotnej, trupa... I racz docenić fakt, że łaskawie spróbuje go uratować, o ile będzie żył, a teraz prowadź i mnie już nie denerwuj. - Machnęła na niego ponaglająco ręką.
Zrozpaczony wieśniak tylko się odwrócił i ruszył szybkim krokiem przed siebie.
Nie miała ochoty ani siły, tłumaczyć tego chłopowi, który nie znał podstawowych zasad udzielania pierwszej pomocy. Westchnęła tylko ciężko, nad swoim losem i poziomem edukacji najniższych warstw społecznych.
Jeśli los będzie chciał ich ubić, to przywitają się z demonem, który będzie jadł kolacje, a na deser zeżre i ich. Czuła to w swoich kościach. Demon nie zostawia swojego posiłku tak szybko, a ten pewnie nie zdążył się dobrze wgryźć, a oni już mu przeszkodzą. Jeśli faktycznie go tam zastaną to czuła, że jej koniec jest już bliski. Myślała, że zginie z godnością, na polu bitwy, próbując ratować ludzie życie, ale nie. Zginie w lesie, zeżarta przez demona i tak zostawiona.
Tak naprawdę, przez tę drogę, nie zwracała uwagi na to, co bredzi jej aktualny towarzysz. Miała wrażenie, że co chwila traci oddech i się dusi. Była pod niezwykłym wrażeniem, tego, jak widok krwi i flaków potrafi wyprowadzić ludzi z równowagi. Tracą kontrole, ogarnia ich przerażenie, szok, jak i obrzydzenie w niektórych przypadkach. Dla niej stało się to całkowicie normalne, jednak nie powinna się odzywać. Ją do skraju nerwowego doprowadziła grupa studentów, a potrafiła widzieć człowieka obdartego ze skóry bez cienia emocji.
- Daleko jeszcze? - Rzuciła zniecierpliwiona. Im dłużej szli, tym bardziej ostygał trup. Nie miała ochoty przeciągać sztywnej dechy, taki kawał.
- Nie, nie, jesteśmy już prawie na miejscu. - Co prawda, ledwo go zrozumiała, ale tyle było dla niej jasne. Z trudnością łapał powietrze i słyszała świst jego oddechu. Zastanawiała się, czy to skutek zmęczenia, czy też, w niedalekim czasie będzie dwa metry pod ziemią. Całkowicie to zignorowała, skupiając się na drodze.
Tyle z tego dobrego, że w lesie było przyjemnie chłodno. Długo nie musiała czekać. Z impetem przywaliła głową o plecy mężczyzny, który nagle stanął jak wryty.
- Przepuść mnie. - Podniosła głos i znowu złapała go za bark i przesunęła. Jednakże widok, który zobaczyła, sprawi, że sama stanęła. To było coś, czego definitywnie, się nie spodziewała i nie była na to gotowa.
Na niewielkiej polanie, znajdowało się obozowisko. Widać wyraźnie było, że znajdowali się tutaj już któryś dzień z kolei. Dwa, prowizorycznie, rozstawione namioty, przy których znajdowały się porozrzucane bagaże. Zdecydowanie nie można było powiedzieć, że panował tu ład. Resztki prowiantu walały się dosłownie wszędzie, a najwięcej było ich obok ogniska. Na nim, piekł się świeżo oskórowany gryzoń. Wyglądał jak szczur, ale medyczka, wolała myśleć, że to jednak zając. Czymkolwiek by to mięso nie było, zaczynało pachnieć smakowicie, co tylko wzmogło jej apetyt.
Oczywiście, nie wpadła w osłupienie na widok, piekącego się, chyba, szczura — nie takie rzeczy się przecież widziało.
Na pniakach drzew, obok paleniska, siedział sobie, o dziwo, żywy delikwent, a zaraz obok niego — demon. Wyglądała jak kobieta i to dość ładna, swoją drogą. Biała skóra, jak i włosy, sprawiały wrażenie, że ma się do czynienia z żywą lalką. Miała delikatną posturę ciała. Przy czym, właśnie najzwyczajniej w świecie, ucięli sobie pogawędkę. Poszkodowany siedział z nogą owiniętą jakąś brudną szmatą, co wręcz, przeraziło Anavie bardziej, niż towarzystwo demona. Na widok przybyłych, demonica przerwała rozmowę i zwróciła się do nich. Medyczkę przeszył wzrok białowłosej. Uśmiechnęła się do nich.
- Nie powinniście polować na mojego jelenia. - Wstała, otrzepała spódniczkę. - Bo tak się akurat składa, że go lubię. - Przerwała na chwile. - A mam dość celne oko. - I w tym samym momencie nóż wylądował na drzewie, przy którym stała medyczka.
Przełknęła ślinę. Jej ostatnią myślą było to, że jeśli przeżyje, to poświęci się edukacji pospólstwa, w przypadku ataku demona. Widok rany, owiniętej brudną szmatą, to było dziś dla niej za dużo.

[Valian?]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz