wtorek, 28 stycznia 2020

Od Sorena do Vaeril'a

Jego nogi samoistnie skierowały się do odpowiedniego namiotu, jakby rozumiejąc, czego pragnął wówczas najbardziej. Woń jej perfum i stłumione westchnięcie powitały go już sekundy po odsunięciu szkarłatnej kotary, a nikły uśmiech rozświetlił twarze obydwu monarchów. Nie potrzebowali słów, by ponownie złączyć się w jedno, stykając rozgrzanymi z żalu ciałami - Soren, choć jeszcze kilka dni temu uznawał spotkanie z siostrą za koszmar, którego nigdy nie chciałby doświadczyć, wówczas, gdy miał ją w zasięgu ręki, trzymając w zabliźnionych ramionach, marzył jedynie, by czas stanął w miejscu. Słone łzy spływały po ich policzkach, gdy w pośpiechu rzucali ku sobie płynące z serca ostrzeżenia i zapewnienia, że niedługo ponownie się spotkają. Starszy Acedia odczekał jeszcze chwilę, nim dobrowolnie oswobodził siostrę z czułego uścisku i wytarłszy zaczerwienione od płaczu oczy, opuścił ją po raz kolejny, powracając do skrytego w mroku Vaeril'a.
I choć po spędzonych razem miesiącach oboje powinni przywyknąć do pospiesznie podejmowanych decyzji, podszytych czystym szaleństwem, każda kolejna przygoda napełniała ich serca nieznaną dotąd odmianą podekscytowania i stresu. Soren uśmiechnął się jednak, po raz kolejny skrywając swe prawdziwe emocje pod starannie dobraną maską. Gnając za utraconym przez Iversena szczęściem zbiegli z garnizonu, pod osłoną nocy umykając świdrującym spojrzeniom zakutych w zbroję strażników. Wraz z chwilą, w której ich stopy uderzyły o miękkie podłoże, tak odmienne od obozowej piaskownicy, oboje odetchnęli z ulgą. Brunet uśmiechnął się szeroko, najpewniej zdając sobie sprawę, że w tamtym momencie nic nie stało im na przeszkodzie w odnalezieniu Dereka - Soren z całego serca pragnął cieszyć się fortuną elfiego kompana, jednak odbijające się echem przekonanie o niechybnej zgubie skutecznie pochłaniało całą jego uwagę. Musiał poświęcić się dla Vaeril'a, po tym wszystkim był mu to winien. Gdy lodowate powietrze otulało jego rozgrzaną z wysiłku skórę, myślał jedynie o tym, jak uciec, nim ich wspólna historia osiągnie punkt kulminacyjny.
***
Trwali w bezruchu już od dłuższego czasu, powoli tracąc nadzieję na pojawienie się starszego Iversena, a przynajmniej w mniemaniu Acedii dalsze oczekiwanie zdawało się bezcelowe. I choć kilkukrotnie próbował przekonać Vaeril'a, by zrezygnowali, upatrując w całym zamieszaniu idealną okazję do ocalenia własnej skóry, brunet pozostawał głuchy na wszelkie prośby. Chcę poczekać. Białowłosy nerwowo przygryzł wargę, stukając palcami o rękojeść przyczepionego do pasa puginału. Czekali więc, a Soren nie odezwał się już ani słowem, czując, że wisząca w powietrzu, desperacka walka o własne życie wkrótce sprawi, że rozpłacze się niczym dziecko, znacząco tracąc w oczach swego towarzysza.
Chwila prawdy zdecydowała w końcu nadejść, pojawiając się w drzwiach obserwowanego przezeń domu. Żywa kopia Vaeril'a, wyraźnie zirytowana bezowocną podróża do sąsiedniego królestwa, lecz zadowolona ze spotkania z rodziną, weszła do środka, nie odwracając się za siebie. Książę uniósł brwi w pytającym geście, niepewny, dlaczego młodszy Iversen nie odezwał się choćby słowem, by zwrócić na siebie uwagę brata, którego tak desperacko wyglądał, jednak wystarczyło jedno spojrzenie w stronę przepełnionej żalem twarzy, by zrozumieć, co tliło się wówczas w jego głowie.
- Przepraszam cię - Jego słowa ociekały dobrze znaną Sorenowi rozpaczą. - To wszystko było tak bezsensowne. Tyle poświęciliśmy na tego śmiecia, a on na to nie zasługiwał. Mogłem zostać w Ekhynos - dodał ciszej, ukrywając twarz w dłoniach. - Oszczędziłbym ci tego wszystkiego. Tak bardzo mi przykro. 
Acedia milczał, nie potrafiąc wydusić choćby słowa pocieszenia. Nie dlatego, że cała sytuacja go przytłoczyła, chłopak najzwyczajniej doskonale rozumiał, jak destrukcyjne okazuje się przekonanie, że własna rodzina wbiła ci nóż w plecy. Gdy zimne ostrze przecina twą skórę, a potoki łez usuwają strzaskane fragmenty zaufania, nie ma siły, która potrafiłaby uśmierzyć ból. Znalazł się w podobnej sytuacji cztery lata temu, doskonale rozumiał, jak potężny bagaż emocjonalny zrzucono właśnie na elfickie ramiona, siłą wyrywając resztki dziecięcych marzeń o odnalezieniu brata i związanej z tym sielance. Soren westchnął ciężko, ze smutkiem wpatrując się w roztrzęsionego bruneta - po raz kolejny czuł się bezsilny w starciu z rodzinnymi problemami, które jemu samemu od dawna wymknęły się spod kontroli. Czuł się winny. Choć przez całą podróż dręczyło go przeświadczenie, jakoby niszczył kompanowi życie, dopiero teraz, gdy ukazał swe prawdziwe emocje, Soren poczuł, jak grunt osuwa się mu pod nogami. Gdybym nie zaproponował ci tego idiotycznego planu, byłbyś bezpieczny. Milcząc, odważył się jedynie położyć swą zabliźnioną dłoń na plecach towarzysza, subtelnie poruszając nią w górę i w dół. Jestem tu dla ciebie, nie zostałeś całkowicie sam. Z całego serca pragnął wykrzyczeć te słowa, jednak przeświadczenie, jakoby mógł jeszcze bardziej zaognić sytuację, sprawiło, że ograniczył się do desperackich marzeń, że Vaeril odczyta niewerbalne sygnały. Delikatne gesty zdawały się jednak zbyt błahe w obliczu łkającego elfa o złamanym sercu, a Soren czuł, że każda przelana przezeń łza ściekała również po jego anielskich policzkach. Impulsywnie owinął więc swe ramię wokół torsu chłopaka, przyciągając go bliżej siebie. Wpleciona w brązowe kosmyki dłoń gładziła przepełnione negatywnymi myślami lico, a wykrzywione w pocieszającym uśmiechu usta szeptały głuche pocieszenia. Nie jesteś sam.
- Jeszcze nie wszystko stracone. - mruknął najpewniej, jak tylko potrafił, choć doskonale wiedział, że słowa na niewiele się zdadzą - Bycie głową rodziny i posada gwardzisty są wymagającymi zajęciami, zwłaszcza gdy służy się komuś takiemu jak Ursula. - W głębi serca cieszył się, że Vaeril nie mógł zobaczyć obrzydzenia, jakie wywołało wypowiedzenie macoszego imienia. - Nie zaszliśmy tak daleko, żeby teraz odpuścić. Kochasz Dereka i jestem pewien, że on ciebie też. 
Nie rozumiał, dlaczego wciąż brnął w to bagno, które z każdą chwilą wciągało go coraz głębiej. Mógł odejść, przekonać Vaeril'a, jak bestialski i niewarty uwagi okazał się jego brat, lecz z jakiegoś powodu recytował moralizatorskie formułki, namawiając towarzysza, by próbował dalej. Prosisz się o śmierć, Sorenie. Białowłosy nie darzył starszego Iversena żadną sympatią od chwili, gdy dowiedział się o pełnionej przez niego posadzie i niezaprzeczalnie morderczych intencjach, które kierował w stronę młodego monarchy - uraz przerodził się jednak w szczerą niechęć, gdy na własne oczy przekonał się o otaczającym Dereka dobrobycie, podczas gdy jego młodszy brat ledwo wiązał koniec z końcem, z nadzieją czekając na powrót brata, który nie zamierzał nadejść. Acedia był wściekły, jednak doskonale zdawał sobie sprawę, że dla dobra Vaeril'a nie mogli zrezygnować, nie w chwili, gdy wciąż istniał cień szansy na ponowne zjednoczenie Iversen'ów. 
Wypuścił w końcu elfa z żelaznego uścisku, w milczeniu oczekując jakiejkolwiek reakcji, która poprowadziłaby ich dalej. Roztaczająca się wokół nich cisza, przerywana jedynie przez nieregularne pociągnięcia nosa stawała się wręcz przytłaczająca, a Soren czuł, że jeśli potrwa jeszcze przez chwilę, zmuszony będzie wziąć sprawy w swoje ręce. Ku szczęściu, a może i nie, obu z nich, Vaeril odkaszlnął w końcu, ospale podnosząc się do pionu.
- Chodźmy stąd. - Drżący głos napełnił Acedię nowym rodzajem desperacji.
Otarłszy rękawem resztki łez, brunet zaczął iść przed siebie, a płynąca od niego żałość sprawiła, że Soren czuł coraz większą ochotę przytulenia chłopaka po raz kolejny i nieustannego zapewniania, że jeszcze nie wszystko stracone. Powstrzymał jednak swe niespodziewanie uprzejme zapędy, mozolnie krocząc za przybitym towarzyszem. 
***
Po ciągnącej się w nieskończoność bezsłownej wędrówce wylądowali w nieznanej żadnemu z nich karczmie, wyglądającej jednak na tyle solidnie i bezpiecznie, by zaufać jej na choćby jedną noc. Soren zapłacił za obydwa łóżka, zaprowadzając wciąż rozżalonego Vaeril'a na górę. Mężczyźni usiedli na przeciwległych łóżkach, a zagęszczająca się atmosfera sprawiła, że Acedia z każdą chwilą coraz bardziej pogrążał się w szaleństwie. Poczucie winy zdawało się wręcz przytłaczające, potęgowane dodatkowo widokiem zaczerwienionych od płaczu oczu bruneta. Chłopak niewątpliwie cierpiał, a Soren czuł, że gdyby nie ciążące nad nim fatum, Vaeril nigdy nie musiałby posmakować tak dotkliwego cierpienia. Gdyby tylko nie upił się tamtego dnia w Ekhynos, gdyby tylko nie dał się przytłoczyć emocjom po nieszczęsnym kontrakcie, wszystko skończyłoby się szczęśliwie. Cholerna Gildia, cholerna korona. Głowa pękała wręcz od widm minionych wydarzeń i wewnętrznego konfliktu pomiędzy własnymi pragnieniami a złożoną Iversen'owi obietnicą - rycerski honor sprawił w końcu, że białowłosy gwałtownie stanął na nogach, rzucając jedynie szybkie wyjaśnienie, jakoby zamierzał udać się do miasta, by uzupełnić zapasy. W mgnieniu oka opuścił karczmę, porywając w pospiechu skrawek rzuconego na jednym ze stołów papieru i leżące nieopodal pióro. Jego plan zdawał się szalony, jednak jeśli Derekowi choć trochę zależało na młodszym bracie, a książę szczerze wierzył, że tak właśnie było, nie mieli nic do stracenia. Spisany w pośpiechu list, pozbawiony jakichkolwiek danych osobowych, zawierający jedynie lokalizację i dokładną godzinę, miał posłużyć jako karta przetargowa dla lepszej przyszłości jednego z nich. I choć przez dłuższą chwilę walczył sam ze sobą, w końcu pozostawił ją na progu obserwowanego wcześniej domu, pukając ile sił w masywne, drewniane drzwi. Przeskoczył wraz z chwilą, gdy klamka zachybotała niepewnie, zwiastując nadejście jednego z domowników. W głębi swego bijącego z przerażenia serca błagał jedynie, by nie pomylił się co do Dereka.
***
- Wstawaj, wychodzimy. - Jego głos zdawał się władczy, podobny do tego, jakim jego ojciec zwykł wydawać rozkazy. - Nie mamy chwili do stracenia.
Wparował do wynajętego pokoju bez zapowiedzi, wyraźnie zaskakując wciąż przygaszonego Vaeril'a. Chłopak oponował, nie mając najmniejszej ochoty opuszczać ciepłego lokum, jednak seria królewskich, surowych spojrzeń i hiperbolizowanych argumentów sprawiły, że brunet przystał na kolejną szaleńczą propozycję swego towarzysza. Soren niemal siłą wyciągnął chłopaka na zewnątrz, kierując pomiędzy krętymi uliczkami, by w końcu zatrzymać się pod jednym z najbardziej charakterystycznych miejsc Amilieu - pomnikiem na cześć żelaznej damy, fontannie, służącej za osobliwe centrum stolicy. Acedia zwolnił kroku, rozglądając się uważnie w poszukiwaniu gościa, którego zaprosił na niespodziewaną rozmowę i ku własnej uldze spostrzegł, że ten jeszcze się nie pojawił.
- Możesz mi wytłumaczyć, po co to wszystko? - Vaeril zatrzymał się gwałtownie, żądając odpowiedzi. 
Białowłosy milczał, próbując odnaleźć odpowiedni sposób, by przekazać towarzyszowi wszystko to, co kłębiło się w jego głowie. Już niedługo wszystko dobiegnie końca. Cisza przeciągała się w nieskończoność, gdy Soren starannie układał swą pełną goryczy wypowiedź, lecz dźwięk ciężkich, stanowczych kroków, który nagle rozległ się w jednej z dalszych uliczek skutecznie zmusił go do działania.
- Ostatnie miesiące były najlepszym, co spotkało mnie w życiu przez ostatnie kilkanaście lat. - Zimny pot spływał mu po plecach, a głos przyspieszał wprost proporcjonalnie do stukotu żołnierskich butów. - Nie żałuję ani chwili i cieszę się, że razem podróżowaliśmy. Dlatego nie pozwolę, żebyś nieświadomie popełnił moje błędy i podążył tą samą ścieżką. - Odruchowo położył dłoń na rękojeści puginału. - Mam nadzieję, że ci się poszczęści. Żegnaj, Vaelirze, cieszę się, że się poznaliśmy.
Wraz z ostatnim wypowiedzianym słowem rozpłynął się w powietrzu, przeskakując na jeden z okrytych cieniem stropów. Odetchnął z ulgą, opierając się plecami o lodowatą ścianę budynku. I choć serce bolało go z żalu, że to najprawdopodobniej ostatni raz, gdy zobaczył Iversena, doskoanle wiedział, że dla bezpieczeńśtwa ich obu nie mógł dłużej przy nim pozostać. Sklecone w pośpiechu, lecz całkowicie szczere pożegnanie zdawało się teraz zbyt ubogie, wyzbyte z odpowiednich emocji, jednak Soren czuł, że gdyby spędził pod fontanną choćby sekundę dłużej, Derek bez zawahania poderżnąłby mu gardło.
Zamknął oczy, ignorując ból związany ze świeżozagojonymi ranami, gdy znajomy głos wytrącił go z równowagi. Nie mógł odejść, nie dopóki na własne oczy nie upewni się, że Vaeril jest bezpieczny. Zresztą i tak nie miał gdzie się podziać. Przykucnął więc pod dachem i upewniwszy się, że zajął pozycję, z której z całą pewnością nie zauważy go żaden z braci, trwał w bezruchu, obserwując zaimprowizowane spotkanie obydwu Iversenów.

[Vaeril? I'm so sorry]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz