Paraliżujący ból wstrząsnął jego ciałem, wywołując przeciągłe syknięcie. Z nienawiścią wypisaną na twarzy i potokiem bluźnierstw cisnących się na usta, otworzył leniwie oczy, niemal natychmiastowo mrużąc je z powodu ostrego, porannego światła. Nim zdążył choćby pomyśleć o tym, gdzie się znajduje lub jakim cudem nie wyzionął jeszcze ducha, świdrujący głos Vaeril'a wypełnił jego głowę, powodując kolejne agonalne warknięcie. Każdy, choćby najcichszy dźwięk zdawał się wojenną arią, gotową siłą wydrzeć resztki dobrego samopoczucia. Z ogromnym trudem skierował swe przekrwione, wyraźnie zmęczone spojrzenie w stronę ucieszonego towarzysza, nie rozumiejąc jednak ani słowa, które skierował ku białowłosemu. Po serii westchnięć i nieudolnych gestów młodzieńcy zdołali znaleźć wspólny język, a Soren, przypominający obecnie pokrzywdzone dziecko, a nie królewskiego potomka, jednym haustem opróżnił przyniesione przez bruneta naczynie. Woda pobudziła zadrapane, wyżarte przez truciznę gardło, skutkując niemal astmatycznym atakiem kaszlu, zabrudzając koszulę mieszaniną bezbarwnej cieczy i resztek zakrzepłej krwi. Skinieniem głowy podziękował towarzyszowi, wciąż z trudem łapiąc oddech - choć z całą pewnością żył, czuł się, jakby od dawna gryzł piach. Elf cierpliwie czekał, lustrując księcia zatroskanym, wyrozumiałym wzrokiem. Białowłosy mógłby przysiąc, że ciepło, jakie od niego biło, mimowolnie sprawiało, że z każdą chwilą czuł się coraz lepiej. I właśnie wtedy, gdy gotów był wypowiedzieć swe pierwsze od dawien słowo, całą jego uwagę przykuł owinięty wokół ramienia bandaż, upstrzony szkarłatnymi plamami. Soren zachłysnął się lodowatym powietrzem, z trudem powstrzymując kolejny atak, gdy jego serce z każdą chwilą przyspieszało coraz bardziej. Czy szaleńczy plan przeskoczenia z drugą osobą do tego doprowadził? Czy to on, okradziony z umiejętności logicznego myślenia, nieświadomie doprowadził do rozszczepienia? Z każdą chwilą zaczynał żałować, że w ogóle się obudził - umarłby wyzbyty ze świadomości, że z jego winy Vaeril cierpiał po raz kolejny. Zacisnął szczękę i w akompaniamencie agonalnych piśnięć zbliżył się do swego towarzysza, przejeżdżając otępionym spojrzeniem po każdym, choćby najdrobniejszym zadrapaniu, jakie zdołał zauważyć - czuł przytłaczające wręcz poczucie winy, snując kolejne teorie na temat genezy licznych skaleczeń i zasklepiających się powoli ran.
- Zaatakowały nas potwory. - Vaeril jakby wyczytał malujące się na twarzy Sorena emocje, spokojnym tonem rozwiewając wszelkie wątpliwości. - Ja...starałem się obronić wóz. Efekty widać od razu. - Zaśmiał się cicho, a Acedia poczuł, jak ogromny kamień spada mu z serca.
I choć wypowiadane przezeń słowa odciążyły księcia z przytłaczającego, emocjonalnego bagażu, w głębi duszy wciąż czuł, że to on stał za tymczasowym kalectwem Iversena. Gdyby tylko był bardziej ostrożny, nikt nie musiałby się dla niego narażać. Vaeril nie poprzestał jednak na okrojonych tłumaczeniach, wkrótce zaszczycając białowłosego resztą opowieści, zaczynając od chwili, gdy raniony sztyletem książę stracił kontakt z rzeczywistością, kończąc na szczątkowych informacjach, jakie pozyskał na temat swego brata. Anioł z trudem wytężał wszystkie zmysły, próbując wyłapać jak najwięcej szczegółów, lecz wstrząsający ciałem ból i wzmagające na sile odgłosy krzątaniny skutecznie utrudniały przyswojenie większości informacji. Nim dotarli do końca historii, przed ich obliczem stanął surowo wyglądający polimorf, wlepiający w obu młodzieńców swe obrzydliwe spojrzenie podkrążonych oczu.
- Nasza dama w opałach w końcu wstała. - Warknął, spluwając pod nogi. - Nawet nie próbuj się stąd ruszać, pokrako. Jeden nieudacznik mi wystarczy. - Spojrzenie, jakie posłał Vaeril'owi sprawiło, że pomimo braku sił Soren gotów był skoczyć wojownikowi do gardła. - Ruszamy dalej.
Z pobłażaniem machnął ręką, odchodząc w jedynie sobie znaną stronę. Acedia czuł, jak wzbiera w nim złość, dorównująca niemal przytłaczającemu poczuciu bezsilności. Nieznany dotychczas mężczyzna w ułamku sekund sprawił, że książę pożałował każdej sekundy, którą musiał przy nim wytrzymać. Ukradkiem spojrzał w stronę swego towarzysza, którego wzrok zdradzał, że to nie pierwszy raz, gdy polimorf wykazał się brakiem jakiejkolwiek kultury osobistej. I choć Soren doskonale wiedział, że dotychczas sam nie zachowywał się lepiej i był prawdopodobnie ostatnią osobą, która powinna kogokolwiek pouczać, czuł, że nowo poznany wojownik przysporzy im sporo kłopotów. Pomimo ogromnej chęci rozszarpania hybrydy na miejscu, obezwładniający ból skutecznie utwierdził go w przekonaniu, że faktycznie nie powinien zgrywać bohatera i najzwyczajniej zaakceptować swą beznadziejną sytuację. Nikłym uśmiechem odprowadził więc wezwanego do dalszej wędrówki Vaeril'a, samemu układając się wygodniej na twardej, zbrukanej własną krwią powierzchni. Polowe, niehigieniczne warunki nie stanęły jednak na przeszkodzie, a zaledwie sekundy później Soren zasnął po raz kolejny.
***
Obudziły go podniesione głosy i wyjątkowo wyboista droga, przez którą kilkukrotnie uderzył głową w drewniane podłoże wozu. Ostrożnie podniósł się do siadu, by chwilę później, powstrzymując dzwonienie w uszach i ogólne osłabienie organizmu, wysunąć się z pojazdu. Kilku żołnierzy zawołało ku niemu, by się nie przeciążał, lecz zmęczony bezczynnością Soren ani myślał ich słuchać. Był niedoinformowany, obolały i zwyczajnie znudzony naprzemiennymi drzemkami i przepełnionymi bólem chwilami świadomości. Zataczając się, opierając o każdy napotkany na drodze przedmiot, brnął więc przed siebie, natrafiając w końcu na źródło zażartej dyskusji, którą usłyszał zaraz po przebudzeniu. Widok wyjątkowo poddenerwowanego polimorfa i wyraźnie niezadowolonego Vaeril'a sprawił, że Acedia natychmiastowo przyspieszył kroku, wciskając się pomiędzy nich. Oboje posłali białowłosemu zaskoczone spojrzenia, choć powody, jakie się za nimi kryły, z całą pewnością znacząco się różniły. Obecność Sorena tymczasowo zakończyła rozmowę, a chłopak, pomimo bólu, próbował za wszelką cenę dorównać im tempa.
- Widzę, że jesteś w stanie chodzić. - Polimorf wycedził przez zęby, nie zaszczycając swego rozmówcy spojrzeniem. - To nie zmienia faktu, że kaleka nadal jest dla nas bezużyteczny. - Prychnął z pogardą, próbując za wszelką cenę pokazać swą pozorną wyższość.
Soren wyszczerzył się głupio, spoglądając na niego spojrzeniem tak nienawistnym, że sam czuł się zaskoczony. Dzieląca ich różnica wzrostu sprawiała, że Acedia czuł się jeszcze pewniej w obecnej sytuacji, niczym kat gotów rozgnieść drażniące go robactwo. I choć wizja rozsmarowanego na ziemi rycerzyka brzmiała niezwykle kusząco, ograniczył swe mordercze zapędy do cichego prychnięcia.
- Myślę, że nawet poobijany i ledwo żywy byłbym lepszym wojownikiem, niż ty. - Wzruszył ramionami, wymieniając z Vaeril'em prześmiewcze spojrzenia. - Ciekawe, czy twoje umiejętności są wprost proporcjonalne do wybujałego ego.
- Za kogo ty się uważasz? - Mężczyzna napuszył się niemal natychmiastowo, po raz kolejny podnosząc głos. - Chyba nie wiesz, z kim rozmawiasz.
- Z pierwszym lepszym Larthem, który się napatoczył. Na papierze zdawaliście się ciekawsi. - Soren nie zamierzał się powstrzymywać. Ignorowane przez ostatnie tygodnie pokłady arogancji właśnie odżyły, buchając z każdej możliwej strony. - Silas Everett. - Ostentacyjnie wyciągnął przed siebie dłoń, nie oczekując jednak, że polimorf zdecyduje się ją uścisnąć.
Mężczyzna zamilkł na chwilę, przeskakując wzrokiem pomiędzy białowłosym, a Iversenem, jakby próbując zebrać myśli. Soren nie zamierzał mu przeszkadzać, czerpiąc niewyobrażalną przyjemność z chwili względnego spokoju. I choć ból dokuczał mu niemiłosiernie, zmuszając pochód do zwolnienia kroku, chłopak robił wszystko, co w jego mocy, by nie okazać najmniejszych oznak słabości. Przedstawił się więc fałszywym imieniem, którego z dumą używał za każdym razem, gdy zmuszony został do przebywania na terenach Terpheux - wiedział, że w razie wpadki nauczyciel szermierki stanie po jego stronie, potwierdzając książęce łgarstwa. Ah, polimorfie, gdybyś tylko wiedział, z kim naprawdę rozmawiasz, nawet nie otworzyłbyś ust.
- Bękart Terryna i młodszy braciszek królewskiego gwardzisty. Zjazd pieprzonych celebrytów. - warknął po chwili, po raz kolejny spluwając na ziemię - Rozpieszczone dzieciaki od siedmiu boleści.
Wyrzuty poprzedzone serią obelg opuszczały jego usta w zaskakującym tempie, przerywając względną ciszę nawet w chwili, gdy zirytowany oddalał się na drugi koniec oddziału. I choć Soren pragnął odetchnąć z ulgą, zasłyszane informacje niemal zwaliły go z nóg. Braciszek królewskiego gwardzisty. Był pewien, że ten fragment wypowiedzi zrozumiał bezbłędnie, co więcej, doskonale wiedział, że polimorfowi chodziło o dwójkę Iversenów. Acedia czuł, jak grunt osuwa mu się pod nogami, a ból w klatce piersiowej z każdą chwilą nasila się coraz bardziej.
- O czymś mi nie powiedziałeś? - Głos drżał mu niemiłosiernie, gdy z ociekającym nadzieją spojrzeniem spoglądał w stronę swego towarzysza. Błagam, zaprzecz.
Vaeril skinął jednak twierdząco, opowiadając białowłosemu resztę historii, której nie zdążył dokończyć, gdy kilka godzin temu rozmawiali na rozklekotanym wozie. Z każdym kolejnym słowem Acedią wstrząsały coraz to nowsze odmiany strachu i niepokoju, którym za żadne skarby nie mógł dać upustu. Choć bardzo chciałby wytłumaczyć elfowi, co rozrywało go od środka, w obecnej sytuacji najzwyczajniej nie mógł tego zrobić. Nie zapanujesz nad konsekwencjami. Słowa Terryna rozbrzmiały echem w jego głowie, dopiero teraz odkrywając swe prawdziwe znaczenie. Czy ten staruszek od początku wiedział, w co się pakowali? Nie, to niemożliwe, nie pozwoliłby wychowankowi dobrowolnie podpisać na siebie wyroku. Soren zatrzymał się gwałtownie, doznając kolejnego ataku kaszlu - był zdenerwowany, emocje raz po raz wstrząsały jego ciałem, otwierając świeżo zasklepione rany, a on nie mógł zrobić nic, by temu zapobiec. Musiał uciekać, kurwa, nie mógł dłużej tu zostać.
- Co się dzieje? Słyszysz mnie? - Zaniepokojony głos Vaeril'a ledwo do niego docierał, nie potrafiąc przebić się przez zasłonę nieodczuwanego dotychczas przerażenia. Nigdy w życiu nie bał się tak, jak teraz.
Nie wyłapał momentu, gdy elf złapał go pod ramię, siłą zaprowadzając z powrotem na wóz. Nie pamiętał również ani jednego słowa, które ku niemu skierowano. Doskonale zdawał sobie jednak sprawę, że jego dni zostały dokładnie policzone.
***
Z otępienia wybudził się dopiero po dobrej godzinie, tłumacząc swój stan nagłym nawrotem magicznych objawów, które przez ostatnie doby odebrały mu świadomość. I choć Vaeril z początku wydawał się nieco sceptyczny, widok żałości, jaką bezwątpienia emanował przesadnie dumny dotychczas Soren, musiał utwierdzić go w przekonaniu, że w obecnej sytuacji i tak zbyt wiele z niego nie wydusi. Chłopak został więc sam, tępo wpatrując się w bliżej nieokreślony punkt przed sobą. Wewnętrzny bój pomiędzy pragnieniem pomocy Vaeril'owi, którego naprawdę polubił, a świadomością, że tak podziwiany przezeń członek rodziny zapewne poderżnie mu gardło przy pierwszej możliwej okazji, okazywał się wyczerpujący. Acedia westchnął ciężko, z wściekłości uderzając w brzeg wozu, nabawiając się kilku kolejnych zadrapań.
- Do cholery jasnej, jesteś do niczego. - Krzyknął, czując, jak dręczące go uczucia sięgają zenitu.
Scenę kaźni przerwało gwałtowne zatrzymanie, przez które Soren z hukiem upadł na twardą posadzkę. Rozmasowując obolałe miejsca, wyjrzał nazewnątrz, niemal zderzając się z wchodzącym do środka Iversenem. Białowłosy szybko cofnął się pod ścianę, czując, jak jego serce ponownie przyspiesza. Przestań się mazać, jesteś Acedią do cholery.
- Jak się czujesz? - Vaeril szybko sprowadził towarzysza na ziemię, siadając po przeciwległej stronie wozu.
- Już mi lepiej, dziękuję. - mruknął niemrawo, siląc się na uśmiech - O co im znowu chodzi? - Wymownie spojrzał w stronę wyjścia z pojazdu.
- Czeka nas trening wojskowy. Cudowna wiadomość. - Wiadomość poskutkowała niezadowolonym mruknięciem obydwu mężczyzn. - Nie wiem, jak chcemy się teraz z tego wyplątać.
- Będziemy musieli uciec z samego garnizonu. Teraz nie dalibyśmy rady, byłbym tylko kulą u nogi. - Wzruszenie ramionami z całą pewnościa nie usatysfakcjonowało Vaeril'a. - Poza tym, kto wie, może dowiemy się tam czegoś więcej o Dereku. - Słowa z trudem przeszły mu przez gardło.
Iversen znów się ożywił, jak za każdym razem, gdy przybliżali się do odnalezienia starszego z elfów.
- Co więcej, nawet jeśli przez mój stan nie pozwolą mi wziąć udziału w treningu, sam na pewno dasz radę. Radzisz sobie naprawdę dobrze, jak na amatora, a możesz stać się jeszcze lepszy. - Szybka zmiana tematu sprawiła, że Soren mimowolnie się uśmiechnął. - Nie możemy przecież odejść, dopóki jeden z nas nie skopie tyłka temu polimorfowi. - Wymownie przejechał palcem wzdłuż własnego gardła.
Mężczyźni rozmawiali jeszcze przez chwilę, a białowłosy zdołał nawet zapomnieć o kłębiących się nad jego głową czarnych chmurach. Niewzruszony niczym cieszył się towarzystwem Vaeril'a aż do chwili, gdy korowód zatrzymał się po raz kolejny. Pod osłoną nocy dotarli w końcu do celu. Zgodnie z rozkazem każdy z żołnierzy ustawił się w szeregu, maszerując ku ogrodzonemu płotem polu treningowemu. Acedia doskonale znał to miejsce - spędził tu niemal całe swe dzieciństwo, uprzykrzając życie przyszłym wojownikom. Widok przywodzącego miłe wspomnienia miejsca skłonił go do uśmiechu, jednocześnie zmuszając do opuszczenia gardy. Stał więc w szeregu, cierpliwie czekając na swoją kolej, by pod fałszywym nazwiskiem znaleźć się na sporządzonej bezcelowo liście.
- Silas Everett! - Drażniący głos polimorfa natychmiastowo przywołał go do siebie.
Zatoczywszy się dwukrotnie, Acedia stanął dumnie u boku znienawidzonego kompana, jednak widok, który zastał przed sobą, szybko odebrał mu odwagę. Połyskująca w blasku księżyca aureola rzucała światło na jej śnieżnobiałe, spięte w kucyk kosmyki, a błękitne tęczówki tępo wpatrywały się prosto w jego oblicze. Nie może być. Kobieta zrezygnowała na chwilę z typowego dla siebie, zadziornego uśmieszku, zastępując go prawdziwie zaskoczoną ekspresją. Czy ten dzień mógłby się w końcu skończyć?
- Brak ci kultury. Wysłanniczka korony, panienka Zurie stoi tuż przed tobą, a ty nie potrafisz się nawet ukłonić. - Polimorf rozpoczął swą reprymendę, lecz surowe spojrzenie ze strony księżniczki wystarczyło, by odebrać mu mowę.
Dziewczyna potrząsnęła głową, wymieniając uprzejmości z Sorenem oraz stojącymi u jego boku mężczyznami, odprawiając ich ledwo dostrzegalnym skinieniem głowy. Białowłosy chwiejnym krokiem odsunął się na bok, ledwo znosząc świdrujące spojrzenie niespodziewanie spotkanej siostry. Była ostatnią osobą, którą pragnąłby teraz zobaczyć. Z niemałym otępieniem skierował się ku wskazanemu przez strażnika namiotowi, wzdychając z ulgą, gdy jego współlokatorem okazał się Vaeril. Nie był pewien, czy w obecnej sytuacji zniósłby kogokolwiek innego.
- Wyglądasz, jakbyś zobaczył ducha. - Elf zdawał się coraz bardziej podejrzliwy względem dziwnych zachowań swego towarzysza.
- Mogę cię zapewnić, że zobaczyłem coś znacznie gorszego. - Rzucił bez zastanowienia, kładąc swój niewielki bagaż nieopodal łóżka.
Z przeciągłym westchnięciem opadł na kanadyjkę, szybko żałując swych zbyt gwałtownych ruchów. Elf nie zdążył jednak zadać kolejnego pytania, gdyż do namiotu, niczym burza wparowała emanująca wściekłością białowłosa, która najwidoczniej skończyła już swój garnizonowy obowiązek. Soren zdążył jedynie unieść się do siadu, nim głuchy trzask przerwał nieprzyjemną ciszę, skutkując kolejnym pieczącym jak diabli zaczerwienieniem. Twarz pulsowała od nagłego uderzenia, a oboje znajdujący się w namiocie mężczyźni posłali kobiecie równie zdziwione spojrzenia.
- Zanim cokolwiek powiesz, chcę, żebyś wiedział, że jesteś paskudnym dupkiem i szczerze żałuję, że nie mogę uderzyć cię mocniej, Sorenie! - Jej drżący głos sprawił, że serce Acedii zwyczajnie pękło, a ramiona niemal zamoistnie owinęły się wokół filigranowej, odzianej w skórzaną zbroję, kobiecej sylwetki. - Nawet nie wiesz, w jakie piekło mnie wpakowałeś.
Pełną sprzecznych emocji chwilę wzajemnych wyrzutów i coraz silniejszych uścisków przerwało znaczące kaszlnięcie Vaeril'a, który zdawał się obecnie jeszcze bardziej zmieszany, niż kiedykolwiek wcześniej. Białowłosy duet odwrócił się gwałtownie, jakby przypominając sobie, że nie byli sami i natychmiastowo rzucili się, by wyjaśnić sytuację. Wzajemne przerywanie sobie wypowiedzi poskutkowało jedynie serią zirytowanych spojrzeń i cichych warknięć. Soren nie potrafił jednak dłużej zmagać się z wyraźnie skrzywdzoną kobietą, spuszczając głowę, sygnalizując w ten sposób swą porażkę z mniejszą o połowę anielicą.
- Zurie, nadzorczyni tej części garnizonu i siostra tego idioty. - Z uśmiechem na ustach uścisnęła dłoń Iversena. - Nie wiem, skąd się znacie, ale dlaczego w ogóle tu jesteście? Dobrze wiesz, że twój powrót do Terpheux to samobójstwo. - Ostatnie zdanie skierowała bezpośrednio ku stojącemu obok Sorenowi, a spojrzenie, jakim go obdarzyła, do złudzenia przypominało to, jakim zwykła karcić go matka. Terryn miał rację.
Białowłosy zwlekał z odpowiedzią - nagłe, niespodziewane spotkanie z siostrą zupełnie wytrąciło go z równowagi, potęgując wszelki niepokój, który kiełkował w jego sercu od chwili, gdy dowiedział się o posadzie starszego Iversena. Widząc nietypowe przytłoczenie Sorena, Vaeril jakby wyczuł moment, samemu odpowiadając na jej pytanie. Zurie słuchała z uwagą, raz po raz kiwając głową, a każdy wykonywany przez nią ruch przyciągał spojrzenie białowłosego. Zapamiętał ją jako czternastoletnią smarkulę, a teraz stała przed nim, emanując władzą, odbierając mu mowę. Stałeś się naprawdę niedorzeczny, chłopcze. Gdy elf skończył swą opowieść, dziewczyna zdawała się niemal równie zdezorientowana, co towarzyszący jej mężczyźni.
- Szukacie gwardii królewskiej? Upadliście na głowę? - Zaczęła, przechadzając się z kąta w kąt, a złapany na chwilę kontakt wzrokowy z bratem sprawił, że natychmiastowo zrozumiała genezę całego przedsięwzięcia. Zrozumiała, że Vaeril najzwyczajniej o niczym nie wie. - Część gwardii jest teraz w Pablares. Mają tam kilka spraw do załatwienia w związku ze
śledztwem, które prowadzą. - Wycedziła przez zęby, a książę był jej niezwykle wdzięczny, że pomimo zdenerwowania zdecydowała się go kryć. - Jeśli aż tak wam zależy to śmiało, czekajcie, ale
na waszym miejscu dwa razy bym się zastanowiła, czy na pewno warto. A teraz wybaczcie, mam obowiązki. Zobaczymy się jutro na treningu. - Rzuciła niedbale i w pośpiechu opuściła namiot, pozostawiając mężczyzn samych sobie.
Milczeli jeszcze przez chwilę, przetwarzając usłyszane przed chwilą informacje. Soren czuł, jakby zderzył się w końcu ze wszystkim tym, przed czym tak zawzięcie starał się uciekać przed ostatnie lata. Nie tak miało wyglądać ich spotkanie, nie sądził, że tak bardzo ją skrzywdził. Roztrzęsiony usiadł na skraju polowego łóżka, z trudem powstrzymując napływające do oczu łzy.
- Weź się w garść. - szepnął, by dodać sobie otuchy i już po chwili spojrzał w stronę Vaeril'a. Chłopak również wyglądał na rozemocjonowanego, choć białowłosemu ciężko było przywołać jakiekolwiek uczucie, jakie zdradzałaby jego twarz. - Wiem, że chcesz poczekać i nie ma siły, która by cię odciągnęła, dlatego zostanę z tobą do momentu, aż spotkasz Dereka, później się rozejdziemy. - Nie potrafił spojrzeć w oczy swego towarzysza. Bał się, że w nich również ujrzy jedynie rozczarowanie. - Nie chcę mieszać w waszej rodzinie tak samo, jak zamieszałem w mojej. - Wyciągnął z torby jedną z ostatnich, czystych koszul, ostrożnie zastępując nią noszone dotychczas, okryte krwią odzienie. - Zresztą sam widziałeś, że jestem do niczego. - Śmiech, jaki opuścił wówczas jego usta, z całą pewnością należał do najbardziej żałosnych, jaki kiedykolwiek z siebie wydał. - Dobranoc, damy im jutro popalić.
[Vaeril? Wybacz za to coś ;;; ]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz